Zanim odejdę - N G Dentchev - ebook
NOWOŚĆ

Zanim odejdę ebook

N G Dentchev

4,7

58 osób interesuje się tą książką

Opis

Jedna diagnoza potrafi zmienić całe życie…

Dwudziestosześcioletnia Majka pracuje w jednej z Koszalińskich restauracji. Jej nagłe pogorszenie stanu zdrowia sprawia, że decyduje się na konsultację ze specjalistą. Kuba planuje przyszłość u jej boku dlatego marzy o zaręczynach i wspólnym życiu. Tymczasem kobieta przestraszona myślą o pozostawieniu go samego, postanawia z tego zrezygnować przez co zamyka w sobie strach i niepewność. Jednak wspólny weekend daje im nadzieję na lepsze jutro, jest to moment gdy postanawiają zawalczyć o ich szczęście. Odmówione zaręczyny nie rujnują ich relacji - w końcu decydują się na kameralny ślub. Los znowu jednak przypomina im, jak kruche i nieprzewidywalne potrafi być życie.

To poruszająca opowieść o sile miłości, nadziei i walce o szczęście w obliczu nieoczekiwanych trudności. Pokazuje, że życie może odmienić się w jednej chwili, a każdy moment jest bezcenny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 342

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bogutka5

Nie oderwiesz się od lektury

warto przeczytać i pomyśleć
00
patsong

Dobrze spędzony czas

Historia jakich wiele — miłość, choroba, smutne zakończenie. Natalia, w przeciwieństwie do kilku innych autorek, które poruszały temat choroby i leczenia, zrobiła to w taktowny sposób. Patrzę na tę książkę z dwóch perspektyw i o obu pokrótce opowiem. Zachorowałam, mając 21 lat. Niedługo, jeśli nic się nie zmieni, będę w remisji dekadę. Ale przez ostatnie 15 lat zachorowało wiele bliskich mi osób. Kilka z nich pożegnałam. Maja i Kuba to dwoje ludzi, którzy mogą na siebie liczyć. Kuba jest ideałem, a Majka… przez cały czas mocno jej współczułam. Kiedy była irytująca, miałam ochotę ją przytulić. To chyba jedna z rzeczy, które autorka mogłaby pogłębić — przemyślenia, wątpliwości i sprzeczności, które targały główną bohaterką. Cieszę się, że w książce Natalia pominęła opisy dokładnej diagnozy, leczenia. Nie zniosłabym tego. Wystarczyło, że pojawiał się fragment ze szpitala i już czułam te mdłości i specyficzny zapach oddziału z chemioterapią. To dla jednych jest minus, ale sądzę, że w k...
00
Izabela121286

Nie oderwiesz się od lektury

"Zanim odejdę" daje nadzieję, ale nie taką jak każdy mógłby się spodziewać... Ta nadzieja boli, ta miłość jest ulotna, ale chwytaj wszystko póki jeszcze możesz ❤️ Z całego serca polecam 🥰
00



WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE. ŻADNA CZĘŚĆ KSIĄŻKI NIE MOŻE BYĆ POWIELANA LUB PRZEKAZYWANA W JAKIEJKOLWIEK FORMIE BEZ PISEMNEJ ZGODY WYDAWCY, Z WYJĄTKIEM RECENZENTÓW I PATRONÓW.

Oprawa graficzna

Kamila Polańska / ksiazka.sercem.w.dloni

Elementy graficzne

© CANVA, © FREEPIK

Korekta i redakcja

Danuta Miłosz

Skład

Natalia Góral

JOANNA POSTÓJ

ISBN

9798267283458

© by N G Dentchev

Wydanie I, Cavan 2025

Mojemu mężowi –

to dzięki jego wierze we mnie powstała ta książka.

Emily – za bycie moją bratnią duszą.

Alexowi – za powód do działania.

Rozdział 1 – Maja

Jak co sobotę nie mogłam się doczekać, aż skończę zmianę. Praca w jednej z najbardziej obleganych koszalińskich restauracji – w najgorszym dniu tygodnia i w dodatku na stanowisku, które zajmowałam – nie należała do najprzyjemniejszych chwil w życiu. Koleżanki co rusz wbiegały do kuchni z pełnymi rękoma i równie szybko ją opuszczały. Ledwie je odróżniałam po lecących z podmuchem przeciągu włosach. Związane w pasie fartuchy przykrywały czarne T-shirty oraz spodnie. Ja takiego nie nosiłam. Miałam na sobie starą bluzkę z krótkim rękawem i poplamione spodnie, bo z wygody wycierałam dłonie o uda i nie zważałam na to, jak się prezentuję.

W pomieszczeniu rozlegała się cała masa dźwięków. Wśród hałasu, jaki robiły stukające naczynia, słychać było przekrzykujących się pracowników. Większość z nich była całkiem znośna. Można nawet powiedzieć, że właściwie wszyscy na swój sposób byli w porządku. Wszyscy poza Markiem, który był po prostu zwykłym chujkiem. Swoim zachowaniem, chyba dość typowym, wykazywał pogardę dla ludzi pracujących na gorszych od niego stanowiskach. On był królem. Szefem kuchni. Mnie w szczególności okazywał swoją niechęć. I o ile kiedyś zachodziłam o głowę, o co mu chodzi, dziś – nauczona doświadczeniami, które jedynie szargają nerwy – nie zaprzątam już sobie tym głowy.

Zewsząd dobiegały hałasy. Najbardziej słychać było wielką zmywarkę stojącą naprzeciwko mnie. Zerknęłam w lewo i zmęczonym wzrokiem zmierzyłam stertę brudnych talerzy oczekujących na swoją kolej. Westchnęłam głęboko, ignorując przytyki Marka na temat tego, że zbyt długo stoję nieruchomo i że nie mam płacone za nic nierobienie. Co do mojej wypłaty, też mogłabym się przyczepić, ale z czegoś przecież musieliśmy się utrzymywać, bo cała wypłata Kuby była odkładana. Karolina ponownie wbiegła do kuchni, pchając ciężkie drzwi do środka. Odłożyła naczynia z resztkami jedzenia, po czym zaczęła w pośpiechu zsuwać sałatki, sosy i zimne ziemniaki do kosza.

– Daj mi to – poleciłam, widząc, że jest w biegu.

Spojrzała na mnie z wdzięcznością i wyszła, a ja ponownie wstawiłam zmywarkę. Zerknęłam na zegarek i momentalnie tego pożałowałam, bo dotarło do mnie, że jest dopiero parę minut po dziewiątej. Do końca zmiany dzieliły mnie cztery godziny. W sobotę zawsze zostawałam dłużej – posprzątanie swojego stanowiska i ogarnięcie syfu po kucharzach wymagało sporej ilości pracy i wysiłku.

Brakowało mi rozmów z innymi, ale nie miałam się do kogo odezwać. Zaczepiałam więc dziewczyny, gdy znosiły mi naczynia, ale nie podejmowały dialogu – w weekendy brakowało czasu na wszystko. Pracowałam więc, powtarzając w kółko te same czynności. Naprzemiennie rozładowywałam naczynia, zanosiłam je na miejsce, pakowałam nowe i zamykałam zmywarkę. Działałam mechanicznie, nie zastanawiając się nad tym, co robię. W oczekiwaniu na koniec pracy zmywarki czmychnęłam do szatni, gdzie trzymałam buty, bluzę i torebkę. Wygrzebałam po omacku blister z tabletkami i wycisnęłam z niego dwie ostatnie. Ściśnięte w garści leki wzięłam ze sobą do kuchni i zapiłam kranówką. Liczyłam na to, że szybko uciszą dudniące w głowie echo i wygaszą ból głowy. Trzeba wziąć się w garść. Wyobraziłam sobie nasz cel, na który odkładaliśmy z Kubą każdy możliwy grosz. On zarabiał więcej niż ja, ale możliwość dołożenia choć drobnej sumy do domowego budżetu, motywowała mnie do przychodzenia do pracy. Gdyby nie to, no i może jeszcze niemałe koszty życia, już dawno by mnie tu nie było. Ale byłam… I maszyna przywoływała mnie właśnie pikającym, wysokim dźwiękiem.

Jedna z nowo zatrudnionych kelnerek zeszła na dół z talerzem prawie nieruszonego jedzenia. Pokazała danie szefowi kuchni, a on huknął na nią coś niezrozumiałego. Być może byłam jedyną osobą w pomieszczeniu, która nie wsłuchiwała się w wymianę zdań, bo wszyscy inni zatrzymali się w pół kroku i obserwowali zdarzenie. Ja w dalszym ciągu skupiałam się w na zmywarce. Nie lubiłam marnować czasu – po prostu wiedziałam, że każda minuta ociągania się opóźni mój powrót do domu, do którego w dodatku miałam spory kawałek. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk rozbitego na posadzce naczynia. Dziewczyna, której imienia nie potrafiłam sobie przypomnieć, zerknęła w moją stronę, po czym głośno westchnęła. Po krótkiej chwili energicznymi ruchami rozwiązała tasiemki fartucha, zdjęła go i cisnęła nim na blat roboczy tuż przed Markiem. Dokładnie sekundę potem zalała się łzami i uciekła. Nie biegłam za nią, właściwie to nawet nie ruszyłam się z miejsca. Spojrzałam tylko srogim wzrokiem na Marka, który, jak gdyby nigdy nic, powrócił do krojenia mięsa. Nawet nie popatrzył w moim kierunku, natomiast ja w dalszym ciągu mierzyłam go wzrokiem. Chwilę później odezwały się we mnie wyrzuty sumienia, że nie stanęłam w obronie tej biednej dziewczyny. Albo że chociaż jej nie pocieszyłam. Poczułam się beznadziejnie, mimo tego wróciłam do swoich zajęć. Zaczynałam nienawidzić tego miejsca coraz bardziej. Jak można było być takim zimnym dupkiem? Powiedzmy, że ja już się trochę uodporniłam, ale ta dziewczyna nie dała rady… Zastanawiałam się, co takiego mogło się wydarzyć.

Ból głowy, zamiast się zmniejszać, wyraźnie się nasilał, choć wzięłam dwie tabletki. Pomyślałam, że to przez nerwową atmosferę i znów zerknęłam na zegarek, by upewnić się, że do końca dnia jest coraz bliżej.

Poza kilkoma zdaniami, które zamieniłam z ganiającymi w tę i z powrotem kelnerkami, nie odezwałam się do nikogo. Karolina zeszła na dół, próbując wyciągnąć mnie na papierosa. Dobrze wiedziała, że się zgodzę, choć nie paliłam. Każda taka przerwa oznaczała mniej przyjętych zamówień, czyli tym samym – mniej roboty dla mnie. Faktycznie dziewczyny rzadziej schodziły z talerzami na dół. Co prawda, mieliśmy windę, która znajdowała się w malutkim pomieszczeniu gospodarczym, niestety cały budynek był stary, a wspomniana winda psuła się coraz częściej. Kuchnia umieszczona była w piwnicy, a restauracja z barem na górze. Na pierwszym piętrze organizowano przyjęcia, takie jak urodziny, zaręczyny czy stypy, które niosły ze sobą spory zysk. Restauracja Amigos od dawna cieszyła się popularnością. W internecie królowało pod względem ilości pozytywnych opinii i przyznawanych przez klientów gwiazdek.

Poskarżyłam się Karolinie, że boli mnie głowa, na co ona poleciła mi papierosy i ich rzekome właściwości lecznicze. Ja jednak nie lubiłam palić. Dla mnie to było zwyczajnie nieprzyjemne, ale co kto lubi.

– Mnie papierosy na ból zęba pomogły – powiedziała śmiertelnie poważnie.

– Czyżby? Jesteś pewna, że akurat to ci pomogło?

– No tak. I może jeszcze tona przeciwbólowych… – Zamilkła na moment, zaciągnęła głęboko i po chwili kontynuowała, wypuszczając dym z płuc. – Jak paliłam, to bolało jakby mniej.

– Myślę, że to bardziej placebo niż dotychczas nieodkryte, magiczne właściwości fajek, wiesz? – Bez skrupułów obaliłam jej teorię, opierając się podeszwą buta o ścianę.

– Jako palacz wolę swoją wersję. – Wyszczerzyła się, po czym zdeptała niedopałek i kiwnęła mi bezgłośnie. Chwilę później wróciłyśmy do środka.

Tak, jak przypuszczałam, w czasie mojej nieobecności zlew przy zmywarce zapełnił się po brzegi, a kucharze powoli zaczynali sprzątać swoje stanowiska. Żaden z nich nawet nie myślał, by zrobić więcej, niż kultura osobista wymagała, mimo że twierdziłam, że są spoko. Tłuste garnki i patelnie musiałam najpierw porządnie namoczyć we wrzątku z płynem, zanim pomyślałam w ogóle o skrobaniu spalenizny z dna niektórych z nich. Na podłodze walało się mnóstwo odpadków jedzenia, które po prostu rozgniatano buciorami po posadzce. Poziom mojej irytacji wzrastał za każdym razem tak samo. Okej, pracowałam na zmywaku, ale nie oznaczało to, że można było traktować mnie w ten sposób. Przyszła mi wtedy do głowy myśl, że jeśli popracuję tu dłużej, to faktycznie zacznę palić – choćby ze względu na efekt placebo.

Wysłałam esemes Kubie, informując go, o której skończę. Lubiłam, gdy odbierał mnie z pracy. Szliśmy wtedy razem do domu, zaliczając przy okazji romantyczny spacer w świetle latarni, gwiazd i księżyca. No, chyba że lało – wtedy braliśmy taksówkę. A gdy udawało mi się skończyć wcześniej, łapaliśmy ostatni autobus spod ratusza przy ulicy Zwycięstwa na osiedle Unii Europejskiej, gdzie wynajmowaliśmy dwupokojowe mieszkanie. Nowe bloki cieszyły się dużym powodzeniem i wynajęcie tam mieszkania mogłam śmiało określać jako cud. Bardzo o nie dbaliśmy; zresztą – zarówno ja, jak i Kuba – lubiliśmy porządek. Poza wyeksponowanymi pamiątkami nie gromadziliśmy bibelotów czy innych kurzołapów. Podobał nam się minimalistyczny wystrój.

Uporałam się z blatami roboczymi i garnkami. Tu, jak zwykle, spędziłam najwięcej czasu, zanim zajęłam się resztą. Posortowałam naczynia i odłożyłam je do odpowiednich szafek. Czułam zmęczenie, które zawsze dopadało mnie tuż przed końcem zmiany. Zarówno zamiatanie, jak i mycie podłogi, stanowiły nie lada wyzwanie. Miałam drobną posturę i ledwo mieściłam się w odpowiedni wskaźnik BMI w swoim przedziale wiekowym. Nie dziwota, że nie dawałam rady. Ale pieniądze na drzewach nie rosły, zaciskałam więc zęby w samotności i wykonywałam robotę, za którą mi płacono.

Kuba już na mnie czekał. W tym roku marzec był zimny. Kuba zasłonił część twarzy kołnierzem kurtki, a jego nos i oczy ledwo było widać spod kaptura. Utuliłam go na środku chodnika, tak, jak to miałam w zwyczaju. Owinął mnie rękoma i odwzajemnił przywitanie. Gdyby ktokolwiek spytał mnie o ulubioną rzecz w mojej pracy, odparłabym, że moment, w którym z niej wychodzę. Uwielbiałam nasze czułe, przepełnione radością powitania. Nie zwracając uwagi na toczące się dookoła życie, cieszyliśmy się sobą. Kuba wyjął z kieszeni telefon i zadzwonił pod stały numer. Przeszliśmy się kawałek i już po trzech minutach znaleźliśmy się w miejscu, gdzie zwykle czekaliśmy na taksówkę. Po chwili oczekiwania zjawiło się auto. Starszy pan podjechał na przystanek i zaparkował blisko krawężnika. Kurs nie kosztował dużo i zaoszczędzał nam długiego spaceru w zimnie. Ulice były puste. Raz po raz mijaliśmy grupki imprezowiczów, którzy wcześniej opuścili prywatkę lub zmieniali lokalizację. Ani mnie, ani tym bardziej Kubie nie w głowie były takie rozrywki. Jak już wspominałam, skrupulatnie odkładaliśmy każdy grosz, by móc wreszcie cieszyć się pierwszym wspólnym autem. Minęliśmy bogato oświetloną galerię handlową, do domu było już niedaleko. Kuba trzymał mnie za rękę, gaworząc z sympatycznym kierowcą. Często jeździliśmy taksówkami, ale ten staruszek wiózł nas pierwszy raz. Rozmowa toczyła się w najlepsze, a ja nieszczególnie się wtrącałam. Cieszyłam się spokojem i właściwie było mi całkiem na rękę, że pomijali mnie w rozmowie. Gdy dojechaliśmy na miejsce, Kuba zapłacił kierowcy banknotem pięćdziesięciozłotowym, po czym odebrał resztę i pożegnał się ciepło. Ja również życzyłam mu spokojnej nocy.

– Jak dobrze być w domu – westchnęłam, gdy tylko przekroczyłam próg drzwi z numerem siedem.

Zsunęłam czarne adidasy, rzuciłam torebkę obok nich i odwiesiłam kurtkę na metalowy wieszak. Lekko się chwiał, ale służył nam dzielnie, odkąd się wprowadziliśmy. Miał być w naszym mieszkaniu tymczasowo, ale został do teraz. Powinnam dać mu jakieś honorowe imię za dzielnie pełnioną służbę… W pierwszej kolejności udałam się do łazienki. Z radością zrzuciłam z siebie poplamione i wilgotne ubrania, zapełniając kosz na pranie. To cholerstwo nigdy nie było puste, psia jego mać. Mogłabym przysiąc, że jakiś tajemniczy nieznajomy podrzucał tu swoje brudy pod naszą nieobecność. Niemożliwym było we dwójkę zapełniać kosz w tak zastraszającym tempie. A jednak.

Odkręciłam kurki i wlazłam do wanny. To jedyna rzecz, której nienawidziłam w wyposażeniu mieszkania. Kucnęłam, przełączając strumień wody na prysznic. Woda robiła hałas, odbijając się od foliowej zasłonki i rozlewała się na wszystkie strony. Gdyby kiedykolwiek w życiu udało mi się posiąść to mieszkanie na własność, pozbyłabym się wanny w dniu otrzymania aktu notarialnego. Uważałam leżenie w niej i bezczynne moczenie ciała w wodzie za bezsensowne. Szybki lub raczej „wcale-nie-taki-szybki” prysznic przeważał nad wszelkimi wannowymi argumentami. Opłukałam zmęczone ciało z mydlin i odetchnęłam z ulgą.

Kuba przygotował mi kolację. Z reguły nie napychałam się na noc, więc na talerzyku zastałam dwie kanapki z serem i pomidorem. Idealnie – pomyślałam.

– To teraz ja wskoczę pod prysznic – oznajmił. – A gdy wyjdę, to może coś, tego…?

Patrzyłam na niego, przeżuwając jedzenie. Zakryłam usta, by przypadkiem nie świecić rozgryzionym kęsem, i się zaśmiałam . W związku byliśmy już długo, ale uważałam jego podchody za niezwykle urocze i pociągające. Niestety biedak nie mógł tego samego powiedzieć o mnie. Ja byłam zdecydowanie bardziej bezpośrednia. Stanął na wprost mnie i wykonał kilka szybkich ruchów biodrami, klepiąc powietrze przed sobą. Rozbawiona wydałam odgłos pomiędzy piskiem a jęknięciem, a on cmoknął ustami, po czym wyszczerzył zęby.

– Idź, idź. – Wygoniłam go, dodatkowo gestykulując, jakbym przeganiała muchę.

– Ale to jak z tym… tamtym? – dopytywał.

– Zastanowię się – odparłam zadziornie, a on szybko zniknął za drzwiami łazienki.

Dojadłam resztę kanapki, a memu ukochanemu przedłużyła się kąpiel, bo zanim wyszedł, ja smacznie spałam na kanapie.

Obudziły mnie odgłosy rozmowy. W pierwszej chwili nie rozpoznałam głosu, dopiero po jakimś czasie odgadłam, do kogo należał. Nie był to nikt inny jak Renia. Nieczęsto przyjmowaliśmy gości, bo nasze życie składało się głównie z pracy, za to ona wpadała do nas jak do siebie. Usłyszałam, jak dziewczyna namawia Kubę na koncert zespołu, którego nie znałam, ale on sprawnie się wykręcał. To nie tak, że podpisaliśmy magiczny pakt, aby odmawiać sobie życiowych przyjemności, ale wizja posiadania auta bardziej nas cieszyła. Nie broniłabym mu jechać na koncert, gdyby tego chciał. Ale z tego, co udało mi się zrozumieć – nie chciał, a mnie to ucieszyło.

Miałam trudne dzieciństwo, dlatego w dorosłym życiu cieszyłam się i doceniałam każdą drobnostkę. Miłość do Kuby spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, a Renię dostałam w pakiecie. Z moim ukochanym poznaliśmy się przypadkiem, a historia ta była całkiem zabawna. Rozłożyłam się wygodnie, poprawiłam koc i wsunęłam ręce pod głowę. Zamknęłam oczy, by na chwilę wrócić do tamtego dnia.

Podchodzimy do przeszklonego wejścia. Bronię się przed tym po raz kolejny, łudząc się, że dadzą mi spokój. Niestety plany nie ulegają zmianom i przekraczamy próg. Proszę, by odpuściły mi pogrążanie i upokarzanie się przed sporą liczbą osób, jednak nie słuchają mnie. Wszelkie próby wydostania się z sytuacji idą na marne. W myślach opłakuję więc zaistniały stan rzeczy i zmuszam się do stawiania nogi za nogą w kierunku przebieralni. Bardzo nie chcę tego robić i kłócę się z sumieniem, które kazało mi się na to zgodzić. Próbowałam znaleźć choć jeden dobry powód, dla którego tu jestem i – jak na złość – nic nie przychodziło mi do głowy. Stanęłam za plecami Patrycji, mojej, wtedy jeszcze, przyjaciółki. Ona rzuciła mi rozbawione spojrzenie przez ramię i kiwnęła, byśmy za nią poszły. Odwróciłam się do Julki, dyskretnie kręcąc głową na boki i szukając aprobaty. Nie znalazłam jej, a za nami tworzyła się już kolejka. Ruszyłam się z miejsca, wydychając wolno powietrze. W szatni szybko zrozumiałam, dokąd się idzie, gdzie przebiera i odkłada torbę z rzeczami oraz wszystkie, tym podobne, czynności. Rozebrałam się niemal jak do rosołu, a moje drobne ciało przysłaniał dwuczęściowy strój w tygrysie cętki.

Na wspomnienie stroju uśmiechnęłam się lekko, ale cóż, lata temu taka właśnie była moda.

Wyszłam z przebieralni gotowa na to, by stawić czoła najgorszej godzinie w swoim życiu. Nie włożyłam jeszcze stóp do wody, a już zdołałam zapewnić towarzyszkom nie lada atrakcje. Ich śmiechom i nabijaniu ze mnie nie było końca. W całej tej sytuacji cieszyłam się, że chociaż one świetnie się bawią…

Weszłam po kolana do wody i natychmiast miałam ochotę z niej wyjść. Nie znajdowałam absolutnie żadnej przyjemności we wspólnym moczeniu się z niezliczoną ilością obcych ludzi. Obrzydlistwo. Słowo się jednak rzekło. Modliłam się, by czas zleciał najszybciej, jak tylko to możliwe. Usilnie zachęcana przez Julkę skusiłam się na krok do przodu, po czym następny i następny. Ściskałam jej dłoń tak mocno, że pewnie straciła czucie w palcach. Tym sposobem zanurzyłam się po biust. Uczucie dyskomfortu nie opuszczało mnie nawet na chwilę, a ja mogę się przyznać, że bałam się wykonać jakikolwiek ruch, by przypadkiem nie stracić równowagi i nie zanurzyć się w wodzie całkowicie. Taki potencjalny scenariusz przerażał mnie najbardziej, bo – wcale się z tym nie kryłam – nie umiałam pływać. Mijały najdłuższe sekundy, jakie dane mi było przeżywać. Po chwili stwierdziłam, że nie ma sensu dłużej się oszukiwać. Nie nadawałam się do tego, ba, nawet nie chciałam próbować się do tego nadawać. Po prostu nie i kropka. Moje plany opuszczenia basenu zrujnowała Patrycja, podpływając do mnie tak zwinnie, jakby urodziła się w wodzie. Rozbawiona moim stanem szturchnęła mnie w ramię, a ja krzyknęłam na nią w panice, by natychmiast przestała. Zaniosła się śmiechem, a ja miałam szczerą ochotę ją za to zamordować.

– Chodź tu. – Wystawiła do mnie ręce.

Pokręciłam stanowczo głową, bo nie miałam najmniejszego zamiaru ruszać się w głąb basenu. Jedyny kierunek, który uważałam za słuszny, to wyjście.

– Pomogę ci, chociaż spróbuj!

– Zapomnij o tym! Idę do domu.

Ruszyłam w przeciwną stronę. Niespodziewanie poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu i odruchowo się odwróciłam. To była Julka, która w dalszym ciągu znajdowała się bliżej mnie niż Pati. Tamta zaś machała do mnie ponownie, prosząc, bym dała sobie szansę.

– No dalej. Jak ci się nie spodoba, to pójdziesz. Please… – Złożyła ręce jak do modlitwy, robiąc przy tym oczy niczym kot z filmu Shrek.

Przerzuciłam wzrok z jednej na drugą i z powrotem, po czym odpuściłam. Skoro i tak byłam już mokra i niezadowolona, to co mi szkodziło? Podeszłam ostrożnie bliżej i podałam rękę Patrycji. Po pierwsze, bo mnie o to prosiła, a po drugie, by czuć się nieco pewniej.

– Teraz nauczę cię leżeć na wodzie – powiedziała.

Odwróciłam głowę, szukając wzrokiem młodszej o rok Julki. Nigdzie jej nie widziałam.

– Nie ma jej, poszła na zjeżdżalnię.

Zmarszczyłam brwi po słowach koleżanki. Zupełnie jakby czytała mi w myślach. Uznałam to za nieważne i skupiłam się na tym, co mówiła chwilę wcześniej.

– Jak to: „leżeć na wodzie”?

– Normalnie, zobacz.

Puściła moją dłoń i najpierw, wymachując przede mną rękoma, tłumaczyła, o co jej dokładnie chodzi, po czym zademonstrowała efekt końcowy. Pomyślałam, że w życiu tak nie zrobię. I co? I oczywiście miałam rację. Wszystkie ruchy wykonywałam ostrożnie, w moim przekonaniu zgodnie z poleceniami, a mimo to coś nie grało. Gdy tylko odrywałam nogi od podłoża, zaczynałam panikować a moje próby zachowania spokoju i opanowania na nic się nie zdały. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – nie nadawałam się do takich ekstremalnych wyczynów, jak spokojne leżenie na wodzie. Zrezygnowana, zażenowana i zła powiedziałam, że mam dość i że stąd spadam. I wtedy nieoczekiwanie w pobliżu pojawiła się Julka – szczęśliwa jakby trafiła co najmniej piąteczkę w totka. Objęła mnie rękoma za szyję i mocno utuliła. Zdezorientowana uśmiechnęłam się sztucznie i poklepałam ją palcami po łokciu. Gdy wyzwoliłam się z jej objęć, powiedziałam jej to samo, co Patrycji. Nie słuchała i wskazała ręką na górę. Podążyłam wzrokiem w tym kierunku i natychmiast odmówiłam zwięzłym i konkretnym „nie”.

Czy posłuchała? Oczywiście, że nie. Wtem druga z nich podłapała temat i chwilę później ciągnęły mnie za ręce w kierunku wysokich schodów. Prosiłam, by tego nie robiły, one jednak wepchnęły mnie jako pierwszą na schody, po czym wchodziły za mną, uniemożliwiając mi powrót. Próbowałam je nawet przekupić, proponując pójście do jacuzzi i sauny. A w saunie nie byłam jeszcze nigdy. To też nie podziałało, więc wspinałam się schodek po schodku, nie chcąc blokować kolejki. Dziewczynka przede mną stała podekscytowana przed wejściem do zjeżdżalni. Machała rękoma jak szalona i tuptała nogami, ze zniecierpliwieniem oczekując zielonego światła. W końcu zapaliło się, a ona puściła trzymaną wcześniej metalową rurkę i wskoczyła energicznie w sam środek otworu. Pozostało po niej jedynie echo jej krzyków. Odmówiłam pośpiesznie trzy zdrowaśki i bezskutecznie modliłam się, by zielone nigdy się nie pojawiło. Patrycja praktycznie wepchnęła mnie do środka, a ja straciłam orientację i po prostu leciałam, machając nogami i rękoma, próbując jakoś zwolnić. Darłam się wniebogłosy. Byłam pewna, że słychać mnie na drugim końcu budynku, ale miałam to gdzieś. Jedyne czego chciałam, to wydostać się z tej ciemnej, mokrej, niekończącej się stromej rury i po prostu przeżyć.

Moje marzenie o opuszczeniu zjeżdżalni zostało momentalnie spełnione, bo z impetem wpadłam do głębokiego basenu. W panice próbowałam wydostać głowę na powierzchnie, ale straciłam orientację w kierunkach góra-dół. Wreszcie mi się udało i złapałam głęboko powietrze, panikując na nowo. Machałam rękoma i nogami jak indyk bez łba, nie wiedząc, co powinnam zrobić, by wydostać się z basenu lub chociaż przesunąć ciut dalej, by jedna z nadchodzących przyjaciółek nie użyła mnie jako materaca. Kręciło mi się w głowie i czułam, że tracę siły. Nie wiedziałam, jak długo tak się kręciłam, ale wiedziałam, że dłużej nie dam rady. I właśnie wtedy moim oczom ukazał się pan ratownik. Właściwie żaden „pan”, a młody chłopak, mimo to ucieszyłam się z na jego widok. Wyszłam na idiotkę, ale zwisało mi to wtedy. Miałam swojego rycerza na białym koniu, a dokładniej mówiąc w białych kąpielówkach i mogłam umierać, choć nie w dosłownym sensie. Miałam wtedy zaledwie szesnaście lat i całkiem przyjemnie byłoby jeszcze trochę pożyć.

Ocalona przez mego wybawcę siedziałam na skraju basenu z nogami w wodzie. Ratownik siedział obok, podtrzymując mnie przed upadkiem i upewniając się, czy już wszystko jest ze mną w porządku. Poczułam dziwne mrowienie w brzuchu, podobne do tego opisywanego w romantycznych książkach. Dopiero gdy mózg włączył wszystkie swoje funkcje, dotarło do mnie, że to głód. A później to już dołączyły do nas Pati z Julką i romantyczna historia dobiegła końca. Mniej więcej w ten sposób poznaliśmy się z Kubą.

Rozmarzona leżałabym dalej z uśmiechem na buzi, gdyby ktoś nie zechciał zakłócić mojego spokoju. Niechętnie otworzyłam oczy i ujrzałam nachyloną nade mną postać. Ciemne włosy dziewczyny prawie opadały mi na twarz, co znaczyło, że wisiała zaledwie kilka centymetrów nade mną. Wystawiła mi język i sprzedała mi lekkiego liścia w policzek. Uśmiech zszedł mi z twarzy i wskoczył na jej.

– A ty co się lenisz? Wstawaj! – przywitała mnie wesoło.

– A ty co taka uchachana?

– Mam po prostu czadowy dzień – odparła, wychodząc z mojej prywatnej przestrzeni.

Miałam lekkie pole manewru, oparłam się na łokciu i obserwowałam młodą ze skupieniem. Skakała w miejscu, piszczała pod nosem i zachowywała się tak, jakby co najmniej pragnęła poinformować mnie o wygranej w totka, locie na Marsa, czy byciu wybranką do testów najnowszej tesli.

– Więc nawijaj, o co chodzi? – spytałam, widząc, że czeka tylko na mój znak gotowości.

– Nie uwierzysz, co za dzień jest dzisiaj!

Jej piskliwy głos wydawał mi się tak wysoki, że przeszył mą głowę na wskroś, pozostawiając po sobie grymas i zmarszczone brwi. Zacisnęłam usta w linię, po czym rozluźniłam napięte mięśnie twarzy.

– Nie trzymaj mnie już w niepewności. – Uwolniłam się spod koca i usiadłam jak normalny człowiek podczas rozmowy.

– Jesteś gotowa?! – zapiszczała ponownie, tym razem odrobinę ciszej.

Przysięgam, że w tym momencie oddałabym wszystko, by ta dziewczyna wreszcie zamilkła. Ale z racji pakietu: „weź jedno, drugie gratis”, musiałam znosić tę rozwydrzoną szesnastolatkę.

– Najbardziej na świecie. Dajesz! – wyraziłam sztuczną ekscytację. Wyczułam, że tego jej potrzeba.

– Dziś mija pół roku mojego związku!

– O mój Boże…

– Co nie?!

Nie miałam serca rujnować jej bańki szczęścia, tłumacząc ton mojej wypowiedzi. Nie zauważyła, niech i tak jej będzie. A jeśli specjalnie nie zauważyła, to też dobrze. Niech się dziecko cieszy. Ciekawiło mnie, czy Kuba też już został poinformowany, czy tylko mnie spotkał ten zaszczyt? Lubiłam Renię, była w porządku. Niemniej czasem zachowywała się jak rozpieszczona dwunastolatka. Oczywiście w jej opowieściach miała już dwadzieścia lat i rozum trzydziestolatki. Co ją będę uświadamiać…

Nieśpiesznie zwlekłam się z kanapy, na której, jak się okazało, spałam do rana. Miałam uczucie ciężkiej głowy, ale tłumaczyłam to sobie zmęczeniem. Nie chciałam rujnować Reni dobrego nastroju, dlatego nie narzekałam na swoje fizyczne samopoczucie.

Niedługo później zostałam poinformowana o stworzonych przez ich dwójkę planach na wspólne spędzenie dnia. Zirytowałam się faktem, że nikt mnie o nic nie zapytał, ale ponownie olałam sprawę, zgadzając się właściwie na wszystko, byle dali mi spokój. Na telefonie widniała nieotwarta jeszcze wiadomość od szefa. Z tekstu wyświetlonego na ekranie blokady wyczytałam pytanie, czy przyjdę dziś pomóc w kuchni. Takiego wała! – pomyślałam, nie mając nawet zamiaru otworzyć esemesa. Pieniądze swoją drogą, ale mój organizm ewidentnie dawał mi jakieś znaki. Musiałam przystopować. Od kilku tygodni każdy weekend spędzałam w pracy. Najwyższy czas odpocząć. I choć miałam nieco inną definicję odpoczynku od Kuby i Reni, to z dwojga złego cieszyłam z ustalonego planu.

Rozdział 2 – Maja

Słońce przebijało się przez chmury, dając nadzieję na ładny dzień. Jak dla mnie, to nie musiało być nawet superciepło, ważne, by chociaż trochę poświeciło. Odkąd sięgałam pamięcią, już od najmłodszych lat pogoda potrafiła zasadniczo wpłynąć na mój stan psychiczny. Uwielbiałam jasne i ciepłe dnie. Nietrudno się domyślić, którą porę roku faworyzowałam. Siedząc na tyle autobusu, marzyłam o przewiewnych sukienkach i szortach. Renia zagadywała Kubę nieustannie. Nie raz dziwiłam się, jak długo można gadać. Zerknęłam na Kubę, ale nie wydawał się zmęczony ciągnącą się w nieskończoność konwersacją. Ja natomiast zamilkłam i obserwowałam toczące się za oknem życie. Jak to przy niedzieli, ludzie wybierali się na rodzinne zakupy, spacery, lody czy inne atrakcje. My natomiast zmierzaliśmy w kierunku galerii handlowej. Dla rozrywki wybrali inną. Większą – znajdującą się na drugim końcu miasta. Co ich podkusiło, nie miałam pojęcia, ponieważ wydawało mi się, że żadne z naszej trójki nie lubi przeciskać się przez tłumy, zahaczać barkami o nieznajomych, czy powtarzać sto razy słowo „przepraszam”.

Trzymaliśmy się za ręce, przechadzając się od witryny do witryny. Nie zaciekawiło mnie nic, za to gdy patrzyłam na Renię, poprawiał mi się humor. Rozbawiona dziewczyna z gwiazdkami w oczach przyglądała się wystawom z uwielbieniem. Najchętniej wykupiłaby wszystkie krótkie czarne spódniczki. Mogłaby zakładać je dosłownie do wszystkiego. Uważała, że im jaśniejsza i bardziej pstrokata bluzka, tym ciemniejszy i stonowany dół. W sumie miało to sens. Jednego, czego nikt nie mógł jej odebrać, to wyczucia stylu. Nawet jeśli nie każde wymyślne połączenie przypadało mi do gustu, to ona zdecydowanie wiedziała, jak łączyć kolory i fasony. W przeciwieństwie do mnie – bo ja kupowałam rzeczy, których nie dało się źle połączyć. Proste rurki, T-shirty z nadrukami i luźne bluzy definiowały mój styl. I najlepiej, żeby wszystko było w odcieniach szarości i czerni. Gust muzyczny do czegoś zobowiązywał.

Dotarliśmy do mojej ulubionej sieciówki z ubraniami, więc zdecydowałam się wejść do środka. Przechadzałam się pomiędzy wieszakami, co chwilę wyciągając pojedyncze rzeczy, by dokładniej im się przyjrzeć. Królowały już wiosenne kreacje, choć po pogodzie można by się spodziewać raczej jesiennych. Do mody powróciły spodnie typu dzwony, których nigdy nie lubiłam. Na wspomnienie tego, że w tym właśnie stylu ubierała mnie mama, robiło mi się słabo. Odkładałam wieszaki na miejsce, w efekcie wychodząc ze sklepu z pustymi rękoma. Nie potrzebowałam nowych szmatek, by się lepiej poczuć. Generalnie nigdy nie pałałam entuzjazmem do wydawania pieniędzy na zbędne rzeczy. Jedyną cechę, którą przekazali mi rodzice, gdy jeszcze byli normalni, to oszczędność. W domu nigdy nam się nie przelewało, a gdy doszłam do wieku nastoletniego, co roku dorabiałam sobie w okresie wakacyjnym, by móc pozwolić sobie na odrobinę więcej niż przez pozostałe miesiące. Podjęłam się pierwszej legalnej pracy w wieku szesnastu lat. Co rano jeździłam busem do Mielna, by sprzedawać biżuterię ze sztucznych bursztynów i innych kamieni w malutkim straganie niedaleko plaży. Wcześniej roznosiłam ulotki, zbierałam śmieci, czy wyprowadzałam psy sąsiadów. Obrotności nauczyłam się dość szybko i towarzyszy mi ona do dziś.

Zakończyliśmy obchód na KFC, bo całej naszej trójce z głodu przewracały się kiszki. Jak zawsze zamówiłam kanapkę z filetem i sałatą. Pomimo skromnej porcji czułam się najedzona. Renia i Kuba poszaleli trochę bardziej, wybierając kubełki z kawałkami kurczaka, do tego frytki i picie. Siedziałam w spokoju, podczas gdy oni zajadali się resztkami panierowanych skrzydełek.

Obserwowałam ludzi wokół. Przyglądałam się spacerującym parom z dziećmi, gdzie w większości przypadków to ona zamiast niego pchała wózek. Zapatrzyłam się na jedną z tych par i zastanawiałam nad ich sytuacją. Czy jej mężczyzna był aż tak niedorozwinięty, że nie mógł odciążyć swojej ukochanej, zabierając od niej dziecko…? A może właśnie w ten sposób ona czuła się potrzebna i spełniona? Zdawałam sobie niepotrzebne pytania, na które nigdy nie poznam odpowiedzi. Mimo świadomości, że to bez sensu, kontynuowałam w najlepsze ocenianie nieznajomych. Przerzuciłam wzrok na małą dziewczynkę w kręconych włosach, związanych w dwa kucyki przypominające pompony. Była ubrana kolorowo jak choinka, a podeszwy jej bucików stukały niezwykle głośno o płytki. Biegała pomiędzy stolikami, nie zwracając uwagi na wołania i prośby jej mamy. Pomyślałam, że sama chciałabym mieć w przyszłości takiego malucha. Ale na wszystko powinien przyjść odpowiedni czas, a my z Kubą nie mieliśmy nawet ślubu.

Bezimienna dziewczynka z pomponami na głowie podbiegła do naszego stolika i uchwyciła mój wzrok. Uśmiechnęła się od ucha do ucha, energicznie pomachała mi na powitanie i zarazem pożegnanie, bo chwilę później już jej nie było. Zauważyłam reakcje i ciche szepty nieznajomych ze stolika naprzeciwko. Nie byli specjalnie zadowoleni z „wszechobecności” rozbawionej dziewczynki, ale odzywali się tylko do siebie. Mała wreszcie uspokoiła się, zasiadając na skórzanej kanapie obok mamy. Spojrzałam na nią jeszcze raz i mimowolnie posłałam jej uśmiech.

– Co się tak cieszysz?

Nie zauważyłam nawet, kiedy skończyli jeść.

– A nic…

Kuba przyjrzał mi się uważnie, po czym popędził wzrokiem za moim.

– Ona? – Wskazał dyskretnie palcem w kierunku liżącej kulkowego lizaka dziewczynki.

– Aha – przytaknęłam z uśmiechem.

On też się uśmiechał. Spojrzeliśmy na siebie.

– Urocza jest. Może kiedyś też będziemy taką mieć? – Objął mnie ramieniem i pocałował delikatnie w skroń.

Kuba odsunął się niespodziewanie. Zdezorientowana przyglądałam mu się z zaciekawieniem. Chłopak odsunął się na odległość mniejszą niż pół metra, ale na tyle daleko, by zmierzyć mnie wzrokiem. Widziałam, jak źrenice podążają w linii prostej od moich oczu, po szyję, dekolt, biust i brzuch. Dalej nie mógł, bo zasłaniał mu blat. Zmarszczył brwi w głębokim zamyśleniu, a ja przyglądałam mu się z zaciekawieniem. Wreszcie wrócił do moich oczu i rzekł:

– Chociaż jak tak sobie teraz myślę, to z twoich genów nic dobrego by nie wyszło – skwitował śmiertelnie poważnie.

Renia omal nie zachłysnęła się colą, a Kuba wybuchnął śmiechem. Ja w ramach protestu pchnęłam jego ramię, na co on wystawił mi język. Kultura w miejscu publicznym pierwsza klasa! Wiedziałam, że miał skubany rację, ale po co było się przyznawać.

– Z ciebie też wyszłoby niezłe ziółko – odbiłam piłeczkę.

– Tak sobie mów.

Nie dał się przegadać. Ułożyliśmy śmieci na tacce. Wysłałam Kubę do kosza, niech się chłop do czegoś przyda. Z Renią wymieniłyśmy rozbawione spojrzenia, a ta puściła mi oczko, sięgając do papierowej torby. Skierowałam tam wzrok, a dziewczyna uniosła nieznacznie ku górze prześwitujący materiał. Zerknęła na ludzi i, upewniwszy się, że teren jest czysty, uniosła dłoń nieco wyżej, żebym mogła odgadnąć, co takiego kupiła. Najpierw zobaczyłam czarny materiał z dodatkami złotego łańcuszka. Im wyżej unosiła dłoń, tym wyraźniej materiał się układał. Otwarłam usta ze zdziwienia i szybko zakryłam je dłonią. Kuba wracał do naszego stolika, więc jeszcze szybciej zamieniłam zdziwienie na szeroki uśmiech i skarciłam dziewczynę wzrokiem. W ostatniej chwili szturchnęłam jej rękę, by rozluźniła uścisk, a materiał z powrotem ułożył się bezkształtnie na dnie torby.

– Serio? – szepnęłam z niedowierzaniem.

– Boska, co? – zapytała zachwycona.

– Co jest boskie? – wtrącił się mój ukochany.

– Złota nitka w materiale, świetnie odbija światło i połyskuje – wypaliłam na poczekaniu.

Widziałam konsternację na jego twarzy. Nie miał zamiaru drążyć tematu, a nam uszło na sucho. Właściwie to Reni uszło na sucho. Dla Kuby dziewczyna wciąż miała dziesięć lat, więc takie zakupy absolutnie nie wchodziły w grę. Dodatkowo świadomość, że spotykała się z chłopakiem i kupiła tę bieliznę, by rozbudzić jego zmysły, przyprawiłyby starszego brata o niezłe nerwy. A czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Ot, stara prawda, ciągle w obiegu.

Po drodze do wyjścia mijaliśmy toalety. Udałam się do nich na chwilę, zostawiając rodzeństwo na zewnątrz. Ani Kuba, a tym bardziej Renia nie palili papierosów, ale zaproponowali, że poczekają na jednej z ławek, o ile któraś będzie wolna. Przejrzałam się w podłużnym pionowym lustrze nad umywalkami i westchnęłam głęboko podczas szorowania dłoni rozwodnionym mydłem. Podkrążone oczy wskazywały na przemęczenie. W jasnym, ale chłodnym świetle jarzeniówek dostrzegłam wypłowiały kolor włosów. Nadchodził czas na odświeżenie go moją ulubioną, fioletowo-bordową farbą. Lubiłam ten nieoczywisty kolor. W zależności od światła przybierał inne barwy. Dodawał mi pewności siebie, a niektórzy mogliby rzec, że „pazura”. Do umywalki podeszła starsza pani. Złapałyśmy się spojrzeniami w lustrzanym odbiciu, posłałam jej ciepły uśmiech i podeszłam do suszarki. Tę czynność zawsze wykonywałam niedbale. W połowie wysuszone dłonie tradycyjnie wytarłam o nogawki i byłam gotowa do wyjścia.

Przechodząc przez obrotowe drzwi, obserwowałam, jak nasz autobus podjeżdża na przystanek, gdzie roiło się od ludzi. Gdybyśmy spięli pośladki, prawdopodobnie zdążylibyśmy przejść kilkusetmetrowy odcinek, by załapać się do kolejki. Ale oczywiście nikt nie reagował na moje machanie, kiwanie głową ani „ejowanie”. Rozmowa pochłonęła ich na tyle, że dostrzegli mnie dopiero wówczas, gdy dzieliło nas maksymalnie dziesięć kroków. Głos Kuby docierał do mnie już z tej odległości. Nie rozumiałam dokładnie, ale po gestykulacji wnioskowałam, że młoda wpadła w niezłe tarapaty. Już nawet domyślałam się dlaczego.

– W głowie ci się poprzestawiało i tyle!

– Daj spokój, nie jestem już dzieciakiem, za którego dalej mnie uważasz!

Zerknęli na mnie kątem oczu. Stanęłam pomiędzy nimi, krzyżując zarówno nogi jak i ręce. Obserwowałam ich kłótnie, nie wchodząc im w zdanie. Zdawali się mnie nie zauważać, bo już sekundy później Kuba ponownie wymienił z siostrą srogie spojrzenie.

– Zapomnij, że pozwolę ci to na siebie założyć.

– O ile się nie mylę, to nie jesteś wpisany w mój akt urodzenia.

– Chodź no tu, bo jak ci zaraz… – Wysunął rękę w jej kierunku, chcąc złapać za sklepową siatkę.

Powstrzymałam go w pół kroku. Spojrzał na mnie dopiero w momencie, gdy go objęłam. Renia obserwowała nas przenikliwie. Analizowała to, w jaki sposób mój dotyk wpływał na zachowanie i emocje starszego brata. Jasnowidzem czy wróżką nie byłam, ale takich rzeczy nietrudno się domyślić. Głaskałam Kubę po głowie, wciąż trzymając go w uścisku. Zerkałam ukradkiem na odjeżdżający autobus. Ciało chłopaka wymownie poruszało się z każdym oddechem, czułam ciężar wypuszczanego powietrza. Spojrzałam mu w oczy i dałam jeszcze kilka chwil na odetchnięcie.

– Skoro już się uspokoiliście, to powiedzcie mi, proszę, w czym jest problem?

Niechętnie ciągnęłam rozmowę, ale czułam potrzebę rozwiązania konfliktu na własnych zasadach. Ta dwójka w życiu nie doszłaby do rozsądnych wniosków, a już na pewno nie do porozumienia.

– Renatko, może ty zaczniesz?

Zwracałam się tak do niej tylko wtedy, gdy zachowywała się irracjonalnie, egoistycznie lub po prostu jak dziecko. Uśmiechnęłam się na widok malującego się na jej buźce grymasu. Rozsiadłam się między nimi, przypuszczając, że rozmowa może jeszcze chwilę potrwać. Zerkałam na ukochanego, który posyłał siostrze złowrogie spojrzenia. Powaga tej błahej sytuacji bawiła mnie niemiłosiernie, ale utrzymywałam rozbawienie na wodzy.

– Nie nazywaj mnie tak – wycedziła przez zęby.

– Oj, nie gniewaj się. – Musnęłam ją dłonią po policzku, jakby była pięciolatką na pograniczu furii.

– Nie wytrzymam dłużej tego pierdolamento – wtrącił się Kuba niepytany.

Obie skierowałyśmy na niego pytające spojrzenia.

– Majka, na litość Boską, ty mi nie gadaj, że nic nie wiesz, jak wiesz. – Tu nastąpił tradycyjny wymach ręką.

Dalej przyglądałam mu się tak, jakbym w źrenicach wymalowała znaki zapytania. Jego emocje ponownie przekraczały dopuszczalne w miejscu publicznym granice, więc musiałam zareagować.

– Pokazała mi. I co? – Wzruszyłam niemrawo ramionami, spoglądając na Renię.

– Jak to „i co”? Wiesz, ile ona – Kuba spojrzał wymownie na siostrę – ma, do cholery, lat? Daj mi to. – Wskazał na torbę pod jej nogą. – No to. Tak to, daj.

Niechętnie podałam mu reklamówkę, opracowując w myślach strategię na następne wydarzenia. Wsunął dłoń do środka i energicznym ruchem wyciągnął bardziej erotyczną bieliznę, niż sama chowałam na dnie szafy. Pomachał nią przed moją twarzą.

– Czy TO jest strój dla szesnastolatki?! – Cisnął go z powrotem do torby i wręczył mi ją.

– Kuba, przecież ja…– Renia próbowała dojść do słowa, niestety bezskutecznie.

– Kuba, przecież ona ma szesnaście lat. Nie sześć. – Stanęłam po stronie dziewczyny i to przelało czarę goryczy.

Mój, z reguły spokojny i opanowany partner, gotował się w sobie, by za moment wybuchnąć lawą niczym wulkan. Przecierał kilkukrotnie twarz dłonią, nie wiedząc, jak ubrać w słowa swoje zdenerwowanie. Próbowałam pogładzić go po ramieniu, co przynosiło efekt odwrotny do zamierzonego.

– Niedługo przyjedzie kolejny autobus, lepiej się już zbierajmy. – Chciałam załagodzić atmosferę lub chociaż skierować rozmowę na inne tory.

– Renatko, co ty sobie myślisz? Że gwiazdą porno zostaniesz, czy jak?! – wypalił niespodziewanie Kuba.

Obie rozdziawiłyśmy usta w niedowierzaniu. Nie ściszył nawet głosu, wypowiadając to, zakazane w naszym pięknym kraju, słowo. Rozejrzałam się po ludziach, by sprawdzić ich reakcję. Zdawało się, że nikt nie wsłuchiwał się w sens naszej rozmowy, co niezmiernie mnie ucieszyło. To nie tak, że przejmuje mnie opinia nieznanych mi osób, ale rzucając takimi słowami w miejscu publicznym, nie chciałabym doświadczyć osądów i karcących spojrzeń. Po co uprzykrzać sobie życie, gdy samo w sobie nie jest miodem płynące?

– Uspokój się. Rusz się i jedziemy do domu – zakomunikowałam poważnie.

– Rozumiem, że ty byś pozwoliła jej to założyć i paradować przed jakimś typem, tak? – Kuba zmienił wroga i przelewał złość na mnie.

– A nawet jeśli, to co się komu stanie?! Jest prawie dorosła, na antykoncepcji się chyba zna! – Zerknęłam na nią. – Znasz się, tak?

Kiwnęła głową.

– No to w czym widzisz problem? – kontynuowałam, wlepiając zażenowany wzrok na Kubę. – Wszystko jest dla ludzi. Wyluzuj.

Spędziliśmy na tej ławce dokładnie tyle czasu, ile minęło pomiędzy odjazdem jednego a przyjazdem drugiego autobusu. Na przystanek w dalszym ciągu nie dotarliśmy. Kuba z Renią nie doszli do porozumienia, a na dodatek ja stałam pomiędzy nimi. Napięcie unosiło się nad nami i ciążyło niczym burzowa chmura. Z jednej strony cisza, a z drugiej gwałtowne rozładowywanie energii. Po wielokrotnych namowach udało mi się przywołać moich towarzyszy do porządku i przejść długą drogę spod galerii do przystanku. Ciągnące się przed nogami metry przemierzaliśmy w ciszy – choć było to lepsze niż kłótnia. Gdy wysiedliśmy z autobusu, rozeszliśmy się z Renią w swoje strony. My z Kubą poszliśmy pieszo do domu, za to ona odjechała autobusem innej linii w kierunku domu.

Rozdział 3 – Maja

Rozpoczęłam pracę zła na cały świat. Od wczoraj nie mogliśmy dojść do porozumienia. Kuba uparcie twierdził, że jego siostra jest za młoda, by pokazywać się chłopakom w tak wyzywającym stroju. Oczywiście, według mnie, zdecydowanie przesadzał, ale nie chciał słuchać mojej opinii. Miałam wrażenie, jakby moje słowa odbijały się od niewidzialnego pancerza, którym się osłonił i żadna moc nie była w stanie pozwolić im przedrzeć się do środka. Nie mogłam powiedzieć, że jestem jakimś znawcą, ale uważam, że trzeba dać ludziom odrobinę swobody. Jestem pewna, że rodzicom również nie powiedziała o swoich zakupach ani celu ich dokonania, ale przecież każdy był kiedyś nastolatkiem. Moje nastoletnie wygłupy bywały jeszcze gorsze, jednak zostawiłam to dla siebie, nie afiszowałam się z nimi, zwłaszcza przed – chłonącą wszystko jak gąbka – dziewczyną.

Rozpamiętywałam wczorajszą sprzeczkę spod galerii, ślepo patrząc przed siebie. Ręce same wiedziały jakie czynności wykonywać. Poza tym – nie oszukujmy się – zmywak to nie jest praca wymagająca przesadnego myślenia. Z tyłu, jak zwykle, dochodziły mnie dźwięki przekrzykujących się kucharzy. Każdy z nich miał swoje racje i musiał robić po swojemu, a jeśli ktokolwiek ośmielił się podważyć jego zdanie, momentalnie rozpoczynały się kłótnie. Po co było pracować w miejscu, w którym nie szło się dogadać? Nie rozumiałam tego, choć właściwie było mi wszystko jedno. Najważniejszym czynnikiem dla szefa było wydawanie smacznego jedzenia, po które klienci z ochotą wrócą. I tak też było. Restauracja działała na rynku od lat, a zainteresowanie nią wcale się nie zmniejszało.

Obmyłam strumieniem talerze, zanim zamknęłam klapę zmywarki. Zerknęłam za siebie, próbując dociec tematu kolejnej sprzeczki. Zrozumiałam, że tym razem poszło o sposób przyrządzania średnio wysmażonych steków. Nie interesowało mnie to, więc szybko wróciłam myślami do własnych zmartwień. Cykl się kończył, co oznajmiała migająca lampka na pokrywie. Jeszcze niecała minuta i mogłam odkładać gorące naczynia na miejsce. Stanęłam oparta o zlew i dałam się ponieść myślom. Naprzeciw mnie tętniło życie kuchni, jednak ja nie zwracałam na nie uwagi. Przed oczyma widziałam jedynie naszą trójkę, a wspomnienie rozmów odbijało się w mojej głowie jak mantra. Słyszałam wykłócanie się Kuby, a w wyrazie jego twarzy dostrzegłam potrzebę mojej aprobaty. Szukał we mnie sprzymierzeńca i szczerze liczył, że stanę po jego stronie. Wtedy nie zwróciłam na to uwagi. Byłam zbyt zaabsorbowana własnymi przekonaniami, zamiast posłuchać angielskiego powiedzenia: Think outside the box1.

Zmywarka przywołała mnie wysokim, denerwującym uszy dźwiękiem. Otworzyłam ją, a para buchnęła mi w twarz. Zaklęłam pod nosem i odsunęłam się o krok. Dźwięki dochodzące zza pleców stawały się coraz cichsze. Obraz przed oczami wirował coraz szybciej. Nie rozumiałam, co się dzieje, dotychczas takie sytuacje nie miały miejsca. Gwałtownie chwyciłam się brzegu metalowego blatu, by nie stracić równowagi. Oddech mi przyspieszał, tętno było niespokojne. Obróciłam głowę do tyłu, próbując z kimkolwiek nawiązać kontakt wzrokowy. Nie mogłam wydusić ani jednego słowa. Czułam się tak, jakby niewidzialna dłoń zaciskała mi się na szyi, powolnie odcinając dopływ powietrza. I wtedy świat jakby przestał istnieć. Upadłam bezwładnie na posadzkę, nie słysząc żadnych dźwięków i z zapadającą się przed oczyma ciemnością.

– Majka! – dochodziło do mnie jakby z zaświatów.

Głos robota rozbrzmiewał nad moim prawym uchem. Powtarzał się co pewien czas. Ze wszystkich sił próbowałam się podnieść. Czułam, że wysilam się niczym przy wejściu na Mount Everest, gdy tak naprawdę nie przesunęłam się nawet o centymetr. Do świadomości dotarł czyjś dotyk. Drobna dłoń położona na moim ramieniu gładziła lekko koszulkę.

– Majka, proszę cię, no!

– Chyba trzeba lekarza…

– To co tak stoisz? Dzwoń! – Spanikowana dziewczyna się uniosła.