Zmarli pamiętają - Dominik Podworski - ebook + audiobook + książka

Zmarli pamiętają ebook i audiobook

Podworski Dominik

3,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jakie konsekwencje przyniesie zatajanie prawdy? Każdy z tych dzieciaków coś ukrywa, każdy przed czymś ucieka, ale im szybciej biegnie, tym poważniejsze stają się ich problemy. Ktoś świetnie rozumie problemy tych dzieciaków, które wyjechały na wakacje w sam środek głuszy. Jakie konsekwencje przyniesie zatajanie prawdy? Czy małomiasteczkowemu policjantowi uda się rozwiązać trapiący miasto problem, przy tym samemu rozliczając się z przeszłością? Tu zaczyna się horror na jawie, z którego nie sposób się wybudzić ...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 454

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 13 min

Lektor:
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




DominikPodworski

Nowy polski kryminał

Zmarli pamiętają

Z dedykacją dla: D.W, K.D, J.K, S.B

Patrzy w zwierciadło: Co być mogło, być nie umiało, Poszło, przepadło. W dnach głębokich czynią się gusła: Umarli wskrzesną! Duszo biedna, czemuś tak uschła Śmiercią cielesną? Ach, to tylko życie dalekie W mrokach przepadło. Idą czasy, gasną powieki, Milczy zwierciadło. Twarz spogląda z głębin odbicia Ciemna i niema – Jak powrócić do tego życia,

Część pierwsza

Droga na wakacje

Rozdział I

Kurozwęki, ciepłe miejsce w ciepłym towarzystwie

Jeżeli ktokolwiek powiedziałby, że wakacje, które spędzi w tym roku Adam, okażą się najgorszymi, jakie mogły mu się przytrafić, zapewne wyśmiałby tę osobę na miejscu i wrócił do wspólnej zabawy ze znajomymi. Ale gdyby tylko wiedział, że to, co mówi ta osoba jest prawdą, może zdołałby uniknąć tego, co się tam wydarzyło.

Ognisko żarzyło się, a w górę unosił się strzałkowy płomień wraz z siwym dymem i iskrami, dotykającymi gałęzi drzew. Letnie wieczory to niezapomniane chwile ze znajomymi, podczas których najczęściej dochodzi do złapania nowych znajomości, odnowienia starych kontaktów, a także przypomnienia sobie o dawnych kłótniach i wywoływania tych nowych. Nie inaczej było w tym przypadku.

Wokół ogniska siedziały na pniach drzew dobrze znane sobie osoby w wieku od szesnastu do siedemnastu lat, darzące się mniejszą bądź większą sympatią.

Nina Witkowska, dziewczyna ubrana w czarną koszulkę z wielkim logo na środku, takim samym jak na jej butach – znaną łyżwą w białym kolorze. W świetle bijącym od ogniska widać było jej ciemne blond włosy, rozjaśnione na końcówkach, oraz jasno błękitne oczy. Siedziała zaraz obok Poli Staszczyk, która ewidentnie wolała styl bardziej luźny, na co wskazywała duża różowa bluza i czarne adidasy. Podobnie jak Nina miała na sobie krótkie jeansowe spodenki z przetarciami. Jej długie pofalowane włosy były w odcieniu mocnego brązu, oczy natomiast jasno niebieskie, wręcz wpadające w szary kolor.

Dziewczyny siedziały na belce z drzewa, trzymając piwo smakowe i wpatrując się w ognisko.

– Co ty taka przymulona? – zapytała Nina, lekko szturchając Polę ramieniem.

– Wydaje ci się – powiedziała Pola, biorąc łyk piwa. – Tak w ogóle, gdzie poszła Zuźka?

– Nie wiem, ale widziałam, jak szła razem z Gero za chatkę – odparła, unosząc brwi i uśmiechając się jednoznacznie.

– Nadal nie potrafię zrozumieć, jak ci dwoje się dobrali. Przecież Zuźka jest energiczna i żywiołowa, a Gerard to taki… no sama wiesz… – Pola nie dokończyła zdania.

– Pizdowaty? – podsunęła Nina.

– Może niekoniecznie taki. Chodziło mi bardziej o to, że jest typem introwertyka, więc nie mam pojęcia, jak się spotkali – powiedziała Pola, dorzucając kawałek gałęzi do ogniska. – Zresztą… ja go trochę rozumiem, jego babcia niedawno zmarła, bo została zaatakowana przez dzika. Rozumiesz, że do tej pory go nie złapano?

– W sumie masz rację… trochę mi głupio teraz… – Na jej twarzy pojawił się smutek. – Powinnam dwa razy pomyśleć, zanim powiem coś tak infantylnego i bezpośredniego.

Pola się trochę zdziwiła, ponieważ nigdy nie podejrzewała Niny o takie słownictwo.

– Czekaj, introwertyk, czyli kto? – zapytała z grymasem na twarzy.

– Czyli ktoś taki, kto woli towarzystwo samego siebie i unika dużych imprez – wyjaśniła Pola. – Takie trochę przeciwieństwo ciebie.

– Ej, też lubię czasem posiedzieć sama ze sobą.

– I oglądać seriale.

– Albo słuchać muzyki. A propos, weź przełącz to darcie mordy – powiedziała Nina, wskazując butelką na leżący obok Poli głośnik.

W tle leciała muzyka rockowa, która ewidentnie była nie w smak Ninie. Pola nie należała do osób, które kłóciłyby się o gatunek lecącej muzyki, nie przeszkadzał jej żaden z typów muzyki, nawet disco polo.

– O, weź puść to – powiedziała Nina, wskazując paznokciem na utwór wyświetlający się na telefonie Poli. – Daj trochę głośniej.

Wyświetlacz na telefonie wskazywał na godzinę dwudziestą drugą dwadzieścia; w tle leciała głośna klubowa muzyka. W tym momencie, z ciemności lasu, wyszło dwóch młodych chłopaków, w wieku od szesnastu do siedemnastu lat.

Pierwszym z nich był dość niskiego wzrostu Marcel Laskowski, który z powodu kompleksów nosił buty na podwyższeniu. Ten skromny wzrost nadrabiał tężyzną fizyczną. Miał na sobie białą koszulkę bez rękawów i jeansowe spodenki do kolan.

Drugi z nich, Adam Antosiewicz, miał na sobie czarną bluzę z podwiniętymi rękawami i czarne spodenki, również do kolan. W odróżnieniu od drugie chłopaka nie był przesadnie muskularny ani też szczupły. Charakteryzował go dość wysoki wzrost. Obaj mieli brązowe włosy, zaczesane na bok.

– O, zoba, kto idzie – powiedziała Nina, śmiejąc się. – Sir Marcello i jego najwierniejszy kompan Antonio – podniosła głos.

– Chwilę nas nie było, a wy już się nawaliliście – powiedział Marcel, trzymając w rękach chrust. – Zoba, Adam, wystarczy, że na moment zostawisz babę i już jest odwala. – Rzucił chrust do ogniska.

Marcel usiadł obok swojej dziewczyny, Niny i pocałował ją w usta. Adam, podobnie jak Marcel, wrzucił trochę chrustu do ognia i kucnął naprzeciwko ogniska, biorąc do ręki piwo. Światło padające na jego rękę ujawniało przykry fakt o Adamie, znanym także jako Anton. U jego prawej ręki brakowało dwóch palców, najmniejszego i obrączkowego.

Po skończonym całowaniu Marcel spojrzał na Antona ze zdziwieniem, a później na Polę.

– A wy co, ciche dni macie? – zapytał Marcel, obejmując Ninę.

– O co ci chodzi? – odciął się Adam, biorąc łyk piwa.

– No myślałem, że wy… coś ten tego – mówił gestykulując rękami.

– No coś ty, ja i Adam jesteśmy przyjaciółmi, tak było i tak zostanie – stwierdziła Pola. – Zresztą nie czujemy nic do siebie.

– No dobra, nie chcę się wtrącać – dopowiedział Marcel. – Tak w ogóle, gdzie się podział Gero i Zuźka?

– Wyszli jakiś czas temu. Chyba chcieli pobyć chwilę sami – odpowiedziała Pola.

Marcel kiwnął głową i wyjął z kieszeni telefon. Wszyscy siedzieli w kółku, słuchając muzyki i rozmawiając, pili piwo i jedli kiełbaski usmażone nad ogniskiem.

Adam zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele złego wyrządził Poli, wiedział też, że musi to wyjaśnić, i to najlepiej przed jutrzejszym wyjazdem do Młynarzyc. Gdyby tylko nie podrywał Oliwii Markowskiej z 2A, na pewno byłby dzisiaj z Polą, ale skąd mógł wiedzieć, że Oliwia okaże się być niezainteresowana jego zalotami i zwyczajnie da mu kosza? Adam w tamtym momencie czuł się jak pan świata, który rozgryzł kobiety. Niestety, kubeł zimnej wody w postaci Oliwii Markowskiej sprawił, że zdał sobie sprawę, że każda dziewczyna jest inna i że nie każdy musi go lubić. Ale jedna go lubiła, i to nawet bardzo. Adam znał się z Polą od dłuższego czasu, praktycznie od dzieciństwa. Mieszkali na jednej ulicy. Nigdy specjalnie nie czuł do niej czegoś więcej, ale na jednym z ostatnich ognisk klasowych, na zakończenie pierwszej klasy liceum, które miało miejsce tydzień temu, poszedł na spacer z Oliwią Markowską, która po prostu wyśmiała go, gdy próbował ją pocałować. Pola dowiedziała się o wszystkim od koleżanki i dała sobie z nim spokój.

Nadszedł chłopak, chudej postury, o wysokim wzroście, przewyższający nawet Adama. Na twarzy miał czarne okrągłe okulary, a głowę pokrywały mu krótkie blond włosy, był ubrany w długie czarne jeansy i szary T-shirt z napisem. Gerard Chałat, zwany też po prostu Gero, trzymał za rękę smukłą dziewczynę, która miała czarne włosy związane gumką w koński ogon. Zuzia Pająk lub też po prostu Zuźka miała na sobie jeansową spódniczkę i biały T-shirt z nazwą rockowego zespołu oraz buty martensy.

– Siema! I jak tam, pochodziliście sobie? – zapytała Pola, obok której usiadł Gerard i Zuzia.

– A i owszem, bardzo przyjemny lasek – powiedziała żartobliwie Zuźka.

– To co, gotowi na jutrzejszy wyjazd? – zapytał Marcel. – Ale to będą zajebiste wakacje, już cały po prostu chodzę w środku.

– Proste, że tak – odpowiedział Gerard. – Tak w ogóle, to gdzie my jedziemy?

Wszyscy spojrzeli na Adama, czyli organizatora wyjazdu.

– Młynarzyce, jakaś wioska. Z Kurozwęk dojedziemy tam w około cztery godziny, może mniej, a potem musimy kawałek przejść i na koniec zobaczymy domek, całkowicie w środku lasu, bez ludzi, bez większego miasta, tylko my i sześć dni balangi.

– Ale to będzie sztos – ekscytował się Marcel, ściskając Ninę i Polę.

– Tylko bez bzykania się – zaśmiała się Pola.

Wszyscy wybuchli śmiechem i bawili się dalej.

Ognisko zaczynało pomału dogasać, podobnie jak towarzystwo, które za chwilę miało się rozejść. Adam musiał się na coś zdecydować, jeżeli chciał porozmawiać z Polą.

– Może pójdziemy już po wodę z bajorka? – zaproponował.

– Dobry pomysł. To my zaczniemy z Niną już sprzątać to wszystko – powiedział Marcel.

– Pomożemy wam – dodała Zuźka, trzymając głowę na ramieniu Gerarda.

– No to kozak. Pola, pomożesz mi przynieść wody? – zapytał Anton.

Pola wzięła ostatni łyk piwa i wrzuciła butelkę do czarnego worka, po czym wstała, otrzepując spodnie.

– Jasne, czemu nie – odpowiedziała.

Adam i Pola poszli w głąb lasu, oświetlając sobie drogę latarkami w telefonach. Wokoło panowała totalna ciemność, a w tle słyszeli jedynie szum drzew i głosy ptaków. Przez większość drogi nic nie mówili, ale Adam wiedział, że musi zacząć.

– Przepraszam – wydusił, spoglądając na nią. – Przepraszam, że cię zraniłem i wygłupiłem się jak idiota. Nie chciałem, żeby tak to wyglądało.

– Dobra, już nie musisz się tłumaczyć, po prostu zostańmy przyjaciółmi, okej? – przerwała mu Pola, uśmiechając się.

Oboje patrzyli przez chwilę na siebie. Anton najwidoczniej chciał coś powiedzieć i już otworzył usta, kiedy usłyszeli głośny krzyk dziewczyn, dochodzący od ogniska.

– Chodź szybko – polecił Adam, popędzając dziewczynę.

Oboje biegli ile sił w nogach, żeby sprawdzić, co się stało. Biegnąc zasłaniali rękami twarze, aby uniknąć gałęzi. Pod nimi uginał się mech. Gdy dobiegli do obozowiska, zobaczyli stojącego przed ogniskiem dzika oraz gromadzących się w kupie znajomych.

Dzik nie wyglądał normalnie, miał postrzępione włosy w siwym kolorze, ułamany w połowie kieł i rozwścieczone spojrzenie. Adam i Pola zamarli, zwierzę zaczęło się rzucać, ale wszyscy starali się stać za ogniskiem, żeby uniknąć zranienia.

– Marcel, weź ten kij i zacznij machać, waląc w ognisko, a dziewczyny niech uciekają na drzewa! – krzyknął Adam, natchniony pewnym pomysłem.

Marcel wziął do ręki kij i zaczął nim wymachiwać, przy okazji rzucając butelką i płosząc dzika, ale nie na długo, gdyż zwierzę uskakiwało i powracało z szarżą.

Adam podbiegł do plecaka, w którym miał schowany gaz pieprzowy.

Dzik zauważył biegnące na drzewa dziewczyny i ruszył za nimi. Wszystkie zdążyły już wejść na bezpieczną odległość oprócz Zuzi, która miała na sobie spódniczkę i trudno jej było się wdrapać.

Adam nie zdążył prysnąć gazem, ponieważ dzik już zaatakował dziewczynę. Podbiegli wszyscy trzej, w szczególności Gerard, który zaczął uderzać zwierzę butelką. Adam prysnął gazem prosto w ślepia dzika, płosząc go na dobre do lasu.

Zuzia leżała na ziemi, trzymając się za nogę i krzycząc z bólu.

– Pola, dzwoń po karetkę – zarządził Anton, podwyższonym głosem.

– Nienawidzę tych pierdolonych świń! – krzyczał Gerard. – Pierdolone, było wybić i tyle.

Ognisko zaczynało powoli wygasać, a w tle dało się usłyszeć odległe odgłosy syren.

Rozdział II

Jak pająk z kotem

Bose stopy ugniatały zielony i wilgotny dywan z mchu, zagłębiając się coraz mocniej. Biała sukienka, którą miała na sobie, powiewała lekko na wietrze, podobnie jak jej kasztanowe włosy. Cały las wydawał się nieść ciche dźwięki, odbijające się od kory drzew. Zdawało się, że był to rodzaj śmiechu rozbawionych nastolatków, ale dało się również wychwycić odgłosy zwierząt, dość niejasne i pozbawione jakichkolwiek emocji.

Pomimo że był wczesny poranek, widoczność bardzo ograniczała mgła. Powoli poruszała się dalej, zbliżając się do miejsca, z którego dochodziły dźwięki, ostrożnie stawiając kroki. Woń rosy unosiła się w powietrzu, była tak wyczuwalna, podobnie jak sam zapach lasu i drzew, że nie zorientowała się, że zbliża się do miejsca, gdzie przesiadywali jej znajomi.

Wszyscy trzymali się razem przy ognisku. Anton i Pola siedzieli na kocu obok i śpiewali piosenki, które grał na gitarze Gerard. Marcel i Nina trzymali się w objęciach, również śpiewając. Dziewczyna dostrzegła jeszcze jedną dziewczynę, można było rozpoznać, że jest trochę starsza od reszty, paliła papierosa, a jej włosy były ciemno rudawe i… mokre, jakby napadał na nie deszcz. Właściwie to wszyscy wyglądali, jakby właśnie wyszli z rzeki i przebiegli długi dystans, upadając po drodze na ziemię i zahaczając o liczne gałęzie oraz krzaki. Mieli postrzępione ubrania i zmoczone włosy, a na ich twarzach znajdowały się liczne otarcia i rany.

Dziewczyna starała się coś powiedzieć, ale nie była w stanie, jej głos zdawał się być słyszalny tylko przez nią samą, jakby mówiła na innej, niesłyszalnej częstotliwości. Spróbowała się zbliżyć do grupy, ale nagle zobaczyła dwa duże, czerwone ślepia. Nie wiadomo jak, ani też kiedy, ale na dworze zrobiło się ciemno, choć księżyc świecił wyjątkowo mocno, pomimo tak dużej mgły.

Wszyscy dalej się bawili i śpiewali w najlepsze. Muzyka wygrywana przez Gerarda brzmiała coraz głośniej. Bezpłciowe wycie, które słyszała na początku, stało właśnie przed nią. To nie był dzik ani wilk, głos tego czegoś nie przypominał znanej zwierzyny, jedyne, co widziała, to dwa czerwone ślepia, wyglądające zza krzaków.

Teraz starała się krzyczeć jeszcze głośniej i mocniej, ale i tak nikt jej nie usłyszał.

Anton po chwili wstał ze swojego koca i wziął do ręki przezroczysty baniak z wodą. Muzyka zaczynała powoli zanikać, a ognisko dogasało. Adam jednym zdecydowanym ruchem zgasił płomienie ogniska i zapanowała całkowita ciemność.

Dziewczyna poczuła przechodzący przez nią dreszcz, podobny do tych, które towarzyszą gorączce. Powoli stawiała kroki do tyłu, odsuwając się od ogniska i głośno przy tym dysząc.

Nagle znowu ujrzała czerwone ślepia, a w tle usłyszała ten przeraźliwy, bezpłciowy dźwięk. Odwróciła się i zaczęła biec tak szybko, że przestała uważać na gałęzie rozcinające jej skórę na policzkach. Przedzierała się przez gęste zarośla i krzaki, machając rękami. Kolce dzikiej róży raniły jej skórę. Dziewczyna chciała krzyczeć, ale dźwięk stawał się niesłyszalny już nawet dla niej. Czuła też, że przedzierając się przez krzewy, biegnie pod górkę. Przedarła się przez ostatnią bramę zarośli i jej oczom ukazała się wielka rzeka, w której woda płynęła z niesamowitą prędkością, niosąc ze sobą liczne patyki i kawałki drzew. Wydawała się ogromna i długa, a brzeg był oddalony o parę dobrych kilometrów. Woda oświetlana przez księżyc miała kolor szary. Wskoczyła do rzeki, która zaczęła ją nieść. Szybko wychyliła głowę, łapiąc się płynącego kawałka drzewa i zapierając się rękami.

Woda niosła ją z zawrotną prędkością, aż w końcu dotarła do dwóch dopływów, lewego i prawego, oba prowadziły w stronę lasu i nic poza tym nie było widać. Dziewczyna szybko zaczęła wiosłować ręką i skręcać w prawą stroną, udało jej się przepłynąć w dalszą część. Niestety jej wybór okazał się być zły – ujrzała wodospad z ostrymi kamieniami. Im bardziej się do niego zbliżała, tym głośniej krzyczała, aż w końcu…

Zuzia Pająk obudziła się, krzycząc i wierzgając nogami i rękami we wszystkie strony. Pielęgniarka zaczęła wołać doktora, a przyjaciele zebrani wokół niej uspakajali ją i przytrzymywali, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. Wszystko to było na nic, ponieważ Zuzia nie mogła się otrząsnąć po koszmarze, który właśnie śniła. Tata Zuzi również próbował ją uspokoić, a jej matka zaczęła płakać.

Po chwili na salę wszedł lekarz i podał dziewczynie zastrzyk uspokajający, który zadziałał natychmiast.

*

Parę godzin później doktor odbył rozmowę z rodzicami Zuzi w swoim gabinecie.

Anna Pająk, mama dziewczyny, była niskiego wzrostu krótko obciętą brunetką z lekką nadwagą. Ojciec Zuzi, Grzegorz Pająk, to lekko łysiejący i szczupły mężczyzna, o średnim wzroście i bujnej brodzie w kolorze ciemnego brązu, na nosie nosił okulary w plastikowych oprawkach w kształcie prostokąta.

– Panie doktorze, co z naszą córką? Proszę nam powiedzieć – mówiła matka, ocierając łzy chusteczką.

– Otóż – westchnął doktor, spoglądając na kartę z badaniami – noga państwa córki jest cała i nic poważnego jej nie zagraża.

– Całe szczęście – przerwała kobieta z ulgą w głosie.

– Niestety, mam również złe wieści – powiedział doktor, poprawiając okulary.

Kobieta ponownie się zmartwiła, ściskając mocniej rękę męża.

– Proszę mówić, doktorze, co się dzieje z naszą córką? – zapytał zaniepokojony ojciec.

– Państwa córka podczas ataku dzika – mówił doktor z ciężarem w głosie – została najprawdopodobniej zarażona jakimś wirusem i nie do końca jesteśmy w stanie stwierdzić, a przynajmniej nie na chwilę obecną, czym zostało to spowodowane.

– Ale… możecie ją wyleczyć, tak? – zawahał się ojciec.

– Tego nie wiemy, ponieważ ten wirus jest jednym z najrzadszych. Nie znamy na razie leku, który potrafiłby wyeliminować jego zagrożenie, podobnie ze szczepionkami.

Kobieta zaczęła jeszcze bardziej płakać, próbując wydukać z siebie słowa.

– Ale będzie żyć? Prawda? – zapytał ojciec, powstrzymując swoje emocje.

– Nie mogę nic obiecać, ale postaramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby państwa córka przeżyła i wróciła do zdrowia – zapewnił doktor z nadzieją i skruchą w głosie. – Teraz muszę państwa przeprosić, mam zaplanowaną operację.

Doktor wstał i otworzył drzwi, przepuszczając rodziców Zuzi.

Na korytarzu siedzieli znajomi Zuzi, czekając na jakiekolwiek informacje. Najbardziej zdenerwowany był Gerard. Chodził raz w jedną, raz w drugą stronę, spoglądając co jakiś czas na drzwi od sali, w której leżała Zuzia. Adam nerwowo stukał nogą o podłogę, rozglądając się po budynku.

– Spróbuj go jakoś uspokoić – powiedziała Pola do Adama.

– Myślisz, że moje słowa coś tu dadzą? Gerard jest teraz tak wkurwiony, że ostatnia rzecz, na jaką miałby ochotę to rozmowa – odpowiedział Adam. – Uwierz mi, znam go już dość długo i wiem, że najlepiej przeczekać.

– Ale tak mi go szkoda, najpierw jego babcia zginęła, a teraz jego dziewczyna leży w szpitalu – mówiła Pola.

– Myślisz, że mnie nie jest przykro? Nigdy nie zapomnę tego, jak krzyczał, że chce zabić wszystkie dziki…

Marcel i Nina, którzy siedzieli obok Poli, woleli nic nie mówić. Nina co jakiś czas ocierała łzy z polika, trzymając Marcela za rękę.

– Ale jestem tępą zdzirą – powiedziała Nina łamiącym się głosem.

Pola złapała ją za rękę, dodając otuchy.

– Czemu tak mówisz? – zapytała Pola, próbując się uśmiechnąć.

– B-bo przed tym wszystkim… nazwałam go pizdowatym – powiedziała cichym głosem.

Pola przytuliła dziewczynę i pocałowała ją lekko w głowę.

– Spokojnie – mówiła. – Nic się nie stało.

Adam spoglądał w ich stronę, ciężko wzdychając. Nagle poczuł dotyk na swoim ramieniu.

– Anton, choć ze mną na dwór, muszę się przewietrzyć – powiedział Gerard, którego twarz wyglądała na rozczarowaną.

– Jasne – odpowiedział zdziwiony Adam.

Obaj wyszli przed szpital. Na dworze panowała ciemność, świeciły się jedynie uliczne lampy, oświetlające drogę.

Po chwili Gerard wyciągnął z pudełka papierosa i zapalił go. Skierował pudełko w stronę Antona z zapytaniem, czy chce jednego.

– Nie, dzięki, wiesz, że nie palę – powiedział Adam z lekkim uśmiechem.

Gerard zaczął zaciągać się papierosem raz za razem, coraz bardziej nerwowo. Przez parę minut stali, wpatrując się w rozciągającą się drogę. Ciszę przerwał Gerard.

– Miałem z nią zerwać – powiedział wyrzucając niedopałek.

Adam przez chwilę patrzył, jakby go zamurowało, nie mogąc uwierzyć w słowa kolegi. Z oczu Gerarda zaczęły płynąć łzy, które starannie starał się zakrywać rękami.

Gerard i Zuzia byli ze sobą nieco ponad rok, ale on długo zwlekał z przedstawieniem swojej partnerki przyjaciołom.

– Ooo stary… – powiedział Adam. – Tak mi, kurwa, przykro, ale… dlaczego w ogóle chcesz z nią zerwać?

– To nie jest to, Adam. Ja przez ostatnie dwa miesiące nie mogłem odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego z nią jestem. Nie czułem się z nią dobrze… – Gerard płakał coraz głośniej. – Ja… ja nie wiem, jak to powiedzieć, ale… chyba przestałem czuć do niej cokolwiek, nawet pożądanie. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?

– Nie musisz kończyć – odparł Adam, klepiąc go po plecach.

Rozdział III

Prawda zawsze wyjdzie na jaw

Cała paczka siedziała na krzesłach przed salą, w której leżała Zuzia. Wszyscy ciężko znosili ostatnie wydarzenia. Zegarek w telefonie wskazywał na 1.32. Nikt nic nie wiedział, prócz rodziców Zuzi, którzy zastrzegali, że nic jej nie jest. Adam wiedział, podobnie jak Pola i Gerard, że lekarze – tak samo jak jej rodzice – muszą coś ukrywać. Gdyby to nie było nic poważnego, już dawno by ją wypisali albo pozwolili się z nią zobaczyć.

– Myślicie, że to coś może znaczyć… – nie dokończyła Pola, spoglądając na resztę znajomych.

– Co masz na myśli? – zapytał Marcel.

– Ten atak dzika… przecież nigdy nie stwierdzono, żeby pałętały się tam dziki ani inne zwierzęta – wypowiedziała swoje wątpliwości ze zmarszczonym czołem.

Las, w którym rozpalili ognisko, był jedną wielką zagadką – ani zbyt duży, ani też mocno zalesiony. Dziki, jeżeli już tam występowały, to parędziesiąt kilometrów od ogniska, które rozpalili. Wielokrotnie palono tam ogniska, urządzano podchody dla młodszych dzieci i zbierano grzyby.

– Najwidoczniej jakiś zabłądził – stwierdził Marcel, który sam najprawdopodobniej nie wierzył w wypowiadane słowa, ale jego odpowiedź na tamten czas wydawała się najbardziej prawdopodobna i logiczna.

– A co myślicie o tym śnie? – spytał Adam.

– Mnie to bardziej wyglądało jak jakiś koszmar, a nie sen – powiedziała Nina, która wyglądała na naprawdę przejętą całą sprawą. – Zrozumieliście, co ona krzyczała?

– Krzyczała coś o rzece, że musi zawrócić… – przypomniał sobie Adam, patrząc na szklane drzwi prowadzące do sali, w której leżała Zuzia.

Przyjaciele zatopili się we własnych myślach, przypominając sobie sytuację sprzed paru godzin. Każdemu zaczynało się udzielać zmęczenie, widoczne na twarzach.

Z głębokiej zadumy wyrwał ich dźwięk otwieranych drzwi. Na korytarzu pojawili się rodzice Zuzi oraz lekarz. Jej mama wyglądała tak, jakby wróciła z pogrzebu. Tragizm sytuacji podkreślał rozmazany makijaż i sztuczny uśmiech.

– Jeżeli chcecie, to możecie do niej wejść – powiedziała siląc się na jeszcze szerszy uśmiech. – Tylko nie siedźcie za długo, jest mocno zmęczona.

Wszyscy zgodnie odpowiedzieli równie sztucznymi uśmiechami. Nikt tak naprawdę nie znał rodziców Zuzi, właściwie to mało kto znał ją samą, prócz oczywiście Gerarda.

Cała paczka spotkała się z nią po raz pierwszy miesiąc temu, gdy odbyło się ognisko na zakończenie roku szkolnego. Wtedy to właśnie Gerard przyprowadził swoją dziewczyną. Nikt nie miał z nią problemów, wyglądała trochę jak osoba, która słucha metalu i ubiera się w czarne ciuchy. Z charakteru każdy ją polubił, była sympatyczna i szczera, poza tym niczym się nie wyróżniała.

W sali, która była pomalowana na beżowo-biały kolor, leżała Zuzia, podpięta do kroplówki i aparatury mierzącej tętno. Wyglądała na spokojną, a na widok znajomych od razu się uśmiechnęła, zupełnie szczerze.

– Do twarzy ci w białym – zaśmiała się Pola.

– Ładnemu we wszystkim ładnie – odpowiedziała, spoglądając na Gerarda, który usiadł obok niej i złapał ją za rękę.

Anton, po ostatniej rozmowie, czuł się dziwnie, patrząc na parę. Przyjaciele usiedli dookoła Zuzi, starając się nie wspominać niefortunnych wydarzeń z lasu.

– I jak, lekarz już coś mówił? – zainteresowała się Pola.

– Tak… Właściwie to nie. Jedynie to, że moja noga jest w dobrym stanie i nie zagraża jej żadne zakażenie – powiedziała lekko ospałym głosem, spoglądając na opatrunek.

– O niczym więcej nie wspominał? – drążył temat Anton.

Pola spojrzała na niego z oburzeniem.

– Nie. – Zuzia zmarszczyła brwi. – Też się trochę zdziwiłam. No bo zobaczcie, w teorii nic mi nie jest, a mam zostać na obserwacji przez najbliższe trzy dni.

– Chcą się tylko upewnić, sama rozumiesz, dzikie zwierzę, trochę alkoholu wypiliśmy – wyjaśniła Pola, serdecznie się uśmiechając i masując ją po nodze.

– Albo coś ukrywają – dodał Marcel siedzący na drugim łóżku wraz z Niną.

– Co was ugryzło?! – wykrzyknęła z oburzeniem Pola. – Naprawdę musicie być tacy złośliwi? Zuźce nic nie jest, po prostu chcą zobaczyć, czy nie dojdzie do jakichś głupich powikłań.

– Nie denerwuj się, Pola – uspakajała Zuzia. – Sama im się nie dziwię.

Wszyscy na chwilę zamilkli, wpatrując się w dziewczynę tak, jakby wiedziała, o co może chodzić. Gerard wolał się nie wcinać w dyskusję, jedynie starał się przytakiwać i trzymać Zuzię za rękę.

– Kiedy moja mama weszła na salę, wyglądała na przybitą i zmartwioną. Łatwo było po niej to poznać, bo nigdy nie potrafiła ukrywać emocji i łatwo się wzruszała – kontynuowała Zuzia. – Myślę, że może to mieć związek z moim wyjściem do lasu.

Wszyscy mieli kamienne miny, tak jakby byli na pogrzebie dalekiego krewnego, dalekiego, ale wciąż krewnego. Nikt nie silił się, żeby coś powiedzieć, spoglądali na siebie w nadziei, że ktoś przerwie milczenie.

– Masz na myśli ten sen – mówiła Pola, przełykając ślinę. – Ten sen w szpitalu? Tutaj, tak?

– Ciężko to nazwać snem… – Zuzia popatrzyła na swoje palce.

– Mogłabyś nam o nim opowiedzieć? – poprosił Adam. – Strasznie się zmartwiliśmy, kiedy zaczęłaś tak krzyczeć.

– To było coś w rodzaju weneckiego lustra – powiedziała Zuzanna.

Słuchali jej zdzwieni.

– Byłam w środku lasu, ubrana w białą sukienkę i nic poza tym. Szłam boso przez las, wszędzie leżała szara mgła, zero widoczności. Ja… ja czuła zapachy, czułam to zimno pod stopami – kontynuowała lekko drżącym głosem. – Nie wiedziałam, gdzie idę, ani po co… Słyszałam jedynie odgłosy jakiegoś wycia, ale nie przypominało to żadnego znanego mi dźwięku, to było takie… bezpłciowe i bez emocji. Po prostu szłam przed siebie, aż w końcu poczułam zapach ogniska i usłyszałam dźwięk jakiejś muzyki.

Dziewczyna na chwilę zwolniła, a aparatura pokazywała, że jej tętno przyspiesza, na co zwrócił uwagę kątem oka Anton.

– Zobaczyłam naszą ekipę, ale nie było tam mnie, tylko jakaś kobieta w rudych włosach.

– Co to za dziewczyna? – zapytała Nina z troską w oczach.

– Nie mam pojęcia, nigdy wcześniej jej nie widziałam. Potem… – mówiła, przełykając ślinę. – …zaczęłam krzyczeć i wołać was, ale nic nie słyszeliście, to było najdziwniejsze uczucie, jakie miałam… Czujesz, że jesteś tam ciałem, słyszysz, widzisz i dolatuje do ciebie każdy zapach, ale… nie możesz nic powiedzieć, choć słyszysz samą siebie i do tego to dziwne uczucie w środku, jakbyście byli puści, dokładnie jak po zawodzie miłosnym, taki ból egzystencjalny, nie fizyczny, ale tu w środku. – Wskazała palcem na środek klatki piersiowej, tak jakby chciała wskazać serce.

– Co było potem? – zapytał Adam, przyglądając się aparaturze.

– Nagle zrobiło się ciemno, zaczęliście gasić ognisko, a z krzaków… – mówiła roniąc łzy i zaciskając pięść, uniesioną w stronę serca.

Wszyscy zwrócili się w stronę aparatury, która zaczęła coraz mocnej przyspieszać i pikać.

– Nie musisz mów…

– Co było w tych krzakach? – Gerard przerwał wypowiedzieć Poli.

– Nie wiem… – mówiła przez łzy. – To było coś strasznego, widziałam jedynie czerwone oczy, wpatrujące się we mnie, potem to rzuciło się na mnie, jego czarna i chuda sylwetka.

– Ale to nie był człowiek, prawda? – zapytał Gerard, znając odpowiedź.

– Nie…

Zuzia przytuliła się do Gerard, mocząc jego koszulkę łzami. Ten od razu odwzajemnił uścisk, czując jeszcze większy wstręt do samego siebie.

Anton wstał z krzesła i rzucił: – Chodźcie – cichym i melancholijnym głosem, po czym wszyscy wstali prócz Gerarda.

– Jedźcie – powiedziała do wychodzących przyjaciół Zuzia.

Odwrócili w jej stronę i spojrzeli ze zdziwieniem, jakby nie rozumieli, o co dokładnie chodzi.

Dziewczyna odsunęła się od Gerarda, ocierając zapłakaną twarz.

– Nie chcę, żebyście zrezygnowali z wyjazdu na wakacje tylko dlatego, że muszę zostać w szpitalu i prawdopodobnie zostałam czymś zarażona.

Adam poczuł się dość dziwnie, przed chwilą dziewczyna o mało co nie dostała ataku z powodu snu, a chwilę potem, z uśmiechem na twarzy, zaczyna rozmowę o wyjeździe.

– Daj spokój, nigdzie bez ciebie nie jedziemy – stwierdziła Pola, siadając ponownie obok dziewczyny. – Przecież termin możemy anulować albo przełożyć na inny czas, prawda? – zapytała znając odpowiedź.

Nina z Marcelem spojrzeli i przytaknęli z uśmiechem, potwierdzając jej słowa.

– Pola ma rację – potwierdziła Nina. – Jedziemy wszyscy razem albo wcale. Zresztą Gerard by się nie zgodził.

Anton spojrzał na Gerarda, a ten na niego, tak jakby czytali sobie w myślach – ta rozmowa zaczyna iść w złą stronę, Gerard prosił go o pomoc.

– Czemu wspomniałaś o zakażeniu? – zapytał Anton, przerywając niezręczny moment.

Dziewczyna westchnęła i ponownie posmutniała na twarzy.

– Jak byłam pod wpływem proszków uspokajających – mówiła głośno oddychając – słyszałam rozmowę doktora z pielęgniarkami… mówili, że to nie może być prawda i najpewniej jest to coś poważniejszego niż zwykłe zakażenie.

Adam poczuł satysfakcję, chciał powiedzieć – a nie mówiłem – ale w tej sytuacji trudno było mówić o triumfie, więc nadal milczał.

Rozdział IV

Wyjazd już tuż, tuż

Wiedzieli, że w końcu będą musieli poruszyć temat wyjazdu, ale nikomu się z tym nie spieszyło. Siedzieli jeszcze przez chwilę w sali Zuzi, żeby dojść do sensownego porozumienia w sprawie wakacyjnego wyjazdu do Młynarzyc.

Plan zaczęli realizować już w grudniu. Z powodu niezbyt dużego budżetu zdecydowali się na Młynarzyce, które przypadkowo znaleźli, przeglądając creepypast na różnych forach.

Jedna z nich została napisana na podstawie słowiańskiej mitologii, gdzie bardzo wierzono i czczono lecznicze działania pewnej rzeki, nad którą właśnie leżą Młynarzyce. W tamtejszym lesie czczono słowiańskich bogów i bożków, oddając im stosowne dary.

Jeden z użytkowników opisał tajemniczą postać Warggaja, czyli pół człowieka, pół psa.

Właściwie wyżera.

Warggaj poruszał się na dwóch łapach ze zgarbioną sylwetką, a jego ciało pokrywało szpiczaste futro, jak u odyńca czy niedźwiedzia. Użytkownik portalu pisał, że był on strażnikiem lasu i dzikiej zwierzy, patronem myśliwych. Jego zadanie polegało na utrzymywaniu równowagi wśród zwierząt lasu, w czym pomagały mu jego dwa psy myśliwskie. Niestety, równowaga została zachwiana przez wybuch plagi chorób i pewnego razu, kiedy w lokalnej wiosce zaczęło brakować jedzenia, myśliwi i chłopi postanowili zapolować na dziką zwierzynę, żeby nakarmić przymierające społeczeństwo.

Warggajowi się to nie spodobało, ludzie zaprzestali oddawania darów dla bożka w postaci zboża i chleba, z powodu klęski żywieniowej. Zaczęto także chować ludzi w lesie, żeby nie zatruwać gleby plagą chorób.

Natomiast czarę goryczy przelało wyrzucanie do rzeki ciał chorych i zarażonych plagą.

Po tym wydarzeniu Warggaj zaczął co noc wysyłać swoje psy, żeby porywały po jednym dziecku i po jednej kobiecie z każdej rodziny.

Oczywiście wszystko to jedynie legendy i mity, stworzone przez użytkownika Internetu, ale jak mawiają, każdy mit i legenda mają w sobie ziarnko prawdy.

Po długich dyskusjach na temat wyjazdu, który miał się rozpocząć na stacji PKP w Kurozwękach, dokładniej o 6:35 – czyli za trzy godziny, wszyscy doszli do zgodnego wniosku, że będą musieli pojechać bez Zuźki. Jej stan zdrowia na to nie pozwalał i nie będzie pozwalał do nieokreślonego czasu. Ponadto Zuzia nigdy by sobie nie wybaczyła, że jej znajomi nie pojechali na wakacje ze wzgląd na jej zdrowie. A ona jeśli już coś postanowiła, to tak po prostu miało być i nic nie zmieniłoby jej decyzji, choćby z nieba leciały krowy.

Wbrew pozorom jej chłopakowi było to na rękę, ponieważ miał trochę czasu na przemyślenie decyzji o zerwaniu z Zuźką.

Doktor Tomasz poinformował, że muszą opuścić salę dziewczyny i wrócić do domu. Zachował się o tyle dobrze, że nie poinformował policji ani też innych służb, czy nawet rodziców nastolatków, że ci spożywali alkohol, będąc nieletnimi i w dodatku rozpalając ognisko w lesie bez pozwolenia.

Cała paczka pożegnała się Zuźką i jej rodzicami, życząc szybkiego powrotu do zdrowia. Wyszli ze szpitala, a tam czekali już na niektórych nastolatków rodzice.

Marcela i jego dziewczynę Ninę zabrał jego tata – Kryspin.

Wysoki mężczyzna z zaczesanymi włosami do tyłu na żel i bujną brodą wyszedł ze swojego mercedesa-AMG GT w czarnym kolorze i ruszył w kierunku syna i jego przyjaciół, którzy stali przed schodami szpitala, ustalając szczegóły dotyczące wyjazdu. Po wyrazie jego twarzy dało się poznać, że nie był najszczęśliwszy z powodu konieczności przyjazdu po syna. Pomimo to podszedł do grupy młodych ludzi i przywitał się, podając rękę każdemu z osobna, równocześnie ukrywając zmęczenie i rozgoryczenie.

– I jak, z Zuzią wszystko w porządku? Długo siedzieliście w tym szpitalu? – zapytał z troską w głosie, choć prawdopodobnie nie znał dziewczyny.

Wszyscy dość niechętnie wspominali wizytę w szpitalu, dlatego też nie rwali się do odpowiedzi.

– Właściwie to tak i nie – powiedział Adam, wypuszczając z siebie powietrze. – Zuźka czuje się dobrze, ale musi zostać pod obserwacją przez najbliższe trzy, cztery dni.

– Oj, to niedobrze, przecież za trzy godziny powinniście wsiąść do pociągu – stwierdził, spoglądając na zegarek, żeby się upewnić.

– Taaak, ale wspólnie – zaczęła Pola, spoglądając na resztę – zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie, jak Zuzia zostanie, a my po prostu pojedziemy w okrojonym składzie.

– No tak. No nic, zdrowie przede wszystkim, zawsze to powtarzam Marcelowi. – Kryspin objął syna po męsku.

Na ten gest Marcel zareagował w taki sposób, że dało się poznać jego negatywny stosunek do ojca. Wzrokiem odbiegał w drugą stronę, totalnie olewając tatę, tak jakby to się w ogóle nie wydarzyło. Nikogo to nie zdziwiło, ponieważ takie relacje są dość częste u nastolatków, w szczególności kiedy chodzi o sportowca i „popularsa”.

– No nic – powiedział Kryspina, puszczając syna i chowając jedną rękę do kieszeni spodni. – Jedziecie z nami? – zapytał, wskazując palcem na samochód, tak jakby miał ich skusić model mercedesa.

– Po mnie przyjechała już mama – odpowiedziała Pola, pomimo dużego zmęczenia uśmiechając się.

Anton widocznie się rozczarował, liczył, że uda mu się porozmawiać z Polą o ostatnich wydarzeniach i wyjaśnić tę sprawę, o którą miała jeszcze żal.

– To ja już pójdę – oznajmiła, odchodząc od grupy i machając na pożegnanie.

– Tylko nie zaśpij na pociąg! – krzyknął Marcel za odchodzącą dziewczyną.

– Tylko słabi idą spać – powiedziała dziewczyna z cynicznym uśmiechem, ripostując jego wypowiedź.

Wszyscy lekko się uśmiechnęli. Po ciężkich dniach i sytuacjach śmiech przychodzi łatwiej, ale nie w przypadku Adama, który nawet nie próbował udawać.

– No dobra, a wy jak, chłopaki? Zabieracie się z nami? – zaproponował ponownie Kryspin z wymuszonym uśmiechem.

Gerard spojrzał na Adama, a ten na niego, tak jakby znów czytali sobie w myślach. Wiedzieli, że teraz będzie dobry czas, żeby pogadać, zwłaszcza że od szpitala do domu dzieliło ich dwanaście minut spacerkiem.

– Raczej nie, musimy jeszcze skoczyć w jedno miejsce – powiedział Gerard, który dotąd milczał.

– Na pewno? Dla mnie to nie problem, chwila i będziemy – nalegał Kryspin.

– Na sto procent – oświadczył z pewnością w głosie Gerard.

– No dobra. W takim razie życzę dobrej nocy, albo i nie nocy – zażartował Kryspin, co wzbudziło zażenowanie na twarzy jego syna.

Gerard i Adam pożegnali się z resztą towarzystwa i poszli w stronę swoich domów.

Dom Gerarda leżał paręset metrów od domu Antona. W dzieciństwie zawsze się razem bawili, nie było dnia, żeby się nie spotkali. Podobnie z Polą, która właściwie zaczęła mieć większe znaczenie dla Adama, odkąd poszli do gimnazjum.

Gerard wtedy zszedł na drugi plan, z czym nie mógł się pogodzić, ale to Adam miał z tym większy problem.

– I jak, wyjaśniłeś sobie wszystko z Polą? – zapytał Gerard.

– Chuja, a nie wyjaśniłem – powiedział z oburzeniem Adam, na co Gerard się zaśmiał.

– Oho. Co ci powiedziała? W ogóle co ty jej powiedziałeś? – dopytywał dalej.

– Poszliśmy po tę wodę… i zacząłem ją przepraszać za tę całą sytuację.

– A ona co?

– Powiedziała, że wszystko jest okej i nie czuje urazy, po prostu chce, żebyśmy się dalej przyjaźnili i zapomnieli o tym, co było.

– Aj… niedobrze. Czyli dalej chowa urazę.

Anton westchnął, patrząc się pod nogi i kopiąc kamień leżący na żużlowej drodze.

Kurozwęki nie były dużą miejscowością. Mieszkali w niej bogacze, budujący się na obrzeżach, i ludzie ubodzy oraz średniozamożni.

Gerard, Adam, Zuzia i Pola należeli do tej grupy średniozamożnych. Mieszkali w normalnych domach, a ich rodzice zarabiali normalne pensje.

Nina i Marcel należeli do tak zwanej śmietanki społeczeństwa.

Gerarda z Adamem połączyły wspólne zainteresowania – sport i filmy. Adam kiedyś pomógł Gerardowi zagadać do dziewczyny i od tamtej pory starał się mu doradzać w sprawach sercowych. Paradoksalnie, to on teraz potrzebował pomocy.

Doszli do miejsca, gdzie zawsze się rozstawali – duży dąb z dziurą w środku, przeżartą przez robactwo.

– Nie załamuj się. Wszystko się ułoży, tylko daj jej czas – powiedział Gerard, klepiąc go po ramieniu.

– Łatwo ci mówić.

Gerard uniósł jedną brew, spoglądając na Adama ironicznie.

– Dobra – zaśmiał się Anton. – W sumie obaj jesteśmy w dupie.

Po chwili wybuchli śmiechem, odreagowując emocje.

– Zrobimy tak – zaczął Adam. – Na wakacjach ty pomożesz mi uporać się z Polą, a ja pomogę tobie z Zuźką. Deal? – zapytał z wymuszonym akcentem.

– Deal. – Gerard odpowiedział z podobnym akcentem.

Po krótkiej wymianie zdań podali sobie ręce i poszli do swoich domów. Droga żużlowa do domu Gerarda prowadziła przez szlak między paroma drzewami. W jego głowie zaczęły się pojawiać przebłyski ze snu Zuźki. Ciemność panująca wokoło niego i słabe oświetlenie z telefonu oraz niewielkiej lampy na końcu ulicy budziły w nim poczucie zagrożenia. To tylko twoja wyobraźnia – mówił sam do siebie, żeby poczuć się trochę lepiej. Spanikowany odwracał się raz w lewo, raz w prawo, aż nagle zobaczył, jak coś się poruszyło. Jego serce zaczęło bić szybciej, przyspieszył kroku, posuwając się nawet do biegu, kiedy usłyszał szelest liści. Dobiegł do domu i odwracając się… Nie, niczego nie dostrzegł, to jedynie jego wyobraźnia, która płatała mu figle. Przemęczenie i wydarzenia z przeszłości nawiedzały go, kiedy czuł się gorzej, tak jak w tym momencie.

Rozdział V

Śniadanie z dzikiem

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Polecamy również

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Lista sześciu. Tom 1. 

Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści. Tom 2.

Zamknięci. Tom 3

Poza granicą szaleństwa. Tom 4

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Sekret włoskiego orzecha. Tom 1

W cieniu włoskiego orzecha. Tom 2

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa. Tom 1

Mordercza proteza. Tom 2

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Syryjska legenda. Tom 1

Meksykańska hekatomba. Tom 2

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży. Tom 1

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy. Tom 2

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Tom 3

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu. Tom 4

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin. Tom 5

Marek Romański

, Mister X. Tom 6

Marek Romański

, Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Tom 7

Marek Romański

, Szpieg z Falklandów. Tom 8

Marek Romański

, Tajemnica kanału La Manche. Tom 9

Marek Romański

, Pająk. Tom 10

Marek Romański

, Znak zapytania. Tom 11

Marek Romański,

Prokurator Garda. Tom 12

Marek Romański,

Złote sidła, pierwsza część. Tom 13

Marek Romański,

Defraudant, druga część. Tom 13

Marek Romański

, Małżeństwo Neili Forster. Tom 14

Marek Romański,

Serca szpiegów, pierwsza część. Tom 15

Marek Romański

, Salwa o świcie, druga część. Tom 15

Marek Romański

, Zycie i śmierć Axela Branda. Tom 16

Kazimierz Laskowski,

Agent policyjny. Papiery po Hektorze Blau. Tom 17

Walery Przyborowski

, Czerwona skrzynia. Tom 18

Walery Przyborowski

, Widmo na kanonii (pierwsza i druga część). Tom 19

Antoni Hram

, Upiór podziemi. Tom 20

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Alibi. Tom 1

Opera śmierci. Tom 2

Człowiek z Kimberley. Tom 3

Dom tajemnic w Wilanowie. Tom 4

Grobowiec Ozyrysa. Tom 5

Skok w otchłań. Tom 6

Puama E. Tom 7

As Pik. Tom 8

Koralowy sztylet i inne opowiadania. Tom 9

Najciekawsze kryminały PRL

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka. Tom 1

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca. Tom 2 

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc. Tom 3

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć. Tom 4

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą. Tom 5

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy. Tom 6

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt. Tom 7

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni. Tom 8

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców. Tom 9

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa. Tom 10

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tajemnica szpilki. Tom 1

Czerwony Krąg. Tom 2

Bractwo Wielkiej Żaby. Tom 3

Szajka Zgrozy. Tom 4

Kwadratowy szmaragd. Tom 5

Numer Szósty. Tom 6

Spłacony dług. Tom 7

Łowca głów. Tom 8

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Człowiek z niebieskim szalem. Tom 1

Czarna Gwiazda. Tom 2

Tajemnica torpedy. Tom 3

Pokój zmarłego. Tom 4

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Dominik Podworski

Zmarli pamiętają

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie I, 2021

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce: bonciutoma, creative, jures, neosiam / Adobe Stock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-073-2

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek