Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Każdy coś ukrywa
Dziewiętnastoletnia Sara Maj nie wraca z imprezy do domu. Gwarna lipcowa noc, środek miasta, tłum ludzi – a mimo to nikt nic nie widział. Żadnych śladów, żadnych świadków. Zupełnie jakby dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu.
Sierżant Gaik, uparty śledczy, nie daje za wygraną i za wszelką cenę próbuje się dowiedzieć, co stało się z nastolatką. Dlaczego nie dogadywała się z rodzicami? Czemu rozstała się z chłopakiem? Z czasem na jaw wychodzą nowe fakty i staje się jasne, że komuś zależało na tym, by Sara zniknęła.
Idealna lektura dla fanów kryminałów w stylu true crime.
Zaginiona to nowa powieść Anety Kisielewskiej, autorki świetnie przyjętego przez czytelników Widma przeszłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 307
Może wreszcie się dowiem, gdzie jest Sara Maj? — Sierżant Gaik ciężko opadł na krzesło. Westchnął i obrzucił siedzącą przed nim dziewczynę przenikliwym spojrzeniem. A potem ostro warknął: — No niechże nam pani tego nie utrudnia!
W reakcji na napastliwy ton policjanta źrenice przesłuchiwanej rozszerzyły się ze strachu, co nie uszło uwagi Gaika.
— Ja… — wydusiła, wzdrygając się, i niezbyt przekonująco zapewniła: — Ja nic więcej nie wiem na ten temat.
Ta mała coś ukrywała. Bała się. Coś ją paraliżowało. Gaik widział to w jej rozbieganych oczach. Niechętnie cedziła każde słowo i nerwowo przełykała ślinę. Gdyby nie miała nic na sumieniu, nie zachowywałaby się w czasie rutynowego policyjnego przesłuchania aż tak nienaturalnie, niczym płochliwa kotka. Sam był wykończony kolejną zarwaną nocą i sfrustrowany tym, że sprawa — zamiast nabierać tempa i zmierzać ku końcowi — tak parszywie utknęła w martwym punkcie. A on coraz częściej miał wrażenie, że otacza go zmowa milczenia. że ta banda małolatów, którą rozpracowują, celowo wyprowadza policję w pole.
Sara Maj przepadła trzy dni temu i nie pozostawiła po sobie żadnych śladów. Podczas gwarnej lipcowej nocy w samym środku miasta, wśród setek turystów strzelających sobie pamiątkowe fotki, najzwyczajniej w świecie rozpłynęła się w powietrzu. A wszyscy, z którymi Gaik rozmawiał, zaprzeczali, że mieli z tym cokolwiek wspólnego.
— Niech pani zrzuci z ramion ten ciężar i wreszcie powie, co tam się tak naprawdę wydarzyło. Gdzie jest pani przyjaciółka? Przecież pobiegła pani za nią — naciskał ostro, aż przesłuchiwana podskoczyła. Na koniec zniecierpliwiony ryknął niepotrzebnie: — No na litość boską, ludzie nie znikają ot tak!
Zauważył, że dziewczynę wystraszyła jego porywczość, ale nic nie mógł poradzić. Gromadząca się od kilku dni frustracja zaczynała się z niego wylewać.
— Wszystko, co wiem, powiedziałam na pierwszym przesłuchaniu — zapierała się, potrząsając nerwowo głową. — Nie mam pojęcia, co się stało z Sarą, naprawdę.
Spojrzała na funkcjonariusza cielęcym wzrokiem — odniosła wrażenie, że absolutnie jej nie uwierzył. Głośno przełknęła ślinę, która z trudem spłynęła przez wyschnięte na wiór gardło, i rozpaczliwie zerknęła na stojący przed nią przezroczysty kubeczek wypełniony po brzegi wodą. Pragnęła po niego sięgnąć i ugasić Saharę w przełyku, ale się nie odważyła.
— Naprawdę, od tamtej imprezy w klubie więcej jej nie widziałam. Sara postanowiła sama wracać do domu. Później już się ze mną nie kontaktowała — zapewniła.
Sierżant kiwnął głową, lecz bacznie śledził wzrokiem każdy ruch dziewczyny, jakby potrafił odczytać z najdrobniejszych gestów, czy mówi prawdę, czy też pogrywa sobie z nim i uporczywie kłamie.
— Bawiła się cały wieczór w towarzystwie przyjaciół, a potem, tak po prostu, w środku nocy postanowiła wracać sama do domu? I wy jej na to pozwoliliście? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. — Pokręcił głową zniesmaczony. A ponieważ nie zareagowała na zaczepkę, ciągnął dalej, zmuszając się do zachowania pozorów profesjonalizmu, choć czuł, jak kiełkuje i narasta w nim gniew. Ze wszystkich sił starał się go stłumić. — Proszę nie ignorować moich pytań! — warknął niegrzecznie. — Moim celem jest odnalezienie Sary, a pani ma obowiązek mi w tym pomóc. Przyjaźniłyście się od lat, byłyście ze sobą blisko. Dlatego, jak mniemam, to nie mnie powinno najbardziej zależeć, żeby jak najszybciej odnalazła się cała i zdrowa. — Przygryzł dolną wargę i wpatrywał się w przesłuchiwaną wrogo. — Dlaczego utrudnia pani śledztwo?
Przyparta do muru dziewczyna westchnęła głęboko, po czym w końcu język się jej rozwiązał. Parsknęła wymuszonym śmiechem:
— Myśli pan, że zostawiliśmy ją tam na pastwę losu? — W jej oczach zaszkliły się łzy. — Sara to diablica w ciele anioła. A do tego uparta jak osioł. Nie można jej zmusić do czegoś, na co nie ma ochoty. Jeżeli coś postanowi, to choćby nie wiem jak durne to było, ona i tak zawsze postawi na swoim. Chciała wracać sama do domu i dopięła swego. Żadna siła nie mogła jej w tym przeszkodzić, a już na pewno nie nasze prośby. — Dziewczyna zamilkła na kilka sekund, po czym hardo dodała: — Zresztą znała otoczenie, wielokrotnie pokonywała samotnie tę trasę i nigdy nic jej się nie stało.
— Aż do teraz — powiedział sierżant z przekąsem.
Przytaknęła, a łez w jej oczach jakby przybyło. Wyglądało na to, że jeszcze chwila, a popłyną wezbraną rzeką.
— Kiedy Sara zniknęła nam z oczu, myślałam, że tuż za rogiem wsiadła do taksówki i bezpiecznie wróciła do domu — dodała prawie szeptem, opuszczając niżej głowę i wpatrując się w podłogę.
Ukrywała coś? Męczyły ją wyrzuty sumienia? Gaik postanowił kuć żelazo, póki gorące. Musiał wykorzystać to, że przesłuchiwana na moment się otworzyła, i pociągnąć ją za język.
— Z zeznań pozostałych świadków wiem, że zaledwie chwilę przed jej zniknięciem pokłóciłyście się o coś pod klubem. — Zmierzył ją podejrzliwym wzrokiem. — I to ponoć ostro — dodał. — Ale o tym pani wcześniej nie wspomniała. Dlaczego?
Z trupio bladej twarzy młodej kobiety i jej rozbieganych oczu w dalszym ciągu niczego nie dało się wyczytać. Uparcie uciekała przed nim spojrzeniem i wlepiała je w swoje buty.
— Co pani ukrywa? O co wam wtedy poszło? Czy jej zniknięcie ma związek z tym incydentem?
Dziewczyna milczała jak zaklęta.
— Czy muszę panią aresztować, żeby wróciła pani pamięć? — zagroził i tracąc panowanie nad sobą, uderzył pięścią w biurko tak mocno, że leżąca przed nim teczka z aktami Maj podskoczyła i przesunęła się niebezpiecznie blisko krawędzi.
Twarz przesłuchiwanej zrobiła się jeszcze bledsza. W jej oczach rozbłysła panika.
Gaik nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
— Może to z jej strony jakaś kara za tę kłótnię przed klubem? Czysta złośliwość? Próba odegrania się za coś, co zaszło między wami tamtej nocy? — szarżował.
Dziewczyna wciąż uparcie milczała. Najwyraźniej biła się z myślami. Dlaczego nic nie mówiła? Dlaczego nie chciała pomóc?
— Jeszcze raz zapytam: czy Sara z nami pogrywa? Udaje obrażoną na cały świat, a za kilka dni, kiedy już jej przejdzie, jakby nigdy nic wróci na stare śmieci? Myśli pani, że sama to ukartowała? — dopytywał. — Czy robiła tak już wcześniej? Zdarzały jej się takie wyskoki?
— Co robiła?! — dziewczyna mu przerwała. Przejęta chwyciła się dłońmi za głowę.
— No, dąsała się na was i znikała, żeby przeczekać złość — warknął zniecierpliwiony, a jego twarz zalała się fioletowym rumieńcem.
Dziewczyna wpatrywała się w czubki swoich czarnych balerinek. Wyglądało na to, że grad pytań, którymi została zasypana, sparaliżował ją.
Gaik zrozumiał, że jeśli chce jeszcze coś z niej wyciągnąć — coś, co mogłoby rzucić światło na prowadzone przez niego śledztwo — powinien całkowicie zmienić taktykę przesłuchania i dla dobra sprawy odrobinę złagodnieć. Inaczej miał jak w banku, że jego główny świadek niczym ślimak zamknie się w swojej skorupie. Czuł, że zraził ją do siebie; że nie widziała w nim już obiektywnego śledczego, dla którego dobro sprawy jest wartością nadrzędną, lecz wroga czyhającego na każde jej potknięcie, byle tylko znaleźć winnego i ukręcić łeb sprawie. Nie miał jednak zamiaru złożyć broni, nie leżało to w jego naturze. Policyjny nos ambitnego sierżanta podpowiadał mu, że ta młoda kobieta posiada znaczące dla niego informacje. Kto mógł lepiej znać zaginioną, jeśli nie najlepsza kumpela, z którą od lat były nierozłączne?
Obserwując zachowanie Alicji Zborowskiej: gesty, mimikę i ton głosu, nabrał przekonania, że ta dziewczyna nie mogła stać za zniknięciem swojej koleżanki — mimo to podskórnie czuł, że nie była z nim zupełnie szczera. Musiał ją wciągnąć na listę podejrzanych, bo takie są policyjne procedury. To była jego praca. Jako śledczy z długoletnim stażem doskonale zdawał sobie sprawę, że czasem coś, co wydaje się absurdalne, okazuje się brutalną prawdą, najprostszym rozwiązaniem. W tym przypadku najlepsza przyjaciółka mogła się okazać śmiertelnym wrogiem. I taki finał sprawy również musiał brać pod uwagę.
Niestety, nie potrafił zmusić dziewczyny, by wreszcie zaczęła sensownie mówić. Dlaczego? Co tak zaciekle przed nim ukrywa? A może: kogo chroni? Ta drobna istota o kręconych miedzianych włosach i buzi obsypanej piegami mogła mieć na celu tuszowanie sprawy. Oczywiście mogła też mieć pecha i stać się ofiarą zbiegu niefortunnych zdarzeń. Strach przed niesłusznym oskarżeniem i przykrymi konsekwencjami potrafi bez reszty sparaliżować i obezwładnić, wygrywając z lojalnością i innymi ludzkimi odruchami.
Summa summarum, Gaik uważał, że najprawdopodobniej fakty nie do końca wyglądają tak, jak je przedstawiła ta niewspółpracująca z nim przesłuchiwana. Nie był jedynie przekonany, czy rzeczywiście coś przeskrobała, czy może była tylko nastolatką, która na swoją zgubę w nieodpowiednim czasie znalazła się w niewłaściwym miejscu. Poczuł nieprzyjemne kłucie w dołku. Za wszelką cenę chciał odkryć prawdę, a ta dziewczyna mu tego nie ułatwiała.
— Sara jest humorzasta, ale nie byłaby zdolna zrobić nam takiego świństwa. Niezła z niej zołza, ma jednak złote serce i nie pozwoliłaby, żebyśmy umierali ze strachu, czekając na jej powrót — wydukała wreszcie Alicja, po czym westchnęła głęboko.
— Może wcześniej wydarzyło się coś istotnego? Przerosły ją problemy, ktoś ją skrzywdził, kogoś się bała? Może przed tym uciekła? — Gaik nie dawał za wygraną.
— Nie miała żadnego powodu, by uciekać. Jest młoda, ładna, ma kochającą rodzinę i plany na przyszłość. Wiedziała, że wiele może w życiu osiągnąć. Sara to twardzielka, nie pokona jej byle głupstwo, jakaś mała sprzeczka z przyjaciółką — zaprzeczyła stanowczo, a po kilku sekundach zastanowienia dodała: — Wiem, że nie zrobiłaby tego swojej rodzinie, szczególnie babci, którą strasznie kocha. Jest jej oczkiem w głowie. Takie wyskoki to nie jej styl. Sarze dużo można zarzucić, ale na pewno nie jest tak egoistyczna i bezduszna, jak myślicie. — Łez w oczach dziewczyny z każdą chwilą przybywało. Po jej policzku spłynęła już pierwsza strużka.
Gaik miał wtrącić swoje trzy grosze, lecz to, co usłyszał zaledwie sekundę później, sprawiło, że ugryzł się w język.
— Musiało jej się stać coś bardzo złego. Szukajcie jej, proszę — wyszeptała łamiącym się głosem dziewczyna, a w jej szklistych oczach malował się czysty strach.
Dorota Maj z łoskotem zamknęła drzwi do mieszkania przy ulicy Kasztelańskiej w Krakowie. Uderzenie było tak silne, że zatrzęsły się w leciwej już futrynie. Leżący na swoim legowisku w przedpokoju pies zaskamlał przestraszony i uciekł. Kobieta niczym tajfun wpadła do kuchni i obdarzyła męża wściekłym spojrzeniem.
Mężczyzna siedział przy stole i spokojnie konsumował zupę, ignorując gromy, które żona rzucała od progu. „Jaka matka, taka córka” — pomyślał i przewrócił oczami. „Porywcze i w gorącej wodzie kąpane”. Z biegiem lat zdążył się już przyzwyczaić do przewagi estrogenów pod własnym dachem. Kto by nadążył za tymi kobietami?
— Na litość boską, czy w tym domu nie można liczyć nawet na dzień spokoju?! — fuknęła gniewnie, ledwo łapiąc oddech. — Ciągle tylko kłótnie i niekończące się dramaty! O co wam poszło tym razem? — Mlasnęła kilkakrotnie zniesmaczona, a rysy jej twarzy się wyostrzyły.
Na Jerzym nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Był przyzwyczajony do gwałtownych wybuchów — zarówno żony, jak i córki — z byle powodu.
Twarz kobiety poczerwieniała, Dorota aż się trzęsła ze złości. Ta bierność męża i stoicki spokój, kiedy ona płonęła wściekłością, zaczynały doprowadzać ją do szewskiej pasji, aż gotowała się w środku.
Tymczasem on, jak gdyby nigdy nic, niespiesznie włożył do ust ostatnie łyżki zupy jarzynowej, po czym powolnym ruchem przesunął pusty talerz na środek kuchennego stołu. Oblizał usta. Dopiero wtedy spojrzał na żonę z wyrzutem w oczach. W ciągu zaledwie kilku krótkich minut odeszła mu ochota na rozmowę z purpurową furiatką. Nie miał szans w tym starciu. Zrezygnowany machnął ręką na znak, że szkoda o tym gadać, spochmurniał i splótł ręce na piersi, burcząc pod nosem:
— To już nawet nie mogę spokojnie zjeść zupy?
Jego biadolenie jeszcze bardziej wyprowadziło Dorotę z równowagi.
— Czy wyście do reszty powariowali?! Cały blok gada, że u Majów znowu awantura! — warknęła, a jej usta zacisnęły się w poziomą kreskę.
Doprowadzał ją do szału. Jego flegmatyczność i lekceważąca poza, którą ostatnio często przybierał, były nie do zniesienia na dłuższą metę. Wolał przytakiwać żonie, niż mierzyć się z jej frustracją. Nie mogła wyciągnąć z niego szczegółów, ale widziała, że w tym domu kiełkuje afera, która za kilka dni urośnie do niebotycznych rozmiarów.
Jurek nieustannie miał z Sarą na pieńku, na kruchym odcinku ojciec–córka notorycznie iskrzyło. Nie mieściło jej się w głowie, że te dwie wcześniej tak mocno się kochające istoty, które kiedyś wskoczyłyby za sobą w ogień, bezustannie skakały sobie do oczu. Przykre to, ale niestety tak właśnie od dłuższego czasu wyglądało ich życie — pomieszanie z poplątaniem. Czyste wariactwo, od którego regularnie męczyła ją migrena.
Wydawało się, że ostatnio nastąpił przełom. Jerzy złagodniał, ignorował młodzieńcze wyskoki Sary, pokazując, że ostatecznie położył na nią lagę, że już nie wierzy w żadną pozytywną zmianę. Mniej się we wszystko wtrącał, mniej komentował. To był sposób, żeby nie dać się sprowokować pyskatej nastolatce. Odpuścił, wiedząc, że małolata i tak postawi na swoim. Ten brak zaangażowania, emocjonalny chłód bolały Dorotę jeszcze bardziej. Czuła się samotna na wiecznie płonącym polu bitwy, kiedy każdy dzień życia z Sarą był walką o przetrwanie. A dziś znowu rozróba. Sama nie wiedziała, co gorsze — wycofanie się Jerzego czy powrót awantur.
Po dłuższej chwili milczenia, kiedy nie doczekała się reakcji ze strony męża, Dorota z przeciągłym szurnięciem teatralnie odsunęła krzesło i w wojowniczy sposób rozsiadła się na nim okrakiem. Spojrzała badawczo na obojętną twarz Jerzego. Pokrywały ją bruzdy, których każdego dnia — pewnie z powodu stresu i niestrawnej atmosfery panującej w ich domu — przybywało. Jeszcze kilka tygodni temu nie było ich tak wiele. Cera jak papier, podkrążone oczy. Jego mizerny wygląd chwycił ją za serce. Sprawił, że trochę złagodniała. Zrobiło się jej go szkoda. Nie miała pojęcia kiedy, ale gdzieś ulotniło się z niego życie, a błysk w oczach zniknął. Jerzy wyglądał szaro i staro jak na swój wiek, usychał niczym skoszone źdźbło trawy. Jego znużenie pogłębiało się z dnia na dzień. Nie był złym człowiekiem, lecz jedynie zagubionym ojcem, który chciał jak najlepiej dla swojego dziecka, ale rodzicielstwo nie zawsze wychodziło mu koncertowo. Nie umiał dotrzeć do zbuntowanej nastolatki, nie potrafił mówić jej głosem, wejść w jej umysł, zrozumieć. Pogubił się, a teraz staczał się już tylko po równi pochyłej. Pewnych rzeczy nie da się odkręcić ani naprawić ot tak. Zwłaszcza kiedy taki buntownik z wyboru traktuje nas jak wroga.
— Kiedy wracałam, minęłam się z Sarą na przystanku autobusowym — oznajmiła Dorota, kończąc przedłużającą się obserwację męża. Współczucie, które wzbudził w niej chwilę wcześniej, wyparowało jak kamfora. — Biegła w kierunku miasta, jakby się paliło — dodała, mrużąc podejrzliwie oczy. — Chciałam się dowiedzieć, co ją tak wzburzyło, ale zrobiła scenę na środku ulicy i odskoczyła ode mnie, jakbym jej wyrządziła jakąś krzywdę. Przebiegła na drugą stronę chodnika i wykrzyczała, żebyśmy się wszyscy od niej odpieprzyli. Wyjaśnisz mi to? — Przekręciła głowę i wydęła wargi z niezadowolenia, jakby była święcie przekonana, że to jego sprawka.
Jerzy siedział spokojnie na krześle w tej samej od kilku minut pozycji. Nie zdradzał żadnych emocji.
— Tuż za progiem, kiedy byłam już na klatce schodowej, Goździkowa spod siódemki z wielką przyjemnością doniosła mi, że dzisiaj znowu była u nas karczemna awantura. Że ojciec z córką to się dzisiaj nawet poszarpali na podwórku. Jurek, to prawda? — Spojrzała na niego z niedowierzeniem.
Mąż uparcie milczał, co tylko utwierdziło ją w przypuszczeniach.
— Co ty, do cholery, wyprawiasz? Co cię znowu ugryzło? Do reszty zwariowałeś? Rękoczynów ci się zachciało? — rzuciła z wyrzutem.
Co się stało z tym człowiekiem? Nie poznawała swojego męża, oazy spokoju i opanowania, a przede wszystkim niegdyś największego fana jej córki, którą dziesięć lat temu adoptował, a następnie wychowywał i kochał jak swoje biologiczne dziecko. Niestety bajka nie trwała wiecznie. Odkąd Sara zaczęła dorastać, buntować się, szukać własnego ja, okazało się, że ich poglądy znacząco się różnią. Bezustannie mu wypominała, że jest jedynie ojczymem, który nie ma prawa wtrącać się w jej życie i ingerować w decyzje, które podejmuje. Musiało go to boleć. Musiał to przeżywać. Przegapił moment, gdy mógł jeszcze zawalczyć o dobre stosunki z Sarą, poluzować guziki koszuli zapięte pod samą brodę, dać jej przestrzeń, o którą tak wojowała, i przestać wiecznie krytykować jej wybory. Coś się wtedy między nimi bezpowrotnie popsuło. Utkana niegdyś nić porozumienia została zerwana. Mocna do tej pory emocjonalna więź nagle się rozpadła. Dorota nie mogła na to patrzeć. Z bólu krwawiło jej serce. Miała za złe mężowi, że nie idzie z duchem czasu. Że zawsze chce postawić na swoim i nawet nie próbuje się dogadać z nastolatką. Że zatrzymał się dziesięć lat temu na etapie, gdy dla maleńkiej Sary był bohaterem i idolem. Nie docierało do niego, że w ich domu nie ma już dziecka, a córka zamieniała się w charakterną młodą kobietę, która podobnie jak on bywa uparta jak osioł i zawsze to jej musi być na wierzchu. Ścierali się na każdym kroku. Bywał dla niej zbyt ostry i za mało wyrozumiały. A to normalne, że w nastoletnim człowieku budzi się do życia niepokorna dusza. Taki młodziak wszystkiego chce spróbować i codziennie eksperymentuje, ucząc się, co go spali, a co wzmocni.
Tymczasem Jerzy dużo wymagał od Sary, a znając jej możliwości intelektualne, równie często krytykował porażki. Traktował życie i pracę bardzo poważnie — wszystko było dla niego czarne albo białe. Pracowitość, ambicja, wytrwałość. I tu się rozmijali. Córka była kolorowym ptakiem. Szukała różnorodnych wrażeń, nie myśląc przy tym o konsekwencjach. Szybko się nudziła i zmieniała zdanie, co on uznawał za czystą nieodpowiedzialność. Według niego była zepsuta i rozpuszczona — z cudownego dziecka wyrosła arogancka i pyskata małolata: egoistka i cwaniara, która z nikim się nie liczy i niczego nie szanuje. Patrzyła tylko na siebie, doskonale wiedziała, który guzik nacisnąć, żeby zmanipulować otoczenie i zawsze dostawać od życia to, czego oczekuje — to, co w jej mniemaniu po prostu jej się należało. A wymagania w stosunku do innych miała ogromne. Jerzy uważał, że to była ich wina, rodziców. Nie potrafili jej wychować. Nie udało im się ujarzmić tej rozwydrzonej pannicy. Pozwolili jej na zbyt wiele, a ona to wykorzystała i weszła im na głowę. Teraz zbierali tego plony.
— Szkoda gadać — parsknął gorzkim śmiechem i wstał od stołu. Pokręcił głową z dezaprobatą i skwitował: — Ona chyba nigdy nie zmądrzeje.
— Myślałam, że już dałeś sobie z tym spokój. Nie mógłbyś jej trochę odpuścić? — naskoczyła na niego Dorota. — Myślałam, że jesteś trochę mądrzejszy — dodała z wyrzutem.
— Czyli według ciebie nie należy nam się nawet odrobina szacunku? — fuknął Jerzy. — Możesz mi powiedzieć, co my jej takiego zrobiliśmy, że w wieku dziewiętnastu lat wojuje z nami jak z najgorszym wrogiem? Doszło do tego, że we własnym domu chodzimy na palcach, żeby przypadkiem nie urazić czymś przewrażliwionej księżniczki. To chore!
Dorota opuściła głowę i westchnęła cicho. Nie miała nic na obronę córki. Jerzy trafnie podsumował ich sytuację.
Dopuszczony wreszcie do głosu ciągnął odważniej:
— Robi z nami, co chce. Od wielu lat jej pobłażamy, nie wyciągamy konsekwencji z jej zachowania. Traktuje nas jak bankomaty, poniewiera nami i nie liczy się z naszym zdaniem. To wszystko nasza wina, efekt tego, że za często przymykaliśmy oczy na jej występki. Sama pozwoliłaś, by gówniara weszła ci na głowę. A teraz, kiedy już nie jesteśmy w stanie do niej trafić, to mnie winisz za ten melodramat — dodał z przekąsem. — Mogę dużo wybaczyć, ale są jakieś granice samowoli i rozbestwienia. Nie jestem w stanie wszystkiego puszczać w niepamięć. Sara to dorosła kobieta. Jak długo jeszcze będziesz ją trzymać pod matczynym kloszem? Przypomnę, że to właśnie ty notorycznie powtarzasz, że nasza córka to nie mała dziewczynka, tylko dojrzała osoba — wypomniał rozżalony. — W takim razie niech w końcu zacznie się zachowywać jak dorosła, a nie jak bezkarny szczeniak!
— Przesadzasz! — przerwała mu oburzona Dorota.
Nie mogła tego dłużej słuchać. Rozumiała rozgoryczenie i niesmak, jaki budziło w nim postępowanie Sary, ale to jednak była jej córka, której za wszelką cenę musiała bronić! To jej dziecko. Dla niej nadal mała, bezbronna dziewczynka.
— Powinieneś być bardziej wyrozumiały — zasugerowała cierpko. — Dobrze wiesz, że zawsze miała pod górkę. Przez swojego biologicznego ojca bydlaka, który nie chciał jej znać, zmaga się z odrzuceniem. Ciężko wyprzeć to z podświadomości. Do czasu twojego pojawienia się w naszym życiu ostro dostała po tyłku — przypomniała mu obrażonym tonem. — Nie wiesz, jak to jest zmagać się z losem, wychowując się bez ojca. Może właśnie to, co się teraz dzieje, jest pokłosiem traumy z wczesnego dzieciństwa?
— Jesteś niesprawiedliwa! Odkąd was poznałem, dwoję się i troję, żeby zapewnić jej wszystko, co najlepsze, żeby wynagrodzić wszystkie krzywdy. — Jerzy wziął głęboki wdech, po czym kontynuował: — Zawsze kochałem ją jak biologiczną córkę i jeszcze do niedawna myślałem, że jest przy moim boku szczęśliwa. — Przerwał na kilka sekund, zaczynało brakować mu powietrza. Po chwili jednak cicho i żałośnie dodał: — Naprawdę na wiele jej grzeszków przymykam oko, ale są jakieś granice. Nie widzisz, że ona z nami pogrywa? Celowo wzbudza w nas wyrzuty sumienia? — Spojrzał na zbolałą twarz żony. — Od zeszłego lata, odkąd skończyła osiemnastkę, dzieje się z nią coś złego. Przeszła jakąś niekorzystną przemianę — westchnął bezsilnie. — Teraz, kiedy powinna pomyśleć o studiach, pracy, dorosłości i swojej przyszłości, tylko dokłada nam zmartwień, tak jakby ta beztroska mogła trwać wiecznie. Jakby zależało jej jedynie na niekończących się imprezach. Z ambitnej, dobrze ułożonej dziewczynki zmieniła się w rozwydrzoną paniusię, która pozjadała wszelkie rozumy. A twoja postawa, cicha aprobata wcale jej nie pomaga. Cokolwiek durnego by zrobiła, ty zawsze jej bronisz, usprawiedliwiasz wszystkie wyskoki, zwalając winę na marne dzieciństwo. Mam tego po dziurki w nosie! Jestem już tym wszystkim zmęczony — dodał z wyrzutem i otarł wilgotne czoło.
— Nie dramatyzuj. Wszyscy widzimy, że się trochę zagubiła, że bezskutecznie szuka swojego miejsca na świecie i popełnia błędy jak każdy, ale to przecież moje dziecko. — W jej głosie zabrzmiała pretensja. — Nie wyprę się jej, nie zostawię, kiedy potrzebuje pomocy. Jestem jej matką. Zawsze pomogę swojemu dziecku i będę go bronić — zapieniła się, a jej twarz zalał szkarłatny rumieniec.
Znajdowała się pomiędzy młotem a kowadłem. nie chciała wybierać pomiędzy dwojgiem ludzi, których kochała najbardziej na świecie.
— Sara to również moja córka i zależy mi na niej równie mocno jak tobie — wtrącił się Jerzy, nie mogąc dłużej słuchać tych farmazonów, którymi raczyła go przy każdej sprzeczce dotyczącej Sary. — Wybacz, ale uważam, że taką ślepą miłością wyrządzasz jej większą krzywdę, niż gdybyś ustaliła kilka prostych zasad obowiązujących ją pod dachem naszego domu. Zapewniam cię, że każdemu z nas żyłoby się łatwiej — zasugerował rozwiązanie, które usiłował przeforsować przy każdej możliwej okazji, do tej pory jednak bezskutecznie. — Czy ty nie widzisz, że ona codziennie pozwala sobie na więcej? I nic się nie zmieni, dopóki nie zaprotestujemy, nie powiemy głośno: „Dość!”.
Dorota opuściła głowę. Jerzy miał rację. Rozpuściła Sarę jak dziadowski bicz, a teraz winę próbowała zrzucić na niego, oskarżając go o bezduszność.
— No, to co dzisiaj nowego zmalowała ta nasza córeczka, że cały blok trąbi, że doszło do rękoczynów? — wystękała żałośnie, szykując się na bombę.
— Szkoda gadać. Tylko się wkurzysz. — Jurek machnął ręką.
— No mów wreszcie!
— Wyszedłem spod prysznica po powrocie z pracy i przyłapałem gówniarę, jak wyciąga kasę z mojego portfela.
— Żartujesz? — Dorota opadła na oparcie drewnianego krzesła. Jej oczy powiększyły się do nienaturalnych rozmiarów.
— Nie, wcale — odpowiedział drwiąco. — Uśmiechnęła się do mnie bezczelnie i jak gdyby nigdy nic po prostu wyszła z mieszkania. Zgłupiałem. Przez chwilę stałem niczym słup soli. Ale potem otrzeźwiałem i wyskoczyłem za nią. Była już na podwórku. Chyba rozumiesz, że nie mogłem odpuścić? Musiałem to od razu wyjaśnić. — Spojrzał na żonę, czekając na aprobatę.
Dorota oszołomiona tylko kręciła z niedowierzaniem głową to w jedną, to w drugą stronę. Taka właśnie była Sara — nieprzewidywalna. Już chyba nic ich nie mogło zdziwić.
— Rzuciłem się do niej, żeby wyjaśniła swoje skandaliczne zachowanie. A ta podniosła syrenę na pół osiedla. Odskoczyła ode mnie niczym poparzona, jakbym robił jej krzywdę — usprawiedliwiał się. — Zrobiła raban, alarmując wszystkich sąsiadów, jakbym to ja chwilę wcześniej ją okradł, a nie odwrotnie. — Znów parsknął gorzkim śmiechem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki