Act Cool - McSmith Tobly - ebook + książka

Act Cool ebook

McSmith Tobly

4,1

Opis

August Greene przeszedł pomyślnie przesłuchanie kwalifikacyjne i został przyjęty do upragnionej renomowanej nowojorskiej Szkoły Sztuk Performatywnych, kształcącej wybitnych aktorów. Jest tylko jeden problem – musiał uciec ze swojego małego miasteczka, od konserwatywnych rodziców, którzy nie akceptują tego, że jest osobą transpłciową.
Aby móc pozostać u ciotki w Nowym Jorku, August musiał przyrzec rodzicom, że nie dokona przejścia i nadal będzie udawał ich córkę. Ponieważ jest urodzonym aktorem, wierzy, że potrafi grać rolę, jakiej rodzice od niego oczekują, a jednocześnie odgrywać wyluzowanego i pewnego siebie w towarzystwie swoich utalentowanych nowych przyjaciół.
Ale kim naprawdę pragnie być August, kiedy gasną światła rampy i kończy się gra? I co zrobi, gdy odgrywane przez niego role zaczną kłopotliwie splatać się z rzeczywistością?
Act Cool jest wzruszającą, mądrą i uczciwą opowieścią o podążaniu za swoimi marzeniami i pozostaniu wiernym sobie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 411

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (100 ocen)
40
35
19
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ksiazkolubpospolity

Całkiem niezła

Potrzebowałam kilku dni oddechu po tej książce, by zebrać się w sobie i przysiąść do napisania opinii. Wywołała we mnie sporo przemyśleń i nie należała do najłatwiejszych lektur, choć równocześnie czytało się ją bardzo przyjemnie i szybko. Wciągnęła mnie od pierwszych stron. August dostał się do prestiżowej szkoły kształcącej wybitnych artystów. Marzy o zostaniu aktorem. Naprawdę wiele poświęcił dla tego, by się tam znaleźć, ale nie brakuje mu obaw. Jest odważny, ale równocześnie mocno zagubiony. Nie obce mu problemy z wiarą w siebie, gdy jego małe doświadczenie zderza się pokaźnymi już portfolio nowych znajomych. Nie wie, czy jego umiejętności są wystarczające. Męczy go brak akceptacji rodziców, którzy choć bardzo wspierali jego pasję do aktorstwa - nie są w stanie pokochać go w pełni jako osoby transpłciowej. August ciągle czuje potrzebę udowodnienia wszystkim wokół, ile jest wart. Przez co rzadko bywa sobą. Wpasowuje się w wiele scenariuszy, zmieniając maski. Gra przed rodzicami,...
10
Aleks510_

Dobrze spędzony czas

Gdyby nie błędy tłumaczeniowe dałabym pięć gwiazdek.
10
Siljen

Dobrze spędzony czas

Książka potrzebna i ważna. Pozwala choć trochę zrozumieć sytuację osób transpłciowych. Poza tym to na prawdę ciekawie napisana opowieść.
00
Pattsymal

Z braku laku…

**Opinia zawiera spojlery** Książka nie była szczególnie wciągająca, choć przeczytałam ja prawie w jeden dzień - była to bardziej moja chęć skończenia tego co zaczęłam. Poznając Augusta i jego historię na samym początku możemy przypuszczać, że będzie ona bardziej interesująca, niestety się rozczarowałam. August jest denerwujący, ciągle kłamie i kogoś udaje. "Gra" jak sam to nazywa - w końcu chce być aktorem - żeby się przypodobać innym i nie zdradzić za dużo prawdy o sobie, i chociaż dowiadujemy się na końcu dlaczego tak postępuje, nie zmienia to faktu, że nie polubiłam jego postaci. Poza tym, choć dostanie się do szkoły jest realne, dzięki pomocy cioci to sam fakt, że wszytko mu się układa mimo młodego wieku i braku doświadczenia nie jest szczególnie realistyczne, co dla mnie jest wątkiem bezsensowny w jakichkolwiek książkach. Inne postaci również nie przyciągnęły jakoś szczególnie mojej uwagi ani zainteresowania ich losami
00
Yelisek

Nie oderwiesz się od lektury

Wzruszająca, nie do końca cukierkowa opowieść o trudnej drodze, którą niektóre osoby są zmuszone przejść. Warta przeczytania.
00

Popularność




Dla mojego najlepszego przyjaciela Boba McSmitha 🏱♋🔾♓♏⧫♋🙰 □ ⬧♏🙵❒♏♍♓♏

OSTRZEŻENIE: Ta powieść opisuje transfobię, homofobię, traktowanie osób niezgodnie z ich tożsamością płciową, zwracanie się do nich nekronimami, czyli imionami, których już nie używają, i rodzenie się skłonności samobójczych. Jeżeli uważacie, że którakolwiek z tych kwestii może wywołać u was niepożądaną reakcję, radzimy, abyście rozważyli zrezygnowanie z przeczytania tej książki. Jeśli jednak ją czytacie i jakiś jej fragment zaczyna was przygnębiać albo burzyć waszą równowagę psychiczną, prosimy, żebyście natychmiast przerwali lekturę. Jeżeli dręczą was myśli samobójcze, odczuwacie beznadzieję i czujecie potrzebę, by bezpiecznie z kimś porozmawiać, istnieją miejsca, w których możecie uzyskać pomoc, w tym także wykwalifikowanych psychologów. Jako ktoś, kto doświadczył takich przeżyć, pragnę was zapewnić, że nie jesteście sami. Jesteście ważni dla świata, który was potrzebuje. Nigdy się nie poddawajcie.

AKT PIERWSZY: NOWY JORK

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Niedziela 8 września 2019 r.

12:00

Gdybyście mnie teraz zobaczyli, uznalibyście, że moje marzenia się spełniają. Za chwilę czeka mnie przesłuchanie kwalifikacyjne do najbardziej renomowanego liceum artystycznego w kraju. Każdy aktor marzyłby o czymś takim. Ale ubiegłej nocy śniło mi się, że jestem nagi w klasie pełnej uczniów. Czy to senne marzenie też się spełni? Albo sen, w którym stoję na scenie i nie mogę sobie przypomnieć mojej kwestii? Chętnie z obu zrezygnuję. Natomiast nie miałbym nic przeciwko temu, żeby spełniło się marzenie o dostaniu się do tej szkoły.

Wygładzam koszulę, przeczesuję palcami włosy i wchodzę do klasy. Inaczej niż w moim śnie, jestem ubrany. To zwykła sala lekcyjna, z tym że są tu podium i fortepian Steinwaya. W mojej poprzedniej szkole odsuwaliśmy stoliki pod ściany i wtaczaliśmy nieco rozstrojony fortepian z sali prób orkiestry. Nie licząc tej różnicy, ta klasa, w której moje życie może na zawsze się zmienić, wygląda zwyczajnie. Nie ma się czym przejmować.

Mężczyzna, który, jak przypuszczam, jest panem Danielsem, podnosi wzrok znad zaczytanej książki w miękkiej oprawie. Ma potargane siwe włosy i nieco mniej niechlujną siwą brodę. Nosi okulary zsunięte na czubek nosa – jest okularnikiem jak każdy bystrzak – i trochę się garbi. Obok niego siedzi miła dziewczyna, chyba w moim wieku. Pierwsze, co zauważam, to jej wielkie brązowe oczy. Włosy ma czarne i wydatne kości policzkowe, przypomina piosenkarkę i aktorkę Idinę Menzel. Uśmiecha się do mnie. Widok ich obojga budzi we mnie niepokój, choć z odmiennych powodów.

– Przyszedłem na przesłuchanie – oznajmiam możliwie najniższym głosem.

– Ach, zatem zapewne jest pan tym sławetnym Augustem Greene’em.

– Tak, proszę pana – odpowiadam, zastanawiając się, dlaczego nazwał mnie „sławetnym”.

– Nazywam się Daniels, a to Anna, moja asystentka.

– Cieszę się, że mogę państwa poznać. Dziękuję, że znaleźliście dla mnie czas – mówię cały spięty, recytując znajome frazesy. – Jestem bardzo…

– Może zacznijmy, dobrze? – Pan Daniels ucina moją gładką gadkę spod znaku #dzieńdobry #smacznejkawusi, a ja kładę plecak na stoliku i wchodzę na środek podium. – Przyniósł pan fotografię i życiorys?

– Nie, ale w szkole grałem główne role we wszystkich musicalach – mówię pośpiesznie.

– To uroczo – mruknął zgryźliwie. – Czy przynajmniej przygotował pan dwa monologi?

– Tak – niemal wrzeszczę z ulgi, że jednak coś mam. – Pierwszy z Kotki na gorącym blaszanym dachu . Ale… czy mógłbym prosić o chwilę? Muszę się skupić.

– Tyle czasu, ile pan zechce, panie Greene. Zaczekamy – odpowiada pan Daniels.

– Dziękuję – mówię, ignorując jego ostry ton.

Owszem, słowa brzmią cierpko, ale spogląda na mnie uprzejmie. Odwracam się plecami do mojej dwuosobowej widowni, a mięśnie napinają mi się wskutek nagłego zdenerwowania. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Przestaję być „sławetnym” Augustem Greene’em na przesłuchaniu w nowojorskiej Szkole Sztuk Performatywnych. Jestem teraz Brickiem w środku lata w Missisipi. Jestem spocony, gniewny i zmęczony, a także mocno pijany – i sekretnie jestem gejem. Kieruję gniew i frustrację ku mojej żonie Maggie.

Odwracam się twarzą do dwuosobowej publiczności. Pan Daniels kartkuje książkę, niemal rzucając mi wyzwanie, żebym przykuł jego uwagę. Asystentka posyła mi promienny uśmiech, który sprawia, że aż robi mi się ciepło w środku. Przytrzymuję się stołka, bo Brick ma złamaną nogę, i wchodzę w rolę:

– Dobra. Sama się o to prosisz…

Przez następne dwie minuty wkładam w ten monolog całego siebie i kończę wyczerpany. Ubiegłej nocy czytałem w internecie rady dotyczące przesłuchań kwalifikacyjnych, i ktoś zasugerował, by obserwować „oznaki” reakcji u ludzi po drugiej stronie stołu. Anna z aprobatą pstryka palcami. Dobry znak. I na ile mogłem się zorientować, pan Daniels patrzył już na mnie, nie w książkę. Kolejny dobry znak.

– Całkiem ładnie, Auguście – mówi. – Rozumiem, dlaczego twoja ciotka tak cię wychwala. – Najwyraźniej nie jest zwolennikiem nepotyzmu, a to zły znak. – Czy wiesz, jak często zwalnia się miejsce na wydziale teatralnym Szkoły Sztuk Performatywnych?

– Nieczęsto – zgaduję.

– Nigdy – oznajmia, po czym wyjmuje z szuflady pomarańczę i zaczyna ją obierać. – Jeden z uczniów został przeniesiony do Londynu, by w ostatniej chwili dołączyć do obsady musicalu Pippin wystawianego na West Endzie. Za mojej bytności w tej szkole podobne przypadki zdarzyły się tylko kilka razy… – Milczy przez chwilę. – A zatem wiedz, synu, że trafia ci się naprawdę rzadka okazja.

– Dziękuję – dukam, nie mając pojęcia, jak powinienem zareagować.

Pan Daniels zjada ćwiartkę pomarańczy.

– Nie mówię, że zostałeś przyjęty na to miejsce. Informuję tylko, że jest wolne.

Czyli znak zdecydowanie zły. Z zakłopotaniem przestępuję z nogi na nogę. To przesłuchanie kwalifikacyjne jest dla mnie wszystkim. W zależności od decyzji tego mężczyzny moje życie zmieni się na lepsze albo na znacznie gorsze. Ja świruję z nerwów, a on zajada pomarańczę. Muszę jakoś do niego trafić.

– Lubię pomarańcze – strzelam, byle coś powiedzieć, skoro już tu jestem.

– To mandarynka – odpowiada, a Anna wybucha śmiechem. – Teraz, kiedy o tym myślę, Auguście, zastanawiam się, czy to może twoja ciotka wykazała się inicjatywą i sama wysłała tego ucznia do Londynu.

Owszem, mówi to pół żartem, pół serio, ale…

– Hm… Gdybym miał spekulować, to tak, jest do tego zdolna. – Po tym żarciku zyskuję uśmiech pana Danielsa.

To dobry znak – kroczek bliżej do tego, by zostać uczniem tej szkoły.

– Jestem już spóźniony na partyjkę szachów w Central Parku – oznajmia. – Jaki jest twój drugi monolog?

Rozpinam plecak i szperam w nim.

– Kolejny z Kotki na gorącym blaszanym dachu .

– Znowu Brick? – Wyraźnie zawiedziony kręci głową.

– Nie. – Oczywiście że nie, bo to byłby błąd.

Po tym, jak dwa dni temu zadzwoniła do mnie ciotka, starałem się zebrać informacje na temat przesłuchań kwalifikacyjnych w Szkole Sztuk Performatywnych. W internecie znalazłem tylko tyle, że zakres swoich możliwości należy zademonstrować dwoma różniącymi się od siebie monologami. Mam duże możliwości, ale brakowało mi czasu na przygotowanie, więc zdecydowałem się na dwa monologi ze sztuki, którą zagraliśmy na przedstawieniu drugoklasistów w liceum w West Grove.

– Dziadek? – domyśla się Anna.

Wyjmuję z plecaka blond perukę i wkładam ją.

– Maggie.

Śmieją się, a ja mam nadzieję, że nie ze mnie, tylko wskutek zaskoczenia. Po raz drugi staję zwrócony plecami do mojej pełnej podziwu publiczności. Jestem Maggie. Urodzoną w biedzie, poślubioną bogatemu bokserowi. Kocham męża, lecz on się mną nie interesuje. Rozluźniam ciało i odwracam się powoli. Raz kozie śmierć.

– Och, Brick, czuję się taka samotna…

Po ostatnich słowach monologu osuwam się na podłogę i tak zostaję, a jasne włosy spadają mi na twarz. Czuję się sfrustrowany, a Maggie opuszcza mnie w tym stanie ducha. Wstaję, ściągam perukę i otrzepuję koszulę.

Pan Daniels zdejmuje okulary i trze oczy.

– Powiedz mi, dlaczego wyjechałeś z Pensylwanii?

– Musiałem – odpowiadam bez wahania.

Kiwa głową. Mam nadzieję, że rozumie wszystko, czego nie powiedziałem.

– Jeszcze jedno pytanie. Dlaczego zasługujesz na to miejsce w Szkole Sztuk Performatywnych?

– Nie zasługuję… – Urywam, nic więcej nie mówię, tylko skupiam się na wyrazie jego twarzy. Uśmiecha się lekko, a ja myślę, że to mój trzeci monolog. Jestem Augustem, który desperacko pragnie dostać się do tej szkoły. – Podobnie jak pan, drażni mnie korzystanie ze znajomości, by coś zdobyć. Mówiąc wprost, nie cierpię tego, ale moja sytuacja w rodzinnym mieście nie układa się zbyt kolorowo, niestety ogranicza się tylko do szarych i ciemniejszych barw. – Ostatnia fraza wypłynęła z samych głębin mego serca. – I nie mam żadnych szans na to, by uczyć się na waszym poziomie w West Grove w Pensylwanii. Proszę tylko, żeby dał mi pan szansę.

Uśmiecha się.

– Auguście, wkrótce ktoś się do ciebie odezwie. Jeśli zostaniesz przyjęty, rozpoczniesz zajęcia we wtorek. Czy ci to odpowiada?

Przyjmuję to jako dobry znak.

– Jak najbardziej – mówię z wyczuwalną nadzieją.

– Ale jeśli nie zostaniesz przyjęty, to wiedz, że życzę ci wiele szczęścia.

Do diabła. Zły znak.

– Och – dodaje – i pozdrów ode mnie ciotkę.

– Oczywiście pozdrowię, panie Daniels – odpowiadam, wpychając perukę do plecaka.

Dziękuję, żegnam się z nimi i opuszczam salę bez żadnej wyraźnej oznaki, jak mi poszło.

12:25

Nie mam dokąd pójść, więc siadam na cementowej ławce przed szkołą i rozważam, jak wypadłem. Aż do dziś brałem udział tylko w przesłuchaniach prowadzonych przez moich nauczycieli przed szkolnymi przedstawieniami. To niezbyt stresujące sytuacje. Ponadto ubiegłej nocy niewiele spałem, bo wciąż na nowo powtarzałem w duchu kwestie z obu monologów, żeby nie rozmyślać o innych sprawach.

Wyplątuję smartfona z peruki Maggie, ignoruję pięć wiadomości na poczcie głosowej i wybieram numer ciotki. Obiecałem, że zadzwonię do niej zaraz po przesłuchaniu. Podwiozła mnie w drodze na północ stanu, gdzie zamierzała sprzedać dzieła sztuki. Nie wiem jakie, ale brzmi wytwornie i bogato. Wyobrażam sobie, jak ciotka Lillian prowadzi tę swoją jaskrawożółtą staroświecką furgonetkę.

Odbiera po dwóch sygnałach i mówi bez wstępu:

– Przekaż swojej ulubionej ciotce dobrą wieść.

Żałuję, że nie mam dla mojej jedynej ciotki dobrej wiadomości. Może tylko taką:

– Nadal żyję.

– Alleluja! – wyśpiewuje. – A jak było na przesłuchaniu, kochany?

– Naprawdę nie wiem, ale zrobiłem, co w mojej mocy.

– Świetnie, bo tylko tyle możemy zrobić w życiu.

– Pan Daniels raczej mnie nie polubił – dodaję.

– Tak, on potrafi być prawdziwym sukinsynem – odpowiada ze śmiechem. – Ale gdzieś tam w głębi ma serce. – Ton, jakim o nim mówi, pozwala wysnuć domysł, że być może kiedyś chodzili ze sobą. Ale co ja tam wiem o miłosnym życiu ciotki. – Jak zamierzasz spędzić swój pierwszy dzień w mieście?

Rozglądam się po otaczających mnie ciasno betonowych budynkach.

– Pospaceruję. I postaram się, żeby nikt mnie nie porwał.

– Cudownie. Wrócę do domu na obiad. Zadzwoń, gdybyś czegoś ode mnie potrzebował. Pa, kochanie.

Gdy się rozłączam, widzę, że mam następną wiadomość głosową. I dwadzieścia jeden nieprzeczytanych SMS-ów. Wszystkie od mamy, a każdy kolejny bardziej natarczywy i gniewny. Ostatni wspomina o powiadomieniu pałarzy. Powinienem do niej zadzwonić, zanim da do telewizji komunikat o zaginionym dziecku, ale zaplanowaliśmy z ciotką Lil, że odezwiemy się do niej, kiedy już będziemy wiedzieli, czy dostałem się do szkoły.

To moja pierwsza ucieczka z domu. Za wcześnie na napisanie oficjalnego sprawozdania, przecież jestem w Nowym Jorku dopiero od dwudziestu czterech godzin, ale cały czas przeżywam istną huśtawkę nastrojów. Z tym że przez większość czasu dopadają mnie kolejne fale euforii:

„Jestem wolny! Mogę robić, co tylko zechcę!”.

Albo strasznie panikuję:

„Zamkną mnie w pudle! Albo jeszcze gorzej!”.

Kiedy podnoszę wzrok znad smartfona, widzę nowego przyjaciela na drugim końcu ławki, i mówię:

– Cześć, gołębiu.

Wpatruje się we mnie bacznie jednym okiem, a drugim gdzieś wędruje. Jego pióra wyglądają na sklejone przez jakiegoś małolata. Przyskakuje bliżej mnie. Czy to zwiastun mojej śmierci?

– Co robisz?

Wzdrygam się i spoglądam w górę. Stoi nade mną asystentka pana Danielsa, przesłaniając słońce.

– Zdobywam nowych przyjaciół – odpowiadam, wskazując głową gołębia.

Śmieje się, a potem klaszcze dwa razy, skutecznie przepłaszając brudnego ptaka na ziemię, i siada obok mnie.

– Coś mi się zdaje, że powinniśmy się sobie przedstawić na prywatnym gruncie. Jestem Anna.

– A ja jestem „ten sławetny” August Greene.

– O co mu chodziło?

– Nie mam pojęcia.

– Auguście, twoje przesłuchanie różniło się od innych. Wypadłeś świetnie.

– Czyżby? – pytam niepewnie.

– No tak. Wydaje mi się, że masz duże szanse.

– Tak uważasz? Pan Daniels raczej nie był mną zachwycony.

– Och… – Macha lekceważąco ręką. – Taki już jest z tą swoją miną i tekścikami, ale potrafi rozpoznać talent.

– Dzięki. – Po raz pierwszy tego dnia oddycham swobodniej.

Anna w milczeniu mi się przygląda, aż wreszcie się odzywa:

– Mogę ci zadać osobiste pytanie?

– Tak – mówię z wahaniem.

– Wybrałeś monologi Bricka i Maggie. Nigdy dotąd czegoś takiego nie widziałam. Czy transpłciowość[1] ułatwia granie zarówno męskich, jak i kobiecych ról?

Skąd wiedziała, że jestem trans? Może ciotka powiedziała panu Danielsowi, a on jej? Ciekawe, czy to takie oczywiste.

– Jako aktor potrafię się wcielić w obie płcie, jeśli ma to artystyczny sens. – Trochę mimo woli, a trochę nie, wpadam w ton przechwałki. – Mogę zagrać dowolną postać rodem z tej ziemi.

– Śmiała deklaracja, drogi panie – kwituje z uroczym uśmiechem.

Po raz pierwszy usłyszałem słowo „transpłciowy” w ósmej klasie na lekcji historii. Może nie tyle po raz pierwszy, bo już wcześniej znałem to pojęcie, przecież nie żyję w jaskini, lecz jego najgłębszy sens jeszcze do mnie nie dotarł. Był koniec roku, czyli moje ostatnie dni w gimnazjum. Nauczyciel z okazji Miesiąca Dumy miał wykład na temat historii LGBTQ. Omawiał kolejno L, G i B, a ja byłem jak zwykle R(oztargniony). Ale potem doszedł do T, mówił o tym, jak źle czują się osoby transpłciowe z przypisaną im płcią, a ja poczułem, że mój cały świat przestał się nagle ze mną bawić w ko(T)ka i myszkę, bo znalazłem swoje T.

Po lekcjach wróciłem do domu, zamknąłem się w pokoju i zajrzałem do internetu. Wypełniłem test Czy jesteś transpłciowy? i wyszło mi, że rzeczywiście jestem. By się upewnić, zrobiłem jeszcze trzy inne, i wszystkie z tym samym rezultatem.

Testy sugerowały, żebym z kimś porozmawiał. Ale z kim miałbym to zrobić w tak konserwatywnym miasteczku jak West Grove? Nie znałem żadnych osób transpłciowych i nie mogłem wyznać prawdy o sobie moim starym. Wiedziałem, jak by zareagowali. Postanowiłem, że nikomu o tym nie powiem, prawdy nie dowie się nawet Hugo, a to mój najlepszy przyjaciel. Ukrywałem ten wielki sekret, nosząc aprobowane przez matkę kiecki.

Anna trąca mnie w ramię, ściągając z powrotem na ziemię.

– Auguście, zaintrygowałeś mnie. O co w tym wszystkim biega?

Dobre pytanie. Mój problem jest skomplikowany, a nie wiem, ile mogę powiedzieć asystentce człowieka, od którego zależy moja przyszłość. Muszę rozegrać to na luzie. Dla Anny będę Wyluzowanym Ziomalem. Niewzruszonym, spokojnym, zdystansowanym. Rozpieram się na ławce, szeroko rozstawiam nogi.

– Biega o to, że przeprowadziłem się tutaj i zamieszkałem u ciotki.

– Aha, przeprowadziłeś się… – Przechyla głowę na bok. – Kiedy? Niedawno?

– Tak – odpowiadam nadzwyczaj swobodnym tonem. – Ale bywałem tu mnóstwo razy, przez większość weekendów – kłamię.

Obrzuca mnie pełnym powątpiewania spojrzeniem.

– Ile widziałeś przedstawień na Broadwayu?

– Straciłem rachubę – rzucam, co w przekładzie oznacza: „Straciłem rachubę, ile pirackich nagrań spektakli broadwayowskich obejrzałem na moim starym poobijanym laptopie”.

– Wykrętna odpowiedź – mówi. – Ja widziałam dwanaście. Gdzie mieszkasz?

Wczoraj wieczorem ciotka podała mi nazwę dzielnicy, ale nie mogę jej sobie przypomnieć.

– Gdzieś na Brooklynie, przy pomarańczowej linii metra.

– Przy pomarańczowej linii metra? – powtarza z ironicznym zaśpiewem.

Jednego już jestem pewien: metoda na Wyluzowanego Ziomala nie działa. Za mało wiem, żeby odgrywać luzaka. Pora zmienić scenariusz. Dla Anny stałem się Naiwnym Prawiczkiem, który szeroko otwartymi oczami chłonie obcy dla niego świat i łatwo wpada w ekscytację.

– No dobra, tak mnie ciśniesz, że muszę powiedzieć prawdę. To mój pierwszy dzień w Nowym Jorku.

– Wiedziałam! – Triumfalnie unosi ręce. – Prawdziwy nowojorski prawiczek!

Twarz mi czerwienieje.

– Nie przeczołguj mnie.

– Żadnych obietnic – kwituje ze śmiechem, a potem wyjmuje z torebki okulary przeciwsłoneczne.

Są przesadnie ogromne, jakby ukradzione z kreskówki, ale stylowe. W szkłach widzę moje odbicie. Niemal nie rozpoznaję siebie w porównaniu z tym sprzed zaledwie dwóch dni. Żegnajcie kwieciste bluzki i długie spódnice, witajcie T-shirty i dżinsy. Przesuwam dłonią po krótkich włosach, które wciąż jeszcze są dla mnie czymś obcym. Wczoraj wieczorem ciotka Lil mnie ostrzygła. Wydrukowaliśmy z internetu zdjęcie Shawna Mendesa jako inspirację i ciotka naprawdę się postarała. Włosy po bokach mam megakrótkie, a na górze ładnie kędzierzawe. Wyglądam nie jak Shawn, ale o wiele bardziej jak ja.

Smartfon zaczyna wibrować. Trzymam go na kolanie, a Anna zerka na ekran i mówi:

– Odbierz.

– Pewnie to kolejny telemarketer.

– Stary, przecież widzę, że to twoja mama. Może chce… czy ja wiem… spytać, jak ci poszło przesłuchanie?

Albo może chce wiedzieć, gdzie się, do diabła, podziewam. Martwi się i kocha mnie, ale nie aprobuje tego, że jestem transpłciowy. Wysyłam połączenie na skrzynkę głosową.

– Później jej o tym opowiem – rzucam nerwowo.

– Ktoś tu jest głodny i zły. – Anna wyjmuje z torebki coś kulistego i zawiniętego w folię. – Prawiczku, czy wiesz, co to jest bajgiel?

– Oczywiście, że wiem – odpowiadam, ale szybko wchodzę w rolę Nowojorskiego Prawiczka. – I oczywiście nigdy go nie jadłem.

– Ten jest z serkiem śmietankowym. – Z uśmiechem rozpakowuje bajgla.

– O rany – mówię, jakbym nigdy jeszcze nie widział serka śmietankowego.

Podaje mi połówkę i biorę dużego gryza. Zbyt dużego, więc obsypują mnie okruchy węglowodanów i serka.

Robi mi zdjęcie z okrzykiem:

– Dzieciak je pierwszego bajgla! – Przez kilka sekund wpatruje się w ekran smartfona, a potem podnosi wzrok. – Jakie masz konto na Instagramie? Próbuję oznaczyć cię w stories.

– Och – mamroczę, przełykając kęs. Nie miałem jeszcze czasu, żeby stworzyć profil dla Augusta. – Nie ma mnie w sieci.

– Z jakiej ty jesteś planety?

– Z planety Pensylwania – żartuję, wciąż grając rolę Prawiczka. – Uważasz, że powinienem być w sieci?

– Oczywiście. – Przewraca oczami. – Właśnie dzięki temu ludzie stają się zauważalni, a każdy reżyser obsady i producent tam zagląda. Sprawdzają, czy dorobiłeś się obserwujących, których ściągniesz do teatru, a oni kupią bilety.

– Skąd to wiesz?

Zbywa moje pytanie machnięciem ręki i mówi dalej:

– W Szkole Sztuk Performatywnych liczy się tylko twój profil w mediach społecznościowych. Dzięki temu opowiadasz swoją historię i kontrolujesz swoją narrację.

Mimo woli parskam śmiechem.

– Śmiej się, skoro tak lubisz, prawiczku, ale spójrz na mój. – Pokazuje mi smartfona.

Ma ponad trzy tysiące obserwujących. Kim są ci ludzie? Przewija stronę, żeby pokazać ich zdjęcia, wyjaśnia, jak wiele mają lajków i odsłon.

Pięćdziesiąt trzy, tylu obserwujących dorobiłem się na moim dawnym profilu, a głównie byli to ludzie z Klubu Teatralnego. Nic nie wiem o budowaniu marki czy narracjach. Przytakuję i udaję, że rozumiem, gdy Anna wyjaśnia algorytm, a potem dodaje:

– Coś mi się zdaje, mój dzisiaj poznany przyjacielu, że nie byłeś na niezliczonych spektaklach na Broadwayu. Mam rację?

– Tak, masz. Widziałem je tylko na laptopie i w komórce.

– Jakie to smutne… – Dramatycznie przyciska dłoń do ust.

– Wręcz tragiczne – podbijam stawkę.

– W takim razie czy w tych smutnych okolicznościach masz ochotę obejrzeć popołudniowy spektakl najnowszej inscenizacji w mieście? – mówi dalej w ustalonej przed chwilą konwencji.

A mnie serce z radości skacze w piersi. Mogę pójść na pierwsze przedstawienie na Broadwayu! Wiem, że są pewne zasady bezpieczeństwa dotyczące zadawania się z nieznajomymi, ale Anna jakoś mi nie pasuje do profilu seryjnego zabójcy. A obejrzenie produkcji na Broadwayu jest warte ryzyka.

– Jak najbardziej mam – odpowiadam.

– A czy nadal byłbyś zainteresowany, gdyby ten musical okazał się do dupy? I najpewniej padnie przed oficjalną premierą?

Najgorsze broadwayowskie przedstawienie na żywo to coś o wiele lepszego niż oglądanie broadwayowskiego superhitu w laptopie. No i mógłbym oderwać myśli, czego bardzo potrzebuję, tym bardziej że mój smartfon znów wibruje w kieszeni.

– Tak, nadal jestem zainteresowany.

Klaszcze podekscytowana.

– To Ostatnie tango w Paryżu . Moja przyjaciółka powiedziała, że ma inne plany na wieczór. Pewnie przejrzała recenzje… Tak czy owak, chcesz pójść ze mną?

– Tak! – Obejmuję Annę tak bardzo uradowany, jak mógłby się uradować tylko Nowojorski Prawiczek.

– O rany, już dobrze – mówi zaskoczona moją gwałtowną reakcją. – Wyluzuj.

13:40

Jazda taksówką do teatru mocno mnie rozczarowała. Chciałem, żeby moja pierwsza podróż taryfą w Nowym Jorku wyglądała jak w filmach – z szoferem pędzącym brawurowo, wrzeszczącym przez okno i nieustannie trąbiącym klaksonem. Nic z tego się nie zdarzyło. Jechaliśmy powoli w rozgrzanym pojeździe, ale punkt docelowy, czyli Times Square, okazał się niebiański. Mijaliśmy elektroniczne billboardy, które piętrzyły się jeden na drugim niczym apartamenty w budynku mieszkalnym. Anna odgrywała rolę przewodniczki, a ja udawałem oszołomionego jej znajomością miasta.

Wysiadam, gdy Anna płaci taksiarzowi, i przyglądam się budynkowi teatru. Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Szeregi żarówek umieszczone na markizie lśnią tak jaskrawo, że aż rywalizują z blaskiem słońca. Na ścianach teatru poprzyklejane są plakaty przedstawiające aktorów tańczących na tle wieży Eiffla. Może pewnego dnia znajdzie się tam również moje zdjęcie.

Idziemy po odbiór zarezerwowanych biletów na koniec kolejki, która ciągnie się niemal do następnej przecznicy, i cierpliwie czekamy.

– No dobrze, Auguście, zagrajmy w grad pytań. Zadaję pytania, a ty odpowiadasz szybko, bez namysłu. Gotowy?

– Jasne – mówi Nowojorski Prawiczek.

– Ulubiony musical?

– Rent – rzucam bez wahania.

– Dlaczego? – pyta z niedowierzaniem.

– Ze względu na song La Vie Bohème !

– Ulubiony film muzyczny?

– Tylko się nie śmiej – przestrzegam. – Lakier do włosów .

I tak się śmieje.

– Wybacz, pewnie jest dobry, ale nie przepadam za Johnem Travoltą w roli Edny Turnblad.

– Z powodu jego gry aktorskiej? – pytam z kpiną w głosie.

– No tak – odpowiada z przekąsem. – Dlaczego nie mogli zaangażować kobiety do roli matki? Przecież jest tyle zabawnych aktorek.

Czytałem parę artykułów o powodach obsadzenia w spektaklu na Broadwayu Harveya Fiersteina, a w filmie Johna Travolty.

– Pewnie to kwestia tradycji – podsuwam.

– Tradycji? – powtarza Anna z niesmakiem. – Co to w ogóle znaczy? Mama powinna być grana przez kobietę. – Kręci głową. – No dobrze, idźmy dalej. W szkole to teraz gorący temat.

– John Travolta? – pytam żartem.

– Reprezentacja.

– Nie nadążam…

– Chodzi o właściwą reprezentację w teatrze. Na scenie potrzebujemy więcej kobiet, osób o innych niż biały kolorach skóry, niepełnosprawnych, transpłciowych i niebinarnych – wyjaśnia, rzucając mi znaczące spojrzenie. – Jeżeli w sztuce jest rola postaci marginalizowanej, lepiej nie obsadzać w niej białego faceta, który później dostaje nagrody i pochwały za, cytuję, „odwagę”.

– Jak Harvey Fierstein, kiedy zdobył nagrodę Tony za rolę Edny?

– Między innymi.

– Ale czy aktorstwo nie polega właśnie na tym, że jest się kimś innym, niż się jest?

– Auguście, obecnie w aktorstwie chodzi o to, żebyś trzymał się swojej działki.

Ale ja jestem transpłciowy i potrafię wcielać się na scenie w postaci dziewczyn oraz chłopaków. Czy to już nie moja działka? W teatrze niewiele jest ról osób trans. Chcę ją o to zapytać, ale boję się, że usłyszę potwierdzenie moich obaw.

Po dziesięciu minutach powolnego dreptania naprzód w kolejce jesteśmy na tyle blisko drzwi, by poczuć powiew klimatyzacji. W mojej kieszeni znowu wibruje smartfon. Wyjmuję go i wysyłam połączenie mamy na pocztę głosową, mając nadzieję, że Anna tego nie widzi.

– Wyduś to z siebie, Auguście. Dlaczego nie odbierasz telefonów od mamy?

– Później z nią porozmawiam.

– Nie panikuj, ale pan Daniels już mi powiedział, że twoi rodzice nie są zachwyceni tym, że jesteś trans.

Na moją twarz wypływa gorący rumieniec. Nie sądziłem, że ciotka Lil mu powie.

– No tak… – Rozważam, ile ujawnić. Muszę utrzymać się w roli Niewinnego Prawiczka i nie spaść do roli Nastoletniego Trans-Uciekiniera. – Oni są religijni – wyjaśniam.

– Och… – mówi tylko.

– Ewangelikalny Kościół!

– Rozumiem.

Zamierzałem nigdy nie powiedzieć rodzicom, że jestem transpłciowy. Ewentualnie dopuszczałem taką opcję, że wyślę im list, gdy będę miał osiemnaście lat i zamieszkam gdzieś samodzielnie, już nie z nimi, ale nigdy wcześniej. Problem polegał na tym, że kiedy już zdałem sobie sprawę, że jestem trans, z każdym dniem narastało we mnie pragnienie rozpoczęcia tranzycji, doświadczenia jakichkolwiek zmian. Nie mogłem z tym czekać przez długie lata. Zapragnąłem powiedzieć o tym rodzicom, zapragnąłem, by wreszcie poznali prawdę o mnie. I musiałem wypowiedzieć to na głos.

To było tydzień przed moimi czternastymi urodzinami. Przy stole w jadalni mama zapytała, co chcę dostać na urodziny, a ja odparłem:

– Tak naprawdę… chcę korekty płci. Urodziłem się w niewłaściwym ciele. Jestem chłopcem. Bóg popełnił błąd.

Na co mama odparła:

– Bóg nigdy nie popełnia błędów.

Mój ojczym milczał jak zaklęty, a na urodziny dostałem nową sukienkę i przykazano mi nie wspominać więcej o tym „byciu chłopcem”. Bóg, czyniąc mnie dziewczyną, miał swój powód. Koniec kropka.

– Jesteś gotowy? – pyta Anna, wręczając mi mój pierwszy bilet na broadwayowski spektakl.

Przechodzimy przez wykrywacze do holu. Klimatyzacja działa na ful i ziębi mi pot na plecach pod koszulą, co przyprawia mnie o dreszcz biegnący w górę kręgosłupa. Bileter skanuje mój bilet. Ktoś wkłada mi do ręki program, a Anna, trzymając drugi, prowadzi mnie, wskazując drogę.

Wyczuwam, że mi się przygląda. Chce zobaczyć moją reakcję, gdy wchodzę na pierwsze w życiu przedstawienie na Broadwayu. Mam ochotę zareagować przesadnie, ale to łatwe, gdyż miejsce naprawdę jest magiczne. Rozglądam się z otwartymi ustami. Nieskończone rzędy czerwonych foteli. Czerwona kurtyna wysokości trzech pięter. Balkony z kolejnymi czerwonymi fotelami. Wysoko w górze sufit z fantazyjnymi białoniebieskimi akwafortami mającymi przedstawiać chmury. Dwa największe żyrandole, jakie kiedykolwiek widziałem. Patrzę na Annę, a ona pstryka mi kolejną fotkę, mówiąc przy tym:

– Dzieciak na pierwszym broadwayowskim przedstawieniu.

Inny bileter, w berecie, prowadzi nas do naszych miejsc. Teatr sprawia wrażenie, że jest stary i zachowany w pierwotnym stanie, unosi się tu stęchły zapach zbutwiałych dywanów i popcornu. Znajdujemy nasze fotele i Anna prowadzi nas przejściem. Miejsce obok mnie jest puste i mam nadzieję, że takie pozostanie. Wytarte fotele są zbyt małe i ustawione zbyt ciasno. Na kurtynie jest wyświetlany kontur panoramy Paryża.

– Nagle naszła mnie ochota na francuskie frytki – żartuję.

– Oui, oui – mówi Anna, a potem zerka na smartfona. – Pięć minut do podniesienia kurtyny. Wracamy do gry w grad pytań?

– Dawaj następne.

– Dlaczego wybrałeś aktorstwo?

– Chcesz krótkiej odpowiedzi na pytanie, dlaczego dokonałem takiego wyboru? – pytam z niedowierzaniem. – Życiowego wyboru?

– Po prostu spróbuj – ponagla mnie, pstrykając w program.

Po coming oucie przed rodzicami sprawy przybrały zły obrót. Byłem zagubiony i czułem się jak obcy w ciele, które egzystowało coraz bardziej przeciwko mnie z rosnącymi piersiami i zaokrąglającymi się biodrami. Zaczął się pierwszy rok liceum, a ja chodziłem w gęstej chmurze ogólnej beznadziei.

Hugo, z którym się przyjaźniłem od czwartej klasy podstawówki, wiedział, że coś jest nie tak, ale nie mogłem wyznać mu prawdy. Za bardzo się bałem, że mnie odepchnie. Jako mój najlepszy przyjaciel przyszedł do mnie z lekarstwem na moje smutki. Właśnie tak to ujął: „lekarstwo na twoje smutki”. Czyli wpadł na wspaniały pomysł, żeby zapisać się do szkolnego Klubu Teatralnego. Cassie zamierzała do niego wstąpić i Hugo liczył, że dostanie rolę jej chłopaka. Powiedział, że zabawnie będzie udawać kogoś innego, co brzmiało nieźle. Przecież właśnie tego chciałem i tylko tego: być kimś innym.

Kiedy zjawiliśmy się na pierwszym spotkaniu, starałem się być niewidzialny, co nawiasem mówiąc, było moim rutynowym sposobem postępowania w liceum w West Grove. Nauczyciel poprosił, żebyśmy podzielili się na niewielkie grupki i odegrali jakieś scenki. Niewiele z tego pamiętam, ale wiem, że poczułem się dobrze, jakbym nagle odnalazł swoje miejsce.

A gdy było już po wszystkim, podbiegł do mnie Hugo i krzyknął:

– Rany, ty naprawdę potrafisz grać!

Nie uwierzyłem mu, bo niby co on o tym wiedział? Ale potem podszedł nauczyciel i stwierdził to samo.

Po tym, jak wstąpiłem do Klubu Teatralnego, moja sytuacja w domu uległa poprawie, okazało się bowiem, że przez całe życie byłem aktorem, który gra rolę dziewczyny. Mój niepokój się rozwiał, gdy dotarło do mnie, że wcale nie muszę BYĆ DZIEWCZYNĄ, lecz tylko muszę ją UDAWAĆ. Innymi słowy, przed rodzicami grałem rolę córki. Cóż, podobno świat to scena. I to zadziałało!

– August, dlaczego wybrałeś aktorstwo? – ponownie pyta Anna.

Patrzę jej w oczy, uśmiecham się i mówię prosto z mostu:

– Bo uratowało mi życie.

Światła przygasają i publiczność cichnie. Serce zaczyna mi bić szybciej. Nie mogę uwierzyć, że tu jestem. Wyłączając smartfona, zauważam brak nowych połączeń. To dziwne. Czyżby rodzice dali za wygraną?

Wnętrze teatru wypełnia muzyka – gęste dźwięki akordeonu – i zza kulis wychodzi zespół, by odtańczyć ekspresyjny numer grupowy. Mają w ustach atrapy papierosów. Światła świecą jaskrawo, taniec jest precyzyjny i efektowny, a warstwa wokalna idealnie z nim współgra. Siedzimy na tyle blisko, by widzieć mimikę aktorów. Nagle, bez ostrzeżenia, łzy napływają mi do oczu. Dociera do mnie w pełni, czym jest w tym momencie moje życie. Wczoraj jechałem autobusem do Nowego Jorku, a dziś siedzę w teatrze na Broadwayu po przesłuchaniu kwalifikacyjnym w Szkole Sztuk Performatywnych. Jestem wyczerpany, przestraszony i doskonale szczęśliwy. Ocieram łzy i Anna to widzi. Nachyla się ku mnie i szepcze:

– Daj spokój, przedstawienie nie jest takie złe.

Kiedy zapalają się światła na przerwę, Anna wstaje i mówi:

– Chodź ze mną.

Wlokę się za nią, gdy idzie przejściem między rzędami foteli, wyprzedzając wszystkich pozostałych. Docieramy do toalet jako pierwsi.

– Nie lubię czekać przed kiblem – wyjaśnia.

Wchodzę do męskiej toalety i zamykam się w ciasnej kabinie. Ledwie można się w niej odwrócić. Gdy podciągam binder, czuję powiew powietrza na brzuchu i plecach. Noszę pod koszulą binder, który uciska i spłaszcza klatkę piersiową. Wygląda jak ciasny podkoszulek i czuję się w nim, jakby był o trzy numery za mały. Jest wilgotny od potu, a szorstki materiał okropnie drapie, ale jest to konieczne. Na szczęście nie mam zbyt dużo balastu do zamaskowania, jednak noszenie bindera daje mi pewność siebie.

Zamówiłem go w internecie i podałem adres Hugona, choć mu nie powiedziałem, co jest w pudełku. A przyjaciel albo udawał, albo naprawdę nie był ciekaw. Natomiast gdyby dostarczono przesyłkę do mojego domu, mama z pewnością by ją przechwyciła i skontrolowała. Późnymi nocami, kiedy rodzice spali, nosiłem binder w domu i zastanawiałem się, jak by to było być facetem. Albo przynajmniej ubierać się jak facet.

– August! – woła Anna, gdy wychodzę z toalety.

Cieszę się, że się pośpieszyliśmy, gdyż kolejka do toalet wije się w dół schodów aż do holu. Większość publiczności stoi, rozprostowując nogi i gawędząc w niewielkich grupkach. Ruszamy na dół do naszych foteli.

– Nie sądziłam, że jakiekolwiek przedstawienie musicalowe może być nędzniejsze od Nędzników – mówi. – Ale okazuje się, że się myliłam.

– Też mam spore zastrzeżenia. Nie jestem przekonany, czy główni bohaterowi naprawdę są w sobie zakochani.

– Nie jestem przekonana, czy główni bohaterowie znają swoje kwestie. – Gdy reaguję głośnym śmiechem, Anna mówi dalej: – Zauważyłeś, że żongler zgubił kule? Nawet tego nie potrafi!

– Przedstawienie nie jest takie najgorsze – oponuję.

– Przestań! Jest straszne.

– No dobrze, nie jest wspaniałe, ale pomyśl o tych ludziach, którzy ciężko pracowali, żeby je zrealizować. O tym, ile godzin poświęcił scenograf na wybudowanie wieży Eiffla. Ile prób przeprowadził choreograf, żeby dopracować układ tanga. Nieszczęsny akordeonista grał tak ostro, że na pewno krwawią mu palce. Nawet przygotowanie złego przedstawienia wymaga wiele pracy i serca.

– Uch, proszę, nie wzbudzaj we mnie poczucia winy z powodu mojego ponurego krytycyzmu.

Oboje się śmiejemy trochę za głośno, czym zwracamy na siebie uwagę faceta siedzącego obok mnie, który podnosi wzrok znad smartfona i pyta z przyjaznym uśmiechem:

– Dziewczyny, podoba się wam przedstawienie?

Dlaczego wziął mnie za dziewczynę? Może z powodu mojego głosu, bo nie pilnowałem się, by mówić niskim tonem? Mojej postawy? Ubioru? Czuję się obnażony, przyłapany jak oszust. Moje zakłopotanie bierze się również z tego, że zmisgenderowano mnie w obecności miłej i ładnej dziewczyny.

Anna pochyla się nade mną ku mężczyźnie i oznajmia oficjalnym tonem:

– Wybaczy pan, ale proszę nie czynić przypuszczeń co do naszych płci.

– W porządku – szepczę do niej. – Nie przeszkadza mi to.

Posyła mi spojrzenie pod tytułem: „Naprawdę, Auguście?”, a ja kiwam głową. To mój pierwszy dzień, gdy występuję publicznie jako osoba płci męskiej, i jestem przygotowany na takie pomyłki. Mężczyzna przeprasza i z powrotem wsadza nos w smartfona.

– Anno, pozwól, że teraz ja cię zapytam – mówię, by zmienić temat, ale też z ciekawości. – Dlaczego wybrałaś aktorstwo?

– Tylko to potrafię. – Wzrusza ramionami. – Uwielbiam przebywać na scenie. To uzależnienie, tak samo jak haj. I wciąż go szukam.

– Najlepszy z narkotyków – potwierdzam z absolutnym przekonaniem.

Nerwowa energia przed, endorfiny w trakcie, aplauz po. Kiedy coś daje ci niezłego kopa, potrzebujesz więcej. Większych scen, większych ról, większej widowni.

– Czy powinniśmy zacząć chodzić na odwyk do klubu Anonimowych Aktorów? – żartuję.

Rzuca mi spojrzenie z ukosa, po czym puentuje:

– W aktorstwie nie ma czegoś takiego jak anonimowość.

Mniej więcej godzinę później ostatnie tango zostaje odtańczone i musical się kończy. Brawa budzą mężczyznę obok mnie. Aktorzy wychodzą przed kurtynę i kłaniają się, a publiczność uprzejmie klaszcze. Współczuję im. Nie z własnego wyboru musieli tańczyć pośród tekturowych diabelskich młynów, lecz mimo to świetnie się spisali. Wstaję i głośno biję brawo. Anna podnosi się z fotela – chociaż najpierw tak mocno przewraca oczami, że przysiągłbym, iż to słyszę – i też zaczyna klaskać. Inni widzowie zrywają się na nogi. Podczas ostatniego ukłonu obsady cała publika stoi i wiwatuje, a aktorzy uśmiechają się szerzej niż przedtem.

Wraz ze stadem ludzi idziemy wolno do wyjścia i podejmujemy grę w grad pytań.

– Ulubiona piosenka z musicalu? – pyta Anna.

Przeglądam w myśli katalog ulubionych songów.

– You Will Be Found z…

– Dear Evan Hansen , wiem – dopowiada. – Wolisz musical The Wild Party Andrew Lippy czy Michaela Johna LaChiusy?

– Nie mam pojęcia.

– A jesteś może prawiczkiem w tych innych tematach?

Czerwienię się. Ta gra niewątpliwie przybrała dziwny obrót.

– Możemy wrócić do pytania o Wild Party ?

– Nie.

– A ty jesteś dziewicą? – ripostuję.

– W przeważającej mierze. – Uśmiecha się lekko.

– Jestem prawiczkiem – wyznaję.

Całowałem się tylko na scenie.

Wychodzimy z teatru i oddalamy się od Times Square. Zachodzące słońce różowi niebo.

– Jesteś z kimś? – pyta Anna.

– Nie – odpowiadam ze śmiechem. – A ty?

– Właściwie nie. Nie spotkałam żadnej wystarczająco interesującej osoby.

– Osoby? – pytam.

– No tak, nie obchodzi mnie płeć.

– Super – mówię. – Mnie kręcą dziewczyny, tylko ja ich nie kręcę.

– Nie martw się. – Lekko mnie szturcha. – W szkole na pewno zrobisz furorę.

Przystajemy na rogu Czterdziestej Szóstej Ulicy i Ósmej Alei. Gdyby to była scena w sztuce teatralnej, w tym momencie byśmy się pocałowali. Anna uśmiecha się do mnie, a ja nerwowo odwracam wzrok. Zamiast nachylić się do pocałunku, ratuję się wezwaniem taksówkową aplikacją Lyft. Gdy dostaję informację, że samochód przyjedzie za minutę, zaczynam żegnać się z Anną. Czyli następuje wielki finał roli Niewinnego Prawiczka.

– Anno, to był idealny dzień. Dziękuję, że byłaś wyjątkową przewodniczką.

– Powiedz to – żąda.

– Dziękuję, że odebrałaś mi nowojorskie dziewictwo.

– Cała przyjemność po mojej stronie, Augustusie. – Ujmuje moją dłoń.

– Hm… Augustusie?

– A tak, bo dla mnie jesteś potężnym Augustusem. Wyrwałeś się z jakiejś pipidówy w Pensylwanii i przeniosłeś się do Nowego Jorku. Dosłownie podążasz za swoimi marzeniami.

– Wciąż jeszcze muszę zostać przyjęty do szkoły – mówię, by nie zapeszyć.

– Zostaniesz przyjęty – zapewnia.

Podjeżdża mój samochód. Anna obejmuje mnie mocno, a jej twarz jest tuż przy mojej szyi. Kierowca trąbi klaksonem i odsuwamy się od siebie spłoszeni. Już mam wsiąść z przodu, ale Anna wskazuje mi tylne siedzenie. (Wciąż jestem prawiczkiem, jeśli chodzi o taksówkowe maniery).

Gdy wydostaliśmy się z gęstego ruchu na Times Square, kierowca pyta:

– Chcesz posłuchać muzyki? – Podaje mi przejściówkę.

Wielki błąd, stary. Biorę kabel i podłączam do smartfona. Ten facet ryzykuje swój słuch. Wyszukuję ścieżkę dźwiękową musicalu Hamilton i pojazd wypełniają dźwięki songu My Shot . Wyglądam przez okno i staram się ułożyć w głowie ten dzień. Gdy piosenka się kończy, cofam ją i znów rozbrzmiewają słowa o tym, że „nie zmarnuję mojej szansy”. Kierowca wzdycha głośno, ale mam to gdzieś.

Trzy miesiące temu ponownie spróbowałem wyoutować się przed rodzicami. Gdy pierwszy raz poprosiłem ich, żeby pozwolili mi na korektę płci, poniosłem klęskę. Moje przedstawienie zrobiło klapę. Ale po dwóch latach w Klubie Teatralnym wiedziałem, jak to zagrać. Wygłosiłem żarliwą, błagalną prośbę, abym mógł rozpocząć proces zmiany płci. Siedzieli w milczeniu i słuchali. A gdy skończyłem, natychmiast kategorycznie odmówili. Za pierwszym razem mogli po prostu zignorować moją prośbę. Za drugim musieli jakoś zareagować.

Potem nie potrafili nawet patrzeć na mnie. Ich duma ze mnie się rozwiała. Zmusili mnie, żebym częściej chodził do kościoła. Odbyłem tygodniową sesję spotkań z pastorem Timem, który uważał, że dezorientację co do mojej płci spowodowało jakieś traumatyczne doświadczenie w przeszłości. Zadawał mi okropne pytania. Czułem się tak bardzo samotny i zawstydzony.

Miałem w głowie zamęt. Nie mogłem opuścić ani domu, ani mojego ciała, i nie mogłem uniknąć odrazy ze strony rodziców. Nie wiem, co mnie napadło, ale napisałem do ciotki Lil, opowiedziałem jej o wszystkim i zapytałem, czy mógłbym u niej zamieszkać. Wiedziałem, że stawiam ją w trudnej sytuacji, ale byłem zdesperowany. Oddzwoniła z wiadomością, że zaczęła szukać dla mnie szkoły. To było światełko w tunelu, którego potrzebowałem.

Kiedy czekamy na czerwonym świetle na Trzydziestej Czwartej Ulicy, przyglądam się miejskiemu ruchowi. Ludzie spacerują, jeżdżą na rowerach, psy robią kupy, a ich właściciele przewijają wiadomości w smartfonach. Kocham to miasto i za nic nie chciałbym z niego wyjechać. Wybrzmiewają ostatnie słowa piosenki: „nie zmarnuję mojej szansy”. We wstecznym lusterku widzę spojrzenie kierowcy prowokujące mnie, żebym puścił ją jeszcze raz.

Więc to robię.

Facet spogląda przez ramię.

– Kolego, o co chodzi z tą piosenką?

– Trafia w mój nastrój – odpowiadam.

W większości musicali jedna z pierwszych piosenek mówi: „chcę”. To chwila, w której główny bohater czy bohaterka śpiewa o swoich marzeniach i uruchamia całą fabułę. Ja chcę być Augustem. Chcę występować na scenie na Broadwayu. Chcę tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. To moja szansa na spełnienie marzeń. Nie zmarnuję jej.

18:35

Samochód podjeżdża pod miejski dom mojej ciotki. Trudno go przegapić, bo jest jaskrawożółty z zielonymi żaluzjami, a na klatce schodowej stoi pełno posągów w kolorze złociście ananasowym. Ciotka Lil ma hopla na punkcie ananasów. Serio, u niej wszystko jest ananasowe. Słoiki z ciasteczkami ananasowymi, obrazy i podkładki pod szklanki w odcieniu ananasowym, potrawy w kształcie ananasów.

Idę alejką i widzę, że wewnątrz palą się światła. Czyli ciotka jest w domu. Nie mogę się doczekać, żeby jej opowiedzieć, jak spędziłem dzień. Otwieram kluczem furtkę i frontowe drzwi, potem zdejmuję buty. Staram się stosować do tych niewielu zasad, które mi przedstawiła, kiedy wczoraj wysiadłem z autobusu. Dom wypełnia muzyka. No, może „muzyka” to za dużo powiedziane. To raczej agresywny dźwięk bongosów towarzyszący wrzaskliwemu kobiecemu głosowi.

– Ciociu, nigdy byś nie zgadła… – zaczynam, zanim wszedłem do kuchni, ale urywam, gdyż jest tam ktoś jeszcze.

– Nie stój tak z rozdziawionymi ustami – mówi ciotka Lil. – Przywitaj się z Daviną, naszą gościnią.

– Cześć – rzucam do Afroamerykanki, która na nosie ma okulary à la Madame Mądralińska, a włosy zawinęła w wielki kok na czubku głowy. Obok niej siedzi uśmiechnięta ciotka Lil. Na talerzach przed nimi jest coś zielonego, coś czerwonego oraz mój zaprzysięgły wróg, czyli tofu. – Miło mi cię poznać – zwracam się do Daviny, nie do tofu.

– Mnie również, Auguście. Wiele o tobie słyszałam – odpowiada z uprzejmym uśmiechem.

– Najwyraźniej jestem sławetny – mówię, spoglądając znacząco na ciotkę.

Która natychmiast ripostuje:

– Ja też, w pewnych kręgach.

Uwielbia dawne stroje i modne okulary. Teraz jest w powłóczystej fioletowej sukni i jaskrawoniebieskich okularach. Wstaje i przycisza tę „muzykę”, żebyśmy mogli rozmawiać.

– Gdy wróciłam do domu, zastałam siedemnaście wiadomości od wiesz kogo – oznajmia, marszcząc brwi.

Serce mi zamiera. To żadna niespodzianka, że mama mnie tu wytropiła. Nie miałem zbyt wielu opcji na moją Wielką Ucieczkę.

– Tylko siedemnaście? – rzucam, siląc się na lekki ton.

– Jeszcze nie sprawdziłam skrzynki mejlowej.

Siadam przy stole.

– Wszystko w porządku, ciociu?

– Oczywiście, kochanie. W głębi serca wiem, że to dla ciebie najlepsze rozwiązanie, ale czuję się okropnie winna, że ukradłam dziecko mojej siostrze. – Puszcza do mnie oczko.

Ciotka Lillian naprawdę dużo ryzykuje, żebym zyskał tę szansę, a mianowicie całą siostrzaną relację, jaka im jeszcze pozostała. Bo tak naprawdę ją i moją mamę łączy jedynie to, że są siostrami. Nie zgadzają się ze sobą w kwestiach polityki, religii, smaku lodów, w ogóle w niczym. Ciotka Lil może raz do roku bywa przejazdem w West Grove, gdy przez tę mieścinę wypadnie jej droga do jakiegoś ciekawszego miejsca. Natomiast my nigdy nie odwiedziliśmy jej w Nowym Jorku, bo mama za bardzo się tego obawia.

Ciotka stawia przede mną pusty talerz.

– Auguście, zjesz tofu z warzywami? I może trochę brązowego ryżu?

Mój żołądek niemal wrzeszczy w proteście.

– Nie, dziękuję – odpowiadam. – Potrzebuję prawdziwego jedzenia.

Ciotka rusza do kuchni ze słowami:

– Tak też myślałam.

Niczym magik wyciągający królika z kapelusza, wyjmuje z piekarnika pudełko pizzy i kładzie mi na talerz dwa duże kawałki. Mój brzuch raduje się zapachem sera i tłuszczu.

– Jak się poznałyście? – pytam między kęsami.

Ciotka Lil rzuca gościni spojrzenie, dopiero potem wyjaśnia:

– Davina jest moją partnerką.

– Ach, partnerką w handlu dziełami sztuki – dopowiadam.

Wymieniają się uśmiechami i ciotka ujmuje dłoń Daviny.

– Niezupełnie. To moja dziewczyna, chociaż jesteśmy za stare, żeby używać tego słowa.

Przestaję przeżuwać pizzę i przeżuwam tę informację. Moja ciotka ma dziewczynę. Lubi kobiety. Przytakuję kilkakrotnie, co upodabnia mnie do figurki pieska z kiwającą głową.

Ciotka śmieje się z rozbawieniem.

– Nie ty jeden masz sekrety, Auguście – mówi żartobliwym tonem. – Moi rodzice, czyli twoi dziadkowie, nie akceptowali żadnego innego związku oprócz mężczyzny z kobietą. Podobnie jak twoja mama. Niektóre jabłka nie padają daleko od jabłoni.

– A niektóre bardzo daleko. – Słabo pamiętam dziadków, bo zmarli, gdy chodziłem do podstawówki, ale domyślam się, że zachowywanie takiego sekretu przez całe życie musiało być dla niej trudne. – Współczuję ci, ciociu, że musisz utrzymywać tę część swojego życia w tajemnicy przed naszą rodziną.

– Kochanie… – Ciotka znów się śmieje. – Wprawdzie jestem z nimi spokrewniona, ale nie są moją rodziną.

Davina też śmieje się cicho, gdy idzie do kuchni i wstawia naczynia do zlewu. Porusza się po domu, jakby dobrze go znała. Jakby wiedziała, gdzie znajduje się każdy przedmiot w kształcie ananasa.

– Mieszkasz tutaj? – pytam ją.

Spędziłem tu zaledwie jedną noc, więc może ukrywała się przede mną.

– Nie – wtrąca ciotka Lil.

– Mam alergię na ananasy – wyjaśnia Davina, puszczając oko.

– I nie jest jeszcze za stara na to, by w uroczym nieładzie po nocce spędzonej u mnie wracać do swego domu – dodaje ciotka Lil.

– Auguście – mówi Davina, kładąc dłoń na moim ramieniu – pójdę na górę, a wy spokojnie porozmawiajcie. Jesteś dzielnym chłopcem i nie mogę się doczekać, żeby cię lepiej poznać. – Uśmiecha się w sposób, który upewnia mnie, że wszystko będzie dobrze.

– Dołączę do ciebie za kilka minut – mówi do niej ciotka Lil, a po wyjściu Daviny odwraca się do mnie. – Przepraszam, że ukrywałam przed tobą tę część mojego życia. Odniosłam wrażenie, że zrozumiesz, ale twoja matka zawsze była w pobliżu. Kiedy was odwiedzałam, wyczuwałam, że coś się z tobą dzieje, lecz nie umiałam tego określić. Miałam tylko nadzieję, że w razie potrzeby zwrócisz się do mnie.

– Dziękuję – odpowiadam. – Za to, że byłaś, kiedy cię potrzebowałem.

– Auguście – mówi, patrząc mi prosto w oczy. – Najbardziej zaniepokoiły mnie twoje słowa, że zamierzasz ze sobą skończyć.

Kilka dni temu pewna koperta odmieniła moje życie. Zwykle nie zwracam w domu uwagi na przychodzące listy, jednak widniejąca na kopercie nazwa nadawcy – TERAPIA NOWEGO POCZĄTKU – wydała mi się znajoma, chociaż nie pamiętałem skąd. Poszukałem w Google’u i jako pierwsza pojawiła się strona internetowa obiecująca terapię konwersyjną. Wtedy przypomniałem sobie, gdzie zetknąłem się z nazwą tego ośrodka. Pastor miał na biurku ich broszury.

Niewiele wiedziałem o terapii konwersyjnej, jednak zdawałem sobie sprawę, że to nic dobrego. Nie mogłem uwierzyć, że rodzice naprawdę rozważają wysłanie mnie na nią. Musieliby zabrać mnie ze szkoły i z Klubu Teatralnego, a to by mnie zdruzgotało. Wyglądało na to, że pozostało mi tylko jedno wyjście – położyć kres temu życiu i mieć nadzieję, że w następnym powrócę we właściwym ciele.

Zrozpaczony zadzwoniłem do ciotki Lil i opowiedziałem jej o Nowym Początku, a także moich mrocznych myślach. Usłyszałem w jej głosie niepokój. Odbyła już kilka rozmów telefonicznych, lecz osiągnęła tylko tyle, że umieściła mnie na liście oczekujących w kilkunastu liceach. Powiedziałem jej, że nie mogę zbyt długo czekać.

Oddzwoniła następnego dnia z wiadomością o ogłoszonym w ostatniej chwili przesłuchaniu kwalifikacyjnym w Szkole Sztuk Performatywnych. Zaplanowaliśmy moją ucieczkę i oto jestem tutaj.

– Dziękuję ci za uratowanie mi życia – mówię.

– Sam uratowałeś swoje życie, Auguście. – Podsuwa mi swojego smartfona. – Ale zdecydowałam, że powinieneś zadzwonić do mamy.

– Może jutro? – Odsuwam smartfona.

– Powinieneś zadzwonić do mamy – powtarza, znów przysuwając smartfona.

A ja znów go odsuwam i pytam:

– A może ty byś zadzwoniła?

– Już to zrobiłam.

– Naprawdę? – pytam zaskoczony.

To nie było częścią planu. Wyszła poza scenariusz.

Ciotka Lil zdejmuje okulary i przeciera szkła serwetką.

– Mam wiele różnych przywar, mój drogi siostrzeńcze, ale nie jestem złodziejką dzieci. Nie mogłam znieść myśli, że twoja matka nie wie, gdzie zniknąłeś. Powinna się dowiedzieć, że jesteś bezpieczny.

To wyjaśnia, dlaczego mój smartfon przestał brzęczeć w okolicach Times Square. Zapewne właśnie wtedy siostry porozmawiały ze sobą.

Ciotka mówi dalej:

– I mam dla ciebie pewną wiadomość.

– Wiadomość? – powtarzam.

– Auguście, zadzwonił pan Daniels. Przyjęto cię do Szkoły Sztuk Performatywnych.

Wszystko w pokoju zwalnia. Moje serce zaczyna wirować.

– Dostałem się?!

– Tak. – Całuje mnie w czoło.

Pozwalam, by to do mnie dotarło. Zostałem przyjęty do jednego z najlepszych liceów sztuk performatywnych w kraju. Pragnę na zawsze zapamiętać tę chwilę.

– Nie mogę w to uwierzyć – udaje mi się w końcu wykrztusić.

– Uwierz w to, chłopie. Wiedziałam, że ci się uda. Musiałeś zrobić niezłe wrażenie na panu Danielsie. Możesz zacząć zajęcia już we wtorek, jeżeli…

– Jeżeli co? – pytam.

– Jeżeli twoja mama podpisze formularze przeniesienia. A zatem potrzebujemy jej po naszej stronie.

– Powiedziałaś jej, że stałem się Augustem? – pytam zaniepokojony.

– Nie – ku mojej uldze odpowiada łagodnym tonem. – Proszę, zadzwoń do niej.

Wyjmuję smartfona, który w tym samym momencie zaczyna dzwonić. Mama. To dobry znak czy zły?

– Co mam jej powiedzieć? – wystraszony pytam ciotkę Lil.

– Przecież wiesz. – Gładzi mnie po włosach. – Poradzisz sobie, jesteś dzielnym chłopcem.

Szkoda, że nie potrafię jej uwierzyć.

Przyciskam smartfona do ucha i mówię:

– Cześć, mamo.

– Witaj, ukochana córeczko. – W jej głosie brzmi ulga. To do niej niepodobne. Dobry znak? Może stres z powodu ucieczki dziecka odmienił ją na zawsze. – Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo się o ciebie martwimy? Nakłoniłam cały nasz kościół do modlitwy o twój bezpieczny powrót do domu.

Oto moja mama w całej religijnej chwale.

– Przykro mi, mamo. Naprawdę.

Słyszę jej wydech. Prawdopodobnie stoi w kuchni, opierając się o blat, albo coś porządkuje. Zawsze tak robi, gdy jest zdenerwowana.

– Randy przyjedzie tam jutro rano i cię zabierze. Musimy poważnie porozmawiać.

Zły znak. Bardzo zły.

– Chwileczkę, mamo. Proszę, po prostu mnie wysłuchaj.

– Słucham. – Czeka, aż się odezwę.

Odchrząkuję i wznoszę głos do rejestru dziewczęcego. Dla mamy odegram rolę jej córki.

– Jeśli pójdę do Szkoły Sztuk Performatywnych, zyskam życiową szansę, by zostać znaną aktorką. Przecież właśnie tego dla mnie pragniesz. Przepraszam, że uciekłam, ale miałam dzisiaj przesłuchanie, a wiedziałam, że gdybym ci o tym powiedziała…

– Nie puściłabym cię. Masz rację w tym względzie.

– A ja tego potrzebuję, mamo.

Cisza. Zastanawia się? Rozmawia z moim ojczymem?

– Całe to twoje mówienie o zmienieniu się w chłopca… Muszę mieć pewność, że to się tam nie zdarzy. Jesteś dziewczyną. Wiem, jakie to liberalne miasto. Randy nie jest zachwycony.

Och, Randy. Ojczym roku. Ledwie się do mnie odzywa, nawet prawie na mnie nie patrzy. Mam ochotę wrzasnąć, ale nie zmarnuję mojej szansy.

– Jeżeli pozwolę ci tam zostać, musisz obiecać mi jedno.

– Cokolwiek zechcesz, mamo.

– Obiecaj, że nie zmienisz się w chłopca. Możesz to zrobić?

Ten drobny problem nie powstrzyma mojego wielkiego marzenia.

Dla tego marzenia zrobię wszystko.

– Obiecuję, mamo.

[1] Tu znajduje się Słowniczek pojęć wykorzystanych w tej powieści (przyp. red.).

ROZDZIAŁ DRUGI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
AKT PIERWSZY: NOWY JORK
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
AKT DRUGI: GREASE
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
AKT TRZECI: KONWERSJA
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Tytuł oryginału: Act Cool

Pierwsze wydanie: Quill Tree Books, 2021

Quill Tree Books is an imprint of HarperCollins Publishers.

Opracowanie graficzne okładki: Madgrafik

Projekt okładki oryginalnej: Teo Duvall

Redaktor prowadzący: Alicja Oczko

Opracowanie redakcyjne: Jakub Sosnowski

Korekta: Monika Ulatowska

Konsultacja merytoryczna: Dag Fajt

Copyright © 2021 by Tobly McSmith

Copyright © for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,

Warszawa 2022

Wydanie zmienione

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

ISBN 978-83-276-7660-3

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink