Anioły z rzeźni - Kevin Nolbert - ebook

Anioły z rzeźni ebook

Kevin Nolbert

0,0

Opis

Gdy już nie masz nic do stracenia, możesz pozwolić sobie na wszystko.

Robert Arseńczuk, psychiatra i psychoterapeuta, to świadomy swoich wad cynik. Drwi z pacjentów, bliskich, a nawet z samego siebie. Łamie zasady etyki lekarskiej i prowadzi destrukcyjny tryb życia, który znieczula go na rzeczywistość.

Wszystko zmienia się, gdy poznaje Martę. Wyjątkowa kobieta pomaga mu na nowo uwierzyć w ludzi, chłodzi jego cynizm i narcyzm, przywraca sens pracy. Niestety… szczęście zostaje mu brutalnie odebrane.

Wstrząśnięty tragedią Robert stawia sobie jeden cel: znalezienie winnych. W jego realizacji przeszkadzają, a jednocześnie pomagają mu pacjentki – bliźniaczki, z którymi nawiązał patologiczną relację.

Arseńczuk nie cofnie się przed niczym, by odkryć prawdę o tym, co się stało. Nawet jeśli sam miałby zatracić się w narastającym chaosie…

Boję się, że zwariowałem. Ułamki sekund podrzucają mi różne tace z potencjalnymi rozwiązaniami typu: „Może mam ciężką schizofrenię?”. Leczyłem ludzi z różnymi zaburzeniami, ale nigdy nie siedziałem w ich głowach. Skąd mogę wiedzieć na pewno, jak to jest?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 155

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Kevin Nolbert

Anioły z rzeźni

Dziękuję Beniaminowi za rapowy freestyle,

dzięki któremu ta książka ma ten tytuł.

Ludzie są tak nieodzownie szaleni,

że nie być szalonym,

znaczyłoby być szalonym innym rodzajem szaleństwa.

Pascal

(z tomu poetyckiego Czesława Slezáka Herezje)

(…) są tak przyzwyczajeni do paradoksów, że prawdy niezaprzeczalne biorą za kaprys imaginacji, jeśli owe prawdy nie pasują do warunków ich życia codziennego.

Aleksander Dumas

Hrabia Monte Christo

1 (Poniedziałek)

Co za skurwiel. Siedzę w całkiem ekskluzywnej kabinie publicznej toalety i od samego wejścia przecież widać, że jest zajęta. Sygnalizuje to czerwony znak pod klamką.

Niewidoczny dla mnie facet otwiera główne drzwi, zza których słychać gwar ludzi idących korytarzem. Zamyka je za sobą i podchodzi do pisuaru. Fotokomórka natychmiast uruchamia spuszczanie wody i jak to często bywa – pewnie nie zrobi tego później. Słyszę sapanie oraz strumień uryny uderzający w wodę. Słyszę potrząsanie penisem, strzał gumki od bielizny i zapinany rozporek. Słyszę przykładne mycie i wycieranie rąk, poprzedzone obfitym dozowaniem mydła. Wychodzi, zostawiając szeroko otwarte drzwi. Wychodzi, zostawiając mnie z tłumem, który płynie jak wzburzona krew przez napęczniałe żyły. Od innych ludzi dzielą mnie tylko niecałe dwa metry i drzwi kabiny z płyty wiórowej.

Co za skurwiel. Gdybym mógł przewidzieć przyszłość, dopadłbym go na samym wejściu.

Zapinam pasek i czytam tekst napisany na drzwiach czarnym markerem. To najdłuższa ze wszystkich widocznych tu sentencji. Zdążyło uzbierać się ich nawet sporo, zważywszy na fakt, że niedawno w wieżowcu przeprowadzono modernizację.

Ludzie są dla ciebie jak przedmioty. Przeczysz? Wyciągasz pazury? Coś ci wyjaśnię. Nie jesteś Tylerem Durdenem z Fight Clubu. Nie potrafisz żyć bez przedmiotów. Na niektóre nie zwracasz uwagi, a o inne się tylko potykasz. Wiele z nich kusi cię, byś je kupił lub ukradł. Są takie, których z czasem się pozbywasz albo które niszczysz. Za innymi przetniesz glob w furii, gdyby tylko cię ich pozbawiono. Wywęszysz, znajdziesz i odkopiesz jak pies, by znów mieć pod ręką swoją cenną pamiątkę. Wgryziesz się komuś w tętnicę lub przełyk, gdy zajdzie taka potrzeba. Nieważne konsekwencje.

Wychodzę z dodatkowym bagażem w głowie. Współczesna miejska aureola – przypomina pierścień planety, w którym zawieszone są masy kosmicznych śmieci. Odłamki codzienności, którymi będę podświadomie emanować. Tekst może w miarę sensowny. Prawdopodobnie napisany przez jakieś młode emo, które pracuje w tym budynku lub wkręciło się na awaryjne siku. Nie zastanawiam się nad tym zbyt długo. Więcej skojarzeń unosi się od aluzji do Fight Clubu. Tym chętniej więc odnalazłbym ostatni poznany przez drzwi WC żywy przedmiot i włożył jego bezmózgą głowę między monety w fontannie, która stoi przy wyjściu z biurowca.

Mimowolnie wdycham dym palących, rozstawionych jedynkami i dwójkami aż do kilkunastu metrów od samych drzwi. Masowo poległe niedopałki w popielniczkach koszy na śmieci tlą się i parują jak wywar czarownicy. Pozgniatane łebki filtrów. Niedogaszone, a zapomniane. Sam popalam, ale tylko okazyjnie. Nie lubię jednak oddychać cudzym dymem.

Jest trzynasta. Jadę do domu na drzemkę i reset, zanim wrócę do gabinetu na dziewiętnastą. Poniedziałek. Słuchałem ludzi od dziewiątej i choć jakoś to przeleciało, czuję, jakbym miał za sobą już cały dzień. Miasto jest średnio zakorkowane o tej godzinie. Niebo jest dzisiaj jaśniejsze od chmur i razi, mimo że nie widać słońca. Mijam światła, pieszych, tramwaje, autobusy, karetki. Wreszcie sunę asfaltem po obrzeżach. W końcu wyłania się droga usypana jasnymi kamykami, ściśnięta drzewami iglastymi po obu stronach, a tam moje schronienie.

Nie mam już zwierząt, a na tym etapie planowałem ich mnóstwo. Nie mam dzieci, a była żona pewnie właśnie się z kimś pieprzy i popija szampana, co każdego miesiąca muszę jej terminowo sponsorować, żeby mogła utrzymać taki poziom życia jak za czasów małżeństwa. Jak na ironię, chyba teraz ma nawet wyższy. „Dziękuję, wysoki sądzie. Tak, wysoki sądzie…”.

Zeruję szklankę zimnego soku pomarańczowego. Wkładam ją do zlewu i zalewam krótkim strumieniem wody. Podnoszę aluminiową roletę, ciągnąc sznurek, kiedy ta suka ma u siebie sterowane aplikacją. Kilka zeschłych brązowych liści wiruje wzwyż z kamiennego parapetu, po czym opada na ziemię.

Rozbieram się do bokserek i kładę do łóżka, gdzie przez niedomknięte drzwi sypialni docierają do mnie anemiczne resztki światła przecinającego kuchnię. Mój jednopoziomowy azyl. Szczytuję sam, by szybciej zasnąć, spłukać frustrację. W głowie majaczy powrót do gabinetu za kilka godzin. Powrót na wizytę, która zawsze musi być ostatnią danego dnia.

2 (Pacjenci)

Mam wielu pacjentów. Jestem psychiatrą i psychoterapeutą. Niektórzy przychodzą tylko raz, inni pojawiają się u mnie regularnie od lat.

Sprawy mają przeróżne. Nawet takie, które czasem zmuszają mnie do dawania porad seksuologicznych. Nie mam w tym praktyki lekarskiej, ale lubię improwizować.

Jedni pojawiają się tylko po okresowe recepty, a żeby je dostać, zdają krótkie relacje pod tytułem „Co słychać?”. Drudzy przychodzą analizować swój charakter i poczynania. Omawiają bieżące sprawy i doszukują się głęboko ukrytych motywów swoich zachowań. Tych, którzy biadolą, że za często się masturbują albo oglądają filmy pornograficzne, staram się szybko wyleczyć i odesłać. Tacy mnie nudzą, a w kolejce czekają prawdziwe problemy i dewiacje.

Młody mężczyzna, który nadaje ogromną wagę słowu „uzależnienie”, kiedy ma na myśli swoje koniobijstwo, przyszedł do mnie za namową starszego brata – impotenta. Cyrk. Właśnie w tej chwili wiele szympansów w różnych miejscach świata miętosi swoje przyrodzenia. Właśnie w tej chwili na Antarktydzie jakaś foka gwałci pingwina wśród jego bezradnych członków rodziny. Właśnie w tej chwili masturbują się starzy i młodzi, często dużo starsi i dużo młodsi, niż powszechnie się uważa.

U-za-leż-nie-nie. Chłopcze, nie widziałeś nigdy heroinisty zdychającego w konwulsjach. Nie obciążaj tak sytuacji. Uzależnić możesz się również od cukru, kawy, wagin… i zresztą czegokolwiek, co sprawia jakąkolwiek przyjemność. Kiedyś czytałem artykuł o kobiecie, która uzależniła się od soku marchwiowego. Widzisz? Po prostu nie zakładaj drugiego dnia tych samych skarpetek, umyj swój brudny tyłek, nie odwiedzaj stron pornograficznych i zamiast zabijać w grze – lub robiąc to jako dodatek – choćby przepchnij kogoś w jakimś realnym sporcie.

Oczywiście to jest wszystko, czego nie mogę mu powiedzieć. Bynajmniej nie w taki sposób, mimo że sens do wyłuskania jest niezmienny.

Są też dwie byłe zakonnice. Starsza przyprowadza młodszą, niby ubezwłasnowolnioną, jak rozumiem, wciąż niższą rangą. Wizyty mają jednak indywidualne. Jedna w gabinecie, druga w poczekalni. I zmiana.

Choć obie uczęszczają na psychoterapię, bardziej lekarzem czuję się dla młodszej. Kto by pomyślał, że tampony i podpaski mogą posłużyć jako niebezpieczny gadżet erotyczny? Ja nie. Przynajmniej nie do tej pory. Te pierwsze pobudzają jej diabelski potencjał i czasem w napadach nieplanowanej rozkoszy wpycha ich sobie nawet kilka. Przebierające palce, niegdyś odliczające koraliki różańca, obecnie owijają wokół siebie sznurki, by potem wyciągnąć największy rozmiar przyjemności. Podpaski też są dla niej wyczuwalne – jako drażniąco-kuszące ciała obce. Nie może się wtedy powstrzymać od umiejętnego manewrowania górą ud, tak aby podpaska ocierała się o jej łechtaczkę. Najczęściej robi to publicznie, na przykład w poczekalniach. Oczywiście to dalekosiężny problem, zubażający satysfakcję podczas stosunków z partnerką. Bo partnerka nie imituje przecież znanej od lat przyjemności, z której przyzwyczaiła się korzystać młoda. Przyjemności wypracowanej mimochodem, która stała się jedynym sprawdzonym sposobem na osiągnięcie szczytu.

Dla starszej jestem po prostu psychoterapeutą. Jednym z jej często omawianych zmartwień jest to, że chce skończyć z wymykaniem się do swojej byłej – jeszcze starszej – przełożonej. A trudno jej to zrobić chociażby przez siłę autorytetu. Zawsze przypomina, że mam nic nie mówić najmłodszej. „Spokojnie – mówię – tajemnica lekarska”. Ona nie chciałaby przecież, żeby coś się zepsuło, bo mają w planach kupić sobie dziecko. To tak w skrócie.

Jest i facet z depresją. Przehulał wygraną fortunę i teraz musi zwyczajnie zapierdalać, żeby przeżyć. Odezwałby się do byłych, które nieźle przed porzuceniem obdarował, ale resztki honoru i wstydu trzymają go każdego miesiąca ledwie powyżej minimalnej. Bardzo mnie cieszy, że gość daje radę wyskrobać z tego na cotygodniową sesję.

Jest roztrzepana młoda matka, która dała dziecku imię swojego eks. On jest de facto biologicznym ojcem jej dziecka, a obecny partner został na to dziecko złapany. Karuzela. Ostrzegano mnie kiedyś, że te historie będą ogromnym ciężarem. Nie. To po prostu karuzela – czasem jest lekko i bywa śmiesznie, a czasem mam ochotę zrzygać się do plastikowego kosza z IKEA, który mam przy biurku. Nic więcej.

I jest, a raczej są: Alicja-Aleksandra Żar. Bliźniaczki, identyczne. Nie sposób je odróżnić. Po twarzy, głosie, figurze, oczach, ustach, znamionach, gestach. Nie potrafię. Co za przypadek. Przychodzi zawsze jedna, nigdy razem. Dlatego nie jest Alicją ani Aleksandrą. Jest Alicją-Aleksandrą.

Legitymowanie nic nie zmienia, skoro nawet koniuszki palców mają identyczne. Próbują się mną bawić. Przychodzi jedna w okularach, później bez, z dowodem swoim lub drugiej. Do numeru PESEL jednego z dowodów nie ma przypisanego konta pacjenta. Czy to tylko błąd administracyjny? A może dokument został kupiony na czarnym rynku? Po co? Czy po to, by ktoś nieistniejący zaistniał, czy żeby ktoś istniejący miał tylko plakietkę do okazania, pozostając duchem w rejestrach? Stoi za tym jakaś straszliwa historia rodzinna? Może. Mieszają tak, że nie warto skakać w ten pożar, by wyłowić drugą osobę.

Czasem myślę, że drugiej osoby wcale nie ma, a wszystkie opowieści i dowody to tylko blef chorej młódki. Niemniej jednak lubię w to grać. Sam pewnie jestem chorym pojebem.

Mają te same tiki, spojrzenia, ich wargi identycznie układają się na filtrach papierosów. Właśnie przez ich dym to zawsze ostatnia wizyta dnia. Sesja na dziewiątym piętrze, w gabinecie, który majaczy zmierzchem pod koniec spotkania lub niby-nocą na jego początku – wszystko zależnie od pory roku. Tylko małe okna pod sufitem są uchylone. Główne zaprojektowano tak, że nie można ich otworzyć. Na czujniku dymu kondom – sposób podpatrzony u kolegi z pobliskiej korporacji.

Tak jest jedynie podczas tych wizyt. Sam wówczas palę, ale chyba nie tylko dlatego toleruję wtedy dym.

3 (Anioły i Atlant)

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

OKŁADKA
STRONA TYTUŁOWA
1 (Poniedziałek)
2 (Pacjenci)
3 (Anioły i Atlant)
4 (Sen)
5 (Impreza)
6 (Kac)
7 (Nałogi)
8 (Cmentarze)
9 (Piątek)
10 (Jazz bez metronomu cz. 1)
11 (Marek)
12 (Kolacja)
13 (Jazz bez metronomu cz. 2)
14 (Była żona)
15 (Czekając na sobotę)
16 (Zagniatanie)
17 (Poziom –∞)
18 (Poziom psa)
19 (Całowanie klamek)
20 (Węszenie trufli)
21 (Reformulacja)
22 (Podział ról)
23 (Pierwsze zabójstwo)
24 (Nowy dzień, wczorajsze problemy)

Anioły z rzeźni

ISBN: 978-83-8373-740-9

© Kevin Nolbert i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Angelika Kotowska

KOREKTA: Aleksandra Płotka

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek