Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1471 osób interesuje się tą książką
Abby Jones ma poukładane i spokojne życie, dobrą pracę asystentki, ale na pewno nie jest nudną osobą. Po szalonym weekendzie w Las Vegas zostają jej pewne niechciane pamiątki. Problem polega na tym, że kłopoty dopiero nadciągają. I przybierają postać diabelsko przystojnego Granta Marshalla, z którym przyjdzie kobiecie pracować. Okazuje się, że jego pojawienie się w San Francisco wcale nie jest przypadkowe. Bo przypadki nie istnieją… Albo po prostu tylko czasem trzeba im pomóc. A Grant właśnie to robi. Niestety nie do końca przewiduje konsekwencje własnych czynów, za które przyjdzie mu zapłacić.
Czy Abby też poniesie tę cenę? A może, kiedy się dowie, co się wydarzyło w Vegas i kim tak naprawdę jest mężczyzna, nie będzie chciała go znać?
Cóż… czasem miłość i nienawiść chodzą w parze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 312
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Holly! – Kiedy spoglądam na zdjęcie leżące na moim biurku, czuję się jak morderca czyhający na swoją ofiarę. Zrobiono je jakiś czas temu. Sfotografowana osoba jest mi bardzo bliska, mimo że nigdy jej nie poznałem, a i ona nie ma pojęcia o moim istnieniu. Co nie zmienia faktu, że mam wobec niej pewien plan. Tylko muszę jeszcze trochę poczekać. Wszystko muszę odpowiednio rozegrać, a niestety powoli kończy mi się czas, więc to moje poczekanie na odpowiednią chwilę może nie nadejść. Zegar tyka i to nieubłaganie.
Przychodząca wiadomość przerywa moje myśli. Sięgam po telefon i odczytuję SMS. Cholera…
– Nie za szybko na taki wypad? – pytam, gdy odbiera ode mnie.
– Cóż ja mogę, Grant?
– Ty też jedziesz?
– Zwariowałeś? Niech się bawi, w końcu to jej czas.
– A już myślałem, że pożyczę sobie twoją asystentkę, kiedy ciebie nie będzie.
– Ona jest nie na sprzedaż. Nawet nie kombinuj, żeby mi ją podebrać.
– Moja właśnie odeszła.
– Bo z tobą ciężko wytrzymać. I tak długo dała radę, ale mojej ci nie oddam. Zapomnij.
– Nie rób ze mnie tyrana. Nie chcę jej w ten sposób. Znajdę kogoś – kłamię, o czym on nie musi wiedzieć. Kurwa, jestem niedobrym bratem. – A tak w ogóle to gdzie jedzie? – pytam.
– Miasto hazardu i niezdrowego życia.
– I puścisz ją samą? – dziwię się. Ja bym mojej narzeczonej nigdy samej tam nie puścił. Licho nie śpi.
– Co ty, jedzie z nią Abby i reszta jej przyjaciółek.
– Powiadasz, że z Abby?
– Co ty knujesz?
– Nic. A tak swoją drogą, zaproszenie aktualne? Wiesz, że jestem tam persona non grata.
– W dupie to mam. Jesteś moją rodziną, więc będziesz na tym ważnym dla mnie wydarzeniu.
– Amen, bracie.
– Cześć i trzymaj się daleko od mojej asystentki – ostrzega mnie, a ja akurat tego obiecać mu nie mogę.
– Cześć. – Rozłączam się. – Tony!
– Co tam?
– Szykuj się. Mamy wyjazd.
– Kurwa, kolejna budowa?
– Nie tym razem. Tym razem przepuścimy trochę forsy. – Uśmiecham się. – Ty możesz na dziwki, alkohol i koks, a ja…
– Nie chcę wiedzieć. Kiedy wyjazd?
– Za – spoglądam na zegarek – jak najszybciej.
Przyglądam się mojej przyjaciółce i jednocześnie przyszłej żonie mojego szefa, kiedy mierzę kieckę druhny, w której wyglądam fatalnie. To tak jakbym dostała ją za karę i po złości. Naprawdę nie wiem, kto wybierał te stroje, ale nie uśmiecha mi się wyglądać jak puchata beza. A do tego Emma od jakichś dwóch tygodni swoim zachowaniem zaczyna doprowadzać mnie do białej gorączki. Rozumiem wszystko, ale wieczór panieński na długo przed ślubem to jakoś nie bardzo. Uparła się i nic nie mogłam zrobić, żeby ją od tego zamiaru odwieść. Zresztą Emma to Emma.
– Em, możesz mi powiedzieć, dlaczego ten zwyczajowy wieczór jest tak wcześnie? – pytam ją, bo może tym razem da mi jakąś sensowną odpowiedź.
– Bo nie wiadomo, czy Jo nie będzie rodzić – odpowiada, co jest trochę dziwne, bo Jo jest w siódmym miesiącu ciąży, czyli ślub odbędzie się szybciej niż narodziny dziecka.
– Ona ma jeszcze dwa miesiące do porodu – przypominam jej.
– I dlatego jutro lecimy do Vegas. – Szczerzy się.
– Przyznaj. Chcesz się ostatni raz zabawić, dopóki „pan przyszły mąż” nie da ci szlabanu – mówię żartobliwie.
– On taki nie jest – obrusza się Em.
– Przecież żartowałam. Ale poważnie, dlaczego jako jedyna stoję i mierzę suknię dla druhen? Gdzie reszta dziewczyn? – pytam, stojąc w jakiejś idiotycznie uszytej kreacji, której samej nie wybrałabym za żadne skarby świata. Owszem kolor piękny, ale na kolorze się kończy.
– Sukienki dla nich są już od dawna gotowe, a przez to, że ty wiecznie jesteś zajęta, to zostałaś ostatnia – cmoka, jakby mnie oskarżała o to, że dużo pracuję.
– Było powiedzieć swojemu narzeczonemu, żeby dał mi wolne. – Puszczam do niej oko. Ale prawda jest taka, że Gary jest super szefem, a do tego jest zakochany po uszy w Emmie i świata poza nią nie widzi.
– Obłędnie wyglądasz w tej czerwieni. – Raptem zmienia temat, gdy ogląda mnie w sukience z każdej strony. – Twoje ciemne włosy idealnie pasują do tego koloru.
– Faceci będą padać przede mną jak muchy – mówię z ironią, bo z nas dwóch to ona ma powodzenie u płci przeciwnej, nie ja. A jakby tego było mało, nie mam z kimś iść na ten ślub. Oczywiście jeszcze jej tego nie zakomunikowałam. Żyje w błogiej nieświadomości. Wolę jej nie denerwować przed ślubem. Ostatnio jest cholernie drażliwa, jak jeżozwierz.
– Proszę się obrócić – prosi krawcowa, więc wykonuję jej polecenie. – Dobrze. Nie ruszaj się, muszę jeszcze tutaj zebrać materiał. – Kobieta robi ostatnie poprawki. – Gotowe.
– Ufff. – Wypuszczam powietrze, dziękując w duchu, że to koniec. – Czyli mogę to zdjąć?
– Tak, tak.
Chowam się w przymierzalni albo raczej wydzielonym miejscu z zasłoną. Szybko ściągam z siebie kieckę druhny i wciągam własne ubranie. Poprawiam włosy, wkładam szpilki i wychodzę do przyjaciółki, która rozmawia z właścicielką owego przybytku. Nie bardzo mam ochotę wiedzieć, o czym dyskutują. Ostatnimi czasy Em jakby lekko się ode mnie odsunęła. Ale to może przez to, że ma więcej na głowie? Nie wiem… Ja mam swoje życie, pracę i właśnie muszę do niej wracać. To, że mam całkiem dobre relacje z szefem, który jest jej narzeczonym, nie oznacza, że mogę robić, co chcę. Kiedy przyjaciele, to przyjaciele, a tak to zwykły biznes.
– Em – podchodzę do niej, przerywając im rozmowę – niestety muszę już iść. – Całuję ją w policzek na do widzenia. – Spotkamy się jutro na lotnisku – informuję ją, starając się szybko ewakuować i nie przeciągać mojego pobytu tutaj.
– Dobra, ale pamiętaj, ósma rano.
– Czy ja kiedyś o czymś zapomniałam? – pytam ją, stojąc już przy wyjściu z salonu sukien ślubnych. Emma tak naprawdę należy do lekko trzpiotowatych kobiet.
– Idź już, bo on się tam zapłacze bez swojej asystentki. – Macha do mnie ręką, jakby mnie wyganiała, a ja pełna energii ruszam do niedaleko położonego biurowca.
Mam jakieś piętnaście minut spacerkiem, a że pogoda dopisuje, gdyż jest środek lata, to łyk świeżego powietrza dobrze mi zrobi. Zwłaszcza że siedzę prawie cały boży dzień w czterech ścianach. Moja przerwa na lunch skończyła się bez lunchu, ale za to mam z głowy przymiarkę sukni. Kiedy mijam przechodniów, słyszę stukot moich obcasów o betonowe płyty. Uśmiecham się na widok pędzących ludzi, jadących dokądś samochodów. Tak ogólnie to mam dobry dzień. W sumie każdy uważam za dobry. Jestem raczej optymistyczną realistką.
Powoli zbliżam się do wysokiego budynku, przed którego wejściem stoi nasza wspólna koleżanka. Również została zaproszona na ślub. Jej mąż i mój szef są kumplami od niepamiętnych czasów, więc siłą rzeczy poznaję ich wszystkich znajomych. Natomiast z Emmą znamy się jeszcze z czasów szkolnych, kiedy to pobiłyśmy się o jakiegoś chłopaka. Chyba później byli razem, tylko że ten szybko się Em znudził i go zostawiła. Zresztą, kiedy teraz myślę, że byłam w stanie pobić się o płeć przeciwną, mam ochotę śmiać się z własnej głupoty. To było niedorzeczne. No i z czasem wyrosłam z idiotyzmów oraz marzeń o szczęśliwej miłości. Natomiast przyjaciółce udało się trafić na kandydata idealnego dla niej. To znaczy, to jest moje zdanie. A ja? Ja mam nawet problem ze znalezieniem chociażby kogoś, z kim mogłabym iść na wesele, a co dopiero mówić o kimś na stałe. Nie wiem, co jest ze mną nie tak, że faceci omijają mnie szerokim łukiem. Mam niezłą figurę, poczucie humoru, jestem zadbana i niebrzydka, w sumie to czasem jak na siebie patrzę w lustrze, to z rana może i przypominam bazyliszka w potarganych włosach, ale dać mi odrobinę kawy i szczotkę do włosów, to po chwili jestem miss piękności we własnym mieszkaniu.
A co do mojej pracy, to akurat Emma o mnie wspomniała gdzieś ponoć mimochodem i stałam się od razu asystentką szefa z zaznaczeniem, że jak nie spełnię oczekiwań, wylecę. A skoro pracuję w tym miejscu od ponad dwóch lat, czyli praktycznie zaraz od ukończenia studiów, to zawdzięczam już sobie. Mimo często napiętego grafiku i konieczności podróżowania z szefem w sprawach biznesowych nie narzekam. Nie mam nikogo, do kogo mogłabym wracać, więc też nie męczą mnie wyrzuty sumienia, że zostawiam ukochaną osobę. Czasem tylko mi smutno, kiedy w tych podróżach towarzyszy nam Em. Ona sprawia, że czuję, jakbym popełniła jakąś zbrodnię przeciwko ludzkości, gdyż jestem samotna. Chciałabym kogoś mieć, ale i zwyczajnie nie mam na to czasu, a może tak sobie tylko wmawiam, bo tak jest prościej sobie wytłumaczyć, dlaczego mężczyźni mnie nie chcą.
Wchodzę do budynku, wjeżdżam wraz z innymi na odpowiednie piętro. Kiedy wysiadam, od razu ruszam do swojego królestwa, które jest tuż za olbrzymią szklaną taflą, dającą mi podgląd na wszystko dookoła, a jednocześnie mnie od nich odgradzającą. Podchodzę do biurka, odkładam torebkę na podłogę tuż przy dolnej szufladzie i nawet nie zdążę usiąść, gdyż dostrzegam szefa w drzwiach jego gabinetu. Żeby się do niego dostać, trzeba najpierw pokonać barierę, czyli mnie.
– Sukienka wybrana? – pyta, patrząc na mnie.
– To były jakieś pierwsze i ostatnie poprawki. Całe szczęście więcej tam nie wrócę – informuję go.
– Nie daje ci żyć, co? – Gary dobrze zna swoją narzeczoną.
– Wiesz, jaka ona jest – wzruszam ramionami – ale znam ją tak długo, że przywykłam do pewnych rzeczy, a narzekanie na nią jest bezsensowne.
– Weź ze sobą rzeczy i zabieramy się do pracy. O trzeciej mamy tę przeklętą telekonferencję – marudzi, bo nie lubi tego tak samo jak ja, ale klient to klient.
– Tak jest, szefie. – Salutuję, na co Gary parska śmiechem. Prawie od samego początku naszej pracy jesteśmy na „ty”, ale lubię się z nim czasem przekomarzać.
*
Przez następne prawie dwie godziny robię notatki, przepisuję i umawiam kolejne spotkania, a kiedy nadchodzi umówiona trzecia, wstaję od biurka i niosę potrzebne materiały do szefa. Odkładam wszystko na jego biurko i siadam po jego drugiej stronie.
Sprawdzam, czy wszystko ze sobą wzięłam. Notes, długopis i telefon z dyktafonem, czyli mam komplet. Kiedyś okazało się, że dyktafon to bardzo przydatny gadżet. Któregoś razu Gary kłócił się ze mną, że było tak, a ja twierdziłam, że zupełnie inaczej chciał klient. Co się okazało? Żadne z nas nie miało racji. Dostałam nauczkę. A żeby czasem mu coś udowodnić, że jednak jest inaczej, puszczam nagranie. To bardzo skutecznie zatyka mu gębę, a mnie oszczędza wykłócania się.
Otwieram notes i spoglądam na siedzącego naprzeciwko mnie Gary’ego. Wygląda na lekko spiętego. Nie lubi tych pogaduszek biznesowych na wideo. Mnie się też się lepiej rozmawia bez kamerki, dlatego cieszę się, że jestem tutaj tylko od notatek i wspieranie szefa w tych jakże ciężkich dla niego rozmowach i produkowaniu się. Ale trzeba mu przyznać, że ma gadane.
– No to zaczynajmy – odzywa się. – Gotowa?
– Tak. – Pokazuję mu notes i telefon.
– To jedziemy.
*
Po godzinnej rozmowie jestem wymięta. Jego nowy klient to cholernie upierdliwy człowiek. Musiałam, co chwilę wychodzić i donosić jeszcze jakieś dane, co w zwykłych okolicznościach, robi się później. Ale Gary’emu zależy na tym kontrakcie, a ja tutaj tylko pracuję, więc muszę wykonywać polecenia. W końcu płacą mi za to, a nie za picie kawy.
Kiedy więc wracam do siebie, siadam za biurkiem, odkładam notes i mam w nosie, co powie Gary, że może jeszcze jestem mu potrzebna. Muszę odsapnąć chociaż kilka minut, zwłaszcza że zaczęła ćmić mnie głowa. Obstawiam, że miałam za dużo atrakcji jak na jeden dzień. Nie to, że nie jestem nauczona takiego przemiału, ale chyba najgorzej wpłynęło na mnie to mierzenie sukni. Plus pewnie też dwa poranne spotkania z klientami i jeszcze teraz to online. Przeciągnęło mnie to jak przez wyżymaczkę i wycisnęło niczym cytrynę. Biorę głęboki oddech, żeby się zrelaksować. To działa na mnie uspokajająco, tak samo jak pewne krople, ale te mogę brać w domowym zaciszu, nie w pracy.
– Abby – na dźwięk swojego imienia unoszę głowę i dostrzegam szefa w drzwiach – daj mi raz jeszcze te papiery.
– Już się robi. – Wstaję ociężale, zbieram teczki i podchodzę do niego. – Proszę. – Podaję mu.
– Dzięki. I jakbyś mogła zrobić kawę, byłbym wdzięczny.
– Nie ma problemu, szefie – odpieram z entuzjazmem, bo też by mi się przydał łyk.
– Ci klienci mnie wykończą – rzuca i znika u siebie.
*
Do końca dnia pracy robię swoje, a kiedy dochodzi szósta po południu, jestem bardziej niż szczęśliwa, bo w końcu mogę wrócić do domu, gdzie się spakuję na jutrzejszy wypad do Las Vegas. Sprzątam biurko, zbieram wszystkie moje rzeczy i pakuję do torebki, po czym wyłączam komputer i w podskokach ruszam do windy, żeby jak najszybciej stąd zniknąć. Tak średnio interesuje mnie, czy Gary będziesz jeszcze siedział, czy wychodzi. Ja na dzisiaj mam koniec. A w sumie to oficjalnie pracę kończę o piątej.
Idę korytarzem wyłożonym miękką wykładziną. Podchodzę do windy i wciskam przycisk, ciesząc się, że za chwilę zniknę. Poprawiam torebkę na ramieniu, patrząc na wyświetlacz pokazujący, na którym piętrze jest winda.
– Abby, zaczekaj! – słyszę za sobą głos szefa.
– Zapomniałam o czymś? – pytam, kiedy się odwracam w jego kierunku, licząc, że niczego ode mnie nie chce.
– Nie, tylko mam do ciebie prośbę.
– Oby to nie było kolejne spotkanie – mówię z przekąsem.
– Nie. To dotyczy Emmy.
– Okej. – Wzdycham, bo ten facet wiecznie się o nią martwi, co jest urocze, ale dla mnie trochę upierdliwe. Jeśli ona wpadnie na głupi pomysł, nic jej nie powstrzyma, nawet ja.
– Proszę, pilnuj jej. Wiesz, jaką ma słabą głowę do alkoholu i…
– I?
– Możesz mi zdradzić, co dla niej zaplanowałyście?
– O, nie. Nie pomogę ci, bo to zaplanowały dziewczyny, a ja mam ją tylko dostarczyć. – Na moje słowa się krzywi. Ale naprawdę nie wtajemniczono mnie, co dokładnie uknuły. Trochę byłam zła, że pominięto mnie w tych przygotowaniach, niemniej w końcu odpuściłam. –Dopilnuję, żeby nie klepała striptizera w pośladki – zapewniam z uśmieszkiem.
– Striptizera? – Patrzy na mnie, jakbym się urwała z choinki.
– Gary, spokojnie. To był żart. Będę jej pilnować. Dostaniesz swoją dziewczynkę całą i zdrową w niedzielę – uspokajam go.
– Ufff. Dzięki. A, i muszę ci o czym powiedzieć – dodaje z widocznym wahaniem. – Na ślub przylatuje mój kuzyn.
– Tak jak reszta członków twojej rodziny, wiem o tym, Gary. Bukowałam im bilety – zapewniam w tym samym momencie, gdy akurat otwiera się moja winda. – A teraz wybacz, ale muszę się spakować na szaleństwo. Vegas czeka. Cześć. – Macham mu i szybko wsiadam do windy, która wiezie mnie do podziemnego parkingu, gdzie stoi moje auto. Uwielbiam je. Dostałam je jako prezent od mojego brata z okazji ukończenia studiów.
Ach, co to były za czasy.
Parkuję wzdłuż chodnika przed budynkiem, w którym mieszkam. Nie jest przesadnie duży, mieści się w nim osiem mieszkań. Ja zajmuję jedno z najmniejszych. Dwa duże pokoje z łazienką i kuchnią w zupełności mi wystarczają. Nie mam ani faceta, ani dzieci, jedynie co, to kupę miauczącego futra, kręcącą się wiecznie pod nogami.
Po przekręceniu zamka w drzwiach, otwieram i od razu w progu wita mnie Star. Dostałam ją jako malutkiego kociaka od poprzedniej lokatorki. Wyprowadzała się, a że nie miała co zrobić z puszystą kulką, przygarnęłam ją. Jej szare futerko czasem mieni się niczym tysiące gwiazd, stąd też jej imię.
– Jesteś na pewno głodna – przemawiam do futrzaka, a potem biorę na ręce i kieruję się do kuchni, po drodze zrzucając ze stóp szpilki. – Boże, jaka ulga – wzdycham.
Czasem nienawidzę tych narzędzi tortur, zwłaszcza kiedy muszę je nosić dłużej, niż zamierzam. W biurze zwyczajnie wkładam baleriny, które zmieniam, jeśli mamy biznesowych gości. Pod biurkiem i tak nie widać. Dlatego czasem siedzę nawet na bosaka. Ale teraz mam na rękach miauczącą kupę kociego, głodnego futra, więc odstawiam kota na podłogę i wyciągam z szafki jej przysmak. Rybna konserwa. Otwieram puszkę i nakładam do żółtej porcelanowej miseczki. Kiedy Star pożera swoje jedzenie, ja biorę się do zrobienia sobie kolacji. Niestety prócz śniadania i złapanego w locie batonika nie jadłam nic więcej.
Otwieram lodówkę i już po chwili przygotowuję sobie kanapkę z serem, bekonem, sałatą, pomidorem i odrobiną majonezu. Raczę się nią już po drodze do sypialni. Potem wyciągam moją walizkę. To będzie bagaż podręczny. Nim zacznę grzebać w szafie, pochłaniam kanapkę w mniej niż kilka minut, po czym wycieram ubrudzone majonezem dłonie w papierową serwetkę. Podchodzę do szafy i otwieram ją na oścież. Stojąc przed nią, przeglądam zawartość wieszaków w poszukiwaniu jakiejś niegrzecznej sukienki. To nie ja wychodzę za mąż i nie ja zostawiam faceta w domu, więc mogę zaszaleć ze stylówką. Ba, może kogoś poznam… Chociaż znając moje szczęście, nie mam na co liczyć. Ewentualnie na jakiś szybki numerek. Przeszukuję wieszaki w poszukiwaniu tej jednej jedynej sukienki.
Sięgam po jedną z kiecek, na którą namówiłam się sama w pewnym butiku. Wyszłam z założenia, że nawet jeśli nie będę miała, gdzie w niej wyjść… to nic. Ważne, że będzie zdobić wnętrze mojej szafy, więc ją kupiłam. Srebrna, cekinowa, bez pleców, z materiałem ciągnącym się do kostek i z rozcięciem do połowy uda. Uznaję, że jednak ten zakup się nie zmarnuje. Do tego wybieram szpilki na niebotycznie wysokich obcasach, które idealnie pasują kolorem, a z szuflady obok wyciągam moją ekskluzywną, koronkową bieliznę. Jej też miałam nigdy nie włożyć. Okazuje się jednak, że kupowanie czasem rzeczy w stylu: „Nie wiem, czy to kiedyś włożę, ale ładnie wygląda”, okazuje się strzałem w dziesiątkę i do wykorzystania.
Starannie pakuję jeszcze do walizki kilka innych drobiazgów i dokładam kosmetyczkę. Spoglądam na zegarek, który wskazuje już ósmą, i nastawiam budzik na prawie jeszcze noc, a następnie ruszam pod prysznic. Tak naprawdę to chciałabym poleżeć w wannie, mimo że jej nie znoszę, tylko że prysznic jest szybszy.
Po godzinie spędzonej w łazience jestem wydepilowana w strategicznych miejscach. To, że nikogo nie mam, nie znaczy, że mam hodować busz. Normalnie chodzę na zabiegi, ale przez Em i jej szalony pomysł z wyjazdem nie zdążyłam, więc pozostało mi tylko domowe spa. Takie też jest dobre, przynajmniej czuję się odprężona. Nago wychodzę z łazienki i wędruję do sypialni, gdzie wciągam na siebie moją jedwabną piżamę, by na koniec ułożyć się wygodnie w łóżku. Sięgam po leżący na nocnej szafce notes. Służy mi do zapisywania tego, o czym sobie przypomniałam. Właśnie kończę coś zapisywać, kiedy odzywa się dzwonek do drzwi. Jeżeli to Jeff, to go uduszę. Jest moim sąsiadem i przyjacielem, który wpada często w piątkowe wieczory z własnym jedzeniem, żeby pooglądać wspólnie filmy. Zapomniałam go uprzedzić, że jutro wyjeżdżam, a dzisiaj właśnie jest piątek.
Ześlizguję się z łóżka i ruszam do drzwi, przy których oczywiście już stoi Star i miauczy. Ten kot jest niemożliwy, poza tym uwielbia tego wielkiego faceta. Chyba ma do niego słabość. Zresztą on do niej też.
– Cześć – mówię, kiedy otwieram mu drzwi na oścież. – Nie uśmiechaj się tak głupowato, Jeff.
– Mam chińskie żarcie na wynos. – Macha pojemnikami. – I mhm, seksowna piżamka. – Rusza zabawnie brwiami.
– Wchodź, nie pajacuj i nie mydl mi tutaj oczu. – Wciągam go do środka, a kotka już łasi się do jego nóg.
– Cześć, kochanie. – Rudzielec przekazuje mi jedzenie, a sam bierze kicię na ręce, która od razu zaczyna mruczeć.
– To przez to, że zawsze ją karmisz – rzucam z przekąsem.
– Kochanie, ona wie, że ją kocham, tak samo jak jej właścicielkę. – Rusza do sypialni, a ja za nim.
– Dobra, poddaję się. Nikt nie oprze się twojemu urokowi osobistemu – wzdycham teatralnie i odstawiam jedzenie, a następnie siadam na łóżku.
– Wiadomo, poza tym ten mój seksowny tyłek robi swoje. – Puszcza do mnie oko, na co się śmieję.
– Jeff – rzucam w niego poduszką – jestem padnięta.
– Dlatego zostaję na noc, nie będę cię męczył zamykaniem drzwi po mnie.
– Okej, tylko uprzedzam, że wcześnie rano lecę do Vegas. Zapomniałam ci powiedzieć, ale Em ma wieczór panieński. Przepraszam.
– Nic się nie stało, mała. To może tylko zjemy i przyjdę za tydzień? – pyta, nie chcąc mi się narzucać.
Uwielbiam to w nim.
– Wyśpię się w samolocie, chodzi bardziej o to, że chcę odpocząć we własnym łóżku, więc telewizja tutaj, nie na kanapie.
– Niech będzie. Posuwaj się. – Zaczyna poprawiać poduszki.
– A teraz dawaj to jedzenie.
Wślizguję się pod cienki koc, włączam jakieś kino akcji, które oboje uwielbiamy. Patrzę na Jeffa rozbierającego się do bokserek. Gdyby on był w moim typie, i gdyby mnie chciał, to byłaby z nas para idealna, ale… Zajmuje miejsce koło mnie pod kocem, po czym podaje mi jedzenie. Oczywiście Star już leży między nami i czeka na jakiś kawałek mięsa od jej guru, czyli na pewno nie ode mnie. Jestem tak najedzona, że chyba pęknę, ale i jednocześnie jest mi tak przyjemnie. Nie ma to jak zasypiać z pełnym żołądkiem, więc w trakcie filmu moje powieki samoistnie stają się ciężkie. Poddaję się i zwyczajnie odpływam, mając w nosie, czy Jeff jeszcze ogląda. Chce mi się spać, a rano muszę być wcześnie na nogach. Z tą świadomością zasypiam.
*
– Jezu, Abby wyłącz to – słyszę marudzenie przyjaciela, gdy mój alarm w telefonie wygrywa melodyjkę, którą ustawiłam, żeby mnie obudziła o nieludzkiej porze.
– Już. – Sięgam po telefon i klikam, po czym na wpółprzytomna próbuję wyswobodzić się z objęć Jeffa.
– Kruszynko, nie ruszaj się, tak mi wygodnie.
– Jeff, muszę wstać – z ledwością wyswobadzam się z jego ramiona – bo nie zdążę na samolot. – Wstaję i ruszam do łazienki, bo potrzebuję otrzeźwiającego mycia twarzy.
Po szybkim doprowadzeniu się do porządku, wchodzę do sypialni i patrzę na śpiącego Jeffa, oraz na leżącą na moim miejscu Star. Ten kociak wszędzie się wciśnie. Nie zawracając sobie więcej nimi głowy, wciągam na siebie wygrzebaną z szafy wygodną sukienkę oraz sandały na płaskiej podeszwie, a następnie ruszam do kuchni, żeby się chociaż napić wody. Ledwo upijam łyk, odzywa się moja komórka. Przewracam oczami na widok dzwoniącej Emmy.
– Tak?
– Wstałaś już?
– A nie słychać? – Jestem dość zgryźliwa, bo mogła sobie chociaż dzisiaj darować.
– Upewniam się, bo macie być wszystkie, a ten wieczór powinien pozostać niezapomniany.
– Na pewno taki będzie, ale jeżeli zaraz nie wyjdę, to nie dojadę na czas – oświadczam i się rozłączam, nie dając jej dojść do słowa, bo gadałaby jeszcze z pięć minut. Czasem zastanawiam się, jak Gary z nią wytrzymuje, ale skoro się pobierają, to chyba wie, na co się pisze.
Przed wyjściem robię krótką notkę dla przyjaciela. Kartkę przyklejam na lodówkę i szybkim krokiem ruszam do sypialni po mój bagaż. Jeff wciąż śpi, więc wychodzę i zamykam za sobą drzwi. Rudzielec ma zapasowe klucze do mojego mieszkania i zawsze, kiedy mnie nie ma, zajmuje się futrzakiem.
Wsiadam do samochodu, pakuję bagaż i po kilkunastominutowej jeździe wraz z ukazującym się wschodem słońca, docieram na miejsce. Zostawiam auto na terminowym parkingu i ruszam do hali odlotów. Wiedząc, że zdążyłam i jestem idealnie o czasie, idę wolnym krokiem przed siebie. W niewielkim tłumie dostrzegam Em, Jo i jej duży brzuszek oraz Tinę.
– Cześć, dziewczyny – witam się z nimi. – Jo, a ty na pewno możesz lecieć?
– Lekarz powiedział, że najwyżej urodzę w samolocie. – Wzrusza ramionami, jakby to była normalna rzecz.
– A gdzie Rose? – Rozglądam się, ale nigdzie jej nie widzę.
– Zaraz tu będzie… O tam jest. – Podążam wzrokiem we skazanym kierunku. Blondyneczka biegnie w naszą stronę.
– Zaspałam – sapie. – Carl nie dał mi pospać – wzdycha.
– Taa, pewnie chciał sprawić, żebyś się za innymi facetami nie oglądała. – Tina jak zwykle wysnuwa swoje wnioski, a my parskamy śmiechem.
– Dobra! – Em klaszcze w dłonie. – Lecimy się zabawić, więc nie wydzwaniać do facetów. Nie zdajemy im relacji. Im mniej wiedzą, tym lepiej dla nas. Poza tym dadzą sobie radę.
Wszystkie przytakują, tylko nie ja, bo jako jedyna jestem sama. Oczywiście mam Jeffa, ale jego brać pod uwagę nie mogę. To tylko przyjaciel, nie chłopak. Chociaż kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, o mało nie spadły mi majtki z wrażenia. Więc jako tako się nie liczy.
– Abby, idziemy. – Jo ciągnie mnie za rękę w stronę odprawy.
– Mam nadzieję, że nie urodzisz w samolocie. – Martwię się o nią chyba bardziej niż ona o samą siebie.
– Spokojnie, mogę latać – skrzeczy tym swoim piskliwym głosem, kiedy przechodzimy przez bramkę, przed którą zostawiłyśmy nasze rzeczy z bagażu podręcznego do sprawdzenia.
*
Lot przebiegł bez żadnych zakłóceń. Jedynie siedziałam gdzie indziej niż dziewczyny, co mi zbytnio nie przeszkadzało. Po ponad dwugodzinnej podróży i spędzeniu na lotnisku następnych kilkudziesięciu minut w końcu całą piątką wychodzimy na zewnątrz, gdzie uderza we mnie gorące powietrze. Pewnie wyszłybyśmy szybciej, gdyby nie to, że dwie z nas zamiast bagażu podręcznego wzięły wielkie walizki. Jedną z tych osób jest Emma.
– Tutaj jest jak w piekle – rzuca Jo.
Szczerze jej współczuję, bo w tak zaawansowanej ciąży musi być jej ciężko w upale, tylko że zgodziła się na pomysły panny młodej. – To był twój pomysł, żeby właśnie w Vegas zorganizować wieczór panieński, Em – przypominam przyjaciółce.
– Dobra, moja wina. Znajdźmy jakąś taksówkę. – Em rusza do przodu.
– Nie trzeba, nasz rydwan właśnie podjechał – informuję je i wskazuję na limuzynę, z której wysiada szofer. Gary wysłał mi wiadomość, że w tajemnicy przed Em załatwił nam transport i mamy z niego skorzystać. Dalej podtrzymuję, że facet świata poza nią nie widzi i dba o jej bezpieczeństwo.
– Ale ekstra – cieszy się Jo.
Mężczyzna w średnim wieku wysiada i wita się z nami, a następnie zabiera od nas bagaże i umieszcza w bagażniku, gdy my zajmujemy miejsce w samochodzie. Wraca za kierownicę i po chwili odjeżdża sprzed lotniska, zapewne prosto do hotelu. Podejrzewam, że Em powiedziała swojemu narzeczonemu, gdzie się zatrzymamy.
Gdy dziewczyny rozmawiają, ja delektuję się panującym, przyjemnym chłodem wewnątrz auta i zamiast dołączyć do rozmowy, z zainteresowaniem oglądam migające obrazy miasta przez przyciemnianą szybę samochodu. Dziewczyny dopada ekscytacja, a ja też się cieszę ze wspólnego wypadu, chociaż może mniej entuzjastycznie, bo zazwyczaj nasze rozmowy okraszone są pytaniem o mojego faceta, którego nie mam. A od kiedy wszystkie są z kimś związane, niezbyt często spotykamy się w takim gronie. To znaczy one się spotykają, ale ja już niekoniecznie chcę być na tych ich wspólnych imprezach, grillach. Wszystkie, poza Em, poznałam na studiach. Każda z nas studiowała inny kierunek, tylko na tej samej uczelni. Znamy się praktycznie… siedem lat i wszystkie mieszkamy w San Francisco, w mieście, które uwielbiam. Ja naprawdę je kocham. Jest jedyne w swoim rodzaju i nie zamieniłabym go na żadne inne. Zieleń, budynki, te pagórki i tramwaje, które są nie lada atrakcją turystyczną.
– Jesteśmy na miejscu – informuje nas kierowca, gdy po chwili parkuje przed hotelem.
Jedna po drugiej wysypujemy się z auta, no może poza Jo, która ma problem. Gdy pozostała trójka podziwia hotel z zewnątrz, pomagam Jo wysiąść, bo okazuje się, że przez ten brzuszek, całkiem spory, bo jakby nosiła tam co najmniej trojaczki, ma problem z opuszczeniem samochodu. Po odebraniu naszych bagaży podchodzi do mnie szofer.
– Proszę. – Podaje mi wizytówkę i szepcze konspiracyjnie: – Gdyby była potrzeba, proszę o telefon. Pan Gary wynajął mnie na cały pobyt pań, więc jestem do dyspozycji.
– Dziękuję. – Uśmiecham się, kiwam głową na pożegnanie i po chwili dołączam do moich towarzyszek zabawy.
Wchodzimy do hotelu, w którym jest więcej złotych elementów niż chyba złotej biżuterii u jubilera. Dosłownie przepych. Założę się, że Gary za wszystko płaci, a Em zapomniała nam o tym wspomnieć, mimo że obstawała, że hotel załatwia ona. Nie sądzę, żeby chciała być naszym sponsorem, kiedy nawet na wspólnym lunchu ma problem, żeby zapłacić za naszą kawę. Nigdy jej się nie zdarzyło zapłacić za wszystkie.
– Proszę. – Recepcjonistka podaje mi kartę do pokoju. Okazuje się, że jako jedyna dostaję osobny pokój.
– Dziewczyny, co jest? Dlaczego jako jedyna mam osobny pokój, gdy wy jesteście w apartamencie? Emmo, wyjaśnij mi to? – Wbijam w przyjaciółkę spojrzenie.
– Uznałyśmy wspólnie, że może będziesz potrzebować odosobnienia – odpowiada, jednocześnie wymieniając spojrzenia z pozostałymi.
Irytują mnie tym, kiedy idziemy w stronę windy.
– A po jaką cholerę?
– Jako jedyna z naszej paczki jesteś samotna, więc może trafi ci się jakiś przystojniak na noc – dodaje Jo.
– Jezu – jęczę. – Mam uprawiać seks z nieznajomym? Wam kompletnie odbiło!
– Tak? A kto przespał się ze swoim sąsiadem, co? – Em robi minę niewiniątka, gdyż to ona im wypaplała. Za dużo gada. – Jak on miał… – Jo próbuje sobie przypomnieć.
– Jeff – wypalam. – I tak dla twojej wiadomości – odchrząkuję – spanie w jednym łóżku a uprawianie seksu to dwie różne rzeczy. A to, że czasem zostaje u mnie na noc… – urywam, bo więcej wiedzieć nie muszą.
– O popatrz, jednak spędzasz z nim upojne chwile, a miało być jednorazowo. – Nie wiedzieć dlaczego, Jo nadal mnie atakuje.
– Bo było. Chryste! – sapię. – Spanie to nie to samo, co uprawianie seksu. To wielka cholerna różnica. Nie bzykam się z nim.
– Taa, a ja jestem Świętym Mikołajem – odzywa się Tina.
– Widzę, że was nie przekonam. – Kręcę głową, ale mogę winić tylko siebie.
Mogłam nic nie wspominać Emmie, to miałabym teraz święty spokój. Jej czasem nie można za dużo mówić, wszystko wynosi. Nie wiem, czy to się tyczy wszystkich, czy tylko mnie. Powoli zaczyna mnie to męczyć. A do tego nie mogę powiedzieć, czym zajmuje się Jeff, bo nie dadzą mu żyć, a obiecałam mu, że nie zdradzę nikomu. Potrafię trzymać język za zębami, czego nie mogę powiedzieć o pozostałej czwórce.
– Jesteśmy – odzywa się Jo, kiedy winda zatrzymuje się na dwunastym piętrze, a my po kolei wysiadamy.
Okazuje się, że mamy pokoje z dala od siebie. Specjalnie to zrobiły, wiedźmy jedne, ale może to lepiej, przynajmniej nie będę słuchać ich pijackich wywodów na temat ich facetów. Na trzeźwo nie dadzą powiedzieć złego słowa o nich, a daj im tylko procenty, od razu język im się rozwiązuje.
– Za godzinę widzimy się w restauracji – oświadcza Rose, patrząc na nas, gdy otwiera drzwi kartą. – Zjemy lunch i pójdziemy pograć trochę do kasyna.
– Nie ma sprawy, spotkamy się na miejscu – odpowiadam jako jedyna, a następnie mijam ich pokój i ruszam do swojego.
Na końcu korytarza podchodzę do drzwi, przykładam do zamka elektroniczny klucz i po chwili znajduję się w najbardziej absurdalnym pokoju, jaki kiedykolwiek widziałam. Odstawiam mój niewielki bagaż i rozglądam się. Wszędzie złoto, złotem poganiane. Idę sprawdzić łazienkę. A jakże, tam też wielkie kafle w kolorze złota. Aż mi się od tego niedobrze robi. Wychodzę z pomieszczenia i podchodzę do okna. To jeden z plusów: widok na miasto, które wieczorem będzie mienić się milionem światełek.
Mniej więcej po pół godzinie jestem odświeżona i przebrana w niezbyt obcisłą i sięgającą do kolan sukienkę z grzecznym dekoltem. Do tego włożyłam sandały, w których przyjechałam. Żeby było śmieszniej, są w kolorze złotym. Aż mam ochotę się zaśmiać, bo idealnie pasuję do wystroju wnętrza. Przekładam niezbędne rzeczy do niewielkiej torebki i wychodzę z pokoju. Słysząc piknięcie zamka, kieruję się do windy, którą przywołuję przyciskiem.
Gdyby nie brat, mój plan miał wyglądać inaczej, ale czas mi się niewyobrażalnie skurczył, i to chyba jedyna okazja, żeby działać, i żeby to działanie przyniosło efekty. Tony poszedł zapuścić żurawia i zobaczyć, jak się sprawy mają. A ja użyłem moich znajomości, żeby wybrać ten odpowiedni hotel. Teraz wystarczy poczekać. Tylko to czekanie doprowadza mnie do szału, dlatego siedzę w hotelowym barze, do czasu aż mi się to znudzi, czyli godzinę. Dopijam drinka, rzucam kasę na blat i wychodzę. Zmęczyło mnie to trochę, ale też liczę na łut szczęścia. No musi mi się udać. To miasto jest duże, ale hotele już niekoniecznie, jednak nie chcę robić z siebie wariata i latać po wszystkich pokojach. Wystarczy, że zapewne Tony to robi. A właśnie…
– Masz coś? – pyta, kiedy odbiera ode mnie.
– Numer pokoju mogę podać.
– Które piętro – dopytuję. Tony odpowiada, gdy ja już ruszam do windy. – Dzięki.
– Pokręcę się jeszcze.
– Zrób sobie wolne. Zadzwonię, gdy będę cię potrzebował.
– Tylko bądź, kuźwa, czarujący.
– Kurwa, zawsze jestem – prycham.
– Tobie się tak wydaje, ja mam na ten temat odmienne zdanie.
– Jak zapewne połowa miasta – mówię z przekąsem.
– Oj tam, oj tam. Twoja matka ma po prostu inny gust, jeśli chodzi o swoją przyszłą synową.
– Może sobie mieć, guzik mnie to obchodzi. Idę na polowanie – rzucam i się rozłączam, bo właśnie otwierają się drzwi windy.
Stojąc w tej małej przestrzeni wraz z innymi osobami, które się dosiadają lub wysiadają, stwierdzam, że chyba przesadziłem z perfumami. Nie to, że śmierdzę, ale no wszyscy się na mnie gapią, a raczej to nie moja uroda ich zwala z nóg. Cóż, lubię ładnie pachnieć, nawet sam dla siebie, a teraz mam jeszcze jeden powód.
W pewnym momencie winda pustoszeje, a ja zmierzam na odpowiednie piętro. Czuję, jak serce łomocze mi w piersi. Kurwa, zaczynam się pocić jak klaun przed występem. Biorę spokojny oddech, odliczając mijane piętra. Gdy winda staje, a drzwi się powoli rozwierają, robię krok do przodu i niech mnie jasna cholera…
Jestem tak skupiona na czytaniu SMS-a, że na dźwięk przybycia windy jedynie na chwilę odrywam wzrok od iPhone’a, po czym ponownie opuszczam głowę. Wpatrując się w wiadomość od szefa, wchodzę do środka. Gdy przekraczam próg, moje nagie ramię ociera się o kogoś, a do moich nozdrzy dolatuje tak intensywny zapach męskich perfum, że momentalnie podnoszę głowę. Odwracam się, ale drzwi już są w połowie zasunięte i jedynie, co dostrzegam przez szparę, to zarys ciemnego garnituru i ciemnych włosów. – Cholera – sapię, ponieważ pomieszczenie wypełnia tak zniewalający zapach, że jak ostatnia wariatka zaciągam się nim. Odbiło mi, naprawdę mi odbiło.
To chyba brak seksu od dwóch lat powoduje, że moje hormony szaleją od tej męskiej woni. Ale naprawdę perfumy potrafią działać na kobietę. Bo my lubimy, kiedy mężczyzna ładnie pachnie. Jednak są takie zapachy, że uwodzą nas same, nawet nie potrzeba tutaj specjalnego wysiłku z męskiej strony.
Ciche piknięcie oznajmia, że dojechałam na parter i przypominam sobie, że nie przeczytałam wiadomości od szefa i nadopiekuńczego narzeczonego Emmy.
Zarezerwowałem wam prywatną lożę w klubie i wynająłem ochroniarza. Nic jej nie mów, bo się tylko na mnie zdenerwuje.
Uśmiecham się pod nosem i odpisuję krótko na temat.
Wiesz, jak załatwia się sprawy. Wysyła mnie. Nic jej nie powiem.
Chowam telefon z powrotem do torebki i ruszam na poszukiwanie hotelowej restauracji, w której mamy zjeść lunch, a później przepuścimy w kasynie trochę kasy. Oczywiście podczas pobytu w Vegas mam zamiar również pozwiedzać, a skoro Gary wynajął nam limuzynę, chcę to wykorzystać. Takie krótkie wakacje to ja rozumiem.
Po zjedzonym wspólnie lunchu, który zajął nam dobrą godzinę, jedziemy na przejażdżkę po mieście. Nasz szofer wozi nas do różnych miejsc i dzięki temu bez chodzenia w upale możemy pozwiedzać miasto. Wyglądam przez szybę i na samą myśl o tym, co chce zrobić Em, słabo mi się robi. Naprawdę kiepsko to widzę, ale niestety Emma wie swoje i nikogo nie słucha, a na pewno nie mnie.
– Chyba nie mówisz poważnie. – Wskazuję palcem na studio tatuażu.
– Ty – pokazuje na mnie – masz, więc ja też mogę.
– Em, dobrze wiesz, dlaczego mam tatuaż, więc nie porównuj tych dwóch rzeczy. Nie da się.
– Zachowujesz się jak stara baba – skrzeczy i o dziwo reszta popiera jej pomysł.
– Rób, jak uważasz. Proszę bardzo. – Wysiadam z auta i czekam na dziewczyny.
Jeżeli chce mieć tatuaż, nie zabronię jej tego, ale to nie powinien być chwilowy kaprys i nie na chwilę przed ślubem. Podobają mi się faceci z nimi. Jeff ma kilka i wygląda seksownie. A co do mnie… Nie mam nic do tatuaży, bo sama mam. Zrobiłam sobie na początku studiów, żeby zakryć bliznę, ale też jest w takim miejscu, że musiałbym się rozebrać, żeby ktoś go zobaczył. Lepiej się czuję z malunkiem na skórze niż z pamiątką po czymś.
– Idziesz? – Jo wbija we mnie wzrok.
– Nie – odpowiadam, a one patrzą na mnie zdziwione. – Skoro popieracie jej pomysł, to idźcie, ja się przejdę. Niekoniecznie muszę być tego świadkiem.
– Tylko później nie mów, że ci się nie podoba. – Em przybiera taki ton głosu, kiedy chce coś na kimś wymóc, ale zapomniała, że nie ze mną te numery.
– Ty wybierasz, nie ja, to tobie ma się podobać, a nie mnie. Więc nic mi do tego – odpowiadam szczerze. Kręcą głowami. Wiem, że im się nie podoba moja postawa. Najlepiej, jakby każdy przyklaskiwał Emmie, ale chyba nie na tym polega przyjaźń. Nie mam ochoty brać w tym udziału, więc stojąc na chodniku, widzę, jak wchodzą do środka studia tatuażu. No i prawda jest taka, że z nas dwóch, to ja jestem tą bardziej odpowiedzialną. Wiecznie kryłam jej tyłek i naprawiałam to, co spieprzyła, ale mam dosyć. Poza tym wychodzi na to, że mnie lekko od wszystkiego odsuwają. Wszystkie wiedziały o jej planie, ale nie ja. A dlaczego? Bo jako jedyna być może byłabym w stanie wybić jej to z głowy, ale skoro chce mieć tatuaż, niech go ma.
Otwieram drzwi od limuzyny.
– Może mi pan powiedzieć, jak dojść do hotelu? – pytam naszego szofera.
– Jesteśmy raptem jakieś dwa kilometry od niego, a i droga też jest prosta. Pójdzie pani główną i na piątym skrzyżowaniu skręci w prawo. Hotel będzie jakieś kilkaset metrów dalej.
– Dziękuję.
Zatrzaskuję drzwi od limuzyny, ciesząc się, że mam na nogach wygodne obuwie. Przerzucam przez ramię torebkę, a następie ruszam spacerkiem po ulicach Vegas, mijam po drodze roześmianych turystów i lokalnych mieszkańców, od czasu do czasu podziwiając sklepowe wystawy. Przed jedną widzę coś, pod wpływem czego w mojej głowie rodzi się szatański plan. Wpadam na pewien pomysł. Wyciągam telefon i wybieram numer.
– Co tam, skarbie? – pyta, kiedy odbiera po dwóch sygnałach.