Zrodzony z burzy - Leffe Grimwalker & Dan Buthler - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Zrodzony z burzy ebook i audiobook

Leffe Grimwalker & Dan Buthler

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Alex Storm nie ma już prawie nic. Wie, że jeśli nie odetnie się od brata Petera, przywódcy potężnej triady, straci także żonę Jessicę.

Alex wybiera się w podróż do Hongkongu, by poznać prawdę o swoim pochodzeniu, z kolei Jessica, zmuszona przeprowadzić transakcję narkotykową, leci do Kolumbii. Ktoś tymczasem przeprowadza zamach na życie Petera. Żądny zemsty mężczyzna pragnie pozbyć się wrogów, niezależnie od tego, czy wśród nich są ludzie bliscy Aleksowi.

Zrodzony z burzy” to powieść kryminalna z wartką akcją i zarazem kontynuacja dwóch poprzednich tomów o Aleksie Stormie – „Sztormu doskonałego” i „Potężnej wichury”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 366

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 45 min

Lektor: Andrzej Hausner

Oceny
3,5 (4 oceny)
1
0
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Storm­född

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Ka­ro­lina Skiba

Co­py­ri­ght © Dan Bu­th­ler, Leffe Grim­wal­ker, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Nils Ols­son

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

ISBN 978-87-0237-064-5

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

To hi­sto­ria fik­cyjna. Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych osób jest przy­pad­kowe.

Roz­dział 1

Lon­dyn, Wielka Bry­ta­nia

„Nie znam chyba ni­kogo tak po­pie­przo­nego, jak ten ko­leś Si­mon” ‒ my­śli Pe­ter Bao.

Sie­dzą w piw­nicy bia­łego czte­ro­pię­tro­wego domu gdzieś w Ken­sing­ton. Si­mon twier­dzi, że bu­dy­nek na­leży do pe­ru­wiań­skiego biz­nes­mena, który wy­naj­muje go jego ojcu, Xa­vie­rowi Flo­re­sowi. Ten tycz­ko­waty szczyl wła­śnie robi po­pi­sówę przed Pe­te­rem, za­cho­wu­jąc się jak ste­reo­ty­powy mło­do­ciany gang­ster z po­łu­dnio­wo­ame­ry­kań­skiego kar­telu. Do tego dużo złota, dia­men­tów, te­sto­ste­ronu, a przede wszyst­kim ko­ka­iny i al­ko­holu.

Si­mon Flo­res, wy­glą­da­jący jak je­den z tych po­pu­lar­nych youtu­be­rów, ma dwa­dzie­ścia pięć lat i upar­cie gra w po­kera na ko­lo­salne stawki. Bao chciałby już iść, ale musi pil­no­wać za­ro­zu­mia­łego ma­ło­lata i dbać o jego do­bry na­strój. To część jego pracy, która w głów­nej mie­rze opiera się na re­la­cjach.

Pe­ter nie­na­wi­dzi Ko­lum­bij­czy­ków i Mek­sy­ka­nów, nie prze­pada rów­nież za kla­nem Flo­res z Peru, ale skądś musi wziąć te setki ki­lo­gra­mów nar­ko­ty­ków na han­del w Eu­ro­pie.

Jest tu­taj, bo po­trze­buje pie­nię­dzy. Two­rze­nie wła­snej kryp­to­wa­luty, ła­pówki oraz pen­sje po­chła­niają ma­ją­tek, ale są pewne gra­nice i nie ma za­miaru zno­sić wszyst­kiego. Han­del nar­ko­ty­kami przy­nosi ogromne do­chody, ale kiedy Pe­ter zre­ali­zuje swój plan, skoń­czy z tą czę­ścią dzia­łal­no­ści. Dla­tego też na­uczył się to­le­ro­wać Xa­viera, a te­raz Si­mona, choć z każdą go­dziną co­raz bar­dziej ża­łuje, że musi słu­chać tego nie­przy­sto­so­wa­nego spo­łecz­nie dzie­ciaka o nie­wy­pa­rzo­nym ję­zyku. Bao zo­sta­wił na ze­wnątrz swo­ich ochro­nia­rzy i za­sta­na­wia się, czy za­raz nie bę­dzie tego ża­ło­wał. Wiele na to wska­zuje.

Wła­ści­wie miał się spo­tkać z Xa­vie­rem, ale przy­wódca pe­ru­wiań­skiego kar­telu rze­komo cho­ruje na tego cho­ler­nego wi­rusa, który do­pro­wa­dził cały świat do sza­leń­stwa.

Si­mon jest wy­soki, nieco po­nad metr dzie­więć­dzie­siąt, opa­lony i wy­spor­to­wany ni­czym wy­czy­no­wiec. Pe­ter po­dej­rzewa, że chło­pak na­uczył się mru­gać dużo rza­dziej niż inni, co na­daje jego twa­rzy wrogi wy­gląd, który z pew­no­ścią działa na słab­szych od niego. Biją od niego aro­gan­cja i znie­czu­lica, co jest wy­ni­kiem tego, że ni­gdy nie mu­siał sta­wić czoła prze­ciw­no­ściom losu i że cierpi na kom­pleks niż­szo­ści wo­bec ojca, bossa kar­telu.

Praw­do­po­dob­nie Si­mon zwy­kle nie spo­tyka się ze sprze­ci­wem, a to wszystko dzięki temu, że jego oj­ciec za­rzą­dza naj­więk­szym syn­dy­ka­tem nar­ko­ty­ko­wym w Peru. Nie cho­dzi o to, że syn Xa­viera nie jest in­te­li­gentny, po pro­stu ni­gdy nie mu­siał roz­wią­zy­wać pro­ble­mów.

Pe­ter i Vic­tor Yu zje­dli ko­la­cję, a po­tem cały wie­czór pili, wcią­gali koks i ba­wili się jak VIP-y w noc­nym klu­bie wraz z Si­mo­nem i jego trzema ochro­nia­rzami oraz kil­koma dziew­czy­nami do to­wa­rzy­stwa. Na­stęp­nie wszy­scy prze­nie­śli się do dźwię­kosz­czel­nego po­koju i usie­dli przy stole do po­kera.

W piw­nicy znaj­dują się jesz­cze inne tego typu po­koje i nie­trudno zgad­nąć, dla­czego są dźwię­kosz­czelne i co się dzieje za za­mknię­tymi drzwiami. Kiedy Pe­ter po­szedł do to­a­lety, od­krył po­miesz­cze­nie, które za­pewne służy do oglą­da­nia na­grań z mo­ni­to­ringu ‒ o tym, że taki po­kój musi gdzieś tu być, świad­czą te wszyst­kie ka­mery. Lo­giczne, że mu­sieli go ukryć w piw­nicy tego pięk­nego bu­dynku. Je­dy­nie tu­taj był wi­zjer w drzwiach, więc za­pewne to ten.

Si­mon zgrywa waż­niaka przed młod­szymi od sie­bie ochro­nia­rzami. Pe­ter rów­nież, mimo że jego re­la­cja z Si­mo­nem nie ma dla niego zna­cze­nia. Li­czą się tylko jego sto­sunki z po­pie­przo­nym oj­cem chło­paka. Ale po­nie­waż osta­tecz­nie cały biz­nes opiera się na re­la­cjach, stwo­rze­nie pew­nego wi­ze­runku jest nie­unik­nione.

Ko­le­sie za­cho­wują się jak świ­nie. Jedna z wy­na­ję­tych dziew­czyn zo­staje ra­niona no­żem i dwóch ochro­nia­rzy musi ją za­brać do szpi­tala. Za­bie­rają ze sobą też drugą dziew­czynę, a kiedy już ich nie ma, Si­mon za­czyna bre­dzić o tym, że jest wy­brań­cem, i beł­ko­cze o prze­po­wiedni, która głosi, że umrze jako bar­dzo stary i wpły­wowy czło­wiek.

Młody Pe­ru­wiań­czyk wy­ciąga złoty re­wol­wer, lecz Pe­ter nie bar­dzo wie­rzy, że mógłby go użyć, choć szybko zdaje so­bie sprawę, że za­czyna się ro­bić nie­bez­piecz­nie.

Chło­pak wy­trząsa z lufy na­boje i wkłada je­den z nich z po­wro­tem do ma­ga­zynka. Ob­raca cy­lin­der i rzuca re­wol­wer na stół.

Ła­pie za łań­cu­szek na szyi i po­ka­zuje Pe­te­rowi czaszkę lam­parta ze złota.

‒ To mój to­tem, dzięki niemu je­stem nie­znisz­czalny.

‒ Faj­nie masz ‒ ko­men­tuje ką­śli­wie Bao i spo­gląda na Vic­tora, który kręci głową. Nie może ukryć uśmie­chu. Kie­dyś też był młody, ale na­wet wtedy było dla niego ja­sne, że star­szych na­leży trak­to­wać z sza­cun­kiem, je­śli oczy­wi­ście na to za­słu­gują, a przez wzgląd na Xa­viera to Pe­ter cały wie­czór oka­zuje sza­cu­nek Si­mo­nowi, a nie od­wrot­nie.

‒ Praw­dziwi męż­czyźni są tylko w Ame­ryce Po­łu­dnio­wej, na pewno nie w pie­przo­nych Chi­nach, ty sko­śno­oki zje­bie.

‒ Może po­win­ni­śmy pójść już spać? ‒ pro­po­nuje Vic­tor i zbiera się, żeby wstać, ale Si­mon pod­nosi rękę.

Pe­ter daje znak Vic­to­rowi, by usiadł. Naj­wy­raź­niej sam chce się tym za­jąć, co bar­dzo nie­po­koi Vic­tora. Nie pierw­szy raz gra w ro­syj­ską ru­letkę.

‒ Mój oj­ciec mówi, że je­steś twar­dym i nie­bez­piecz­nym czło­wie­kiem. ‒ Si­mon par­ska z po­gardą, pa­trząc na Storma.

Zwy­kle w ta­kiej sy­tu­acji Pe­ter na­tych­miast za­strze­liłby chło­paka za to, że nie oka­zuje mu sza­cunku.

Jed­nak tym ra­zem na­wet się nie od­zywa, tylko pa­trzy na niego jak na pię­cio­latka, co go roz­wście­cza.

Bie­rze do ręki glocka i go prze­ła­do­wuje. Ce­luje w Pe­tera, a Vic­to­rowi każe sta­nąć za nim tak, żeby go wi­dzieć.

‒ Masz się za twar­dziela, co?

Bao wzru­sza ra­mio­nami i za­sta­na­wia się, jak wyjść z tej sy­tu­acji. Si­mon jest tak na­ćpany, że kręci mu się w gło­wie, jakby krą­żył po tej sa­mej or­bi­cie co sa­te­lity mo­ni­to­ru­jące jego ojca w Peru.

‒ Daj spo­kój, Si­mon. Nie mu­sisz ni­czego udo­wad­niać, je­steś tward­szy ode mnie. Wy­lu­zujmy tro­chę, do­bra? ‒ mówi Pe­ter, choć tak na­prawdę ma ochotę pod­nieść le­żący na stole re­wol­wer i do­łą­czyć do gry. Ta­kie ak­cje go oży­wiają, bu­dzą w nim pier­wotne in­stynkty.

‒ Bierz, kurwa, re­wol­wer i przy­łóż go so­bie do czoła. Je­śli prze­ży­jesz, bę­dzie moja ko­lej. Zróbmy to! ‒ Si­mon śmieje się jak pie­przona hiena z prze­krwio­nymi oczami.

To stara gra po­cho­dząca z Ro­sji. Stała się znana na ca­łym świe­cie do­piero dzięki fil­mom gang­ster­skim, a szcze­gól­nie dzięki Mal­col­mowi X.

Pe­ter pró­buje oce­nić swoje szanse, co jest dość pro­ste. To, że ma strze­lać jako pierw­szy, może wyjść mu na do­bre, cho­ciaż wiele osób uważa ina­czej. Ten, kto pierw­szy strzela, ma osiem­dzie­siąt trzy pro­cent szans na prze­ży­cie, po­tem zaś szanse znacz­nie ma­leją, pod wa­run­kiem że nikt nie ob­róci cy­lin­dra. Gdyby Si­mon o tym wie­dział, strze­lałby pierw­szy, ale naj­wi­docz­niej w ro­syj­skiej ru­letce jest rów­nie kiep­ski jak w po­ke­rze.

Pe­ter przy­kłada re­wol­wer do skroni, ce­lu­jąc lekko w górę. Je­śli broń wy­strzeli, bę­dzie miał więk­sze szanse na prze­ży­cie. Pa­trzy Si­mo­nowi w oczy i uśmie­cha się do niego. Po­ciąga za spust bez mru­gnię­cia.

Klik!

Si­mon pod­ska­kuje, a Vic­tor wy­pusz­cza po­wie­trze z płuc.

‒ Twoja ko­lej. ‒ Bao pod­suwa re­wol­wer mło­demu Pe­ru­wiań­czy­kowi i ma na­dzieję, że ten nie ob­róci cy­lin­dra. To zwięk­szy­łoby szanse chło­paka. Całe szczę­ście, że Xa­vier ma wię­cej sy­nów, choć Pe­te­rowi i tak nie po­doba się ta sy­tu­acja, jed­nak nie ma wy­boru. Je­śli te­raz okaże sła­bość, Xa­vier i Si­mon będą nim po­mia­tać już za­wsze.

Flo­res szybko kiwa głową. Sze­roko się uśmie­cha, od­sła­nia­jąc zęby, bie­rze re­wol­wer do ręki i przy­kłada go do skroni. Krzy­czy, gdy po­ciąga za spust.

Klik!

Si­mon wy­daje z sie­bie pisk, kiwa głową i się uśmie­cha, ce­lu­jąc z glocka w Pe­tera, który bie­rze od niego re­wol­wer i ob­raca cy­lin­der. Je­śli można oszu­kać, trzeba to ro­bić.

Syn Xa­viera przy­ciąga do sie­bie lu­sterko z ko­ka­iną i wciąga kre­skę, nie od­ry­wa­jąc wzroku od Azja­tów.

Bao, wie­dząc, że Vic­tor byłby go­tów wy­cią­gnąć wła­sny pi­sto­let i za­strze­lić Pe­ru­wiań­czyka, daje ręką znak swemu daw­nemu men­to­rowi. Te­raz jest już na to za późno i w pew­nym sen­sie ta sy­tu­acja się Pe­te­rowi po­doba.

‒ Ostat­nia szansa, Si­mon. Albo koń­czymy te­raz, albo idziemy na ca­łość.

‒ A, czyli stchó­rzy­łeś? Wie­dzia­łem. Wy, Chiń­czycy, to tchórz­liwe dupki.

Bao przy­kłada lufę do głowy. Po­woli po­ciąga za spust i prze­syła Si­mo­nowi po­ca­łu­nek w po­wie­trzu, po czym na­ci­ska go do końca.

Klik!

Pe­ter spo­koj­nie od­kłada re­wol­wer na stół. Bie­rze pa­pie­rosa, któ­rego Vic­tor mu za­pala.

‒ Twoja ko­lej.

Sły­szą pod­eks­cy­to­wany od­dech Si­mona. Spo­gląda na le­żącą przed nim złotą śmierć i ob­li­zuje wargi. Pod­nosi re­wol­wer i waży go w dłoni, ale nie wy­daje się już tak pewny sie­bie, mimo że nar­ko­tyki za­le­wają jego ciało ni­czym fale brzeg. Spo­kój Pe­tera wzbu­dził w nim wąt­pli­wo­ści.

‒ Dzi­siaj ‒ po­spie­sza go Pe­ter i za­ciąga się pa­pie­ro­sem. Wie, że po­wi­nien się z tego wy­co­fać, ale co to by było, gdyby pół­świa­tek się o tym do­wie­dział? W końcu musi dbać o swój ho­nor.

Wy­dmu­chuje dym w stronę Si­mona i za­kłada jedną nogę na drugą. Czuje mro­wie­nie w ca­łym ciele i kiwa głową na chło­paka.

‒ No da­lej, po­każ, że je­steś męż­czy­zną.

Flo­res przy­kłada złoty re­wol­wer do skroni. Za­ci­ska zęby i po­ciąga za spust. Huk wy­strzału jest ogłu­sza­jący.

Pe­ter par­ska śmie­chem, kiedy wi­dzi, jak mózg Si­mona roz­pry­skuje się na drzwiach po prze­ciw­le­głej stro­nie po­koju. „Ach, ta mło­dzież…”

Vic­tor szybko re­aguje i wy­ciąga pi­sto­let w chwili, gdy ochro­niarz ubrany tylko w bok­serki otwiera drzwi. Za­styga na wi­dok mar­twego mło­dego gang­stera. Vic­tor od­daje dwa strzały w jego klatkę pier­siową, tym­cza­sem Pe­ter gasi pa­pie­rosa w szklance whi­sky.

‒ Nie po­szło naj­le­piej ‒ stwier­dza Vic­tor, spraw­dza­jąc, czy ochro­niarz na pewno nie żyje.

‒ Jest, jak jest. Zaj­mij się dziew­czyną i we­zwij ko­goś, żeby to po­sprzą­tał.

‒ Co pan po­wie jego ojcu? ‒ pyta Vic­tor.

‒ Nie wiem, ale chyba mo­żemy spo­koj­nie za­ło­żyć, że w przy­szło­ści nie bę­dzie do­staw ko­ka­iny z Peru.

Pe­ter wy­cho­dzi z bu­dynku, wsiada do li­mu­zyny i czeka na Vic­tora. Cię­żar zło­tego re­wol­weru w dłoni i za­pach spa­lo­nego pro­chu ‒ w końcu czuje, że żyje. Po raz ko­lejny wal­czył ze Śmier­cią i wy­grał, ale wie, że pew­nego dnia umrze, i to nie jako sta­rzec, je­śli tak da­lej pój­dzie. „Mu­szę bar­dziej uwa­żać” ‒ my­śli. „Ale, kurwa, jak do­brze po­czuć, że się żyje”.

Roz­dział 2

Får­dala, Ty­resö

Alek­sowi Stor­mowi ma­rzy się zde­rze­nie czo­łowe ze skalną ścianą. Wy­brał na­wet taką, która ide­al­nie się do tego na­daje. Taką, która znaj­duje się rap­tem metr od au­to­strady, na za­krę­cie, na końcu pro­stego od­cinka.

„Dwie­ście na licz­niku i gaz do de­chy.

Bez pa­sów i jeb!

Pro­sto do raju”.

Albo to, albo za­cząć pracę w sieci su­per­mar­ke­tów ICA. To te­raz jego ma­rze­nie, po pro­stu sie­dzieć i prze­kła­dać to­wary na ta­śmie. „Pik, pik, pik”. Żad­nych zmar­twień i smutku, któ­rego nie może się po­zbyć, jak cze­goś przy­mo­co­wa­nego su­per­kle­jem. Czy nie faj­nie by­łoby pra­co­wać od ósmej do pią­tej? Żeby nikt ni­czego od niego nie wy­ma­gał, po­li­cja nie chciała go aresz­to­wać, pra­cow­nicy wiecz­nie nie przy­cho­dzili z pro­ble­mami lub po pod­wyżkę i żeby żona nie…

„Jes­sica…”

Tę­skni za nią, choć sie­dzi rap­tem dwa me­try od niego. Za­mknęła się w so­bie. Ale on to ro­zu­mie. Dziwne, że oboje nie ode­brali so­bie ży­cia, zwa­żyw­szy na to, że ich tro­jaczki zo­stały za­mor­do­wane przez ja­kie­goś sza­leńca tylko z chęci ze­msty na Alek­sie.

„Pik. Pik. Pik”.

To wszystko jego wina. Ma tego świa­do­mość. Gdyby nie grał w po­kera i nie po­ko­nał Olega, byłby dzi­siaj w in­nym miej­scu. Gdyby nie po­ży­czył pie­nię­dzy od brata, przy­wódcy triady z Hong­kongu, Pe­tera Bao, ten nie mógłby za­żą­dać od niego prze­ję­cia dzia­łal­no­ści ha­zar­do­wej w Szwe­cji. Za­po­mniał jed­nak wspo­mnieć, że Alex ma rów­nież za­rzą­dzać bur­de­lami i za­jąć się han­dlem nar­ko­ty­kami.

Przez pe­wien czas byli z Jes­sicą na­wet bo­gaci, ale te­raz nie mają ani gro­sza. Mu­szą za­cząć wszystko od nowa, i to nie daje mu spo­koju. Pe­ter trzyma go w że­la­znym uści­sku.

„Pik, pik, pik…”

Pra­gnie zmie­nić swoje ży­cie, to ma­rze­nie go nie opusz­cza. Za­cząć od nowa z Jes­sicą i wy­ma­zać z pa­mięci ostatni rok.

Spo­gląda na Sus­sie, która ciężko wzdy­cha. Na twa­rzy ma ma­seczkę ochronną, ale zro­biła w niej dziurę na usta, żeby ła­twiej jej się od­dy­chało. Ale trzeba się cie­szyć z ma­łych rze­czy. Cud, że w ogóle za­sło­niła bu­zię. W końcu prze­cież co­vid to nie ża­den wi­rus, tylko mi­kro­czip stwo­rzony przez Billa Ga­tesa w celu kon­tro­lo­wa­nia ludz­ko­ści. Sus­sie uwiel­bia teo­rie spi­skowe. Wy­nika to za­pewne z tego, że nie­mal wszyst­kiego się boi. A te­raz jest jesz­cze go­rzej, bo uważa, że to z jej winy upro­wa­dzono i za­mor­do­wano tro­jaczki.

Alex chęt­nie by się z nią zgo­dził, ale to nie­moż­liwe. Wszy­scy wie­dzą, że to przez niego zna­leźli się w obec­nej sy­tu­acji.

Po­cho­wali resztki ciał dzieci kilka mie­sięcy wcze­śniej, całą trójkę w jed­nej trum­nie. To był piękny po­grzeb, grób wręcz to­nął w kwia­tach i choć lu­dzie mó­wią, że czas le­czy rany, to wcale tak nie jest. Czas bie­gnie szyb­ciej niż Usain Bolt, a Alex nie na­dąża za emo­cjami. Ukrywa je jak zwy­kle.

Sus­sie po­now­nie wzdy­cha i zerka na Jes­sicę, która bawi się te­le­fo­nem.

‒ Sus­sie? ‒ za­czyna Alex.

‒ Prze­stań wy­ma­wiać moje imię, jak­byś mó­wił o ja­kiejś cho­ro­bie.

‒ Po pro­stu po­wiedz, o co ci cho­dzi, a nie sie­dzisz tu i cze­kasz, aż Jes­sica za­cznie się nad tobą uża­lać. ‒ Alex wstaje. Mu­szą w końcu za­cząć roz­ma­wiać i choć znów po­tra­fią ze sobą żar­to­wać, pod ich skórą wrze krew.

‒ Że co? ‒ dziwi się Jes­sica i prze­rywa gra­nie w Candy Crush.

‒ Sus­sie cze­goś chce ‒ mówi, wska­zu­jąc dziew­czynę ob­gry­za­jącą pa­zno­kieć.

‒ Okej, co ta­kiego? ‒ Jes­sica zerka w te­le­fon. Do­tyka ekranu i choć dźwięk jest ci­chy, Alex sły­szy, że uło­żyła li­nię w grze. To za­pewne już ty­sięczna li­nia. Cza­sami się za­sta­na­wia, za kogo ona wy­szła ‒ za niego czy za te­le­fon.

‒ Lasse ze mną ze­rwał ‒ bąka pod no­sem Sus­sie.

‒ Naj­wyż­szy czas ‒ stwier­dza Jes­sica, od­kła­da­jąc te­le­fon i sia­da­jąc obok przy­ja­ciółki. ‒ Nie za­słu­gi­wał na cie­bie, ko­chana. Po­wie­dział coś?

Sus­sie bie­rze głę­boki wdech, jakby za­raz miała za­nur­ko­wać w Ro­wie Ma­riań­skim.

‒ On… ech, to bez zna­cze­nia.

‒ Ty i te twoje teo­rie spi­skowe ‒ za­uważa Alex. Tym ra­zem sły­chać, że nie żar­tuje. ‒ Może po­win­naś za­jąć się swo­imi pro­ble­mami za­miast wy­my­ślać, co jest nie tak z tym świa­tem.

‒ I kto to mówi… ‒ Jes­sica pa­trzy na niego su­rowo. ‒ Lasse to du­pek i faj­nie by było, gdy­byś ty też nim nie był.

„Jes­sica kła­mie jak z nut” ‒ my­śli Alex i idzie do kuchni. Lasse ma w kij du­pie, ale to spoko fa­cet. Równy gość, mimo że cza­sem miałby ochotę się na niego zrzy­gać.

Nie chce się kłó­cić z Jes­sicą. Ostat­nio wiecz­nie jest w od­wro­cie.

„Pik. Pik. Pik.

Skalna ściana czy ICA.

Oto jest py­ta­nie”.

Alex bie­rze ta­bletkę na uspo­ko­je­nie, tak żeby nikt nie wi­dział, i po­pija ją so­kiem pro­sto z kar­tonu. Wzdryga się, gdy sły­szy płacz dziecka, cho­ciaż wie, że to nie tylko w jego gło­wie. Cza­sami sły­szy jedną z có­rek, ale to je­dy­nie wspo­mnie­nia wy­ryte w ścia­nach.

Jego ko­mórka wy­daje dźwięk po­wia­do­mie­nia. To SMS od Wonga, wiel­kiego Chiń­czyka od­po­wie­dzial­nego za bez­pie­czeń­stwo w ka­sy­nie.

Alex nie chce go od­czy­ty­wać, ale mimo wszystko to robi. Na­gle wstrzy­muje od­dech. Serce kręci trzy pi­ru­ety, po czym lą­duje w żo­łądku. Alex zmywa nie­po­kój so­kiem.

„Zro­bili nam na­lot”.

Roz­dział 3

Hong­kong

Pe­ter Bao musi się do­wie­dzieć, kto pró­buje go za­bić. Nie cho­dzi tylko o to, że nie chce jesz­cze umie­rać, jed­nak próby za­ma­chów na jego ży­cie znacz­nie utrud­niają mu za­rzą­dza­nie tria­dami.

Wkłada złoty re­wol­wer do pu­dełka wy­ło­żo­nego ak­sa­mi­tem. Po­dob­nie jak se­ryjni mor­dercy, Pe­ter rów­nież zbiera tro­fea. Jak się ze­sta­rzeje, przy­po­mną mu o zwy­cię­stwach i bę­dzie mógł się nimi cie­szyć, choć przy­szłość ry­suje się po­nuro.

Już jako na­sto­la­tek wie­dział, że czeka go bru­talna śmierć, taki jest cha­rak­ter tej pracy. Że wro­go­wie pra­gną po­zba­wić go ży­cia, to jedno, a obecna sy­tu­acja to coś zu­peł­nie in­nego. Po licz­nych za­ma­chach na jego ży­cie w ostat­nich mie­sią­cach, z któ­rych naj­bar­dziej spek­ta­ku­larny był ten z uży­ciem za­pro­gra­mo­wa­nego drona uzbro­jo­nego w za­trute strzały, wie, że to tylko kwe­stia czasu, kiedy im się to uda.

Od sze­ściu ty­go­dni jest spo­kój, co rów­nież go mar­twi. Może to oczy­wi­ście ozna­czać, że jego wro­go­wie się pod­dali, ale nie po­wi­nien tego za­kła­dać. Do­ło­żył wszel­kich sta­rań, by oczy­ścić sze­regi, ale mi­nie tro­chę czasu, za­nim nowo utwo­rzona or­ga­ni­za­cja zo­sta­nie do­sta­tecz­nie ugrun­to­wana. To trudne za­da­nie. Musi być nie­ustę­pliwy, by trzy­mać lu­dzi w ry­zach, ale je­śli bę­dzie zbyt bez­względny, zo­rien­tują się, że czuje za­gro­że­nie dla sie­bie i swo­jego przy­wódz­twa, a to by­łoby oznaką sła­bo­ści.

Zro­bił wszystko, by utrzy­mać próby za­bój­stwa w ta­jem­nicy, ale do­my­śla się, że i tak wszy­scy w Hong­kongu wie­dzą o ca­łej sy­tu­acji.

Cóż, gdyby to był jego je­dyny pro­blem, ży­cie zda­wa­łoby się pro­ste. Obec­nie Chiny stają się co­raz więk­szym za­gro­że­niem dla Hong­kongu: cią­głe pro­te­sty i de­mon­stra­cje, na które wła­dze od­po­wia­dają re­pre­sjami, wi­rus wy­wo­łu­jący nie­po­kój, próba kon­troli me­diów i wy­wie­ra­nie pre­sji na rząd Hong­kongu.

Wy­bory zo­stały unie­waż­nione z przy­czyn tech­nicz­nych, a zwy­cię­skich kan­dy­da­tów zdys­kwa­li­fi­ko­wano i za­ka­zano im startu w przy­szłych wy­bo­rach. Wpraw­dzie Chiny uni­kają bez­po­śred­niej oku­pa­cji Hong­kongu, ale naj­wy­raź­niej nie mają też za­miaru do­trzy­mać umowy z Wielką Bry­ta­nią, która za­kłada, że Hong­kong ma po­zo­stać hy­brydą łą­czącą dawne im­pe­rium bry­tyj­skie i Azję. Je­den kraj, dwa sys­temy.

Tym­cza­sem zmiany w funk­cjo­no­wa­niu glo­bal­nych sto­sun­ków han­dlo­wych, spo­wo­do­wane po­ja­wie­niem się no­wego wi­rusa, wy­wie­rają pre­sję na chiń­ską go­spo­darkę. Po­nadto długi, przez lata za­cią­gane przez pań­stwo, pię­trzą się w sys­te­mie ban­ko­wym.

Chiny nie mogą so­bie po­zwo­lić na kry­zys ban­kowy. Dla władz Pe­kinu nie­zbędny do utrzy­ma­nia po­koju jest wzrost go­spo­dar­czy, jed­nak ob­ser­wują spa­dek PKB o sie­dem pro­cent. Róż­nice w po­zio­mie do­bro­bytu mię­dzy po­szcze­gól­nymi gru­pami spo­łecz­nymi i re­gio­nami ro­sną ni­czym no­wo­twór. Dzie­sięć pro­cent lud­no­ści to bez­ro­botni, a sześć­set mi­lio­nów osób za­ra­bia mniej niż ty­siąc chiń­skich ju­anów mie­sięcz­nie. To nie­ty­powa sy­tu­acja w pań­stwie ko­mu­ni­stycz­nym.

Chiny chcą za­anek­to­wać Taj­wan i krążą po­gło­ski, że pla­nują de­mon­stra­cję siły, co zwięk­szy­łoby na­pię­cie mię­dzy nimi a resztą świata. Szpie­dzy Pe­tera w Chi­nach twier­dzą, że Ko­mu­ni­styczna Par­tia Chin jest go­towa po­su­nąć się do tego, by roz­po­cząć gdzieś wojnę, je­śli nie­za­do­wo­le­nie w kraju bę­dzie zbyt duże. Nie­stety dla Hong­kongu ozna­cza to, że sta­nie się on czę­ścią Chin. Zgod­nie z ofi­cjalną hi­sto­rią Pe­kinu Hong­kong za­wsze na­le­żał do Chin. Z per­spek­tywy Chiń­czy­ków krót­ko­trwałe pa­no­wa­nie Bry­tyj­czy­ków tego nie zmie­niło. Choć Hong­kong jest ła­twiej­szym ce­lem w po­rów­na­niu z Taj­wa­nem, nie ozna­cza to, że prze­ję­cie go by­łoby dla Pe­kinu mniej ry­zy­kowne. Cho­dzi o to, czego Pe­kiń­czycy boją się bar­dziej: pre­sji ze­wnętrz­nej czy we­wnętrz­nej. Je­śli na­stroje sprze­ciwu w spo­łe­czeń­stwie przy­biorą na­cjo­na­li­styczny wy­dźwięk, może to się oka­zać ko­rzystne dla Hong­kongu.

Więk­szość lu­dzi nie ro­zu­mie Chin. Głów­nym ce­lem par­tii jest ochrona jej wła­dzy. Zna­le­zie­nie rów­no­wagi mię­dzy za­cho­wa­niem wła­dzy a utrzy­ma­niem go­spo­darki w do­brej kon­dy­cji to trudne za­da­nie. Cho­ciaż Xi Jin­ping jest tak samo za­śle­piony ide­olo­gią jak jego zwo­len­nicy, lu­dzie rzą­dzący pań­stwem nie są idio­tami. Znają do­brze hi­sto­rię kraju i wie­dzą, że od­kry­cie ich sła­bego punktu może do­pro­wa­dzić do wy­bu­chu przy­sło­wio­wej beczki pro­chu, na któ­rej sie­dzi za­stra­szony i ule­gły na­ród, li­czący po­nad mi­liard oby­wa­teli. Bo mimo iż cen­zura jest po­wszechna, nie spo­sób cał­ko­wi­cie de­men­to­wać plotki, czy kon­tro­lo­wać ludz­kie my­śli i uczu­cia. Po­nie­waż wraz z pod­nie­sie­niem stan­dardu ży­cia (Ma­slow, niech cię dia­bli!), ro­śnie po­trzeba wol­no­ści umy­słu. Jak do­tąd rządy ter­roru po­łą­czone z prze­śla­do­wa­niami opo­zy­cjo­ni­stów re­edu­ka­cją po­li­tyczną i eg­ze­ku­cjami utrzy­mują spo­łe­czeń­stwo w ry­zach, ale Pe­ter jest prze­ko­nany, że nie trzeba wiele, by to się zmie­niło. Po­zy­cja Związku Ra­dziec­kiego przez długi czas wy­da­wała się prze­cież nie­za­gro­żona, aż wszystko po pro­stu się roz­pa­dło, o dziwo bez uży­cia prze­mocy.

Upa­dek Chin nie przy­po­mi­nałby roz­padu Związku Ra­dziec­kiego. Wręcz prze­ciw­nie, skoń­czy­łoby się to okrut­nym i krwa­wym kon­flik­tem. Je­śli par­tia upad­nie, pań­stwo bę­dzie tar­gane wal­kami o wła­dzę, a je­śli żadna nowa siła sca­la­jąca na­ród nie przej­mie wła­dzy, Chiny spo­tka taki sam los jak Zwią­zek Ra­dziecki ‒ roz­padną się na nowe kraje i re­giony, które będą ze sobą wal­czyć.

W tym cha­osie nowa or­ga­ni­za­cja Pe­tera uto­ruje so­bie drogę do wła­dzy. To Hong­kong przej­mie kon­trolę nad więk­szo­ścią Chin, a nie od­wrot­nie. Wszystko, co Bao musi zro­bić, to pod­pa­lić lont.

Sce­na­riusz za­kła­da­jący po­wsta­nie no­wych państw to kwe­stia nie­zwy­kle de­li­katna. Nie­sta­bil­ność to jedno, wojna to zu­peł­nie co in­nego. Wojna do­mowa to­cząca się na te­re­nie świa­to­wej po­tęgi nu­kle­ar­nej może ozna­czać ko­niec ludz­ko­ści.

To na jego bar­kach spo­cznie pa­no­wa­nie nad tymi wszyst­kimi oszo­ło­mami, któ­rzy sami pra­gną wła­dzy i nie cofną się przed ni­czym, by ją zdo­być. Je­dy­nie on ma pe­łen ogląd sy­tu­acji. Bez względu na to, kto przej­mie wła­dzę, czy to w no­wych Chi­nach z tymi sa­mymi gra­ni­cami co obec­nie, czy w zlepku no­wych i słab­szych ma­łych państw, Pe­ter za­dba o to, by mieć wpływ na no­wych przy­wód­ców. Bę­dzie rzą­dził Chi­nami, po­zo­sta­jąc w cie­niu. Dzięki ta­kiemu za­ple­czu po­li­tycz­nemu szybko uda mu się zin­fil­tro­wać naj­waż­niej­sze or­ga­ni­za­cje pań­stwowe in­nych kra­jów. Sta­nie się tak po­tęż­nym czło­wie­kiem, ja­kiego świat nie wi­dział.

In­for­ma­cja to klucz otwie­ra­jący świat, w któ­rym wie­dza o przy­szło­ści de­cy­duje o tym, kto rzą­dzi te­raź­niej­szo­ścią. Tak więc w tej sy­tu­acji po­trzebne są dwie rze­czy: do­stęp do in­for­ma­cji ze świata ze­wnętrz­nego i moż­li­wość swo­bod­nej ko­mu­ni­ka­cji drogą elek­tro­niczną bez nad­zoru pań­stwa. Oba pro­blemy można roz­wią­zać po­przez udo­stęp­nie­nie wy­star­cza­ją­cej licz­bie Chiń­czy­ków nie­śle­dzo­nych, ta­nich te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych, które, jak na iro­nię, są w Chi­nach pro­du­ko­wane nie­le­gal­nie.

Na ra­zie jed­nak musi się sku­pić na re­al­nym za­gro­że­niu tu i te­raz. Z pró­bami za­ma­chu na jego ży­cie wiąże się ry­zyko, że w końcu któ­raś może się udać, a przy­naj­mniej sta­no­wią one wy­raźny sy­gnał, że Pe­ter nie wszystko ma pod kon­trolą.

Bie­rze te­le­fon i dzwoni do Vic­tora Yu, który prze­bywa w Taj­wa­nie, by za­ła­twić jedną sprawę. Po dwóch sy­gna­łach od­zywa się głos za­chryp­nięty od pa­le­nia pa­pie­ro­sów:

‒ Dzień do­bry, sze­fie.

Pe­ter uśmie­cha się na myśl o tym, że może cał­ko­wi­cie za­ufać swo­jemu wier­nemu asy­sten­towi. Gdyby Vic­tor chciał spi­sko­wać prze­ciwko niemu, miałby ku temu wiele oka­zji, zwłasz­cza tej nocy, kiedy Bao, jako na­sto­la­tek, za­bił swo­jego ojca. Za­miast sa­memu prze­jąć wła­dzę, Vic­tor mu­siał się po­zbyć ciała i wszyst­kich do­wo­dów. Na­stęp­nie za­rzą­dzał or­ga­ni­za­cją do mo­mentu, aż Pe­ter zdo­był wy­star­cza­jącą wie­dzę, by go za­stą­pić.

To wspa­niałe uczu­cie móc za­ufać dru­giemu czło­wie­kowi, choć to na­dal nie daje pew­no­ści co do po­zo­sta­łych sied­miu mi­liar­dów lu­dzi.

‒ Jak idzie trans­ak­cja?

‒ Nie wiem, mó­wiąc szcze­rze ‒ od­po­wiada po­nuro Vic­tor.

Pe­ter nie lubi roz­ma­wiać o spra­wach triady przez te­le­fon. Wpraw­dzie to mało praw­do­po­dobne, żeby wła­dze się od­wa­żyły na pod­słuch ni­czym w Pra­wie ulicy, ale le­piej uni­kać nie­po­trzeb­nego ry­zyka.

‒ A twoi in­for­ma­to­rzy się do cie­bie od­zy­wali? Biz­nes wy­maga sta­bil­nego śro­do­wi­ska, ale chyba nie mu­szę ci o tym przy­po­mi­nać. ‒ Pe­ter za­pala pa­pie­rosa i wkłada pu­dełko ze zło­tym re­wol­we­rem do sejfu i go za­myka.

‒ Na ra­zie nie ‒ oznaj­mia Vic­tor. ‒ Sy­tu­acja jest na­pięta, wszy­scy są w naj­wyż­szej go­to­wo­ści i czy­hają, żeby zła­pać mo­ment. Za­da­wa­nie zbyt wielu py­tań może być od­czy­tane jako prze­jaw sła­bo­ści cha­rak­teru. Za­trud­ni­łem wielu in­for­ma­to­rów, któ­rzy ro­zu­mieją, jak ważne jest za­cho­wa­nie dys­kre­cji, ale nie­stety nie udało im się jesz­cze zdo­być ni­czego istot­nego.

‒ Wiem, że nie po­wi­nie­nem cię po­pę­dzać. ‒ Pe­ter gasi pa­pie­rosa i na­tych­miast za­pala ko­lej­nego, po czym mówi da­lej: ‒ A jak prze­biega strajk?

‒ Wra­cam wła­śnie ze spo­tka­nia. Wy­gląda na to, że prze­wod­ni­czący związku za­wo­do­wego po­dał się do dy­mi­sji z po­wo­dów oso­bi­stych, a jego na­stępca nie ma w pla­nach żad­nego strajku. Więc ju­tro lecę z po­wro­tem.

‒ Świet­nie. Ma­rzy mi się w pre­zen­cie gwiazd­ko­wym bez­pro­ble­mowy rok. Mógł­byś, pro­szę, spraw­dzić, czy mają go w któ­rymś ze skle­pów wol­no­cło­wych? ‒ pyta ze zmę­czo­nym uśmie­chem Pe­ter.

‒ Spraw­dzę, ale le­piej niech pan w li­ście do Świę­tego Mi­ko­łaja do­pi­sze jesz­cze ja­kieś inne pre­zenty.

‒ Tak pew­nie mu­szę zro­bić. Uda­nej po­dróży i do zo­ba­cze­nia ju­tro ‒ koń­czy roz­mowę.

Pa­trzy przez okno na Hong­kong, mia­sto, które nie śpi. Wie, że po­wi­nien pójść spać, ale coś go drę­czy, a nie po­trafi okre­ślić co.

Jego ko­mórka wi­bruje. Męż­czy­zna wzdy­cha, wi­dząc, kto dzwoni. Nic do­brego z tego, kurwa, nie wy­nik­nie.

Roz­dział 4

Ty­resö

Jes­sica ma dwa­na­ście lat, kiedy po raz setny ucieka z domu. Cho­ciaż ucieczka to złe słowo, ona po pro­stu wy­cho­dzi, bo ro­dzice na­wet nie zwra­cają na nią uwagi. Znowu się po­kłó­cili. Mama mówi, że tata jak zwy­kle kła­mie i roz­trwo­nił jej pie­nią­dze, a tata twier­dzi, że to nie on, i zwala na Jes­sicę.

Za­wsze koń­czy się na tym, że mama bie­rze ta­bletki na­senne, a tata sie­dzi na stry­chu, po­pi­ja­jąc ko­niak i słu­cha­jąc mu­zyki kla­sycz­nej. „Ci moi ro­dzice to ja­kiś żart” ‒ my­śli Jes­sica i po­ciąga łyk z bu­telki. Krzywi się, prze­łyka i za­czyna kasz­leć.

Niech się pie­przą. Ży­cie z nimi jest jak co­dzienny bal ma­skowy, zwłasz­cza gdy za­pra­szają go­ści na ko­la­cję. Są jak piękna ta­peta z obrzy­dliwą ple­śnią pod spodem.

„Wa­lić to”.

Wkłada bu­telkę z pon­czem do ple­caka. Whi­sky, rum i wódka. Wlała do bu­telki każ­dego al­ko­holu po tro­chu, choć wątpi, czy w ogóle by za­uwa­żyli, gdyby wzięła wszyst­kie trzy flaszki. Czuje dużą swo­bodę, je­śli o to cho­dzi, ale nie ta­kie ży­cie jej się ma­rzy. Ni­gdy jej nie po­wie­dzieli, że ją ko­chają, może kiedy była mała i za­nim zbzi­ko­wała, czy też za­częła mieć za­bu­rze­nia psy­chiczne, jak twier­dzi mama. Jes­sica spa­dła z ko­nia dwa lata wcze­śniej i od tam­tej pory, kiedy „za­cho­wuje się ina­czej niż inne dzieci”, mama zwala to na ten upa­dek.

Dziew­czynka za­krada się do domu są­sia­dów i wsiada na sku­ter Ju­lii. Pod­nosi stopą pod­pórkę i sta­cza się z górki. Od­pala go do­piero, gdy znaj­duje się na tyle da­leko, żeby nikt jej nie sły­szał.

Musi wró­cić przed piątą rano, żeby od­sta­wić sku­ter z po­wro­tem. Krad­nie go od mie­siąca, po­nie­waż ze­psuł jej się ro­wer, a tata ma dwie lewe ręce. Mama uważa, że mogą ku­pić nowy, ale tata po­wie­dział, że go na­prawi. Wia­domo jed­nak, że tak się nie sta­nie. Jes­sica nie po­trafi tego zro­zu­mieć. Mają forsy jak lodu, a mimo to oj­ciec twier­dzi, że po­winni oszczę­dzać. Wszy­scy wie­dzą też, że pie­nią­dze się go nie trzy­mają. Uważa się za fi­nan­si­stę, ale bez pie­nię­dzy mamy skoń­czyłby na ulicy.

„Lu­dzie uro­dzeni w bo­ga­tych ro­dzi­nach…”

Jest róż­nica mię­dzy pie­niędzmi, na które się nie pra­co­wało, a tymi, które się sa­memu za­ro­biło. Odzie­dzi­czone pie­nią­dze są naj­lep­sze, bo wtedy wszy­scy w oko­licy cię lu­bią. Je­śli zaś cho­dzi o do­rob­kie­wi­czów, któ­rzy się tu wpro­wa­dzają, mu­szą mi­nąć trzy po­ko­le­nia, nim za­służą na przy­ja­ciel­skie trak­to­wa­nie. Tak jak w przy­padku są­siadki Ju­lii i jej ro­dzi­ców.

Jak się Jes­sice wy­daje, Ju­lia wie, że jej sku­ter od czasu do czasu znika, choć nic o tym ni­komu nie mówi. Za­wsze w szkole się do niej uśmie­cha, bo chce się z nią przy­jaź­nić, ale jej uśmiech nie jest szczery, zresztą po­dob­nie jak u reszty no­wo­bo­gac­kich.

Jes­sica ma na­dzieję, że Tony tym ra­zem się nie spóźni. Jest z Bol­l­mory i gdyby tylko mama wie­działa, że jej córka za­daje się z „mar­gi­ne­sem”, jak na­zywa lu­dzi miesz­ka­ją­cych w tej dziel­nicy, do­sta­łaby szla­ban na trzy lata. Ale czyby to po­mo­gło?

Gwał­tow­nie ha­muje, wi­dząc nędzną na­miastkę sku­tera Tony’ego. Czuje w brzu­chu przy­jemne mro­wie­nie. Chło­pak ma osiem­na­ście lat i jest naj­więk­szym przy­stoj­nia­kiem w Ty­resö. Po­wie­dział, że ją lubi, ale ona wie, że chce tylko po­ma­cać jej cycki i na­pić się za darmo jej drinka. Ale w po­rządku, to Jes­sica tu de­cy­duje, na­wet je­śli on nie zdaje so­bie z tego sprawy. Chło­pacy to ta­kie tę­paki.

Pod­cho­dzi do kra­wę­dzi klifu, gdzie Tony sie­dzi ze słu­chaw­kami w uszach i pali pa­pie­rosa. Słu­cha hard rocka lub punka.

Jes­sica pod­krada się i staje tuż za nim. Wy­ciąga ręce w jego stronę. Od­le­głość do wody to sie­dem­na­ście me­trów. Uwiel­bia ude­rze­nia ad­re­na­liny. Po­doba jej się to, że mo­głaby go ze­pchnąć, gdyby chciała, i nikt by się nie do­wie­dział, że to zro­biła.

Tętno przy­spie­sza, dziew­czyna prze­łyka ślinę.

Uśmie­cha się za jego ple­cami.

Mo­tyle sza­leją w brzu­chu.

Przy­go­to­wuje się.

Po­py­cha go mocno, ale chwyta za kurtkę.

Tony gło­śno krzy­czy, a Jes­sica się śmieje.

Nie­zły z niej ninja.

‒ Kurwa, co ty wy­pra­wiasz?! Po­je­bało cię?! ‒ Zdej­muje słu­chawki, tym­cza­sem Jes­sica siada obok niego nad prze­pa­ścią, stopy zwi­sają nad kra­wę­dzią klifu.

‒ Wy­lu­zuj, prze­cież cię trzy­ma­łam.

‒ Je­steś stuk­nięta, wiesz?

‒ Tak, po­dobno mam za­bu­rze­nia psy­chiczne.

Chło­pak się uśmie­cha, ale wciąż wi­dać po nim, że ob­le­ciał go strach.

‒ To na pewno.

Jes­sica uwiel­bia ja­sne i spo­kojne let­nie noce, ta­kie jak dziś. Bie­rze pa­pie­rosa od Tony’ego i się za­ciąga. Wyj­muje bu­telkę z ple­caka, od­kręca za­krętkę i ją wy­rzuca. Bie­rze łyk, który pali ją w gar­dle jak kwas. Dzieli się z chło­pa­kiem i on też po­ciąga z bu­telki.

To jest ich miej­sce. Z dala od wal­nię­tych ro­dzi­ców, któ­rzy mają ich gdzieś. To tu­taj spo­tkali się po raz pierw­szy. Tony ba­wił się ogniem i pił piwo. Dziś przy­pada ich pierw­sza rocz­nica.

‒ Prze­żył­byś ‒ stwier­dza Jes­sica i strąca pa­pie­rosa do wody.

‒ Nie ma ta­kiej opcji. ‒ Chło­pak od­suwa się nieco. Nie ufa jej.

‒ Zgo­dzę się na seks, je­śli sko­czysz ‒ mówi Jes­sica z uśmie­chem.

Przez chwilę Tony roz­waża, co zro­bić, jego my­śli można pra­wie usły­szeć, ale ona wie, że się nie od­waży. Poza tym wie, że jest dzie­wicą.

‒ Czyżby naj­więk­szy twar­dziel z Bol­l­mory nie miał od­wagi? ‒ Jes­sica wstaje, zdej­muje bluzę i ko­szulkę. Tony po­żera wzro­kiem jej na­gie piersi, ale ona się tym nie przej­muje. „Niech so­bie pa­trzy”. Zdej­muje spodnie i buty, ale zo­staje w majt­kach.

‒ Da­waj. Kto pierw­szy, do­staje sto ko­ron. ‒ Dziew­czyna bie­rze bu­telkę i cofa się o kilka kro­ków. Po­ciąga kilka du­żych ły­ków, po któ­rych pra­wie wy­mio­tuje.

‒ Weź prze­stań. To nie­bez­pieczne.

‒ Ży­cie jest nie­bez­pieczne, a jesz­cze bar­dziej nie­bez­pieczne jest tego nie zro­bić. ‒ Od­sta­wia bu­telkę i bie­rze głę­boki od­dech. Spo­gląda w nie­mal bez­gwiezdne niebo.

‒ Raz…

‒ Se­rio? Chcesz sko­czyć? Zgry­wasz się tylko.

Jes­sica wzdy­cha. Za­sta­na­wia się, czy to boli, kiedy się ude­rza o wodę. Pięć me­trów we Fla­ten to naj­wyż­sza wy­so­kość, z ja­kiej ska­kała, i wtedy pla­snęła twa­rzą w wodę. A to jest sie­dem­na­ście me­trów. Je­śli źle wy­lą­duje, bę­dzie po­trze­bo­wała ope­ra­cji.

‒ Dwa…

‒ Pro­szę, nie rób tego ‒ Tony pra­wie pisz­czy i po­woli wstaje.

„Za­po­mnij” ‒ my­śli dziew­czyna.

‒ Trzy!

Jes­sica bie­rze roz­bieg i po chwili już jest w po­wie­trzu. Tony za nią krzy­czy.

‒ Ja la­tam! ‒ Woda zbliża się szyb­ciej niż bły­ska­wica.

„Za­bu­rze­nia mó­zgowe ‒ to jest, kurwa, to”.

Roz­dział 5

Får­dala, Ty­resö

Jes­sica i Sus­sie sie­dzą na ka­na­pie i po­pi­jają wino od czasu, kiedy Alex wy­biegł z domu. Jego sio­stra nie wy­bu­dziła się ze śpiączki, zmarła kilka dni przed za­bój­stwem tro­jacz­ków, a po tych wszyst­kich po­grze­bach stał się jesz­cze bar­dziej wy­co­fany. Jes­sica stara się go zro­zu­mieć. Wszy­scy wo­kół Aleksa umie­rają i musi się czuć jak wi­rus, gor­szy od ko­rony.

Nie­jed­no­krot­nie pró­bo­wała się do niego zbli­żyć, choć jest to trudne, bo oto­czyła się mu­rem się­ga­ją­cym nieba. Skry­wają przed sobą wiele ta­jem­nic i któ­reś z nich musi wy­ko­nać pierw­szy ruch, naj­le­piej, żeby to był Alex, bo ona się nie od­waży. Roz­wiódłby się z nią, gdyby się do­wie­dział, co przed nim ukrywa, na­wet je­śli w ja­kiejś czę­ści zro­biła to dla niego. Dla nich.

Może tak by­łoby naj­le­piej. Od­po­cząć od sie­bie, a po­tem za­cząć wszystko od nowa. Za­wsze chciała za­cząć od po­czątku. Już od­kąd miała dzie­sięć lat. Wma­wiała so­bie, że ma spo­kojne i nudne ży­cie, ale prawda jest inna. Wy­parła z pa­mięci okres sza­lo­nych lat. Te­raz jest inną, nową Jes­sicą. Tylko Sus­sie zna dawną Jes­sicę, ale na­wet ona nie zdaje so­bie sprawy ze wszyst­kiego.

Prze­cho­dzą ją ciarki na myśl o tym, kim kie­dyś była, ale pró­buje się od tego od­ciąć. Po­wta­rza to so­bie jak man­trę, że jest zwy­kłą dziew­czyną z do­brego domu, która do­ra­stała w Ty­resö bez żad­nych pro­ble­mów, no, może nie wspo­mi­na­jąc ro­dzi­ców. Dzięki temu udaje jej się wy­ma­zać z pa­mięci zda­rze­nia z prze­szło­ści i znów staje się nową Jes­sicą.

‒ Halo, halo! ‒ woła mama z ko­ry­ta­rza i jak zwy­kle od razu wcho­dzi do środka, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź. Ich pu­del kró­lew­ski, Mimmi, zrywa się, by ją po­wi­tać. Suczka ko­cha jej mamę bar­dziej niż Jes­sicę. Praw­do­po­dob­nie dla­tego, że mama przy­nosi jej ka­wałki kieł­basy. ‒ Moja naj­uko­chań­sza Mimmi! Przy­naj­mniej ty mnie lu­bisz! ‒ cią­gnie mama. Jes­sica sły­szy, jak Mimmi coś prze­żuwa.

Sus­sie unosi brwi i do­pija resztę wina z kie­liszka. Na­peł­nia go po­now­nie. Jest chuda jak pa­tyk, na­leży do tych osób, które mogą jeść wszystko i nie tyją. Za­wsze wy­gląda, jakby wła­śnie wró­ciła z hi­pi­sow­skiego fe­sti­walu. Ma kol­czyk w no­sie, ko­lo­rowe ma­te­ria­łowe bran­so­letki na jed­nym nad­garstku i ko­ra­li­kowe na dru­gim. Alex twier­dzi, że kiedy Sus­sie tań­czy lub mówi, robi to ca­łym cia­łem, tak że jej ko­ra­liki brzę­czą jak wku­rzony grze­chot­nik.

‒ Cześć, mamo. Jak miło, że wpa­dłaś. ‒ Jes­sica kręci głową, po czym mama wcho­dzi do sa­lonu.

‒ Mój Boże, czy wy ni­gdy nie sprzą­ta­cie? ‒ dziwi się i prze­suwa pal­cem po ob­ra­zie. Mimmi nie od­stę­puje jej na krok.

‒ Lep­szy mały syf tu i ów­dzie niż ży­ciowe pie­kło ‒ stwier­dza Sus­sie, uno­sząc kie­li­szek.

Mama Jes­siki zerka na swój mar­kowy ze­ga­rek.

‒ Ależ Sus­sie, jest do­piero je­de­na­sta.

‒ Dzię­kuję, pani ze­ga­rynko. My­śla­łam, że dzie­wiąta.

Jes­sica sztur­cha przy­ja­ciółkę w ra­mię.

‒ Świę­tu­jemy ze­rwa­nie Sus­sie z Las­sem ‒ kła­mie i pod­nosi kie­li­szek, by wznieść to­ast. ‒ I chwała za to!

‒ Nie ma czego świę­to­wać. Wy, mło­dzi, zbyt ła­two się roz­sta­je­cie.

Jes­sica za­sta­na­wia się, ile razy jej mama wy­rzu­cała ojca z domu, kiedy ona była mała. Ciężko to zli­czyć.

Mama siada w fo­telu po strzep­nię­ciu z po­duszki nie­wi­dzial­nego brudu.

‒ Na­pi­jesz się wina? ‒ pro­po­nuje Jes­sica, ale Sus­sie już zdą­żyła przy­nieść kie­li­szek, i na­lewa do niego wina.

‒ Char­don­nay z kar­tonu, na­prawdę nie­złe. Pierw­szy kie­li­szek za darmo ‒ mówi, sta­wia­jąc wino przed mamą Jes­siki.

Sus­sie do­pija resztkę wina i znowu so­bie do­lewa. Je­śli tak da­lej pój­dzie, za kwa­drans bę­dzie pi­jana.

Mama nie ro­zu­mie żartu i ma smutną minę. Cza­sami Jes­sica my­śli, że tro­jaczki były dziećmi mamy. Przy­naj­mniej tak by się wy­da­wało.

‒ No cóż, gdzieś na świe­cie jest pierw­sza w nocy ‒ stwier­dza mama i po­pija z kie­liszka. ‒ Jak idzie z… no wiesz? ‒ pyta, wska­zu­jąc brzuch córki.

Jes­sica ma ochotę wstać i się na nią wy­drzeć, ale wie, że to nic nie zmieni. Le­d­wie po­grzeb się skoń­czył, a mama już mó­wiła, żeby brała się do ro­boty i dała jej nowe wnuki.

‒ Odło­ży­li­śmy to na póź­niej. ‒ Jes­sica nie chce się przy­znać, że nie upra­wiali seksu z Alek­sem od czasu, kiedy umarły dzieci. My­śli, że może ich zwią­zek rów­nież umarł tego sa­mego dnia, na tam­tym przy­stanku me­tra, choć pra­wie co­dzien­nie mó­wią so­bie, że się ko­chają.

‒ Po­win­ni­ście…

‒ Mamo. Pro­szę, prze­stań.

‒ Mó­wię tylko, co my­ślę.

‒ Da­lej, dziew­czyno! ‒ beł­ko­cze Sus­sie i sięga po wię­cej wina, ale Jes­sica przy­suwa kar­ton do sie­bie, przez co twarz przy­ja­ciółki mar­kot­nieje.

‒ Chcia­łaś o czymś po­roz­ma­wiać? ‒ zwraca się do mamy Jes­sica.

‒ Tak, wła­ści­wie to tak. Mam do­bre wie­ści. Ra­zem z oj­cem prze­pro­wa­dzamy się do Por­tu­ga­lii.

‒ Co ta­kiego? ‒ Jes­sica pra­wie dławi się wi­nem.

‒ Tak, głów­nie z uwagi na po­datki, ale oczy­wi­ście też ze względu na po­godę. Moje ko­lana nie wy­trzy­mują już szwedz­kiego zimna.

‒ Jak to? Kiedy?

‒ Za ty­dzień. ‒ Pra­wie nie­zau­wa­żal­nie prze­myca ka­wa­łek kieł­basy i daje go Mimmi.

‒ Za ty­dzień?! Co wy so­bie, do cho­lery, my­śli­cie?

‒ Jes­sico, uspo­kój się. Je­ste­śmy już na eme­ry­tu­rze, chyba po­win­ni­śmy się cie­szyć na­szymi ostat­nimi dniami, nie uwa­żasz?

‒ Ach tak, a kiedy za­czę­li­ście to pla­no­wać? I dla­czego tata nie przy­szedł? Pew­nie nie ma od­wagi, co?

‒ Nie­dawno. Boże, Jes­sico. Je­ste­śmy do­ro­śli i mo­żemy ro­bić, co chcemy.

‒ Trudno się nie zgo­dzić ‒ kiwa głową Sus­sie, a Jes­sica pa­trzy na nią ze zło­ścią. ‒ Sorry ‒ bąka pod no­sem i pró­buje po­now­nie przy­su­nąć do sie­bie kar­ton, ale Jes­sica go przy­trzy­muje.

‒ Okej, jedź­cie so­bie.

‒ Bę­dziesz za nami tę­sk­nić?

‒ Ani tro­chę ‒ mówi Jes­sica, nie ro­zu­mie­jąc, dla­czego w ogóle się de­ner­wuje. Prze­cież wcale nie chce, żeby mama cały czas do niej przy­cho­dziła. Tym bar­dziej Alex.

‒ No i wła­śnie. Kiedy uro­dzą wam się dzieci, będę was od­wie­dzać. Lot do Por­tu­ga­lii zaj­muje tylko cztery go­dziny, poza tym za­wsze je­steś u nas mile wi­dziana.

Jes­sica jest w pełni świa­doma, że za­pro­sze­nie nie do­ty­czy Aleksa i tylko z tego po­wodu nie za­mie­rza od­wie­dzać ro­dzi­ców. Je­śli nie chcą, żeby on do nich przy­jeż­dżał, ona też nie bę­dzie.

‒ Ale po­trze­bo­wa­li­by­śmy psa obron­nego. ‒ Mama spo­gląda na Mimmi, która pręży się w ocze­ki­wa­niu na wię­cej kieł­ba­sek.

‒ Żar­tu­jesz?

Sus­sie bie­rze kar­ton z wi­nem i na­lewa so­bie ko­lejny kie­li­szek, który trzyma ni­czym ty­siąc­ka­ra­towy dia­ment. Szybko upija łyk.

‒ W końcu to ja za nią za­pła­ci­łam ‒ mówi mama.

Wła­ści­wie ma ra­cję, na­wet na ubez­pie­cze­niu fi­gu­ruje jej na­zwi­sko jako wła­ści­cielki, ale dała jej Mimmi w pre­zen­cie i Jes­sica nie wspo­mniała Alek­sowi, że to mama ją ku­piła. Wku­rzyłby się jesz­cze bar­dziej.

Jes­sica spo­gląda na suczkę. Nie wy­cho­dzi z nią tak czę­sto, jak kie­dyś, przed po­grze­bami. Choć ciężko jej to przy­znać, Mimmi by­łoby le­piej u ro­dzi­ców. Kłuje ją w sercu, bie­rze łyk wina, żeby się nie roz­pła­kać. Ostat­nio czuje się taka słaba. Nie ma siły kłó­cić się z mamą czy Alek­sem, nie jest w sta­nie na­wet szu­kać pracy. Po śmierci dzieci za­częła po­ma­gać mę­żowi w in­te­re­sach. Wła­ści­wie wcale jej się to nie po­doba, ale to była ich je­dyna szansa na prze­trwa­nie tego czasu. Gdyby ni­czym się nie zaj­mo­wała, za­ła­ma­łaby się jesz­cze bar­dziej.

‒ Bę­dzie jej le­piej z nami, a wy bę­dzie­cie mo­gli sku­pić się na so­bie, nie są­dzisz? ‒ mówi mama, kle­piąc Mimmi po gło­wie.

‒ Ale jak to? Prze­cież Mimmi to pies Jes­siki ‒ dziwi się Sus­sie, która sie­dzi z ko­la­nami pod­cią­gnię­tymi pod brodę.

‒ Sama nie wiem. ‒ Jes­sica wy­cho­dzi na ta­ras, żeby za­pa­lić. Mimmi wy­biega do ogrodu i ko­pie w ziemi, a ona nie ma na­wet siły jej przy­wo­łać. Za­pala pa­pie­rosa i sły­szy stu­kot ob­ca­sów mamy.

‒ Umó­wi­łam ją na ju­tro do we­te­ry­na­rza. Trzeba ją za­szcze­pić. A ty mu­sisz za­le­czyć rany, Jes­sico.

Jes­sica wzdy­cha. Jako dziecko tę stronę jej na­tury uwa­żała za naj­gor­szą ‒ nie­em­pa­tyczną i nar­cy­styczną ‒ tę, która od­ci­snęła piętno na czę­ści jej ży­cia, o ile nie ca­łym. Mimo to nie­ustan­nie pró­buje na­wią­zać z matką bli­ską re­la­cję, jakby była długo ocze­ki­waną wy­graną na lo­te­rii.

Matka od nie­chce­nia przy­tula córkę.

‒ Ko­cham cię ‒ mówi Jes­sica.

‒ Bę­dzie do­brze, zo­ba­czysz ‒ stwier­dza mama.

Nie ma siły się jej prze­ciw­sta­wiać. Nie te­raz, nie dziś, może ni­gdy.

‒ Mimmi, prze­stań. ‒ Mama pod­cho­dzi do psa, który wy­ko­pał dziurę w traw­niku. Pró­buje ją przy­wo­łać kieł­ba­skami, ale to się nie udaje.

‒ Mimmi! ‒ wtó­ruje Jes­sica. Bar­dziej po to, by się prze­ko­nać, kogo Mimmi po­słu­cha. Je­śli jej, a nie mamy, wtedy Jes­sica nie odda psa. Ale Mimmi tylko ko­pie i ko­pie, na­wet nie pod­nosi głowy.

‒ Och, Boże drogi! ‒ krzy­czy mama i od­ciąga Mimmi od dołu.

Jes­sica pod­cho­dzi do niej, za­ciąga się pa­pie­ro­sem i za­gląda do dziury wy­ko­pa­nej przez psa. Na wi­dok szcząt­ków kota chce jej się wy­mio­to­wać.

Go­dzinę póź­niej Jes­sica i Sus­sie sie­dzą na ta­ra­sie w re­stau­ra­cji Ty­resö Slot­t­skrog. Sus­sie za­mó­wiła da­nie we­ge­ta­riań­skie, a Jes­sica ło­so­sia w przy­pra­wie ca­jun, któ­rego na­wet nie tknęła.

Stra­ciła ape­tyt, kiedy przy­po­mniała so­bie o zwło­kach kota. Za­miast tego pije wię­cej wina. Sus­sie zaś, która jest już kom­plet­nie pi­jana, po­chła­nia je­dze­nie. Jes­sica igno­ruje spoj­rze­nia lu­dzi przy­glą­da­ją­cych się jej przy­ja­ciółce w hi­pi­sow­skich ciu­chach w sied­miu róż­nych ko­lo­rach.

Alex po­wie­dział, że za­strze­lił i za­ko­pał bor­suka, ale jak zwy­kle kła­mał. Te­raz Jes­sica już wie, gdzie się po­dział kot są­sia­dów. Cały wie­czór po­ma­gała im go szu­kać, tym­cza­sem kot le­żał po­grze­bany w ich ogro­dzie. To tylko je­den z wielu se­kre­tów jej męża. Jest cie­kawa, jak za­re­aguje, gdy go o to za­pyta.

„Prze­gią­łeś, Alex”.

‒ A więc nasz Bruce Lee strze­lił do kota z łuku? ‒ śmieje się Sus­sie. ‒ Czy on nie wie, jak wy­gląda bor­suk?

Jes­sica nie może się po­wstrzy­mać i śmieje się ra­zem z nią. Sus­sie to naj­lep­sze re­me­dium na świe­cie, mimo że nie zdaje so­bie z tego sprawy.

‒ Naj­wy­raź­niej nie.

Sus­sie chi­cho­cze.

‒ Bor­suk zro­bił „miau”, a Alex na to: „ha­dzia!” mam cię!

Jes­sica i Sus­sie śmieją się gło­śno ni­czym ćpunki, które wła­śnie zna­la­zły sto kilo he­ro­iny.

Ko­biety przy są­sied­nim sto­liku je uci­szają, ale to tylko spra­wia, że śmieją się jesz­cze gło­śniej.

Roz­dział 6

Får­dala, Ty­resö

Lily Rose ukry­wała się w le­sie, gdy Jes­sica i dwie inne ko­biety wy­szły z tym brzyd­kim psem z domu. Wła­muje się tyl­nymi drzwiami i wcho­dzi do środka. Prze­cha­dza się pod domu, a przy jej no­dze idzie jej piękny pies Rambo, rasy bi­szon ha­wań­ski.

Do­brze tu pach­nie, czuć aro­mat wina, dymu pa­pie­ro­so­wego, psa i per­fum.

„Co Alex wi­dzi w tej Jes­sice? Po­wi­nien trzy­mać się swo­ich” ‒ my­śli Lily Rose i bie­rze kie­li­szek z wi­nem po­zo­sta­wio­nym przez Jes­sicę, po czym siada w tym sa­mym miej­scu, w któ­rym wcze­śniej sie­działa żona Aleksa. Ka­napa jest wciąż cie­pła.

Lily Rose trzyma kie­li­szek, uda­jąc Jes­sicę. Trzema pal­cami za nóżkę. Od­pręża się i roz­gląda po po­koju o wnę­trzu w stylu in­spi­ro­wa­nym New­port. Je­śli chcieli uzy­skać or­dy­narny wy­strój, to cał­kiem im się to udało. Jest tu zbyt po ame­ry­kań­sku.

Ko­bieta za­uważa trzy al­bumy na re­gale, które wy­stają po­mię­dzy książ­kami. Bie­rze je, kła­dzie na stole w sa­lo­nie i do nich za­gląda. Na każ­dej stro­nie znaj­dują się zdję­cia Jes­siki. Lily Rose sięga po nóż i wy­cina z nich oczy. Nie po­doba jej się spo­sób, w jaki Jes­sica na nią pa­trzy.

Do­piero w trze­cim al­bu­mie są zdję­cia Aleksa. Pierw­sze po­cho­dzą z cza­sów mło­do­ści, ostat­nie zro­biono przed dzie­się­cioma laty, czyli po tym, jak smart­fony przy­jęły się na do­bre. Te­raz wy­gląda le­piej. Bar­dziej jak męż­czy­zna niż chło­piec.

Bie­rze jedno z naj­now­szych zdjęć. To, na któ­rym pa­trzy pro­sto w apa­rat pięk­nymi i groź­nymi oczami. Za­myka al­bum i od­kłada go wraz z całą resztą na miej­sce.

Po­ciąga łyk wina i na­lewa so­bie ko­lejny kie­li­szek. Wcho­dzi do ła­zienki i otwiera szafkę. Rze­czy Aleksa stoją na gór­nej półce, w le­wym rogu, reszta ko­sme­ty­ków naj­wy­raź­niej na­leży do Jes­siki. „Ego­istka” ‒ my­śli. Sama ni­gdy nie po­trze­bo­wała aż tylu pro­duk­tów do pie­lę­gna­cji. Dla niej naj­waż­niej­sze są włosy, o resztę nie musi się mar­twić.

Za­myka szafkę, pa­trzy na swoje od­bi­cie w lu­strze i za­sta­na­wia się, co Alex o niej my­śli. Po­doba mu się, czy uważa ją po pro­stu za dzi­waczkę?

Spry­skuje per­fu­mami Jes­siki szyję i nad­garstki, i po­ciera je­den o drugi. Szpera w ko­sme­tyczce le­żą­cej przy zle­wie i wyj­muje z niej czer­woną szminkę. Ma­luje nią usta, spo­gląda w lu­stro i my­śli: „Czy to wła­śnie lubi Alex? Wy­ma­lo­wane ko­biety, które pachną jak dziwki?”.

Wy­pija duży łyk wina i wy­cho­dzi z ła­zienki. Za­trzy­muje się przy czarno-bia­łych zdję­ciach w ko­ry­ta­rzu. Ze ślubu. Wy­glą­dają na ra­do­snych. Szczę­śli­wych. Nie tak jak te­raz. Smutni i zmę­czeni. Wie, że śmierć dzieci to wina Pe­tera. Każdy, kto z nim pra­cuje, po pew­nym cza­sie tak wy­gląda.

Otwiera drzwi do ja­kie­goś po­koju, naj­wy­raź­niej dzie­cię­cego. W oknie i na pod­ło­dze stoją kwiaty, które swego czasu były piękne, a te­raz zwię­dły i spra­wiają przy­gnę­bia­jące wra­że­nie. Do każ­dego bu­kietu do­łą­czona jest kar­teczka. Przy­gląda się nie­któ­rym z nich i mimo że nie po­trafi czy­tać w tym ję­zyku, to i tak ro­zu­mie. Kon­do­len­cje.

Rambo chwyta w zęby jedną z za­ba­wek na pod­ło­dze i za­czyna się nią ba­wić, a ona mu na to po­zwala. Ra­czej nikt za nią nie bę­dzie tę­sk­nił.

Lily Rose wy­cho­dzi z po­koju dzie­cię­cego i idzie do kuchni. Otwiera lo­dówkę i uświa­da­mia so­bie, że jest głodna. Wy­gląda na to, że na lunch zje je­dy­nie twa­ro­żek. Je­dząc go, pa­trzy przez okno na ogród. Uśmie­cha się na wi­dok dołu, w któ­rym leży mar­twy kot.

‒ Alex, coś ty zro­bił? ‒ szep­cze, tym­cza­sem Rambo kła­dzie za­bawkę u jej stóp. Pod­nosi ją i rzuca do sa­lonu. Pies wraca po pię­ciu se­kun­dach, ale tym ra­zem nie od­daje jej za­bawki.

Lily Rose spo­gląda na zdję­cie Aleksa. Zdo­bę­dzie go, tylko on jesz­cze o tym nie wie. Ra­zem przejmą kon­trolę nad Hong­kon­giem, je­śli wszystko pój­dzie po jej my­śli. Za­bi­cie Pe­tera nie bę­dzie ła­twe, ale prę­dzej czy póź­niej każdy umiera.

Na ścia­nie w ram­kach wi­szą trzy od­ci­ski dłoni od­lane w gip­sie i kon­tra­stują z resztą wy­stroju. Na każ­dym z od­le­wów jest imię dziecka. Po­rów­nuje roz­miar ich dłoni ze swo­imi. Trudno jej uwie­rzyć, że kie­dyś była taka mała.

Do­pija resztę wina i do­staje SMS-a od jed­nej z pro­sty­tu­tek. In­for­ma­cja nie jest za darmo, ale warta każ­dego gro­sza. Był na­lot. Ma na­dzieję, że nie zła­pali Aleksa. A na­wet je­śli go mają, to i tak za­raz wyj­dzie. Ni­gdy nie był ka­rany i ra­czej nikt na niego nie do­nie­sie. To jedna z za­let by­cia w tria­dzie: nikt nie roz­ma­wia z po­li­cją. Wie­dzą, co mo­głoby się stać z krew­nymi w ich oj­czyź­nie.

Lily Rose wcho­dzi do sy­pialni i kła­dzie się tam, gdzie pach­nie Alek­sem. Od­sta­wia kie­li­szek na sto­lik nocny i spo­gląda w su­fit. Wy­rywa so­bie je­den włos i kła­dzie go na po­duszce Jes­siki. Spo­gląda na zdję­cie Storma i wsuwa dłoń w majtki.

„Wkrótce bę­dziesz mój” ‒ my­śli, za­myka oczy i za­czyna się pie­ścić.

Roz­dział 7

Hong­kong

Nu­mer przy­cho­dzą­cego, za­szy­fro­wa­nego po­łą­cze­nia za­czyna się od „0051”. Pe­ter za­myka oczy, wie­dząc, że po tej roz­mo­wie bę­dzie miał ko­lej­nego wroga. Tylko je­den czło­wiek w Peru zna jego nu­mer.

„Xa­vier Flo­res”.

Pe­ter wzdy­cha i otwiera dużą bu­telkę whi­sky. Roz­siada się w skó­rza­nym fo­telu i od­biera po­łą­cze­nie. Jesz­cze nie przy­ło­żył te­le­fonu do ucha, a już sły­szy sta­rego męż­czy­znę mó­wią­cego ła­maną an­gielsz­czy­zną. Ten ton trudno po­my­lić. W słu­chawce roz­brzmiewa jego świsz­czący od­dech, praw­do­po­dob­nie wi­rus za­ata­ko­wał mu płuca.

Pe­ter słu­cha go przez ja­kąś mi­nutę, wy­ła­pu­jąc z jego wy­po­wie­dzi je­dy­nie kilka słów, głów­nie hisz­pań­skie prze­kleń­stwa. Kiedy Xa­vier bie­rze od­dech, Pe­ter ko­rzy­sta z oka­zji:

‒ Se­ñor Flo­res. Zdaję so­bie sprawę, że nie jest pan za­do­wo­lony z roz­woju sy­tu­acji w Lon­dy­nie, ale chciał­bym wra­zić mój głę­boki żal, a także wszystko wy­ja­śnić. ‒ Bie­rze łyk whi­sky, a kostki lodu brzę­czą we­soło.

Po dru­giej stro­nie za­pada ci­sza, tro­chę zbyt długa.

‒ Wy­ja­śnić…? Tak, to by­łoby in­te­re­su­jące. Pro­szę, wy­ja­śnij, dla­czego mój syn zo­stał zna­le­ziony mar­twy w domu w An­glii, bę­dąc z wami sam na sam?

Pe­ter zdaje so­bie sprawę, że stary Pe­ru­wiań­czyk za­pewne już zna więk­szość szcze­gó­łów, ale i tak spró­buje się z tego ja­koś wy­krę­cić. Przy­po­mina so­bie o ka­me­rach, Xa­vier z pew­no­ścią pra­wie wszystko ma na­grane, zdzi­wiłby się, gdyby tak nie było. Bo mimo że Vic­to­rowi udało się zna­leźć twardy dysk z za­pi­sem z ka­mer, ma­te­riał z mo­ni­to­ringu praw­do­po­dob­nie zo­stał rów­nież za­cho­wany na ser­we­rze w in­nym miej­scu. Po­dob­nie dzia­łają sys­temy Pe­tera. Ma jed­nak na­dzieję, że w tym przy­padku tak nie jest.

‒ Było dość późno, kiedy do­tar­li­śmy do prze­pięk­nego domu, który pan wspa­nia­ło­myśl­nie nam udo­stęp­nił. Pana syn i jego ochro­nia­rze… prze­pra­szam, se­ñor, ale nie da się tego opi­sać w de­li­katny spo­sób… dość ostro im­pre­zo­wali. Gra­li­śmy w karty, a po ja­kimś cza­sie w po­koju zo­sta­li­śmy tylko ja i Si­mon.

Prze­rywa, by po­pić whi­sky, ma­jąc na­dzieję, że się do­wie, jak roz­mowa wpływa na na­strój męż­czy­zny, ale sły­szy je­dy­nie za­kłó­ce­nia na li­nii.

‒ Pana syn, który z pew­no­ścią był od­waż­nym czło­wie­kiem, za­pro­po­no­wał wtedy, że­by­śmy pod­nie­śli stawkę i za­grali w praw­dziwą grę.

‒ Co masz na my­śli, mó­wiąc „praw­dziwa gra”?

‒ Hm, jesz­cze raz, bar­dzo mi przy­kro, ale Si­mon za­pro­po­no­wał ro­syj­ską ru­letkę. Miał re­wol­wer i opróż­nił go ze wszyst­kich na­bo­jów oprócz jed­nego.

Xa­vier par­ska.

‒ Mój syn może i był im­pul­sywny, ale wąt­pię, by chciał się na­ra­żać na coś ta­kiego. Miał prze­cież prze­jąć po­sadę, o któ­rej nie­wielu może na­wet ma­rzyć, więc po co miałby ry­zy­ko­wać ży­cie dla za­bawy?

Pe­ter za­sta­na­wia się, czy ten stary męż­czy­zna nie pro­wa­dzi z nim ja­kiejś po­kręt­nej gry. A może za­pis mo­ni­to­ringu był tak kiep­skiej ja­ko­ści, że na­prawdę nie wie, co się stało?

‒ Trudno po­wie­dzieć, co kie­ruje ludźmi. Za­krę­cił cy­lin­drem i miał pe­cha. Na­bój zna­lazł się w pierw­szej ko­mo­rze. By­łem zdru­zgo­tany i oszo­ło­miony, ale jed­no­cze­śnie wie­dzia­łem, że nic nie mogę zro­bić. Ba­łem się, że je­śli ktoś usły­szał strzał, po­li­cja może się zja­wić w każ­dej chwili, więc zde­cy­do­wa­łem, że naj­roz­sąd­niej bę­dzie, jak wyjdę z tego domu i wy­jadę z kraju. Na­prawdę bar­dzo mi przy­kro z po­wodu tego, co się stało, i prze­pra­szam, że nie za­dzwo­ni­łem wcze­śniej. To był tra­giczny wy­pa­dek. Je­stem pe­wien, że w tych oko­licz­no­ściach po­stą­piłby pan po­dob­nie.

‒ Bę­kart ‒ sy­czy Xa­vier, a Pe­ter wzdy­cha, wie­dząc do­kład­nie, co to ozna­cza. ‒ Je­steś mar­twy ‒ do­daje spo­koj­nym to­nem Pe­ru­wiań­czyk. ‒ Chcia­łem się tylko prze­ko­nać, ile są warte twoje słowa, ale naj­wy­raź­niej nic. Oczy­wi­ście wi­dzia­łem na­gra­nia z mo­ni­to­ringu i wiem, że nie zro­bi­łeś nic, żeby go po­wstrzy­mać, a poza tym za­krę­ci­łeś cy­lin­drem, żeby zwięk­szyć swoje szanse. Dzieli nas wiele ki­lo­me­trów i może ci się wy­daje, że nie dam rady cię do­rwać, ale się my­lisz. ‒ Męż­czy­zna robi te­atralną pauzę. ‒ Chcę, że­byś wie­dział, że cię do­padnę, kiedy naj­mniej się tego spo­dzie­wasz. Na­wet je­śli nie zgi­niesz z mo­ich rąk, to pa­mię­taj, że mój drugi syn tę­skni za swoim star­szym bra­tem.

Po­łą­cze­nie zo­staje prze­rwane.

„Kla­syk… Nie można się przy­jaź­nić ze wszyst­kimi” ‒ my­śli Pe­ter i wzru­sza ra­mio­nami. Te­raz musi szybko zna­leźć nowe źró­dło ko­ka­iny, by za­pew­nić cią­głość do­staw do Eu­ropy. Jego na­zwi­sko znaj­duje się na czar­nej li­ście w pra­wie ca­łej Ame­ryce Po­łu­dnio­wej i tylko ro­dzina Flo­re­sów była na tyle sza­lona, żeby ro­bić z nim in­te­resy.

He­ro­inę spro­wa­dza z Afga­ni­stanu i Iranu. Me­tam­fe­ta­mina i ec­stasy są do­star­czane bez­po­śred­nio do jego ma­ga­zy­nów na ca­łym świe­cie z jego wła­snego la­bo­ra­to­rium w Chi­nach, ale je­śli cho­dzi o ko­ka­inę, to ma te­raz duży pro­blem.

Pe­ter po­sta­na­wia, że Alex bę­dzie mu­siał ja­koś go roz­wią­zać. Nad­szedł czas, by jego przy­rodni brat wziął na sie­bie więk­szą od­po­wie­dzial­ność i zro­bił coś po­ży­tecz­nego, zwłasz­cza te­raz, gdy nic już go nie po­wstrzy­muje. Żadne tro­jaczki ani sio­stra w śpiączce.

Wy­eli­mi­nuje wszystko, co może sta­nąć Alek­sowi na dro­dze do roz­woju. Pew­nego dnia to on przej­mie wszystko, ale nie w taki spo­sób, jak mu się pew­nie wy­daje. Pe­ter ma wiele pla­nów wo­bec brata i jesz­cze nie wszyst­kie zre­ali­zo­wał.

Za­sta­na­wia się, kiedy bę­dzie naj­lep­szy czas, żeby Jes­sica znik­nęła. Je­śli go prze­czu­cie nie myli, na ich mał­żeń­stwie już po­ja­wiły się rysy i pro­blem może roz­wiąże się sam, ale on nie ma ochoty cze­kać na to, co przy­nie­sie los. Chce mieć kon­trolę nad lo­sem swoim i in­nych, a o lo­sie Aleksa już zde­cy­do­wał. Zdaje so­bie jed­nak sprawę, że brat może się oka­zać nie­bez­pieczny. Musi być ostrożny, ina­czej brat może prze­jąć wszystko, lecz tak na­prawdę nie wie­rzy, że mo­głoby mu się to udać.

Pe­ter nie ma wąt­pli­wo­ści, że te­raz jego naj­więk­szym pro­ble­mem jest Jes­sica. Za bar­dzo kon­tro­luje Aleksa. Trzeba do­pro­wa­dzić do tego, żeby prę­dzej czy póź­niej ule­gła wy­pad­kowi. Miał na­dzieję, że zgi­nie ra­zem z dziećmi, ale z ja­kie­goś po­wodu tak się nie stało. Tak to jest, kiedy robi się in­te­resy z ta­kimi idio­tami jak Oleg.

Roz­dział 8

Gol­den Dra­gon, Älvsjö

„Czy można mieć choć je­den taki dzień? Czy można mieć choć je­den pie­przony dzień bez żad­nych pro­ble­mów?”

Alex za­trzy­muje sa­mo­chód przed „Gol­den Dra­gon” i prze­cho­dzą go ciarki. Mógł być w środku, kiedy ro­bili na­lot. Na dwo­rze cho­lerna za­wie­ru­cha. Taka, że płatki śniegu ude­rzają o twarz i kłują w skórę, po czym opa­dają na zie­mię i się to­pią, two­rząc błoto. Ty­powa sztok­holm­ska po­goda.

Jest cie­kaw, czy wszyst­kim udało się uciec tu­ne­lem, który zbu­do­wali, i czy za­brali ze sobą twarde dyski, ale wy­gląda na to, że tak. Funk­cjo­na­riu­sze z grupy sztur­mo­wej po­woli od­jeż­dżają. Roz­po­znaje wśród nich Ninę Trygg, stoi przed wej­ściem z wście­kłą miną.

Sły­szy, jak ktoś stuka w szybę. To Ma za­gląda do środka i się uśmie­cha, uka­zu­jąc żółte zęby. W ką­ciku ust trzyma nie­za­pa­loną cy­ga­retkę, przez co wy­gląda na praw­dziwą twar­dzielkę.

Alex się wzdryga. Wong stoi za nią, krę­cąc pę­kiem klu­czy wo­kół palca wska­zu­ją­cego. Jego ogromne ciało prze­sła­nia ho­ry­zont, w dwóch fał­dach tłusz­czu na sze­ro­kiej szyi męż­czy­zny da­łoby się ukryć mały dom.

W dro­dze do Älvsjö Storm mi­jał wiele sa­mo­cho­dów ja­dą­cych w prze­ciw­nym kie­runku, za­pewne to klienci ucie­ka­jący z ka­syna. Ani Alex, ani Ma, ani Wong nie fi­gu­rują w żad­nych do­ku­men­tach. Wła­ści­ciel re­stau­ra­cji mieszka w Hong­kongu, więc po­li­cja w tym śledz­twie bę­dzie się po­ru­szać jak we mgle. Mimo wszystko mu­szą na nich coś mieć, skoro do­stali na­kaz re­wi­zji.

Alex wy­siada z sa­mo­chodu i Ma długo go obej­muje. Wy­da­wa­łoby się, że po­winno to trwać kilka se­kund, ale przy­tula go znacz­nie dłu­żej. Wong wzru­sza ra­mio­nami, gdy Storm pa­trzy na niego py­ta­jąco.

‒ Zła­pali ko­goś? ‒ chce wie­dzieć Alex, gdy Ma w końcu go pusz­cza. Nie wy­gląda na taką, co się lubi przy­tu­lać, wręcz prze­ciw­nie. Wszy­scy się jej boją, i słusz­nie. Ma z dwa me­try, skórę jak mu­mia i jest wy­bu­chowa ni­czym ła­du­nek ato­mowy.

‒ Aresz­to­wali pra­cow­ni­ków re­stau­ra­cji, ale oni nic nie po­wie­dzą. Nie są głupi ‒ mówi Ma, za­pa­la­jąc pa­pie­rosa.

‒ A dyski?

‒ Nie martw się.

Alex opiera się o sa­mo­chód. Wie, że sta­ruszka ma ra­cję, na­wet je­śli mu się to nie po­doba. Tak, wiele zmie­nił dla pra­cow­ni­ków. Lep­sze wa­runki, wyż­sza płaca i mniej go­dzin pracy. Czy jest zbyt miękki? Ma na­dzieję, że nie.

‒ My­ślisz, że ci się upie­kło, co? ‒ Sły­szy głos za ple­cami, a kiedy się od­wraca, stoi tam Nina Trygg. Z ręką na bio­drze, pre­zen­tu­jąc pi­sto­let w ka­bu­rze.

Ma spluwa na zie­mię przed nią. Alex kła­dzie rękę na jej ra­mie­niu. Nie chce dać Ni­nie żad­nego pre­tek­stu, żeby mo­gła ich aresz­to­wać ot tak, dla za­sady.

‒ Ale co? ‒ do­py­tuje, prze­kli­na­jąc sie­bie za to, że w ogóle tu przy­je­chał. Jak się do­my­śla, Trygg wie, że on wcale nie jest kie­row­ni­kiem sprze­daży w fir­mie tech­no­lo­gicz­nej. Ten etap mają już za sobą. Żywi jed­nak na­dzieję, że nie zna­la­zła żad­nych do­wo­dów.

‒ Daj spo­kój ‒ par­ska Nina i spo­gląda na Wonga. ‒ Ty tam. Masz na imię Wong, zga­dza się?

Wong stoi w miej­scu, nie re­agu­jąc na jej py­ta­nie.

Nina staje trzy­dzie­ści cen­ty­me­trów od niego. Musi się lekko od­chy­lić, by spoj­rzeć mu w twarz. Wy­daje się przy nim nie­zwy­kle ni­ska, jak zresztą każdy, kto staje w po­bliżu Wonga. „Mu­siał do­sta­wać ana­bo­liki do kaszki, jak był mały” ‒ my­śli Alex i współ­czuje Ma, która go ro­dziła.

‒ Od­po­wia­daj, bo za­raz cię zgarnę ‒ grozi Nina i sztur­cha go w pierś.

Wong oczy­wi­ście nic nie mówi, bo nie może. Za­miast tego otwiera usta i po­ka­zuje, że nie ma ję­zyka. Nina wzdryga się z obrzy­dze­niem.

‒ Kurwa. Dla­czego… nie masz…

‒ Po­li­zał słu­pek po­kryty lo­dem jako dziecko i go so­bie ode­rwał. Głupi chło­pak ‒ wy­ja­śnia Ma, krę­cąc głową, po czym lekko ude­rza Wonga w po­ty­licę.

Wong war­czy w ten cha­rak­te­ry­styczny spo­sób i nie wia­domo, czy to śmiech, czy groźba.

Alex jest cie­kaw, czy kie­dy­kol­wiek się do­wie, co się stało z ję­zy­kiem Wonga. Za każ­dym ra­zem sły­szy inną wer­sję.

Pod­cho­dzi do nich je­den z po­li­cjan­tów i szep­cze coś Ni­nie na ucho, a ona kiwa głową.

‒ Za­po­mnij­cie, że uda wam się tam wejść. To miej­sce jest na ra­zie za­mknięte.

‒ Ja­kie miej­sce? ‒ Alex wy­gląda na za­sko­czo­nego.

‒ Skończ już z tym, Alex. Ciesz się chwilą. Wkrótce będę miała haka na was wszyst­kich. Prę­dzej czy póź­niej każdy po­peł­nia błąd. ‒ Nina po­pra­wia kurtkę, po czym od­wraca się na pię­cie i od­cho­dzi.

Alex wie, że po­li­cjantka ma ra­cję. Musi z tym skoń­czyć, za­nim bę­dzie za późno. To tylko kwe­stia czasu, kiedy trafi do wię­zie­nia.

Jego my­śli na­gle wę­drują w in­nym kie­runku i zwraca się do Wonga:

‒ Zna­la­złem w twoim biu­rze prawo jazdy Johna Glansa. Skąd je masz?

Wong kiwa głową i pi­sze na ta­ble­cie. Od­wraca go do Aleksa.

„Mu­siał je zgu­bić w re­stau­ra­cji. Ten prze­klęty pry­watny de­tek­tyw” ‒ my­śli Storm. Wy­daje mu się to cał­kiem sen­sowne, więc kiwa głową do Wonga. Przed śmier­cią Glans śle­dził Aleksa. Jes­sica twier­dzi, że go wy­na­jęła, po­nie­waż my­ślała, że Alex ją zdra­dza. Ja­kiś czas póź­niej Glans po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, choć Nina Trygg uważa, że to Alex go za­bił.

„Wię­cej pro­ble­mów… Za­wsze pro­blemy…”

‒ Jak so­bie z tym wszyst­kim te­raz po­ra­dzisz? ‒ pyta Ma z nie­do­pał­kiem cy­ga­retki w ustach.

‒ Zor­ga­ni­zuję nowe miej­sce, do­póki sprawa nie ucich­nie.

Dzwoni jego ko­mórka i męż­czy­zna od­cho­dzi na bok. Cho­ciaż Ma i Wong wie­dzą wszystko o tym biz­ne­sie, Alex nie chce, żeby sły­szeli, o czym roz­ma­wia.

‒ Co się dzieje?

Młody głos Lis­sie nie brzmi we­soło. To pra­wie dziecko, a mimo to za­rzą­dza sprze­dażą ko­ka­iny.

‒ Za­raz skoń­czą nam się za­pasy. Nie było dziś no­wej do­stawy. ‒ Na­tych­miast się roz­łą­cza, Alex wzdy­cha.

Ta dziew­czyna przy­po­mina pie­przoną straż po­żarną, która cały czas gasi małe po­żary, ale gdy tylko je­den zo­sta­nie uga­szony, wy­bu­cha ko­lejny.

„Choć je­den dzień…”

Zro­biłby wszystko za je­den pie­przony dzień bez pro­ble­mów.

Roz­dział 9

Ty­resö

Jes­sica ma czter­na­ście lat i cho­dzi do ósmej klasy. Wy­cho­dzi z to­a­lety i kła­dzie ra­kietę te­ni­sową przy umy­walce. W tym mo­men­cie ktoś wcho­dzi do ła­zienki, ale ona nie zwraca na to uwagi. Nie znosi tych wszyst­kich de­bili, któ­rzy cho­dzą z nią do szkoły. In­stynkt każe jej jed­nak spoj­rzeć, kto za nią sta­nął. Ma dziwne uczu­cie w brzu­chu, jakby za­gnieź­dziły się w nim wście­kłe osy.

Chło­pak stoi przy niej i blo­kuje jej przej­ście. Erik Gyl­len­stierna z dzie­wią­tej klasy. Dziew­czyny w szkole na­zy­wają go Cia­chem i uwa­żają za dar Boga dla ko­biet.

‒ Na­resz­cie sami ‒ szep­cze, mie­rząc ją wzro­kiem od dołu do góry i za­wie­sza spoj­rze­nie na jej biu­ście. Prze­suwa ję­zy­kiem po zę­bach i gło­śno prze­łyka ślinę.

‒ Pier­dol się. Zo­staw mnie w spo­koju. ‒ Jes­sica pró­buje przejść obok niego, ale on staje jej na dro­dze, opiera rękę o ścianę i prze­chyla głowę. Od­gar­nia grzywkę na bok.

‒ No da­lej, uda­waj taką nie­do­stępną. Po­doba mi się to.

Jes­sica sły­szała różne rze­czy na jego te­mat, ale ma­chała na to ręką. Te­raz naj­wi­docz­niej przy­szła ko­lej na nią. Wcze­śniej chro­nił ją Tony, ale zo­stał prze­nie­siony do ja­kie­goś domu na pół­nocy po tym, jak jego oj­ciec się za­bił, a matka ucie­kła.

‒ Prze­suń się ‒ sy­czy Jes­sica, a Erik tylko się uśmie­cha. Ide­alne zęby, ide­alne włosy, ide­alne ubra­nie.

‒ Wy­lu­zuj. Wiem, że ci się po­do­bam.

Jes­sica par­ska śmie­chem. Nikt w szkole jej nie lubi. Tro­chę prze­gina. Jest zbyt dzika, zbyt sza­lona. To świetny spo­sób na prze­trwa­nie. Nie musi się uże­rać z idio­tami, któ­rzy za bar­dzo się sta­rają. Nie­po­trzebni jej zna­jomi. Woli być sama.

Ma naj­lep­sze oceny w szkole, co jesz­cze bar­dziej wszyst­kich de­ner­wuje. Jest out­si­derką i gdyby nie Tony, na pewno by­łaby ulu­bioną ofiarą mob­bingu.

Naj­wy­raź­niej jed­nak na­stały nowe czasy. La­tem uro­sły jej piersi, co przy­cią­gnęło uwagę Cia­cha.

Pod­cho­dzi do niej. Jest znacz­nie więk­szy, więc Jes­sica nie ma szans przejść koło niego. Cia­cho ma wy­wa­lone na na­ukę, bo pla­nuje zo­stać za­wo­do­wym ho­ke­istą. Jest naj­lep­szy z dru­żyny Ty­resö Hoc­key, je­śli wie­rzyć ga­ze­tom. Bę­dzie więk­szą gwiazdą niż „Foppa” Fors­berg. Ma piękną dziew­czynę, ale pod­rywa inne. Jest przy­stojny i po­cho­dzi z bo­ga­tego domu, ale to gno­jek. Więk­szość dziew­czyn w szkole ulega mu ze względu na kasę.

Ale nie Jes­sica.

Na ze­wnątrz sły­chać śmiech jego kum­pli. Pil­nują, żeby nikt nie wszedł do środka. Serce pod­cho­dzi jej do gar­dła. Cała się trzę­sie. Czuje się po­zo­sta­wiona sama so­bie. Cofa się, a on pod­cho­dzi co­raz bli­żej z tym swoim wy­szcze­rzo­nym uśmie­chem jak z re­klamy pa­sty do zę­bów.

Erik ła­pie ją za bluzkę i ją roz­rywa. Robi wiel­kie oczy na wi­dok jej piersi w sta­niku.

‒ Je­steś sexy ‒ mówi ra­czej groź­nym niż ro­man­tycz­nym to­nem jakby za­nu­rzony we wła­snym świe­cie.

‒ Prze­stań, bo za­cznę krzy­czeć.

‒ Z pew­no­ścią bę­dziesz ‒ obie­cuje i uśmie­cha się jesz­cze sze­rzej.

‒ Po­wiem Tony’emu ‒ pró­buje Jes­sica, ale on się śmieje.

‒ Tony’emu? On już tu nie wróci. Nie sły­sza­łaś? Sie­dzi w po­praw­czaku. ‒ Erik chce zła­pać ją za piersi, ale dziew­czyna robi szybki krok do tyłu.

Ude­rza ple­cami w ob­le­śną ścianę wy­ło­żoną ka­fel­kami, nie ma do­kąd uciec.

‒ Wiesz, że tego chcesz. ‒ Erik mocno przy­ci­ska do niej swoje ciało.

Przy­kłada dłoń do jej ust. Drugą rękę wkłada pod spód­nicę i ściąga z niej majtki. Jes­sica usi­łuje krzy­czeć, kiedy Erik wsuwa w nią pa­lec. Boli tak bar­dzo, że my­śli, że coś tam pę­kło.

‒ Kurwa, ale je­steś cia­sna ‒ sy­czy, a ona jak naj­moc­niej za­ci­ska po­wieki. Pró­buje ode­pchnąć jego rękę, ale jest zbyt silny.

Chło­pak się śmieje i wy­ciąga pa­lec, by roz­piąć roz­po­rek, ale na­gle milk­nie. Po chwili wy­bu­cha:

‒ Co jest, kurwa? Masz okres? Ob­le­śna suka! ‒ Pusz­cza ją i wy­gląda, jakby miał zwy­mio­to­wać.

Jes­sica opada bez­wład­nie na pod­łogę. Znisz­czona i roz­bita na mi­lion ka­wał­ków.

„Czy nie je­stem już dzie­wicą? Czy wła­śnie zo­sta­łam zgwał­cona?”

Erik myje ręce i pa­trzy na nią z obrzy­dze­niem. Rzuca kur­wami, a Jes­sica pła­cze. Czuje się tak, jakby całe jej ciało roz­lało się jak ka­łuża po pod­ło­dze, a mię­dzy no­gami prze­szywa ją ból.

„To nie tak mia­łam stra­cić dzie­wic­two”.

Zde­cy­do­wali z To­nym, że zro­bią to w jej pięt­na­ste uro­dziny. Przy za­pa­lo­nych świe­cach i jej ulu­bio­nej mu­zyce.

Erik śmieje się, wy­cho­dząc z ła­zienki. Przy­bija piątki z kum­plami. W ich oczach wi­dać po­gardę, ale też po­żą­da­nie. Cze­kali na ochłapy po Eriku.

‒ Za­po­mnij­cie o tym. Ona ma okres ‒ mówi to tak, jakby miała raka. Wszy­scy pa­trzą na nią z obrzy­dze­niem, po czym Erik z trza­skiem za­myka drzwi.

Jes­sica do­brze wie, że to była tylko chora gra wstępna i że na szczę­ście ma okres. W prze­ciw­nym ra­zie Erik po­su­nąłby się znacz­nie da­lej.

W końcu wstaje, serce ska­cze wście­kle jak po­pcorn. Bie­rze ka­wa­łek pa­pieru i de­li­kat­nie przy­ci­ska go do kro­cza. Opiera się o umy­walkę i pa­trzy w od­bi­cie w lu­strze. Wi­dzi w nim skrzyw­dzoną dziew­czynę. Nie po­doba jej się to.

Ociera łzy. Gdyby Tony tu był, skułby Eri­kowi mordę. Gdyby na­le­żała do ple­mie­nia Ko­man­czów, jego człon­ko­wie ska­to­wa­liby Erika. Ale Tony’ego tu nie ma, a ona nie jest wo­jow­niczką, nie na­leży do żad­nego ple­mie­nia i zo­stała sama. Ma wra­że­nie, że cały świat się trzę­sie, kiedy roz­lega się dźwięk szkol­nego dzwonka. Prze­rwa się skoń­czyła, choć co to ma za zna­cze­nie. Jes­sica prze­łyka ślinę. Czuje smak jego pal­ców na ustach i pró­buje zmyć go wodą.

Ten skur­wiel ją zgwał­cił i się śmiał. Znowu prze­łyka ślinę.

„Za­ci­śnij zęby i przyj­mij to jak męż­czy­zna” ‒ ma­wia tata, a ona choć raz chce to zro­bić.

„Pie­przyć Erika! Pie­przyć tę szkołę!”

Jes­sica pa­trzy w lu­stro i krzy­czy tak gło­śno, że aż uszy pę­kają. Nie może znieść swo­jego od­bi­cia i ude­rza w lu­stro. Przy­gląda się ra­nom na dłoni i szybko od­dy­cha.

Czuje w so­bie ja­kąś nową siłę. Wy­cho­dząc z ła­zienki, chwyta ra­kietę te­ni­sową, roz­pina po­kro­wiec i rzuca go na pod­łogę. Nie­na­wi­dzi te­nisa, ale tata na­lega, żeby grała.

„Ni­gdy wię­cej!”

Do­strzega Erika sto­ją­cego ty­łem wraz z kum­plami w głębi ko­ry­ta­rza. Wi­dać, że świet­nie się ba­wią. Ko­lejna zdo­byta la­ska, po­wód do świę­to­wa­nia. Ko­lejna mała dzie­wica, którą po­zba­wili cnoty.

Ucznio­wie roz­stę­pują się, gdy Jes­sica pod­cho­dzi do niego. Trzy­mają pod­ręcz­niki przed sobą jak tar­cze i szep­czą do sie­bie.

Erik się od­wraca i wtedy ona wali go ra­kietą w twarz. I jesz­cze raz, i jesz­cze. Chło­pak upada na plecy, a ona wy­mie­rza cios za cio­sem, aż wszę­dzie wi­dać krew i wszy­scy wo­kół krzy­czą. Brzmi to dla niej jak pie­przona mu­zyka.

Je­den z na­uczy­cieli ją przy­trzy­muje, a ona śmieje się w głos. Nie dla­tego, że to za­bawne, ale dla­tego, że prze­stała się ha­mo­wać.