Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Franciszek Piątkowski, autor bestsellerowej serii „Uniwersum Powiernika”, wraca z nową powieścią!
W przerażających okolicznościach ginie młoda kobieta. Jej pogrążony w rozpaczy narzeczony Miłosz Siemion szuka ukojenia w alkoholowej eskapadzie, podczas której zostaje brutalnie pobity.
Z opresji ratuje go tajemniczy chłopak.
Tymczasem energiczny prokurator Michał Grela wraz z komisarz Agatą Modrzejewską prowadzą śledztwo w sprawie zabójstwa narzeczonej Siemiona. Ale jej śmierć jest dopiero początkiem zdarzeń, w które zamieszane są demoniczne byty i straszliwe siły czające się blisko nas.
Kim są osobnicy w szarych garniturach?
Czy Grela rozwiąże zagadkę brutalnego morderstwa?
Jakie przeznaczenie czeka Miłosza Siemiona i co z tym wszystkim mają wspólnego słowiańskie demony?
Wejdźcie do świata Zamawiacza i przekonajcie się, że rzeczywistość nie jest taka, jak się nam wydaje.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 294
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by: Franciszek M. Piątkowski, Lublin 2025
Redakcja: Aleksandra Seliga
Korekta: Sara Pieszka i Anna Holeksa
Projekt okładki, ilustracje: Marta Żurawska
Skład i łamanie: Krzysztof Biliński
Patroni medialni:
Aryia Czyta Kotom, BadLoopus, Bookoholic, Cameramovie, Fantastyka Moim Życiem, Fantastyka w Recenzji, Gniazdo, Instaxprojekty, iSAP, Iza w Krainie Słowa, Książkowa Wieża, Kupię Przeczytam Później, Okiem Umarlaka, Ruda Kociara Czyta, Samowydawcy.pl, Słowiański Przewodnik, Smoki Wawelskie, Woman in Corset, Zdrowo Bookknięte
Druk i oprawa:
Drukarnia Akapit Sp. z o.o.
ul. Zorza 6
20-381 Lublin
Na łące, położonej u stóp jednego z zagubionych wśród roztoczańskich bezdroży pagórków, pasła się czarna, dorodna koza z imponującymi rogami. Zwierzę przechadzało się leniwie po ukwieconym terenie – najwyraźniej pozostawionym samemu sobie, przeto skrzącym się różnorodnością kwiatów. Bydlątko flegmatycznie skubało bujną, soczystą trawę, a potem bardzo powoli przeżuwało każdy kęs. Rogate zwierzę było do tego stopnia pochłonięte tą jakże prostą, a zarazem nieodzowną czynnością, że zdawało się nie dostrzegać, jak od tyłu, powoli, na ugiętych łapach, podkrada się wielkie, czarne, kosmate psisko, szczerzące nienaturalnie długie i ostre zębiska.
– Dobrze się bawisz, Lichyju? – spytała nagle koza takim tonem, jakby upominała niesfornego dzieciaka. – Chyba nie sądzisz, że cię nie wiedziałam albo, co gorsza, nie wyczułam?
– Nie mogłem się powstrzymać – zarechotał stwór, przemieniając się w okamgnieniu w upiorne, wychudzone, jednookie monstrum o szarej, napiętej skórze, zadziwiająco długich i chudych kończynach oraz paszczy najeżonej zębiskami ostrymi i szpiczastymi jak igły. – Taka okazja nie zdarza się często.
– Chyba nie chciałeś się ze mną spotkać li tylko dla przyjemności? – Koza prychnęła lekceważąco.
Stwór zawarczał cicho i zmrużył jedyne ślepię. W tym samym momencie rogate zwierzę również zaczęło się przeobrażać. Po chwili na łące stała ślicznotka, której uroda mogła dorównywać samej bogini Dziewannie. Złociste włosy okalały oszołamiająco piękną twarz o gładkiej cerze, wystających kościach policzkowych i idealnie wykrojonych ustach. Perfekcyjne kształty podkreślała chabrowa, sięgająca kostek sukienka z delikatnego, niemalże prześwitującego materiału.
Jedyne, co nie pasowało do tej idealnej istoty, to tchnące chłodem oczy. W stalowych tęczówkach czaiła się odwieczna mądrość, wiedza, potęga, bezwzględność i stanowczość.
– Och, piękna pani – wysyczał Lichyj i zachichotał upiornie. – Widzę, że idziemy na ostro.
– Sam zacząłeś. Po co te popisy? – Otaksowała go od stóp do głów znaczącym spojrzeniem, pod ciężarem którego przerażający demon przyjął postać człowieka podobnego najzupełniej do nikogo. W odpowiedzi piękność zmieniła się w kobietę o urodzie w najlepszym wypadku przeciętnej. Wyglądali teraz niczym dwoje turystów zabłąkanych na roztoczańskich bezdrożach.
– Pobawiliśmy się trochę, a teraz racz mi wyjawić, czego ode mnie chcesz, łaskawco.
– Co ty wyprawiasz, Matoha? – wypalił prosto z mostu. – Po co ci ten… – skrzywił się ze wzgardą – …człowiek?
– Och, czyli już wiesz.
– Połowa naszych już wie, tylko nie wiemy, po co ci on. I jak bardzo okaże się groźny.
– Bo dbam o nasz rodzaj, a ten człowiek… – zawiesiła głos i łypnęła z ukosa na rozmówcę. – Groźny, powiadasz. Nie, ten człowiek może nam się przydać. Bardzo przydać.
– Ja również dbam o nasz rodzaj – warknął. – Ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy mieszać do tego ludzi.
– Jak wiesz, mam w tej sprawie całkiem inne zdanie. Również w kwestii ludzi w ogólności.
– A może wreszcie nadszedł czas, żeby obyć się bez nich?
– Nadal nie potrafisz zrozumieć, że jeśli zginą ludzie, my przestaniemy istnieć wraz z nimi – westchnęła kobieta. – Jesteśmy z nimi powiązani od zarania. Tak jak oni z nami. Pojmij to wreszcie. Ale chyba nie o tym chciałeś rozmawiać?
– Nie pozwolę ci zrobić z niego… – warknął stwór przez zęby.
– Nie pytałam cię o zdanie, Lichyju. – Matoha weszła mu w słowo beznamiętnym tonem. – Poza tym chyba masz świadomość tego, co się dzieje?
– I co mnie to obchodzi? – prychnął z pogardą. – To twoi kończą marnie, moich nikt i nic nie tyka.
– Bo siedzicie po lasach, zapadliskach i w dziurach, gdzie słońce nie dochodzi. Ale to jest coś, co dopadnie wszystkich. I ludzi, i nas, i was również. To jest jakaś dziwna, nieznana mi wcześniej niszczycielska siła, której, nie wiem dlaczego, nie potrafię przeniknąć. – Demonica spochmurniała nagle. – Czuję tylko, że ona ciągle rośnie, czuję skrywającą ją, potężniejącą, obrzydliwą szarość. Coś równie demonicznego, jak i… – zawahała się – …jak i ludzkiego – dokończyła powoli. – Nie wolno nam tego lekceważyć, Lichyju. – Łypnęła podejrzliwie na rozmówcę, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na jotę.
– Ludzkiego, powiadasz – wycedził stwór w skórze człowieka, a w kącikach jego ust zatańczył ironiczny uśmieszek. – Czyli po to jest ci potrzebny ten człowiek. Chcesz go wykorzystać. Wykorzystać jego człowieczeństwo.
– Chcę, żeby nam pomógł. Nam wszystkim. Także tobie i wszystkim twoim pobratymcom. To nie ma i nie będzie miało niczego wspólnego z człowieczeństwem. Jeżeli już, to wręcz przeciwnie.
– A od kiedy tak troszczysz się o nasz los? – wysyczał.
– Muszę troszczyć się o wszystkich, bo jesteśmy ze sobą powiązani. Mam nadzieję, że kiedyś wreszcie przyjmiesz to do wiadomości. To, co teraz nadchodzi, może zniszczyć wszystkich. Wszystkich, rozumiesz? Ludzi, nas i was. A wtedy skończy się świat, jaki wszyscy znamy.
Czerwcowe, mocne i gorące, słońce zachodziło powoli przy akompaniamencie narastającego żabiego rechotu. Świat nie stanął w miejscu, chociaż może właśnie wtedy, na chwilę, powinien.
