Znajomość barterowa - Monika Malita-Bekier,Natalia Waszak-Jurgiel - ebook
NOWOŚĆ

Znajomość barterowa ebook

Monika Malita-Bekier, Natalia Waszak-Jurgiel

4,5

594 osoby interesują się tą książką

Opis

Jakie konsekwencje niesie za sobą jeden mały odruch szaleństwa?

Pozornie nic nieznaczący akt odwagi staje się początkiem gorącej znajomości Darii i Kuby. Ona – z brakiem wiary w swój urok. On – z wiecznie otaczającym go wianuszkiem kobiet. Umawiają się na układ, którego żadne z nich wcale nie chce. Jest jeszcze ta druga – babcia Elżunia, aparatka w każdym calu, nadobna wdowa po siedemdziesiątce. Po latach samotności jej serce zabiło mocnej dla niejakiego Lesia. Bohaterowie nawet nie zdają sobie sprawy, że odtwarzają główne role w teatrze życia. A gra toczy się o najwyższe stawki: miłość i szczęście.

Autorki barterowego majstersztyku zapraszają do lektury, obiecując łzy śmiechu i wypieki zawstydzenia…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 285

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (25 ocen)
17
5
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
u1703

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna , urocza, świetnie napisana. Tylko te "nieporozumienie" ,po pewnym czasie, stało się bardzo irytujące , bo dawno już powinni to załatwić. Mimo wszystko dałam 5 gwiazdek , bo po za tym , to książka sztos.
30
ewitka66

Nie oderwiesz się od lektury

super historia polecam
20
Ela1710

Nie oderwiesz się od lektury

fajna
20
Ulas54

Nie oderwiesz się od lektury

świetna
20
Daga3663

Dobrze spędzony czas

Dobrze spędzony czas przy komedii romantycznej ;)
21



Mo­ni­ka Ma­li­ta-Be­kier Na­ta­lia Wa­szak-Jur­giel

Znajomość barterowa

Co­py­ri­ght © Mo­ni­ka Ma­li­ta-Be­kier

Co­py­ri­ght © Na­ta­lia Wa­szak-Jur­giel

Co­py­ri­ght © Ostre Pió­ro

Wy­da­nie I 

Szcze­cin 2025

ISBN: 978-83-68498-12-7 e-ISBN: 978-83-68498-13-4

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Roz­po­wszech­nia­nie i ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub czę­ści pu­bli­ka­cji w ja­kiej­kol­wiek po­sta­ci za­bro­nio­ne bez wcze­śniej­szej pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy. Do­ty­czy to tak­że fo­to­ko­pii i mi­kro­fil­mów oraz roz­po­wszech­nia­nia za po­mo­cą no­śni­ków elek­tro­nicz­nych.

Wy­daw­ca ze­zwa­la na udo­stęp­nia­nie okład­ki książ­ki w in­ter­ne­cie.

Pro­jekt okład­ki, stron ty­tu­ło­wych i za­dru­ku brze­gów

Ka­ta­rzy­na Se­re­din-Ko­lar­czyk | www.ka­es-se­re­din.pl

Zdję­cie na okład­ce | Gra­fi­ki na stro­nach ty­tu­ło­wych roz­dzia­łów

Fre­epik | Fre­epik / Ca­nva

Re­dak­cja

Ewa Hof­f­man-Ski­biń­ska | Re­dak­tor Ewa

Ko­rek­ta

Na­ta­lia Szop­pa

Ka­ta­rzy­na Ku­row­ska | sta­cja­pro­jekt.my.ca­nva.si­te

Pro­jekt ty­po­gra­ficz­ny, skład i ła­ma­nie

Ka­ta­rzy­na Se­re­din-Ko­lar­czyk | www.ka­es-se­re­din.pl

Wy­daw­nic­two Ostre Pió­ro

www.ostre-pio­ro.pl

To­bie, Naj­droż­szy…

W ży­ciu spo­ty­ka­my róż­ne oso­by. Jed­ne chcą nas stłam­sić, in­ne do­strze­ga­ją w nas coś, cze­go sa­mi nie je­ste­śmy w sta­nie zo­ba­czyć.

Tych pierw­szych trak­tuj jak swo­ich na­uczy­cie­li – każ­da trud­ność jest dla nas lek­cją.

Tym dru­gim po­zwól wy­do­być z sie­bie wszyst­ko to, co naj­pięk­niej­sze.

Wte­dy zro­dzi się coś wy­jąt­ko­we­go.

Roz­dział 1

Da­ria

– I ja­ki zwią­zek z tym ma prze­li­za­nie ob­ce­go ty­pa? – py­tam ko­le­żan­kę.

– Prze­li­za­nie ob­ce­go ty­pa? – obu­rza się Mi­le­na. – Mu­sisz być ta­ka wul­gar­na?

Prze­wra­cam ocza­mi. Kró­lo­wa de­li­kat­no­ści i pru­de­ryj­no­ści się ode­zwa­ła.

– Ta­ki ma zwią­zek – po­dej­mu­je Klau­dia – że pod­czas po­ca­łun­ku wy­dzie­la­ją się hor­mo­ny szczę­ścia, któ­re być mo­że po­mo­gą ci od­se­pa­ro­wać w gło­wie do­bre po­my­sły od tych dur­nych.

– Ja­kich zno­wu… – Pró­bu­ję do­py­tać, ale prze­ry­wa mi Mi­le­na.

– Chcesz mi po­wie­dzieć, że od­bie­ra­nie te­le­fo­nu od by­łe­go to do­bry po­mysł? Co w ogó­le tym ra­zem chciał?

Wzru­szam ra­mio­na­mi.

– Nic. Py­tał, co tam u nas.

– Ja pier­do­lę… – ję­czy Klau­dia, po czym wsta­je i idzie do ba­ru po na­stęp­ną ko­lej­kę ko­lo­ro­wych drin­ków.

Ma­rek, mój eks, dzwo­ni do mnie re­gu­lar­nie. Na­sza zna­jo­mość nie za­czę­ła się ro­man­tycz­nie, naj­pierw tyl­ko się kum­plo­wa­li­śmy, więc po za­koń­cze­niu związ­ku wró­ci­li­śmy do te­go sta­nu. To zna­czy… on wró­cił, a ja mu na to po­zwo­li­łam.

– Jak chcesz po­znać ko­goś no­we­go, sko­ro wciąż tkwisz w tej re­la­cji? – py­ta Mi­la.

– Po pierw­sze, ode­bra­nie te­le­fo­nu to nie tkwie­nie w re­la­cji – bro­nię się, a ona oczy­wi­ście prze­wra­ca ocza­mi. – Po dru­gie, skąd po­mysł, że chcę po­znać ko­goś no­we­go?

– Do wi­bra­to­ra się nie przy­tu­lisz – wy­pa­la. – Ka­wy do łóż­ka też ci nie po­da.

Za­nim zdą­żę co­kol­wiek od­po­wie­dzieć, do na­sze­go sto­li­ka wra­ca pod­eks­cy­to­wa­na Klau­dia.

– Zna­la­złam ci obiekt do prze­li­za­nia! Zo­bacz­cie. – Pra­wie pisz­czy i wska­zu­je pal­cem gdzieś za mną.

Ob­ra­cam się i sta­ram na­mie­rzyć ty­pa zgod­nie ze wska­zów­ka­mi, któ­re nam po­da­je. W koń­cu go do­strze­gam. Stoi z in­ny­mi fa­ce­ta­mi przy sto­le bi­lar­do­wym. Wra­cam wzro­kiem do przy­ja­ció­łek i py­tam zde­gu­sto­wa­na:

– Po­waż­nie?

– No chy­ba nie po­wiesz, że coś jest z nim nie tak?! – na­je­ża się.

– Zwa­rio­wa­łaś.

– Co ci w nim nie pa­su­je?! – gor­szy się Mi­le­na.

– Po­mi­ja­jąc fakt, że we­dług wa­sze­go cho­re­go po­my­słu mia­ła­bym dla roz­ryw­ki po­dejść ot tak do ob­ce­go ko­le­sia i so­bie go, tak o, po­ca­ło­wać? – upew­niam się, a one zgod­nie ki­wa­ją gło­wa­mi. Tłu­ma­czę więc: – Po pierw­sze, fa­cet przy­po­mi­na głów­ne­go bo­ha­te­ra ko­me­dii ro­man­tycz­nej. Za wy­so­kie pro­gi.

– Pff! A to­bie ni­by cze­go bra­ku­je?! – obu­rza się Klau­dia, ale igno­ru­ję jej py­ta­nie i kon­ty­nu­uję:

– Po dru­gie, wy­glą­da jak ja­kiś gi­ta­rzy­sta al­bo fut­bo­li­sta, za któ­rym wiecz­nie cią­gnie się wia­nu­szek ko­biet. Czy ja nie za­słu­gu­ję na ja­kie­goś po­ukła­da­ne­go… Nie wiem? No­ta­riu­sza czy coś?

– Mó­wi­my o po­ca­łun­ku – przy­po­mi­na mi Mi­la – a nie ro­dze­niu mu dzie­ci.

– Cho­ciaż nie­wąt­pli­wie by­ły­by ślicz­ne… – wzdy­cha Klau­dia.

– Po trze­cie. – Nie da­ję za wy­gra­ną. – Mo­że prze­cież być za­ję­ty.

Wzru­sza­ją ra­mio­na­mi.

– To naj­wy­żej cię ode­pchnie. – Nie wi­dzą pro­ble­mu.

Wzdy­cham.

– Po czwar­te. To ob­cy typ. Mo­gła­bym się czymś za­ra­zić. Prze­cież to…

– …nie­hi­gie­nicz­ne! – rzu­ca­ją rów­no­cze­śnie.

– Od cza­su co­vi­da do­słow­nie ze­świ­ro­wa­łaś z tą hi­gie­ną – rzu­ca Mi­le­na. – Jak ty w ogó­le pra­cu­jesz?

– Srak! – od­gry­zam się.

– Rę­ka­wicz­ki za­kła­da!

– Te ta­kie żół­te, gu­mo­we!

Chi­chra­ją się.

– Ro­zu­miem, że wa­sze ter­mi­ny na ko­bi­do u mnie mam od­wo­łać? – py­tam uszczy­pli­wie, więc szyb­ko mnie prze­pra­sza­ją.

– Do­brze wie­cie, co wte­dy prze­szła mo­ja bab­cia – upo­mi­nam dziew­czy­ny, ma­jąc na my­śli po­byt mo­jej se­nior­ki w szpi­ta­lu. – Chy­ba mam pra­wo mieć ma­łe­go bzi­ka na punk­cie hi­gie­ny?

– Ma­łe­go, ow­szem.

– Po­za tym… – Klau­dia wzdy­cha, a jej mi­na ro­bi się tro­chę po­waż­niej­sza. – My by­śmy chcia­ły, że­byś ty się tro­chę cza­sem ro­ze­rwa­ła. Ostat­nio je­steś ta­ka…

– …za­cho­waw­cza – koń­czy Mi­le­na.

Zmie­niam te­mat. Wiem, że ma­ją tro­chę ra­cji, ale nie chcę te­go roz­trzą­sać. Py­tam więc przy­ja­ciół­ki o ich spra­wy i pod­czas pi­cia dwóch na­stęp­nych drin­ków roz­ma­wia­my luź­no i śmie­je­my się co chwi­la.

Ze­ru­ję czwar­tą szklan­kę, od­sta­wiam ją na sto­lik. Al­ko­hol tro­chę mie­sza mi w gło­wie, gdy zwra­cam się do sie­dzą­cych na­prze­ciw­ko mnie ko­biet:

– Ten ko­leś da­lej tam stoi?

Dziew­czy­ny w zgod­nym ryt­mie naj­pierw uno­szą brwi, po­tem od­chy­la­ją się na bo­ki i po­twier­dza­ją ski­nie­nia­mi głów.

– A chuj tam! – rzu­cam i wsta­ję od sto­li­ka.

Wi­dzę go przy sto­le bi­lar­do­wym. Ga­da z kum­pla­mi czy kimś tam… Jed­ną rę­kę trzy­ma w kie­sze­ni spodni, a dru­gą pod­trzy­mu­je opar­ty o po­sadz­kę kij bi­lar­do­wy. Prze­ci­skam się mię­dzy sto­li­ka­mi i pod­cho­dzę do nie­go pew­nym kro­kiem. Uj­mu­ję je­go twarz w dło­nie. Mu­szę sta­nąć na pal­cach i przy­cią­gnąć go do sie­bie. Ostat­nie, co wi­dzę, za­nim za­my­kam oczy, to je­go zdu­mio­ne spoj­rze­nie. Przy­ci­skam usta do je­go ust i do­pie­ro w tym mo­men­cie w mo­jej gło­wie po­ja­wia się błysz­czą­cy ja­skra­wo neon z na­pi­sem: „Co ty od­pier­da­lasz, głu­pia ci­po?!”.

Ale wte­dy czu­ję, że je­go usta od­wza­jem­nia­ją ten po­ca­łu­nek. Sły­szę, jak z je­go dło­ni wy­la­tu­je kij, któ­ry po chwi­li upa­da gdzieś obok. Jed­ną rę­ką przy­cią­ga mnie moc­niej do swo­je­go cia­ła, a dru­gą nur­ku­je w mo­ich roz­pusz­czo­nych wło­sach. Za­rzu­cam rę­ce na je­go szy­ję. Czu­ję, jak opusz­ki je­go pal­ców do­ty­ka­ją skó­ry mo­jej gło­wy. Czy dziew­czy­ny go zna­ją? Czy zro­bi­ły to spe­cjal­nie i po­wie­dzia­ły mu, jak ten de­li­kat­ny, in­tym­ny gest na mnie dzia­ła? Sły­szę ro­ze­śmia­ne ko­men­ta­rze chło­pa­ków wo­kół. Nie wiem, co mó­wią, bo nie mo­gę się na tym sku­pić.

Fa­cet przy­gry­za mi dol­ną war­gę, a po­tem łą­czy na­sze ję­zy­ki. Nie spo­dzie­wa­łam się te­go. Nie wiem, cze­go się spo­dzie­wa­łam, ale na pew­no nie po­ca­łun­ku, od któ­re­go bę­dzie mi szu­mieć w uszach. Nie ob­ma­cu­je­my się, nie li­że­my jak zwie­rzę­ta, ale to zbli­że­nie jest nie­wąt­pli­wie na­mięt­ne i nie tyl­ko ja tak my­ślę. Je­mu też się po­do­ba, czu­ję to gdzieś w do­le swo­je­go brzu­cha, tam, gdzie przy­ci­ska mnie do sie­bie naj­moc­niej.

Prze­ry­wam po­ca­łu­nek, ale nie wiem, co da­lej. Dy­szę cięż­ko, gdy z mo­ich ust, pro­sto w je­go, pa­da zdu­mio­ne:

– O, fuck…

Ku­ba

Wła­śnie się do­wie­dzia­łem, że je­den z kum­pli z pra­cy zo­sta­nie oj­cem. Po ro­bo­cie obie­ca­łem więc, choć nie­chęt­nie, że pój­dę z nim i dru­gim ko­le­gą na chwi­lę do ja­kie­goś ba­ru, mi­mo że i tak cze­ka mnie jesz­cze jed­na im­pre­za.

– Ku­buś, weź się cho­ciaż z na­mi na­pij za zdro­wie ma­łe­go – prze­ko­nu­je Pio­trek pod­czas gry w bi­lard.

– Skąd wiesz, że to ma­ły, a nie ma­ła? – pod­chwy­tu­ję.

– Och, pro­szę cię. Zo­ba­czysz, że to chło­pak – mó­wi z prze­ko­na­niem.

– A jak dziew­czyn­ka, to co? – do­py­tu­je Adam, któ­ry cze­ka na swo­ją ko­lej gry, są­cząc pi­wo.

– To bę­dzie­my ro­bić do skut­ku. – Wzru­sza ra­mio­na­mi i bie­rze łyk.

– A co na to Aga­ta? – py­tam i cel­nie ude­rzam w bi­lę.

– Oj, daj spo­kój, sta­ry. Bę­dzie chło­pak. Sły­sza­łeś o ma­ni­fe­sta­cji?

Par­skam i nie ko­men­tu­jąc, prze­cho­dzę na dru­gą stro­nę sto­łu.

– To co z tym bro­wa­rem? – do­py­tu­je kum­pel.

– Nic. Mó­wi­łem wam, że ja­dę dzi­siaj do Szy­mo­na – tłu­ma­czę.

– I nie mo­żesz wziąć tak­sów­ki?

Wzdy­cham gło­śno.

– Nie mo­gę. Zo­sta­ję tam do ju­tra, a ra­no obie­ca­łem za­wieźć ma­mę do ciot­ki.

– Ty na­praw­dę mógł­byś wresz­cie mieć wła­sne ży­cie. – Pio­trek ude­rza w bi­lę. – Weź se ja­kąś du­pę wy­rwij, to przy­naj­mniej bę­dziesz miał kre­atyw­ne za­ję­cie.

– Nie cier­pię na brak za­jęć – od­bur­ku­ję.

– Ty­le faj­nych la­sek tre­nu­jesz na co dzień. Zresz­tą wi­dzę nie­raz, jak na cie­bie le­cą. Po­ru­chał­byś cho­ciaż… – od­zy­wa się Adam.

– Ta – pry­cham – już przez to prze­cho­dzi­łem, za­po­mnie­li­ście? Ni­g­dy wię­cej nie wpa­ku­ję się w nic z żad­ną klient­ką. – Na wspo­mnie­nie Sa­ry aż ro­bi mi się go­rą­co, przez co nie tra­fiam w bia­łą bi­lę. – Kur­wa.

Ra­zem z chło­pa­ka­mi je­ste­śmy tre­ne­ra­mi per­so­nal­ny­mi. Pra­cu­je­my w jed­nej z więk­szych sie­cio­wych si­łow­ni w Szcze­ci­nie. Kie­dyś, kil­ka lat te­mu, spo­ty­ka­łem się pry­wat­nie z jed­ną z mo­ich klien­tek. By­ła ode mnie star­sza o dwa la­ta. Im­po­no­wa­ło mi, że jest ta­ka… doj­rza­ła, po trzy­dzie­st­ce. Do­brze nam się ukła­da­ło. Dość szyb­ko za­czę­ło mi na niej za­le­żeć i… rów­nie szyb­ko czar prysł. Oka­za­ło się, że ma mę­ża. Po­cząt­ko­wo strasz­nie się wście­kłem, ale ona prze­ko­ny­wa­ła mnie, że są w se­pa­ra­cji, a ich mał­żeń­stwo wi­si na wło­sku. Uwie­rzy­łem jej. Przez pół ro­ku mia­łem ro­mans z mę­żat­ką. Te­raz wiem, ja­kie to głu­pie. Wte­dy… na­wet mnie to krę­ci­ło. W koń­cu prze­sta­ło, kie­dy zda­łem so­bie spra­wę z te­go, że ona od nie­go nie odej­dzie. Roz­sta­li­śmy się, gdy za­szła z mę­żem w cią­żę, mi­mo że po­tem dość dłu­go jesz­cze do mnie wy­pi­sy­wa­ła.

– Daj spo­kój, to mo­gła być każ­da. Nie mu­sia­ła być two­ją klient­ką – wy­pa­la Adam.

Wiem, że ma ra­cję, ale mi­mo wszyst­ko uwa­żam to za nie­pro­fe­sjo­nal­ne. On i Pio­trek ma­ją żo­ny, two­rzą szczę­śli­we związ­ki, więc ła­two im mó­wić. Zresz­tą… nie wiem, czy ja w ogó­le ko­goś szu­kam.

– Od­puść­cie mi, co? Mie­li­śmy świę­to­wać z po­wo­du two­je­go dziec­ka – zwra­cam się do Piotr­ka. – A wy się na mnie uwzię­li­ście.

– Bo faj­nie by by­ło świę­to­wać też two­je we­se­le za ja­kiś czas, a nie tak cią­gle sił­ka i mo­tor.

– A mo­że ja to lu­bię? – py­tam oschle. Po­wo­li tra­cę cier­pli­wość. – Nie­po­trzeb­na mi te­raz żad­na du­pa. – Nie wiem, ko­go pró­bu­ję oszu­kać.

Wy­bu­cha­ją śmie­chem. Oni naj­wy­raź­niej też nie wie­dzą…

– Ja­sne. Tyl­ko rę­ce zmie­niaj – ra­dzi Adam. – Bo wiesz… po­tem pra­wy bi­cek bę­dzie du­żo więk­szy.

– Spier­da­laj – obu­rzam się i opie­ram o stół.

Za­czy­nam ża­ło­wać, że nie mo­gę się na­pić. Prze­by­wa­nie na trzeź­wo wśród wsta­wio­nych zna­jo­mych to co naj­mniej głu­pi po­mysł. Zu­peł­nie ina­czej po­strze­ga­my wte­dy rze­czy­wi­stość.

Po kil­ku grach i pi­wach ro­bi się jesz­cze go­rzej.

– Ej, sta­ry – za­czy­na znów Pio­trek i kła­dzie mi rę­kę na ra­mie­niu. Wi­dzę, ja­ki jest już we­so­ły. – Zrób­my za­kład. Jak wy­rwiesz dzi­siaj ja­kąś du­pę, to dam dziec­ku na imię Ku­ba.

Par­skam śmie­chem. No bez jaj.

– Na­wet jak bę­dzie cór­ka? – py­ta Adam i śmie­je się tak, że aż się zgi­na wpół.

– No – beł­ko­cze Pio­trek. – Prze­cież koń­czy się na „a”, co nie? Po­za tym mó­wi­łem, że bę­dzie chło­pak.

Sto­ję przy sto­le i roz­ba­wio­ny krę­cę gło­wą z nie­do­wie­rza­niem.

– To jak bę­dzie, Ku­buś? Zgódź się, bo i tak ci nie od­pusz­czę. – Żar­to­bli­wie gro­zi pal­cem.

– Wy­ma­ni­fe­stuj mi ja­kąś. – Śmie­ję się z nie­go, a oni obaj po­waż­nie­ją, jak­by na­praw­dę wzię­li so­bie do ser­ca mo­je sło­wa.

I wte­dy dzie­je się coś, co jesz­cze ni­g­dy w ży­ciu mi się nie przy­da­rzy­ło.

Cze­kam na swój ruch i na­gle pod­cho­dzi do mnie dziew­czy­na. Przy­kła­da swo­je de­li­kat­ne dło­nie do mo­jej twa­rzy i już wca­le nie de­li­kat­nie, a pew­nie, przy­cią­ga mnie do sie­bie i ca­łu­je. Cho­le­ra, nie wiem, kto to ani o co cho­dzi, ale… od­da­ję jej ten nie­sa­mo­wi­ty po­ca­łu­nek, a wła­ści­wie przej­mu­ję nad nim kon­tro­lę. Na mo­ment prze­sta­je się li­czyć ab­so­lut­nie wszyst­ko. To, że chło­pa­ki rzu­ca­ją swo­je nie­wy­bred­ne ko­men­ta­rze, cie­sząc się przy tym jak nie­wy­ży­ci gim­na­zja­li­ści; to, że wy­pusz­cza­jąc z dło­ni kij, praw­do­po­dob­nie ko­goś nim nie­chcą­cy ude­rzy­łem, bo sły­szę za so­bą ja­kieś stłu­mio­ne: „Uwa­żaj tro­chę, pa­ja­cu”; to, że nie wiem, kim ona jest, ani to, że pew­nie pa­dłem ofia­rą ja­kie­goś za­kła­du. Mam to gdzieś. Mo­gę co­dzien­nie być ta­ką ofia­rą, je­śli mógł­bym już do koń­ca ży­cia ją ca­ło­wać.

Mo­je cia­ło re­agu­je mo­men­tal­nie. Mam ocho­tę szep­nąć jej na ucho, że­by­śmy prze­nie­śli się do ła­zien­ki, gdy tyl­ko za­rzu­ca swo­je dło­nie na mój kark, ale praw­da jest ta­ka, że nie chcę te­go prze­ry­wać na­wet na mo­ment. Po chwi­li to ona od­su­wa się ode mnie, ale je­dy­nie de­li­kat­nie. Nie­zna­jo­ma tak­że wy­glą­da na zszo­ko­wa­ną tym, co się wła­śnie mię­dzy na­mi od­je­ba­ło. Ale prze­cież to ona do mnie po­de­szła.

Ro­bię ma­ły krok w tył i do­pie­ro te­raz mo­gę się jej przyj­rzeć. Wow. Ta dziew­czy­na to do­kład­nie mój typ. Ma lek­ko fa­lo­wa­ne, bar­dziej ciem­ne niż ja­sne wło­sy się­ga­ją­ce tuż po­ni­żej oboj­czy­ków, chy­ba nie­bie­skie oczy, ale przez przy­ciem­nio­ne oświe­tle­nie trud­no mi to z ca­łą pew­no­ścią stwier­dzić, ma ide­al­ny wzrost, a do te­go fi­gu­rę mo­del­ki. Nie jest ani roz­ne­gli­żo­wa­na, ani wy­ta­pe­to­wa­na, więc tym bar­dziej szo­ku­je mnie to, co zro­bi­ła.

Za­czy­nam się głu­pio uśmie­chać i chcę coś od­po­wie­dzieć, a ona tyl­ko przy­gry­za nie­śmia­ło war­gę, zer­ka na mnie ostat­ni raz i spe­szo­na pręd­ko od­cho­dzi.

Pa­trzę w jej kie­run­ku, ale po krót­kiej chwi­li gi­nie gdzieś w tłu­mie. Chło­pa­ki przy­glą­da­ją mi się w mil­cze­niu, cze­ka­jąc na ja­kie­kol­wiek wy­ja­śnie­nia.

– No… – mó­wię wresz­cie, przy­wo­łu­jąc się do po­rząd­ku i zwra­cam się do Piotr­ka: – Do­bry je­steś. Wy­glą­da na to, że fak­tycz­nie bę­dziesz miał sy­na.

Da­ria

Wra­cam do sto­li­ka. Sia­dam jak gdy­by ni­g­dy nic. Się­gam po szklan­kę i bio­rę łyk wo­dy po­wsta­łej z lo­du, któ­ry roz­to­pił się pod mo­ją nie­obec­ność. Dziew­czy­ny mil­czą. Wresz­cie na nie zer­kam. Wga­pia­ją się we mnie obie sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi i z roz­dzia­wio­ny­mi usta­mi.

– No co? – prze­ry­wam ci­szę. – To był wasz po­mysł. – Wzru­szam ra­mio­na­mi.

– Ża­łuj, że nie wi­dzia­łaś, jak cię wzro­kiem od­pro­wa­dzał… – ję­czy Mi­la.

– No­ooo… Wy­glą­dał, jak­by miał ocho­tę na wię­cej – do­da­je Klau­dia.

Wiem, że miał. Czu­łam. Oj, czu­łam… Mam wra­że­nie, że w dal­szym cią­gu czu­ję. Ale nie mó­wię im te­go, bo mi prze­cież spo­ko­ju nie da­dzą do śmier­ci.

Zer­kam znów do pu­stej szklan­ki i mó­wię:

– Po­win­nam się zbie­rać.

– Jak to? – dzi­wią się. – Te­raz?

– A co? Prze­cież mó­wi­łam, że nie mo­gę sie­dzieć do póź­na. Mam ju­tro to szko­le­nie. I tak już za du­żo wy­pi­łam…

– Idź tam do nie­go!

– Po co?

– Prze­cież z te­go mo­gą być na­praw­dę ślicz­ne dzie­ciacz­ki…

– Sa­me mó­wi­ły­ście, że cho­dzi o po­ca­łu­nek, a nie ro­dze­nie mu dzie­ci, więc do­ko­na­ło się i mo­że­my się ro­zejść, dro­gie pa­nie.

Nie wy­glą­da­ją na prze­ko­na­ne.

– Do­bra – mó­wi po chwi­li Mi­le­na. – Pu­ści­my cię, ale pod jed­nym wa­run­kiem.

Znów prze­wra­cam ocza­mi. Gał­ki oczne mi się kie­dyś przez nie na dru­gą stro­nę wy­wró­cą.

– Ja­kim? – py­tam, wzdy­cha­jąc.

– Opo­wiesz nam, jak by­ło.

Śmieją się.

– Do­bra – zga­dzam się, bo wiem, że mi nie od­pusz­czą.

Opie­ra­ją łok­cie o blat sto­łu, a bro­dy kła­dą na dło­niach i ga­pią się na mnie wy­cze­ku­ją­co. Z ty­mi swo­imi krót­ki­mi blond wło­sa­mi i zie­lo­ny­mi ocza­mi wy­glą­da­ją w tym mo­men­cie jak sio­stry. Opie­ram się tak sa­mo jak one i mó­wię kon­spi­ra­cyj­nym to­nem:

– By­ło dziw­nie.

Jed­no­cze­śnie co­fa­ją gło­wy w zdu­mie­niu, więc tłu­ma­czę:

– Wi­dzia­ły­ście prze­cież. Pod­cho­dzę do go­ścia i ca­łu­ję go bez ostrze­że­nia, a on? Okej, spo­ko, ro­bi to sa­mo, jak­by wie­dział, że przyj­dę.

– Ty­le to so­bie sa­me za­uwa­ży­ły­śmy – in­for­mu­je mnie Klau­dia. – Ale coś kon­kret­niej??

– No… – Za­sta­na­wiam się chwi­lę, bo po­za szo­kiem, w któ­ry nie­wąt­pli­wie wpa­dłam, to w su­mie jak to opi­sać? – By­ło… kur­wa, za­je­bi­ście – przy­zna­ję, a one uśmie­cha­ją się głup­ko­wa­to.

– I nie masz za­mia­ru tam do nie­go wró­cić i do­koń­czyć, co za­czę­li­ście? – dro­czy się ze mną Mi­le­na.

– Pa­łuj się – od­po­wia­dam, bo za­mia­ru nie mam, ale ocho­tę to jak naj­bar­dziej. – Idę do ki­bla, bo się za­raz zle­ję w maj­ty – rzu­cam i wsta­ję.

Wcho­dzę do to­a­le­ty, ro­bię swo­je, my­ję rę­ce i pa­trzę w lu­stro. Co ja wi­dzę? Śmie­ję się jak głu­pi do se­ra. Zwa­rio­wa­łam. Krę­cę gło­wą w zdu­mie­niu i wy­cho­dzę. Za­my­kam drzwi, od­wra­cam się od nich i wpa­dam na ko­goś. Pod­no­szę gło­wę i… o ma­mu­niu… Przed chwi­lą przy­ssa­łam się do nie­go jak pi­jaw­ka, a do­pie­ro te­raz, gdy sto­ję grzecz­nie przed nim, ob­le­wa mnie ru­mie­niec i nie wiem, gdzie mam oczy po­dziać. Ga­pić się w te la­zu­ro­we tę­czów­ki czy mo­że w usta, któ­re mi tak sma­ko­wa­ły, czy wło­sy, któ­re sa­ma mu tro­chę po­czo­chra­łam, czy jabł­ko Ada­ma, któ­re drga nie­spo­koj­nie? Chcę uciec al­bo za­paść się pod zie­mię, al­bo znik­nąć. Po­win­nam coś po­wie­dzieć? Czy po pro­stu odejść? Ale się wje­ba­łam…! W mo­men­cie gdy mam wra­że­nie, że z mo­ich uszu za­cznie ucho­dzić pa­ra, on prze­ry­wa ci­szę mię­dzy na­mi:

– O! Wró­ci­łaś po mnie. – Uśmie­cha się przy tym tak, że aż mi się ro­bi go­rą­co. – Mo­że wej­dzie­my ra­zem? – rzu­ca, wska­zu­jąc gło­wą na drzwi to­a­le­ty.

Od­chrzą­ku­ję i sta­ra­jąc się brzmieć jak do­ro­sła ko­bie­ta, a nie na­sto­lat­ka na kon­cer­cie ido­la, mó­wię:

– Ja już. Wol­ne.

– Dla­cze­go ucie­kłaś? – py­ta wprost.

Nie. On nie py­ta. On mru­czy zmy­sło­wo jak gi­ta­ra ba­so­wa.

– Nie za­trzy­my­wa­łeś mnie – od­po­wia­dam.

– Nie da­łaś mi szan­sy – bro­ni się.

– Da­le­ko nie ucie­kłam. – Wzru­szam ra­mio­na­mi. – Wi­docz­nie bar­dzo ci nie za­le­ża­ło.

Nie tłu­ma­czy się. Zmie­nia te­mat.

– To był ja­kiś za­kład?

– Nie… do koń­ca… – mó­wię, bo prze­cież się nie za­ło­ży­ły­śmy, ale też nor­mal­ne to to nie by­ło.

– W ta­kim ra­zie co? – drą­ży.

– Po­wiew sza­leń­stwa i lek­ko­myśl­no­ści – wy­pa­lam za­ska­ku­ją­co szcze­rze.

Ten znów uśmie­cha się tak, że te­raz mu­szę się oprzeć o ścia­nę, uda­jąc, że to ze znu­dze­nia.

– Czę­sto by­wasz ta­ka sza­lo­na i lek­ko­myśl­na?

– We­dług mo­ich przy­ja­ció­łek za rzad­ko. To był zresz­tą ich po­mysł.

Śmieje się. Rany, dla­czego ja się w ogóle od­zy­wam? Czemu tu jesz­cze je­stem? A, no tak, bo mam mięk­kie ko­lana.

– Wiesz… – po­chy­la się lek­ko, opie­ra dłoń o ścia­nę, nie­da­le­ko mo­jej gło­wy i ni­by kon­spi­ra­cyj­nie do­da­je: – Jak masz ocho­tę coś jesz­cze im udo­wod­nić, to mo­gę ci po­móc.

Mi­mo­wol­nie ob­li­zu­ję usta, co nie ucho­dzi je­go uwa­dze. Kła­dę dłoń na je­go tor­sie i mó­wię za­lot­nie:

– W su­mie… Jest ta­ka jed­na rzecz…

Uno­si brew za­in­te­re­so­wa­ny.

– Ale nie… To bez sen­su. Nie­waż­ne. – Ukła­dam usta w pod­ków­kę. – I tak byś się nie zgo­dził. To głu­pie.

– Spró­buj – mru­czy tym swo­im uwo­dzi­ciel­skim gło­sem.

Przy­gry­zam war­gę, draż­niąc się z nim.

– Jest coś, co za­wsze chcia­łam zro­bić… A one za­wsze mó­wi­ły, że je­stem na to za grzecz­na, zbyt do­brze wy­cho­wa­na…

– Yhym… – Mam je­go uwa­gę. – Co ta­kie­go?

– Za­wsze chcia­łam… Wy­lać fa­ce­to­wi drin­ka w twarz.

Par­ska pod no­sem, od­wra­ca się i zni­ka w mę­skiej to­a­le­cie. A ja przy­naj­mniej mo­gę ode­tchnąć. Kur­wa, nie dość, że wy­glą­da, to do te­go pach­nie jak go­fry z bi­tą śmie­ta­ną, owo­ca­mi i po­le­wą cze­ko­la­do­wą.

Wra­cam do sto­li­ka, za­ma­wiam tak­sów­kę przez ap­kę, roz­ma­wiam jesz­cze chwi­lę z dziew­czy­na­mi, po czym zbie­ram się do wyj­ścia. Za­nim wsta­ję, na sto­li­ku przede mną po­ja­wia się drink. Zer­kam nad sie­bie, ale za­miast kel­ne­ra wi­dzę je­go. Nic nie mó­wi. Stoi tyl­ko i pa­trzy na mnie z głu­pim uśmiesz­kiem.

– No ko­cha­na! – upo­mi­na mnie Mi­le­na. – Wy­pa­da po­dzię­ko­wać.

Ku­ba

Cał­kiem mi od­wa­li­ło. Ale nic nie po­ra­dzę, że ta ta­jem­ni­cza la­ska tak na mnie dzia­ła. Chce się tak po­ba­wić, to pro­szę bar­dzo. Sam je­stem cie­ka­wy, co z te­go wyj­dzie. Już od daw­na nic war­te­go uwa­gi nie dzie­je się w mo­im ży­ciu, a ten wie­czór i tak dłu­go bę­dę wspo­mi­nał z uśmie­chem. In­for­mu­ję kum­pli, że zni­kam, od­szu­ku­ję sto­lik, przy któ­rym sie­dzi ta dziew­czy­na, ku­pu­ję drin­ka i po chwi­li sta­wiam go tuż przed nią. Cze­kam na ja­kąś jej re­ak­cję, ale nic się nie dzie­je, więc mó­wię:

– Pa­nie po­zwo­lą, że się na mo­ment przy­sią­dę. – Od­su­wam krze­sło i sia­dam na­prze­ciw­ko… ko­bie­ty o nie­ziem­sko zmy­sło­wych ustach, któ­re mam ocho­tę sma­ko­wać bez koń­ca.

– Za­pra­sza­my. – Jed­na z nich się szcze­rzy, po czym obie po­ga­nia­ją do ja­kiej­kol­wiek re­ak­cji tę naj­ślicz­niej­szą w ca­łym ich gro­nie, ale ta tyl­ko pa­trzy na mnie, nie wie­rząc za­pew­ne, że rze­czy­wi­ście to ro­bię.

– Po­my­śla­łem so­bie – za­czy­nam, opie­ram łok­cie o blat sto­li­ka i wpa­tru­ję się w ma­gne­ty­zu­ją­ce spoj­rze­nie pięk­nej nie­zna­jo­mej – że nie do­koń­czy­li­śmy te­go, co za­czę­łaś.

Mu­szę dać jej po­wód do te­go, co ma za­miar zro­bić, mi­mo że i tak prze­cież zde­cy­do­wa­nie mam ocho­tę na to, o czym mó­wię.

– Więc pro­po­nu­ję drin­ka na roz­luź­nie­nie. – Wska­zu­ję na szklan­kę i wy­pa­lam wprost: – A po­tem za­pra­szam do mnie.

Uśmie­cham się sze­ro­ko.

Dziew­czy­na wy­ba­łu­sza oczy, a jej ko­le­żan­ki pisz­czą za­chwy­co­ne. Ale szcze­rze mó­wiąc, na­wet na nie nie pa­trzę.

Ko­bie­ta uno­si de­li­kat­nie ką­cik ust, chwy­ta za szklan­kę i wy­le­wa mi jej za­war­tość pro­sto w twarz.

– Dzię­ku­ję. Już się roz­luź­ni­łam – in­for­mu­je ni­by oschle, wsta­je i wy­cho­dzi.

Jej to­wa­rzysz­ki za­afe­ro­wa­ne tym, co wła­śnie się wy­da­rzy­ło, spo­glą­da­ją na sie­bie zdu­mio­ne z otwar­ty­mi usta­mi, po czym ca­łą swo­ją uwa­gę kie­ru­ją na mnie, nie za­uwa­ża­jąc te­go, że ich ko­le­żan­ka od­wra­ca się w drzwiach i pusz­cza mi oczko.

– Ona tak za­wsze? – pry­cham, nie wy­cho­dząc z ro­li, i osu­szam się ser­wet­ką.

– Nie­eeee – mó­wią na­raz bez wa­ha­nia i krę­cą gło­wa­mi.

Śmieję się i chcę o nią wy­py­tać, ale w tym mo­men­cie dzwoni mój te­le­fon. Prze­pra­szam je i od­cho­dzę w bar­dziej ustron­ne miej­sce. Wła­ści­wie mam na­dzie­ję, że jesz­cze gdzieś ją zo­ba­czę, ale ni­g­dzie jej już nie do­strze­gam.

– Ha­lo?

– Za ile bę­dziesz? – py­ta mój bra­ci­szek bez przy­wi­ta­nia. – Ju­sta się nie­cier­pli­wi.

Obie­ca­łem wpaść na im­pre­zę rocz­ni­co­wą Szy­mo­na i Ju­sty­ny, cho­ciaż te­raz wca­le nie mam ocho­ty tam je­chać. Lu­bię spę­dzać z ni­mi czas, ale znaj­du­je­my się na zu­peł­nie in­nym eta­pie. Mój brat jest ode mnie rok star­szy i oże­nił się do­kład­nie trzy la­ta te­mu. Je­go żo­na ma świ­ra na punk­cie wszel­kich uro­czy­sto­ści. Nie­któ­re z nich są po pro­stu z du­py. Ko­bie­ta urzą­dza przy­ję­cia na­wet z oka­zji peł­ni – i wca­le nie żar­tu­ję. Oczy­wi­ście, nie mu­szę uczest­ni­czyć we wszyst­kich tych im­pre­zach, ale nie­obec­ność ko­go­kol­wiek z nas na­le­ży do­brze uspra­wie­dli­wić, bo ina­czej pa­ni do­mu ob­ra­ża się tak, że tra­cę kon­takt z bra­tem. Tok­sycz­ne? Na mak­sa tak. Ale to ich je­dy­ne dzi­wac­two. Po­za tym mu­szę przy­znać, że mo­ja bra­to­wa rze­czy­wi­ście ma do te­go dryg i przy­ję­cia or­ga­ni­zu­je z wy­jąt­ko­wym roz­ma­chem.

– Za­raz… – Roz­glą­dam się jesz­cze po lo­ka­lu, ale ni­g­dzie nie wi­dzę dziew­czy­ny, któ­rej imie­nia na­wet nie znam. – Za­sie­dzia­łem się z chło­pa­ka­mi, ale już się zbie­ram.

– No to da­waj, bo wiesz… – Ton Szy­mo­na zdra­dza znie­cier­pli­wie­nie spo­wo­do­wa­ne za­pew­ne nie­za­do­wo­le­niem je­go żo­ny.

Nie wiem, jak on mo­że żyć pod ta­kim pan­to­flem, ale nie mo­ja spra­wa. Chy­ba jest szczę­śli­wy, więc się nie wtrą­cam.

– Do­bra, wy­cho­dzę już.

– Ku­ba – szep­cze jesz­cze mój brat.

– No? Ale gło­śniej mów, bo tu nic nie sły­szę pra­wie.

– Nie mo­gę gło­śniej… Do­bra, na­pi­szę ci. Bądź za­raz.

Gdy się roz­łą­cza­my, do­sta­ję od nie­go wia­do­mość:

Blan­ka roz­sta­ła się z na­rze­czo­nym i wy­py­tu­je o Cie­bie.

Za­je­bi­ście. Te­raz to już tym bar­dziej nie mam ocho­ty tam je­chać. Blan­ka to przy­ja­ciół­ka Ju­sty­ny. Spo­ty­ka­łem się z nią ja­kieś pół­to­ra ro­ku te­mu. Z mo­jej stro­ny to od po­cząt­ku nie by­ło nic po­waż­ne­go. Po tym, jak prze­je­cha­łem się na Sa­rze, trud­no mi się w coś za­an­ga­żo­wać. Blan­ka z ko­lei li­czy­ła na znacz­nie wię­cej. Po mie­sią­cu zna­jo­mo­ści wy­zna­ła mi mi­łość i snu­ła wiel­kie pla­ny. Ja, przy­zna­ję, by­łem z nią wy­łącz­nie dla sek­su, o czym od po­cząt­ku wie­dzia­ła. Mi­mo wszyst­ko li­czy­ła, że zmie­nię zda­nie. Nie zmie­ni­łem, więc zra­nio­na ode­szła i szyb­ko zna­la­zła so­bie ko­goś in­ne­go. Naj­wy­raź­niej z nim też nie wy­szło.

Wzdy­cham gło­śno i cho­wam te­le­fon do kie­sze­ni. Wra­cam do środ­ka, że­by za­py­tać dziew­czy­ny o nu­mer tej kon­kret­nej, ale ni­g­dzie ich nie znaj­du­ję.

– Kur­wa – mó­wię do sie­bie zre­zy­gno­wa­ny.

Pod­cho­dzę do Piotr­ka i Ada­ma, opo­wia­dam im szyb­ko o ca­łej sy­tu­acji i pro­szę, że­by za­ła­twi­li mi kon­takt do ta­jem­ni­czej nie­zna­jo­mej, je­śli jej ko­le­żan­ki jesz­cze by się po­ja­wi­ły, a po­tem wy­cho­dzę i ja­dę do Do­brej, do do­mu bra­ta.

– No je­steś wresz­cie! – Ju­sty­na, już ra­czej ma­ło trzeź­wa, rzu­ca mi się na szy­ję.

Wi­tam się też z bra­tem i mó­wię:

– Prze­pra­szam, tro­chę mi się prze­dłu­ży­ło. – Wrę­czam im pre­zent.

Szy­mon wraz z żo­ną dzię­ku­ją i przy­glą­da­ją mi się uważ­nie. Ju­sty­na mru­ży oczy i wy­pa­la:

– A co ty? Na ba­se­nie by­łeś?

Par­skam śmie­chem. No tak. Na­dal mam tro­chę mo­kre wło­sy.

– Nie. Ale opo­wiem wam kie­dy in­dziej. Ogar­nę się tro­chę w ła­zien­ce i za­raz do was do­łą­czę.

Po chwi­li wi­tam się z resz­tą ro­dzi­ny i zna­jo­my­mi, po czym Ju­sty­na, tak jak się spo­dzie­wa­łem, wska­zu­je mi wol­ne miej­sce przy swo­jej przy­ja­ciół­ce. Blan­ka wy­raź­nie się cie­szy, kie­dy sia­dam tuż obok niej. Od ra­zu za­le­wa mnie in­for­ma­cją o ze­rwa­nych za­rę­czy­nach, opo­wia­da o oko­licz­no­ściach te­go zda­rze­nia, a ja, za­miast jej słu­chać, za­sta­na­wiam się, czy jesz­cze kie­dy­kol­wiek zo­ba­czę tę prze­pięk­ną ko­bie­tę, po­czu­ję na so­bie jej zmy­sło­wy do­tyk i za­sma­ku­ję po­nęt­nych ust.

Da­ria

Wy­cho­dzę z lo­ka­lu i wsia­dam do tak­sów­ki, któ­ra na mnie cze­ka. Mi­ja­ją ja­kieś dwie mi­nu­ty, kie­dy mój te­le­fon wa­riu­je, in­for­mu­jąc mnie o no­wych wia­do­mo­ściach od mo­ich przy­ja­ció­łek na na­szej wspól­nej gru­pie na What­sAp­pie.

Po­je­ba­ło?

Dar­ka, kur­wa! Za co mu się tak obe­rwa­ło?

Czy ty je­steś nor­mal­na?

Ta­kie cia­cho!

Och, nie bądź ta­ka pru­de­ryj­na! I co, że za­pro­sił cię na cha­tę za­miast na rand­kę?

Uśmie­cham się do tych wia­do­mo­ści i nic im nie od­pi­su­ję, po­zwa­la­jąc da­lej się na mnie wy­ży­wać. Faj­ne to by­ło uczu­cie, po­le­cam. Chcia­łam też za­wsze ko­goś spo­licz­ko­wać, ale o to nie mia­łam od­wa­gi go po­pro­sić. Cho­ciaż i tak ab­so­lut­nie się nie spo­dzie­wa­łam, że się na to zgo­dzi. W do­dat­ku sam mi ku­pił drin­ka!

W dro­dze za­sta­na­wiam się, ile w tej je­go pro­po­zy­cji by­ło spro­wo­ko­wa­nia mnie do chlu­śnię­cia mu pły­nem w twarz, a ile… pro­po­zy­cji. Ła­pię się na tym, że gdy­by nie po­ran­ne szko­le­nie, w któ­rym nie uczest­ni­czę, a któ­re pro­wa­dzę, chęt­nie zo­sta­ła­bym tam dłu­żej, a po­tem… Mo­że na­wet da­ła­bym się za­pro­sić?

Przy­zna­ję, je­stem lek­ko wy­gło­dzo­na, ale to wca­le nie o to cho­dzi. On po pro­stu… Ni­g­dy nie spo­tka­łam ta­kie­go fa­ce­ta. Do ni­cze­go się przy­cze­pić nie moż­na, przy­naj­mniej nie na pierw­szy rzut oka. Oprócz te­go, że pew­nie ko­lej­ka do nie­go w opór…

I na­gle uświa­da­miam so­bie, że mia­łam oka­zję wpie­przyć się bez ko­lej­ki i jej nie wy­ko­rzy­sta­łam. Nie wiem, co to za ko­leś, nie wiem na­wet, jak ma na imię, i ro­bi mi się nie­spo­dzie­wa­nie przy­kro, że nie do­wie­dzia­łam się ni­cze­go na je­go te­mat. Po­now­nie wyj­mu­ję z to­reb­ki te­le­fon, ale do­wia­du­ję się od dziew­czyn, że już wy­szły. Te­raz mi smut­no.

Wcho­dzę do do­mu i za­uwa­żam świa­tło w sa­lo­nie.

– Bab­ciu, dla­cze­go nie śpisz? – py­tam oskar­ży­ciel­sko.

– A ty? – od­ci­na się i pau­zu­je od­ci­nek se­ria­lu.

Nie od­po­wia­dam.

– Masz ju­tro ba­da­nia. Prze­cież po­win­naś się wy­spać.

– A ty masz mnie ju­tro na te ba­da­nia za­wieźć. Ma­my re­mis.

Krę­cę gło­wą. Py­ska­ta jak pię­cio­lat­ka.

– Co oglą­dasz? – py­tam, bo nie po­zna­ję po ka­drze, na któ­rym za­trzy­ma­ła.

– We­zdej.

Par­skam, a ona pio­ru­nu­je mnie wzro­kiem i się­ga po pi­lo­ta.

– Chodź spać. Ju­tro do­koń­czysz.

– Dzie­sięć mi­nut od­cin­ka zo­sta­ło – od­po­wia­da i włą­cza We­dnes­day.

Sia­dam na ka­na­pie obok niej. Wku­rza­ło mnie, jak oglą­da­ła wiecz­nie Fak­ty na prze­mian z Wia­do­mo­ścia­mi, ale zmia­na na­stą­pi­ła do­pie­ro, jak usły­sza­łam z jej ust, że draż­ni ją, jak mu­si ty­dzień cze­kać na no­wy od­ci­nek se­ria­lu, bo w jej wie­ku nie ma prze­cież pew­no­ści, że ona do­ży­je. Na­uczy­łam ją więc ob­słu­gi­wać Net­fli­xa i te­raz za­ry­wa no­ce na wszyst­kich se­ria­lach po ko­lei. Kil­ka­na­ście mi­nut póź­niej wy­łą­cza te­le­wi­zor i py­ta:

– Jak ci mi­nę­ło spo­tka­nie?

– Spo­koj­nie – kła­mię, bo mam za so­bą naj­bar­dziej eks­cy­tu­ją­cy wie­czór w mo­im ży­ciu…

– To ju­tro mnie za­wie­ziesz i je­dziesz na to szko­le­nie, tak?

– Tak. Na pew­no skoń­czę, za­nim cię wy­pusz­czą, ale pa­mię­taj, że­by pod­łą­czyć na noc te­le­fon do ła­do­wa­nia – przy­po­mi­nam jej.

– Nie mów do mnie jak do dziec­ka – upo­mi­na mnie.

– Wiesz, że nie chcę, że­byś nie­po­trzeb­nie cze­ka­ła, nie mo­gąc się ze mną skon­tak­to­wać.

– Prze­cież wiem! Jak po cie­bie nie za­dzwo­nię, to nie przy­je­dziesz. Głu­pia nie je­stem!

– Bab­ciu…

– Do­bra, już. Idę pod­łą­czyć te­le­fon! – wsta­je i kie­ru­je się do swo­jej sy­pial­ni.

Raz jej się za­po­mnia­ło na­ła­do­wać, przez co nie mo­gła się ze mną skon­tak­to­wać i te­raz za każ­dym ra­zem jej przy­po­mi­nam, a ona się na mnie gnie­wa. Ale co zro­bię? Prze­cież nie za­cho­wu­ję się tak, by zro­bić jej na złość. I ona do­brze o tym wie, ale i tak się ze mną spie­ra.

Mam tyl­ko bab­cię, ni­ko­go in­ne­go, więc co ni­by mam ro­bić? O ko­go mam się mar­twić? O sie­bie? Ile moż­na?

Mo­ja ma­ma, je­dy­na cór­ka mo­jej bab­ci, zro­bi­ła mnie zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie. Aż dziw­ne, że wie­dzia­ła z kim. Fa­cet nie pla­no­wał mieć dzie­ci, ale od­po­wie­dzial­nie pła­cił ali­men­ty. Ty­le że ma­ma też nie pla­no­wa­ła mieć dzie­ci i pew­ne­go dnia po­in­for­mo­wa­ła nas, że wy­jeż­dża. Cho­dzi­łam wte­dy do gim­na­zjum. Z te­go, co wiem, prze­by­wa te­raz w Ka­na­dzie, ale na­wet nie mam pew­no­ści. Ży­je­my so­bie więc z bab­cią sa­me w do­mu, któ­ry zbu­do­wał jej mąż. Zbu­do­wał i za­raz po­tem so­bie umarł.

Ja le­d­wo po trzy­dzie­st­ce, a ona już nie tak le­d­wo po sie­dem­dzie­siąt­ce. Cza­sem so­bie my­ślę, że przy­dał­by się w tym do­mu ja­kiś męż­czy­zna, a po­tem za­sta­na­wiam się, jak mam zna­leźć ta­kie­go, któ­ry weź­mie mnie w pa­kie­cie z bab­cią. Na­wet nie z dziec­kiem, któ­re mógł­by po­ko­chać i wy­cho­wać jak swo­je, a z bab­cią. Z Mar­kiem się w mia­rę do­ga­dy­wa­li, ale wy­da­je mi się, że osta­tecz­nie to ona go prze­go­ni­ła ty­mi swo­imi do­cin­ka­mi, że jej Da­recz­ka to na lep­sze­go za­słu­gu­je.

A ten ko­leś z ba­ru? Je­go też by prze­go­ni­ła. Po­wie­dzia­ła­by coś w swo­im sty­lu, że ład­ną buź­ką to ro­dzi­ny nie utrzy­ma, i by so­bie po­szedł, bo po co miał­by te­go słu­chać?

Ale mia­ła­by ra­cję, bo buź­kę to ma ślicz­ną. Szko­da, że jej wię­cej nie zo­ba­czę. Rów­nie przy­kro, że wię­cej nie do­tknę tych wspa­nia­łych ust, o któ­rych wciąż nie mo­gę prze­stać my­śleć. Nie je­stem w sta­nie stwier­dzić, ile w tym je­go uro­ku, a ile mo­je­go ce­li­ba­tu… W su­mie to na­wet do­brze się skła­da, że mi dziew­czy­ny da­ły na ostat­nie uro­dzi­ny te­go pin­gwin­ka. Przy­da się.

Ku­ba

I co, wró­ci­ły?

Pi­szę pod sto­łem wia­do­mość do Ada­ma, bo i tak nie mo­gę się na ni­czym sku­pić. Blan­ka cią­gle pró­bu­je zwró­cić na sie­bie mo­ją uwa­gę, mi­mo że dość wy­raź­nie da­łem jej do zro­zu­mie­nia, że nie je­stem za­in­te­re­so­wa­ny ani nią, ani roz­mo­wą, ani ni­czym in­nym. Szcze­rze mó­wiąc, w tym mo­men­cie na­wet nie miał­bym ocho­ty iść z nią do łóż­ka, cho­ciaż kie­dyś zwy­kle cał­kiem nie­źle za­spo­ka­ja­li­śmy wza­jem­nie swo­je po­trze­by. Ale wie­dząc, że ona znów ro­bi­ła­by so­bie ja­kieś złud­ne na­dzie­je na coś wię­cej, na­wet mi nie sta­je na myśl o na­szym ewen­tu­al­nym zbli­że­niu. Co in­ne­go na wspo­mnie­nie dzi­siej­sze­go po­ca­łun­ku…

Chwy­tam za szklan­kę i pi­ję whi­sky.

– Ku­buś – od­zy­wa się ma­ma to­nem żan­dar­ma. – Pa­mię­taj, że ra­no je­dzie­my. Obie­ca­łam Ka­si, że bę­dzie­my naj­póź­niej o dzie­wią­tej.

– Spo­koj­nie, ma­mo. Do­pi­ję i ko­niec – obie­cu­ję.

Ma­ma nie ma pra­wa jaz­dy. Oj­ciec kil­ka­na­ście lat te­mu od­szedł do in­nej ko­bie­ty, a brat i bra­to­wa z wia­do­mych przy­czyn nie za­wio­zą jej z sa­me­go ra­na do Step­ni­cy, gdzie ciot­ka pro­wa­dzi ośro­dek wy­po­czyn­ko­wy, w któ­rym te­raz, w se­zo­nie, po­ma­ga jej na­sza ma­ma.

Mo­ja ro­dzi­ciel­ka prze­wra­ca ocza­mi, ale nie ko­men­tu­je mo­ich słów. Nie wy­pi­ję du­żo, a przed jaz­dą i tak zba­dam trzeź­wość. Jak to mó­wią: prze­zor­ny…

Ju­sty­na wspo­mi­na ślub i we­se­le, za­chwy­ca­jąc się tym, co uwa­ża za uda­ne, i kry­ty­ku­jąc to, co we­dług niej wy­szło bez­na­dziej­nie. Po­tem Szy­mon włą­cza ślub­ne na­gra­nie, a ja wca­le nie mam ocho­ty go oglą­dać. Pod­czas ich ślu­bu to­wa­rzy­szy­ła mi Rok­sa­na, z któ­rą spo­ty­ka­łem się przez ja­kieś trzy mie­sią­ce, ale tej re­la­cji tak­że nie trak­to­wa­łem zbyt se­rio. Nie mam szczę­ścia do ko­biet ani też więk­szej ocho­ty dać się usi­dlić, zwłasz­cza wi­dząc, co z mo­im bra­tem wy­pra­wia Ju­sty­na. Ale, jak już wspo­mi­na­łem, to nie mo­ja spra­wa.

Kie­dyś wspól­nie la­ta­li­śmy, ale od­kąd mo­ja bra­to­wa go omo­ta­ła, sprze­dał swój mo­to­cykl. Nie oce­niam, choć nie ro­zu­miem.

Ze­ru­ję za­war­tość szklan­ki i wy­cho­dzę do kuch­ni. Po pierw­sze nie mam za­mia­ru te­go oglą­dać po raz czwar­ty, a po dru­gie mu­szę na­pić się wo­dy.

Otwie­ram bu­tel­kę i wyj­mu­ję te­le­fon w mo­men­cie, gdy do­sta­ję od­po­wiedź od kum­pla:

Sry bra­hu al­ke już ichs nig­di­ze nje wdzie­li­smy ;(

Mru­żę oczy, czy­ta­jąc je­go wy­wód, i chwi­lę zaj­mu­je mi zro­zu­mie­nie te­go, co do mnie na­pi­sał. Ale do­ce­niam, że w ogó­le to zro­bił, mi­mo sta­nu, w któ­rym się zna­lazł, są­dząc po… tym czymś. Z jed­nej stro­ny wia­do­mość mnie roz­ba­wia, ale z dru­giej za­ła­mu­je, bo to ozna­cza, że mo­gę ni­g­dy wię­cej nie spo­tkać tej dziew­czy­ny, a bar­dzo bym chciał. Nie po­tra­fię so­bie przy­po­mnieć, że­by kie­dy­kol­wiek ja­kaś ko­bie­ta za­dzia­ła­ła na mnie w ta­ki spo­sób jak ona. Nic o niej nie wiem, a już mo­gę okre­ślić, że jest peł­na sprzecz­no­ści, któ­re z ja­kie­goś po­wo­du chciał­bym móc po­znać i zro­zu­mieć. Z jed­nej stro­ny od­waż­na, z dru­giej skrę­po­wa­na, jak­by wca­le nie­pew­na te­go, do cze­go się po­su­nę­ła, cho­ciaż je­stem prze­ko­na­ny, że po­do­ba­ło jej się tak sa­mo jak mnie i ona też mia­ła­by ocho­tę na wię­cej. Mo­że nie od ra­zu, tak jak ja, ale niech mnie pie­kło po­chło­nie, je­śli się my­lę.

Po­za tym ak­cja z tym drin­kiem, mi­mo że ab­sur­dal­na, też mi się po­do­ba­ła. Gdy wy­cho­dzi­ła, wy­glą­da­ła na za­do­wo­lo­ną. Cie­szę się, że mo­głem jej po­móc, ty­le że te­raz jesz­cze bar­dziej o niej my­ślę.

– Ku­ba… – Blan­ka wcho­dzi do kuch­ni i sta­je bar­dzo bli­sko mnie. – Wiesz… – Su­nie dło­nią po mo­im ra­mie­niu i za­trzy­mu­je ją na bar­ku. – Wca­le mi nie żal, że roz­sta­łam się z Sylw­kiem. Ja ca­ły czas o to­bie my­ślę.

Przy­su­wa się i pró­bu­je mnie po­ca­ło­wać. Od­su­wam się od ra­zu, two­rząc mię­dzy na­mi spo­ry dy­stans, i od­sta­wiam bu­tel­kę na blat.

– Sor­ry, Blan­ka, ale wiesz, że mię­dzy na­mi daw­no skoń­czo­ne.

– Ku­buś… – Ro­bi smut­ną mi­nę i krzy­żu­je rę­ce na pier­si. – Prze­cież by­ło nam do­brze.

– By­ło – po­twier­dzam. – Ale chcie­li­śmy cze­go in­ne­go i, bio­rąc pod uwa­gę fakt, że przez ostat­ni rok szy­ko­wa­łaś się do ślu­bu, stwier­dzam, że nie­wie­le się z two­jej stro­ny zmie­ni­ło.

Nie od­zy­wa się.

– No wła­śnie – mó­wię spo­koj­nie. – Więc nie kom­pli­kuj sy­tu­acji ani so­bie, ani mnie, i po pro­stu zaj­mij­my się swo­imi spra­wa­mi. – Uśmie­cham się i wy­cho­dzę.

Do koń­ca im­pre­zy już nie roz­ma­wia­my. Przez ja­kiś czas sie­dzi ob­ra­żo­na, a po pół go­dzi­nie wy­cho­dzi.

Chwi­lę przed pierw­szą kła­dę się spać w po­ko­ju go­ścin­nym, mi­mo że im­pre­za wciąż trwa.

Z sa­me­go ra­na wsta­ję i pi­ję ka­wę, a po­tem za­wo­żę ma­mę do jej sio­stry.

– Ku­ba, zwol­nił­byś tro­chę. Tak bar­dzo mi się nie spie­szy – upo­mi­na mnie ma­ma, mi­mo że wca­le nie ja­dę aż tak szyb­ko. Przy niej zwy­kle się pil­nu­ję. – Zwłasz­cza na cmen­tarz… – do­da­je pod no­sem.

Prze­wra­cam ocza­mi i speł­niam jej proś­bę.

– Syn­ku, a ta Blan­ka… – za­czy­na po ja­kimś cza­sie mil­cze­nia, a ja wiem, o czym bę­dzie ga­dać – …to ta­ka faj­na dziew­czy­na się wy­da­je. Prze­cież kie­dyś się spo­ty­ka­li­ście.

– Do­kład­nie tak. I nie wy­szło. Nie ma o czym mó­wić – uci­nam. A przy­naj­mniej tak mi się wy­da­je.

– Ale te­raz je­ste­ście bar­dziej do­świad­cze­ni, star­si… Ty masz już pra­wie trzy­dzie­ści pięć lat. Naj­wyż­sza po­ra, by się ustat­ko­wać. Po­wi­nie­neś mieć ko­goś, kto się to­bą zaj­mie, i tak jak Ju­styn­ka Szy­mo­na prze­ko­na­ła do po­rzu­ce­nia te­go nie­bez­piecz­ne­go za­ję­cia, cie­bie też ktoś po­wi­nien… – Krę­ci gło­wą, wska­zu­jąc nią mo­to­cy­kli­stę, któ­ry wła­śnie nas wy­prze­dził, za­pier­da­la­jąc tak, jak sam lu­bię. – Jak ja so­bie wy­obra­żę, że ty też tak na sie­bie nie uwa­żasz…

– Oj, ma­mo. Uwa­żam.

– Ja­dąc dwie­ście ki­lo­me­trów na go­dzi­nę? – py­ta po­waż­nie, a ja nie od­po­wia­dam, bo ni­by co mam jej po­wie­dzieć? Że dwie­ście to czę­sto tylko na roz­pęd? No lu­bię to, co zro­bić? Może to rze­czy­wi­ście nie­od­po­wie­dzialne, ale ta ad­re­na­lina… Ach!

– Nie chcę, że­by mój syn zo­stał daw­cą or­ga­nów.

– Cze­mu? – py­tam po­god­nie. – Prze­cież to hoj­ne móc się po­dzie­lić z kimś ta­kim wy­jąt­ko­wym da­rem. – Pró­bu­ję żar­to­wać, a ma­ma w od­po­wie­dzi zdzie­la mnie rę­ką przez no­gę.

Pi­ję u ciot­ki dru­gą ka­wę i wra­cam do Szcze­ci­na z nie­co więk­szą pręd­ko­ścią niż w tam­tą stro­nę, bez ma­ru­dze­nia ma­mu­si, któ­ra nie­po­trzeb­nie się mar­twi. Za­jeż­dżam do miesz­ka­nia, szy­ku­ję się do ro­bo­ty i, na­dal nie­mal nie­ustan­nie my­śląc o tej dziew­czy­nie, wsia­dam na mo­ją uko­cha­ną szli­fier­kę, a po pięt­na­stu mi­nu­tach je­stem już w pra­cy.

Spis tre­ści

Roz­dział 1

Zaj­rzyj do na­sze­go skle­pu: www.ostre-pio­ro.pl

Table of Contents

Co­ver

Ti­tle

Re­dak­cyjna

De­dy­ka­cja

Roz­dział 1

Punkty orientacyjne

Co­ver

Ta­ble of Con­tents