Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
161 osób interesuje się tą książką
Przeszłość, której nie da się zapomnieć. Uczucie, którego nie da się zagłuszyć.
Mike, Rachel, Luke i Jason byli nierozłączni już od dzieciństwa. Wydawało się, że nic nie może zagrozić ich przyjaźni. Do czasu, gdy Rachel popełniła błąd i zakochała się w chłopcu, który zawsze był jej najbliższy – w Mike'u. Złamane serce nie zdołało udźwignąć wszystkich tragedii, które spotkały dziewczynę, Rachel obiecała zatem sobie nigdy nie oglądać się za siebie.
Pięć lat później los ponownie ich łączy. Ale teraz Rachel nie jest już tamtą beztroską dziewczyną. Stała się gburowata i zamknięta w sobie, nauczyła się liczyć tylko na siebie i nikomu nie ufać. Dlatego, mimo że grozi jej eksmisja, ostatnią rzeczą, jakiej pragnie, jest zamieszkanie z dawnymi przyjaciółmi… i z Mikiem. Jak miałaby ochronić swoje serce, skoro jego szare spojrzenie budzi wspomnienia, o których tak długo starała się zapomnieć?
Nowa książka Alice Kellen – autorki takich bestsellerów, jak „Wszystko, czym nigdy nie byliśmy” czy „My na księżycu”.
Ta historia jest naprawdę SWEET. Sugerowany wiek: 16+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 411
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TYTUŁ ORYGINAŁU:33 Razones Para Volver A Verte. Volver a Ti #1
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska
Wydawczynie: Maria Mazurowska, Joanna Pawłowska
Redakcja: Lena Marciniak-Cąkała
Korekta: Beata Wójcik
Projekt okładki: Agata Łuksza
Ilustracja na okładce: © Agata Łuksza
Copyright © 2016 by Alice Kellen
All Rights Reserved
Copyright © 2025 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Berenika Wilczyńska, 2025
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2025
ISBN 978-83-8417-152-3
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
Mamie, tacie i mojemu braciszkowi. i wszystkim, którzy wierzą w nieidealną Miłość.
Czasami tonieszwpadasz w otchłań milczeniaw przepaść dumnego gniewui ledwo wracaszze strzępami tegoco znalazłeśw głębi swojej egzystencji.
– Studnia*, PABLO NERUDA
* W przekładzie tłumaczki (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Mike, Luke i Jason byli gotowi na następny rzut. Był piękny, bezchmurny dzień i niebo miało błękitny kolor. Jeden z chłopców uderzył drewnianym kijem piłkę bejsbolową, która delikatnie zatańczyła pod ciepłym słońcem popołudnia.
– Odsuń się, piegusko! – krzyknął Mike, kiedy się domyślił, którędy poleci piłka.
Jason nie dobiegł do piłki, która poszybowała wysoko w powietrze, po czym uderzyła w ramię rudowłosą dziewczynkę siedzącą po turecku na chodniku przy drodze i obserwującą grę chłopców.
– Aua!
Dziewczynka podniosła dłoń do ramienia, w które piłka właśnie uderzyła, i rozmasowała podrażnione miejsce czubkami palców. Na pewno będzie miała siniaka.
Mike położył kij na drodze, a Jason podbiegł do dziewczynki. Widział ją już wcześniej w szkole. Trudno było jej nie zauważyć, nie tylko dlatego, że była nowa, ale też dlatego, że miała mnóstwo piegów, jakby ktoś strząsnął na jej skórę pędzel w farbie i pokropił ją plamkami, oraz dlatego, że jej delikatnie opadające na ramiona włosy miały kolor dojrzałych dyń.
Wydawała się inna.
I choć Mike się przed tym wzbraniał, pociągały go dziwne rzeczy.
Kiedy zobaczył, że Luke też poszedł sprawdzić, czy dziewczynce nic się nie stało, ruszył za nim.
– Zraniłaś się? – Jason próbował obejrzeć jej ramię, ale ona zrobiła unik i się odsunęła. Jej karmelowe oczy zaszły łzami.
Jason spojrzał na nią; było mu przykro i nie wiedział, co jeszcze powiedzieć, żeby się zrehabilitować. Na dźwięk kroków kolegów odwrócił się. Wydawało się, że ani Luke, ani Mike nie przejmują się za bardzo dziewczynką.
– Będziesz beczeć? – Mike przechylił głowę na bok z zaciekawieniem. – Co jest, masz dwa latka? Jesteś bobasem?
Jason popatrzył na niego twardo z wyrzutem, a Mike udał, że tego nie widzi, po czym zrobił kolejny krok w przód i zbliżył się do dziewczynki.
– Nie umiesz mówić? – naciskał.
Luke i Mike się roześmieli.
Dziewczynka spojrzała na Mike’a zawstydzona; uderzył ją widok zimnych, niewzruszonych szarych oczu, które nadawały jego rozzłoszczonej twarzy jeszcze surowszy wygląd. Nie była pewna, co złego zrobiła i dlaczego jej dokuczał; w końcu to on uderzył ją piłką po tym, jak nazwał ją pieguską. Rachel przełknęła ślinę i zebrała się na odwagę.
– Umiem mówić i mam siedem lat! – broniła się. Chłopak o blond włosach, jedyny, który przejął się tym, co się wydarzyło, uśmiechnął się do niej i pokiwał głową, zachęcając ją, żeby im się postawiła. – Źle rzuciłeś mu piłkę, nie umiesz grać!
Luke uniósł brwi zaskoczony, Mike spojrzał na nią z otwartymi ustami, a Jason uśmiechnął się szerzej, zachwycony, że dziewczynka odważyła im się sprzeciwić.
– Co powiedziałaś, piegusko?
– Głupi jak but albo i drut, a głowa pusta jak kapusta! – wyrecytowała Rachel, choć nogi trzęsły jej się jak galaretka cytrynowa.
Nigdy wcześniej nie postawiła się chłopakowi.
– Co takiego…? – Mike zmarszczył brwi.
– Nic, śpiewam sobie… – wymamrotała Rachel.
Nigdy nie mieszała się w żadne kłótnie, zbierała zabawki, kiedy ojciec ją o to prosił, odrabiała lekcje po powrocie ze szkoły i próbowała pomagać w domu: nakrywała do stołu, wkładała brudne ubrania do pralki i czasami wycierała miotełką kurze na regale w swoim pokoju, gdzie trzymała wszystkie swoje opowiadania.
Rachel pragnęła jednej jedynej rzeczy: chciała być lubiana przez dzieci w szkole. Kilka tygodni temu przeprowadzili się z ojcem do tej okolicy, ale jej koledzy i koleżanki wcale nie byli mili. Pierwszego dnia w szkole jakieś dziewczynki zaczęły przezywać ją „marchewką” i zabrały jej różową gumkę, którą Rachel związywała włosy: to była jej ulubiona gumka, bo miała poprzyczepiane wokoło plastikowe serca. Dziewczynka tęskniła za starymi przyjaciółmi, ale nie mogła powiedzieć tego ojcu. On zawsze mówił, że musi być silna, że przeszkody istnieją tylko po to, żeby je pokonywać.
Kiedy jej matka poszła do nieba, ojciec wyjaśnił Rachel, że się przeprowadzą, ponieważ dom, w którym mieszkali przez te wszystkie lata, „wywoływał zbyt duży ból”. Rachel nie rozumiała, jak dom może „wywoływać ból”, ale ojciec był smutny, a ona chciała go zadowolić. Zapewnił ją, że zaczną wszystko od nowa i że będzie fajnie, ona jednak milczała i udawała, że nie wie, że mama zginęła, kiedy wracała z pracy i jakaś ciężarówka zmiażdżyła jej samochód. Rachel usłyszała, jak mówiła o tym ciocia Glenda na pogrzebie; sąsiedzi patrzyli na dziewczynkę ze współczuciem, pogryzając przekąski z serem i suszonymi pomidorami, które im podano.
Tamtego dnia Rachel zamknęła się w kuchennej spiżarni, usiadła na podłodze, obejmując kolana, i siedziała tam, słuchając, co zaproszeni mówili o jej matce. Nie wyszła, dopóki wszyscy sobie nie poszli. Wkrótce potem wyjechała z ojcem z małego miasteczka w pobliżu Seattle, w którym dorastała, zostawiając przyjaciół ze szkoły, ciocię Glendę i mnóstwo wspomnień, które już nie mogły ich prześladować.
– Jesteś dziwna – stwierdził Luke, przerywając ciszę.
– Nieprawda! – jęknęła Rachel piskliwym głosem.
Piętnaście minut wcześniej przez okno w kuchni patrzyła na tych chłopców, którzy grali w coś, co przypominało bejsbol. Gdy ojciec ją zauważył, odsunął trochę bardziej zasłonkę i uśmiechnął się do niej, po czym zachęcił ją, żeby wyszła na chwilę z nimi pograć, o ile nie oddali się za bardzo od domu. W końcu go posłuchała, wiedziona ciekawością. Usiadła po turecku na chodniku i przyglądała im się uważnie. Kojarzyła tych chłopców z nowej szkoły, ale nie znała ich imion, bo nigdy z nimi nie rozmawiała.
– Dobra, trzymaj. – Mike podał jej kij bejsbolowy. – Zobaczymy, jakiego ty masz cela.
Zmierzenie się z nim było ostatnim, na co Rachel miała ochotę, ale była bardzo zdenerwowana i nie umiała zaprotestować, więc tkwiła tam bez ruchu przez kilka sekund, trzymając kij obiema rękami, świadoma, że jej milczenie oznaczało, iż właśnie przyjęła wyzwanie.
– Jest szósta – powiedział Luke.
– Szósta…? – Mike oderwał wzrok od Rachel i odwrócił się do kolegi. – To pilnuj i daj mi znać, jak zobaczysz, że wraca do domu.
Rachel nie rozumiała nic z tego, co mówili, nie miała też zamiaru pytać, o czym rozmawiają ani dlaczego szósta po południu jest problemem. Lato jeszcze się nie skończyło, więc o tej porze słońce nadal wisiało wysoko na niebie, jakby ktoś zawiesił je tam na wędce.
Miły blondyn podszedł do niej i uśmiechnął się nieśmiało.
– Nazywam się Jason Brown – powiedział i zabrał jej kij, nie dając jej czasu na sprzeciw.
– Jestem Rachel – odparła dziewczynka niezdecydowana. To był zaledwie szept.
Chłopak pokiwał głową, odwrócił się i ustawił obok niej w pozycji do uderzenia. Kiedy był już gotowy, żeby wyjaśnić Rachel, jak najprościej uderzyć piłkę, spojrzał na nią z ukosa.
– Pokażę ci, jak to zrobić.
– Ej, Jason! To pułapka! – krzyknął Mike z drugiego końca ulicy. Trzymał w dłoni piłkę i czekał, żeby ją rzucić.
Rachel zmarszczyła nos.
Ten chłopak był… był… głupi!
Bez namysłu wyrwała Jasonowi kij bejsbolowy.
– Nie musisz tego robić. Jeśli chcesz, mogę powiedzieć swojemu koledze, żeby zostawił cię w spokoju. Po prostu jest zły, bo mu powiedziałaś, że nie umie grać.
Rachel pokręciła głową.
– Dzięki, ale umiem uderzać. Tata mnie nauczył.
Kiedy Jason odsunął się na bok, dziewczynka ugięła lekko kolana, trzymając głowę prosto, i popatrzyła przed siebie. Ręce ułożyła centralnie przed sobą, pochylając kij lekko w prawo.
Poczuła utkwione w sobie spojrzenie bladych oczu z drugiej strony ulicy. Musiała się bardzo wysilić, żeby się skoncentrować.
– No to masz, piegusko!
Mike się zamachnął i rzucił piłeczką bejsbolową. Rachel usłyszała, jak piłka przecina powietrze i wydaje delikatny świst, kreśląc idealny łuk. Dziewczynka zmusiła się, żeby mieć oczy szeroko otwarte mimo irytującego blasku słońca, i gdy nadeszła odpowiednia chwila, odchyliła kij do tyłu, po czym znów wysunęła go w przód, uderzając precyzyjnie w piłkę.
Dostrzegła zdziwienie malujące się na twarzy Mike’a.
Chłopak nie przewidział, że Rachel w ogóle umie się posługiwać kijem bejsbolowym, więc nawet się nie pofatygował, żeby przygotować się do biegu.
Piłka wylądowała daleko na ziemi.
Rachel wygrała. Jason przybił z nią żółwika.
– Świetnie grasz – powiedział.
– Dzięki.
– Ej, twój ojciec wrócił! Jest w domu! – krzyknął Luke, którego ominęła cała zabawa, kiedy poszedł pilnować drzwi.
Mike Garber pokiwał głową. Ruszył zdecydowanie w stronę Rachel, wyjął kij z jej rąk i wycelował w nią palcem wskazującym.
– Jutro o piątej rewanż. Tutaj. Nie spóźnij się.
W innych okolicznościach Rachel mogłaby odebrać to jak groźbę, zważywszy na niedopuszczający sprzeciwu ton głosu Mike’a, ale była pewna, że nie ma się czym martwić. Właściwie kiedy uśmiechnął się do niej nieznacznie, zanim pobiegł ulicą w dół, Rachel dostrzegła w jego oczach przebłysk sympatii. I to przyjemne odkrycie sprawiło, że coś w jej wnętrzu zadrżało.
Tak jak każdego popołudnia, odkąd przeprowadziła się do San Francisco – a minęły już trzy lata – Rachel usiadła na chodniku przy drodze, za domem, w którym mieszkał Mike, i czekała, aż chłopak wyjdzie i przywita ją uśmiechem, po czym kamienisto-żwirową ścieżką biegnącą przez osiedle dotrą do dzielnicy, w której mieszkali Luke i Jason. Zawsze umawiali się po podwieczorku, gotowi przetrawić resztę dnia na zabawie i łobuzowaniu – do szóstej, kiedy to Mike musiał stawić się w domu.
Dziewczynka westchnęła, udręczona z powodu dotkliwego zimna, które zdawało się zamrażać powietrze wokoło. Wstała i zaczęła chodzić tam i z powrotem, raz po raz lekko podskakując, z nadzieją, że Mike nie będzie zbyt długo się ociągał. Zwykle nie kazał jej czekać.
Rachel spojrzała na parę wydobywającą się z jej półotwartych ust i uniosła palec, chcąc dotknąć zimna, które się przed nią zmaterializowało. Ale zanim spróbowała zrobić coś tak głupiego, usłyszała dobiegający z domu zduszony krzyk. Drżąc, podeszła do bramy; chciała się dowiedzieć, co się dzieje.
To nie Mike krzyczał. Przenikliwy głos należał do kobiety.
Rachel chwyciła metalowy pręt i oparła czoło o bramę.
Co się działo? Dlaczego matka Mike’a tak krzyczała? A jeśli coś mu się stało…?
Gdy krzyki się nasiliły, przerywane co jakiś czas przez silny męski głos, Rachel zaczęła się niecierpliwić. Rozejrzała się, szukając na ulicy jakiegoś sąsiada, który mógłby jej pomóc, ale nikogo tam nie było.
Zawahała się, wpatrzona w gałkę przy furtce, bo przypomniała sobie słowa, które Mike wielokrotnie jej powtarzał, odkąd się poznali: „Nigdy nie przechodź przez bramę. Czekaj na mnie na zewnątrz, za murem. Obiecaj, że nie będziesz wchodzić”. I Rachel oczywiście obiecała.
Zarówno ona, jak i Luke oraz Jason wiedzieli, że Mike ma problemy w domu, choć sam wzbraniał się przed mówieniem o tym. Kiedy nie wiedział, jak uciec od pytania, które się pojawiało, wolał rozmawiać o jakichś głupotach albo kazał Rachel uciekać i zapomnieć o wszystkim, co kotłowało się w jej ciekawskim umyśle. Powiedział tylko to, co konieczne, co w skrócie oznaczało, że nie mogą się bawić u niego w domu, bo jego ojczym nie lubi, kiedy ktoś przychodzi.
Mimo złożonej obietnicy Rachel nie mogła opanować dreszczu, który wstrząsał nią za każdym razem, gdy słyszała tam krzyki i płacz. Nie potrafiła rozróżnić dokładnych słów, ale te kilka, które zdołała pochwycić, nie były wcale przyjemne. Bała się, że Mike’owi coś się stało albo że robią mu krzywdę, więc w końcu przekręciła gałkę i otworzyła furtkę.
Każdy dostrzegłby na pierwszy rzut oka, że trzęsą jej się ręce, choć miała dwie ogromne różowe rękawiczki, chroniące dłonie przed zimnem. Ignorując strach, który nią owładnął, ruszyła zaniedbaną ścieżką w stronę domu. Droga urywała się po kilku metrach między ogromnymi drzewami, których przycinaniem nikt nie zawracał sobie głowy. Gdyby jej ojciec zobaczył ten ogród, natychmiast zabrałby się do pracy; wydawało się, że od lat nikt nie przejmował się wyglądem roślin, pękniętym schodkiem prowadzącym na ganek ani zmatowiałymi drewnianymi deskami na podłodze.
Zanim Rachel dotarła do wejścia, drzwi się otworzyły i Mike utkwił wzrok w jej przerażonych oczach.
– Co ty tu robisz? – wysyczał, prawie nie poruszając ustami, i zerknął pośpiesznie przez ramię do wnętrza domu.
– Twoja brew… Krew ci leci.
Mike zamknął drzwi wejściowe tak, żeby nie hałasować, i odwrócił się do Rachel, wycierając niedbale brew wierzchem dłoni.
– To nic takiego. Chodź, idziemy!
– Ale…
Kiedy Mike zobaczył, że dziewczyna stoi na ganku jak skamieniała, cofnął się o krok, wziął ją za rękę i pociągnął do wyjścia; serce biło mu szybciej niż kiedykolwiek. Gdy zamknęli za sobą furtkę, biegli przez parę metrów, aż znaleźli się na żwirowej ścieżce. Mike natychmiast zaczerpnął haust powietrza, spojrzał kątem oka na Rachel i usiłował odgadnąć, o czym myśli. Nie chciał wciągać jej w swoje problemy. Wsunął dłonie do kieszeni kurtki, ruszył przed siebie i zaczął liczyć w myślach chwasty, które deptał i zostawiał za sobą. Liczenie rzeczy go uspokajało.
– Mówiłem ci, żebyś nigdy nie przechodziła przez bramę – przypomniał jej.
– Przepraszam! Naprawdę, nie chciałam, ale chodzi o to, że… – Rachel zatrzymała się przed nim, zagradzając mu drogę. – Twój ojczym ci to zrobił? – spytała, podnosząc powoli palec, żeby wskazać na jego brew, która przestała już krwawić.
Mike pokręcił głową, rozstrojony z powodu tych wszystkich uczuć, które w nim narastały i nawarstwiały się z biegiem lat; z jednej strony chciał krzyczeć, wyrzucić z siebie wszystko, ale z drugiej, kiedy patrzył na Rachel, miał przeczucie, że – choć dobrze radziła sobie ze śmiercią mamy – jest zbyt wrażliwa, żeby zrozumieć i zaakceptować, że czasami dzieją się złe rzeczy, z którymi nie zawsze da się walczyć. Mike szybko dorósł. Z kolei ona nadal marzyła, że jej ojciec, pan Robin, kupi jej na karnawał różową tiulową sukienkę. I czytała opowieści o książętach, zamkach i smokach, w których dobro zawsze zwyciężało nad złem, a złoczyńcy dostawali to, na co zasłużyli. Jej skala szarości była ograniczona.
Choć byli sobie tak bliscy i łączyło ich tak wiele, żyli w zupełnie innych światach.
– Mike… Możesz mi o wszystkim powiedzieć. – Rachel pociągnęła za końce czapki, którą miała na głowie, i ją zdjęła. – Masz, ty ją włóż. Mnie nie jest zimno.
Mike przyglądał się kilka sekund kłębkowi wełny, który chciała mu dać.
– Jest różowa. – Wziął ją z uśmiechem i ponownie założył Rachel na głowę, uważając, żeby nie pociągnąć jej za włosy. – I nie martw się więcej, piegusko. Tylko się pokłócili; to się czasami zdarza, wiesz? Dorośli się kłócą. – Chwycił palcami czerwony nos dziewczyny, usiłując go rozgrzać, ale na próżno. – A moja brew nie ma z tym nic wspólnego, to był wypadek – wyjaśnił, choć pragnął nie musieć jej okłamywać. – A teraz chodźmy, Luke i Jason na nas czekają.
Mike wziął stos płyt winylowych i przeniósł je ostrożnie na biurko, przy którym ojciec Rachel z zainteresowaniem przyglądał się nowym egzemplarzom zamówionym w zeszłym tygodniu.
Robin Makencie był miłośnikiem klasyki rocka, miał bardzo cenne i rzadkie wydania, a Mike proponował mu pomoc za każdym razem, kiedy ojciec Rachel uaktualniał listę swoich płyt i porządkował regały, na których je trzymał. Każda wymówka była dla Mike’a dobra, żeby spędzać mniej czasu w domu, tym bardziej jeśli mógł przebywać z Robinem, mężczyzną, jakiego Mike chciałby mieć za ojca. Chłopak w niczym nie przypominał swojego ojczyma Jima; byli dwoma przeciwstawnymi biegunami.
Wiele lat temu pan Robin otworzył przed nim drzwi na oścież, krótko po tym, jak Mike rzucił jego córce wyzwanie, żeby uderzyła piłkę bejsbolową. Nauczył go wszystkiego, co wiedział o muzyce, tego, jak rozróżniać akordy i doceniać magię każdej melodii. Spędzili razem wiele godzin wśród czterech ścian jego gabinetu. Czasami towarzyszyli im Jason i Luke. Kiedy siedzieli już tam jakiś czas, zakradała się do nich Rachel, zawsze z książką w dłoni, i kładła się na dywanie pośrodku pokoju, gdzie dalej czytała.
– Powinniśmy przejrzeć jeszcze raz płyty na literę F. Tu nam się jedna zapodziała. – Robin podał ostrożnie płytę Mike’owi, który spojrzał na nią z zaciekawieniem, zanim odłożył ją na odpowiednią półkę.
– Dobrze. Już je przeglądam – powiedział chłopak. – Może w tym czasie coś włączymy?
– Jasne. – Robin uśmiechnął się do niego; sympatyczne zmarszczki pojawiały się w kącikach jego oczu, kiedy to robił. – Ty wybierz.
– Nirvana?
– Zawsze Nirvana… – Pan Robin pokręcił głową i popatrzył na Mike’a rozbawiony. Ze wszystkich zespołów, których płyty kolekcjonował i ubóstwiał, akurat ten nie należał do jego ulubionych, choć lubił posłuchać go od czasu do czasu. – Można wiedzieć, dlaczego ten zespół tak bardzo ci się podoba?
– Nie wiem. – Mike wzruszył ramionami i położył na ogromnej stercie kolejną płytę. – Może dlatego, że… się rozpadł. Wszystko się rozpadło.
Robin zmarszczył brwi, ale nie zdołał odpowiedzieć, ponieważ w tym momencie Rachel otworzyła drzwi i weszła. Miała na sobie dżinsowe ogrodniczki, rude włosy zaplotła w warkocz. Stanęła przed nimi i skrzyżowała ramiona.
– Wiecie, która jest godzina? Umieram z głodu!
Mike uniósł brew i spojrzał na nią rozbawiony.
– Masz czekoladę na policzku, piegusko.
– To przez was! – Wytarła się gwałtownie. Nakryli ją. – Tak czy siak, ciągle jestem głodna. I przestań nazywać mnie „pieguską”.
Robin wybuchnął tym swoim śmiechem, który zdawał się rozbrzmiewać w pokoju jeszcze długo później, jakby był mocniejszy niż śmiech pozostałych.
– W porządku. Dokończymy potem, dobrze, chłopcze? Jest sobota, mamy całe popołudnie.
Mike pokiwał głową.
– Zobaczmy, co możemy zrobić do jedzenia…
Rachel rzuciła okiem na zegarek, który leżał na jej szafce nocnej. Była pierwsza nad ranem i następnego dnia szła do szkoły, ale nie mogła przestać czytać. Czuła, że pochłonęła ją ta historia. Ziewnęła, delikatnie przewróciła kartkę, ale zanim zaczęła czytać dalej, do pokoju wszedł jej ojciec.
– Jeszcze nie śpisz?
– Jeszcze… jeszcze troszeczkę – poprosiła.
Robin podszedł do łóżka Rachel, wyjął jej książkę z rąk i odłożył ostrożnie na bok. Pogłaskał córkę po głowie i pochylił się, żeby pocałować ją w czoło.
– Jest bardzo późno, Rachel. Reszta jutro.
– No dobra – burknęła trochę zła.
Zwinęła się w kłębek na łóżku i zdjęła bransoletkę z niebieskimi koralikami, którą miała na ręce. Położyła ją na szafce nocnej, a ta lekko zabrzęczała, zwracając uwagę Robina.
– Nowa bransoletka?
– Tak. Mike mi ją dał.
Na twarzy ojca zarysował się lekki uśmiech, Robin dał jej drugiego buziaka i zgasił małą lampkę, która stała obok.
– Dobranoc, kochanie.
– Dobranoc, tato – wyszeptała Rachel w półmroku.
Myślę, że go nienawidzę – wyszeptała Rachel.
Jason uśmiechnął się przyjaźnie.
– Ja myślę, że go kochasz.
– Nie. To niemożliwe.
Westchnęła głęboko, po czym oparła głowę na ramieniu Jasona, nie odrywając wzroku od Mike’a i dziewczyny, z którą flirtował pod nosem Rachel. W niczym jej nie przypominała: miała bardzo krótkie włosy, sięgające wysoko nad kark, całkiem czarne – w kolorze jej obcisłej sukienki. Nie miała piegów. Ani jednego. Jej twarz była gładka i biała i nic nie przełamywało monotonii tej nudnej perfekcji.
Tego wieczoru Luke kończył szesnaście lat. Jego rodzice pozwolili mu świętować urodziny w garażu i jeszcze się pofatygowali, żeby wyjść na kolację na miasto, bo chcieli zostawić ich samych na parę godzin.
Pośrodku pomieszczenia stały dwie stare kanapy i stół pełny piw, które przyniósł starszy brat jednego z chłopaków z drużyny. Muzyka grała bardzo głośno i przeszkadzała w rozmowie gościom, którzy musieli ją przekrzykiwać.
– Na pewno nic nie chcesz? – nalegał Luke, ale Rachel odmówiła, kręcąc głową. Z kolei Jason wziął piwo i strząsnął z dłoni kropelki lodowatej wody pokrywające puszkę.
– Do której możemy zostać?
– Nie wiem, myślę, że do… – Luke przerwał, kiedy jego kolega z drużyny futbolowej złapał go od tyłu i objął jedną ręką za szyję, udając, że go dusi, jakby to było megazabawne.
Rachel westchnęła. W tym garażu pełnym ludzi, których nie znała, bez kropli alkoholu we krwi, dzięki któremu mogłaby się oderwać od tego, co się działo, czuła gwałtowne szarpnięcie w żołądku za każdym razem, kiedy dłoń tamtej dziewczyny celowo dotykała ramienia Mike’a. A on oczywiście nie robił nic, żeby ją odsunąć.
Rachel uczepiła się mocniej ramienia Jasona, dziękując po cichu za to, że jej najlepszy przyjaciel jest obok. Był jedynym, któremu ufała na tyle, żeby wyjawić mu swoje zagmatwane uczucia. Kiedy szli na jakąś imprezę, Jason nigdy jej nie oceniał ani nie zostawiał samej, żeby ulotnić się z jakąś nieznajomą, w odróżnieniu od niektórych.
Rachel sądziła, że chyba zaraz usłyszy zgrzytanie własnych zębów, jeśli ta dziewczyna dalej będzie tak bezczelnie przystawiać się do Mike’a. Nie żeby Rachel miała prawo do jakiegokolwiek sprzeciwu, ale wolałaby nie być naocznym świadkiem. Odwróciła się do Jasona.
– Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli… jeśli na chwilę stąd wyjdziemy? – zaproponowała. – Od tego dymu kręci mi się w głowie – dodała, posyłając wściekłe spojrzenie koledze z drużyny Luke’a, który siedział obok niej i palił trawę.
Jason pokiwał głową i się podnieśli, a wtedy dwoje studentów zajęło miejsce, które zwolnili na kanapie.
Rachel była wdzięczna, kiedy chłodny wieczorny wiatr uderzył ją w twarz, gdy wystawiła stopę na zewnątrz. Miała jeszcze lekko zaczerwienione oczy przez tego chłopaka, który palił obok niej. Zamknęła je na kilka chwil, usiłując złagodzić podrażnienie.
Rachel i Jason oparli się plecami o betonowy mur otaczający dom Luke’a; próbowała piąć się po nim bugenwilla obsypana małymi czerwonymi kwiatkami.
Niebo było całkowicie czarne, niemal pozbawione gwiazd; widniało na nim raptem kilka maleńkich białych punkcików, które wydawały się nie mieć siły potrzebnej do tego, żeby jasno świecić.
Pewnego dnia Mike wyznał Rachel, że liczenie gwiazd go uspokaja. Mówił, że to jest idealne, bo kiedy musi się skupić na liczeniu, natychmiast zapomina o wszystkich zmartwieniach i obawach, które go nękają. Opowiedział jej o tym wiele lat temu, kiedy ciągle trudno jej było zasypiać bez mamy, która już nie czytała jej bajek na dobranoc, ale Rachel nie zapomniała jego słów. Nie zapomniała też, że często liczył gwiazdy, kiedy był zdenerwowany, czuł się przytłoczony, gdy znalazł się w ślepej uliczce…
– Wszystko w porządku? – Jason upił łyk piwa i spojrzał na Rachel kątem oka.
– Tak, w porządku, tak myślę.
Rachel wydała z siebie głośne westchnienie, które przerwało nocną ciszę. Nie cierpiała tego, że nie umiała się dobrze bawić na imprezie, bo cały czas uważała na to, co robi Mike. Czuła się słaba, zakochana i głupia.
– Dlaczego z nim nie pogadasz?
– Po co? To oczywiste, że mu się nie podobam. Rachel nerwowo dotknęła końcówek włosów.
– On cię kocha.
– Tak, bardzo. Jak siostrę.
Jason przyjrzał się poważnej minie dziewczyny i położył dłoń na jej ramieniu, po czym delikatnie je uścisnął, żeby ją pocieszyć.
– Możemy stąd iść, jeśli chcesz – zaproponował.
– Dokąd chcecie iść? – Za nimi rozległ się zaciekawiony, pełen energii głos Mike’a.
Kiedy Rachel się odwróciła, napotkała nie tylko jego przejrzyste oczy, ale też oczy dziewczyny, która ciągle mu towarzyszyła – przypominały one dwa węgielki, czarne i błyszczące. Rachel poczuła, jak gwałtownie przewraca jej się w żołądku, i zastanowiła się, jak to możliwe, że bycie zakochanym wywołuje tak bolesne i nieprzyjemne uczucie. Nie czuła tych cholernych motylków w brzuchu; miała wrażenie, jakby w jej wnętrzu wściekłe gnu rzuciły się do panicznej ucieczki.
– Mike, nie wtrącaj się! – przerwała nieznajoma.
Mike zamrugał zdezorientowany, kiedy na nią spojrzał.
– Nie widzisz, że się wtrącamy? Chodźmy, wracajmy do środka! – ponagliła go, ciągnąc rękaw jego koszulki.
– Chcieliśmy się tylko przewietrzyć – wyjaśnił Jason. – Nie musicie iść.
Na kilka niezręcznych chwil Mike Garber skupił wzrok na Rachel i odwrócił go dopiero wtedy, gdy zauważył dłoń Jasona czule opartą na ramieniu dziewczyny. Jakiś mięsień w jego szczęce się napiął i poruszył niemal niedostrzegalnie.
Brunetka, która była z Mikiem, znów go ponagliła, zapewniając, że najlepiej będzie, jak dołączą do pozostałych znajomych ze szkoły. Bezceremonialnie splotła swoje długie, obsypane pierścionkami palce z palcami Mike’a, biorąc go za rękę, i zdołała sprawić, że się odwrócił i poszedł za nią do garażu.
Kiedy Rachel i Jason znów zostali sami, dziewczyna wypuściła powietrze, które – jak się zorientowała – wstrzymywała od dłuższego czasu. Cmoknęła, zrywając kwiat bugenwilli, po czym roztarła go w palcach, aż rozpadł się na małe kawałeczki.
– Wiesz, o czym myślę? – Uśmiechnęła się, kiedy odwróciła się do Jasona.
Jason przełknął łyk piwa, który właśnie wziął, i uniósł wysoko brew.
– O świeżym popcornie. I o filmie na dokładkę, rzecz jasna.
– Co? Skąd wiedziałeś, do cholery?
Jason poklepał rozbawioną i zdziwioną Rachel po ramieniu.
– Zawsze się uśmiechasz, kiedy masz na to ochotę. Dobra, no to jak, u ciebie czy u mnie?
Rachel się roześmiała.
– U mnie. Tata jeszcze nie oddał filmów, które ostatnio wypożyczyliśmy. – Wyciągnęła ręce w górę, zadowolona z tego, że wieczór przybrał inny obrót. – Ale zostańmy jeszcze trochę, to urodziny Luke’a, chociaż zakładam się o cokolwiek, że gdybyśmy sobie poszli, nawet by się nie zorientował.
– Na pewno. – Jason wzruszył ramionami. – To dawaj, wracamy do środka.
– Tak, chodźmy.
Mike, podaj mi pasztecika – zażądała Rachel, wyciągając ręce.
– Mówi się „poproszę”.
– Daj mi go! – zaprotestowała, podnosząc głos.
Pan Robin odwrócił wzrok od telewizora i głośno westchnął, gdy jego uwagę przykuło dwoje młodych ludzi towarzyszących mu przy stole. Nie był pewien, kiedy przestaną się kłócić i dokuczać sobie nawzajem, zwłaszcza że poza tym byli nierozłączni; ciągle szukali swojego towarzystwa, a potem, kiedy się spotykali, walczyli ze sobą, uwidaczniając to, w czym się różnili. Kiedy Mike mówił, że mu zimno, córka pana Robina upierała się, że jest gorąco (choć na dworze były dwa stopnie). Gdy Rachel zamierzała obejrzeć w telewizji odcinek Przyjaciół, Mike twierdził, że jest niezmiernie zainteresowany dokumentem o morskich mikroorganizmach.
– Mike, podaj jej pasztecika. A ty, Rachel, poproś jak trzeba, nic cię to nie kosztuje.
Oboje spojrzeli na siebie w milczeniu. W końcu ona prychnęła i niechętnie oparła łokieć na stole. Uśmiechnęła się nieszczerze.
– Czy możesz podać mi pasztecika, bardzo cię proszę? – zapytała, wymawiając ostatnie trzy słowa z przekąsem.
– Oczywiście, piegusko. – Mike pochylił się, żeby podać jej talerz. – Smacznego.
Rachel odwróciła się gwałtownie do ojca, który znów skupił wzrok na ekranie, słuchając wiadomości.
– Słyszałeś? Ciągle nazywa mnie pieguską!
– Wystarczy! – Pan Robin posłał im mordercze spojrzenie. – Przestańcie się kłócić! Nikt by nie powiedział, że macie po siedemnaście lat! Co wy, do diabła, sobie myślicie?
Mike spuścił brodę i skupił wzrok na swoim talerzu z jedzeniem. Skończył pochłaniać swój pasztecik w milczeniu, a gdy tylko zeskrobał resztki sosu, poszedł do kuchni i odłożył do zlewu talerz i brudne sztućce. Kiedy poczuł, że coś dotyka jego pleców, odwrócił się. To była Rachel. Mike zignorował łaskotanie.
– Odsuń się, chcę wziąć szklankę – poprosiła. Wciąż miała zmarszczone brwi i pokazywała mu ręką, żeby przesunął się na bok.
Mike się uśmiechnął, ale się nie ruszył. Stał plecami do zlewu i szafki, w której schowane były przybory kuchenne.
– Sama mnie odsuń. – Uśmiechnął się łobuzersko.
Rachel burknęła coś po cichu.
– Zaczynam mieć wątpliwości, czy iść z tobą na ten cholerny mecz bejsbola.
– Nie kłam. Pragniesz tego.
Mike poczuł dziwną satysfakcję, gdy zobaczył, że Rachel się czerwieni. To był jeden z niewielu razy, kiedy mieli wyjść sami we dwoje i zrobić razem coś konkretnego; to było coś na kształt randki. Niezamierzenie. W zeszłym tygodniu pan Robin dał Mike’owi te dwa bilety na urodziny i nie było nikogo innego, z kim chłopak chciałby pójść na ten mecz.
Kiedy Rachel ponownie spróbowała go odsunąć, żeby wziąć szklankę, Mike chwycił ją w pasie i delikatnie przytrzymał.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz?
Rachel zadrżała w jego ramionach. Nie była przyzwyczajona do tego, żeby Mike tak jej dotykał. Właściwie nie była przyzwyczajona, żeby Mike jakkolwiek jej dotykał. Podczas gdy Luke i Jason często ją obejmowali albo bawili się jej włosami, nawijając kosmyki na palce, między nią a Mikiem zawsze istniał dystans, bariera, której żadne z nich nie próbowało przełamać. Nie było żadnych muśnięć. Nic poza delikatną pieszczotą wyrażoną spojrzeniem.
Mike zawahał się na kilka sekund, ale jej nie puścił. Wiedział, że musi się od niej odsunąć, że nie może być z nią w taki sposób… Obiecał to sobie wiele lat temu, ale zaczynał się łamać i coraz trudniej mu było dotrzymać tej obietnicy.
Miał słabość do Rachel. Do jej zaciekawionych bursztynowych oczu i uroczego nosa, upstrzonego piegami, które liczył w milczeniu. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć… Mógł to robić godzinami i znał każdą maleńką plamkę, która pokrywała jej skórę. To był jego sekret. Gdy Rachel nie było obok i nie widział piegów na jej twarzy, znowu zadowalał się liczeniem gwiazd, ale gdyby mógł wybrać… gdyby mógł wybrać, zawsze wolał ją.
Ostatnio jednak robił się rozkojarzony, kiedy z bladych policzków dziewczyny jego oczy prześlizgiwały się na jej wargi. Rachel miała pełne usta, które kształtem przypominały serduszko i sprawiały, że serce Mike’a przyśpieszało. Biło gwałtownie, tak jak wtedy, gdy brak ci tchu.
Mike przycisnął Rachel do siebie bardziej stanowczo i zawiesił srebrzyste spojrzenie na kuszących ustach dziewczyny. Powoli podniósł wzrok, aż napotkał jej oczy. Bardzo powoli. Jakby widział Rachel po raz pierwszy od dawna. Zawahał się, zanim się odezwał:
– Chodź ze mną na ten… na ten durny bal wiosny… – Zmarszczył brwi, było mu trochę głupio. – No wiesz, to coś, co świętuje się w szkole i trzeba iść tam z kimś… Chcę iść z tobą.
Potem, nadal zdenerwowany, przycisnął ją mocniej do siebie. Przesunął dłonie z talii Rachel na biodra, wyczuwając jej kształty pod ubraniem. Chciał ją pocałować. Zamierzał ją pocałować.
– Nie mogę, Mike. – Rachel wciągnęła powietrze. – Powiedziałam Jasonowi, że z nim pójdę, bo… cóż, żadne z nas nie miało pary. Myślałam, że już kogoś zaprosiłeś. Bal jest pojutrze – przypomniała mu.
Dlaczego czekał do ostatniej chwili, żeby zadać jej pytanie, o którym marzyła od tygodni?
Mike wypuścił ją nagle i stanął z boku, odsuwając się od niej.
– Genialnie. Rozumiem. Serio. – Zdawało się, że serce łomocze mu między żebrami, kiedy usiłował zdobyć się na uśmiech. – Na pewno będziecie się dobrze bawić. – Ruszył w kierunku drzwi i po raz ostatni się do niej odwrócił. – A, przy okazji, nie musisz iść ze mną na mecz. Poproszę Luke’a.
Rachel chciała coś powiedzieć, cokolwiek, co uspokoiłoby Mike’a, ale znała go wystarczająco dobrze, żeby wyczuć jego złość, a kiedy Mike się złościł, zamykał się w sobie i Rachel nigdy nie wiedziała, jak przebić pancerz, pod którym chronił się przed wszystkim i wszystkimi.
Pan Robin odwrócił wzrok od telewizora, kiedy usłyszał pośpieszne kroki Mike’a. Wstał z fotela, opierając dłonie o miękkie podłokietniki, i odchrząknął, zanim się odezwał.
– Już idziesz?
Mike wydawał się zaskoczony jego widokiem; był tak pochłonięty swoimi myślami, że w ogóle zapomniał, że w domu jest ktoś jeszcze. W odpowiedzi tylko kiwnął głową.
– Wszystko w porządku?
Robin podszedł do chłopaka i przytrzymał ręką półotwarte drzwi, przyglądając mu się uważnie. Zawsze tak robił. Przyglądał mu się ze wszystkich stron, jakby spodziewał się znaleźć odpowiedzi, rozwiązanie wszystkich problemów, coś niespodziewanego, co zdołałoby Mike’a ocalić. Tak naprawdę patrzył na niego jak ojciec, grzebiąc w jego tajemnicach i usiłując zajrzeć pod powierzchnię.
– Tak, jak zawsze. Mega. – Chłopak wzruszył ramionami z udawaną beztroską. – Przyniosę panu jutro płytę Queen, którą wziąłem w zeszłym tygodniu.
– Nieważne, zostaw ją sobie! – Robin zmierzwił mu włosy. – A gdyby coś się działo, cokolwiek, to jestem.
Mike zamrugał szybciej niż zwykle.
– Nic mi nie jest – odparł ostrzej, niż zamierzał. – Będzie lepiej, jak sobie pójdę. Widzimy się jutro. I przyniosę panu tę płytę – upierał się, idąc ścieżką do furtki. – Wiem, że jest pan zakochany we Freddym – zażartował.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
PODZIĘKOWANIA
Dostępne w wersji pełnej