Znikające dziewczyny - Lisa Regan - ebook + książka

Znikające dziewczyny ebook

Regan Lisa

4,5

25 osób interesuje się tą książką

Opis

Porywający kryminał z niepokorną detektywką w roli głównej!

W Denton na Wschodnim Wybrzeżu USA trwają poszukiwania siedemnastoletniej Isabelle Coleman. Do tej pory znaleziono jedynie jej telefon oraz… inną dziewczynę, której nikt nie uważał za zaginioną. Odnaleziona milczy i nie reaguje na próby nawiązania kontaktu. Być może to, co przeszła, trudno opisać słowami… Detektywce Josie Quinn udaje się wydobyć z nastolatki tylko jedno: imię „Ramona”.

Josie bierze sprawy w swoje ręce, chociaż jest obecnie zawieszona w obowiązkach. Podąża za jedynym dostępnym tropem i odkrywa, że obie zaginione coś łączy. Aby odnaleźć Isabelle żywą, musi się spieszyć. Tym bardziej że dziewczyna może nie być jedyną ofiarą…

Bardzo lubię silne i dające czadu główne bohaterki – właśnie taka jest Josie Quinn. Fabuła pędzi, zapierając dech w piersi, a ja już niecierpliwie czekam na kolejny tom.

Angela Marsons, autorka NIEMEGO KRZYKU

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 419

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (301 ocen)
188
84
24
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Całkiem niezła

Fabuła oklepana, poprowadzona w nieco banalny sposób. Mocno przewidywalna, brak efektu zaskoczenia, miejscami nudna i monotonna. Rozwiązanie zagadki pojawia się bardzo szybko, a później to jedynie tocząca się akcja i mało porywające wydarzenia, które doprowadzają do finiszu powieści. Muszę przyznać, że ta zadziwiająca lektura pozostawia po sobie pewien niedosyt i rozczarowanie. Nie przekreślam jednak twórczości pani Lisy, gdyż jest potencjał dzięki charakternej pani detektyw. Lubię mocne kobiety, które najpierw działają, a dopiero potem myślą, silne, ale wrażliwe na krzywdę
40
lesia1960

Nie oderwiesz się od lektury

trzymająca w napięciu
20
Moni_123

Nie oderwiesz się od lektury

Napisana w typowo amerykańskim stylu. Bardzo wciągająca i emocjonująca. Ma jeden wątek, który nie przypadł mi do gustu ale to drobiazg. Polecam gorąco!
10
dek6010

Nie oderwiesz się od lektury

połknąłem
10
duszka_zet

Nie oderwiesz się od lektury

Porywający kryminał trzymający w napięciu do ostatniej strony. Warto sięgnąć po kolejny tom z Josie Quinn.
10

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Tytuł oryginałuVanishing Girls
Projekt okładki © GHOSTDESIGN
Koordynacja projektuKONRAD ZATYLNY
RedakcjaURSZULA ŚMIETANA
KorektaALEKSANDRA WIĘK-RUTKOWSKA
SkładLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHIN
Copyright © Lisa Regan, 2017 First published in Great Britain in 2018 by Storyfire Ltd trading as Bookouture.
Polish edition © Publicat S.A. MMXXII (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved.
ISBN 978-83-271-6271-7
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Mojej ciotce, Kitty Funk, która zawsze wierzyła

PROLOG

Była pewna, że w lesie kręci się jakiś mężczyzna. Odkąd sięgała pamięcią, las był jej wyjątkowym królestwem, pełnym roślin i dzikich zwierząt – tylko tam mogły ożyć opowieści, jakie powstawały w jej wyobraźni. Oaza spokoju, gdzie szukała schronienia przed srogim spojrzeniem matki i pogardą ojca. Często jednak czuła tam czyjąś obecność, która niczym pole siłowe napierała na jej małe imperium. Usłyszała go, gdy przemykała się przez las. Szelest liści. Trzask łamanej gałązki.

Widywała tu już lisy, jelenie i niedźwiedzie – raz nawet trafił się ryś – ale tym razem dźwięki były nieprzypadkowe. I niepokojąco podobne do jej własnych. Była teraz pewna, że to człowiek, a sądząc po ciężkim odgłosie kroków – mężczyzna. Czasami słyszała jego ciężki oddech. Ale za każdym razem, kiedy mimo przerażenia chciała stanąć z nim twarzą w twarz, nie mogła go dostrzec. Dwa razy widziała tylko oczy, które przyglądały się jej spomiędzy zarośli.

– Mamo – odezwała się któregoś ranka przy śniadaniu, kiedy były z matką same.

Matka spojrzała na nią ze znużeniem.

– O co chodzi? – zapytała.

Miała to na końcu języka: „Po lesie kręci się jakiś człowiek”.

– Po... po... – wyjąkała, ale nie była w stanie wykrztusić nic więcej. Matka westchnęła tylko i odwróciła wzrok.

– Jedz jajecznicę.

I tak by jej nie uwierzyła. Co nie zmieniało faktu, że po lesie naprawdę ktoś chodził. Była tego pewna.

Po jakimś czasie to zaczęło przypominać grę: powtarzała sobie, że przez cały czas ma się trzymać co najmniej o krok od granicy drzew. Ale wydawało się, że to go tylko przyciąga – był coraz bliżej polanki za domem, choć jego postać skrywała się za pniem drzewa, a jego twarz zasłaniały gałęzie.

Biegnąc do domu, z trudem łapała oddech. Wyobrażała sobie, że jego ręce chwytają za wstążki przy jej sukience, by wciągnąć ją z powrotem do lasu. Dopiero kiedy znalazła się za progiem domu, mogła spokojnie odetchnąć.

Przez tydzień opuszczała pokój jedynie na posiłki. Potem wychodziła tylko wtedy, kiedy w pobliżu byli rodzice albo siostra. Mężczyzna na jakiś czas zniknął. Przestała wyczuwać jego obecność. Już prawie uwierzyła, że wrócił tam, skąd przybył. A może w ogóle go sobie wymyśliła?

Aż w końcu któregoś dnia, kiedy siostra rozwieszała pranie na sznurze, ona sama pobiegła na drugą stronę ogródka za żółtymi motylami, które kłębiły się na szczycie wzgórza. Na sznurze powiewało białe prześcieradło, za którym skryła się jej siostra.

A ona za bardzo zbliżyła się do drzew, zza których w pewnej chwili wysunęła się czyjaś ręka i zatkała jej usta, skutecznie tłumiąc krzyk. Poczuła, że ktoś chwyta ją w pasie i podnosi. Nieznajomy przycisnął ją do siebie i wciągnął w las, który kiedyś był jej przyjacielem.

W głowie kołatała jej się wtedy tylko jedna myśl: „A jednak był prawdziwy”.

ROZDZIAŁ 1

Na stacji paliw niedawno zainstalowano przy dystrybutorach telewizory z płaskim ekranem, by klienci, wpatrzeni w migające obrazy, zapominali o bijącym liczniku. Choć detektyw Josie Quinn była zdania, że to irytujące, sama nie mogła odwrócić wzroku od ekranu, kiedy pojawiły się na nim szokujące wiadomości. W końcu odnaleziono telefon komórkowy Isabelle Coleman w lesie niedaleko jej domu.

Kilka mil dalej, przed należącym do państwa Coleman piętrowym białym domem w stylu kolonialnym, stała reporterka Trinity Payne w niebieskiej puchowej kurtce i żółtym szaliku. Nie miała łatwego zadania, prężąc się przed kamerą, gdy silny wiatr rozwiewał na wszystkie strony jej czarne włosy, co jakiś czas zdmuchując pasemka na twarz.

– Pięć dni temu Marla Coleman wróciła z pracy do pustego domu. Sądziła, że jej siedemnastoletnia córka Isabelle wyszła gdzieś ze znajomymi. Zaniepokoiła się dopiero wieczorem, kiedy córka wciąż nie wracała. Powiązane z policją źródła twierdzą, że wtedy nie było powodu, by doszukiwać się w zniknięciu Isabelle czegoś podejrzanego. Przyjaciele i rodzina pani Coleman podają, że dziewczyna miała mnóstwo zajęć i zainteresowań. Lubiła urządzać sobie spontaniczne wypady za miasto. Ale minęło już kilka dni, wszystkie próby kontaktu telefonicznego kończą się przekierowaniem na pocztę głosową, a samochód Isabelle wciąż stoi zaparkowany przed domem. Policja przechodzi w stan najwyższej gotowości, a mieszkańcy Denton organizują poszukiwania.

Kamera przesunęła się nieco, ukazując długi, półokrągły podjazd przed domem państwa Coleman, na którym stały trzy auta. Trinity mówiła dalej:

– Przez ostatnie kilka dni ochotnicy przeczesywali teren w pobliżu domu, gdzie ostatnio widziano Isabelle.

Kamera posuwała się naprzód, obejmowała boczne kadry, po czym zatrzymała się na zalesionym obszarze wokół domu. Josie znała ten budynek. To był jeden z większych domów na przedmieściach Denton. Stał z dala od innych, przy wiejskiej drodze. Od najbliższych zabudowań dzieliły go jakieś dwie mile. Policjantka przypomniała sobie, że kiedyś, przemierzając te okolice wozem patrolowym, potrąciła jelenia.

Przed kamerą znów pojawiła się Trinity.

– Wczoraj, podczas poszukiwań, w pobliskim lesie znaleziono telefon komórkowy. Podobno należał do zaginionej dziewczyny. Ekran był rozbity, a policja podaje, że z aparatu wyjęto baterię. Państwo Coleman twierdzą, że Isabelle nigdy nie rozstawała się z telefonem. Obecnie uważa się, że dziewczyna została uprowadzona.

Następnie reporterka odpowiedziała na kilka pytań prezenterów miejscowej stacji telewizyjnej i podała numer na komendę policji w Denton, pod który można było dzwonić, jeśli miało się do przekazania ważne informacje związane ze sprawą.

Josie już trzy tygodnie temu czuła narastające napięcie w ramionach, a teraz skurcz jeszcze przybrał na sile. Kobieta pokręciła szyją i wzruszyła ramionami, by choć trochę je rozluźnić. Gdy tak słuchała wiadomości, wiedząc, że nijak nie może pomóc, miała ochotę uderzyć końcówką dystrybutora w plazmowy ekran telewizora i roztrzaskać go na milion kawałków.

Isabelle zaginęła pięć dni temu. Dlaczego dopiero teraz znaleziono dowody na to, że doszło do uprowadzenia? Dlaczego czekano aż dwa dni z rozpoczęciem poszukiwań niedaleko domu dziewczyny? Dlaczego odrzucili pomoc Josie, kiedy zaproponowała, że dołączy do ekipy poszukiwawczej? Przecież sam fakt przebywania na płatnym urlopie pod zarzutem użycia nadmiernej siły podczas służby, nie sprawiał, że automatycznie stawała się zupełnie nieprzydatna. Nie miało znaczenia to, że zgłosiła się jako cywil: jej koledzy po fachu, w większości niżsi rangą od niej, odesłali ją do domu. Rozkaz z góry.

Aż kipiała ze złości. W tej chwili należało wykorzystać wszelkie dostępne zasoby, żeby jak najszybciej odnaleźć dziewczynę. Każdy dodatkowy członek ekipy jest teraz na wagę złota. Josie wiedziała, że funkcjonariusze prawdopodobnie śpią teraz na rozkładanych leżankach na komendzie i pracują przez okrągłą dobę, tak jak podczas powodzi w dwa tysiące jedenastym roku, kiedy całe miasto przykryły ponad dwa metry wody, a po ulicach dało się przemieszczać wyłącznie łódką. Wiedziała, że na pewno wezwano już ochotniczą straż pożarną, służby ratownicze i wszystkich sprawnych obywateli gotowych wziąć udział w poszukiwaniach i badać każdy możliwy trop. Dlaczego więc przełożony jeszcze nie odwołał jej z urlopu?

Dzielnica Denton zajmowała powierzchnię nieco ponad dwudziestu pięciu mil kwadratowych. Znaczną część tego obszaru zajmowały dzikie góry centralnej Pensylwanii, poprzecinane krętymi wiejskimi dróżkami, porośnięte gęstymi lasami, wśród których co jakiś czas trafiały się jakieś zabudowania, rozsiane nieregularnie jak konfetti. Obszar ten zamieszkiwało około trzydzieści tysięcy mieszkańców. Tyle wystarczyło, by zaistnieć w statystykach – rocznie odnotowywano tu pół tuzina morderstw, z czego lwia część pozostawała wynikiem awantur domowych. Do tego kilka gwałtów, napadów rabunkowych i bijatyk pod wpływem alkoholu – pięćdziesięciu trzech funkcjonariuszy policji miało akurat tyle pracy, ile trzeba. Miejscowej policji nie brakowało kompetencji, lecz odpowiednich narzędzi, by prowadzić sprawę uprowadzenia. A już na pewno nie takiego, którego ofiarą była energiczna, popularna blondynka, szykująca się na studia. Każde zdjęcie przedstawiające Isabelle Coleman – a na profilu facebookowym dziewczyny były ich tysiące, wszystkie udostępnione publicznie – wyglądało jak fotka z artykułu o celebrytach. Na zdjęciu, na którym wygłupiała się ze znajomymi i robiła śmieszną minę, można było zauważyć mały różowy kolczyk w języku, a na nim napis „Królewna”. Po prostu chodząca doskonałość.

Dwuskrzydłowe drzwi stacji paliw otworzyły się i do dystrybutorów podeszła para młodych ludzi. Ich małe żółte subaru stało naprzeciwko samochodu Josie. Kobieta wsiadła do auta, a mężczyzna zabrał się do tankowania. Josie czuła na sobie ich wzrok, ale nie zamierzała dawać im tej satysfakcji i patrzeć w ich stronę. I tak nie mieliby odwagi o nic zapytać. Większość ludzi by się na to nie zdobyła. Po prostu lubili się gapić. Tyle dobrze, że jej niedyskrecja nie była już tematem numer jeden w wiadomościach. W małym miasteczku, gdzie mówi się głównie o wypadkach samochodowych, lokalnych akcjach charytatywnych i tym, kto upolował największego jelenia w sezonie łowieckim, nikogo nie obchodziła już szalona policjantka, którą poniosły nerwy.

Josie liczyła na to, że dzięki sprawie Isabelle Coleman będzie miała szansę zrehabilitować się w oczach przełożonego. Miała nadzieję, że szef zrobi wyjątek i pozwoli jej wrócić do pracy na tydzień lub dwa, dopóki sytuacja nie zostanie opanowana, a kierunek dochodzenia wyznaczony. A najlepiej – dopóki nie znajdą dziewczyny. Ale nikt nie dzwonił. Regularnie zerkała na telefon, żeby upewnić się, czy działa, czy bateria się nie wyładowała albo czy ona sama przypadkiem nie wyciszyła dźwięku. Ale nie – z telefonem wszystko było w porządku. To jej szef okazał się upartym osłem.

Uznała, że jeszcze nie chce wracać do domu, więc weszła z powrotem do budynku stacji paliw po kawę. Spędziła dobre dziesięć minut niespiesznie szykując napój – dolała sporo śmietanki i wsypała aż dwa opakowania cukru – a następnie zapłaciła przy kasie. Właściciel stacji, Dan, był jej znajomym. Miał pięćdziesiąt parę lat, kiedyś jeździł na motorze, a z tamtych czasów został mu sentyment do skórzanych kamizelek. Zamienił teraz z Josie dwa słowa – tyle wystarczyło, by wiedziała, że jest po jej stronie. Miał jednak na tyle wyczucia, by nie wypytywać o sprawę i nie drążyć tematu.

Kawa kawą, ale w końcu nadszedł czas powrotu do domu. Josie zauważyła, że wokół telewizora zawieszonego niedaleko wejścia, nad regałem z kuponami na loterię, zebrała się grupka klientów. Policjantka podeszła do nich, popijając kawę. Na ekranie nadal wyświetlano wiadomości. Na pasku pojawiły się słowa: „Uczniowie i pracownicy szkoły reagują na uprowadzenie Isabelli Coleman”. W tle puszczano zmontowany dzień wcześniej materiał, który powtarzano od ubiegłego wieczoru. Kiedy Josie widziała go po raz pierwszy, była mowa o zaginięciu, nie uprowadzeniu.

– To była naprawdę miła dziewczyna. Mam nadzieję, że się znajdzie. To straszne, że coś takiego mogło wydarzyć się w Denton.

– Aż trudno uwierzyć, nie? Tak po prostu zniknęła. Szkoda. Fajna była.

– Miałyśmy w weekend iść do galerii. Nie mogę w to uwierzyć. Widziałyśmy się wczoraj. Była moją przyjaciółką.

– Isabelle jest jedną z moich najlepszych uczennic. Wszyscy bardzo się o nią martwimy.

Nagły skurcz przeszył łopatki Josie. Tylko nauczyciel od historii mówił o Isabelle w czasie teraźniejszym, wszyscy pozostali użyli przeszłego. Nie wierzyli, że odnajdzie się żywa. Dlaczego mieliby sądzić inaczej? Ludzie nie rozpływają się w powietrzu, a jeśli zostaje uprowadzona piękna, młoda dziewczyna, szanse na to, że znajdzie się cała i zdrowa, są bliskie zeru. Policjantka wiedziała, że z każdą chwilą maleje prawdopodobieństwo odnalezienia Isabelle żywej.

Poczuła, że po karku, a następnie wzdłuż kręgosłupa spływa jej kropla potu. Papierowy kubek z gorącą kawą zaczął parzyć jej palce, gdy przez dłuższą chwilę wpatrywała się w swojego forda escape. Powinna już jechać do domu. Nie mogła wiecznie okupować dystrybutora paliwa. Nie była jednak w stanie znieść myśli, że przyjdzie jej cały dzień przesiedzieć bezczynnie w domu. Oczywiście, mogła pojeździć tu i tam, może nawet zahaczyć o miejsce przestępstwa – prawdopodobnie będzie teraz otoczone taśmą policyjną, skoro już wiadomo, gdzie doszło do zdarzenia – i sprawdzić, czy dostrzeże coś, co innym umknęło.

Josie wyjęła telefon i wstukała numer, który przez ostatnie pół roku wybierała sześć razy dziennie. Większość połączeń przechodziła od razu na pocztę głosową, ale czasami odbierał. Dzisiaj odebrał po trzecim sygnale.

– Jo – sierżant Ray Quinn mówił tak, jakby miał zadyszkę.

– Kiedy znaleźliście ten telefon? – zapytała bez wstępów.

Okazało się, że policjant jest w stanie złapać oddech na tyle, by teatralnie westchnąć do słuchawki. Zawsze tak robił, kiedy był zdania, że Josie się naprzykrza. – Jezu Chryste – powiedział. – Jesteś na urlopie. Przestań do mnie wydzwaniać. Kontrolujemy sytuację.

– Czyżby?

– Sądzisz, że jest inaczej?

– Dlaczego komendant nie wezwał wsparcia? Mówi, że Coleman została uprowadzona. Czy prosił o wsparcie policję stanową albo FBI? Nie mamy zasobów, żeby prowadzić taką sprawę.

– Nie wiesz nic o tej sprawie, Jo.

– Wiem wystarczająco dużo. Jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z uprowadzeniem, powinniście byli wezwać wsparcie już wczoraj. Wiesz, że jeśli uprowadzonego dzieciaka nie znajdzie się w ciągu czterdziestu ośmiu godzin...

– Przestań.

– Ja nie żartuję, Ray. To jest poważna sprawa. Po pięciu dniach dziewczyna może być dosłownie wszędzie. Sprawdziliście rejestr przestępców na tle seksualnym? Proszę, powiedz, że ktoś się tym zajął. Musieliście na to wpaść. W przypadku uprowadzenia atrakcyjnej młodej blondynki to wręcz oczywistość. Hiller sobie z tym poradzi. Wydaj mu stosowne polecenie. I najlepiej przydziel mu do pomocy LaMaya. Zadzwoń do Bowersville i zapytaj, czy ktoś od nich z wydziału nie mógłby sprawdzić tamtejszego rejestru. To niedaleko. A może już to zrobiłeś?

Mimo że rozmawiali przez telefon, wyczuwała jego zniecierpliwienie, ale nie robiło to na niej wrażenia. Próbowała sobie przypomnieć czasy, kiedy łączyły ich cieplejsze uczucia. Kiedy okazywał jej czułość i cierpliwość. Aby dotrzeć do takich wspomnień, musiała cofnąć się aż do czasów liceum. Kiedyś było między nimi zupełnie inaczej.

Ray westchnął.

– Znowu zaczynasz. Wydaje ci się, że pozjadałaś wszystkie rozumy. Myślisz, że w naszym wydziale tylko ty jesteś w stanie poprowadzić tę sprawę. Ale wiesz co, Jo? To nieprawda. Nic nie wiesz. Nic. Dlatego zamknij się i przestań do mnie dzwonić, do jasnej cholery. Zajmij się dzierganiem albo czymś innym, co robią kobiety, kiedy nie są w pracy. Rozłączam się.

Zabolał ją ton tej rozmowy. Wypowiedziane jego ustami słowo „nic” jak nóż zadało jej kolejne ciosy. Ray zawsze był szorstki – zresztą ona też taka bywała – ale nigdy okrutny. Josie szybko się otrząsnęła i na koniec rzuciła tylko:

– Podpisz papiery rozwodowe, Ray, to przestanę dzwonić.

Cisza. Teraz jej kolej na rewanż.

– Wychodzę za Luke’a. Oświadczył mi się wczoraj. W łóżku.

Ray nie odpowiedział, ale słyszała jego oddech. Od kilku miesięcy byli w separacji, ale w ich związku już od dawna źle się działo. Josie wiedziała, że Ray nie cierpi Luke’a, i nie może znieść myśli, że jakiś inny mężczyzna miałby być z jego żoną. Nawet jeśli ich małżeństwo miało wkrótce przejść do historii.

Tak uważnie wsłuchała się w jego oddech, czekając na odpowiedź i zastanawiając się, jaką taktykę teraz obierze, że dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że w oddali słychać strzały. W Denton takie odgłosy nie były niczym dziwnym: w trakcie sezonu łowieckiego strzały mogły rozlegać się przez cały dzień, jak fajerwerki. Rzecz w tym, że sezon rozpoczynał się dopiero czwartego lipca, a teraz był marzec. Nic nie tłumaczyło takiej salwy o tej porze roku.

Nie wypuszczając telefonu z ręki, wyrzuciła kubek po kawie do pobliskiego kosza i ruszyła przez parking. Strzały rozbrzmiewały coraz bliżej, zakłócając chłodny bezruch poranka. Ludzie przy dystrybutorach zamarli. Wszystkie głowy odwróciły się w stronę, z której dobiegał niepokojący odgłos. Josie napotykała przestraszone spojrzenia klientów stacji. Była tak samo zdezorientowana jak oni. Coś się działo, ale nikt nie wiedział co ani skąd nadchodzi.

Odruchowo sięgnęła wolną ręką do pasa, chcąc chwycić za służbową broń, ale trafiła na pustkę. Lodowaty strach ścisnął jej serce. W telefonie rozległ się głos Raya:

– Jo?

Zza rogu wyskoczył czarny, podziurawiony kulami cadillac escalade. Mknął teraz w stronę stacji paliw, przejechał po krawężniku i skierował się prosto na Josie, która poczuła, że nie jest w stanie ruszyć się z miejsca. „Uciekaj – powtarzała sobie. – Rusz się”. Kiedy samochód przemknął koło niej, lusterko po stronie kierowcy zahaczyło o jej kurtkę. Siła szarpnięcia natychmiast ją przewróciła na ziemię. Gruchnęła lewym bokiem o asfaltową nawierzchnię, po czym odturlała się od pojazdu. Zatrzymała się, kiedy uderzyła brzuchem w jeden z metalowych słupków ustawionych dookoła dystrybutora.

Cadillac grzmotnął w przednią ścianę stacji benzynowej. Rozległ się nieprzyjemny trzask miażdżonego metalu i brzęk rozbijanych szyb. Silnik auta wciąż pracował z głośnym wizgiem. Dookoła wzbiła się chmura pyłu z pokruszonych pustaków. Ludzie zaczęli uciekać, a Josie wciąż leżała bez tchu na ziemi.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki