Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 02.12.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Nie było na świecie dziewczynek, które by się od siebie aż tak bardzo różniły. Mimo to los je połączył. Poznały się i zaprzyjaźniły… A potem wspólnie zabiły człowieka.
Pola i Lena jako małe dziewczynki obiecują sobie dozgonną przyjaźń i wsparcie w razie wszelkich kłopotów. Mijają lata. Lena i jej matka zmagają się z agresywnym ojcem. W końcu bezradna nastolatka przypomina przyjaciółce o dawnym zobowiązaniu i prosi o pomoc w otruciu mężczyzny. Mimo początkowych obaw, Pola zgadza się. Dziewczyny wspólnie zabijają ojca Leny. Sprawy jednak zaczynają się komplikować. Czy przyjaźń zdoła unieść mroczny sekret? Czy wobec kłopotów i piętrzących się problemów obie dziewczyny nadal pozostaną wierne przysiędze?
Powieść, która zaczyna się jak spokojna bajka, a kończy niczym krwawy, rasowy thriller.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 166
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Dorota Glica, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Kuba Magierowski
Redakcja: Agnieszka Luberadzka
Korekta: Grzegorz Kaczmarzyk, Olga Smolec-Kmoch
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Sławomir Wierzbicki
ISBN: 978-83-8402-602-1
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Pamięci B.P., której niektóre cechy i umiejętności znajdziecie w postaci Michałowej…
Ostre światło jarzeniówek odbijało się od sterylnie białych, czystych ścian. Powietrze pachniało środkami dezynfekcyjnymi i czymś jeszcze – słodkim, mdłym i ciężkim. To była woń zbliżającej się śmierci.
Starsza kobieta leżała na szpitalnym łóżku, owinięta w cienką, szorstką pościel. Jej ciało było chude i żółte. Wyniszczone, jakby sama skóra i kości pozostały po dawnym istnieniu. Kroplówka powoli, kropla po kropli, wtłaczała w nią bezbarwny płyn. Nie czuła już bólu, tylko chłód, który powoli rozchodził się po całym ciele.
Za oknem padał deszcz. Przez gęste chmury nie potrafił przebić się żaden słoneczny promień. Na dworze panowała jednolita, bezlitosna szarość. Woda spływała po szybie długimi smugami, a niebo zlewało się z ciemnym dachem sąsiedniego budynku – zakładu pogrzebowego, z którego usług na co dzień korzystał szpital.
W rogu pokoju cicho pikał monitor, odmierzając miarowo uderzenia słabego serca. Regularne „bip, bip, bip” wciąż uparcie potwierdzało, że kobieta jeszcze żyje.
– Muszę panią o czymś poinformować. – Głos młodej lekarki był spokojny, lecz stanowczy.
Chora powoli obróciła głowę. Kobieta stała przy jej łóżku w białym fartuchu, z kartą w dłoni, wpatrzona w twarz pacjentki.
– Nie mamy już możliwości leczenia – wyznała smutno.
Pokój wypełniła cisza. Słychać było tylko deszcz i miarowe pikanie maszyny. Staruszka westchnęła i uśmiechnęła się blado, jakby lekarka właśnie powiedziała coś zabawnego.
– W końcu – mruknęła. – W końcu dopadło i mnie.
Lekarka nie odpowiedziała od razu.
– Pani wątroba… przestanie wkrótce pracować. Została zniszczona przez lata picia alkoholu. Nie jesteśmy w stanie nic już na to poradzić. Przykro mi – dodała w końcu, cicho, niemal łagodnie.
– Dobrze. – Pacjentka wbiła wzrok w sufit. – Może teraz wreszcie się z nią zobaczę.
W pokoju ponownie zapanowała cisza.
– Z kim? – zapytała po chwili zaciekawiona lekarka.
– Z córką – wyjaśniła umierająca cichym głosem. – Może tam, gdzie się spotkamy, wreszcie mi wybaczy.
Deszcz za oknem stukał o szybę, jakby drobne damskie palce sygnalizowały, że chcą dostać się do środka. Lekarką wstrząsnął silny dreszcz.
– Co pani wybaczy?
– Wszystko. Nie byłam dobrą matką. Przeze mnie moje dziecko odebrało sobie życie.
Lekarka nie drgnęła ani nie spuściła wzroku, usiadła na łóżku kobiety i dotknęła jej pomarszczonej, kościstej dłoni.
– Proszę pani… – zaczęła łagodnie.
Umierająca zacisnęła powieki.
– Niech mi tylko pani nie wmawia, że to nie moja wina. Nie wie pani, jak wyglądało moje życie i co zrobiłam.
– Nie będę – odparła lekarka – ale coś pani opowiem.
Chora odwróciła głowę i spojrzała na nią pytająco.
– To będzie historia, która zaczyna się jak bajka, ale kończy zupełnie inaczej. Niestety nie będzie tutaj „żyli długo i szczęśliwie”.
W tym momencie deszcz ucichł, jakby również niebo chciało usłyszeć to, co miała do powiedzenia lekarka.
– Nie było na świecie dziewczynek, które by się od siebie aż tak bardzo różniły. Mimo to los je połączył. Poznały się i zaprzyjaźniły… a potem wspólnie zabiły człowieka – zaczęła kobieta, patrząc w okno.
Pacjentka słuchała z uwagą. Na początku była spokojna, ale im dłużej trwała opowieść, tym bardziej wyglądała na zdenerwowaną, a nawet przerażoną.
Kiedy lekarka skończyła, spojrzała pytająco na chorą.
Ta ostatkiem sił chwyciła ją za rękę, przebijając pożółkniętymi, ostrymi paznokciami skórę, na której szybko pojawiła się krew.
– Ty suko – syknęła przez zęby. – Wszystko przez ciebie.
Pola z zaciekawieniem patrzyła na bawiącą się za brązową siatką nieznajomą dziewczynkę, uważając, żeby nikt nie dostrzegł jej zza drzew. Były w podobnym wieku, ale bardzo się różniły.
Pięciolatka za ogrodzeniem ubrana była w czystą niebieską sukienkę w drobne groszki i czarne sandałki. Jasne, lekko kręcone włosy uczesane miała starannie w dwa kucyki, które ozdobiono niewielkimi białymi kokardami.
Pola nigdy nie miała takich kokard, chociaż babcia plotła jej czasami warkoczyki i wiązała je czerwonymi tasiemkami, które miały odegnać uroki i złe ludzkie zamiary. Trzymała je na szafie w starym metalowym pudełku na nici, razem z agrafkami, igłami i innymi przyborami potrzebnymi do szycia.
Dziś jednak włosy Poli były rozpuszczone i potargane, bo rano wybiegła z chaty w pośpiechu i zapomniała je uczesać, a babcia nie zdążyła jej o tym przypomnieć.
Kobieta pilnowała, żeby dziewczynka kąpała się raz w tygodniu, wtedy nagrzewała na kaflowej kuchni duży garnek wody, którą nalewała potem do żeliwnej miski i myła Poli długie czarne włosy ładnie pachnącym szamponem rumiankowym. Potem rozczesywała je i się śmiała, kiedy znajdywała w nich polne rzepy, leśne igły i kawałki suchych liści.
Dziś po kwiatowo-ziołowym zapachu nie było już śladu, zamiast tego we włosach pojawiło się kilka sporych kołtunów, które aż prosiły się o grzebień.
Sukienka Poli też nie była tak piękna jak dziewczynki, którą obserwowała. Szara, lekko przyciasna i za krótka, poza tym pełna łat naszytych przez babcię i plam, które nie chciały zejść w praniu nawet podczas mocnego szorowania szarym mydłem.
Stopy miała bose i brudne, bo rano była rosa, a poza tym byli dziś na spacerze z Cieniem przy grzęzawisku popatrzeć na młode jelenie, a tam przeszedłszy, nie sposób się nie ubrudzić.
Sierść psa również była w niektórych miejscach jeszcze pozlepiana i pokryta błotem. Jemu jednak zupełnie to nie przeszkadzało, a nawet wyglądał na bardzo zadowolonego z tego powodu.
Imię zwierzęciu nadała babcia, śmiejąc się, że nie odstępuje dziewczynki na krok.
Polę i psa łączyła niezwykła więź. Ale nie ma się co dziwić, przecież to ona uratowała mu życie.
Cień nie lubił, kiedy Pola podchodziła tak blisko wioski. Czuł wtedy niepokój i strach, jakby pamiętał, że doznał tu cierpienia i zła.
Dziewczynka jednak od pewnego czasu zaczęła się interesować innymi ludźmi. Szczególnie upodobała sobie dom dziewczynki z kucykami, może dlatego, że miały tyle samo lat, a może z powodu dzielących je różnic.
Pola była oczywiście ostrożna i uważała, żeby nikt jej nie zobaczył. Tym razem też ukryła się w bezpiecznej odległości, między drzewami. Mimo to Cień rozglądał się wokół i nadstawiał uszy, żeby w porę ostrzec swoją małą opiekunkę.
Niespodziewanie drzwi do domu, w którym mieszkała dziewczynka z kucykami, otworzyły się i wyszła z nich kobieta w żółtej sukience na ramiączkach. Pola aż otworzyła buzię z zachwytu. Jeszcze nigdy nie widziała kogoś tak pięknego. Kobieta miała jasne, rozpuszczone włosy, które zdobiła srebrna spinka w kształcie ważki. Podeszła do dziecka i pogłaskała je czule po głowie.
– Kochanie, pora na obiad.
– Mamo, mogę się jeszcze chwilę pobawić? Nie jestem głodna.
– Mamo – powtórzyła cicho Pola za dziewczynką. Nigdy nie używała tego wyrazu, więc zabrzmiał w jej ustach obco i dziwnie.
Nie miała mamy, tylko babcię. Wcześniej nie zastanawiała się, dlaczego tak jest, teraz zaczęła o tym myśleć. Przecież każdy ma mamę, Pola też musiała ją mieć, ale gdzie ona jest? Dlaczego nie mieszka z nimi? Postanowiła zapytać o to babcię przy najbliższej okazji.
– Kochanie, musimy iść, bo inaczej tata będzie się denerwował – odpowiedziała kobieta i dziewczynka, już bez słowa sprzeciwu, podążyła za nią.
Piętrowy dom, w którym mieszkały, zbudowany został z czerwonej, solidnej cegły. Był największy w wiosce i w niczym nie przypominał małej, dwuizbowej leśnej chatki, w której żyły Pola z babcią.
Nagle Cień nastroszył uszy i zaczął się niespokojnie wiercić oraz powarkiwać. Dziewczynka położyła mu rękę na łbie, licząc, że to go uspokoi.
– Bądź cicho – szepnęła.
Pies jednak coraz bardziej się denerwował. W pewnym momencie złapał nawet Polę za sukienkę, jakby próbował odciągnąć ją od wioski i zaprowadzić z powrotem do lasu.
Ta jednak nie odczytała jego sygnałów i nadal patrzyła na podwórko, na którym znajdowały się dziewczynka i jej matka.
W końcu obie weszły do domu. Wtedy Pola podniosła się i otrzepała z ziemi kolana. Odwróciła się i zobaczyła, że kilka metrów dalej stoją trzej o kilka lat starsi od niej chłopcy i pokazują ją palcami.
Cień nadal warczał. Dziewczynce serce podeszło do gardła, chłopacy stali jej na drodze do domu, a nie chciała się z nimi spotkać. Oni za to bardzo chyba tego pragnęli. Podeszli bliżej i jeden, rudy i piegowaty, odezwał się do niej skrzeczącym głosem:
– Co tam, dzikusko, może się z nami pobawisz?
Pola spuściła oczy, pamiętając ostrzeżenia babci, że nie wszyscy ludzie są dobrzy, a ci na takich zdecydowanie nie wyglądali.
– No, dziwaku, dlaczego oddaliłaś się tak bardzo od swojej chatki i tej staruchy, z którą mieszkasz? Nie chcemy takich jak ty w wiosce – dodał drugi, wysoki i chudy, a wszyscy trzej wybuchli głośnym śmiechem.
Pola nadal milczała, ale czuła, że do oczu napływają jej łzy. Wiedziała jednak, że nie może okazać strachu. Babcia nauczyła ją, że gdy spotyka się groźne zwierzęta w lesie, nie można pokazać, że się boi, bo wtedy się przegrywa, a czasami nawet umiera. Podniosła więc oczy i spojrzała odważnie na chłopaków. Nie różnili się dla niej w tej chwili od zwierząt. Byli drapieżnikami, którzy szukali ofiary.
– W tych potarganych włosach masz pewnie więcej pcheł niż twój pies. – Rudy nie przestawał dokuczać dziewczynce i widać było, że świetnie się przy tym bawi.
– Odczepcie się ode mnie! – odpowiedziała stanowczo Pola i dała krok do przodu, próbując ich wyminąć.
Chłopcy jednak zastawili jej drogę tak, że prawie na nich wpadła. Cień groźnie zawarczał i wyszczerzył ostre niczym brzytwa kły, gotowy bronić swojej pani za wszelką cenę.
– Ludwik, daj spokój – zwrócił się najmłodszy do rudego.
Ten zmierzył badawczym wzrokiem psa. Cień był naprawdę duży, przypominał wilka i nie wiadomo było, jak się zachowa. Chłopak nie był głupi, wolał nie ryzykować. Nakazał wzrokiem pozostałym rozstąpić się, aby Pola mogła przejść. Cień podążył za nią, ciągle warcząc pod nosem i co jakiś czas odwracając się, i sprawdzając, czy chłopaki nie idą za nimi, a jego pani jest bezpieczna.
– Spadaj, dzikusko, do lasu! I żebyśmy ciebie ani tego twojego śmierdzącego kundla nigdy więcej nie spotkali w wiosce! – krzyknął z oddali rudy na pożegnanie.
Pola zacisnęła drobne piąstki tak mocno, że aż jej knykcie zbielały. W jej dużych, rozzłoszczonych oczach błyszczały łzy – nie ze smutku, lecz z wściekłości.
Zagryzła wargę, by nie wybuchnąć płaczem. Nienawidziła tego uczucia – tej bezsilności, która ściskała jej gardło i paliła od środka jak ogień. Szła, trzęsąc się z gniewu, ale zamiast wybuchnąć, zrobiła coś innego.
W myślach obiecała sobie jedno: kiedyś się zemści. Kiedyś będzie silniejsza. Kiedyś sprawi, że już nikt nigdy nie będzie mógł jej tak upokorzyć i nikt już nie ośmieli się nazwać jej dzikuską. A wtedy zobaczą. Wszyscy zobaczą.
Kiedy oddalili się już na bezpieczną odległość, dziewczynka zatrzymała się i uklękła. Wzięła wielki pysk psa w swoje drobne ręce i pogłaskała go po łbie.
– Dziękuję, mój przyjacielu i obrońco – szepnęła.
Cień polizał ją po dłoni, a potem spojrzał na nią wielkimi, ufnymi oczami.
– Wracamy do domu, niedługo zacznie się ściemniać, babcia już pewnie czeka z kolacją – oznajmiła Pola i udali się w drogę powrotną przez las.
Dziewczynka nie wspomniała babci o tym, co się wydarzyło w wiosce. Staruszka zapewne nie byłaby zadowolona, gdyby się dowiedziała, że chodzi tam bez opieki. Tę tajemnicę zachowała dla siebie i Cienia, który z oczywistych powodów nie mógł jej zdradzić.
Cień nie miał łatwej przeszłości. Urodził się pewnej zimnej, wietrznej listopadowej nocy w malutkiej, drewnianej, nieocieplanej budzie, w gospodarstwie organisty Macieja w miocie pięciu szczeniąt.
Był z nich najmniejszy, najsłabszy i najbrzydszy. Matka, która była podobna do wilka, nie poświęcała mu za dużo uwagi, a rodzeństwo ciągle go podgryzało, odpędzając go najpierw od suki, a potem od miski. W rezultacie szczeniak zawsze chodził głodny.
Ludzie nie traktowali go lepiej. Dzieci Macieja chętnie bawiły się z innymi szczeniakami, ale chudy i apatyczny Cień nie był ich ulubieńcem, więc często szturchały go i kopały.
Prawdziwy test przyszedł jednak dopiero, gdy szczeniaki były gotowe do odstawienia od matki i opuszczenia domu. Silne i większe rodzeństwo Cienia szybko znalazło nowych właścicieli. Ludzie w wiosce szukali psów do obrony podwórek, jego jednak nikt nie chciał.
Stolarz Józek, który mieszkał na końcu wsi, skomentował nawet, że pies wygląda na chorego, jest bardzo zabiedzony i pewnie zdechnie przed nowym rokiem.
Tak się jednak nie stało. Spadł śnieg, a Cień nadal żył, chudy i niezgrabny, żywiąc się tym, co znalazł na podwórzu.
W marcu okazało się, że jego matka znów jest szczenna. To był dla niego wyrok. Wściekła Maciejowa kazała mężowi pozbyć się zwierzęcia, zanim urodzą się nowe psy, bo, jak się wyraziła, „nie stać ich na żywienie darmozjada”.
Mężczyzna spełnił rozkaz żony. Rankiem zawołał psa, a gdy ten ufny podszedł do niego, uderzył go kołkiem w łeb. Zamroczonego wsadził do plastikowego worka i wyrzucił do rzeki, która płynęła w lesie, nawet przez chwilę go nie żałując. Po czym splunął i wrócił do domu.
Kiedy wydawało się, że to koniec, do Cienia po raz pierwszy w życiu uśmiechnęło się szczęście. Śmierć co prawda zajrzała mu w oczy, ale chwilę potem odeszła, darując mu życie.
Na spacer nad rzekę wybrały się tego dnia Pola i babcia i ze zdziwieniem zauważyły, że płynący przy brzegu worek się rusza. Patykiem wyciągnęły go z wody, a gdy go otworzyły, ich oczom ukazał się przestraszony, zziębnięty pies.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
ROK 2025
Może mi wybaczy…
ROK 1991
Dzikuska z lasu
Historia Cienia
ROK 1999
ROK 2001
ROK 2009
ROK 2025
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Dedykacja
Meritum publikacji