Potężna wichura - Leffe Grimwalker & Dan Buthler - ebook + audiobook

Potężna wichura ebook i audiobook

Leffe Grimwalker & Dan Buthler

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Tajemnice. Wszyscy je mają i nikt nie chce ich ujawniać. Alex Storm, przestępca mimo woli, walczy, by utrzymać rodzinę z dala od swojego nowego życia. Jego żona Jessica popełnia morderstwo i robi wszystko, żeby nie wyszło to na jaw. Peter Bao, szef triady z Hongkongu, planuje rozwinąć swój biznes handlu narkotykami w Europie, a kluczem do realizacji tego zamysłu jest właśnie Alex.

Aby go nie zawiódł, Peter wysyła do Szwecji osobę do zadań specjalnych. Gdy na horyzoncie pojawiają się czarne chmury, prawda musi ujrzeć światło dzienne, żeby cały świat Aleksa się nie zawalił.

Potężna wichura” to drugi tom serii autorstwa szwedzkiego duetu pisarzy: Dana Buthlera i Leffe Grimwalkera. To również trzymający w napięciu thriller o człowieku, który musi walczyć z przeciwnościami losu, balansując na krawędzi życia i śmierci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 398

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 57 min

Oceny
4,3 (9 ocen)
4
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Beatamonika

Dobrze spędzony czas

Wciągająca.
10
Pablogos

Dobrze spędzony czas

dobra historia z zaskakującym zakończeniem,przydałby się ciąg dalszy, b.dobry lektor
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Ka­stvin­dar

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Wi­told Bi­liń­ski

Co­py­ri­ght © Dan Bu­th­ler, Leffe Grim­wal­ker, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Nils Ols­son

Re­dak­cja: Krzysz­tof Grze­go­rzew­ski

Ko­rekta: Aneta Iwan

ISBN 978-87-0237-065-2

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

2019

Rok Świni

Roz­dział 1

Kon­te­ne­ro­wiec Sea Dra­gon, Atlan­tyk

Wy­cho­dzi z kon­te­nera przez spryt­nie ukryty właz, za­do­wo­lona, że nie za­blo­ko­wał go inny po­jem­nik. To jed­nak zgodne z pla­nem – tym ra­zem do­trzy­mali słowa. Jest noc, świsz­czy wiatr, ale deszcz i mrok dzia­łają na jej ko­rzyść. Ża­den czło­nek za­łogi nie zo­stał na po­kła­dzie, ma więc dość czasu na zlo­ka­li­zo­wa­nie dru­giego kon­te­nera i zła­pa­nie dwóch srok za ogon. Poza tym, że za­płacą jej za to, co ma zro­bić, zbliży się do swo­jego na­stęp­nego celu, a wła­dze nie do­wie­dzą się, że opu­ściła Chiny.

Na statku jest po­nad pięć ty­sięcy kon­te­ne­rów, ale je­śli do­stała pra­wi­dłowe in­for­ma­cje, to sta­lowa puszka, któ­rej szuka, po­winna znaj­do­wać się na sa­mym przo­dzie, na le­wej bur­cie.

Sta­tek to wie­kowy kon­te­ne­ro­wiec, a ona się za­sta­na­wia, czy na­prawdę ma po­zwo­le­nie na pły­wa­nie. Rdza i dźwięki zdra­dzają, że sta­ru­szek ma swoje lata.

Deszcz chłosz­cze ją po twa­rzy, musi ba­lan­so­wać w takt po­tęż­nych fal, które bu­jają jed­nostką z jed­nej strony na drugą. Grzy­wacz ude­rza w bok statku i mo­czy ją od stóp do głów. Chwyta się dra­binki i trzyma mocno, aż kon­te­ne­ro­wiec za­czyna znów prze­chy­lać się na prawą burtę. Ma w ustach słoną wodę i czuje się bar­dziej żywa niż przez ostat­nie ty­go­dnie. Serce bije jej ra­do­śnie, a ad­re­na­lina kipi w ciele. No ale z dru­giej strony mo­głaby za­miast tego le­żeć na plaży i są­czyć mo­jito.

Dla­czego ja to ro­bię?

Wie dla­czego. Dla pie­nię­dzy. Z obo­wiązku. Bo za­bi­ja­nie to je­dyna rzecz, którą po­trafi i w któ­rej jest wy­jąt­kowo do­bra. Kiedy przyj­mo­wała zle­ce­nie, wy­da­wało się pro­ste, ale to było przed sztor­mem.

Ciało czuje, że sie­działa za­mknięta w li­czą­cym pięć me­trów kwa­dra­to­wych po­miesz­cze­niu – schu­dła i utra­ciła siłę w mię­śniach. Idzie jak pi­jana i po­suwa się do przodu, cze­pia­jąc się słup­ków, które są roz­sta­wione co pięć me­trów, aż wresz­cie za­uważa nu­mer kon­te­nera na sa­mej gó­rze.

Prze­klina, kiedy staje so­bie sprawę, że musi się tam wspiąć. Tego nie było w pla­nach. Po­pra­wia sa­szetkę, którą ma na ra­mie­niu, i czeka dwie se­kundy, żeby wy­ko­rzy­stać ko­ły­sa­nie. To by­łaby praw­dziwa iro­nia, gdyby te­raz spa­dła i się za­biła.

Jej cel znaj­duje się o cztery kon­te­nery wy­żej. Z po­wodu sztormu i ko­ły­sa­nia bę­dzie po­trze­bo­wała paru mi­nut, żeby się tam do­stać. Kiedy wresz­cie do­ciera na górę, kilka razy nie­mal tra­cąc chwyt, nie ma na­wet od­wagi od­dy­chać. Wspi­naczka to jedno, ale zej­ście to już zu­peł­nie inna hi­sto­ria.

Za­uważa otwory wen­ty­la­cyjne w kon­te­ne­rze, a kiedy pró­buje zaj­rzeć przez je­den z nich do środka, czuje za­pach potu, na­dziei i stra­chu.

Wyj­muje mocną, szczelną ta­śmę i za­czyna od pierw­szego otworu. Pra­cuje do­kład­nie, pil­nu­jąc, żeby nie prze­oczyć choćby szpary. Sły­szy głosy. Być może ktoś w kon­te­ne­rze zro­zu­miał, co się dzieje, ale to nie ma zna­cze­nia. Ło­mot fal i wia­tru tłumi wo­ła­nia.

Po pierw­szym otwo­rze prze­cho­dzi do na­stęp­nego. Ta sama pro­ce­dura – i za kilka go­dzin wszy­scy będą mar­twi. Trudno od­dy­chać bez tlenu.

Po­wrót do wła­snego kon­te­nera jest mo­zolny, a gdy wcho­dzi przez ukrytą klapę do kry­jówki, ła­mie pa­zno­kieć. W środku się prze­biera i wie­sza mo­kre ubra­nie do wy­schnię­cia. Na­stęp­nej nocy musi znów wspiąć się w to samo miej­sce, żeby zdjąć ta­śmę.

Roz­ciąga się i wy­ko­nuje te same ćwi­cze­nia jogi, które robi co­dzien­nie, ale na tym statku ćwi­czy dwa razy, żeby nie zwa­rio­wać. Sie­dze­nie ca­łymi ty­go­dniami w za­mknię­ciu na frach­towcu, na­wet je­śli ma się ma­te­rac i pu­chową koł­drę, to ćwi­cze­nie cier­pli­wo­ści, a cier­pli­wość jest klu­czem do prze­trwa­nia.

Za dwa dni ran­kiem sta­tek do­pły­nie do miej­sca prze­zna­cze­nia – portu w Aga­di­rze. Ona już wie, co się tam bę­dzie działo. Kiedy ma­ro­kań­skie służby celne tego sa­mego ranka znajdą kon­te­ner za­wie­ra­jący dwa­dzie­ścia ciał ko­biet, ka­pi­tan, An­glik De­rek Smith, zu­peł­nie zwy­czajny czło­wiek, wbrew swo­jej woli sta­nie się naj­bar­dziej zna­nym ma­ry­na­rzem w Eu­ro­pie.

Wła­dze ni­gdy się nie do­wie­dzą, że wszyst­kie zmarły po to, żeby uci­szyć jedną z nich. Nie wia­domo, co ta­kiego zro­biła ta dziew­czyna, żeby inne mu­siały po­dzie­lić ten strasz­liwy los, ale to w pew­nym sen­sie obo­jętne. Przy­naj­mniej nie będą mu­siały zno­sić cier­pie­nia. Cier­pie­nia, o któ­rym ona wie wszystko.

Ich ro­dziny za­pła­ciły na­wet po trzy­dzie­ści ty­sięcy ame­ry­kań­skich do­la­rów, żeby za­pew­nić córce lep­sze ży­cie w Eu­ro­pie i żeby kie­dyś mo­gła utrzy­my­wać ro­dzinę w oj­czy­stych Chi­nach. To tak zwane ży­cie miało jed­nak skła­dać się je­dy­nie z nie­skoń­cze­nie dłu­gich dni w nie­le­gal­nych bur­de­lach, w któ­rych za­trud­nie­nie bar­dzo od­biega od obo­wiąz­ków opie­kunki do dzieci. Sta­no­wi­sko pracy w sek­to­rze usłu­go­wym wy­maga pa­pie­rów, a te są zde­cy­do­wa­nie zbyt dro­gie i nie­bez­pieczne do zdo­by­cia. Roz­wią­za­niem jest od­pra­co­wa­nie długu w domu uciech.

Po kilku ty­go­dniach do­cho­dzą cią­gle nowe długi, ale wtedy więk­szość ko­biet już znie­czula się nar­ko­ty­kami, na które też mu­szą za­ro­bić. Fa­sadę utrzy­muje się za po­mocą wy­sy­ła­nych przez or­ga­ni­za­cję do ro­dzin zdjęć szczę­śli­wej córki lub sio­stry, która wie­dzie cu­downe ży­cie w wol­nym kraju.

Ma­ro­kań­ska po­li­cja bę­dzie ro­bić, co w jej mocy, by roz­wi­kłać tę za­gadkę, ale od­kryją tylko, że trans­port za­mó­wiła ja­kaś fik­cyjna spółka z Peru, a wszyst­kie pa­piery pro­wa­dzą w ślepe uliczki. Funk­cjo­na­riu­sze skon­tak­tują się z ko­le­gami z Hong­kongu, ale ci nie są szcze­gól­nie za­in­te­re­so­wani wy­ko­ny­wa­niem po­rząd­nej po­li­cyj­nej ro­boty, która jest rów­nie nie­bez­pieczna co nie­opła­calna. Gdyby chcieli, mo­gliby po­in­for­mo­wać Ma­ro­kań­czy­ków, że prze­myt lu­dzi jest moż­liwy dzięki temu, że część kon­te­ne­rów po pro­stu nie jest ska­no­wana ka­me­rami ter­mo­wi­zyj­nymi, ale tego nie zro­bią, a Hong­kong opusz­czą wkrótce ko­lejne trans­porty, bo zde­spe­ro­wa­nych lu­dzi, któ­rzy chcą się wy­do­stać z Chin, zde­cy­do­wa­nie nie bra­kuje.

Kiedy prawda wyj­dzie na jaw, bę­dzie już za późno. Wstyd jest sku­tecz­nym kne­blem.

Przy­bywa sta­tek za­ła­do­wany… na­dzieją.

Dwa dni póź­niej wy­cho­dzi ze swo­jego wię­zie­nia przez ukryty właz. Otwiera główny za­mek kon­te­nera i od­chyla skrzy­piące drzwi. Ka­wa­saki, które jest jej naj­ulu­bień­szą wła­sno­ścią, cały czas jej to­wa­rzy­szyło i nie chce zo­sta­wiać mo­toru. Czuje, że w na­stęp­nym miej­scu bę­dzie długo. Być może na­zbyt długo, chce więc mieć moż­li­wość wy­je­cha­nia wtedy, gdy naj­dzie ją na to ochota.

Rzuca ostat­nie spoj­rze­nie stat­kowi, który przez kilka ubie­głych ty­go­dni był jej do­mem. Dwa­dzie­ścia osób. Ni­gdy wcze­śniej nie za­biła aż tylu lu­dzi jed­no­cze­śnie i gdzieś w głę­boko ukry­tym miej­scu jej du­szy od­zywa się su­mie­nie. Otrząsa się z tego. Wie, że jest znie­czu­lona, i czę­sto czuje się jak ma­szyna.

Mimo że płacą jej bar­dzo do­brze, to i tak za mało jak na to, co robi. Nie bę­dzie jed­nak już długo da­wać się tak wy­ko­rzy­sty­wać. Jest jak larwa, która wkrótce się prze­po­czwa­rzy i prze­mieni w mo­tyla. Wszy­scy lu­dzie prze­cho­dzą w ży­ciu przez pewne sta­dia, a ona, cho­ciaż jest dość młoda, ma starą du­szę. Ży­cie wy­daje się wiecz­no­ścią i wkrótce na­dej­dzie pora, by za­jąć się sobą.

Nie ma mowy o la­ta­niu, nie chce być wi­dziana na ja­kim­kol­wiek lot­ni­sku, cho­ciaż po­siada kilka fał­szy­wych pasz­por­tów, które nie wzbu­dzi­łyby żad­nych po­dej­rzeń.

Je­dzie ka­wa­saki z le­wymi ta­bli­cami re­je­stra­cyj­nymi do na­stęp­nego środka trans­portu – por­tu­gal­skiego promu, który za­wie­zie ją do Por­tu­ga­lii. Stąd po­je­dzie do Ar­landy, zo­stawi po­jazd na dłu­go­ter­mi­no­wym par­kingu i roz­pocz­nie na­stępne zle­ce­nie.

Alex Storm.

Roz­dział 2

Får­dala, Ty­resö

Je­stem mor­der­czy­nią…

Jes­sica prze­ciąga się, żeby ze­brać my­śli i od­pę­dzić wy­rzuty su­mie­nia, ale wy­cho­dzi jej to śred­nio. Tak jakby prze­la­ty­wał przez nią gry­zący wiatr, by przy­po­mi­nać jej o bu­rzy, pod­czas któ­rej do­pu­ściła się tej po­twor­no­ści.

Za­kłada opa­skę na włosy za uszy, a Sus­sie leży na pod­ło­dze i bawi się z tro­jacz­kami.

Kiedy Alex jest w domu, robi oczy­wi­ście to, co do niego na­leży, ale to nie za dnia jest trudno. Alex nor­mal­nie pra­cuje, a w nocy za­wsze któ­raś z tro­jacz­ków nie śpi. Jes­sica nie wie, co by zro­biła bez Sus­sie. Jest jej naj­star­szą i naj­lep­szą przy­ja­ciółką. Tą, która ni­gdy nie za­wie­dzie, wszystko jedno, co się dzieje, i cho­ciaż wy­daje się tro­chę dziwna – jest zu­peł­nie stuk­nięta na punk­cie swo­ich krysz­ta­łów i co­raz to no­wych teo­rii spi­sko­wych o ilu­mi­na­tach – to ma wiel­kie serce. Za­wsze bę­dzie naj­bliż­szą przy­ja­ciółką Jes­siki.

Sa­lon za­czyna na­bie­rać kształ­tów, ale Jes­sica cią­gle nie jest za­do­wo­lona. Są tu sto­no­wane, przy­tulne ko­lory i mnó­stwo ko­ców na ka­na­pie. Wzo­ro­wała się na stylu ame­ry­kań­skim, chce uni­kać wszyst­kiego, co no­wo­cze­sne i nudne. Prze­by­wa­nie tu­taj po­winno być miłe i przy­jemne. Chcia­łaby zro­bić wię­cej, ale to miej­sce jest ra­czej przy­stan­kiem na dro­dze, za­nim znajdą dom ma­rzeń. Jes­sica robi więc wszystko jakby na pół gwizdka.

– Sus­sie, czas kłaść je do łó­żek.

– Nie ma pro­blemu, po­ło­żymy je z Alek­sem, że­byś miała tro­chę czasu dla sie­bie.

Jes­sica się śmieje, wy­cho­dzi na we­randę i pa­trzy w górę na czarne, bez­gwiezdne niebo. Obej­muje się ra­mio­nami. Jest zimno i wil­gotno, a ona nie ma w tej chwili siły na słu­cha­nie dzie­cię­cych wrza­sków. Tej nocy nie zmru­żyła oka. Alex przy­szedł do domu spóź­niony, po­wie­dział, że pra­co­wał po go­dzi­nach, bo była in­wen­ta­ry­za­cja. Kła­mał. Ona po pro­stu to wie.

Jest już zmę­czona tymi wszyst­kimi oszu­stwami. Ale nie po­winna być dla niego zbyt su­rowa, sama ma swoje ta­jem­nice, a jedna z nich jest naj­gor­sza w ca­łym jej ży­ciu.

Za­mor­do­wa­łam czło­wieka…

Każ­dego dnia w snach stoi tam i po­dej­muje tę samą de­cy­zję. Ko­cha Aleksa jak sza­lona, ale on wy­daje się tego nie poj­mo­wać. Zro­biła coś nie­wy­ba­czal­nego dla niego i dzieci, choć przede wszyst­kim chyba dla sie­bie.

Nie li­cząc tego, co sama upra­wia, ogród za do­mem to pro­jekt Aleksa, a ści­ślej mó­wiąc – to Alex za niego od­po­wiada. Tyle że nie bar­dzo so­bie z tym ra­dzi. Je­śli ona robi wszystko na pół gwizdka, to on tylko na jedną dzie­siątą. Woli mu nie bra­kuje, ale nie ma moż­li­wo­ści. Ga­raż na­leży do niego i obie­cał go prze­ma­lo­wać, udało mu się jed­nak skoń­czyć tylko je­den, krót­szy bok.

W krza­kach coś sze­le­ści i Jes­sica sztyw­nieje. Za­miera, gdy spod krzewu wy­cho­dzi bor­suk. Wpa­trują się w sie­bie do chwili, aż udaje jej się ru­szyć ręką, co pło­szy zwie­rzę, które szybko ucieka.

A więc to ten drań zżera wszystko, co udaje jej się wy­ho­do­wać. Wy­ko­pał ce­bulki kwia­tów, które wio­sną miały wpro­wa­dzić do ogrodu ko­lory. Alex po­wi­nien się tym za­jąć.

My­śli o mężu psują jej hu­mor. Chce wie­dzieć, ile pie­nię­dzy leży w ga­rażu, nie wie­rzy Alek­sowi, że nie wie, ile upchał na pod­da­szu.

Jes­sica idzie do ga­rażu, nie od­wra­ca­jąc wzroku od krza­ków. Do bor­su­ków od­nosi się pewna za­sada, którą prze­ka­zał jej dzia­dek: je­śli wi­dzisz jed­nego, trzy­maj się z dala, je­śli wi­dzisz kilka, ucie­kaj. A może cho­dziło o dziki? Nie pa­mięta już do­kład­nie. Bra­kuje jej dziadka. Za­wsze mo­gła na niego li­czyć. Był jej opoką i ni­gdy nie miał ta­jem­nic.

Wcho­dzi do ja­skini Aleksa i za­pala świa­tło. Na jed­nej ze ścian wi­szą łuki, a na bla­cie stoi mo­del sa­mo­lotu obok mo­delu ło­dzi pod­wod­nej, przy któ­rej dłu­bie jej mąż. Przy­cho­dzi tu za­wsze, kiedy ma ja­kiś pro­blem. Jes­sica za­uważa pod sto­łem trzy stare pu­dełka po lo­dach, które pró­bo­wał ukryć za pusz­kami farb.

Co za idiota! A po­tem na­rzeka, że przy­było mu parę kilo i nie ma po­ję­cia dla­czego.

Jes­sica wy­ciąga dra­binę i roz­sta­wia ją pod klapą wio­dącą na pod­da­sze. Oce­nia, że Alex ma tam co naj­mniej sto ty­sięcy. Ja­kiś czas temu zna­la­zła pod ro­bo­czym sto­łem ścinki pa­pieru, które oka­zały się ka­wał­kami pięć­set­ko­ro­no­wych bank­no­tów. Od tego wspo­mnie­nia czuje nie­smak w ustach.

Alex coś w ga­rażu ukrywa. Jes­sica to czuje. A jest tu tylko jedno miej­sce, gdzie można co­kol­wiek scho­wać.

Pró­buje pod­nieść klapę, ale jest ciężka. Wcho­dzi sto­pień wy­żej, na­ci­ska moc­niej i przez szcze­linę prze­do­staje się słabe czer­wone świa­tło.

– Co, do ch…

Gdy tylko uchy­liła nieco klapę, tuż przed jej oczami przez szcze­linę prze­ci­ska się pie­przony wąż! W ży­ciu nie wi­działa więk­szego.

Lą­duje na pod­ło­dze i od razu za­czyna się wić. Jest ja­sno­brą­zowy z czar­nym wzor­kiem. Kiedy pod­nosi głowę w stronę pierw­szego szcze­bla dra­biny i na nią pa­trzy, Jes­sica za­czyna gło­śno krzy­czeć i tu­pać no­gami. Serce pró­buje wy­sko­czyć jej z piersi, ale bez­sku­tecz­nie. Trudno jej od­dy­chać. Pa­jąki to jedno, ale cho­lerne węże to coś znacz­nie gor­szego.

Znów wrzesz­czy, a kiedy gad zbliża się do dru­giego stop­nia, Jes­sica pró­buje go kop­nąć.

– Spie­przaj stąd!

Tra­fia zwie­rzę w głowę i czuje obrzy­dze­nie. Ga­dzina wy­suwa ję­zyk i na nią sy­czy.

– Alex! Chodź tu, do cho­lery!

Otwie­rają się drzwi i do środka wpada jej mąż ra­zem z Sus­sie.

– Co się dzieje? – pyta.

– Za­bie­raj to by­dlę!

Alex pod­cho­dzi do węża, po­chyla się i go pod­nosi.

– Wy­lu­zuj, to tylko Oleg.

Wąż owija się wo­kół ra­mie­nia jej męża i wspina mu się na barki. Wciąż wpa­tru­jąc się w Jes­sicę.

– Oleg? Cał­kiem ci od­biło? Wy­rzuć go!

– No nie, nie mogę.

Alex ochrzcił węża po gang­ste­rze Olegu, który cią­gle psuł mu szyki. Jego zda­niem przy­po­mi­nał z wy­glądu gada.

– A wła­śnie że mo­żesz! – Jes­sica mocno trzyma się dra­biny, wcho­dzi jesz­cze wy­żej i musi się schy­lić, żeby nie ude­rzyć głową w dach.

– Boże, jaki śliczny – mówi Sus­sie i bie­rze węża od Aleksa. – Za­wsze ma­rzy­łam o boa. Chodź do ma­musi.

Sus­sie ca­łuje go w pysk, a Jes­sica czuje, jak ciarki z pręd­ko­ścią wy­ści­gówki bie­gną jej po ple­cach. W górę i w dół. Tam i z po­wro­tem.

– Chodź, ko­cha­nie. – Alex wy­ciąga rękę, ale ona po­trząsa głową i ją od­py­cha.

– Mało nie umar­łam. Po jaką cho­lerę trzy­masz węża na pod­da­szu? Zwa­rio­wa­łeś?

Czuje, jak wali jej serce.

– Ła­pie szczury i my­szy. Pil­nuje pie­nię­dzy.

– Ja­kich pie­nię­dzy? – pyta Sus­sie, a Alex wy­gląda, jakby ża­ło­wał, że nie ugryzł się w ję­zyk.

– Mo­ich oszczęd­no­ści.

Alex pa­trzy na Jes­sicę sze­roko otwar­tymi oczami, tak jakby to była jej wina, że Sus­sie do­wie­działa się o skrytce.

– Pie­przyć to – de­ner­wuje się Jes­sica, wciąż wpa­tru­jąc się w męża. – Mia­łeś tu węża i nic mi nie po­wie­dzia­łeś.

– Za­po­mnia­łem…

– Za­po­mnia­łeś? – Jes­sica pró­buje kop­nąć męża, ale o mało nie pusz­cza dra­biny.

– Za­po­mniał – mówi Sus­sie, wzno­sząc oczy do nieba.

– Tak, za­po­mnia­łem. Czy tu jest ja­kieś echo? – Alex ciężko wzdy­cha.

– Wiesz co, na twoim miej­scu bym tak nie py­sko­wała. Mo­głam umrzeć, do cho­lery!

– A wie­cie, że uro­dzi­łam się w znaku węża? – pyta Sus­sie. – Sym­bo­li­zuje siłę ży­ciową i zdro­wie­nie, poza tym za­po­wiada zmiany w ży­ciu czy coś ta­kiego. Jes­sica, przej­dziesz prze­mianę.

– Boże je­dyny, Sus­sie. Wiesz, że cię ko­cham, ale mo­gła­byś się za­mknąć.

– Zga­dzam się – mówi Alex i kiedy tylko za­uważa spoj­rze­nie Jes­siki, na­tych­miast tego ża­łuje. Ona nic nie mówi, ale ostrzega go unie­sio­nym pal­cem.

– Chodź, przy­stoj­niaku, pój­dziemy do domku i po­pie­ścimy się tro­szeczkę – mówi Sus­sie.

– Za­po­mnij, w ży­ciu nie wej­dzie do mo­jego domu. A kto zaj­muje się tro­jacz­kami? – pyta Jes­sica, pa­trząc wy­zy­wa­jąco na Aleksa i Sus­sie.

– Ja – od­po­wiada przy­ja­ciółka. – Ale śpią, więc wy­czi­luj, ma­leńka.

Kiwa głową na boki i pró­buje uda­wać upartą na­sto­latkę.

– You had one job – na­rzeka Jes­sica. – Po­waż­nie, Sus­sie, nie mo­żesz ich tak po pro­stu zo­sta­wiać, na­wet je­śli śpią.

– Co prawda, to prawda. Prze­pra­szam, już lecę – mówi, ale nie ru­sza się z miej­sca. Alex od­biera od niej węża, a Jes­sica wtyka głowę na pod­da­sze. Mija kilka se­kund, za­nim jej oczy przy­zwy­czają się do czer­wo­nego świa­tła do­cho­dzą­cego z pro­mien­nika. Po­tem za­uważa mnó­stwo pie­nię­dzy le­żą­cych w ści­śnię­tych gum­kami pli­kach. Jesz­cze ni­gdy nie wi­działa tyle go­tówki. Musi tam być co naj­mniej mi­lion. Skąd, do cho­lery, jej mąż zdo­był taką kasę? Ra­czej nie dzięki sta­no­wi­sku kie­row­nika zmiany. Chyba że kroi firmę, w któ­rej pra­cuje.

Pa­trzy na Aleksa, który od­ga­duje jej my­śli.

– Sorka… – mówi jak pię­cio­la­tek. Jes­sica ma ochotę kop­nąć go w twarz, ale od­pusz­cza, przy­naj­mniej na ra­zie. Tak strasz­nie ją za­wiódł. Cały czas kła­mał.

– Sus­sie, le­piej już idź.

– Mogę za­brać ze sobą węża.

Sus­sie wy­ciąga ręce w stronę Aleksa, który od­wraca się do niej bo­kiem.

– Nic z tego.

Męż­czy­zna wkłada gada do le­żą­cego przy stole wiel­kiego kar­tonu.

Jes­sica staje po dru­giej stro­nie stołu.

– Alex, mu­simy po­roz­ma­wiać. W tej chwili!

Roz­dział 3

Ma­tilda In­ter­na­tio­nal Ho­spi­tal, Hong­kong

Pe­ter sie­dzi przy umie­ra­ją­cej sta­rej ko­bie­cie oto­czo­nej per­so­ne­lem me­dycz­nym w naj­lep­szym szpi­talu w Hong­kongu. Nie­na­wi­dzi szpi­tali. Je­śli ktoś tam lą­duje, to wia­domo, że coś jest nie tak i można nie wyjść stam­tąd ży­wym. Nikt nie chce się tam zna­leźć, a cho­ciaż stara ko­bieta ma zdję­cie ojca Pe­tera, po­kój jest tak bez­oso­bowy, jak tylko się da. Ściany są nie­mal nie­zau­wa­żal­nie zie­lon­kawe, pod­łoga z li­no­leum bije na­to­miast po oczach zie­le­nią przy­po­mi­na­jącą skórkę awo­kado. Na­wet za­pach – choć nie­mal nie­wy­czu­walny, to jed­nak obecny – mówi o tym, jak ła­two zmyć cho­robę oraz śmierć i wto­czyć do środka ko­lej­nego pa­cjenta.

Jego azja­tycka część czuje sza­cu­nek i cześć dla star­szych, zwłasz­cza je­śli mowa o krew­nych. Ta za­chod­nia część my­śli bar­dziej trzeźwo. Bab­cia od strony ojca od­gry­wała w jego ży­ciu bar­dzo nie­wielką rolę i w su­mie Pe­ter nie wie, czy po­wi­nien czuć smu­tek albo tę­sk­notę.

Zdaje so­bie sprawę, że ta stara ko­bieta, która nie­dawno skoń­czyła dzie­więć­dzie­siąt sie­dem lat, po­cho­dzi cał­kiem do­słow­nie z in­nej rze­czy­wi­sto­ści. Uro­dziła się, za­nim świat za­pło­nął, za­nim sza­lo­nemu Mao udało się znisz­czyć dumne Chiny i za­mie­nić je w per­wer­syjną mie­szankę po­dejrz­li­wo­ści, głodu i śmierci. Tak na­prawdę babka była po­dróż­niczką w cza­sie, a ostatni przy­sta­nek tej po­dróży zbli­żał się bar­dzo szybko.

Ani ona, ani jego matka nie zaj­mo­wały w ży­ciu Pe­tera ja­kie­goś istot­nego miej­sca, za wszyst­kich de­cy­do­wali za­wsze dzia­dek i oj­ciec. Tak jakby męż­czyźni ży­jący przed nim uwa­żali prze­moc nie tylko za zło ko­nieczne w nie­go­ścin­nym świe­cie, w któ­rym trzeba było wal­czyć o prze­trwa­nie, ale rów­nież za nie­złe roz­wią­za­nie wielu róż­nych pro­ble­mów.

Pe­tera za­częła zże­rać cie­ka­wość, kiedy obej­rzał do­ku­ment, w któ­rym ktoś twier­dził, że dzie­sięć pro­cent wszyst­kich męż­czyzn ma uszko­dze­nie mó­zgu po­wo­du­jące brak em­pa­tii. O ile do­brze pa­mięta, cho­dziło o płat przed­czo­łowy.

Czy­tał o tym tro­chę, a przy ja­kiejś wi­zy­cie u le­ka­rza za­py­tał, ja­kie ba­da­nie może stwier­dzić taki de­fekt. Prze­ra­żała go myśl, że kie­ruje nim coś in­nego niż ra­cjo­nalne kal­ku­la­cje. Skan, któ­remu się pod­dał, nie wy­ka­zał żad­nych ano­ma­lii, ale po­nie­waż nie ma pew­no­ści, czy ta­kie rze­czy nie są dzie­dziczne, Pe­ter nie mógł z pew­no­ścią stwier­dzić, jak to było z jego przod­kami.

Wie­kowa ko­bieta się bu­dzi, a kiedy pie­lę­gniarki koń­czą swoją ro­botę i zo­sta­wiają ich sa­mych w po­koju, jakby tro­chę się oży­wia.

– Pró­bo­wa­łam ostrzec two­jego ojca, że je­śli ożeni się z gui-zi­liu, skoń­czy się to nie­szczę­ściem, ale to nic nie dało. Gdy­bym była prze­sądna, mo­gła­bym przy­siąc, że go za­cza­ro­wała. Twój oj­ciec był dum­nym czło­wie­kiem, ale bra­ko­wało mu two­jego chłodu. Zbyt czę­sto roz­wią­zy­wał pro­blemy, po­słu­gu­jąc się prze­mocą. Osła­bi­li­śmy się wo­bec in­nych or­ga­ni­za­cji. Ale ty je­steś mą­drzej­szy, bę­dziesz w sta­nie ode­brać to, co utra­cił twój oj­ciec.

Wy­si­łek wy­raź­nie po­zba­wił ją sił, znów za­pa­dła się w białe po­duszki.

To zu­peł­nie zwy­czajne szpi­talne łóżko, ale ko­bieta w ca­łej tej bieli przy­po­mina pi­sklę. Pe­ter nie ma nic do po­wie­dze­nia. Może po­wi­nien się wy­si­lić, by ją przy­tu­lić albo wy­du­sić z sie­bie kilka słów po­cie­sze­nia, ale po co – bab­cia i tak wkrótce odej­dzie. Wie, że ta ko­bieta nie­na­wi­dzi matki Aleksa bar­dziej niż ko­go­kol­wiek in­nego i bę­dzie tak też w go­dzi­nie jej śmierci.

Jego babka znów otwiera oczy, w spoj­rze­niu ma te­raz żar. Pod­nosi się po­woli i wska­zuje, żeby pod­szedł bli­żej, cho­ciaż są w po­koju sami. Pe­ter po­słusz­nie się nad nią po­chyla, a ona chwyta go za klapę ma­ry­narki.

– Pew­nie wiesz, że ta wredna kurwa znik­nęła nie tylko z moim wnu­kiem?

Mówi da­lej do­piero, kiedy Pe­ter kiwa głową.

– Nie wiem do­kład­nie, o co cho­dzi, ale ukra­dła pe­wien do­wód zwią­zany z ta­jem­nicą, która we­dług two­jego dziadka miała nas wszyst­kich chro­nić. W nie­wła­ści­wych rę­kach może gro­zić ca­łej ro­dzi­nie śmier­cią.

Roz­gląda się wo­kół, po czym jesz­cze bar­dziej ści­sza głos i mówi:

– Ani ty, ani twoje przy­szłe dzieci, ani cała or­ga­ni­za­cja nie bę­dzie­cie bez­pieczni, do­póki nie od­zy­skasz tego do­ku­mentu. Obie­caj mi, że znaj­dziesz tę prze­klętą ko­bietę i od­bie­rzesz to, co na­sze.

Od­dy­cha z wiel­kim wy­sił­kiem i kaszle, za­sła­nia­jąc usta grzbie­tem dłoni, ale wciąż wpa­truje się w Pe­tera.

Ten za­sta­na­wia się, co to za ta­jem­nica i jak po tych wszyst­kich la­tach mo­głaby na­dal go chro­nić albo mu za­gra­żać. A po­nie­waż rze­czy­wi­ście ma za­miar zro­bić to, o co prosi go ko­bieta, zmu­sza się do po­wie­dze­nia:

– Tak, bab­ciu, obie­cuję.

Sta­ruszka znów za­pada się mię­dzy po­duszki i wy­daje się nie­mal kur­czyć na oczach wnuka. Przez kilka mi­nut ciężko ła­pie po­wie­trze, a po­tem chyba za­sy­pia, bo jej od­dech staje się spo­koj­niej­szy. Na jej po­bruż­dżo­nej twa­rzy po­ja­wia się coś przy­po­mi­na­ją­cego de­li­katny uśmiech.

Pe­ter wciąż sie­dzi obok niej. Po mniej wię­cej dzie­się­ciu mi­nu­tach stara ko­bieta prze­staje od­dy­chać.

Trudno mu na­zwać wła­sne uczu­cia. Nie­wielu lu­dzi wie, kim jest, a te­raz, kiedy ona nie żyje, jest ich jesz­cze mniej.

Nie ma pew­no­ści, czy to do­brze, czy źle.

Roz­dział 4

Får­dala, Ty­resö

Alex i Jes­sica leżą ci­cho w łóżku. Od­wró­cili się do sie­bie ple­cami, ale rów­nie do­brze mo­gliby być w od­dziel­nych po­ko­jach. On sły­szy, jak jej pierś unosi się i opada. Od­dech ko­biety, pach­nący wi­nem i czosn­kiem, za­lega mię­dzy nimi jak chmura.

Wła­śnie jej o wszyst­kim po­wie­dział: o Es­toń­czy­kach, o Olegu, z któ­rym wy­grał w karty i który po­tem oszu­kał go na dro­gim sa­mo­cho­dzie, a także o Ja­nu­sie, który mu gro­ził i na­wet pró­bo­wał go za­mor­do­wać, za­nim zo­stał za­strze­lony przez po­li­cję.

Alex obie­cał też, że z tym wszyst­kim już ko­niec, choć sam w to nie wie­rzył. Po­li­cja ni­gdy prze­cież nie zła­pała Olega, który był sze­fem es­toń­skiej or­ga­ni­za­cji. Nie wspo­mniał rów­nież o swoim bra­cie Pe­te­rze, który wcią­gnął go do triady. I o tym, że po­mógł za­ko­pać ciała, przez co stał się prze­stępcą pełną gębą. Jes­sica nie by­łaby w sta­nie tego wszyst­kiego wy­słu­chać, a co gor­sza – wy­rzu­ci­łaby go z domu. Zwłasz­cza gdyby po­wie­dział, skąd ma pie­nią­dze i że pro­wa­dzi w Älvsjö nie­le­galne ka­syno.

– Jes­sica?

Żona ma za­mknięte oczy i nie od­po­wiada, ale on wie, że ona nie śpi. Tak jakby już dała so­bie z nim spo­kój. Rów­nie do­brze mógłby mó­wić o no­wym mo­delu sa­mo­lotu, który ma zbu­do­wać. Spra­wia wra­że­nie, jakby na ni­czym jej nie za­le­żało, co jest jed­no­cze­śnie do­bre i nie­po­ko­jące.

Zo­stawi mnie…?

Alex skręca się w du­chu ze wstydu i od­dy­cha płytko. Gdyby wziął głę­boki od­dech, cały świat by się roz­padł – o ile jesz­cze do tego nie do­szło.

My­śli o swo­jej sio­strze Sa­rze, która za­szła w ciążę po gwał­cie. Ja­kim trzeba być po­pa­prań­cem, żeby zgwał­cić ko­bietę w śpiączce? Alex chciał się ze­mścić na tym zwy­rod­nialcu, ale nie miał czasu się tym za­jąć. Tak jakby nie­ustan­nie mu­siał roz­wią­zy­wać pro­blemy ge­ne­ro­wane przez in­nych.

Sara na szczę­ście nie wie, co się dzieje w świe­cie poza jej śpiącz­kową bańką. Alex uważa, że musi się tym za­jąć po­li­cja, ale ma też wra­że­nie, że po­wi­nien był chro­nić sio­strę. Wszy­scy wo­kół niego cier­pią, a on otula się po­czu­ciem winy jak płasz­czem.

Je­stem pie­przo­nym wi­ru­sem…

De­cy­zje, które po­dej­muje, koń­czą się ka­ta­stro­fal­nie dla wszyst­kich, któ­rzy mają tego pe­cha, że go ko­chają. Trzeba wresz­cie z tym skoń­czyć. Pra­gnie zo­stać ta­kim czło­wie­kiem, ja­kiego wszy­scy chcą w nim wi­dzieć. I tak bę­dzie. Taki wła­śnie się sta­nie.

– Ko­cham cię – szep­cze, od­wra­ca­jąc się. Leży bli­sko jej karku, kła­dzie dłoń na jej ra­mie­niu.

– Sły­szysz, ko­cham cię bar­dziej niż ko­go­kol­wiek in­nego na świe­cie. Jes­sica?

Po­trząsa jej ra­mie­niem. Chce wie­dzieć, co my­śli jego żona, zwa­riuje, je­śli ona nic nie po­wie.

– Mimo że śmier­dzisz czosn­kiem.

– Daj spo­kój. Nie mo­żesz się te­raz cho­wać za żar­ci­kami i mi­ło­ścią. Ja też cię ko­cham, Alex, ale to wszystko… Sama już nie wiem. Nie poj­muję, co ty w ogóle so­bie my­ślisz. Masz mnie, a ra­zem mamy tro­jaczki. Spro­wa­dzi­łeś gówno do na­szego domu!

Alex mówi ci­cho, żeby nie obu­dzić dzieci:

– Wiem, ko­cha­nie, ale to wszystko zmie­nię. Odejdę z pracy. Nie mam już na to siły. Odło­ży­łem tro­chę pie­nię­dzy i zro­bię so­bie wolne. Żeby być wię­cej z tobą i z dziew­czyn­kami.

Wsłu­chuje się w ci­szę. Sły­szy jej ury­wany od­dech i ci­che szlo­cha­nie. Coś pali go w piersi. Kła­dzie się na wznak, ale wciąż trzyma rękę na jej ra­mie­niu. Boi się, że Jes­sica za­żąda roz­wodu.

Ona od­wraca się do niego. Jej twarz jest mo­kra od łez. Mocno go przy­tula i pła­cze w jego szyję. Alex nie wy­trzy­muje, nie może za­ta­mo­wać łez i pła­cze ra­zem z nią – nad nią i nad sobą sa­mym. Obej­mują się mocno, aż Jes­sica za­sy­pia. A przy­naj­mniej tak mu się wy­daje.

Alex wstaje, za­kłada szla­frok, bie­rze ko­mórkę i wy­cho­dzi na we­randę. Na ja­kiś czas zbłą­dził, ale te­raz od­na­lazł dom. Ro­dzina przede wszyst­kim.

Cięż­kie chmury szybko prze­su­wają się po nie­bie, a bu­rza na ra­zie się pod­dała. Nie­na­wi­dzi pio­ru­nów i gdy je wi­dzi, za każ­dym ra­zem jest pewny, że umrze. Cza­sem śni, że umiera w cza­sie bu­rzy. Za każ­dym ra­zem to ten sam sen.

Siada na we­ran­dzie, opie­ra­jąc się o ścianę domu. Pa­trzy na nie­po­ma­lo­wany ga­raż. Nie ma siły się tym te­raz za­jąć. Do­okoła jest za dużo spraw do za­ła­twie­nia. Czuje się pu­sty w środku. Jest tylko wy­dmuszką i musi wy­peł­nić czymś tę pustkę. Pa­trzy na te­le­fon, jakby ten miał od­mie­nić jego ży­cie. W pew­nym sen­sie tak wła­śnie jest – jedna roz­mowa może spra­wić, że wszyst­kie ko­rze­nie zo­staną wy­rwane, a on znów sta­nie się po­łówką. Ale co in­nego może zro­bić? Je­śli opu­ści Jes­sicę, sta­nie się ni­kim i rów­nie do­brze mógłby umrzeć.

Dość tego. Wię­cej już nie zniosę.

Wy­stu­kuje nu­mer i bie­rze głę­boki od­dech. Pe­ter od razu od­biera.

– Mój ulu­biony bra­ci­szek – mówi, cho­ciaż nie ma in­nego ro­dzeń­stwa. – Jak się mie­wasz?

Wy­daje się iry­tu­jąco za­do­wo­lony.

– Chyba tak, jak na to za­słu­guję – mówi Alex smut­nym gło­sem.

– Sły­sza­łem o Es­toń­czy­kach. Chyba nie po­wie­dzia­łeś nic o nas?

Alex pod­nosi ka­myk, żeby rzu­cić nim w ga­raż, i pa­trzy na ob­rączkę na palcu. „Na do­bre i na złe”. Zła­mał nie­jedną obiet­nicę z przy­sięgi mał­żeń­skiej.

– Nie, ani słowa. Słu­chaj…

– Świet­nie, świet­nie – prze­rywa mu Pe­ter. – Mamy wiel­kie plany. Przy­ślę ci asy­stentkę, wszystko ci opo­wie.

– Nie, Pe­ter, nie trzeba. Skoń­czy­łem z tym. Nie mogę już wię­cej okła­my­wać ro­dziny. Zro­bi­łem to, o co pro­si­łeś. Te­raz sprawy może prze­jąć Wong.

Pe­ter milk­nie, a dźwięki roz­brzmie­wa­jące w tle – szcze­gólna mie­szanka chiń­skiego, an­giel­skiego i ulicz­nego ru­chu – zdra­dzają, że jest na dwo­rze.

– Nie, bra­ciszku. Do­piero za­czy­namy. Ni­g­dzie się nie wy­bie­rasz. Sły­szysz?

– Sorry. Dla mnie to już ko­niec. Po­wie­dzia­łeś, że ma to po­trwać mie­siąc, a mi­nęło ich kilka. Mu­szę się sku­pić na ro­dzi­nie…

– Nic się nie koń­czy. Masz wo­bec mnie dług.

– Ju­tro od­dam ci pie­nią­dze. I od ju­tra je­stem już tylko twoim bra­tem.

Pe­ter śmieje się po dru­giej stro­nie li­nii, ale na­gle prze­staje, a jed­no­cze­śnie dźwięki w tle milkną. Mu­siał gdzieś wejść.

– W tym długu ni­gdy nie cho­dziło o pie­nią­dze, Alex. Chcia­łeś się spła­cić kasą, którą ode mnie do­sta­łeś? – Głos Pe­tera jest chłodny, cmoka z dez­apro­batą.

Alex jakby wi­dział go przed sobą. Jak sie­dzi z mi­nia­tu­rową fi­li­żanką her­baty w ka­wiarni w Hong­kongu, ubrany w gar­ni­tur, z ide­alną fry­zurą i z tymi swo­imi cho­ler­nymi okrą­głymi, ciem­nymi oku­la­rami. Oto­czony go­ry­lami i spoj­rze­niami prze­chod­niów.

– Nie mam żad­nych dłu­gów. Rze­czy, które zro­bi­łem, prze­śla­dują mnie w snach. To wszystko, o czym chciał­bym…

– Je­steś Bao i zo­sta­niesz Bao, a wtedy za­wsze ma się dług. Nie skoń­czysz, póki ży­jesz. Tak to działa. My­śla­łem, że ro­zu­miesz. Nie są­dzi­łem, że po­my­li­łem się co do cie­bie. Je­steś sła­be­uszem. Ale to mi­nie.

– Nie, Pe­ter, koń­czę z tym. Mu­sisz zna­leźć ko­goś in­nego.

Alex kła­dzie się na we­ran­dzie i wpa­truje się w czarne niebo. Ma wra­że­nie, że spada. Czy nie mo­głoby tu wy­lą­do­wać UFO i go po­rwać? By­łoby faj­nie.

Pe­ter par­ska.

– Mam film – mówi, a jed­no­cze­śnie ktoś obok niego coś woła.

– Jaki film? – Alex siada.

Ton głosu Pe­tera się zmie­nia. Jest tward­szy i jesz­cze chłod­niej­szy.

– Ten, na któ­rym je­steś ty i Marty. Nie chcę mó­wić o tym przez te­le­fon, ale wiesz, co mam na my­śli.

Z Aleksa wy­pływa du­sza, a po­tem od­la­tuje gdzieś w lep­sze miej­sce, pew­nie do ja­kie­goś bun­kra. Przy­myka oczy i przy­po­mina so­bie o tym, co wbija pa­zury w jego su­mie­nie. Pe­ter ma film, na któ­rym Storm za­bija Marty’ego, czło­wieka, który wcze­śniej przez pe­wien czas pro­wa­dził klub, za­nim Alex prze­jął to za­da­nie. To był wy­pa­dek. Kiedy oskar­żył Marty’ego o kra­dzież pie­nię­dzy, ten się na niego rzu­cił – bili się i jego prze­ciw­nik przy­pad­kiem skrę­cił kark.

Oczy­wi­ście, że Pe­ter ma to na­gra­nie i nie za­waha się go użyć, je­śli brat nie bę­dzie po­słuszny. Alex o tym wie i traci wszelką na­dzieję. Zo­stał uwię­ziony w tria­dzie na wieki. Al­ter­na­tywą jest wię­zie­nie, może tylko na dwa lata, je­śli uda mu się udo­wod­nić, że się bro­nił. Na­ra­sta w nim nie­na­wiść.

I tak kształ­tuje się plan. Dłu­go­ter­mi­nowy…

Ma tylko dwie moż­li­wo­ści: albo da­lej pra­co­wać dla triady, aż uda mu się z niej na do­bre wy­rwać, albo wy­lą­do­wać w wię­zie­niu. Wtedy zo­stawi Jes­sicę i dziew­czynki same. Jest jesz­cze trze­cie wyj­ście, być może naj­lep­sze. Umrzeć. Lufa pi­sto­letu w usta i bum! – nie ma go. Tylko że wtedy Jes­sica nie do­sta­nie ubez­pie­cze­nia na ży­cie. Alex za­wsze może jed­nak wje­chać w skalną ścianę bez pasa bez­pie­czeń­stwa.

– Alex, je­steś tam jesz­cze? Asy­stentka przy­je­dzie za dwa dni. Mo­żesz ją ode­brać z lot­ni­ska, prawda? Wszystko bę­dzie do­brze, bra­ciszku. Zro­bię z cie­bie króla. Twoja ro­dzina bę­dzie żyć w do­statku. Idźmy do przodu i za­po­mnijmy o wszyst­kich nie­przy­jem­no­ściach, o któ­rych mó­wi­li­śmy. Dziś jest nowy dzień. Do usły­sze­nia wkrótce.

Pe­ter się roz­łą­czył, za­nim Storm zdą­żył od­po­wie­dzieć. Wie, że musi do­ko­nać naj­gor­szego wy­boru w ży­ciu. Jes­sica siada obok niego, a on się za­sta­na­wia, ile udało jej się usły­szeć. Nie wy­gląda na za­gnie­waną, więc pew­nie nic.

– Z kim roz­ma­wia­łeś?

– Z bra­tem. Po­zdra­wia cię.

– Mhm, po­zdrów go ode mnie.

Sie­dzą, obej­mu­jąc się, jakby nic się nie stało – to chyba naj­pięk­niej­sza chwila od mie­sięcy.

– Skąd masz pie­nią­dze? – pyta Jes­sica, psu­jąc wszystko.

Alex wzdy­cha.

– Z ka­syna.

– Ile tego jest?

– W su­mie nie wiem, ale sporo.

Wy­daje się, że Jes­sice taka od­po­wiedź wy­star­cza. Kła­dzie głowę na jego ko­la­nie.

– Mu­simy po­roz­ma­wiać, i to po­waż­nie.

– Wiem. Wszystko na­pra­wię.

– Nie o to mi cho­dzi. Chcę, że­by­śmy usie­dli i po­roz­ma­wiali na­prawdę o wszyst­kim. Dość mam już ta­jem­nic – mówi, a jej ręce drżą.

– Ja też mam ich dość – kła­mie Alex.

Za­ła­twi sprawę z Pe­te­rem, a po­tem wszystko bę­dzie tak, jakby nic się nie wy­da­rzyło. A jak nie, to za­wsze znaj­dzie ja­kąś skalną ścianę. Ale to za­ła­twi – w ten czy inny spo­sób.

Roz­dział 5

Söder­malm, Sztok­holm

Nina Trygg jest w miesz­ka­niu Johna, a czte­rech tech­ni­ków kry­mi­na­li­styki prze­szu­kuje to miej­sce mi­li­metr po mi­li­me­trze. Jak do­tąd jed­nak nie zna­leźli tego, czego Nina szuka. W ca­łym domu nie ma na­wet jed­nego od­ci­sku palca, co ozna­cza, że John albo wy­jąt­kowo sta­ran­nie po­sprzą­tał, albo ni­kogo in­nego tu nie było. Goła ża­rówka na su­fi­cie. Na ko­mo­dzie kon­sola PS4 i ol­brzymi pła­ski te­le­wi­zor. Na stole w sa­lo­nie, obok w po­ło­wie opróż­nio­nej puszki z pi­wem, leży nie­umyty ta­lerz z po­je­dyn­czymi nit­kami ma­ka­ronu i reszt­kami ke­czupu. Miesz­ka­nie w Söder­malm jest ume­blo­wane po spar­tań­sku, tak jak to czę­sto bywa w przy­padku sa­mot­nych męż­czyzn po­ślu­bio­nych pracy. Pach­nie środ­kami czy­sto­ści. Te­raz, kiedy wła­ści­ciela już nie ma, miej­sce to spra­wia przy­gnę­bia­jące wra­że­nie. Nina pod­nosi opra­wioną w ramkę fo­to­gra­fię. Jest na niej ona sama. Uśmie­cha się, jakby nie wie­działa, że on robi jej zdję­cie. Nina wzdy­cha i od­sta­wia ramkę.

Nie może po­jąć, że John nie żyje. Roz­ma­wiała z nim za­le­d­wie dwa dni wcze­śniej. Na­wet się po­ca­ło­wali. Prze­ciąga ję­zy­kiem po gór­nej war­dze. Ktoś z jego ro­dziny pew­nie zaj­mie się prak­tycz­nymi spra­wami. Nie po­znała jesz­cze ni­kogo z nich, ale mimo to nosi w brzu­chu ich krew­niaka.

Nie chce jej się wie­rzyć, że John ode­brał so­bie ży­cie. To się po pro­stu nie trzyma kupy.

Nina za­dbała o to, by przy­dzie­lono jej to do­cho­dze­nie, mimo że jej szef był temu zde­cy­do­wa­nie prze­ciwny. Zmiękł, kiedy mu po­wie­działa, o czym mó­wił John – był pe­wien, że chiń­skie triady przy­były do Szwe­cji i za­ra­biają ogromne pie­nią­dze na dzia­łal­no­ści prze­stęp­czej. Uwa­żał też, że zna­lazł coś, co mo­gło po­grą­żyć cały ten pół­świa­tek. Nina po­wie­działa, że może wła­śnie dla­tego zo­stał za­mor­do­wany.

John miał do­wody na coś du­żego, a ona o tym wie­działa. Py­ta­nie tylko, gdzie je ukrył. Naj­pierw spraw­dzą miesz­ka­nie, a po­tem biuro. Prę­dzej czy póź­niej to znajdą.

Jest tu tro­chę wi­zy­tó­wek z jego na­zwi­skiem i ty­tu­łem kon­sul­tanta do spraw bez­pie­czeń­stwa, co jest tylko ele­gant­szym okre­śle­niem na pry­wat­nego de­tek­tywa. Wcze­śniej był woj­sko­wym i żoł­nie­rzem SOG, Spe­cjal­nej Grupy Ope­ra­cyj­nej, a więc nie na­le­żał do fa­ce­tów, któ­rych ła­two za­bić.

Za­żą­dała bil­lin­gów z jego te­le­fonu i ko­re­spon­den­cji ma­ilo­wej, ale John wie­dział, jak się chro­nić i fakt, że Nina pra­cuje dla Säpo, nie ma tu żad­nego zna­cze­nia. John dbał o klien­tów i pil­no­wał, żeby nikt nie mógł śle­dzić jego roz­mów i wia­do­mo­ści. Ale ona znaj­dzie to, czego szuka.

Te­le­fon to jedna sprawa. Może uzy­skać do­stęp do wy­kazu po­łą­czeń od szwedz­kiego ope­ra­tora, ale nie ma pew­no­ści co do ma­ili, które praw­do­po­dob­nie są za­szy­fro­wane. Po­li­cja bez­pie­czeń­stwa Säpo ma wię­cej wła­dzy od zwy­kłej po­li­cji, a ona za­mie­rza prze­su­nąć każdą gra­nicę, je­śli okaże się to po­trzebne.

Siada na jego nie­po­ście­lo­nym łóżku, które jak na jej gust jest za twarde. Na noc­nym sto­liku stoi pu­sta bu­telka po whi­sky. Prze­cież John nie pił… A może po tych wszyst­kich woj­nach miał ze­spół stresu po­ura­zo­wego i zu­peł­nie mu od­biło? Mało praw­do­po­dobne, ale moż­liwe.

Je­śli rze­czy­wi­ście na­tknął się na do­wody, które mogą wy­wró­cić do góry no­gami cały prze­stęp­czy świa­tek, po­dej­rza­nych są ty­siące. Każdy kry­mi­na­li­sta o ni­skiej ran­dze za­mor­do­wałby Johna, nie wa­ha­jąc się na­wet przez se­kundę. Coś tu się jed­nak nie zga­dza. Krzy­czy o tym każda po­li­cyjna ko­mórka w jej ciele.

Obok bu­telki na noc­nym sto­liku leży książka o hi­sto­rii Chin, którą, są­dząc po za­kładce, John do­czy­tał tylko do po­łowy. Pod spodem jest inna książka, lek­kie czy­ta­dło. Nina za­czyna się za­sta­na­wiać, czy w ogóle go znała.

Wcho­dzi do ga­bi­netu Johna w są­sied­nim po­koju i czuje, że coś jej nie pa­suje. Przy­staje i przez chwilę się roz­gląda. Nie ma kom­pu­tera. Wi­dzi ka­ble, do któ­rych po­wi­nien być pod­łą­czony. Pa­trzy w górę w róg su­fitu. Za­uważa ka­merkę i śle­dzi wzro­kiem zni­ka­jący pod biur­kiem ka­bel. Jest po­łą­czony z ro­ute­rem pod sto­łem. Nina wzdy­cha. Miała na­dzieję na twardy dysk, ale dziś wszystko idzie prze­cież od razu na ja­kiś ser­wer, któ­rego umiej­sco­wie­nie znał tylko John.

Na stole wi­dzi kartkę z imio­nami i na­zwi­skami Jes­siki i Aleksa Stor­mów. Za na­zwi­skiem Aleksa znaj­duje się znak za­py­ta­nia.

Znowu Alex Storm…

Żół­to­dziób, który mało nie zro­bił pod sie­bie pod­czas prze­słu­cha­nia. Nina my­ślała, że John nie wie, co mówi, kiedy opo­wia­dał o tria­dach w Szwe­cji i o tym, że Alex jest w to za­mie­szany. Może to była tylko pa­ra­no­iczna myśl, która po­ja­wiła się w gło­wie Johna na sku­tek ze­społu stresu po­ura­zo­wego? Nie wia­domo – tak dużo się tu nie zga­dza…

Nina głasz­cze się po brzu­chu i my­śli o dziecku, które do­piero stało się ży­ciem. O tym, że John ni­gdy nie do­świad­czy ro­dzi­ciel­stwa i że dziecko ni­gdy nie po­zna ojca. Nie naj­lep­szy po­czą­tek ży­cia.

Nina za­mie­rza wy­wró­cić wszystko do góry no­gami, żeby się do­wie­dzieć, dla­czego John nie żyje.

Chce za­cząć od Jes­siki i Aleksa Stor­mów.

Roz­dział 6

Szpi­tal w Ka­ro­lin­ska, Solna

Sara nie­na­wi­dzi być w śpiączce. Ma ze­spół za­mknię­cia, ale o tym wie tylko ona sama. Jest przy­tomna, ale ciało rów­nie do­brze mo­głoby być mar­twe.

Rów­nie do­brze…

To cho­roba neu­ro­lo­giczna. Mózg działa, ale ciało jest jak spa­ra­li­żo­wane. Tro­chę tak, jakby była żyw­cem po­grze­bana. Nie ro­zu­mie, jak le­ka­rze z tego szpi­tala mo­gli tego nie za­uwa­żyć.

Leży na łóżku i ru­sza jed­nym pal­cem u stopy. Cza­sami jej się to udaje, ale oczy­wi­ście ni­gdy wtedy, gdy ktoś jest w po­koju. Tak jakby ciało z niej drwiło.

Prę­dzej czy póź­niej znów sta­nie się Sarą. Tą dziew­czyną ży­jącą na­prawdę, a nie nie­wi­doczną i nie­ru­chomą pa­cjentką, którą jest dzi­siaj. Prę­dzej czy póź­niej ktoś za­uważy, że ona wciąż ist­nieje we­wnątrz tej po­włoki.

Coś ru­sza jej się w brzu­chu. To, co uzna­wała za od­ruch je­lit pro­te­stu­ją­cych prze­ciwko płyn­nemu od­ży­wia­niu, było pło­dem. Jako le­karka po­winna była to zro­zu­mieć. Ale to w su­mie bez zna­cze­nia.

Sara za­mie­rza wal­czyć, by wy­do­stać się z tej ja­skini, za­nim uro­dzi dziecko. Musi się nim za­jąć i po­wie­dzieć po­li­cji wszystko, co wie o Alek­sie: o tym, że za­bił czło­wieka i ukrył ciało, że han­dluje nar­ko­ty­kami, pro­wa­dzi ka­syno i bur­del, no i że jest głową smoka chiń­skiej triady w Szwe­cji, cho­ciaż sam le­dwo zdaje so­bie z tego sprawę. To dla niego je­dyny ra­tu­nek. Sara zna brata, wie, jaki jest. Alex nie skoń­czy z tym te­raz, skoro tak mocno się w to wplą­tał – to nie leży w jego na­tu­rze. Po­trze­buje naj­sil­niej­szego ciosu, jaki Sara może mu wy­mie­rzyć: dwóch lat w wię­zie­niu.

Chcia­łaby mieć we­hi­kuł czasu, cof­nąć się i do­pil­no­wać, żeby wy­lą­do­wał w pace już w mło­dym wieku. Wci­snąć przy­cisk „re­set”. Po­wi­nien po­sie­dzieć w celi i na­prawdę za­sta­no­wić się nad swo­imi wy­bo­rami, do­świad­czyć efek­tów tego, co robi, żeby po­tem stać się osobą, którą po­wi­nien być. Czyli kimś, kto po­trafi po­dej­mo­wać wła­ściwe de­cy­zje i prze­wi­dy­wać kon­se­kwen­cje, za­nim staną się fak­tem.

Je­dyna droga to kara wię­zie­nia. Ina­czej Alex wy­ro­śnie na po­twora. Wi­działa to już wtedy, gdy miał kil­ka­na­ście lat, tak jakby w gwiaz­dach od za­wsze było za­pi­sane, że musi stać się kimś bar­dzo nie­bez­piecz­nym.

Nie­któ­rzy lu­dzie mają to bar­dzo głę­boko za­ko­rze­nione w so­bie, szcze­gól­nie Alex. De­mon, który w nim drze­mał, się zbu­dził. Sły­szała to w jego gło­sie za każ­dym ra­zem, kiedy do niej przy­cho­dził i spo­wia­dał się ze swo­ich grze­chów. Ob­rzu­cał ją wszyst­kimi swo­imi uczyn­kami i lę­kiem, jakby była cho­ler­nym czar­nym wor­kiem na śmieci.

Kiedy był młod­szy, czę­sto wda­wał się w bi­ja­tyki. Gdy się zaś bił, w tych sa­mych sko­śnych oczach, za które go wy­śmie­wano, wi­działa mrok. Ten mrok przej­mo­wał nad nim wła­dzę i spra­wiał, że Alex nie mógł prze­stać się bić, że był jak wy­głod­niały po­twór, który uwiel­bia prze­moc. Mimo że z cza­sem jej brat z tym skoń­czył, po­twór na­dal w nim miesz­kał. Drze­mał. Aż do te­raz.

Sara ko­cha Aleksa, na­wet bar­dziej niż samą sie­bie, i to wła­śnie dla­tego chce go wsa­dzić za kratki.

Dla jego wła­snego do­bra… dla do­bra dzieci…

Sara się kon­cen­truje. Nie ma wiele czasu. Każ­dego dnia Alex zbliża się do ka­ta­strofy. Jest ty­ka­jącą bombą i być może tylko ona może go za­trzy­mać. Za­nim bę­dzie za późno.

Sara oczysz­cza umysł ze wszyst­kich my­śli, kon­cen­truje się tylko na pal­cach u stóp. Długo leży i wy­obraża so­bie nerwy bie­gnące od mó­zgu aż do nóg. Daje z sie­bie wszystko i czuje się wy­koń­czona. Ale wy­si­łek się opłaca. Palce u obu stóp za­czy­nają się po­ru­szać.

Świę­tuje w du­chu, jakby Szwe­cja strze­liła gola na mun­dialu. Jest tak szczę­śliwa, że się roz­pra­sza, a wtedy palce znów za­mie­niają się w śnięte ryby.

Nie szko­dzi. Znów jej się uda, prę­dzej czy póź­niej.

Roz­dział 7

Hong­kong

Choć krótko ostrzy­żone, sie­dem­na­sto­let­nie bliź­niaczki są do­kład­nie ta­kie, jak chciał – śliczne, nie­winne i ubrane w szkolne mun­durki w czer­wono-zie­loną kratkę – i mimo szcze­rych wy­sił­ków ich ust Pe­ter Bao nie ma wy­try­sku. W zwy­kłej sy­tu­acji od razu by mu sta­nął, na­wet bez pi­gu­łek, ale dziś nie po­maga na­wet skry­wa­jący się w ich oczach lęk.

Kle­pie jedną z dziew­czyn po twa­rzy, wstaje z gi­gan­tycz­nej sofy, na któ­rej sie­dział od­chy­lony do tyłu, i je wy­rzuca.

– Zni­kaj­cie! Wra­cać do ro­boty.

Dziew­czyny szybko się wy­co­fują, od­wra­cają i spiesz­nie idą do drzwi wiel­kiego, luk­su­sowo wy­po­sa­żo­nego do­mo­wego ga­bi­netu. Gruba ja­sno­szara mata, która po­krywa całą po­wierzch­nię pod­łogi, tłumi dźwięki ich wy­so­kich ob­ca­sów.

Staje nagi przy ogrom­nym pa­no­ra­micz­nym oknie zaj­mu­ją­cym cały długi bok po­koju i przy­gląda się Hong­kon­gowi, który za­czyna bu­dzić się do ży­cia.

Wy­po­sa­że­nie jest w za­chod­nim stylu – wiel­kie biurko z chromu i szkła, ze­staw sof do nie­for­mal­nych roz­mów i stół kon­fe­ren­cyjny z ośmioma krze­słami.

Nie­mal nie­zau­wa­żal­nie po­ja­wia się stara go­spo­sia, która przy­go­to­wuje mu her­batę. W pierw­szym od­ru­chu chce się okryć szla­fro­kiem firmy De­rek Rose, po­sta­na­wia jed­nak da­lej stać przy oknie, aż ko­bieta wyj­dzie. Igno­ro­wa­nie sług to je­den ze spo­so­bów na po­ka­za­nie im, kto tu rzą­dzi. Z jego po­zy­cją nie może so­bie po­zwo­lić na oka­zy­wa­nie sła­bo­ści albo nie­zde­cy­do­wa­nia.

Lu­dzie za­wsze idą za sil­nym li­de­rem – albo wie­dzą, że on wie naj­le­piej, albo boją się kon­se­kwen­cji zwią­za­nych z nie­pod­da­niem się jego woli. Wszy­scy pra­cow­nicy Pe­tera za­wsze wie­dzą, czego chce i ocze­kuje, żeby nie mu­siał mar­no­wać czasu na try­wialne sprawy. Wie więc, że dziew­czyny już idą z po­wro­tem do stu­dia fil­mo­wego – por­nosy z bliź­niacz­kami są zbyt cenne, by tra­ciły czas w bur­delu.

Siada na obi­tym skórą biu­ro­wym fo­telu na kół­kach i składa głowę na wy­so­kim opar­ciu w ko­lo­rze czer­wo­nego wina. Nikt nie ro­zu­mie, jaki cię­żar nie­sie na swo­ich bar­kach, i nikt nie ma po­ję­cia, ja­kie sce­na­riu­sze musi ana­li­zo­wać, żeby prze­wi­dzieć ko­lejne po­su­nię­cia prze­ciw­ni­ków i im za­po­biec.

Triady kon­ku­rują o te same rynki, pró­bują uza­leż­nić od sie­bie osoby z kręgu wła­dzy i wal­czą o tych sa­mych klien­tów i te­ry­to­ria. Tylko silny daje radę ro­snąć, za­wsze kosz­tem ko­goś in­nego. Chwila nie­uwagi albo błąd może spro­wo­ko­wać na­paść. To jak pły­wa­nie w oce­anie, w któ­rym roi się od re­ki­nów. A re­kiny ni­gdy nie śpią.

Znów otwiera oczy, opiera się po­ku­sie wró­ce­nia do łóżka choćby na kwa­drans. Pięć go­dzin snu musi mu wy­star­czyć, jak zwy­kle.

Są­czy go­rącą her­batę z od­po­wied­nią ilo­ścią cu­kru, jest do­kład­nie taka, jaką lubi. Ekran na biurku po­ka­zuje, jak w ciągu nocy zmie­niły się rynki. Wie, że nie wy­da­rzyło się nic szcze­gól­nie dra­ma­tycz­nego, ma alarm, który go bu­dzi, je­śli w ja­kichś pa­ra­me­trach po­ja­wia się za duże od­chy­le­nie, trzeba jed­nak przyj­rzeć się wielu róż­nym zmien­nym. Jest cała masa in­nych kryp­to­wa­lut niż bit­coin, które trzeba śle­dzić, wszyst­kie jed­nak mają wielką wadę – są nie­prze­wi­dy­walne. Ale po­sia­da­nie du­żych ilo­ści tra­dy­cyj­nej wa­luty też wiąże się z nie­pew­no­ścią. Co­raz ostrzej­sze prawa fi­nan­sowe, ja­kie Stany Zjed­no­czone na­rzu­cają resz­cie świata, cały czas pod­no­szą ry­zyko. Pe­ter ma oczy­wi­ście mnó­stwo le­gal­nych firm o ol­brzy­mich za­so­bach, które może wy­ko­rzy­sty­wać do pra­nia po­zo­sta­łych do­cho­dów, ale na­wet one nie wy­star­czają, by ob­słu­żyć rzekę go­tówki w róż­nej wa­lu­cie spły­wa­ją­cej do niego przez całą dobę, każ­dego dnia.

Robi no­tatkę, żeby spraw­dzić, jak ra­dzi so­bie ze­spół pro­gra­mi­stów, który bu­duje jego wła­sną cy­frową wa­lutę.

Jak czę­sto w ostat­nich ty­go­dniach, za­uważa, że trudno mu się sku­pić na bar­dzo dłu­giej li­ście rze­czy do zro­bie­nia. Wzdy­cha, ob­raca krze­sło i sięga w stronę le­żą­cej na półce skrzynki, z któ­rej wy­ciąga paczkę pa­pie­ro­sów i za­pal­niczkę od Car­tiera w kształ­cie mi­nia­tu­ro­wego biurka. Za­pala pierw­szego tego dnia. Na­prawdę musi skoń­czyć z tym gów­nem, tak jak z kok­sem. Ale to musi jesz­cze po­cze­kać, aż w gło­wie prze­staną mu szu­mieć pro­blemy, które tylko on może roz­wią­zać.

Za­uważa, że gorzko się uśmie­cha, kiedy my­śli o ojcu i o tym, jak ten przy­go­to­wy­wał go do za­dań szefa jed­nej z naj­po­tęż­niej­szych triad w Hong­kongu. Pa­le­nie to za­le­d­wie je­den z wielu złych zwy­cza­jów, które odzie­dzi­czył.

Na szczę­ście nikt nie wi­dzi jego uśmie­chu – wła­śnie na ta­kie drobne oznaki sła­bo­ści nie może so­bie po­zwo­lić. Chyba czas zna­leźć ja­kie­goś za­stępcę, ko­goś, kto go od­ciąży. Pro­blem w tym, że za­wsze wiąże się to z ry­zy­kiem do­pusz­cze­nia ko­goś do ta­jem­nic, a ko­rzy­ści trzeba wy­wa­żyć z za­gro­że­niem, że czło­wiek stwo­rzy so­bie po­ten­cjal­nego wroga, i z ko­niecz­no­ścią wzmoc­nie­nia nad­zoru, gdyby przy­szło mu wpro­wa­dzić ta­kie roz­wią­za­nie. Na ra­zie naj­pro­ściej jest mu ota­czać się głu­pimi i nie­świa­do­mymi kar­kami, któ­rzy będą w sta­nie utrzy­mać go przy ży­ciu, kiedy bę­dzie zaj­mo­wał się my­śle­niem.

Gdy zo­stał zmu­szony do usu­nię­cia sta­rego z drogi, prze­jął or­ga­ni­za­cję znaj­du­jącą się praw­do­po­dob­nie na pią­tym lub szó­stym miej­scu w hie­rar­chii. Wcze­śniej była druga, ale oj­ciec za­nie­dbał dzia­łal­ność. Mimo że Pe­ter był zde­cy­do­wa­nie naj­młod­szym sze­fem w mie­ście, w któ­rym wciąż obo­wią­zy­wał sza­cu­nek dla wieku, udało mu się prze­su­nąć kilka szcze­bli w górę. Oczy­wi­ście przy tej oka­zji na­ro­bił so­bie wielu wro­gów, ale na to nic się nie da po­ra­dzić.

Oj­ciec miał ra­cję przy­naj­mniej w jed­nym: że świat na­leży do sil­nych. Je­śli czło­wiek nie de­cy­duje, to musi słu­chać. A on nie­na­wi­dzi słu­chać. Zwa­żyw­szy na to, co się dzieje na świe­cie, trzeba być w pierw­szym sze­regu po­stępu.

Chiny sta­rają się pod­po­rząd­ko­wać so­bie oto­cze­nie, a roz­wój tech­no­lo­giczny to woda na młyn re­żimu. Jak długo par­tia ko­mu­ni­styczna trzyma pań­stwo w że­la­znym uści­sku, Chiny do­brze so­bie ra­dzą, mimo że pro­blemy spo­łeczne cały czas na­ra­stają. Jed­no­cze­śnie le­niwa i nie­zdy­scy­pli­no­wana banda w Ame­ryce już te­raz, na­wet nie zda­jąc so­bie z tego sprawy, strze­liła so­bie w skroń. Iro­nia po­lega na tym, że lu­dzie ży­jący w za­chod­nim świe­cie są jak żywe trupy, ga­pią się na se­riale o zom­bie i ka­ta­stro­ficzne filmy, pod­czas gdy ich słabe de­mo­kra­cje chylą się ku nie­unik­nio­nemu upad­kowi. Pe­ter Bao znów się uśmie­cha. To, że lu­dzie Za­chodu, bar­dziej in­te­re­su­jący się za­ra­bia­niem co­raz więk­szych pie­nię­dzy niż są­sia­dami po dru­giej stro­nie ulicy, mają prawo de­cy­do­wać, który ło­buz bę­dzie rzą­dził ol­brzy­mim apa­ra­tem pań­stwo­wym, jest tak głu­pie, że aż trudno w to uwie­rzyć. Wy­star­czy po­pa­trzeć, jak silni po­li­tycy, tacy jak Er­do­ğan w Tur­cji, ma­ni­pu­lują Eu­ropą, kie­ru­jąc stru­mie­nie uchodź­ców w stronę gra­nicy z Gre­cją i Buł­ga­rią. To­le­ran­cyjni głupcy w Eu­ro­pie, osła­bieni wła­snym do­bro­by­tem, nie wie­dzą już, czym jest nę­dza, i mimo wcze­śniej­szych kry­zy­sów wpusz­czają ko­lej­nych uchodź­ców w imię hu­ma­ni­zmu. Są jak owce, które same otwie­rają furtkę wil­kowi.

Ale z per­spek­tywy Pe­tera sy­tu­acja w Eu­ro­pie jest ko­rzystna. Otwarte gra­nice i lu­dzie, któ­rzy dzielą się na znu­dzo­nych i od­rzu­co­nych – wszystko to zwięk­szyło po­pyt na spe­cjalne usługi, które może za­ofe­ro­wać. A na do­da­tek jego przy­rodni brat świet­nie się spi­suje.

Alex oczy­wi­ście jesz­cze nie ro­zu­mie swo­jego wła­snego świata, wciąż jest słaby i nie­do­świad­czony, ale w im­po­nu­jący spo­sób prze­szedł na złą stronę prawa.

Nie­wąt­pli­wie fakt, że musi się zaj­mo­wać żoną i dziećmi, jest da­leki od ide­ału. Może to być prze­szkoda, kiedy Storm prze­nie­sie się do Hong­kongu, żeby za­jąć swoje na­tu­ralne miej­sce u jego boku. To pro­blem, który Pe­ter roz­wiąże, kiedy przyj­dzie na to czas. To jego pod­sta­wowa za­sada – zaj­muje się jed­nym kło­po­tem na­raz.

Co prawda jego przy­rodni brat jest pół­krwi, ale oka­zał się nie taki głupi, jak Pe­te­rowi się po­cząt­kowo wy­da­wało. Alex ma w so­bie wię­cej siły, niż sam za­uważa, w czym może zresztą kryć się ziarno za­gro­że­nia. Poza tym jest star­szy od Pe­tera, cho­ciaż ten bar­dzo nie chce się do tego przy­znać. Ist­nieje małe praw­do­po­do­bień­stwo, że Alex rzuci bratu wy­zwa­nie, ale po­rządny ogrod­nik za­wsze po­zo­staje czujny, mimo że żadne drzewo nie wy­ra­sta ku niebu.

Od Aleksa my­śli Pe­tera dry­fują znów ku ich ojcu. Brat jest nie­świa­domy iro­nii kry­ją­cej się w tym, że to on nie­sie da­lej tra­dy­cję, od­bu­do­wu­jąc or­ga­ni­za­cję ojca i wzmac­nia­jąc ją w kul­tu­rze, która cią­gle czci swo­ich przod­ków.

Ja­sne, że stary tro­chę Pe­tera na­uczył, ale jed­no­cze­śnie był bez­na­dziejną ska­mie­liną, która nie miała żad­nego in­nego planu do­ty­czą­cego swo­jej wła­dzy niż próby jej po­sze­rze­nia. Pe­ter jest wdzięczny za pod­sta­wowe prace, za to, że jego po­przed­nicy zbu­do­wali plat­formę, którą może te­raz wy­ko­rzy­stać do zdo­by­cia praw­dzi­wej po­tęgi. Wkrótce wpro­wa­dzi w ży­cie swoje za­mie­rze­nia, co­raz wię­cej ka­wał­ków ukła­danki tra­fia na swoje miej­sca. Bo wadą kul­tury czczą­cej wiek jest to, że czo­łowe or­ga­ni­za­cje są dziś pro­wa­dzone przez sta­rych i zmę­czo­nych męż­czyzn, któ­rym bra­kuje wi­zji i wie­dzy o tym, jak funk­cjo­nuje świat. Ale gdy Pe­ter sta­nie na czele ca­łego or­ga­ni­zmu kon­tro­lu­ją­cego z cie­nia Hong­kong, za­równo Chiny, jak i Za­chód będą cier­pieć za swoje wro­dzone sła­bo­ści.

Świat na­leży do sil­nych.

Roz­dział 8

Får­dala, Ty­resö

Storm bu­dzi się i spo­gląda na ze­gar. Udało mu się prze­spać dwie go­dziny. Tro­jaczki leżą w łóżku, a dla niego zo­staje tylko dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów.

Nor­malka…

„Zróbmy so­bie dzieci”, mó­wiła. „Bę­dzie faj­nie”, mó­wiła, a po­tem wy­ci­snęła z sie­bie od razu trójkę. Pie­przyć karmę!

Jes­sica już nie śpi i karmi jedną z có­re­czek. Alex nie wie którą, ale za­uważa, że dziew­czynka ma nie­bie­ski pa­zno­kieć, więc to musi być Frida. Jes­sica po­ma­lo­wała pa­znok­cie dzieci na różne ko­lory. Córka z żół­tymi to Fre­drika, ta z nie­bie­skimi to Frida, a z zie­lo­nymi – Fanny, ale świeżo upie­czo­nemu ojcu wciąż trudno po­wią­zać imiona z bar­wami. Jes­sica wy­brała dwa imiona, a on jedno; zde­cy­do­wał się na Fanny, bo było to je­dyne imię na F, które przy­cho­dziło mu do głowy. Frida po Fri­dzie Kahlo, a Fre­drika po Fre­drice Bre­mer. Pra­wie współ­czuje Fanny.

Ca­łuje ją w czółko, a ona cią­gnie go pa­lusz­kami za włosy.

– Dla­czego dzieci tak cu­dow­nie pachną?

– Bo je ką­piemy. A ra­czej ja to ro­bię – od­po­wiada Jes­sica. A po chwili szep­cze: – Mia­łam dziś sen…

Alex wzdy­cha w du­chu. Ko­lejna hi­sto­ria z chorą liczbą szcze­gó­łów, o któ­rych bę­dzie ga­dać przez co naj­mniej kwa­drans.

– Zaj­miemy się tym póź­niej? – pyta, po­zwa­la­jąc Fanny chwy­cić go za pa­lec wska­zu­jący, i tań­czy z nią, cho­ciaż leży na ple­cach.

– Co?

– Nie, nic.

Alex pró­buje spra­wiać wra­że­nie, że sku­pia się na sło­wach Jes­siki, ma na­dzieję, że wie­czo­rem nie przyj­dzie jej do głowy znów ana­li­zo­wać swój sen. Jest na to zbyt zmę­czony, a jego my­śli krążą gdzie in­dziej.

– Halo, słu­chasz?

– Ja­sne. Wąż ze skrzy­dłami i mnó­stwo do­łów w ziemi.

– Nie do­łów. Za­pa­dlisk – pro­stuje Jes­sica i mówi da­lej.

Storm za­sta­na­wia się, jak może się z tego wszyst­kiego wy­plą­tać i unik­nąć ry­zyka, że Pe­te­rowi od­bije i znów zmusi go do dzia­ła­nia. Wie, że bę­dzie mu­siał pod­jąć dra­styczne kroki. Być może jest tylko je­den spo­sób, jedna droga. To wła­śnie nad tym się za­sta­na­wia. A także nad tym, czy po­trafi prze­kro­czyć tę gra­nicę.

Jes­sica naj­wy­raź­niej skoń­czyła swoją opo­wieść i Alex ostroż­nie wstaje, żeby nie zbu­dzić trze­ciego dziecka.

– I co o tym są­dzisz?

Sły­chać mla­śnię­cie, kiedy có­reczka z nie­bie­skimi pa­znok­ciami wy­pusz­cza su­tek z ust.

– O czym?

– O moim śnie, oczy­wi­ście – mówi Jes­sica, roz­kła­da­jąc ręce. Wy­gląda, jakby cze­kała na od­po­wiedź.

Alex wie, że to bę­dzie ciężka próba.

– Ja… po pro­stu bo­isz się węży.

– Po­waż­nie? Tylko tyle masz mi do po­wie­dze­nia?

– Wiesz, ra­dził­bym ci, że­byś po­roz­ma­wiała o tym z Sus­sie. Bar­dzo jej się to spodoba. A ja mu­szę le­cieć do pracy.

Ca­łuje po ko­lei każdą z dziew­czy­nek, po czym wstaje i od­cho­dzi.

Jes­sica coś mam­ro­cze, a Alex uznaje, że woli tego nie sły­szeć. Już ma pierw­sze ob­jawy ataku pa­niki. Czuje się tak, jakby za­ci­skała mu się tcha­wica, a płuca skur­czyły się do roz­miaru orzesz­ków.

W ła­zience bie­rze pi­gułki, które do­stał od Wonga. Nie ma po­ję­cia o ich skła­dzie, ale dzia­łają. Tekst jest po chiń­sku, a on w su­mie nie chce wie­dzieć, z czego są zro­bione. Pew­nie z cio­sów słoni i pra­żo­nych tru­ją­cych ro­puch.

Alex my­śli o swo­jej matce i o tym, że kiedy przy­le­ciała z Hong­kongu, gdy był ma­łym dziec­kiem, nie po­wie­działa mu wszyst­kiego. Wie­lo­krot­nie py­tał ją o swo­jego bio­lo­gicz­nego ojca, ale mil­czała, co strasz­nie go de­ner­wo­wało. Chciał wie­dzieć wię­cej – wszystko to, czego nie za­mie­rzała mu zdra­dzić. Na wszyst­kie py­ta­nia, które jej za­da­wał, do­sta­wał tylko wy­mi­ja­jące od­po­wie­dzi. A on chciał wie­dzieć, nie­za­leż­nie od tego, co to było. Wszyst­kie sprawy zwią­zane z oj­cem wy­da­wały się ja­kieś nie­do­koń­czone.

Całe jego ży­cie skła­dało się z nie­do­koń­czo­nych rze­czy. Za każ­dym ra­zem, kiedy matka do­sta­wała pracę w ko­lej­nej am­ba­sa­dzie, prze­pro­wa­dzał się wraz z nią. Ofi­cjalna wer­sja była za­wsze taka sama: praca zmu­szała ją do prze­no­sin na nową pla­cówkę w Peru, a sprawy ojca w Hong­kongu i tam­tej­sza kul­tura unie­moż­li­wiały mu jeż­dże­nie z nimi. Dla­tego ko­nieczny był roz­wód. Oj­ciec źle zniósł ten cios i od­su­nął się od syna. Alex jed­nak za­wsze prze­czu­wał, że to nie­cała prawda, a kiedy wró­cił do szkoły w Szwe­cji, do­wie­dział się, że jego matka wpi­sała na for­mu­la­rzu „oj­ciec nie­znany”.

W każ­dym no­wym miej­scu do­cho­dziło do bó­jek. Za­wsze od­sta­wał od in­nych, był brudną żółtą plamą wśród bieli. Na­wet dzieci roz­wod­ni­ków miały ojca.

Te­raz za­czyna po­woli od­zy­ski­wać ko­rze­nie, ale im wię­cej się o nich do­wia­duje, tym bar­dziej ma wra­że­nie, że może le­piej nic nie wie­dzieć. Zdaje so­bie sprawę, że jego oj­ciec był głową smoka w tria­dach, że dużo pił i był groźny. Nie wie dla­czego, ale jego matka po­czuła, że musi uciec.

Kiedy Alex skon­tak­to­wał się z przy­rod­nim bra­tem, żeby pro­sić o po­życzkę, która miała ura­to­wać jego sa­lon sa­mo­cho­dowy przed ban­kruc­twem, w za­mian mu­siał za­jąć się spra­wami brata w Szwe­cji. W za­ło­że­niu tylko na ja­kiś czas, po­tem Pe­ter miał zna­leźć ja­kie­goś za­stępcę. Alex jed­nak już ro­zu­miał, że ni­gdy do tego nie doj­dzie. Wpadł jak śliwka w kom­pot.

Wszystko za­częło się wtedy, gdy od­wie­dził grób ojca w Hong­kongu. To wła­śnie wów­czas zo­ba­czyli się po raz pierw­szy. Dziś Alex tego ża­łuje. Ale przy­naj­mniej zna­lazł ko­rzeń tej swo­jej po­łówki, która była tak ulotna. Stał się w mniej­szym stop­niu po­łową czło­wieka.

Po tym dniu bra­cia mieli ra­czej spo­ra­dyczny kon­takt. Cza­sami roz­ma­wiali, głów­nie dla­tego, że byli przy­rod­nim ro­dzeń­stwem. Cho­ciaż Alex my­ślał o tym, by znów po­je­chać do Hong­kongu, ni­gdy tego nie zro­bił. Tego też ża­łuje. Być może po­znałby brata le­piej i dzięki temu go przej­rzał. Te­raz jed­nak wy­gląda na to, że musi prze­ciąć tę więź, naj­le­piej w mą­dry spo­sób.

Go­dzinę póź­niej Storm wcho­dzi do re­stau­ra­cji Gol­den Dra­gon w Älvsjö, która pełni tylko funk­cję przy­krywki dla ka­syna. W czę­ści re­stau­ra­cyj­nej jest pra­wie pu­sto, ale kiedy wstu­kuje kod, by otwo­rzyć so­lidne drzwi do sa­mego ka­syna, czuje się, jakby wkra­czał do in­nego świata, do mi­nia­tu­ro­wych Chin.

W wiel­kiej sali wszę­dzie w coś się gra. Naj­pierw wi­dać stół do pai gow, czyli ty­siąc­let­niego chiń­skiego do­mina i jed­nej z naj­bar­dziej po­pu­lar­nych roz­ry­wek w lo­kalu. Wy­maga nie­sły­cha­nych umie­jęt­no­ści stra­te­gicz­nych i lo­gicz­nego my­śle­nia. Gra się przy uży­ciu trzy­dzie­stu dwóch po­nu­me­ro­wa­nych pły­tek i dwóch ko­stek. Pai gow przy­po­mina nieco po­kera, ale jest bar­dziej skom­pli­ko­wane.

Chiny to naj­więk­sze ka­syno świata. W Ma­kau ist­nieją dwa naj­więk­sze domy gry na świe­cie, a ob­roty z ha­zardu są w tym re­gio­nie więk­sze niż w Las Ve­gas.

W na­stęp­nej czę­ści gra się w sic bo. Trzy kostki pod za­słoną, ob­sta­wia się, co wy­pa­dło. Szybka i eks­cy­tu­jąca gra, jak jazda bez trzy­manki.

Poza sic bo i pai gow za­ra­biają na keno, po­ke­rze, au­to­ma­tach i ma­dżongu. Ni­gdy nie jest tu ci­cho, a gra się przez całą dobę. Roz­brzmie­wa­jące tu dźwięki spra­wiają, że Alex w prze­dziwny spo­sób czuje się jak w domu. Roz­gar­diasz, dzwo­niące ma­szyny, lu­dzie krzy­czący, kiedy wy­gry­wają lub tracą. Po pro­stu sza­lone ży­cie. Po­doba mu się to, mimo że jego brat prak­tycz­nie go zmu­sił, żeby się tym zaj­mo­wał. W ja­kiś dzi­waczny spo­sób od­naj­duje tu ko­rze­nie. Alex, ze swoim w po­ło­wie azja­tyc­kim po­cho­dze­niem, które przez całe ży­cie po­zo­sta­wało ukryte, uzy­skał dzięki temu miej­scu toż­sa­mość.

Dom…

To wła­śnie dla­tego czuje się zwią­zany z Pe­te­rem. Jest czę­ścią prze­szło­ści Aleksa i je­dyną po­zo­stałą mu wię­zią z Chi­nami. Tak to przy­naj­mniej od­czuwa.

Pi­jany sta­ru­szek szczy­pie w ty­łek jedną z ko­biet skła­da­ją­cych się na per­so­nel, na co ona re­aguje sy­kiem. Alex chwyta męż­czy­znę za ucho i wy­ciąga w stronę wyj­ścia, a stary jak ba­let­nica idzie za nim na pa­lusz­kach. Skarży się i ję­czy jak dzie­ciak.

– Mo­żesz wró­cić, jak wy­trzeź­wie­jesz i bę­dziesz go­towy ją prze­pro­sić – mówi Storm, wy­sta­wia­jąc go­ścia na dwór.

Na kilka se­kund robi się cał­kiem ci­cho, ale gdy tylko Alex za­myka drzwi, gwar i od­głosy au­to­ma­tów po­wra­cają, jakby nic się nie stało.

Ko­bieta z nie­śmia­łym uśmie­chem kiwa Stor­mowi głową. A on na­wet nie wie, jak dziew­czyna się na­zywa. Po­wi­nien na­uczyć się wszyst­kich imion, ale wy­gląda na to, że ni­gdy mu się to nie uda.

Wcho­dzi do biura, gdzie przed ekra­nami ka­mer mo­ni­to­ringu jak zwy­kle stoi Wong alias Big­foot. Wong kiwa tylko głową i wraca do ob­ser­wo­wa­nia ekra­nów.

Chiń­czyk nie mówi, nie ma ję­zyka. Waży mniej wię­cej sto czter­dzie­ści kilo, a jego twarz wy­gląda jak wy­pa­dek sa­mo­cho­dowy.

– Coś się działo? – pyta Alex, przy­glą­da­jąc się zy­skom tej nocy.

Wong po­trząsa głową i po­daje sze­fowi kartkę. „Po­roz­ma­wiaj z Ma”.Alex ciężko wzdy­cha.

Ma to matka Wonga. Wy­gląda, jakby miała z ty­siąc lat, i zaj­muje się wszyst­kimi fi­nan­sami. Alex boi się jej chyba bar­dziej niż Wonga, a na­wet Jes­siki.

Wcale nie ma ochoty z nią roz­ma­wiać. Pra­gnie się stąd wy­do­stać, prze­stać być sze­fem, a jed­no­cze­śnie chce ro­bić to da­lej. Po­zo­stać tą chiń­ską czę­ścią, która…

– Alex! – sy­czy Ma za jego ple­cami.

Męż­czy­zna pod­ska­kuje. Ta baba jest jak cho­lerny ninja, my­śli. Spo­gląda na nią i sto­jącą obok niej Ding Ding, dziew­czynę w wieku mniej wię­cej dzie­więt­na­stu lat. Młoda ję­czy. Ma trzyma ją za włosy. Sta­ruszka waży może pięć­dzie­siąt kilo, ale roz­ta­cza wo­kół sie­bie aurę za­wod­nika sumo. Nie warto z nią za­dzie­rać.

– Co znowu?

– Ta mała franca pró­bo­wała ukraść pie­nią­dze i…

– Niech się tym zaj­mie Wong – mówi Alex, ale Chiń­czyk po­trząsa głową, re­choce i ma­cha prze­cząco pal­cem w po­wie­trzu, nie od­ry­wa­jąc wzroku od ekra­nów.

– A niech to szlag.

Alex przy­wo­łuje dziew­czynę ręką, Ma pusz­cza ją z nie­za­do­wo­lo­nym par­sk­nię­ciem, po czym wraca do kasy. Pew­nie po to, żeby da­lej li­czyć bank­noty.

Męż­czy­zna pro­wa­dzi młodą do nie­wiel­kiej sali, gdzie siada, po­ka­zu­jąc ręką, że i ona po­winna za­jąć miej­sce. Nie wy­gląda na prze­ra­żoną. Storm wzdy­cha.

– Dla­czego?

Dziew­czyna wyj­muje ko­mórkę i w niej szpera, więc Alex za­biera jej te­le­fon.

– Dla­czego? Mo­żesz spo­koj­nie po­roz­ma­wiać ze mną albo za­mknę cię w po­koju sam na sam z Ma.

Ding Ding szybko spo­gląda w górę i po­trząsa głową.

– Z Ma to nie chcę.

– No to po­wiedz, dla­czego wzię­łaś pie­nią­dze? Chyba do­brze za­ra­biasz w bur­delu?

Kiwa głową.

– A Be­nita do­brze cię trak­tuje.

Ko­lejne ski­nie­nie.

– I masz wszystko, czego po­trze­bu­jesz, prawda? Nikt cię do ni­czego nie zmu­sza. Nie mu­sisz na­wet z ni­kim upra­wiać seksu.

– Nie, Be­nita jest w po­rządku.

Dziew­czyna splata ner­wowo ręce.

– No więc dla­czego?

– Moja matka jest chora. Musi iść do pry­wat­nego szpi­tala. Nie stać mnie na to.

Jej oczy stają się wil­gotne, spusz­cza wzrok.

– Dla­czego nie przy­szłaś z tym do mnie albo nie zwró­ci­łaś się do Be­nity?

Dziew­czyna wzru­sza ra­mio­nami.

– Zro­bi­łam błąd. Prze­pra­szam. Pro­szę, nie wy­wa­laj­cie mnie.

Alex się od­chyla i gapi w su­fit. To nie jego pro­blem, tylko Be­nity. Pi­jani ko­le­sie też nie są jego pro­ble­mem, lecz Wonga. Dla­czego wszy­scy przez cały czas przy­cho­dzą do niego ze swo­imi kło­po­tami? Ma prze­cież dość wła­snych.

– No do­bra, zro­bimy tak: ile po­trze­buje twoja mama?

– Trzy­dzie­ści sześć ty­sięcy.

– Do­sta­niesz taką po­życzkę. Co mie­siąc bę­dziemy ci po­trą­cać z pen­sji ty­siąc ko­ron. Brzmi to roz­sąd­nie?

Dziew­czyna uśmie­cha się spod grzywki, rzuca się do przodu i ści­ska Aleksa.

– Dzięki, dzięki, dzięki!

– Do­brze już, do­brze, tylko wię­cej nie krad­nij. Na­stęp­nym ra­zem przy­chodź od razu do mnie. W po­rządku?

Dziew­czyna kiwa głową i od­cho­dzi roz­pro­mie­niona. Ma­cha rę­kami, jakby miała To­urette’a albo coś ta­kiego.

– Je­steś zbyt miły.

Ten głos brzmi jak sil­nik sta­rego forda i Alex pod­ska­kuje.

Ma. Znowu.

– Mo­gła­byś prze­stać się tak za­kra­dać? W końcu do­stanę za­wału.

Alex kła­dzie dłoń na sercu, żeby spraw­dzić, czy wciąż bije.

– Cipa.

– Co ta­kiego?

– Sły­sza­łeś. Kie­dyś się na tym prze­je­dziesz, Alex.

– Na pewno. Nie­wąt­pli­wie.

Nie ma jed­nak pew­no­ści, co sta­ruszka miała na my­śli.

– Twoje pie­nią­dze – rzuca Ma, kła­dąc mu na ko­la­nach wo­rek na śmieci wy­peł­niony bank­no­tami.

Wy­daje się cięż­szy niż zwy­kle. Storm za­gląda do środka – jak zwy­kle różne no­mi­nały i wa­luty.

– Ile tego jest?

– Trzy­sta pięt­na­ście ty­sięcy sześć­set pięć­dzie­siąt sześć ko­ron, w za­okrą­gle­niu.

– W za­okrą­gle­niu?

– W za­okrą­gle­niu.

Ma znika i zo­sta­wia go sa­mego. In­te­resy idą zbyt do­brze, co jest jed­no­cze­śnie po­zy­tywne i dość nie­po­ko­jące. Dzięki Alek­sowi ob­roty wzro­sły o dwie­ście pro­cent. Wpro­wa­dził do ka­syna wielu klien­tów spoza Chin i po­szła fama, że jest to je­dyny nie­le­galny klub, który działa we­dług mię­dzy­na­ro­do­wych za­sad i nie usta­wia gier, co zda­niem Aleksa po­winno trak­to­wać się z lek­kim przy­mru­że­niem oka.

Dzia­łal­ność bur­deli roz­wi­nęła się w po­dob­nym stop­niu przede wszyst­kim dzięki temu, że Alek­sowi przy­szło do głowy, by po­dzie­lić ją na różne ob­szary. Część z tra­dy­cyj­nymi usłu­gami i część przyj­mu­jącą tylko klien­tów, któ­rzy chcą być dra­pani po grzbie­cie. Wła­śnie ta branża eks­plo­do­wała. Lu­dzie z ca­łego Sztok­holmu walą tłum­nie do Sa­lonu Kli-Kli, za­ra­bia­ją­cego trzy razy tyle co stary bur­del, który można by rów­nie do­brze zli­kwi­do­wać.

Be­nita jest z tego po­wodu prze­szczę­śliwa, Alex też. Będą mu­sieli otwo­rzyć wię­cej sa­lo­nów dra­pa­nia, a Be­nita już pod­jęła od­po­wied­nie dzia­ła­nia. Alex ża­łuje, że sam nie wpadł na ten po­mysł, gdy spło­nął jego sa­lon sa­mo­cho­dowy.

Te­raz musi tylko wy­my­ślić, co ma zro­bić ze sprze­dażą nar­ko­ty­ków. Jego przy­rodni brat może po­go­dzi się z tym, że bur­del prze­ro­dził się w bar­dziej le­galną dzia­łal­ność, ale dragi przy­no­szą zde­cy­do­wa­nie za dużo pie­nię­dzy, żeby Pe­ter po­zwo­lił na za­mianę ich na coś in­nego.

Alex za­wią­zuje wo­rek na śmieci. Nie bę­dzie mógł scho­wać go w ga­rażu. Musi zna­leźć inne miej­sce. Tym ra­zem wy­jąt­kowo zrobi to, czego chciała Jes­sica.

Śmieje się.

– Je­stem pie­przo­nym ge­niu­szem…

Roz­dział 9

Får­dala, Ty­resö

Storm spraw­dza na YouTu­bie, jak mon­to­wać pod­łogę, jed­no­cze­śnie zaś wy­kłada de­ski na pod­da­szu. Dra­pie się po ra­mio­nach. Mimo że ma rę­ka­wice, od­nosi wra­że­nie, że prze­klęta izo­la­cja żyje wła­snym ży­ciem.

Pach­nie stry­chem i wszę­dzie tu pełno sta­roci upchnię­tych w róż­nych pu­dłach. Za­uważa, że w jed­nym z na­roż­ni­ków ramy okien­nej za­lę­gła się czarna pleśń. Ma na­dzieję, że Jes­sica tego nie za­uważy, bo bę­dzie miał wię­cej ro­boty.

Wci­ska pliki bank­no­tów mię­dzy le­gary a nową pod­łogę. Bę­dzie mógł wsa­dzić tam kilka mi­lio­nów i nikt się o tym nie do­wie.

Wąż Oleg do­stał wła­sne ter­ra­rium w ga­rażu, a Jes­sica prze­li­czyła wszyst­kie pie­nią­dze. Mi­lion sto ty­sięcy. Za­uwa­żył, że za­częła się po­tem za­cho­wy­wać nieco ina­czej. Pie­nią­dze już tak dzia­łają.

Alex ma plan. Je­śli zbiorą dwa­dzie­ścia mi­lio­nów, to do końca ży­cia będą mo­gli utrzy­my­wać się z od­se­tek. Jes­sica spłaci kre­dyt na dom, a po­tem będą mo­gli go sprze­dać i prze­pro­wa­dzić się do no­wego, więk­szego. Alex jed­nak po­dej­rzewa, że nowy dom nie wy­star­czy, prę­dzej czy póź­niej będą mu­sieli prze­nieść się do in­nego kraju. Ni­gdy nie po­zbę­dzie się przy­rod­niego brata.

Do­cina czarny pa­nel pod­ło­gowy i poci się tak, jakby sie­dział w pie­kle. Jak na pod­da­sze jest tu cie­pło. Jes­sica chce, żeby zro­bić tu po­kój go­ścinny, a on wo­lałby po­miesz­cze­nie wy­po­czyn­kowe. Już wie, że żona wy­gra, ale nie podda się bez walki. Bę­dzie ję­czał i na­rze­kał, a gdy Jes­sica w końcu po­stawi na swoim, bę­dzie miał prze­wagę, kiedy w przy­szło­ści bę­dzie cze­goś chciał.

Mon­tuje pa­nel i pod­nosi się. Staje na pod­ło­dze – wszystko wy­daje się w naj­lep­szym po­rządku. Spraw­dza jesz­cze raz na fil­mie i stwier­dza, że źle wy­ko­nał cię­cie.

– Cześć, co ro­bisz? – pyta Jes­sica, która wła­śnie wspięła się na dra­binę.