Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Davide Dobravski, dziennikarz śledczy o polskich korzeniach, mieszkający we Włoszech, porzuca niebezpieczną pracę dziennikarza śledczego, aby poświęcić się uprawie oliwek. Tak przynajmniej twierdzi, ukrywając przed narzeczoną prawdziwy cel przeprowadzki, którym jest poszukiwanie zaginionego podczas wojny obrazu Gustawa Klimta. Do tego przed Dobravskim stoi jeszcze jedno trudne zadanie: musi udowodnić, że to nie on zamordował pracującą na plantacji kobietę. Wielowymiarowa intryga łączy elementy thrillera, kryminału oraz literackiej refleksji nad motywami ludzkich działań. Śledząc wydarzenia poznajemy historię jeziora Garda oraz krążące wokół niego legendy.
Powieść jest kontynuacją przygód Davida Dobravskiego. Jej akcja rozgrywa się pięć lat po wydarzeniach z Przeklętej rzeźby z Bolonii.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 39 min
Lektor: Maciej Kowalik
Text copyright © 2025 Greg Krupa Copyright for this edition © Wydawnictwo ARKADY Sp. z o.o.,Warszawa 2025
Na okładce wykorzystano kalotypię na papierze obrazu Gustava Klimta Malcesine nad Gardą (Malcesine am Gardasee) pochodzącą ze zbiorów MAK – Museum für angewandte Kunst w Wiedniu. Photo: © MAK/Georg Mayer
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani powielana graficznie, elektronicznie czy mechanicznie, w tym za pomocą kopiowania, nagrywania ani przechowywania w informatycznej bazie danych, bez pisemnej zgody wydawcy. Prosimy o przestrzeganie praw twórców do ich własności intelektualnej i nieudostępnianie książki w sieci.
Redakcja: Monika Matczak-Nalborska
Korekta: Jowita Kostrzewa
Projekt okładki: Natalia Krzeszczakowska / [email protected]
Skład i łamanie: Krystyna Szych
ISBN 978-83-213-5352-4
Wydanie I, 2025, Symbol 5394/R
CIP Biblioteka Narodowa Krupa, Greg Zabójczy urok Gardy / Greg Krupa ; - Wydanie I. - Warszawa : LeTra, 2025
Wydawnictwo ARKADY Sp. z o.o. ul. Dobra 28, 00-344 Warszawa tel. 22 444 86 50 e-mail: [email protected], www.arkady.eu Facebook: @Wydawnictwo.Arkady, Instagram: @wydawnictwo.arkady Facebook: @Wydawnictwo.Letra, Instagram: @wydawnictwo_letra księgarnia wysyłkowa: tel. 22 444 86 56www.arkady.info
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Los odwrócił się od Davida Dobravskiego piętnastego sierpnia, dokładnie trzydzieści dni przed tym, jak zobaczył anioła.
Tego upalnego poranka płynnym włoskim, z ledwo dosłyszalną naleciałością odziedziczonego po polskich rodzicach akcentu, zamówił cappuccino w kawiarni stojącej pomiędzy szosą a brzegiem jeziora.
Uśmiechnął się szeroko do młodziutkiej kelnerki i z wyrazem szczęścia na opalonej twarzy usiadł przy wystawionym na zewnątrz stoliku. Szurając po drobnych kamyczkach, którymi wyściełana była plaża, przestawił krzesło tak, aby widzieć skrzącą się w promieniach słońca powierzchnię Gardy. W jego ciemnych okularach odbił się zarys wysokich, porośniętych rachityczną roślinnością skał wznoszących się na drugim brzegu.
Przepełniało go uczucie spełnienia. Minęło już prawie pięć lat, odkąd przeprowadził się tu ze swoją dziewczyną Dianą, i z tych kilkudziesięciu miesięcy nie żałował ani jednego dnia. To miejsce było dla niego rajem.
Ubrany w lniane szorty i w przewiewną białą koszulę ze starannie podwiniętymi mankietami, nie różnił się wyglądem od otaczających go Włochów, którzy z okolicznych willi i hoteli schodzili się na plażę w Malcesine, aby nad zimną nawet o tej porze roku wodą znaleźć schronienie przed lejącym się z nieba żarem. Wylegający z kempingów niemieckojęzyczni turyści wybijali się z tłumu, świecąc obfitymi brzuchami, białymi skarpetkami i bladymi, spragnionymi słońca biustami. Ich niewyrafinowane gusta tworzyły zgrzytliwy dysonans z wymuskaną elegancją miasteczka, które z niezrażonym tym faktem apetytem wchłaniało wydawane przez nich pieniądze.
Davide1 skinieniem głowy podziękował kelnerce, która przełożyła z tacy filiżankę oraz talerzyk ze słodką fogassą2. Zamoczył ciasto w kawie i westchnął. Chętnie zamieniłby ten miejscowy przysmak na szczodrze wypełniony nutellą rogalik, ale zbliżał się powoli do czterdziestki i coraz trudniej było mu utrzymać szczupłą sylwetkę. Dbanie o wygląd było jedną z jego nielicznych słabości. Choć się do tego nie przyznawał, rozmarzone spojrzenia, jakimi wodziły za nim kobiety, wciąż mile łechtały jego ego.
Majaczące mu przed oczami tabuny wyimaginowanych wielbicielek przypomniały mu o czymś ważnym. Spojrzał na wyświetlacz smartwatcha. Żadnych powiadomień. Zdziwiło go to, bo minęła już wyznaczona godzina, a osoba, na którą czekał, nie miała w zwyczaju się spóźniać. Wstał z krzesła, przeszedł na środek wąskiej plaży i rozejrzał się uważnie.
Wokół niego robiło się coraz tłoczniej. Kolejne osoby rozwijały ręczniki i karimaty, aby korzystając z wiejącego od jeziora chłodu, oddać się błogiemu relaksowi.
To nie był zwykły poranek. Piętnastego sierpnia obchodzono Ferragosto, najważniejsze letnie święto, zwiastujące apogeum najgorętszej pory roku. Wielowiekową tradycję zapoczątkował cesarz August i choć Kościół katolicki zrobił, co mógł, aby przypisać jej chrześcijański charakter, dla większości Włochów była to ciągle okazja do wspólnej, hucznej zabawy.
Już od rana nad Gardę ściągał rój spragnionych ludycznej rozrywki i pięknych widoków przyjezdnych. Na biegnącej wokół jeziora wąskiej jezdni, w nieustannie wydłużającym się korku, stały kolumny pojazdów, pomiędzy którymi przedzierali się nieoszczędzający klaksonów motocykliści. Z uchylonych okien samochodów dobiegały miarowe uderzenia basów. Na poboczu między szosą a sąsiadującym z plażą boiskiem zaparkował patrol lokalnej policji, której ktoś wyznaczył zadanie zapanowania nad rosnącym chaosem. Raj miał swoją cenę. Każdy chciał jego kawałek dla siebie.
Davide poczuł delikatne uderzenie w udo. Mała, kolorowa, gumowa piłka potoczyła się w stronę jeziora, podskakując na nierównościach. Zrobiło mu się żal niezdarnego dzieciaka, który mógłby ją stracić. Podszedł do brzegu i schylił się, aby wyłowić zabawkę z fal, na których zaczynała się już unosić. Zgięty wpół chwycił ją w dłonie i nieoczekiwanie poczuł gwałtowne drżenie pod stopami. Wyprostował się zaniepokojony. Prawie żaden skrawek włoskiej ziemi nie był wolny od ryzyka trzęsień ziemi, a te potrafiły być szczególnie niszczycielskie na twardych, skalistych podłożach, które dominowały w tej części jeziora.
Nie zdążył dokończyć tej myśli. Ziemia zadrżała ponownie. Powietrze przeszył donośny huk, stłumiony tak, jakby dochodził z głębi ziemi. Z przylegającej do plaży skały, na której wznosił się średniowieczny zamek, oderwał się olbrzymi głaz. Zanim zdążył wpaść do jeziora, lustro wody wybrzuszyło się w nienaturalny sposób i pękło pod naporem olbrzymiego gejzeru, który wystrzelił w górę sto metrów od brzegu.
Podmuch wilgotnego powietrza wyrwał Davidowi piłkę z rąk. Mężczyzna skulił się i z trudem utrzymał równowagę, kiedy kilka tysięcy litrów wody spadło z nieba na plażę. Fala, która chwilę potem uderzyła w brzeg, nie była szczególnie wysoka, ale i tak zdołała dokonać niemałych szkód.
Wokół zapanował zamęt. Ludzie uciekali z plaży we wszystkich kierunkach. Porzucone przez nich ręczniki, leżaki i karimaty stworzyły kolorową mozaikę, dryfującą przy brzegu. Matki unosiły w górę swoje przestraszone dzieci, jakby chciały ochronić je przed wodą, która przychodząc i odchodząc falami, sięgała im co najwyżej do łydek. Młoda kelnerka stała w progu kawiarni z wyrazem osłupienia na twarzy, trzymając w dłoni rączkę potłuczonego dzbanka. Niedaleko wybrzeża, z cichym bulgotem, tonął przechylony jacht. Z zablokowanych w korku aut wyskakiwali ludzie. Część z nich, krzycząc i wymachując rękami, biegła w stronę miasteczka. Grupka młodych ludzi stała spokojnie wzdłuż barierek i filmowała panikę telefonami.
Davide starł z twarzy drobne kamyczki i jakąś oślizłą zieleninę. Spojrzał na jezioro, które falowało i chlupotało, jak woda we wstrząśniętej misce.
Zrobił krok do przodu i potknął się o przewrócone krzesło. Upadł na kolana, opierając dłonie obok czegoś, co wziął wcześniej za porzucone przez kogoś ubranie. Kiedy uzmysłowił sobie, że nie była to część garderoby, z jego ust wydobył się zachrypnięty okrzyk. Zerwał się na równe nogi, wpatrując się z przerażeniem w znalezisko. Jego mózg uporczywie walczył z obrazem, jaki przekazywały mu oczy.
Na mokrych kamieniach, ociekając wodą, leżała, odziana w strzępy skafandra do nurkowania i zakończona krwawym ochłapem, wyrwana z barku ręka.
Dostał ataku mdłości.
Przez wiele lat wykonywania zawodu dziennikarza śledczego zdążył się oswoić z widokiem śmierci. Nie był jednak przygotowany na absurdalny sposób, w jaki ta właśnie mu się objawiła.
Choć nie chciał przyjąć tego do wiadomości, rozpoznawał leżące na plaży szczątki.
Charakterystyczny biały zegarek oraz turkusowe paznokcie na wypielęgnowanej, drobnej kobiecej dłoni mogły należeć tylko do jednej, znanej mu osoby.
Drżącymi rękami sięgnął po komórkę. Zrobił zdjęcie i wysłał je przez aplikację. Nie był w stanie zrobić nic więcej. Telefon wypadł mu z dłoni. Zastygł, patrząc tępo na uspokajające się powoli fale jeziora. Pogrążył się we wspomnieniach i poczuciu winy. Wiele rzeczy mógł zrobić zupełnie inaczej. Być może kilka bliskich mu osób żyłoby dzięki temu do dziś.
Z plątaniny przebiegających mu przez głowę myśli wyrwał go silny ucisk, który poczuł powyżej łokcia. Ledwo panując nad drżącym ciałem, obrócił się chwiejnie i ujrzał barczystego karabiniera bez czapki, który wykrzyknął mu wprost do ucha.
– Davide Dobravski?!
Nie czekając na potwierdzenie, dodał lodowatym tonem:
– Aresztuję pana pod zarzutem udziału w zabójstwie Laury Pomaroli.
Lato od samego początku zapowiadało się wyjątkowo upalne. Zaczynał się czerwiec, a na jasnobłękitnym niebie od kilku tygodni nie pojawiła się ani jedna chmura. Z radia stojącego na drewnianej poręczy tarasu, po stromo opadającym w stronę jeziora zboczu Monte Baldo, rozchodził się donośny głos spikera, który dramatycznym tonem obwieszczał nadchodzącą suszę.
Bujający się na rozpiętym między dwoma drzewkami oliwnymi hamaku Davide ziewnął i nasunął słomkowy kapelusz na oczy. W swoim życiu przeżył już kilka apokaliptycznych wydarzeń. Nie był na tyle nierozsądny, aby bagatelizować zagrożenia, ale wyrobił w sobie odporność na okoliczności, na jakie i tak nie miał żadnego wpływu. Dawno temu znużył się bezsilnością wobec zła, które odebrało mu spokój, niewinność i kilkoro przyjaciół. Ulgę przynosiła mu myśl, że problemy nowej rzeczywistości, którą stworzył w tym idyllicznym miejscu, ograniczały się już tylko do dbania o przynoszącą niemały dochód uprawę oliwek i stary, lecz przytulny dom.
Tak przynajmniej zwierzał się Dianie i miał wielką nadzieję, że policyjna intuicja jego dziewczyny – szefowej komendy karabinierów w miasteczku, nie naprowadzi jej na ukryty powód, dla którego namówił ją do kupna posiadłości nad Gardą.
Uczciwie rzecz ujmując, jego intencje były szczere.
O wyprowadzce z miasta i rozpoczęciu wszystkiego od nowa myślał od dawna, a dokładnie od momentu, w którym po raz pierwszy i ostatni wziął do ręki broń i wymierzył ją przeciwko drugiemu, bez znaczenia, że złemu, człowiekowi.
W głębi duszy brzydził się przemocą. Zanim los, zaburzając monotonię jego pracy w redakcji lokalnego dziennika z Ferrary, pchnął go na spotkanie z groźnymi przestępcami, był spokojnym, dobrze wychowanym, beztroskim młodzieńcem. Zmuszony przez okoliczności, stanął na wysokości zadania. Niektórzy uznali go nawet za bohatera, choć w jego wspomnieniach wydarzenia minionych lat były raczej pasmem bolesnych przeżyć i strat. Najwięcej blizn w jego duszy pozostawiła nieoczekiwana śmierć najbliższego przyjaciela Giacoma oraz odejście kobiety, która zawładnęła jego sercem, by niedługo później je złamać i zniknąć.
Na szczęście dla niego piękną, lecz nieobliczalną Olivię zastąpiła w jego życiu twardo stąpająca po ziemi Diana, a choroba innej bliskiej osoby paradoksalnie okazała się dla nich obojga początkiem nowego życia.
Były szef i mentor Davida, założyciel dziennika „Il Giornale Pomeridiano” Andrea Montanari był dla niego nie tylko nauczycielem rzemiosła. Ich zawodowa relacja po latach współpracy przerodziła się w bliskość porównywalną z tą, która łączy ojca z synem. Nieubłagalny czas, który zabrał Davidowi oboje rodziców, zaczął się jednak upominać także o starego redaktora. Schorowany i niedołężniejący, schronił się w domu spokojnej starości, przekazując większość tego, co posiadał, swojemu wychowankowi.
To właśnie dzięki jego hojności mogli osiedlić się z dala od miejsc, które kojarzyły im się z bolesną przeszłością. Diana nie wiedziała jednak, że oprócz kapitału stary redaktor pozostawił jej partnerowi coś jeszcze.
Po sprzedaży redakcji i nieruchomości w rodzinnej Ferrarze Davide przywiózł ze sobą kilka zakurzonych kartonów, które upakował w stojącej obok domu, zamienionej w garaż, starej stodole. Diana nigdy tam nie wchodziła, bo nie chciała się natknąć na motocykl Giacoma – jedyną pamiątkę, jaka pozostała im po jego tragicznej śmierci. Wypełnione setkami notatek z niedokończonych dziennikarskich śledztw kartony Montanariego mogły więc stać w garażu niezauważone, ale jeden z nich, oznaczony wykaligrafowanym na czerwono niemieckim napisem Malcesine am Gardasee, Davide przezornie ukrył w najciemniejszym kącie pomieszczenia.
Z półsnu, w jaki zapadł, wspominając przeszłość, wyrwało go uporczywe wibrowanie zegarka. Podnosząc się gwałtownie na hamaku, o mało nie wykonał widowiskowego salta zakończonego wywrotką. Zaklął pod nosem, dotknął smartwatcha, aby wyłączyć budzik, i ostrożnie opuścił stopy na nagrzaną słońcem ziemię.
Zbliżając się szybkim krokiem do garażu, wyciągnął z kieszeni szortów telefon i nagrał wiadomość dla Diany.
– Amore, jadę odebrać tego agronoma, spotkamy się po południu, a dopo3!
Chwilę później, zagłuszając odgłosy przyrody donośnym warkotem silnika, wyjechał na polanę, siedząc na olbrzymim motocyklu Giacoma.
W jego życiu nic już nie było takie jak kiedyś i fakt, że decydował się na korzystanie z tego środka lokomocji, był najlepszym dowodem zachodzących zmian. Jeszcze kilka lat temu wybrałby rower, jednak przeprowadzka z płaskiej jak stół Niziny Padańskiej w trudny górski teren, jaki otaczał północną część jeziora Garda, wymusiła na nim zmianę nawyków.
Z żalem zamknął swoją ukochaną Alfę Romeo 159 Spider w garażu wynajmowanym od zaprzyjaźnionego właściciela portu dla luksusowych jachtów. Naśladując praktyczne wybory sąsiadów, zainwestował w skromną, ale niezawodną pandę z napędem na cztery koła. Kiedy używała jej Diana, skazany był na piesze wycieczki lub korzystanie z jednośladu Giacoma. Mierzący ponad dwa metry długości, ciężki, dwudziestoletni motocykl guzzi też nie był najbardziej praktycznym wyborem na górskie drogi. Davide jednak nie narzekał.
Zjechał ostrożnie z trawy na wysypaną żwirkiem ścieżkę. Podjechał powoli do otwartej, pordzewiałej bramy stojącej na granicy posiadłości, wtoczył się na wyasfaltowaną drogę i dodał gazu.
Wąska i kręta droga opadała ostro w dół. Minął zabudowania należące do sąsiada i przejechał pod kolejką linową, która już od wczesnego poranka wciągała wagonikami turystów na wierzchołek Monte Baldo. Po pokonaniu ostatniego stromego zjazdu włączył się do ruchu na zatłoczonej o każdej porze dnia, biegnącej równolegle do brzegu jeziora drodze, zwanej Gardesaną. Pięć minut później zatrzymał motocykl obok kilkudziesięciu innych, zaparkowanych pod ratuszem w Malcesine.
Zdjął kask i osuszył twarz chusteczką. Dzwon na wieży stojącego za ratuszem kościoła Santo Stefano kończył wybijać dwunastą. Musiał się spieszyć.
Przepychając się między grupkami rozleniwionych urlopowiczów, którzy oblegali witryny pachnących tanią skórą butików, zszedł pochyłą uliczką w stronę portu. Skręcił w lewo i przystanął na chwilę przy zbudowanym w stylu weneckiego gotyku Pałacu Kapitanów. Przez uchyloną bramę zobaczył przedsmak tego, co czekało na niego kilka metrów dalej.
Kiedy wyszedł z ciasnego korytarza ulicy na otwartą przestrzeń, poczuł gwałtowny powiew chłodnego powietrza. Odetchnął głęboko. Rozpostarł się przed nim, rozświetlony oślepiającym blaskiem południowego słońca, lazurowy błękit jeziora. Od nadbrzeża dzieliło go kilkadziesiąt metrów, które zajmował port dla małych łodzi i żaglówek.
Otoczony z trzech stron kolorowymi kamieniczkami basen portu przypominał średniej wielkości plac, jaki można spotkać w każdym włoskim mieście. Jedyną różnicą było to, że w tym wypadku środek „placu” wypełniała woda. Od strony jeziora tę niewielką marinę osłaniał wyłożony chodnikiem falochron, pełniący funkcję rampy wyładowczej dla promów kursujących pomiędzy brzegami.
Davide spojrzał na kolorowe budynki i przypomniał sobie zawartość kartonu Montanariego. Dzięki jednej ze znalezionych w nim teczek wiedział, że widok, jaki go właśnie otaczał, mógł być wart miliony.
Z daleka dobiegł go przeciągły dźwięk syreny statku. Podniósł dłoń do czoła i mrużąc oślepione blaskiem oczy, wypatrzył oddalającą się rufę promu. Zaklął w myślach. Spóźnił się zaledwie o kilka minut, ale pasażerowie, którzy zeszli z pokładu, na pewno zdążyli się już rozejść. Podszedł szybkim krokiem w stronę nadbrzeża. Obserwując uważnie pozostałe na chodniku osoby, przystanął i oparł się plecami o stojący niedaleko brzegu portu drewniany kiosk.
– Ehilà! Redattore!4 Pistacjowy czy waniliowy? – usłyszał za plecami.
– Carlo, ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem już żadnym redaktorem – odpowiedział, odwracając się do łysego brodacza, który uśmiechał się do niego szeroko zza oszklonej lady. Pod szybą podłużne wanienki wypełnione po brzegi lodami kusiły fantazją kolorów. – Nie tym razem – dodał, patrząc z żalem na smakowicie wyglądającą zieloną masę z kawałkami pistacji. – Jestem tu w innej sprawie – usprawiedliwił się, widząc zawiedzioną minę sprzedawcy. – Nie widziałeś przypadkiem takiego starszego faceta, który zszedł przed chwilą z promu? Niski, szczupły, podobno nosi kapelusz z szerokim rondem. Miał przypłynąć do mnie z Limone.
Carlo wzruszył krępymi ramionami.
– Mnóstwo ludzi tu się przewija. Kojarzę niektórych, bo sam mam rodzinę po drugiej stronie. Ale nie wśród cytryniarzy. – Zaśmiał się z własnego żartu. – Idź, zapytaj Kurta. On tu wszystkich zna – poradził, wskazując czarną, bujną brodą bliżej nieokreślony kierunek.
– Jakiego Kurta? – zmarszczył czoło Davide.
– Kurta Mosera. Kapitana. Pływa tu od czterdziestu lat. Co najmniej! W pieluchach biegałem, gdy on ludzi woził swoją motorówką. – Znowu się zaśmiał. – Tam go znajdziesz, na końcu falochronu.
Miejsce wskazywane przez czarną brodę się skonkretyzowało. Davide podziękował za radę i ruszył przed siebie. Nie mógł się pomylić, bo motorówka Mosera była jedyną zacumowaną tuż przy samym przesmyku prowadzącym do portu. Zapewne nie było wolno się tam w ogóle zatrzymywać, ale we Włoszech zwyczaje stanowiły prawo, a starszy, ogorzały mężczyzna w kapitańskiej czapce, rozmawiający z ożywieniem z jakąś młodą kobietą, najwyraźniej stanowił część lokalnego folkloru.
Z bliska Davide usłyszał jego kanciasty niemiecki akcent, z jakim tłumaczył coś wyraźnie zmieszanej i zdenerwowanej dziewczynie.
– Tam nie wolno nurrrkować! – grzmiał, twardo przeciągając głoski. – Jak cię tam zobaczę, zadzwonię do straży przybrzeżnej albo sam ci przetrzepię tyłek, zrozumiałaś?! To dla twojego dobra, dziecko... – Ton jego głosu zrobił się niemal błagalny.
Davide nie miał wielkiej ochoty na przerywanie tego autorytatywnego pouczania, ale czas go naglił.
– Przepraszam... – wtrącił się niepewnie. Oczy rozmawiającej na nadbrzeżu pary zwróciły się w jego stronę. Może tylko mu się wydawało, ale atrakcyjna, piegowata twarz dziewczyny rozpromieniła się, jakby zobaczyła długo wyczekiwanego kochanka.
Davide, ku własnemu zaskoczeniu, spłonął rumieńcem jak dzieciak.
– Proszę pana... – odchrząknął, wracając do mężczyzny w białej czapce.
– Kapitanie – poprawił go bezceremonialnie Moser.
– Kapitanie, czy widział pan może takiego starszego...
– Davide Dobravski, tak? – przerwała mu nieoczekiwanie dziewczyna. Miała miękki, dziecinny głos, idealnie pasujący do jej drobnej, choć niezwykle hojnie obdarzonej przez naturę sylwetki.
– Tak... – wyjąkał jeszcze bardziej zmieszany.
– Cześć, jestem Laura Pomaroli, przypłynęłam tu w zastępstwie mojego pradziadka.
Wyciągnęła do niego dłoń z uśmiechem, który przyprawił go o nagły skok ciśnienia.
1 Na prośbę autora w całej książce włoskie imię Davide zostało odmienione tak jak polskie imię Dawid. ↩
2fogassa – tradycyjne ciasto z weneckiej części Gardy, przygotowywane zarówno na słodko, jak i na słono. ↩
3a dopo (wł.) – później. ↩
4Ehilà! Redattore! (wł.) – Hej tam! Redaktorze! ↩