Wyspa - Eustachy Rylski - ebook + audiobook + książka

Wyspa ebook i audiobook

Eustachy Rylski

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Eustachy Rylski jest nazywany alchemikiem słowa oraz mistrzem języka i wirtuozem ukrytych sensów. Sam wyznaje skromnie: „Mam stuprocentową pewność, że swoją twórczością nie rozsupłam tajemnicy istnienia. Od czasu do czasu jednak próbuję”. Każda z opowiedzianych przez niego historii przybliża nas do tej tajemnicy bardziej i choć na chwilę zatrzymuje w zachwycie.

Zbiór Wyspa to cztery opowieści połączone jednym motywem w tle – morzem. Bohaterowie - dziewczyna z prowincji szukająca szczęścia, niepokorny ksiądz-playboy, sędziwy pisarz czy enigmatyczny wczasowicz - postawieni w niecodziennych, często ekstremalnych sytuacjach, muszą stawić czoła rzeczywistości i własnym charakterom. Snując opowieść o konkretnych ludziach, autor przygląda się naszym oczekiwaniom wobec świata i próbuje uchwycić rozdźwięk między tym, co myślimy i czujemy, a tym, co ostatecznie czynimy i mówimy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 270

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 5 min

Lektor: Eustachy Rylski

Oceny
4,0 (6 ocen)
1
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dapikus

Dobrze spędzony czas

Zaskakująca i intrygująca proza
00
tomaszamek

Dobrze spędzony czas

jak zawsze świetna literatura
00
Asiajablonska

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka i dobra książka
00

Popularność




Dziewczynka z hotelu Excelsior

I

Mężczyzna pokłócił się z żoną, wstał z koca i poszedł w stronę zielonej budki z lodami.

Dziewczynkę z psem spotkał obok wypożyczalni kajaków. Jakiś czas temu zwróciła jego uwagę, gdy podobna do ważki przebiegła z impetem koło miejsca, w którym po wielu odwrotach i nawrotach postanowili się z żoną umościć. Teraz lepiła z piasku coś, co przypominało bunkier upstrzony antenami telewizyjnymi. Mężczyzna zauważył budowlę, zbyt był jednak pochłonięty sobą, by agresywna brzydota tej konstrukcji mogła go zająć. Miał urlop, w związku z czym nic nie stało na przeszkodzie, żeby poświęcić więcej niż zwykle uwagi i czasu na natrętne myśli o godzinach, dniach, miesiącach pędzących donikąd. Urlop stał się też okazją, by jak w słuchawkach usłyszeć serce kołaczące się w piersi, zwalniające, a potem rwące ni z tego, ni z owego w panicznym galopie, poczuć pot zbierający się pod pachami i spływający skosem w korytach cienkich, wystających żeber, doświadczyć osłabienia i nudności, które dawno już nie objawiły się w tak klinicznej postaci.

Zaskakujący upał.

Słońce przymglone, morze prawie gładkie, piasek rozpalony i poszarzały, plaża pełna. Ciało obok ciała. Grubi i chudzi, ładni i pokraczni, młodzi i starzy, niektórzy już brązowi, chociaż to dopiero początek sezonu, specjalnie ruchliwi, uzurpujący sobie jakieś szczególne prawa, dumnie obnoszący swoją inność, od molo po betonowe falochrony. Większość jednak jeszcze biała, w rozmaitych odcieniach, od alabastru do ponurej szarości. Cisza spowijała tę ciżbę. Charakterystyczny zgiełk przepełnionej plaży pochłonęła rozpalona wilgoć.

Rozwydrzone na ogół mewy latały rzadko i bezgłośnie.

Od wody szedł podejrzany zapach.

Mężczyzna właśnie usiłował sobie przypomnieć, co usłyszał przy śniadaniu na temat postępującego zanieczyszczenia morza, gdy tuż przed sobą spostrzegł złą twarz z pytaniem w szarych, blisko siebie osadzonych oczach i skonstatował, że zionie na niego gorąco z blaszanej budki stanowiącej cel jego wędrówki.

Zamierzał sprawić sobie lody i nie wiedzieć czemu poprosił o lemoniadę.

To, co mu podano, było zimne, przelewające się w dłoni, zamknięte w plastikowym woreczku. Trwał tak przez chwilę niezdecydowany, co ze sobą począć, potrącany przez klientów napływających niekończącym się strumieniem do blaszaka przypominającego ogromny kanister, z którego na kilkadziesiąt metrów zionęło smrodem rozkładającego się mleka. Stał niepewnie, przytrzymując łokciem lemoniadę i gazetę, z portmonetką wetkniętą za gumkę krwistoczerwonych kąpielówek prowokujących męczący spór między nim a żoną, która w niedyskrecji rozkloszowanych nogawek doszukała się bezwstydnej intencji, a fakt, że ten problem bagatelizował, wywoływał w niej złość nie na żarty.

Obrócił się ostrożnie w stronę, z której przyszedł. Wypożyczalnia sprzętu pływającego oddalona o dwieście, trzysta metrów blikowała kadłubami świeżo pomalowanych łodzi i kajaków rozrzuconych po piasku dnem do góry. Uwijał się przy nich atletycznie zbudowany młodzieniec z obandażowaną nogą.

Mężczyzna otarł wierzchem dłoni czoło i ruszył z powrotem. Wybrał sobie miejsce koło największej z łodzi i usiadł na piasku, opierając się o nią plecami. Rozerwał plastikowy woreczek i łyknął lemoniady. Była jeszcze zimna, trochę słodka, bez smaku, kolorem przypominała morską wodę. Pomyślał sobie, że nie zabrał rurki, przez którą się sączy płyn z woreczka, pewno dlatego, że na lemoniadę nie był przygotowany. Znalazł w niej jednak zalety, których lody były pozbawione. Lemoniada nie sprawiała kłopotu. Pamiętał z dzieciństwa i lat chłopięcych, że lody w upale są szalenie absorbujące, trzeba się nimi bez przerwy zajmować, inaczej znikają w najbardziej nieprzyjemny sposób, jaki można sobie wyobrazić.

Byłbym teraz uświniony, pomyślał, lody topiłyby się w tym cholernym gorącu i uświniłbym się nimi w mig. Parsknął śmiechem i uniósł głowę. Zobaczył niewiele, bo patrzył pod słońce. Właściwie dostrzegł tylko lśniące oczy wycelowane w niego z uwagą i absolutną pewnością, że prośba będzie wysłuchana. Chodziło o zamek i psa. Dziewczynka szybko, prawie na jednym oddechu, tłumaczyła się ze swego kłopotu. A więc to i tamto, tamto i owo, rozumie, że to nic ważnego, rozumie, że jej problem może się wydać błahy, a być może i zabawny, ale skoro ma to potrwać pięć lub dziesięć minut, to fatyga, do jakiej namawia, nie kosztuje wiele.

Mężczyzna nic nie odpowiedział, a ona podała mu koniec smyczy utytłany w mokrym piasku i nie odwracając się już w jego stronę, w pełnym biegu, zawieszona między ziemią a wodą, wrzasnęła:

– Nazywa się Maka!

Pies szarpnął się konwulsyjnie raz i drugi, zaszczekał i usiadł zrezygnowany.

Mężczyzna pogłaskał go po kudłatym łebku, na co fantazyjnie zakręcony nad grzbietem ogon odpowiedział kilkoma nonszalanckimi machnięciami. Gdy pogłaskał psa po chwili, ogon poruszył się zupełnie tak samo i mężczyzna skonstatował, że kundel ma zainstalowany w środku jakiś automat, który powoduje, że po dotknięciu głowy kiwa mu się ogon, i że nie ma to nic wspólnego z nastrojem, gdyż kudłatą mordkę nastroszyła wielka tęsknota.

Właścicielka psa wróciła po kilkunastu minutach i podskakując raz na jednej, raz na drugiej nodze, by wytrząsnąć wodę z uszu, powiedziała, nie patrząc na mężczyznę, jakby jeszcze była w kąpieli:

– Dziękuję za opiekę nad psem i zamkiem.

Mężczyzna uśmiechnął się najłaskawiej, jak potrafił i ocierając twarz z potu, odezwał się po namyśle:

– Jest bardzo ładny.

– Budowałam go całe przedpołudnie – mruknęła dziewczynka zajęta morzem.

– Mówiłem o psie – wyjaśnił mężczyzna, wskazując go palcem. – I bardzo milutki, taki więcej pocieszny.

Dziewczynka zgarnęła mokre włosy z czoła i odwracając się z niechęcią w stronę mężczyzny, a może tylko z żalem od przybliżonej z powodu mgiełki linii horyzontu, po której jej wzrok zdawał się przed chwilą błądzić, zapytała zaczepnie:

– O czym pan mówi?

– Cały czas o psie.

– To suka – wyjaśniła cicho.

Mężczyzna rozłożył ręce, jak gdyby zamierzał powiedzieć: Nie ma sprawy, nie ma sprawy, moja mała, jak suka, to trudno. Po chwili zapytał:

– No, a woda?

– Wspaniała! – Teraz w głosie dziewczynki brzmiała zachęta i ślad uprzejmości.

– Ale jeszcze zimna pewno.

– Trochę zimna – zgodziła się dziewczynka, rozkładając na piasku coś, co wziął początkowo za sukienkę.

– I brudna – dodał po chwili.

– Trochę brudna – odpowiedziała dziewczynka, kładąc się na tym czymś, co on wziął za sukienkę, kiedy oglądał jej rzeczy, zastanawiając się, czy pies nie został mu ordynarnie podrzucony z zamkiem jako rękojmią powrotu właścicielki, zamkiem, który przypominał z bliska już nawet nie bunkier, tylko stertę gnoju z pozostawionymi w niej widłami. Rzekł z przekonaniem:

– W gruncie rzeczy bajoro, ściek, szambo, fuj...

– Co takiego? – Dziewczynka uniosła powiekę.

– Mówię o morzu.

– Dlaczego pan tak mówi?

– Bo mówili w radiu. Zatoka jest zatruta.

– W czym?

– W radiu.

Powieka opadła, twarz dziewczynki się postarzała, jakby światło w niej zgasło.

– Wolę telewizję. – Westchnęła i znieruchomiała, jak nieruchomieje młodość; bez drgnienia.

Młody człowiek zajmujący się łodziami przesadził szybkim, drapieżnym skokiem kadłub tej, którą wybrał mężczyzna. Był jednym z tych, którzy kimkolwiek byli lub nie byli, unieważniali na plaży wszelkie przewagi, jakie mieli nad nimi inni we wszystkich innych miejscach. Mężczyzna przypatrywał mu się z męczącą zazdrością. Rzekł bez przekonania:

– A ja radio.

– Jest pan pierwszy dzień na plaży?

– Tak, skąd wiesz?

– To widać – wyszeptała dziewczynka, przymykając oczy, po czym dodała: – Niech pan sobie położy ręcznik na ramionach, bo jutro będą bąble.

– Słońce jest słabe – odpowiedział, ale mała czymś niewidocznym, lecz wyczuwalnym, a nawet dosadnym, dała do zrozumienia, że rozmowa skończona. Dosyć to było aroganckie.

Mężczyzna zapragnął papierosa, powstrzymywała go myśl o wysiłku, jaki trzeba by w związku z tym podjąć, i ryzyko zderzenia się z niezadowoleniem żony, którą zapewnił, że wyprawa po lody nie potrwa dłużej niż kwadrans.

Wobec niezadowoleń żony bezbronny bywał jak dziecko, nie znajdował na nie żadnego sposobu i niczego nie potrafił im przeciwstawić, poza coraz bardziej zalęknionym milczeniem.

Przez chwilę się zastanawiał, czy nie sięgnąć za siebie po gazetę i nie spróbować doczytać do końca artykułu. Mówiono, że jest niecodzienny jak na poziom lokalnej prasy i zapowiada wydarzenia, których rozwoju i konsekwencji nikt nie może przewidzieć, ale doszedł do wniosku, że jest za gorąco nawet na ewenementy, a poza tym bez szczególnego zdziwienia stwierdził, że go to zupełnie nie obchodzi.

Zastanawiał się też, czy mała nie podejrzewa, że siedzi tu dla niej; trochę to śmieszne, gdyby spojrzeć z boku, ale po chwili wątpliwości doszedł do wniosku, że jest mu to równie obojętne jak artykuł, który powinien przeczytać.

Stwierdził też, że jego wymęczone dysfunkcjami ciało ogarnia kojące rozleniwienie i było to uczucie nieznane mu już od dawna. Kto wie, pomyślał, może wyjazd na wczasy był dobrym pomysłem.

A potem poczuł na powrót osłabienie i nudności, ból głowy, gorączkę i dreszcze, ale jednocześnie po raz pierwszy nie wydało mu się to takie ważne, a tym samym takie przykre jak dotychczas.

Niewątpliwie coś niedobrego działo się z jego ciałem od dawna, w tej chwili natomiast miał wrażenie, że nie przejmuje się tym tak bardzo. Wydało mu się nawet, że choroba nie dotyczy jego samego, ale kogoś, kogo raczej nie zna i raczej nie żałuje. Ta franca, rozpanoszona w nim nadal, przestała być bezlitosnym dostawcą lęku i cierpienia.

Zbliżyła się pora wczesnego, letniego obiadu. Publika zrolowała koce, zwinęła zasłony od wiatru, pozamykała parasole, ponawoływała psy i dzieci. Zrobiło się jeszcze goręcej, a morze znieruchomiało zupełnie. Spojrzał na dziewczynkę. Leżała wiotka, delikatna i smagła. Mogła mieć dwanaście, trzynaście lat. Tyle w niej było dziecka, co kobiety. Twarz miała drobną, rysy podokańczane, nos, długi i wąski, opadał nieco na końcu, jak u drapieżnych staruch z południa. Jeśli dołożyć do tego wysokie czoło i wklęsłe policzki, całość okazywała się zbyt ascetyczna, nieharmonizująca z całą resztą, afirmującą życie, piękno, młodość. Ale usta o pełnych misternie zarysowanych wargach, lśniące, niebieskie chyba oczy przesłonięte teraz powiekami o długich, uwodzicielskich rzęsach i gęste włosy dopełniały tę podejrzaną surowość rysów pociągającą dziewczęcością. Ciało miała śniade, długie i wąskie, biodra chłopięce, pośladki wypukłe, wspaniale ukształtowane. Nogi szczupłe, lecz nie patykowate, co zdarza się jeszcze dziewczynkom w tym wieku, z wyraźnie zaznaczonymi mięśniami ud i łydek. Ręce były za to wiotkie i cienkie jak tasiemki, rozrzucone teraz na rozpalonym piasku. Ramiona uniesione nieznacznie w górę, z wystającymi obojczykami, upodobniały ją do ptaka.

A więc mogłaby mieć, pomyślał mężczyzna, jak myśli się o zdarzeniach, które już miały swój czas i swoje miejsce, dwanaście lub trzynaście lat, ale tryb przypuszczający dawał wolne pole, umieszczając małą poza czasem, tym bardziej że mężczyzna sam stracił jego rachubę. Poczuł się oderwany od otoczenia w taki sposób, w jaki można się wyłączyć z czegoś duchowo, nie tracąc z tym czymś kontaktu fizycznego, który staje się zdumiewająco rozkoszny, jeśli nie jest naznaczony żadną myślą.

Z każdą chwilą był sobą coraz bardziej zdziwiony.

Od czasu do czasu zamykał oczy i obraz małej zawieszał się przed nim jak gdyby odbity na wewnętrznej stronie powiek, ale po chwili jakaś potrzeba kazała mu patrzeć znowu i było to jak zatrzymywanie oddechu, które jest możliwe, ale nie na długo. Uczucie nieobecności, którego nie mógł nazwać jeszcze sennością, tak nagłe w istocie i nieoczekiwane, jak gdyby z każdą chwilą się urealniało.

Miał dreszcze i temperaturę, odnosił wrażenie, że po paśmie zimna nadchodzi pasmo gorączki i że nie nakładają się one na siebie, tylko tkwią jak w torcie, warstwa na warstwie, lub są podobne barwom światła przepuszczonego przez pryzmat.

Przestawał trapić go upał, chociaż słońce stało teraz prostopadle do ziemi, a powietrza nie mącił żaden podmuch od morza. Dziwne, ale mimo potu, osłabienia, mdłości i łupania w głowie nie czuł się źle. Jego ciało zdawało się cierpieć, on nie. Nastrój, który stał się teraz jego udziałem, mógłby określić, choć to wręcz nieprawdopodobne, mianem błogostanu.

Bardzo wyraźnie odczuwał coś podobnego w dzieciństwie, gdy zaczynało się na przykład któreś z jego licznych i poważnych przeziębień, takie przykre, gdy musiał pokonywać długą drogę ze szkoły do domu, lub gdy kazano mu siedzieć przy stole, aż nie skończą starsi, i takie cudowne, gdy matka z zatroskaną miną pakowała go do łóżka i wsuwała mu termometr pod pachę, a on odwracał się do ściany, już w zupełnej obojętności wobec świata, wyzwolony ze wszystkich obowiązków i powinności, przykryty po czubek głowy prześcieradłem, sycący się własnym oddechem, wypełniony jedną myślą: że nim każą mu się odwrócić, by wyjąć termometr, on w chorobowym błogostanie, kiedy miło bolą kości, a ciało zdaje się rozsychać od gorączki, ale jeszcze nie nadchodzi jej złowieszcza, nocna fala, przez dziesięć minut będzie się rozkoszował ciszą, spokojem i łagodnością.

Otworzył nagle dłoń i piasek, który w niej trzymał, opadł z cichutkim szelestem na ziemię. Dmuchnął na palce i rozciągając nimi nozdrze, wydobył z nosa pokaźną kozę, z brzegu twardą i spieczoną, dalej lekko wilgotną i galaretowatą. Zaczął lubieżnie toczyć ją w palcach. Kulka robiła się coraz mniejsza, coraz bardziej rozkoszna w dotyku. Po kilku minutach gdzieś się jednak zawieruszyła. Opuścił głowę i zaczął jej szukać na swym wzdętym, porosłym rudymi włosami brzuchu. Odchylił gumkę kąpielówek i bez specjalnej nadziei, że będzie mógł odnaleźć kozę, małą już jak wesz, włożył tam rękę. Kulki nie znalazł, ale na wysokości penisa natrafił na metkę, której istnienia w tym miejscu nie podejrzewał. Zgiął się wpół, pochylił głowę, jak mógł najniżej, i naciągając kąpielówki do granic wytrzymałości, przeczytał napis: Jeleniogórskie Zakłady Tworzyw Syntetycznych. Tkanina superbistor.

Zwolnił gumkę i prostując się powoli, mruknął z satysfakcją:

– No proszę.

– Co pan mówi? – Dziewczynka uniosła się na łokciu i zwróciła w jego stronę porcelanową twarz.

– Nie, nic – odpowiedział po dobrej chwili, opierając się ponownie o łódź.

– Czy coś się stało? – zapytała, nie udając troski.

– Wyleciała mi z palców taka mała rzecz. Zupełnie niewielka. Miałem ją jeszcze przed chwilą, dosłownie przed momentem, a teraz taki kłopot... – Machnął ręką. – Zresztą nic ważnego. – Innym już tonem zapytał: – Spałaś?

– Nie, słuchałam.

– Czego?

Popatrzyła z roztargnieniem, wzruszając ramionami, jakby zdziwiona, że można zadać tak niemądre pytanie.

Powiedziała dobitnie, twardo, kategorycznie:

– Morza!

– Nie słychać go – rzekł powoli mężczyzna i się zawahał. – Nie ma wiatru, nie ma fal, jest spokój i morza nie słychać.

– Ja słyszę, jak zawsze. – Westchnęła i ponownie opuściła głowę na piasek.

Publika wróciła z obiadu w nadkomplecie. Zgrzana, oblepiona potem, taszcząc z sobą na powrót koce, ręczniki, termosy, psy, dzieci i kolorowe zasłony od wiatru, chociaż go nie było. Plaża wypełniła się jej przytłumioną tylko trochę energią, rozpływającą się w leniwych rozmowach, jazgocie dzieci, nawoływaniach bez odpowiedzi i odpowiedziach bez pytań. Wszystko to źle niosło się w wilgotnym, gęstym powietrzu; tkwiło jak w syropie, zastygłe i obezwładniające.

Mężczyzna nabierał ochoty na rozmowę z dziewczynką. Mimo że z niechęcią przysłuchiwał się chaotycznej paplaninie, która osaczała go ze wszystkich stron – a może właśnie dlatego – sam zapragnął też mówić. Przebiegł myślami po tematach, o które mógłby zaczepić, ale jedne wydały mu się zbyt poważne, inne zbyt proste. Najlepiej chyba o psie, doszedł do wniosku; to temat neutralny, a mała wydaje się bardzo do psa przywiązana. Podniósł rękę i wskazał kundla.

– Ten pies...

– Nazywa się Maka – odpowiedziała dziewczynka, przerywając mu z wyczuwalną kpiną i poczuciem przewagi.

Zirytowało go to, więc rzucił ostro i, co wręcz rozkoszne, bezkarnie:

– No właśnie, a ty?

– Inte.

– Jak?

– Inte.

– Dziwne imię. Kto ci je wymyślił?

– Ojciec był żeglarzem.

– Co to ma do rzeczy?

– Nic, ale nim był.

Mężczyzna się zafrasował. Pokręcił głową, jak to się zdarza, gdy słyszymy coś, co się nie zgadza z naszym wyobrażeniem świata, i rzekł cicho:

– To bardzo interesujące.

– Malował też obrazy. – Dziewczynka uwodzicielskim gestem odsunęła włosy znad czoła. – Zawsze wodę albo wodę i topielca. Nikt tych obrazów nie chciał i ojciec zawalił nimi całą piwnicę. Czasami tam schodzę i je oglądam.

– To bardzo interesujące – powtórzył mężczyzna.

– Kiedyś namalował ogród nad morzem. Topielca powiesił na drzewie, do góry nogami.

– Do góry nogami?

Skinęła głową.

– No tak – westchnął mężczyzna i zafrasowany jeszcze mocniej, choć w głębi duszy rozkosznie obojętny, zapytał: – Jesteś tu sama?

– Na plaży tak.

– A w ogóle?

– W ogóle jestem z mamą.

– Mama została w domu?

– W hotelu.

– Pozwala ci samej...?

– Widocznie tak.

Skrzywił się i rzekł wolno, podkreślając słowa gestem ręki:

– No, to jednak nie jest oczywiste. Może okłamujesz mamusię, mówiąc, na przykład, że idziesz do parku albo do kina. Może mamusia nigdy nie zgodziłaby się na twoje samotne kąpiele, gdyby o nich wiedziała.

Dziewczynka popatrzyła na mężczyznę uważnie, a on dostrzegł w jej spojrzeniu jak gdyby drugie spojrzenie, prawdziwsze od pierwszego. Coś pociągającego, ale niebudzącego zaufania. Godzinę wcześniej wprawiłoby go to w zakłopotanie.

Uniosła się na łokciu i powiedziała:

– Jest coraz goręcej.

Zgodził się z nią.

– Więc może byśmy weszli do wody, tak po kolana, skoro nie lubi pan pływać.

– Nie powiedziałem, że nie lubię pływać.

– Świetnie, wejdziemy w takim razie głębiej.

Gdy pomyślał, że aby wejść do wody, trzeba ruszyć się z miejsca, jego mdłości przybrały na powrót dokuczliwy charakter.

– Nie czuję się ostatnio dobrze – mruknął. – Kąpiel mogłaby mi zaszkodzić.

– Morze się już nagrzało, jest przygotowane. – Dziewczynka podniosła się z piasku.

– Nie o to chodzi. – Westchnął. – No dobrze, a co z psem?

– Poczeka na brzegu. Będziemy go mieli na oku.

Ruszyli ku wodzie. Dziewczynka przodem, zgrabnie klucząc między plażowiczami, mężczyzna parę kroków za nią, osuwając się na rozpalonym, sypkim piasku. Kiedy stanęli na brzegu, tak, że leciutka fala obmywała im stopy, zauważył, że nie jest wyższy od dziewczynki, a nawet przeciwnie, raczej niższy. Jego ciało wydało mu się wyjątkowo białe z nieapetycznym żółtym odcieniem. Dotyczyło to szczególnie obsypanych żylakami łydek.

Do wody weszli równocześnie, ale mężczyzna wycofał się po kilku krokach. Dziewczynka machnęła zachęcająco ręką. Spróbował raz jeszcze, ze wstrętem ochlapując sobie nogi i tors. Po chwili wrócił na brzeg. Dziewczynka wypłynęła daleko za linię żółtych boi wyznaczających rewir kąpielowy. Wróciła po kwadransie. Mężczyzna wyrzucał jej ryzyko takiej kąpieli, wspominając coś o skurczach i zdradzieckich głębiach. Powiedział to nonszalancko, z uśmieszkiem mającym sugerować dystans do tej przestrogi, było w tym jednak za dużo niepokoju, by mała nie zwróciła na to uwagi.

Zanurzyli w wodzie psa, który narobił potwornego wrzasku i wyrywał się tak energicznie, że mężczyzna stracił w pewnym momencie równowagę i wywrócił się, mocząc bistorowe kąpielówki.

Potem leżeli oboje na piasku, dotykając się ramionami. Mężczyzna dowiedział się, że mała przyjeżdża tu z matką od kilku lat, na cały sezon. Mieszkają w hotelu. Matka cierpi na światłowstręt i wychodzi dopiero wtedy, gdy się ściemnia. Wraca późno w nocy lub o świcie. Ojciec utonął podczas jednej ze swych żeglarskich wypraw dawno temu i mała go nie pamięta. Nie ma rodzeństwa. Mieszka razem z matką w niewielkim mieście otoczonym lasami. Przedtem mieszkali podobno gdzie indziej, ale gdzie, nie pamięta, tak jak nie pamięta również jej matka. W domu często ogląda telewizję, szczególnie jak są filmy dla dorosłych. Na pytanie mężczyzny, czy nie przykrzy się jej samej, odpowiedziała, że wprost przeciwnie, bardzo to lubi, a poza tym ma zawsze wrażenie, że ktoś z nich jest obok niej. Matka wychodzi i wraca późno, czasami nad ranem, ale jej się wydaje, że nie zostaje w domu sama.

Mężczyzna się nie dowiedział, kim są ci, którzy nie pozostawiają jej samej. Odniósł wrażenie, że ona też tego nie wie.

Z plaży wyszli koło czwartej. Dziewczynka, poprawiając psu smycz, poinformowała:

– To znajda, ma trzy lata i już dwa razy dzieci. Raz były lisy. Mieszkamy niedaleko lasu i mama mówiła, że Maka musi się tam puszczać. Kiedyś urodziła nawet borsuka.

– No, to już zmyślasz – zaoponował mężczyzna.

– Nie, daję słowo, raz były lisy, a raz szczeniaki i borsuk.

Przeszli w poprzek skwer, potem ulicę zasmrodzoną benzyną z nadtopionym asfaltem i znaleźli się w parku, w którym było duszno i czuć było spaliny. Koło kamiennej bramy, zwieńczonej wierzbami płaczącymi, dziewczynka przystanęła i dźwigając psa, żeby przejść ruchliwą arterię, powiedziała:

– Ja tu skręcam.

Mężczyzna stał nieruchomo, przyłożywszy spocone dłonie do szwów spodni. Po chwili zapytał, czy nie miałaby nic przeciwko temu, aby jutro zbudowali jakiś zamek.

– Piasek jest suchy i obsypuje się – rzekła nonszalancko dziewczynka.

– No tak – mruknął i pochylając głowę, powiedział: – W każdym razie będę na plaży, gdzieś w okolicy kajaków, gdybyś...

– Znajdę pana – przerwała mu i zeszła z chodnika.

– Gdzie mieszkasz?! – zawołał za nią, gdy była już na środku szosy.

– W hotelu Excelsior! – odkrzyknęła, nie odwracając głowy. Po chwili zginęła w tłumie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Projekt okładkiKarolina Żelazińska
Ilustracja na okładceElinacious / Adobe Stock
RedakcjaKatarzyna Krawczyk
KorektaJadwiga PrzeczekBogumiła Jędrasik
Copyright © by Eustachy Rylski, 2022 Copyright © Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2022
ISBN 978-83-8032-707-8
Wielka Litera Sp. z o.o. ul. Kosiarzy 37/53 02-953 Warszawa
Konwersja: eLitera s.c.