19 stopni - Millie Bobby Brown - ebook + audiobook

19 stopni ebook

Millie Bobby Brown

0,0
37,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Poruszająca opowieść o miłości, tęsknocie, niepewności i stracie, inspirowana prawdziwymi wydarzeniami z życia ukochanej babci autorki.

Londyn, rok 1942, trwa II wojna światowa. Niemieckie bombardowania nieustannie dają się we znaki mieszkańcom stolicy. We wschodniej dzielnicy miasta, Bethnal Green, mieszka osiemnastoletnia Nellie Morris. Mimo trudów wojny cieszy się kochającą rodziną, gronem oddanych przyjaciół oraz pracą asystentki burmistrzyni. Pewnego dnia poznaje przystojnego Raya, amerykańskiego pilota stacjonującego w pobliżu. Pomimo początkowej niechęci dziewczyny okazuje się, że miłość może rozkwitnąć nawet w najmroczniejszych czasach. Gdy Nellie nieśmiało zaczyna snuć plany o szczęśliwej przyszłości, wojna brutalnie niszczy jej marzenia. Podczas jednego z nalotów dochodzi do tragedii, a świat dziewczyny rozpada się na kawałki. I nie są temu winne wyłącznie niemieckie bomby…

Jak Nellie postąpi w obliczu dylematów moralnych? Czy jej rodzina poradzi sobie z niewyobrażalną stratą? I najważniejsze: czy miłość uleczy najgłębsze rany?

* * *

„Niezwykły debiut przypominający o nieznanej wstrząsającej tragedii, do której doszło podczas II wojny światowej na londyńskim East Endzie. Tę opowieść o pierwszej miłości, rozdzierających ludzkich dramatach i poszukiwaniu prawdy czyta się z zapartym tchem.”

FIONA DAVIS autorka bestsellera „New York Timesa”: The Spectacular

„Pełna bólu, ale też nadziei prawdziwa historia ludzi, którym będziesz mocno kibicować. Lektura zanurzy cię w East Endzie lat 40. XX wieku i pozostanie w twoim sercu na długi czas.”

KRISTIN HARMEL autorka bestsellera „New York Timesa”: The Paris Daughter

„Millie Bobby Brown napisała przejmującą opowieść o dorastaniu, czerpiąc z historii swojej rodziny. 19 stopni to fenomenalna lektura dla jej fanów z całego świata.”

KATE QUINN autorka bestsellera „New York Timesa”: The Diamond Eye

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 390

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuNi­ne­teen Steps
Pro­jekt okładki PLOY SI­RI­PANT
Fo­to­gra­fie na okładce © Getty Ima­ges; © Shut­ter­stock; © Uni­ver­sal Art Ar­chive/Alamy Stock Photo
Au­thor pho­to­graph byCHAR­LIE BROWN
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuPA­TRYK MŁY­NEK
Re­dak­cjaJO­LANTA KU­CHAR­SKA
Ko­rektaBO­GU­SŁAWA OTFI­NOW­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Co­py­ri­ght © PCMA Ma­na­ge­ment and Pro­duc­tions 2023 With thanks to Ka­th­leen McGurl Mil­lie Bobby Brown as­serts the mo­ral ri­ght to be iden­ti­fied as the au­thor of this work. A ca­ta­lo­gue re­cord for this book is ava­ila­ble from the Bri­tish Li­brary. Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved
ISBN 978-83-271-6636-4
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ti­me­4ya@pu­bli­cat.pl

Pa­mięci tych, któ­rzy stra­cili ży­cie w tej tra­ge­dii,i pa­mięci ich bli­skich,oraz babci Ruth, która opo­wie­działa mi tę hi­sto­rię

PRO­LOG

Ma­rzec 1993

Po raz pierw­szy od za­koń­cze­nia wojny po nie­mal pięć­dzie­się­ciu la­tach Nel­lie wró­ciła do Be­th­nal Green, gdzie miesz­kała w mło­do­ści. Wy­sia­dła z me­tra i ro­zej­rzała się w po­szu­ki­wa­niu zna­ków wska­zu­ją­cych wyj­ście. Zdu­miało ją, że wszystko wy­gląda zu­peł­nie ina­czej, niż to za­pa­mię­tała. Sta­cja nie była wtedy ukoń­czona, a tory nie zo­stały uło­żone, kiedy prze­kształ­cono ją na czas wojny w pu­bliczny schron prze­ciw­lot­ni­czy. Te­raz lu­dzie mi­jali Nel­lie w po­śpie­chu, pod­czas gdy ona stała, ści­ska­jąc w rę­kach wa­lizkę, i pró­bo­wała przy­po­mnieć so­bie po­trójne łóżka pię­trowe cią­gnące się wzdłuż tu­neli, kiedy była tu ostat­nim ra­zem. Ile wlo­ką­cych się w nie­skoń­czo­ność, nie­spo­koj­nych nocy spę­dziła tu wraz z ro­dziną w cza­sie ope­ra­cji Blitz? Zbyt wiele. A póź­niej na­stały ko­lejne wo­jenne noce, pod­czas któ­rych mu­sieli chro­nić się przed czę­stymi na­lo­tami.

Po­ciąg, z któ­rego wy­sia­dła, ru­szył, stu­ka­jąc ko­łami po szy­nach. Na­brał pręd­ko­ści i zo­sta­wił Nel­lie na pe­ro­nie w oto­cze­niu wspo­mnień.

Za­uwa­żyła, że ru­chome schody zo­stały wy­mie­nione. Po­dest z drew­nia­nych li­ste­wek za­stą­piła lśniąca stal. Wcią­gnęła za sobą na sto­pień wa­lizkę na kół­kach. U wy­lotu scho­dów usa­do­wił się uliczny ar­ty­sta i śpie­wał Bridge Over Tro­ubled Wa­ter. Mu­zyka przy­pły­nęła do niej nie­siona echem. Ja­dąc scho­dami do góry, Nel­lie nu­ciła ci­cho, wspo­mi­na­jąc, jak w cza­sie wojny śpie­wała tu dla zna­jo­mych i ro­dziny. Do­tarła do po­ziomu kas bi­le­to­wych i po­my­ślała o dro­gim Bil­lym i do­łecz­kach w jego po­licz­kach, które po­ja­wiały się, kiedy się do niej uśmie­chał. Czę­sto za­trzy­my­wała się w tym miej­scu na krótką po­ga­wędkę, za­pew­nia­jąc człon­ków ro­dziny, że za­raz ich do­goni, pod­czas gdy oni kie­ro­wali się pro­sto do łó­żek.

Po przej­ściu przez bramki bi­le­towe skrę­ciła au­to­ma­tycz­nie w lewo. W tam­tym okre­sie nie­do­koń­czona sta­cja miała tylko jedno wej­ście. Te­raz po pra­wej wid­niało dru­gie, ale Nel­lie oba­wiała się, że gdyby z niego sko­rzy­stała, na po­zio­mie ulicy stra­ci­łaby orien­ta­cję. Oko­lica wy­glą­dała zna­jomo, a jed­nak się zmie­niła. Ściany były ob­wie­szone pla­ka­tami re­kla­mo­wymi, a w miej­scu kan­tyny stały au­to­maty z na­po­jami i prze­ką­skami. Serce za­częło jej moc­niej bić, gdy po­ko­nała pierw­sze sie­dem stopni pro­wa­dzą­cych na pół­pię­tro, a na­stęp­nie skrę­ciła w lewo i za­częła się piąć po dzie­więt­na­stu scho­dach. Dzie­więt­na­stu. Te­raz były znacz­nie le­piej oświe­tlone. Po­środku znaj­do­wała się po­ręcz, któ­rej kie­dyś bra­ko­wało, ale to wciąż były te same schody skła­da­jące się z dzie­więt­na­stu stopni. W dro­dze na górę za­lała ją fala wspo­mnień se­tek razy, kiedy ko­rzy­stała z tych scho­dów, aż oczy za­szły jej łzami, a żo­łą­dek ści­snął się bo­le­śnie.

Mu­siała wyjść ze sta­cji, zna­leźć drogę do domu Bar­bary, przy­wi­tać się z dawną przy­ja­ciółką i wy­pić fi­li­żankę her­baty. Babs na­pi­sała do niej kilka mie­sięcy wcze­śniej, na­ma­wia­jąc, aby roz­wa­żyła przy­jazd na pięć­dzie­siątą rocz­nicę uro­czy­sto­ści ża­łob­nej. Po­mysł wy­da­wał się do­bry, ale te­raz, kiedy zna­la­zła się tu­taj po wielu la­tach, wszystko do niej wró­ciło.

Grupa mło­dych lu­dzi, jak się do­my­ślała stu­den­tów, za­częła na­gle zbie­gać w jej kie­runku po scho­dach. Prze­su­nęła się w prawo i przy­lgnęła do ściany. Od­dech jej się rwał, dy­szała ciężko, a serce wa­liło jak mło­tem. Wie­działa, że nie spo­wo­do­wał tego wy­si­łek zwią­zany ze wspi­naczką po scho­dach, lecz to, co wy­da­rzyło się tu­taj przed pół wie­kiem. Tam­tej nocy, która na za­wsze zmie­niła jej ży­cie. Ści­ska­jąc w jed­nej ręce wa­lizkę, a drugą przy­kła­da­jąc do piersi, ku­liła się prze­ra­żona pod ścianą, sta­ra­jąc się ja­koś nad sobą za­pa­no­wać, z tru­dem ła­piąc od­dech.

– Nie spad­nij, nie spad­nij – szep­nęła do sie­bie.

CZĘŚĆ PIERW­SZA

JE­SIEŃ–ZIMA 1942

ROZDZIAŁ 1

Była sło­neczna wrze­śniowa so­bota. Zda­wało się, że jest peł­nia lata. Nel­lie miała za sobą ciężki ty­dzień w ra­tu­szu, gdzie pra­co­wała jako asy­stentka pani bur­mistrz. Dziś za­tę­sk­niła za odro­biną nor­mal­no­ści, za sma­kiem ży­cia sprzed wojny. Sprzed na­lo­tów, re­gla­men­ta­cji żyw­no­ści i nie­koń­czą­cych się po­nu­rych do­nie­sień, które po­da­wali w ra­dio. Po­sta­no­wiła za­brać swoją młod­szą sio­strę Flo na pik­nik do parku. Było go­rąco. To był ten ro­dzaj upału, pod­czas któ­rego tę­skni się za ochło­dze­niem i spa­da­ją­cymi z drzew li­śćmi, ale po­tem czło­wiek gani sa­mego sie­bie, że pra­gnie po­że­gnać się z ładną po­godą.

Wkrótce na­dejdą je­sienne chłody, po­wta­rzała so­bie Nel­lie, a wraz z nimi ciemne zi­mowe dni, kiedy bę­dzie wra­cała z pracy po zmierz­chu, po­ty­ka­jąc się na każ­dym kroku z po­wodu za­ciem­nie­nia.

– Po­spieszmy się, Flo, to zo­sta­nie nam wię­cej czasu na pik­nik – po­wie­działa, cią­gnąc sio­strę za rękę.

Szły zna­jo­mymi uli­cami Be­th­nal Green, gdzie miesz­kała od uro­dze­nia, mi­ja­jąc rząd skrom­nych wy­staw skle­po­wych. Uży­wana odzież, kró­lik i ba­ra­nina u rzeź­nika (ależ dawno nie ja­dła wo­ło­winy!), ko­lejka – na­dal – w wa­rzyw­niaku po jabłka z sa­dów z hrab­stwa Kent. Przy jed­nym ze skrzy­żo­wań sa­mot­nie stała ściana zbom­bar­do­wa­nego domu. W oknie wciąż po­wie­wała ża­ło­śnie fi­ranka. Nel­lie od­wró­ciła wzrok od znisz­czo­nych przez po­ci­ski miejsc, pu­stych sko­rup za­miesz­ka­nych kie­dyś przez lu­dzi, do­mów ta­kich jak jej wła­sny. Nie chciała ze­psuć so­bie na­stroju ta­kimi my­ślami.

– Kiedy go od­bu­dują? Kiedy lu­dzie wrócą do swo­jego domu? – za­py­tała Flo, pa­trząc na ru­iny.

– Po­dej­rze­wam, że po za­koń­cze­niu wojny – wes­tchnęła Nel­lie, po­pra­wia­jąc ko­szyk na ręce. „Ale lu­dzie, któ­rzy tu miesz­kali, ra­czej już tu nie wrócą”, po­my­ślała. „Naj­praw­do­po­dob­niej zgi­nęli, kiedy po­cisk tra­fił w ich bu­dy­nek”.

– A je­śli wojna ni­gdy się nie skoń­czy?

Ostat­nio w pra­sie wi­działa na­główki o na­lo­tach RAF-u[1] na Mo­na­chium i na samą myśl o tym serce pod­cho­dziło Nel­lie do gar­dła. Po każ­dym uda­nym bom­bar­do­wa­niu nie­miec­kiego mia­sta można się było spo­dzie­wać od­wetu w po­staci na­lotu, co ozna­czało, że lon­dyń­ski East End znów znaj­dzie się w sta­nie za­gro­że­nia.

Jej młod­sza sio­stra, za­le­d­wie sied­mio­let­nia, w za­sa­dzie nie pa­mię­tała cza­sów sprzed wojny, nie za­po­wia­dało się też na to, aby miała się ona wkrótce skoń­czyć. Wojna w rów­nym stop­niu znisz­czyła dzie­ciń­stwo Flo i odarła Nel­lie z ży­cia na­sto­latki, kiedy to po­winna bez­tro­sko się ba­wić. Co prawda te­raz nie było tak źle jak na po­czątku, kiedy cel sta­no­wiły por­towe doki i ma­ga­zyny, czy póź­niej w cza­sie ope­ra­cji Blitz, kiedy Hi­tler wy­sy­łał bom­bowce na te­reny za­bu­do­wane, usi­łu­jąc zła­mać du­cha bry­tyj­skiego na­rodu. Nie udało mu się. Wciąż tu byli, wciąż wal­czyli i nie za­mie­rzali się pod­dać, jak oznaj­mił pre­mier tuż po wy­bu­chu wojny. Ni­gdy się nie pod­damy. Nel­lie wy­su­nęła bun­tow­ni­czo brodę, przy­po­mi­na­jąc so­bie prze­mowę pana Chur­chilla.

– Obie­cuję, że kie­dyś się skoń­czy. Zo­bacz, już pra­wie je­ste­śmy! – Nel­lie uśmiech­nęła się, chcąc roz­we­se­lić sio­strę, gdy prze­cho­dziły przez most nad Re­gent’s Ca­nal i wkra­czały do parku Wik­to­rii obok po­sąż­ków dwóch psów strze­gą­cych wej­ścia. Flo jak za­wsze po­gła­skała mi­jane zwie­rzaki.

Obec­nie park Wik­to­rii zo­stał w znacz­nej czę­ści za­anek­to­wany przez woj­sko – umiesz­czono w nim działa prze­ciw­lot­ni­cze i obóz dla jeń­ców wo­jen­nych na jed­nym z jego krań­ców – więc nie po­zo­stało za dużo miejsc, w któ­rych można by po­czuć praw­dziwą wol­ność. Mimo to ist­niał wciąż skra­wek parku otwarty dla zwy­kłych miesz­kań­ców oraz liczne po­mniej­sze zie­leńce i ogrody wci­śnięte mię­dzy ulice za­bu­do­wane wik­to­riań­skimi sze­re­gów­kami. Część tych zie­lo­nych te­re­nów zo­stała prze­ko­pana pod uprawę wa­rzyw, ale inne wciąż umoż­li­wiały dzie­ciom za­bawę. Za­wsze gdzieś roz­gry­wano mecz piłki noż­nej, pod­czas któ­rego chłopcy za­zna­czali bramki swo­imi kurt­kami.

Ka­wa­łek da­lej prze­szły przez mo­stek pro­wa­dzący na wy­sepkę po­środku stawu.

– Pa­mię­tam czasy, kiedy dzie­ciom nie wolno było przy­cho­dzić na wy­spę – po­wie­działa Nel­lie. – Mo­gli tam prze­by­wać tylko do­ro­śli.

– I nie przy­cho­dzi­łaś, do­póki nie sta­łaś się do­ro­sła? – za­py­tała Flo z roz­sze­rzo­nymi ze zdu­mie­nia oczami.

Nel­lie się uśmiech­nęła.

– Przy­cho­dzi­łam. Ra­zem z Babs i Bil­lym. Jedno z nas za­ga­dy­wało do­zorcę, a po­zo­stali pę­dzili na wy­spę. Nim do­zorca nas za­uwa­żył, zdą­ży­li­śmy już obiec całą, więc po­zo­sta­wało mu tylko nas prze­go­nić, ale po­nie­waż bie­ga­li­śmy szyb­ciej od niego, nie miał szans nas zła­pać.

Flo się ro­ze­śmiała i Nel­lie też za­chi­cho­tała. To były do­bre czasy, sprzed wojny, kiedy cho­dziła jesz­cze do szkoły, a Flo była nie­mow­lę­ciem. Nel­lie, jej naj­lep­sza przy­ja­ciółka Bar­bara i Billy, brat Bar­bary, byli w tam­tym okre­sie nie­roz­łączni. Cała trójka miała mniej wię­cej tyle samo lat: Billy star­szy od Nel­lie o rok, a Babs o rok młod­sza. Do­ra­stali ra­zem. Nel­lie miała te­raz osiem­na­ście lat i wła­ści­wie można by ją uznać za do­ro­słą. Pra­co­wała w ra­tu­szu i miała ważne za­da­nia do wy­ko­na­nia, ale cza­sami ża­ło­wała, że na­dal nie jest dziec­kiem i nie może ba­wić się z Bil­lym i Babs w cho­wa­nego w parku.

Jak na za­wo­ła­nie za­uwa­żyła zna­jomą po­stać zmie­rza­jącą w ich kie­runku.

– Tak mi się wy­da­wało, że to ty, Nel­lie Mor­ris! Urzą­dza­cie so­bie pik­nik?! – za­wo­łał Billy z sze­ro­kim uśmie­chem, wska­zu­jąc na kosz na zgię­ciu jej łok­cia.

– Tak, po­sta­no­wi­ły­śmy wy­ko­rzy­stać piękną po­godę, a Flo uwiel­bia pik­niki.

– Za­łożę się, że uwiel­bia też ła­skotki – po­wie­dział Billy i pod­biegł do Flo, która za­częła ucie­kać z pi­skiem.

Nel­lie pa­trzyła na nich z uśmie­chem. Trak­to­wały go jak star­szego brata i bar­dzo go lu­biły. W ta­kich chwi­lach można było nie­mal za­po­mnieć, że to­czy się wojna, i dzięki ta­kim mo­men­tom Nel­lie uda­wało się ja­koś wy­trzy­mać.

Po okrą­że­niu wy­spy oboje wró­cili, Billy z tru­dem ła­pał od­dech.

– Zro­biła się dla mnie za szybka – wy­dy­szał chra­pli­wie.

– Uwa­żaj, Billy, na astmę.

Po­ki­wał głową i wy­cią­gnął pa­pie­rosa, któ­rego za­wsze no­sił przy so­bie. Wy­star­czyło za­cią­gnąć się parę razy, żeby za­warte w nim le­kar­stwo prze­do­stało się głę­boko do płuc, ha­mu­jąc świ­sty.

– Wiem. Nic mi nie bę­dzie. – Za­pa­lił pa­pie­rosa i za­cią­gnął się mocno. – No i już. Po wszyst­kim. Co tam ma­cie do je­dze­nia? – Ski­nął na trzy­many przez Nel­lie pik­ni­kowy ko­szyk, który przy­go­to­wała dla nich jej matka Em.

– Ka­napki, kru­che cia­steczka, le­mo­niadę cy­try­nową. Wy­star­cza­jąco dużo dla trójki, je­śli masz ochotę do nas do­łą­czyć. – Prawdę mó­wiąc, wcale nie było wy­star­cza­jąco, ale czuła, że wy­pada za­pro­po­no­wać.

Billy po­krę­cił głową.

– Brzmi pysz­nie, ale nie mogę. Mam póź­niej zmianę. Nikt nie wstrzyma na­lo­tów ze względu na pik­nik. – Za­sa­lu­to­wał dla zgrywy, po­tar­gał włosy Flo i od­szedł.

Mi­nął dwie ko­biety w śred­nim wieku, jedna trzy­mała pu­dla na smy­czy. Obej­rzały się za nim i po­krę­ciły z dez­apro­batą gło­wami. Pies za­szcze­kał. Na­wet nie sta­rały się go uci­szyć. Bez wąt­pie­nia uznały Billy’ego za ob­dżek­tora[2], bo nie wło­żył mun­duru. Nie miały po­ję­cia, że był człon­kiem cy­wil­nej obrony prze­ciw­lot­ni­czej. Nie zda­wały so­bie sprawy, jak ciężko pra­co­wał, ile do­dat­ko­wych zmian brał, ile nocy spę­dził, do­glą­da­jąc lu­dzi w schro­nie na sta­cji me­tra, mimo że prze­by­wa­nie pod zie­mią i od­dy­cha­nie wil­got­nym po­wie­trzem nie słu­żyło jego płu­com.

Każdy z nich coś z sie­bie da­wał w tych wo­jen­nych cza­sach. Jej oj­ciec Char­lie był ma­ga­zy­nie­rem w lon­dyń­skich do­kach i kilka razy w ty­go­dniu miał dy­żury w gru­pie, która spraw­dzała, czy gdzieś w mie­ście nie wy­buchł po­żar. Babs pra­co­wała w fa­bryce szy­ją­cej mun­dury woj­skowe.

– Nel­lieee! Kiedy zjemy ka­napki? Okruszki zo­sta­wię dla ka­czek. Wi­dzisz je, o tam? Są też ka­czątka!

– Na­prawdę? Chodźmy je zo­ba­czyć! – Nel­lie po­zwo­liła sio­strze za­cią­gnąć się na brzeg. Rze­czy­wi­ście mię­dzy trzci­nami dało się do­strzec ka­czą ro­dzinę. Pi­sklęta były ma­leń­kie i pu­chate i Nel­lie z tru­dem utrzy­mała Flo na su­chym lą­dzie, po­zwa­la­jąc jej ob­ser­wo­wać ma­lu­chy, ale ich nie do­ty­kać.

Po dru­giej stro­nie parku, na te­re­nie ogro­dzo­nym, stały ogromne działa prze­ciw­lot­ni­cze zwane ack-ack. Skie­ro­wane w niebo, go­towe do ak­cji z chwilą roz­po­czę­cia ko­lej­nego na­lotu. A tuż obok to­czyło się ży­cie jak co dzień.

*

Wła­śnie się zbie­rały, kiedy za­brzmiał dźwięk sy­reny prze­ciw­lot­ni­czej.

– Za dnia? Na­prawdę? – po­wie­działa za­sko­czona Nel­lie. Za­częło jej wa­lić serce. Wła­do­wała rze­czy do ko­sza pik­ni­ko­wego i chwy­ciła Flo za rękę. – Rusz się, bie­gniemy!

– Nel­lieee! Do­kąd mamy ucie­kać? Nie chcę, żeby spa­dła na mnie bomba! – wrza­snęła prze­ra­żona Flo.

Znaj­do­wały się dość da­leko od sta­cji me­tra, gdzie ich ro­dzina zwy­kle chro­niła się przed na­lo­tami, a jed­no­cze­śnie zbyt bli­sko ar­ty­le­rii prze­ciw­lot­ni­czej, którą bom­bowce nie­miec­kie z ła­two­ścią mo­gły obrać za cel. Wy­obra­ziła so­bie po­cisk spa­da­jący pro­sto na ar­maty, tra­fia­jący w nie szrap­nel, który prze­le­ciał przez park. Mała Flo prze­wraca się, za­krwa­wiona, nie­ru­choma... Nie, nie mo­gła do tego do­pu­ścić. Musi ra­to­wać sio­strę.

W po­bliżu wej­ścia do parku znaj­do­wał się schron pu­bliczny, który mi­jały w dro­dze na pik­nik. To była jedna z kon­struk­cji z bla­chy fa­li­stej wko­pa­nej w zie­mię, ale bę­dzie mu­siała wy­star­czyć. Wszystko było lep­sze, niż dać się zła­pać na otwar­tej prze­strzeni. Kiedy Nel­lie bie­gła, trzy­ma­jąc Flo mocno za rękę, nad ich gło­wami prze­le­ciały bom­bowce na tyle ni­sko, że mo­gła roz­po­znać sym­bol Luft­waffe na skrzy­dłach. Sil­niki ry­czały i wyły, wy­da­jąc z sie­bie wy­raź­nie inne od­głosy od pro­du­ko­wa­nych przez sa­mo­loty RAF-u, które czę­sto prze­la­ty­wały w for­ma­cjach bo­jo­wych, aby bom­bar­do­wać mia­sta III Rze­szy. Flo sta­nęła i za­darła głowę. Moż­liwe, że po raz pierw­szy zo­ba­czyła wroga, jak uświa­do­miła so­bie Nel­lie. Do na­lo­tów do­cho­dziło zwy­kle nocą. Bała się, że prze­la­tu­jące nad nimi sa­mo­loty w każ­dym mo­men­cie mogą otwo­rzyć ogień z ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych, o bom­bach na ich po­kła­dzie na­wet nie wspo­mi­na­jąc.

– Mu­simy ucie­kać, Flo! – po­na­gliła, mo­dląc się w du­chu, aby udało jej się ochro­nić sio­strzyczkę. Do­bie­gły do schronu. Nel­lie, dy­sząc gło­śno, we­pchnęła tam naj­pierw Flo. W środku przy­tu­liła mocno sio­strę, opie­ra­jąc po­li­czek na jej mięk­kich krę­co­nych wło­sach. Dzięki Bogu są bez­pieczne.

– Uff, było bli­sko, pro­szę pani – ode­zwał się sie­dzący w schro­nie chło­piec, przy­trzy­mu­jąc ma­łego pie­ska i sta­ra­jąc się zła­pać od­dech.

– Wiem. Nie ro­zu­miem, dla­czego tak późno nas ostrze­gli. Le­d­wie zdą­ży­ły­śmy się scho­wać.

– Na­lot za dnia. Nasi chłopcy wy­pa­trują ich chyba tylko w nocy.

Nel­lie nie są­dziła, że to prawda. Po­sa­dziła so­bie Flo na ko­la­nach z na­dzieją, że ro­dzice i ich brat Geo­rge też zdą­żyli się ukryć. Po­dob­nie jak wszy­scy miesz­kańcy East Endu, mieli dużą wprawę w kwe­stii po­stę­po­wa­nia pod­czas na­lo­tów. Ale bez względu na to, jak czę­sto do nich do­cho­dziło, za­wsze ją prze­ra­żały – myśl, że wła­śnie ta bomba mo­gła no­sić jej imię, że to mo­gły być ostat­nie chwile jej ży­cia. Spró­bo­wała ode­tchnąć głę­boko, by uspo­koić nerwy, zde­ter­mi­no­wana, aby nie pła­kać i nie po­ka­zać Flo, jak bar­dzo jest prze­ra­żona.

Działa prze­ciw­lot­ni­cze ode­zwały się znacz­nie gło­śniej niż zwy­kle, bo prze­cież znaj­do­wały się bar­dzo bli­sko, ale po­cie­szała ją myśl, że mia­sto się broni. Mały schron mógł po­mie­ścić le­d­wie garstkę lu­dzi. W środku znaj­do­wała się tylko drew­niana de­ska do sie­dze­nia i pod­łoga z ubi­tej ziemi, da­leko mu do roz­bu­do­wa­nej sta­cji me­tra, do któ­rej przy­wy­kli. Tam mieli pię­trowe łóżka, to­a­lety, kuch­nię ser­wu­jącą cie­płe po­siłki, a na­wet roz­rywkę w po­staci ma­łego te­atru.

– Do­brze, że nie mu­simy tu przy­cho­dzić pod­czas każ­dego na­lotu, co, Flo? – po­wie­działa, za­pla­ta­jąc moc­niej ręce wo­kół sio­stry.

Flo po­ki­wała głową i wtu­liła się w nią jesz­cze bar­dziej. To było prze­ra­ża­jące prze­ży­cie sie­dzieć w tym ma­łym schro­nie i jed­no­cze­śnie sły­szeć prze­la­tu­jące nad gło­wami sa­mo­loty, huk dział prze­ciw­lot­ni­czych i od czasu do czasu, gdzieś w od­dali, wy­bu­chy bomb. W pod­zie­miach me­tra od­głosy wojny były bar­dziej przy­tłu­mione i ła­twiej­sze do znie­sie­nia. Poza tym dziew­częta prze­by­wały tam ra­zem z Em, Char­liem i Geo­rge’em, a cała od­po­wie­dzial­ność za Flo nie spo­czy­wała wy­łącz­nie na Nel­lie. Pró­bu­jąc za­cho­wać po­zorny spo­kój, za­mru­gała, aby od­pę­dzić łzy.

Kiedy ha­łas sa­mo­lo­tów i ar­mat wresz­cie przy­cichł, za­brzmiała sy­rena od­wo­łu­jąca alarm. Nel­lie wy­pro­wa­dziła Flo ze schronu i ru­szyły w drogę po­wrotną do domu, wśród uno­szą­cego się w po­wie­trzu pyłu i nowo po­wsta­łych gru­zów. Kiedy skrę­ciły w Mor­peth Street z rzę­dami wik­to­riań­skich sze­re­gó­wek z czer­wo­nej ce­gły, Geo­rge otwo­rzył z im­pe­tem drzwi do ich domu. Tuż za nim stał oj­ciec.

– By­łem na dwo­rze – wy­sa­pał Geo­rge – kiedy nad­le­ciały te bom­bowce. Ale były ni­sko!

– My też je wi­dzia­ły­śmy ze schronu. – Nel­lie wzdry­gnęła się na wspo­mnie­nie tego, jak pi­ko­wały bar­dzo bli­sko ziemi.

– Wi­dzia­łem białka ich oczu! – cią­gnął Geo­rge. – Pi­lot na przo­dzie miał ja­sne włosy, jak Flo. Mu­sia­łem scho­wać się w krza­kach, żeby mnie nie za­strze­lił!

Char­lie po­słał mu wście­kłe spoj­rze­nie.

– A co ro­bi­łeś na ulicy? Za­wsze ci po­wta­rzam, że z chwilą, w któ­rej roz­lega się sy­rena prze­ciw­lot­ni­cza, masz pę­dzić do schronu.

– Tak zro­bi­łem, tato, ale... – za­czął Geo­rge.

– Nie wolno ci za bar­dzo od­da­lać się od me­tra, ro­zu­miesz? Mu­sisz mieć moż­li­wość iść pro­sto na sta­cję. – Char­lie po­gro­ził sy­nowi pal­cem.

– Nel­lie i Flo były w parku, ki­lo­me­try od me­tra!

– Pół ki­lo­me­tra, ty głupku. – Nel­lie spoj­rzała na brata z po­gardą.

– Przy­naj­mniej do­tarły do schronu. – Char­lie prze­cze­sał ręką włosy. Chyba wstrzą­snęła nim myśl, że jego dzieci zna­la­zły się w nie­bez­pie­czeń­stwie, w środku dnia, w sło­neczną wrze­śniową so­botę. Nel­lie też po­czuła zimny dreszcz. Gdyby pod­czas ich wy­cieczki co­kol­wiek stało się Flo, ni­gdy by so­bie tego nie wy­ba­czyła.

Przy­tu­liła się do taty, a po­tem uca­ło­wała mamę, która za­go­niła ich do domu.

– Wszystko w po­rządku. Je­ste­śmy bez­pieczni. Na­loty znów przy­bie­rają na sile, prawda? Przy­naj­mniej nie tak bar­dzo jak pod­czas blitzu. – W ty­siąc dzie­więć­set czter­dzie­stym i czter­dzie­stym pierw­szym nie­mal co noc do­cho­dziło do na­lo­tów bom­bo­wych, prak­tycz­nie za­miesz­kali wtedy w schro­nie na sta­cji me­tra. Nel­lie nie chciała na­wet my­śleć, że sy­tu­acja po­now­nie mo­głaby się aż tak za­ostrzyć.

– To prawda – przy­znał Char­lie. – Dia­belna wojna, co? Czło­wiek się przy­zwy­czaja i my­śli, że ja­koś so­bie ra­dzi, a wtedy po­ja­wia się coś no­wego, tak jak te­raz. Na­lot w sło­neczne po­po­łu­dnie. Nie do po­my­śle­nia.

Nel­lie chciała od­po­wie­dzieć, kiedy roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi.

– To na pewno Ruth i John – rzu­ciła Em, spie­sząc do wej­ścia.

Ale na progu stał je­dy­nie John z czar­nym char­tem na smy­czy.

– Prze­pra­szam, Em, Char­lie – ode­zwał się. – Ru­thie nie czuje się dziś na tyle do­brze, żeby przyjść na pod­wie­czo­rek. Ten dzienny na­lot ją roz­stroił.

Cio­cia i wu­jek przy­cho­dzili w każde so­bot­nie po­po­łu­dnie na pod­wie­czo­rek, od­kąd Nel­lie się­gała pa­mię­cią. To była tra­dy­cja ro­dzinna. Cia­steczka, gra w karty i dużo śmie­chu czy trwała wojna, czy nie.

Ruth była sio­strą Char­liego, Nel­lie łą­czyły z wu­jo­stwem bli­skie sto­sunki. Nel­lie i Babs za­wsze do nich ucie­kały, kiedy miały na pieńku z wła­snymi ro­dzi­cami. Wów­czas Ruth czę­sto­wała je bisz­kop­tami i mó­wiła, że mogą u niej za­miesz­kać i nie wra­cać do sie­bie. Co prawda koło pod­wie­czorka dziew­czynki za­czy­nały już tę­sk­nić za do­mem i swo­imi ma­mami. Em i pani Wa­ters wie­działy, gdzie są ich córki, bo Ruth za­wsze in­for­mo­wała je o tym za po­śred­nic­twem syna są­sia­dów.

– Uca­łuj ją ode mnie – po­wie­dział Char­lie.

Nel­lie wie­działa, że tata nie­po­koił się zdro­wiem sio­stry. A po­nie­waż był czło­wie­kiem przy­zwy­cza­jo­nym do tego, że po­trafi wszystko na­pra­wić i za­ra­dzić kło­po­tom, bar­dzo prze­ży­wał to, że nie może w ża­den spo­sób ule­czyć gruź­licy, na którą cho­ro­wała sio­stra, a która za­ostrzyła się na sku­tek nocy spę­dzo­nych w za­wil­głym schro­nie prze­ciw­lot­ni­czym.

Od czasu wy­bu­chu wojny ich ro­dziny jesz­cze bar­dziej się ze sobą zżyły, wspie­rały się wza­jem­nie, więc Nel­lie trudno było się po­go­dzić z my­ślą, że Ru­thie nie przy­szła.

Spoj­rzała na psa, który ob­wą­chi­wał jej rękę.

– Nowy chart? A gdzie Oscar?

John się ro­ze­śmiał.

– To jest Oscar. Nie po­zna­jesz go?

Nel­lie zmarsz­czyła brwi. Pies wuja Oscar był mo­rę­go­wa­tym char­tem. Ten na­to­miast miał czarną sierść, ale li­zał ją po ręce, jakby ją znał.

– Znów pró­bu­jesz za­sto­so­wać tę sztuczkę? – za­py­tał Char­lie ze śmie­chem.

– Tak. Wcze­śniej się udało, te­raz też po­winno.

– Jaką sztuczkę, wujku? – do­py­ty­wała się Nel­lie.

John przy­su­nął się bli­żej.

– Oscar jest pew­nia­kiem. Po­sta­no­wi­łem prze­far­bo­wać go na czarno, za­pi­sać na inny wy­ścig pod in­nym imie­niem, ni­komu nie­zna­nym. Po­sta­wię na niego mimo ma­łych szans na zwy­cię­stwo. Je­śli wy­gra, za­in­ka­su­jemy pie­nią­dze i za­da­nie wy­ko­nane. – John pu­ścił oko do Nel­lie. – Nie ma zna­cze­nia, czy jest wojna, trzeba wy­ko­rzy­stać każdą oka­zję na za­ro­bek.

– Gdzie star­tuje i pod ja­kim imie­niem? – za­py­tał Char­lie. – Ob­sta­wię go. Może wy­gram parę gro­szy.

– Wal­tham­stow, dziś o ósmej wie­czo­rem. Po­grąż buk­ma­che­rów, Char­lie. Star­tuje pod imie­niem Władca Ciem­no­ści.

Nel­lie się ro­ze­śmiała.

– Bar­dzo dra­ma­tycz­nie! W ta­kim ra­zie po­wo­dze­nia dla Oscara i uści­ski dla cioci Ruth. Przy­kro nam, że się nie zo­ba­czymy.

Em wró­ciła z kru­chymi cia­stecz­kami za­wi­nię­tymi w pa­pier.

– Pro­szę. Na pod­wie­czo­rek dla Ruth. Trzy­maj psa z da­leka.

– Dzięki, Em. Na pewno bę­dzie wdzięczna za cia­steczka. Och, pro­siła, żeby ci to prze­ka­zać. Sami nie po­trze­bu­jemy, mamy wy­star­cza­jąco. – Wrę­czył Nel­lie kilka kar­tek żyw­no­ścio­wych.

– Dzię­kuję, wujku – po­wie­działa z uśmie­chem.

– Trzeba się dzie­lić tym, co się ma, prawda? Chodź, pie­sku. – John po­cią­gnął za smycz, a Char­lie i Nel­lie po­ma­chali mu na po­że­gna­nie.

Za­wsze tak było – ro­dzina i przy­ja­ciele dzie­lili się tym, co mieli, sta­rali się pod­cho­dzić do ży­cia z opty­mi­zmem, do­ce­niać drobne ge­sty uprzej­mo­ści. Pew­nego dnia wszystko w końcu się zmieni i ży­cie wróci do przed­wo­jen­nej normy, kiedy to nie mieli wiele, ale za­wsze tyle, by wy­star­czyło dla wszyst­kich.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Royal Air Force – Kró­lew­skie Siły Po­wietrzne (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­maczki).
[2] Ob­dżek­tor – osoba od­ma­wia­jąca od­by­cia służby woj­sko­wej z przy­czyn na­tury mo­ral­nej.