Starcie z szefem - Ada Tulińska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Starcie z szefem ebook

Ada Tulińska

4,0

2598 osób interesuje się tą książką

Opis

Gorący romans biurowy w samym sercu Doliny Krzemowej dla fanek przystojniaków w garniturach!

Kiedyś był cichym chłopakiem z obsesją na punkcie komputerów.

Genialny, ambitny i bezczelnie przystojny, Mason Hart stworzył jeden z najbardziej obiecujących startupów technologicznych. Jego twarz trafia na okładki magazynów biznesowych. A jego spojrzenie? Oznacza kłopoty.

Jessica wraca do San Francisco z dyplomem i planem znalezienia pracy marzeń. Wpada na przyjaciółkę, która słysząc o jej sytuacji i kierunku studiów wciąga ją do... startupu brata.

Ich pierwsze spotkanie kończy się śladem pupy na masce auta. Drugie - słowną potyczką. Trzecie? Granice zacierają się szybciej, niż Jessica chciałaby przyznać.

Tylko kto tak naprawdę wpadnie w pułapkę?

Sugerowany wiek +18

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 325

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (37 ocen)
17
7
11
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justaq93

Nie polecam

Nie dałam rady. Już na pierwszych stronach zachowanie bohaterki mnie zniechęciło. Książka napisana prostym językiem, tak dla "odmóżdżenia".
20
Klucha78

Dobrze spędzony czas

Polecam bardzo serdecznie
10
Gosia8331

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
10
Marchewka1980

Dobrze spędzony czas

Miło spędzony wieczór , takie love story
10
bratek68
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka, świetnie się bawiłam.
10



Starcie z szefem

 

 

Ada Tulińska

Copyright © by Adelina Tulińska-Szynkarewicz

Autor zdjęcia na okładce:pexels-jordan-bergendahl-2628960-10541208

Autor zdjęcia na wyklejce :Tae Fuller

 

Autorelementów

zdobiących numery rozdziałów: freepik

 

Projekt okładki, DTP: Adelina Tulińska-Szynkarewicz

 

Redakcja, korekta: Kaja Będkowska

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Książka, ani żadna jej część, nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego

przekazu bez pisemnej zgody autorki.

 

Wydanie I

Bedoń Przykościelny 2025

ISBN:978-83-973579-9-0

Nocne czytanie

Cześć!

 

Wiem, że kochacie moje biurówki. Sama mocno tęskniłam za tym klimatem. Mam nadzieję, że historia Masona i Jess doda Wam rumieńców, nie tylko ze śmiechu. Muszę się przyznać, bez bicia, że chyba pierwszy raz bohatera polubiłam bardziej niż bohaterkę. Ale nie jestem pewna. Wy mi powiedzcie!

Chciałam zaznaczyć, że ta książka jest przeznaczona dla czytelników pełnoletnich ze względu na spicy sceny i liczne przekleństwa.

Bohaterka to klasyczna Ada w narracji, po raz kolejny chodząca katastrofa z ADHD, ale przy tym jest urocza i ma figurę modelki pomimo wcinania tony dań instanst i wlewania w siebie litrów martini (skandal!).

A Mason? Wyprzystojniał na przestrzeni lat, ale nadal nosi w sobie niepewnego chłopaka z liceum i cierpi na syndrom oszusta. Może jeszcze dodam, że ona mu kiedyś dokuczała... No i spotykają się po latach. Ona aplikuje do jego firmy. On nie jest zbyt chętny, ale tak naprawdę wszyscy wiemy do czego to wszysko prowadzi. Będzie hot. Serio. Obiecuję - czekajcie na scenę z windą albo raczej po windzie.

Cieszę się, że znów tu ze mną jesteście i jak zwykle błagam, dajcie znać jak Wam ta historia siadła.

Na kolejnej stronie lista TW dla osób wrażliwych.

 

 

ściskam,

Ada

 

 

TW:

 

Napastowanie słowne i szantaż emocjonalny

Wzmianki o traumach z czasów szkolnych

BodyshamingSceny intensywne emocjonalnie

(zazdrość, kontrola, konfrontacje)Wulgarny językSceny erotyczne 18+Używki: alkohol, papierosyObjawy ADHD i syndrom oszusta – występują u postaci

Dla wszyskich kobiet, na które patrzono z góry i które oceniono zanim otworzyły usta.

Pamiętajcie, żeby zbudować z tych spojrzeń schody na sam szczyt Waszych marzeń.

Playlista

 

Lithe - Hold Out ft. FRVRFRIDAYWizTheMc, Tyla , bees & honey - Show Me Love (with Tyla)

Tyla, Travis Scott - Water (Remix)

 

Chris Brown - Angel Numbers / Ten Toes

Jordan Adetunji - A Jaguar’s Dream

 

Lithe - Fall Back

Tyla - Truth or Dare

 

Artemas - cross my heartLady Gaga, Bruno Mars - Die With A Smile

sombr - back to friends

Kendrick Lamar & SZA - luther

Ravyn Lenae - Love Me Not

 

1

Jessica

Ogólnie nie mam nic przeciwko ćwiczeniom na ramiona i nadgarstki. Uważam, że to bardzo ważne i zdrowe, ale… nie wtedy, kiedy się spieszę i muszę szybko wyjąć coś z bagażnika.

– Pieprzone pudło! – warczę.

Mam ochotę kopnąć bagażnik kolanem! Zamiast tego mocuję się z mechanizmem. Próbuję otworzyć go pilotem. Słychać charakterystyczne dwa kliknięcia, jedno po drugim. Coś się zablokowało! Zapieram się stopą w szpilce o zderzak i biorę kluczyk w zęby. Muszę to zrobić jednocześnie. To dla mnie sprawa honoru! Zachodzące słońce odbija się w oknach restauracji przy Marina Boulevard, oślepiając mnie kompletnie.

Wduszam przycisk zębami, ciągnąc jednocześnie z całych sił. Mechanizm wreszcie puszcza, a ja chwieję się i ląduję na masce auta, które przed chwilą podjechało od tyłu. Czuję pod policzkiem chłodny metal i zapach wosku samochodowego.

Próbuję się podnieść z gracją, ale moja spódnica ma inne plany. Materiał podjeżdża niebezpiecznie wysoko, aż czuję chłód maski na pośladkach. Nie chcę zniszczyć tej drogiej karoserii szpilkami. Jedną ręką staram zakryć siebie, drugą się podeprzeć, ale czuję się jak żółw, który przewrócił się na skorupę i nie może nabrać odpowiedniego rozpędu, żeby wrócić do pionu.

Muszę wyglądać komicznie.

– Co pani najlepszego wyprawia? – słyszę chłodny głos, który dobiega z otwartego okna. Arogancki ton natychmiast podgrzewa mi krew w żyłach. Facet przecież prawie we mnie wjechał.

– Tańczę break dance na pana masce – odpowiadam.

Słyszę parsknięcie, poprzedzone trzaśnięciem drzwiami.

Czuję zażenowanie, bo część przechodniów stanęła i gapi się na mnie. W końcu udaje mi się wstać.

– Wspaniały pokaz – burczy facet z sarkazmem – ale można trochę szybciej, bo nie mam całego dnia?

Czuję, że krew napływa mi do twarzy i robię się czerwona. Mężczyzna niechętnie podaje mi dłoń, ale udaję, że jej nie widzę. W końcu daję radę ześlizgnąć się z maski z dziwnym odgłosem tarcia skóry o lakier.

Zerkam na niego kątem oka, poprawiając spódnicę. Zachodzące słońce obrysowuje jego sylwetkę w idealnie skrojonym garniturze. Muszę zmrużyć oczy, nie widzę go dokładnie, ale wiem jedno – facet emanuje bezczelną pewnością siebie. Za drogimi okularami przeciwsłonecznymi dostrzegam zarys twarzy, takiej twarzy, o której myśli się w środku bezsennej nocy. Facet krzywi się, co działa na mnie jak zimny prysznic. Skupiam się na wygładzaniu spódnicy, jakby to mogło ukryć, że przed chwilą rozebrałam go wzrokiem.

– Może dałoby się zaparkować jeszcze bliżej? – Mówię słodkim jak miód głosem. – Najlepiej w moim bagażniku!

– Przecież to pani klapnęła na moje auto.

Zerkam na ciemną maskę tesli, na której odcisnął się ślad mojego tyłka. Otwieram szeroko oczy. Facet też tam patrzy.

– Dopiero byłem na myjni! – Sfrustrowany przeczesuje włosy, jakby sam fakt niemal potrącenia mnie nie miał znaczenia.

Unoszę brwi, oczekując, że zaraz powie, żebym mu oddała pieniądze za woskowanie. Mężczyzna chyba nie chce robić jeszcze większego widowiska, bo uparcie milczy, patrząc to na plamę, to na mnie.

Wyciągam z torebki mokre chusteczki i próbuję zetrzeć ślad pupy. Naprawdę mam taki duży tyłek?

Mężczyzna przytyka pięść do ust.

Plama się rozmazuje, ale przynajmniej nie przypomina pośladków. Lepiej nie będzie.

– Przepraszam – bąkam na odczepnego. Mężczyzna się już nie odzywa, przypatrując mi się jak wariatce. Wyjmuję z bagażnika torbę z laptopem i ruszam w kierunku restauracji.

Rozsiadam się wygodnie przy stoliku koło okna i szukam wzrokiem tamtego faceta, ale już go nie ma. Wzdycham, po czym wyjmuję laptop z torby, włączam go i zaczynam przeglądać internet.

Muszę znaleźć sobie jakąś pracę. Od kiedy skończyłam studia minęło pięć miesięcy i mój tata stanowczo powiedział, że odcina mnie od konta, do którego mam podpiętą kartę kredytową. Wczoraj już nie mogłam nic kupić.

Ostatnie moje pieniądze to gotówka w kopercie, którą mam w torebce.

Kelnerka uprzejmie podchodzi do mnie i podaje mi kartę. Z przyzwyczajenia mam ochotę zamówić mule i lampkę szampana, ale powstrzymuję się, pamiętając o ograniczeniach finansowych.

Naprzeciwko mnie pojawia się elegancka kobieta. Jest ubrana w damski garnitur, ale niezwykle przyciągający męski wzrok. Nie ma na sobie stanika, tylko złote łańcuszki, a pod marynarką brakuje białej bluzki.

– Sharon – wyciąga do mnie rękę nad stołem, więc niewiele myśląc, wstaję gwałtowniei ją ujmuję.

Kobieta mierzy mnie wzrokiem z góry na dół, a na jej twarzy pojawia się cień aprobaty.

– Jessica – odpowiadam, wyjmując z torby moje CV i teczkęz portfolio.

Kobieta zerka na dokumenty z umiarkowanym zainteresowaniem, a następnie skupia wzrok na mnie.

– Może opowiem trochę o firmie?

– Z przyjemnością o niej posłucham.

To moja pierwsza rozmowa o pracę. Może stanowisko: „Asystentka do prowadzenia telekonferencji” nie brzmi jak szczyt moich marzeń, ale firma była przedstawiona jako międzynarodowa i potężna, więc pomyślałam, że z czasem będę mogła przeskoczyć na inne stanowisko, bardziej związane z kierunkiem moich studiów.

– Jak już mówiłam, nazywam się Sharon i muszę wyznać, że to moja najlepsza do tej pory praca. W dwa lata zarobiłam na ten dom – wyjmuje telefon i pokazuje mi wielką willę z basenem. Na podjeździe stoją trzy luksusowe auta.

Robi wrażenie. Mogłabym taki mieć.

– Wow! Jak szybko udało ci się przeskoczyć z telekonferencji na coś innego?

Uśmiecha się krzywo w odpowiedzi.

– A to nie jest takie ważne – odpowiada, machając niedbale ręką. – Od kiedy możesz zacząć?

Jej odpowiedź budzi mój niepokój. Coś tu śmierdzi.

Mój wewnętrzny psycholog od razu poddaje ją analizie. Sprawia wrażenie osoby dominującej, charyzmatycznej i pewnej siebie. Jej strój pokazuje, że jest świadoma swojej atrakcyjności i potrafi ją wykorzystać. Powinnam uważać, bo to taki typ, który nie unika manipulacji w relacjach z ludźmi.

– Nawet od jutra.

Moja deklaracja wyraźnie ją cieszy. Wyjmuje czarną wizytówkę ze złotymi napisami. Firma nazywa się Cupiditas i w logo ma... zmysłowy profil kobiecego ciała. Miałam na studiach podstawy łaciny, ale nawet bez tego skojarzyłabym, że to coś miłosnego. Jeszcze nic nie zamówiłyśmy, a ona już zaczyna wstawać. Mam wrażenie, że wyraźnie jej ulżyło, że ma mnie z głowy.

– Przyjdź na siódmą – rekomenduje.

– Czego dotyczą te telekonferencje? – pytam. – To jakiś start-up, tak?

Jesteśmy w San Francisco. Tutaj co druga osoba ma kilka autorskich linijek kodu, jest pod opieką inkubatora przedsiębiorczości i szuka inwestora na swój pomysł.

Dostrzegam w jej oczach zmieszanie. Zarzuca torebkę na ramię.

– Coś w tym stylu. Jutro cię wprowadzą. Nic się nie martw.

– Zaczynam się martwić, bo to mi wygląda na jakąś nielegalną firmę, w której świadczone są usługi seksualne na kamerach.

Kobieta zagryza wargę i rozgląda się ze strachem po lokalu, sprawdzając, czy ktoś to usłyszał.

Siada ponownie, odsuwając z szurnięciem krzesło.

– Posłuchaj. Nikt nie musi się rozbierać – zniża głos do szeptu. – To taki rodzaj czatu. Leżysz sobie wygodnie na materacu, w ubraniu, a reżyser mówi ci, kiedy masz się uśmiechnąć. Masz płacone 10 dolarów za minutę „rozmowy”. To łatwe i dobre pieniądze, a wysiłek żaden.

Unoszę brew z niedowierzaniem.

– I mam flirtować z jakimiś facetami?

– Nie musisz się niczym martwić. To reżyser z nimi świntuszy. Ty tylko leżysz. A najlepsze jest, że ta stronka jest dostępna w jakimś kraiku po drugiej stronie globu, więc nie ma szans, że ktoś znajomy na ciebie trafi.

– I tylko się leży? To za leżenie zbudowałaś ten dom?

Sharon ściąga usta.

– Jak chcesz, to tylko leżysz. Czasem możesz pokazać komuś coś więcej. Na przykład jednego mężczyznę zainteresowała moja bransoletka na kostce, to mu ją pokazałam.

Prycham.

– A byli tacy, których zainteresowała twoja biżuteria pod marynarką? – pytamz przekąsem.

Wbija we mnie wrogie spojrzenie.

– Nie oceniaj mnie. Nic o mnie nie wiesz – warczy.

Drę ostentacyjnie wizytówkę.

W tym czasie podchodzi kelnerka, z uśmiechem pytając, czy udało nam się coś wybrać.

Sharon w milczeniu wstaje, głośno odsuwając krzesło i bez pożegnania odchodzi. Wzdycham, bo wybrała wyjątkowo drogą restaurację, na którą mnie w tym momencie nie stać.

– Jednak nie będę zamawiać – uśmiecham się przepraszająco i wstaję.

Jestem sfrustrowana, bo przez ostatnie godziny byłam święcie przekonana, że znalazłam pracę i rozwiązanie swoich problemów. Że będę w stanie pokazać ojcu, że bez niego sobie poradzę. Przez chwilę przechodzi mi przez myśl, żeby zadzwonić do taty i poprosić go o pomoc, ale honor mi nie pozwala.

 

2

Jessica

Muszę iść do sklepu i sama coś sobie ugotować. Nigdy tego nie robiłam, ale to nie może być takie trudne, prawda? W Barcelonie stołowałam się w bistro.

Całe szczęście, że tata nie wywalił mnie z mieszkania.

Ruszam w dół ulicy, aż docieram do niewielkiego marketu. Biorę koszyk i wrzucam do środka kilka dań instant.

Schylam się do najniższej półki po batony zbożowe, a potem prostuję się gwałtownie. Zderzam się ze stojącą za mną dziewczyną.

– Jess? – Brązowe oczy Mayi rozszerzają się jak dwa spodki. Wygląda inaczej niż zapamiętałam. Też ma na sobie damski garnitur.

– Cześć – wyduszam z siebie, kiedy rzuca mi się na szyję. Zawsze była tą radosną duszą, podczas gdy ja byłam tą cichszą i bardziej introwertyczną. – Pofarbowałaś włosy.

– Tak! – Łapie się za kosmyki w kolorze truskawkowego blondu. – O Boże, Jess! Wieki się nie widziałyśmy.

– No, minęło kilka lat.

– Co u ciebie? Wróciłaś na weekend do rodziców?

Mina mi rzednie. Wyobrażałam sobie, że wrócę do rodzinnego miasta niczym olimpijska zwyciężczyni. W końcu ciężko zakuwałam za granicą przez pięć lat.

– Nie do końca.

– Och! Musimy wszystko nadrobić. Chodźmy na kawę. Masz czas?

Nie miałam dziś szczęśliwego popołudnia. Najpierw akcja z autem i tamtym gburem, potem Sharon i jej niemoralna propozycja, więc uśmiecham się drżącymi ustami.

– Może lepiej wino?

Maya uśmiecha się radośnie i kiwa głową.

– Przy Marina Boulevard otworzyli nową knajpkę, nazywa się Amaris Nova. Podobno jest świetna. A to wnętrze…

Krzywię się lekko na wspomnienie ceny kieliszka szampana w tym lokalu.

– Już tam dziś byłam. Nic specjalnego – odpowiadam. – Poza tym, jestem trochę przetyrana. Może napijemy się… – podchodzę do półki z alkoholem, sunąc wzrokiem po cenach prosecco. I zerkam niżej. – Cydru?

– Cydru? – Maya otwiera szeroko oczy.

– W Barcelonie bez przerwy piłam cydr – mówię. – Jest wyśmienity. A jakie robię świetne drinki! Spróbujesz i się zakochasz.

Maya nie wygląda na przekonaną, ale odważnie kiwa głową. Biorę pierwszy lepszy sok, chipsy i lecę do kasy. W trybie ekspresowym płacę gotówką, ku niezadowoleniu kasjerki głównie bilonem. Maya płaci za swoje zakupy obok, w kasie samoobsługowej.

Kwadrans później podchodzimy do mojego samochodu. Tesla tamtego gościa nadal tu stoi. Pewnie bawi się w tych drogich knajpach, bogacz jeden.

Ja też niebawem będę bogata. Przyrzekam to sobie.

Wsiadamy do samochodu. Maya otwiera usta, żeby powiedzieć coś o tesli i plamie na masce, ale uprzedzam ją.

– Zaraz ci coś opowiem. Właściciel tego samochodu prawie mnie dziś zabił.

Unosi brwi. Uruchamiam silnik i przeklinając pod nosem wyjeżdżam, na pięć razy próbując się wydostać z ciasnego miejsca.

– Pacan, stanął tak bardzo blisko – złorzeczę, w końcu włączając się do ruchu.

Maya unosi brwi i ogląda się na samochód z tyłu.

– Myślę, że całkiem normalnie. Po prostu jest tu ciasno.

Kręcę głową.

– Wiesz, co odwalił wcześniej? Kiedy otwierałam bagażnik, podjechał tak blisko, że aż opadłam na jego furę.

– Co? – Maya otwiera szeroko oczy z zaskoczenia. – Jak to możliwe? Samochód stał przynajmniej trzy stopy od twojego zderzaka, jak wkładałyśmy zakupy.

Wytrąca mi tym argumenty z ręki. Nie chcę robić z siebie niezdary, więc macham ręką.

– Podjechał znienacka. Mniejsza o niego. W ogóle nie był interesujący. Zadufany wsobie bufon.

– Widzę, że budzi w tobie wielkie emocje – zauważyła Maya. – Był niemiły?

– Tak.

– Co takiego powiedział?

Przypominam sobie naszą krótką i intensywną rozmowę.

– Że dopiero był na myjni. I spytał, co najlepszego wyprawiam.

– A co wyprawiałaś?

Patrzę na nią kątem oka, a potem wybucham śmiechem.

Maya przygląda mi się, jakbym była niespełna rozumu.

– Klapnęłam tyłkiem na jego maskę – mówię, czując, jak ze śmiechu zaczynają mi lecieć łzy. – Świeżo wywoskowaną. I nie mogłam zejść.

Maya przetwarza te informacje przez kilka chwil, a potem sama zaczyna rechotać.

– Jak wyglądał? – pyta niby od niechcenia.

– Z sylwetki okej, ale twarzy nie widziałam, bo stał pod słońce.

– Nie wierzę, że nie porozmawialiście dłużej i nie poznaliście się bliżej – wzdycha, opadając na fotel.

– Spieszyłam się na rozmowę o pracę.

– I jak poszło?

Kręcę głową, rzucając jej ukradkowe spojrzenie.

– Nie uwierzysz, jaką propozycję dostałam.

Godzinę później siedzimy na kanapie w moim apartamencie i pijąc drugą lampkę cydru bez soku, bo ten okazał się ohydny, pękamy ze śmiechu. W tle leci głośno muzyka.

– A ty gdzie teraz pracujesz? – pytam.

Maya prostuje się.

– Od zawsze w tym samym miejscu. W start-upie Masona.

To Mason Hart założył start-up? W sumie nie powinno mnie to dziwić. Prawie przewracam oczami na wspomnienie gderliwego starszego brata Mayi, który większość dnia spędzał zamknięty w pokoju, w słuchawkach na uszach. Specjalnie za mną nie przepadał. Wtedy uważał nas za hałaśliwe i przeszkadzające gówniary. W dodatku nazywałyśmy go Pulpetem, bo był pulchny. Nie jestem z tego dumna.

– I co tam robisz?

– Administracyjne sprawy – odpowiada. – Daje mi do roboty wszystko, czym sam nie chce się zajmować.

– Cieszę się, że się dobrze dogadujecie.

Maya prycha i przewraca oczami.

– Różnie to bywa. Zdarza się, że jest upierdliwy. Właściwie to jego główna rola. – Na smartwatchu, który się właśnie podświetlił, sprawdza powiadomienie. – No i pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na przykład teraz. Każe mi znaleźć nowego UX Designera na cito.

Ku mojemu zaskoczeniu, wyjmuje z torebki niewielki tablet i otwiera go. W pokrowcu ma fizyczną klawiaturę.

– Miałam taki dodatkowy fakultet na studiach – wypalam, nim pomyślę.

Maya spogląda na mnie z zainteresowaniem.

– Znasz się na tym?

Kiwam głową. Maya bierze ze stołu moją teczkę. Może niepotrzebnie opisałam ją swoim nazwiskiem i tytułem „CV”. Wyciąga mój życiorys, zanim zdążę zareagować.

– To znaczy, wiesz… Nie jestem ekspertką, ale coś tam wiem. Mogę ci pomóc znaleźć odpowiedniego kandydata.

– No co ty?! – mówi Maya z niedowierzaniem. – Miałaś zajęcia z tej tematyki, skończyłaś studia i zdaje się, że szukasz pracy.

Wzdycham.

– Tak, ale ja i Mason w jednej firmie?

– W czym problem? – pyta Maya. Nie wierzę, że nie zapamiętała tego, że nasze stosunki były dość chłodne.

– Nie ma fal – podsumowuję krótko.

Maya wybucha głośnym śmiechem.

– Nie proszę, żebyś szła z nim do łóżka, kochanie.

Drugi kieliszek cydru robi swoje, bo znów wybucham głośnym śmiechem. Ta myśl jest tak irracjonalna i zabawna, że nie mogę wytrzymać.

– Nie przebierasz w słowach. Ale… – unoszę palec – Myślę, że odpowiednie nastawienie jest potrzebne też w biznesie.

– Minęło tyle lat. Nie sądzę, żeby nadal miał do ciebie żal.

Muszę wyglądać na nieprzekonaną.

– W każdym razie nie znalazłam żadnego twojego zdjęcia z dorysowanym wąsikiem ani laleczki voodoo – mówi z uśmiechem na ustach. – Wyluzuj.

Moja ostatnia rozmowa z Masonem miała miejsce siedem lat temu. Z trzęsącymi dłońmi i wzrokiem wbitym w podłogę zapytał mnie, czy mogłabym iść z nim na bal maturalny, bo jego partnerka się rozchorowała. Byłam w takim szoku, że nie mogłam z siebie wydusić słowa. Mason natomiast śmiertelnie się obraził i zamknął drzwi do swojego pokoju, których już przede mną nie otworzył.

– To nie jest najlepszy pomysł – stwierdzam. Na samą myśl o ponownej rozmowie czuję dziwny skręt żołądka. Nie rozumiem tych emocji. Kompletnie.

– Czemu?

– Sądzę, że nie chciałby mieć mnie w swoim zespole – odpowiadam.

– Przestań, te żarty były dawno temu. Na pewno już o tym nie pamięta. Możesz spróbować zaaplikować. Mason z pewnością będzie chciał z tobą porozmawiać i na tej podstawie podejmiecie decyzję.

Nie podoba mi się ten pomysł. Nie wiem, czemu mam w sobie taki lęk przed konfrontacją.

Uśmiecham się sztucznie.

– Zobaczysz, będzie dobrze. To znaczy, uprzedzam cię... Mason w pracy bywa straszny. Ten jego perfekcjonizm… Ale daje duże możliwości rozwoju i jest sprawiedliwy.

Rozważam jej słowa. Może w ogóle nie pamięta tamtej sytuacji, a ja to bezsensownie roztrząsam?

– Już mu napisałam – oznajmia radośnie. – Czy dasz radę przyjść na rozmowę jutro…– patrzy na kalendarz, wypełniony kafelkami spotkań – w porze lunchu?

Mam wrażenie, jakby ktoś wylał mi wiadro lodowatej wody na głowę. Wracają do mnie stare czasy, kiedy Maya mi dokuczała, że Mason będzie moim mężem. Boże. Kompletnie o tym zapomniałam.

– To będzie rozmowa rekrutacyjna czy lunch?

– Dwa w jednym. Przepraszam, może zabrzmiało to nieprofesjonalnie. Nie chcę, żebyś o nim źle pomyślała. Ta propozycja nie miała żadnych podtekstów. Po prostu mamy wtedy obydwoje okienko.

Nie jestem przekonana. Maya widzi moją minę i odkłada wszystkie klamoty do torby.

–O co chodzi?

– Wiesz… Kolegujemy się, prawda? Niedawno wróciłam do miasta. Nie chciałabym, żeby nasze relacje zepsuły się przez pracę.

– O to się nie martw. – Chowa moje CV do torby. – Ja tam dbam o atmosferę. Jeśli okaże się, że nie dowozisz w tym obszarze, zorganizujemy pomoc albo znajdziemy ci coś innego. Zresztą masz idealne kwalifikacje na kilka stanowisk. Jesteś dokładnie tym kimś, kogo szukamy. Naszym brakującym ogniwem – jej oczy błyszczą nadzieją. – Start-up rozwija się w kierunku walki z depresjąu młodzieży.

– Serio?

Wizja mnie pracującej w obiecującej firmie, w której robię interesujące i rozwojowe rzeczy, przyćmiewa to nieporozumienie z przeszłości. Mogłabym zrobić coś ważnego. Mogłabym komuś pomóc.

– Tak. Jak na moje oko, masz tę pracę – mówi radośnie, a potem zerka na zegarek i gwałtownie wstaje. – Muszę się zbierać.

– Dopiero dochodzi dziesiąta – odpowiadam, z zaskoczeniem unosząc brwi. Wcześniej to była godzina, o której dopiero otwierałyśmy pierwsze wino. Maya już jest w przedpokoju i wsuwa nogi w botki.

– Wstaję jutro o piątej na siłownię – odpowiada, wkładając marynarkę. Całuje mnie w policzek na pożegnanie. – Będzie dobrze. Zaufaj mi.

Odprowadzam ją wzrokiem, kiedy zbiega po schodach.

Zamykam drzwi, czując, jak napływa świeża fala wątpliwości. Będzie dobrze, mówię sobie. Mason na pewno jest dojrzałym i sympatycznym facetem, który na tamto nieporozumienie dawno machnął ręką.

 

3

Mason

Siedzę naprzeciwko Alana Cartera, inwestora, który rozważa zakup udziałów w mojej firmie. To nieco szalony, pulchny i niski gej. Nosi charakterystyczny wąsik, niebieską koszulę i różową marynarkę. To ten typ człowieka, który kupił wczoraj kolejne auto z unoszonymi do góry drzwiami, bo mu się nudziło. Miliarder.

– I wtedy walę do dołka… – opowiada z zachwytem o ostatniej partyjce golfa, a ja słucham go jednym uchem. Myślami wracam cały czas do dziewczyny, która zostawiła ślad pośladków na masce tesli. Jessica Ellberg. Królowa popularności z naszego liceum, najlepsza przyjaciółka Mayi. Nie poznała mnie po tych wszystkich latach. Chyba powinienem się cieszyć.

– Słuchasz mnie? – pyta Alan.

– Jasne, sorry.

Skup się, Mason. Alan jest potrzebny naszej firmie, a olewanie go nie sprzyja dobrym kontaktom biznesowym.

Teraz zaczyna opowiadać o jakiejś wielkiej imprezie u znajomego potentata przemysłu muzycznego. Udaje mi się dotrwać do końca opowieści, w której on i inny facet wskoczyli w ciuchach do basenu w trakcie występu na żywo znanego rapera. Proszę, nawet on ma ciekawsze życie ode mnie.

Kiedy idzie do łazienki, wyciągam telefon i przeglądam moją korespondencję z Vanessą. Nawet nie odpowiedziała na moje ostatnie wiadomości.

Miała rację. Jestem żałosny, nadal tkwiąc w przeszłości. Czuję się jak stalker, który niepotrzebnie ją męczy. Mimo szczerych chęci nie umiem usunąć historii czatu. Przechodzę do świeżych powiadomień.

Maya odpisała, że ma kogoś na stanowisko speca od UX. Super. Chociaż jeden problem mniej do rozwiązania.

Piszę, aby podesłała mi jego CV, ale ona odpisuje, że to niespodzianka. Jestem na tyle zmęczony, że nie chce mi się nawet wiercić jej o to dziury w brzuchu.

Płacę rachunek i jak tylko Alan wraca, dziękuję mu za spotkanie i proszę, żeby zajrzał do teczki z ofertą, którą dla niego przygotowałem. Pomógł mi z poprzednią aplikacją, liczę, że i teraz się uda.

Wychodzę z restauracji. Owiewa mnie wieczorna bryza. Idę na spacer wzdłuż bulwaru, żeby chociaż trochę wyciszyć drżący umysł. Znów czuję ten nieznośny skręt żołądka na myśl o Vanessie. Nie mogę zrozumieć czemu mnie porzuciła? Dałem jej wszystko, co mogłem.

Biorę głęboki wdech i liczę do dziesięciu. Muszę wyrzucić ją z głowy. Wydech. Skupiam się już tylko na cyfrach.

 

 

Następnego dnia cisnę na bieżni, gapiąc się przez wielkie okno z widokiem na panoramę Doliny Krzemowej. Poziom ósmy, pot leje mi się po karku. Kolejna próba wybiegania z głowy wszystkich problemów.

To nasza biurowa siłownia, ale rzadko ktoś tu się pojawia przed ósmą. Pracownicy mają nielimitowany czas pracy. Przychodzą, kiedy chcą. Prawda jest taka, że wybieramy ludzi, którym faktycznie się chce i są zaangażowani w rozwój projektu. Najlepsi z najlepszych. I wcale nie jest nas tak wielu. Ale projekt jest wspaniały. Chociaż daleko nam do takich gigantów jak Google, czy Uber, wciąż się rozwijamy.

Myśli wirują mi w głowie, co chwilę wracam do ostatniego spotkania z Vanessą. Nic nie wskazywało na to, że wyjeżdża. Pamiętam za to jedną z kłótni, w której nazwała mnie oszustem.

Pierwszy projekt poszedł świetnie. Niektórzy mówią, że czego nie dotknę, to zamienia się w złoto, ale nie wiedzą, że to zwykły łut szczęścia. Owszem, miałem pomysł na personalizowaną aplikację fitness w wirtualnej rzeczywistości, robiłem testy na sobie. Udało mi się zrzucić prawie dziewięćdziesiąt funtów dzięki temu pomysłowi, ale tak naprawdę nie wymyśliłem koła na nowo. Po prostu uważnie słuchałem porad trenera personalnego i napisałem kod, wykorzystując jego wiedzę, ale apka bardziej przypominała grę niż zestaw treningowy. Myślę, że dwie rzeczy stoją za tym sukcesem. Po pierwsze – interfejs kojarzy się z rozrywką, a po drugie zadziałała metoda małych kroków. Motto brzmi: Małe zmiany, wielka różnica.

Vanessa nie widziała w tym niczego wyjątkowego. Dla mnie miarą sukcesu nie były zarobione pieniądze, ale pozytywny feedback od osób, którym udało się zmienić swoje życie. Miałem wielkie szczęście, że urodziłem się w San Francisco. Znalezienie pierwszego inwestora było niezwykle proste. Myślałem, że z drugą apką też pójdzie tak łatwo, ale Alan nie wyglądał na przekonanego. Nie tak jak wtedy, kiedy powiedział mi: „Młody, zrobię z ciebie milionera” i oblał mnie szampanem, który był droższy niż całe moje ubranie.

Z uśmiechem wspominam tamte czasy. Początki pełne entuzjazmu i nadziei. Pierwsze tygodnie w moim ciasnym pokoju, później na poddaszu u rodziców. Programowaliśmy jak szaleni, z laptopem na kolanach. Mój wspólnik nawet nie chciał zrobić przerwy na jedzenie, przez co zapaskudził ścianę sosem do pizzy. Do dziś jest tam plama. Teraz jest trudniej. Inaczej niż się spodziewałem. Chcę zrobić coś przyzwoitego i wcale nie jest to łatwe.

– Dzień dobry, ranny ptaszku! – Maya wpada na bieżnię obok i uśmiecha się szeroko.

Nie wie, że prawie w ogóle nie spałem.

– Czemu nie chciałaś mi wysłać CV tego UX-owca?

Uśmiecha się konspiracyjnie, poprawiając długi warkocz. Trochę mnie to niepokoi.

– Bo nie chcę, żebyś się negatywnie nastawiał.

– Jestem bardzo pozytywnie nastawiony – odpowiadam tonem, który wskazuje na zupełnie coś innego. Uśmiecham się sztucznie dla podkreślenia tych słów, na co moja siostra parska śmiechem. – Kto to jest? Udało ci się podebrać kogoś konkurencji?

Maya kręci głową.

– To kobieta.

Coś w moim środku się zacisnęło. Swobodniej czuję się w męskim gronie.

– Okej. Nie mam z tym problemu – mówię na tyle spokojnie, na ile pozwala mi szybkie tempo marszu. Serio. Wmawiam sobie, że nawet mnie to cieszy. – Każda kobieta, która z nami wytrzyma, jest tu mile widziana.

– Doskonale – cieszy się Maya i skupia się na ustawieniach własnej bieżni. Ta jej tajemniczość zaczyna być niepokojąca.

– No? – naciskam. – Powiesz coś więcej?

– Zaufaj mi – powtarza.

Czuję narastającą irytację.

– Ostatni raz, kiedy prosiłaś mnie, abym ci zaufał, okazało się, że chcesz mnie wyswatać ze swoją nauczycielką jogi – zauważam. – Obiecaj, że obędzie się bez swatania tym razem.

– Och, spokojnie. Znasz ją i na pewno nie będziesz nią zainteresowany. Ona tobą też nie.

Czuję napływającą ulgę. Pewnie chodzi o jedną koleżanek Mayi ze studiów. Kojarzę jakąś, niewysoką, obciętą na jeżyka, z mnóstwem kolczyków. Czekam na więcej szczegółów, ale Maya z premedytacją milczy. O co tutaj chodzi?

– No, wyduś to z siebie – warczę.

Maya zaciska nerwowo usta. Unoszę pytająco brwi.

– To Jessica Ellberg.

Co? Nawet nie wiem, kiedy staję jak wryty, a taśma bieżni bezlitośnie przesuwa się dalej, aż spadam na podłogę. Maya wybucha głośnym rechotem.

– Nie – mówię stanowczo, wstając i otrzepując kolana.

– Tak – odpowiadaz uśmiechem.

– Ona nie ma odpowiednich kwalifikacji – stwierdzam sucho. – Inaczej bym o niej usłyszał.

– Dopiero co wróciła z Barcelony – świergocze moja siostra.

– Nie zgadzam się – odpowiadam, wycierając kark ręcznikiem. – Wy dwie w jednym biurze to tylko pisk i plotki,a nie praca.

Odkręcam bidon, zimna woda spływa mi do gardła.

– Już ją umówiłam na rozmowę – oznajmia Maya, niezrażona moim stanowczym tonem.

– Co? – aż się zapluwam ze wściekłości.

– Przyjdzie dziś w porze lunchu.

Kręcę głową z niedowierzaniem, zaciskając butelkę tak mocno, że woda wycieka mi na palce.

– Odwołaj ją.

Maya zatrzymuję swoją bieżnię i kładzie ręce na biodrach. Oho, zaraz wygłosi kazanie.

– Nie dałeś jej szansy. Niech przyjdzie i porozmawiacie. Nie jest typowym UX-owcem, ale miała taki fakultet na studiach. Skończyła dwa kierunki, psychologię i kognitywistykę. Serio, ma kwalifikacje do tej pracy.

Prycham.

– Pewnie studiowała zaocznie za pieniądze tatusia.

Maya czerwienieje, a potem groźnie marszczy brwi i zaczyna dźgać palcem powietrze między nami.

– To nie fair. Oceniasz ją przez pryzmat liceum. Dorośnij, Mase. To było siedem lat temu.

Najeżam się na komentarz o niedojrzałości.

Nie chcę jej tutaj, to prawda. Wątpię w jej kwalifikacje. To też prawda. Więc…

– Okej. Niech przyjdzie i pokaże, co potrafi – odpowiadam, szczerze wątpiąc w sens tej rozmowy.

Na twarzy siostry zaczyna pojawiać się zwycięski uśmiech. A ja wiem, że nie będzie dla Jess taryfy ulgowej. Zmiażdżę ją.

 

4

Jessica

Rano budzę się niewyspana i opuchnięta.

Sprawdzam telefon – już dochodzi jedenasta! Czeka też na mnie wiadomość od Mayi z dokładnym adresem i godziną spotkania. Cholera jasna! To kawał drogi. Zrzucam opaskę zaciemniającą z głowy i wyskakuję z łóżka.

Dobiegam do szafy i przeglądam ubrania, jednocześnie myjąc zęby.

Mój apartament jest urządzony w bielach, beżach i brązach. Podobne kolory mam w szafie. Na studiach ubierałam się luźno, głównie w dresy, ale dziś muszę wyglądać profesjonalnie. Nie mogę ryzykować, że mój przyszły szef zobaczy moje stringi, tak jak ten koleś wczoraj.

Wczorajsza spódnica jest zdecydowanie zbyt frywolna. Odpada.

Próbuję włożyć ołówkową spódnicę, ale niestety przybyło mi parę centymetrów od liceum i wyglądam w niej jak zapeklowana szynka.

Zerkam na beżową spódnicę z zamszu, skrojoną w kształt trapezu. Wygląda dość sztywno, ale może coś by można było z tego stworzyć. Chcę wyglądać nowocześnie i modnie. Zauważam czarną marynarkę, którą dostałam od mojej mamy. Ona jest ode mnie niższa i drobniejsza, ale różnica jest niewielka. Kiedyś pracowała jako modelka i całe życie przysyłali jej najpiękniejsze, ponadczasowe ubrania.

Tak, to dobry wybór na lunch w Dolinie Krzemowej.

Zakładam marynarkę. Niestety, jest trochę ciasna, ale wyglądam w niej zdecydowanie lepiej niż w dżinsowej kurtce.

Nie mam czasu na śniadanie, więc muszę zadowolić się kawą z ekspresu na kapsułki, którą zabieram na wynos w kubku termicznym.

Biegnę na obcasach przez podziemny parking. Odpalam silnik, jedną ręką wyciągając z torebki kosmetyki do makijażu. Nawigacja pokazuje, że będę na miejscu na pięć minut przed planowanym spotkaniem. Na światłach rysuję sobie kreski na powiece. W korku przy wyjeździe z miasta nakładam puder i mascarę. Poruszam się w rytm piosenki Like a Boss. Przez ten pośpiech nawet nie zdążyłam się zdenerwować spotkaniem z Masonem, ale w aucie zaczyna się to zmieniać. Gnam autostradą, co chwilę poprawiając chwyt na kierownicy.

Kiedy już podjeżdżam do budki ze szlabanem pod jednym z nowoczesnych budynków z napisem B-Well, otwieram szeroko usta z zaskoczenia. Mam wrażenie, jakbym przeniosła się na plan filmowy.

Nie mam czasu się zachwycać.

Wbijam kod podany przez Mayę i wjeżdżam na parking podziemny. Po prawej stronie lśnią tylko nowoczesne, elektryczne samochody, a ledowe linie ułatwiają nawigację. Naprawdę czuję się jak w filmie science fiction. Jest już strasznie późno, dlatego niewiele myśląc, chwytam torbę i biegnę przez parking.

Maya jest świetną organizatorką, wysłała mi dokładne instrukcje. Zeskanuj ten kod QR przy windzie, a ona zabierze cię na odpowiednie piętro. Tam pójdziesz w lewo, aż dojdziesz do wewnętrznego ogrodu. Tam jest strefa jadalna.

Boję się, że z moim fartem zatnę się w windzie albo zdarzy się inna niespodziewana sytuacja, ale na szczęście kod działa bez zarzutu i natychmiast jadę na ósme piętro.

Drzwi windy otwierają się na wielkie pomieszczenie, wypełnione mnóstwem osób, zajętych swoimi sprawami. Niektórzy pracownicy gdzieś idą, z telefonami przy uchu. Inni wylegują się na hamakach przy oknie. Przed nosem śmiga mi koleś na elektrycznej hulajnodze. Ruszam zgodnie z instrukcją w lewo. Mają tu nawet… zjeżdżalnię, którą zainstalowano w rogu pomieszczenia. Właśnie z rury wylatuje chłopak w okularach i krótkich spodenkach. Jest niewiele młodszy ode mnie.

Wytrzeszcza oczy na mój widok i dotyka dolnej wargi. Nie mam czasu na flirt, więc posyłam mu przepraszający uśmiech i ściskając torbę, pędzę dalej. Prawie się potykam przez te wysokie obcasy. Patrzę na smartwatch. Dobra wiadomość jest taka, że nabiłam już siedemset kroków. Zła – że jestem dwie minuty spóźniona.

Wbiegam za szybę z hartowanego szkła.

Oddychając prędko, omiatam spojrzeniem wnętrze.

Przestrzeń jest wypełniona naturalnymi dekoracjami i wertykalnymi kwietnikami. Na środku kantyny stoi sporo okrągłych stolików, po prawej stronie ciągnie się bufet z podgrzewaczami, zachęcając apetycznymi zapachami do podejścia. Czarnoskóry mężczyzna nakłada sobie lazanię. Nie widzę żadnej kasy, więc wygląda na to, że to wszystko jest za darmo i bez limitu dla pracowników B-Well.

– Tutaj! – Maya macha na mnie dłonią.

Ona i jakiś facet w graniaku zajmują jeden ze stolików pod oknem, przy których można też pracować. Maya siedzi na szarej kanapie, a mężczyzna rozpiera się na kręconym krześle. Ma modną fryzurę – włosy w kolorze kruczej czerni są wystylizowane na czubku głowy. Słyszę, jak narzeka na smak kawy, bo nie przywieźli jego ulubionej mieszanki. I teraz musi pić te szczyny. No, biedaczek!

– Cześć! – Niemal krzyczę podniesionym tonem, podchodząc do nich. – Agdzie Mason?

Mężczyzna, słysząc mój głos, odwraca się w fotelu. Mam wrażenie, jakby ktoś kopnął mnie w żołądek. Jest… boski. Ciemne oczy błyszczą tajemniczo, twarz muśnięta słońcem… Znajoma, ale jednak odmieniona, wysmuklona i wyrzeźbiona niczym spod dłuta renesansowego mistrza. Pod lewą powieką widnieje znajome znamię – ciemniejsza plamka.

Mężczyzna zjeżdża wzrokiem na moje wargi i zastyga.

Nie mogę wykrztusić słowa. To z pewnością Mason, ale w niczym nie przypomina tego pulchnego chłopca, który zatrzasnął mi drzwi przed nosem siedem lat temu.

– Aż się boję pytać – mruczy niskim, magnetyzującym głosem. Kącik jego ust unosi się lekko w wyrazie rozbawienia. Błądzi wzrokiem po mojej twarzy, szczególną uwagę poświęcając ustom.

Przechodzi mnie elektryzujący dreszcz. Otwieram szerzej oczy. Ten głos…

– To ty! – mówię oskarżycielsko.

Maya pokazuje dłonią na brodę i usta. Nie wiem, o co jej chodzi.

– To on! – rzucam. – To on mnie wczoraj prawie przyprawił o zawał.

Mason odwraca się na krześle do swojej siostry.

– Cofam to, co mówiłem – mówi słodkim głosem, ale słychać w nim sarkazm. – Dziś jestem pewien, że to nie jest odpowiednia osoba do naszego zespołu.

– Hej! Co za bezczelność!

– Chodźmy do łazienki – mówi Maya z trudem powstrzymując śmiech, wstaje i bierze mnie pod łokieć. Nie da się nie zauważyć, że moje pojawienie się i oskarżenia zwróciły uwagę wszystkich wokół. Niektóre osoby przygryzają wargi, inne otwarcie chichoczą.

Maya ciągnie mnie tak mocno, że zaraz wyrwie mi rękę z barku. Może zauważyła, jaki szok wywarł na mnie widok jej brata w tak odmienionej wersji.

Wpadamy do łazienki. To wielkie pomieszczenie, pełne zieleni i luster oświetlonych dookoła żarówkami.

– Dasz wiarę, że wczoraj go nie poznałam? – pytam. – Mogłaś mnie uprzedzić.

– O czym? – Niewinnie trzepocze rzęsami, nadal ledwo powstrzymując się od śmiechu.

Robię kwaśną minę, a potem zerkam na siebie w lustrze. Coś się rozmazuje na moich ustach, wyglądam jakbym chłeptała czarny atrament. Nie mogę powstrzymać okrzyku zgrozy.

Próbuję to zmyć wodą, ale nie schodzi.

– Jak do tego doszło? – pyta Maya, podając mi wilgotną chusteczkę do demakijażu.

– Malowałam oczy w samochodzie. Trzymałam kredkę w ustach – wyjaśniam, krzywiąc się rozpaczliwie. Teraz robię się czerwona od szorowania. – Musiałam trzymać zły koniec.

– I nie poczułaś?

– Byłam zaaferowana – dodaję na swoje usprawiedliwienie. Faktem, że spotkam twojego brata… – …rozmową o pracę – kończę. – No i zaspałam.

– Rozluźnij się. Mason się tylko zgrywał.

Unoszę brew z powątpiewaniem.

– Okej. Chodźmy.

Nie umiem tego wytłumaczyć, ale na myśl o ponownej rozmowie z Masonem czuję się dziwnie podekscytowana. Tak bardzo, że zupełnie zapominam, gdzie mam głowę. Poprawiam włosy, jednocześnie szukając telefonu w torbie, jednym uchem słuchając Mayi, ale jeśli mam być szczera, nie do końca do mnie dociera, co mówi. Nawet nie wiem, jak do tego dochodzi, ale potykam się o robota odkurzającego, który pojawił się na korytarzu dosłownie znikąd. Wymachując rękami, z wrzaskiem zaliczam na nim nieplanowany przejazd przez pół biura.

– Umiesz tak? – krzyczę do gościa, który z wybałuszonymi oczami mija mnie na elektrycznej hulajnodze.

Staram się robić dobrą minę do złej gry. Próbując zejść ponownie upadam, a żabot mojej bluzki wkręca się w kółka, które rozdzierają delikatny jedwab.

– Nic ci nie jest? – Mason klęka nade mną, próbując wyłączyć urządzenie, ale wychodzi na to, że tylko niechcący muska skórę na mojej piersi. Urządzenie nie odpuszcza.

Z trudem wstaję, kompletnie rujnując bluzkę. Mason próbuje nie patrzeć na mój stanik. Natychmiast zdejmuje marynarkę i zarzuca mi ją na ramiona. Ściskam ją kurczowo na piersi. W szybie widzę swoje odbicie – jestem czerwona jak burak, a włosy mam w całkowitej rozsypce, jakby strzelił we mnie piorun. Po prostu zajebiście.

– To prototyp – mówi przepraszająco, wyciągając z kółek resztki mojej bluzki.

– Widzę, że robicie postępy – odpowiadam z sarkazmem. – W Barcelonie miałam Rumbę już cztery lata temu. Może w przyszłym stuleciu ich dogonicie.

– To nie jest odkurzacz, głuptasku – mówi z nutą rozbawienia. – Tylko rozpylacz feromonów.

– Co?

– Rozpylacz feromonów – powtarza powoli, przeciągając sylaby, jakby miał do czynienia z osobą zza granicy, która nie mówi biegle po angielsku.

Kiedy patrzę na niego sceptycznie, wzdycha.

– Chodźmy do mojego biura – proponuje, wskazując ręką windę. Patrzę na niego jak zamrożona. Maya, jak to Maya – zagadała się z kimś po drodze. Macha do mnie z uśmiechem. Obok niej stoi typ z indyjskimi korzeniami – ten, który przed chwilą mijał mnie na hulajnodze.

Słyszę, jak Maya mówi: „To moja kumpela”.

– Chodźmy – naciska Mason. Okazuje się, że budzę coraz większe zainteresowanie. Odruchowo zakrywam się szczelniej jego marynarką, która, nawiasem mówiąc, pachnie najdroższymi i najbardziej kuszącymi perfumami, jakie kiedykolwiek wąchałam.

Puszcza mnie przodem, więc ruszam pierwsza w stronę windy. Kark mnie niemal mrowi od jego czujnego spojrzenia.

Przykłada do panelu windy ekran telefonu z kodem. Zaczynam zastanawiać się, czy to dobry pomysł, abyśmy wchodzili tam tylko we dwoje. Zerkam odruchowo na Mayę, ale ta już zakłada wściekle różowe wrotki z jakimś świecącym mechanizmem. Kompletnie o mnie zapomniała.

– Drzwi się zaraz zasuną – zauważa Mason nieco zniecierpliwionym tonem i przepycha się, by je zablokować dłonią. Efekt jest taki, że całe jego ciało się o mnie ociera. Do mojego skołowanego mózgu w końcu dociera ta informacja. Moje ciało uważa go za nieziemsko atrakcyjnego i ma wielką ochotę na… Odchrząkuję.

Wchodzę do windy, zaciskając palce na połach marynarki.

Zapada ta niezręczna cisza. Ludzie w windach czują się niekomfortowo na takiej małej przestrzeni, często wbijają wzrok w telefon albo przesuwające się numery. Ale nie Mason. On zdaje się być panem sytuacji. Cała jego postawa krzyczy: Jesteś na moim terenie.

Staram się robić przyjazne wrażenie i uśmiechać się, a nie uciekać wzrokiem. Mase nie sili się na błahe słówka. Już teraz mnie ocenia. Jego wzrok wyzwala we mnie bardzo dziwne emocje.

Winda otwiera się i Mason zachęca mnie ręką, bym poszła pierwsza.

– Którędy do twojego biura? – pytam, rozglądając się po strefie relaksu. Pod oknem stoją fotele masujące, jest nawet mini-boisko do gry w kosza.

– Właściwie to jest moje biuro – oznajmia swobodnie i chwyta piłkę, kozłuje nią i rzuca od niechcenia w kierunku kosza. Piłka trafia, wprawiając siatkę w ruch.

Unoszę brwi.

– A jest gdzieś biurko i laptop?

Kręci głową.

– Przeprowadzam rozmowy w sposób niekonwencjonalny – odpowiada, skupiając się na piłce. Rzuca mi spojrzenie, nie patrzy jednak prosto w oczy. Spogląda na swoją marynarkę, jakby nie do końca był zadowolony, że pozbawiłam go tej części garderoby.

– Wypiorę ci ją – rzucam.

Dopiero teraz podnosi wzrok na moją twarz. Jego policzek drga.

– Nie ma takiej potrzeby. No więc, Jessica, opowiedz mi, jak widzisz swój wkład w B-Well – znowu zajmuje się piłką.

– Denerwujesz się? – pytam, unosząc brew. Kręci głową.

– Przeszkadza ci to? – rzuca piłkę i ponownie trafia. Odwraca się do mnie z wyczekującym wyrazem twarzy.