Wybrana dla niego - S.B. Vinter - ebook + audiobook
BESTSELLER

Wybrana dla niego ebook i audiobook

S.B. Vinter

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

50 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy namiętność może się okazać niebezpieczna?

 

Dwudziestoletnia Maya właśnie pochowała babcię, która się nią opiekowała. Okazuje się, że dziewczyna nie ma czasu na żałobę, musi odnaleźć matkę, bo ta w zamian za swoje życie obiecała córkę przywódcy gangu motocyklowego. Szukając matki, Maya trafia do klubu motocyklowego Blasted. Jak na ironię, odnajduje tam prawdziwą rodzinę, z którą siedemnaście lat temu brutalnie ją rozdzielono. Dziewczyna poznaje tam również Shade’a, przystojnego i twardego przywódcę klubu, który na pierwszym miejscu stawia klubowych braci, alkohol i piękne kobiety. Wszystko się zmienia, kiedy poznaje Mayę. Mimo początkowej niechęci spowodowanej okolicznościami, w których się poznają, rodzi się między nimi uczucie. Niestety nic nie trwa wiecznie, o czym już wkrótce przyjdzie im się boleśnie przekonać. Przywódca konkurencyjnego gangu postanawia odebrać swoją własność. Porywa dziewczynę…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 253

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 22 min

Lektor:

Oceny
4,3 (884 oceny)
507
212
111
43
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KaDarka94
(edytowany)

Całkiem niezła

Czuje się jakby ktoś ukradł z tej książki przynajmniej sto stron- mam na myśli nawiązywanie relacji pomiędzy główną bohaterką, a Shadem.
SylaRoyston

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam książki o bikerach 😍czekam na kolejne części ❤️
30
Katrina9213

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo wciągająca historia
30
S3niorit4

Nie oderwiesz się od lektury

Jak dla mnie rewelacja czytana przezemnia na wattpad ^^ czekam na 2 cz ;)
30
marta08071983

Nie oderwiesz się od lektury

Extra, teraz czas na Blair i Caldera!!!
20

Popularność




Tytuł: Wybrana dla niego

Copyright © S.B. Vinter, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska

Redakcja: Maria Zając

Korekta: Justyna Kukian

ISBN 978-91-8034-827-0

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Mojej mamie

Alabama, 12 marca 2020 roku

Nie!

Błagam, nie!

Spanikowana rozglądam się po zdewastowanym pomieszczeniu i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co oznacza ten bałagan.

Była tu.

Jezu Chryste. Jeśli zabrała pieniądze, to jestem w ciemnej dupie!

Biegnę do swojego pokoju, po drodze potykając się o porozrzucane rzeczy. Dom wygląda jak po przejściu tornada. Wszędzie leżą porozbijane szklanki i talerze. Wszystko, co zostało wyrzucone z półek i szuflad, również zniszczone, wala się po ziemi. Kiedy docieram do celu, ogarnia mnie taka wściekłość, że mam mroczki przed oczami. Deska podłogowa, pod którą chowałam pieniądze, znajduje się teraz obok łóżka. Skrytka okazuje się pusta – wszystkie moje oszczędności zniknęły. Zamykam oczy i biorę kilka uspokajających oddechów, następnie rozglądam się po pokoju, a właściwie tym, co z niego zostało. Na ziemi leży kupka pociętych szmat, na którą składa się większość moich ubrań. Materac także jest cały pocięty – pewnie najpierw tam szukała kasy. Od zawsze to właśnie pod materacem chowałam wszystkie prezenty od mamy. Ta suka Connie o tym wiedziała. Cóż, jak widać, o skrytce w podłodze też musiała się jakoś dowiedzieć. Nie było jej dziesięć lat. Dziesięć. Kurwa. Lat! Nie raczyła się zjawić nawet na pogrzebie własnej matki. Gdy patrzę na ogrom zniszczeń w całym domu, nie mam wątpliwości, że to była ona.

Wychodzę z pokoju i kieruje się do salonu. Rozglądam się po pomieszczeniu. Łzy napływają mi do oczu, kiedy zauważam, że wszystkie kule śnieżne są rozbite. Nie została ani jedna! Zbierałyśmy je z mamą latami. To nie mógł być zwykły włamywacz lub szukający towaru narkoman. Leki mamy nadal leżą na stole. Buteleczki z tramadolem są pełne, każdy złodziej albo ćpun wiedziałby, co z nimi zrobić. Connie musiała jakoś ustalić, że sprzedałam samochód i wszystko inne, co miało jakąkolwiek wartość.

Jutro zamierzałam zanieść pieniądze do banku i spłacić część kredytu, który mama zaciągnęła, żeby opłacić swoje leczenie. Teraz wszystko szlag trafił!

Od dwóch godzin pakuję zniszczone rzeczy do czarnych worków na śmieci. Oczy mnie pieką i czuję, że cały tusz spłynął mi po twarzy. Pewnie wyglądam tak nędznie, jak się czuję. Straciłam wszystkie pamiątki po mamie. Może chociaż parę zdjęć uda się uratować – są bardzo pogniecione, lecz na szczęście całe.

Podnoszę jedno z podłogi. Mam na nim może trzy lub cztery lata. Siedzę na starej poprzecieranej sofie. Moją uśmiechniętą i całą wysmarowaną niebieską mazią buzię otacza burza loków w kolorze truskawkowego blondu. Pamiętam dzień, w którym zrobiono to zdjęcie, byłam taka szczęśliwa. To właśnie wtedy zrozumiałam, że mogę z nią zostać, że będę bezpieczna. Tego dnia mama zabrała mnie do centrum handlowego w Prattville, gdzie wybrałam kolor farby, a następnie przez kilka godzin pomagałam jej malować swój nowy pokój. Tak bardzo mi jej brakuje. Chowam fotografię do kieszeni spodni. To nie czas na tego typu wspomnienia, nie mogę się jeszcze bardziej rozkleić. Po zapakowaniu większości rzeczy postanawiam zrobić sobie przerwę i zamówić coś do jedzenia. Wybieram właśnie numer do ulubionej knajpki, gdy za drzwiami rozlega się jakiś hałas. Zaraz potem słyszę przekleństwa.

Znam ten głos…

– Co do chuja?

Drzwi wejściowe z hukiem odbijają się od ściany, a do domu wpada jak burza moja najlepsza i w sumie jedyna przyjaciółka, Sofia. Za nią, z taką samą finezją, wchodzi jej chłopak Gavin.

– Jezu, Maya, nic ci nie jest? Dzwonię do ciebie od dwóch godzin. Gdzie masz telefon? – warczy Sofia.

Nim jednak zdążę odpowiedzieć, rozlega się jej głośny pisk:

– Byli tu! Gavin, oni tu byli!!

– Ta… Widzę – mówi chłopak Sofii, rozglądając się po moim zniszczonym salonie.

– Musisz się spakować i wynosimy się stąd w cholerę, zanim wrócą – krzyczy moja przyjaciółka.

– Jak widzisz, ja już nie mam czego pakować, prawie wszystko nadaje się do kosza. Zaraz… Jacy oni?

Sofia spogląda teraz na Gavina, jakby szukając u niego pomocy.

– Doszły mnie słuchy, że kilku członków Loki Riders o ciebie pytało, a to nie są mili ludzie. Widzę, że ustalenie twojego adresu nie zajęło im zbyt dużo czasu.

Patrzę na tego ogromnego faceta i nie mam pojęcia, o czym on gada.

– Loki? Jak ten nordycki bóg? – pytam z uśmiechem, bo cała sytuacja wydaje się całkiem absurdalna.

– Maya! – grzmi Gavin. – To nie czas na żarty. Musimy się zbierać. Nie chcę się na nich natknąć, gdy jestem tutaj z Sofią. Zbieraj się, jedziesz z nami. Widzisz, co zrobili z twoim domem? Jak myślisz – co zrobią z tobą?!

– Po pierwsze, nie krzycz na mnie! Jedyny klub motocyklowy, jaki znam, to twój! Po drugie, to była Connie!

– Dlaczego myślisz, że to ona? – pyta Sofia.

Przenoszę wzrok na przyjaciółkę, po czym odpowiadam:

– Rozejrzyj się. Nic tu nie zostało. Wszystko, co jest w tych workach, nadaje się na śmietnik. Tylko jedna osoba byłaby zdolna zrobić coś takiego. Poza tym wiedziała, gdzie szukać kasy.

***

Siedzę na sofie zwinięta w kłębek i usiłuję poukładać sobie w głowie wszystko, czego się przed chwilą dowiedziałam.

Faceci, o których mówił Gavin, specjalizują się przede wszystkim w narkotykach. Słyną ze swych okrutnych zbrodni. Żeby rozszerzyć swoje terytorium, dokonują kradzieży i mordują członków konkurencyjnych grup motocyklowych. Chłopakowi Sofii udało się ustalić, że Connie dość często była widywana z ludźmi z Loki Riders, a teraz dziwnym trafem oni szukają mnie.

– No dobrze – wzdycham. – Wytłumaczcie mi, bo czegoś tu nie rozumiem: niby dlaczego mieliby szukać mnie? Nie mam z Connie nic wspólnego, a poza tym nie widziałam tej suki od wielu lat!

– Tego właśnie próbujemy się dowiedzieć. Moi ludzie już nad tym pracują.

Spoglądam na Gavina, który przypomina wojownika. Cały w tatuażach. Celtyckie wzory oplatają oba jego ramiona, a reszta tatuażu znika pod koszulką. Jest ogromny, mierzy około stu dziewięćdziesięciu centymetrów. Nie znam go tak dobrze jak Sofia, ale z tego, co zdążyłam zauważyć, trudno go wyprowadzić z równowagi. Jednak dzisiaj wygląda, jakby miał ochotę rozszarpać kogoś gołymi rękami. Dlatego domyślam się, że sprawa jest naprawdę poważna.

Godzinę później przyjaciółka lokuje mnie w jednym z wolnych pokoi, gdzie momentalnie zasypiam. Budzi mnie pukanie do drzwi. Sofia wchodzi do środka, nie czekając na zaproszenie.

– Musimy pogadać – mówi. – Ogarnij się i zejdź na dół. Gavin już tam czeka. – Po czym szybko wychodzi, nie patrząc mi w oczy.

Coś jest nie tak, wiem to. Wstaję i idę do łazienki, tam szybko załatwiam swoje sprawy. Następnie spryskuje twarz wodą. Przyglądam się sobie w lustrze – wyglądam okropnie. Jestem blada i mam sińce pod oczami. Nakładam trochę fluidu i tuszuję rzęsy. Tyle musi wystarczyć. Kończę toaletę i kieruje się schodami w dół.

Nagle staję jak wryta. Z miejsca, w którym się znajduję, widzę cały salon. Dostrzegam trzech facetów. Stoją do mnie tyłem. Każdy ma na sobie klubową kamizelkę. Podobnie jak chłopak mojej przyjaciółki, są wysocy i dobrze zbudowani. Jestem zaskoczona, bo gdy dotarliśmy do klubu kilka godzin wcześniej, nikogo tu nie było. Gavin powiedział, że reszta załogi udała się do oddziału macierzystego w Nashville.

– Najwyraźniej nie wszyscy – mruczę do siebie, ale chyba dość głośno, bo po chwili gapią się na mnie wszyscy trzej gorący jak piekło bikerzy.

Przyglądam się im po kolei. Facet z mojej lewej strony wygląda jak młodsza wersja Gavina. Jego ciemnoczekoladowe włosy sięgają ramion, a oczy są w kolorze jasnej zieleni. Cudownie zarysowana szczęka z kilkudniowym zarostem dopełnia wygląd typowego bad boya. Tak jak jego koledzy ma na sobie skórzane spodnie, które idealnie podkreślają muskularne uda. Spod podwiniętych rękawów czarnej koszulki wystają kolorowe tatuaże. To musi być Asher, młodszy brat Gavina. Sofia często o nim opowiadała, a właściwie to opisywała dramaty, które się rozgrywały, ponieważ gość pieprzył wszystko, co miało dwie nogi. Przez to dochodziło do regularnych walk między kobietami w klubie, i nie tylko. Dwaj pozostali są równie gorący. Uśmiechają się, bo nie mają wątpliwości, że podoba mi się to, co widzę. Czuję, że się czerwienię. Właśnie wtedy, gdy zamierzam odwrócić się na pięcie i znaleźć jakąś mysią dziurę, by się w niej schować, odzywa się Sofia:

– Jesteś w końcu – mówi, podchodząc do mnie. – Wytrzyj ślinę – szepcze.

– Asher, Max, Colton, to moja przyjaciółka Maya. – Podnoszę rękę i macham do nich.

Macham… Jezu, co się ze mną dzieje?

– Cześć. – Udaje mi się wydusić tylko tyle. Nie wiem, co jest grane. To pewnie szok, zwarcie w mózgu, albo coś…

– Ja pierdolę, zdecydowanie zaklepuję – odzywa się blondyn stojący pośrodku.

Całe towarzystwo wybucha śmiechem. Nawet cholerna Sofia chichocze.

– Macie jakieś wiadomości? – pyta Gavin, a w jego głosie słychać irytację.

– Tak. I to nie są dobre wieści – odpowiada Colton, jeśli się nie mylę.

– Tego już się domyśliłem. Więc?

– Niejaka Connie kręciła się jakiś czas koło Trashera, skarbnika Loki Riders. Miesiąc temu zniknęła razem z klubową forsą. Daleko nie uciekła. Znaleźli ją dwa dni później, razem z częścią hajsu, której nie zdążyła przepuścić.

– Jak rozumiem, suka jest już martwa?

– No właśnie nie. Co ciekawe, poszli z nią na układ. – Colton spogląda wprost na mnie. – W zamian za darowanie życia zaoferowała Dashowi, prezesowi Loki Riders, swoją córkę.

***

Podjeżdżam pod ogromną bramę wjazdową. Cholera, to wygląda raczej jak wrota. Jak znam swoje szczęście, te wrota prowadzą do piekieł. Parkuję pożyczonego od Sofii starego forda zaraz za bramą.

Im bliżej wejścia, tym lepiej. Nigdy nie wiadomo, czy nie będę musiała stąd uciekać. Rozglądam się dookoła. Miejsce sprawia wrażenie zadbanego, a budynek wygląda raczej normalnie. Okna, z których sączy się światło, chyba są całe, z elewacji nie odpada farba, a właśnie tego się spodziewałam po wysłuchaniu opowieści Gavina. Jeszcze raz sprawdzam adres w telefonie i faktycznie wszystko się zgadza. Z bijącym sercem odpinam pasy i już mam wysiąść z samochodu, gdy przypominam sobie o broni ukrytej pod siedzeniem pasażera.

Może i jestem idiotką. Przyjechałam przecież sama do siedziby klubu Blasted, a od domu dzielą mnie dwie i pół godziny jazdy. Ale w razie czego mam pistolet. Chociaż prawda jest taka, że nawet nie mam pojęcia, jak tej broni użyć, gdyby zaszła taka potrzeba. Więc… w sumie tak, jestem idiotką.

Mama wiele razy próbowała mnie namówić na naukę strzelania, w końcu mieszkałyśmy w Alabamie i powinno być to dla mnie tak naturalne jak jedzenie czy picie. Ale nie, ja wolałam książki. Jestem przekonana, że mam w torbie swoją ulubioną Jude the Obscure Thomasa Hardy’ego.

– Zawsze mogę jej użyć, żeby się obronić – prycham sama do siebie. Uzbrojona w książkę zmierzam do klubu pełnego niebezpiecznych facetów. Tak, to bez wątpienia się uda. Od budynku dzieli mnie może sześćdziesiąt metrów, a już stąd słyszę dudnienie muzyki. Gdy idę żwirowym podjazdem, moje serce przyśpiesza z każdym krokiem. Wycieram spocone dłonie w nogawki spodni i biorę kilka głębokich oddechów. Gdy znajduję się może dziesięć metrów od wejścia, drzwi otwierają się z hukiem. Zza nich wyłania się ogromny mężczyzna, grubo po pięćdziesiątce. Chwiejnym krokiem podchodzi do balustrady. Zapala papierosa i w tym momencie mnie zauważa. Gdy lustruje mnie z góry na dół, na jego pijanej twarzy zakwita lubieżny uśmiech. Otwiera usta i coś mówi, ale słyszę tylko niezrozumiały bełkot. Najwyraźniej facet ma już dość. Ostrożnie podchodzę do otwartych drzwi, starając się zanadto nie zbliżać do pijanego mężczyzny.

Zaglądam do środka i zamieram. Myślałam, że zobaczę normalną imprezę, pijących i tańczących ludzi. Ale się myliłam… Daleko temu do normalności. Kobiety i mężczyźni są w różnym stopniu rozebrani. Z miejsca, w którym stoję, nie jestem w stanie dostrzec osoby, której szukam. Wchodzę więc w głąb pomieszczenia. Cholernie tu tłoczno, większość zgromadzonych uprawia seks lub właśnie do tego zmierza, a reszta się temu przygląda, śmiejąc się i pijąc. To regularna orgia. Sofia czasami opowiadała o imprezach w klubie Gavina, ale chyba dużą część tych historii pominęła. Z przodu tego lokalu znajduje się coś na kształt baru. Na półkach stoi alkohol. Mimo dudniącej muzyki i przekrzykujących się imprezowiczów słyszę charakterystyczny piskliwy głos. Wszędzie go rozpoznam. Jeszcze jej nie widzę. Przeciskam się między ludźmi, kobiety rzucają mi zdziwione lub pogardliwe spojrzenia. Tak. Wiem, że tutaj nie pasuję, chociażby dlatego, że mój ubiór jest kompletny. Od razu wzbudzam niechęć przedstawicielek swojej płci. Dzisiaj jednak mam to głęboko w dupie. Mój cel stanowi znalezienie Connie, a nie nowych przyjaźni.

Kiedy docieram mniej więcej na środek pomieszczenia, dostrzegam przy barze grupkę kobiet pijących szoty. Wśród nich widzę tlenioną głowę swojej rodzicielki. Nigdy nie widziałam jej w kolorze innym niż spalony blond. Gdy byłam dzieckiem, znalazłam album ze zdjęciami. Stąd wiem, że naturalny kolor włosów Connie – podobnie zresztą jak jej mamy – to ciemny kasztan, a twarz ma obsypaną piegami, które skrzętnie chowa pod ciężkim makijażem. Za to ja w ogóle nie przypominam swojej matki. Mierzę sto sześćdziesiąt pięć centymetrów, więc jestem od niej jakieś dziesięć centymetrów niższa, i mam sięgające do pasa włosy w kolorze truskawkowego blondu. Moje oczy – w przeciwieństwie do jej wąskich i piwnych – są w kształcie migdałów, w kolorze jasnozielonym z żółtymi plamkami na brzegach źrenic. Tak więc jestem pewna, że większość cech wyglądu odziedziczyłam po ojcu. Niestety, nie dane mi było go poznać. Mama nie chciała o nim zbyt wiele mówić. Gdy okazało się, że Connie jest w ciąży, zwinął manatki i ślad po nim zaginął. Może to i lepiej. Z pewnością nie był kimś, z kim chciałabym spędzać czas, w końcu trzymał z Connie, a to dużo o człowieku świadczy.

Gdy widzę ją teraz, jak siedzi i pije, taka wyluzowana i zadowolona, cała moja frustracja i złość, którą gromadziłam przez lata, próbują się wydostać na zewnątrz. Podchodzę do Connie i staję za jej plecami, ona mnie nie widzi, ale jedna z jej towarzyszek już tak, więc szturcha ją i pokazuje do tyłu – na mnie. Nie daję Connie czasu na reakcję. W momencie, gdy odwraca się w moją stronę, wyciągam rękę i wymierzam jej cios w twarz. Kobieta odbija się od baru. Podnosi na mnie swoje zszokowane oczy. Całe jej towarzystwo milknie, natomiast na twarzy Connie maluje się przerażenie. Tego się zupełnie nie spodziewałam. Przez całe swoje życie miałam do czynienia z różnymi jej uczuciami i zachowaniami, od nienawiści po agresję, lecz nigdy nie widziałam u niej strachu.

– Co ty tutaj robisz? – pyta, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby czegoś szukała. – Nie powinno cię tu być! – warczy.

– Co ja tutaj robię? – wybucham głośno.

Moje zachowanie sprawia, że coraz więcej ludzi zwraca oczy w naszą stronę.

– Co ja tutaj robię? – pytam raz jeszcze, zbliżając twarz do twarzy Connie.

Nagle jej oczy robią się ogromne z przerażenia, gdy patrzy na kogoś za mną.

Nim zdążę się odwrócić, słyszę ochrypły męski głos.

– Co tu się, kurwa, odpierdala? Connie, prezes chyba jasno się wyraził, że jedna twoja wpadka i wylatujesz. Nie należysz do klubu, ale wiesz, jakie tu obowiązują zasady. Jeśli dowiem się, że podniosłaś rękę na którąkolwiek z suk, to jeszcze dziś twoje dupsko wyląduje na ulicy, zrozumiałaś? – Karcący ton tego mężczyzny sprawia, że włosy stają mi dęba.

– Drake, to nie była jej wina – odzywa się jedna z koleżanek Connie, chyba ta, która pierwsza mnie zauważyła. – To ta dziwka zaczęła! – tłumaczy, wskazując na mnie palcem. Connie, która właśnie przykłada dłoń do swojego krwawiącego nosa, mówi:

– Nic się nie dzieje, Drake, to było tylko małe nieporozumienie. Już wszystko jest wyjaśnione. – Głos jej się trzęsie. – To moja znajoma, która właśnie wychodzi – wypowiadając ostatnie zdanie, patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.

Connie nigdy nikogo się nie bała, a już tym bardziej nikt nigdy jej nie rozkazywał. Hmm… dziwne. Jestem bardzo ciekawa, kto wywołał u mojej matki taką reakcję.

W tym momencie odwracam się w stronę tajemniczego Drake’a. Stoi za mną największy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziałam. Jego brązowe włosy są lekko oprószone siwizną. Na oko może mieć jakieś czterdzieści, może czterdzieści pięć lat. Ostre rysy jego twarzy sprawiają, że lekko się wzdrygam. Chyba to dostrzega, bo na jego ustach zakwita uśmiech. Następnie spogląda na Connie.

– Mam uwierzyć, że ta słodka istota to twoja znajoma? – Wzrok Drake’a znów wędruje w moją stronę. I w tej samej chwili jego postawa się zmienia. Krzyżuje dłonie na piersi, przechyla głowę i marszczy brwi. Wygląda, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. – Jak masz na imię, skarbie? – pyta.

– M-maya – mówię trzęsącym się głosem. Kurwa. Właśnie do mnie dociera, jak jestem głupia. Przecież mogą mnie zabić lub zgwałcić, a kobieta, która mnie urodziła, nie kiwnie nawet palcem w mojej obronie. Ba, jestem pewna, że jako pierwsza by się zgłosiła, żeby pomóc moim oprawcom.

– Maya – powtarza po mnie Drake, a ja wytężam wszystkie siły, by się nie odwrócić i nie uciec.

Zaczynam się nerwowo zastanawiać, czy będę w stanie dobiec do drzwi. Rozglądam się po pomieszczeniu i zdaję sobie sprawę, że nie mam szans na ucieczkę. Wokół nas zebrali się już chyba wszyscy, i teraz na nas patrzą. Na szczęście częściowo zdążyli się ubrać. Widzę, jak mój rozmówca kiwnięciem przywołuje kogoś z tłumu. Zaraz podchodzi do niego chłopak, mniej więcej w moim wieku. Nie ma na sobie kamizelki, więc chyba nie należy do klubu. Drake nachyla się ku niemu i coś szepcze. Tamten kiwa głową i odchodzi.

– Daj spokój, Drake – mówi Connie. – Ona już wychodzi – zarzeka się, łapiąc mnie za ramię.

W tej samej chwili Drake kiwa głową na faceta stojącego po prawej stronie mojej matki. Connie natychmiast zostaje ode mnie odciągnięta. Przełykam nerwowo ślinę, gdy widzę, jak szarpie się i wije w żelaznym uścisku bikera, lecz na próżno. Facet wygląda jak Hulk na sterydach. Connie jest bez szans.

– Ona ma rację, powinnam sobie pójść. – Kolejny już raz przełykam nerwowo ślinę.

Drake znów taksuje mnie wzrokiem.

– Powiedz mi, skarbie: co taka śliczna młoda dziewczyna robi z kimś takim jak ona? – Ostatnie słowo wypowiada z obrzydzeniem.

Wiem, że powinnam zamknąć twarz i nie pogarszać jeszcze bardziej swojej sytuacji, ale mimo to mówię:

– Ktoś włamał się do mojego domu i zabrał wszystkie moje oszczędności. Myślę, że to była ona.

– To poważne oskarżenie, skarbie. Kiedy to było? I dlaczego myślisz, że zrobiła to Connie?

– Jakieś trzy dni temu, gdy chowałam na cmentarzu matkę. Jestem pewna, że to była ona. Tylko Connie tak bardzo mnie nienawidzi, żeby zrobić coś takiego.

W tym momencie słyszę, jak ta siarczyście przeklina mężczyznę, który ją przytrzymuje. Próbuje mu się wyrwać, lecz na wielkim bikerze nie robi to żadnego wrażenia.

Drake robi krok w moją stronę i kładzie mi dłoń na ramieniu. Cała sztywnieję, a krew pulsuje mi w uszach. Od razu wyczuwa moje napięcie, bo natychmiast cofa rękę.

– Przykro mi z powodu twojej straty, ale dalej nie rozumiem, co z tym wszystkim wspólnego ma Connie i z jakiego powodu miałaby cię nienawidzić.

Zastanawiam się, jak mu to wyjaśnić. I tak powiedziałam już za dużo. Może jeśli powiem wszystko zgodnie z prawdą, to puści mnie wolno?

– Wychowała nas ta sama kobieta. Connie chyba nie mogła znieść tego, że mama mnie kochała. Jej zdaniem, ja nie zasługuję na miłość – mówię cicho. – Myślę, że mnie znienawidziła, bo była zazdrosna.

– Kurwa… Czyli jesteście siostrami? – Patrzy to na mnie, to na Connie.

– Cóż, nie… Matką nazywam kobietę, która mnie wychowała, ale nie urodziła. Tak naprawdę jestem córką Connie.

W pomieszczeniu zapada cisza. Jestem pewna, że usłyszałabym przelatującą muchę. Spoglądam na matkę – jest blada jak ściana. A przepytujący mnie biker wygląda, jakby intensywnie nad czymś myślał.

– Zabierz dziwkę do piwnicy i przypilnuj, żeby nie zwiała – mówi do Hulka, który już ciągnie wyrywającą się Connie w głąb klubu. – A ty, skarbie, zaczekasz na Shade’a i Caldera – zwraca się do mnie.

– Kim oni są? – pytam. – Ja naprawdę powinnam już iść, moi przyjaciele będą mnie szukać.

– Shade jest prezydentem tego klubu – odpowiada wyraźnie rozbawiony. – A Calder… Hmm, jestem przekonany, że z radością cię pozna.

Zaraz potem zostaję zaprowadzona po schodach na górę, a później zamknięta w jakimś pokoju. Dzięki Bogu, że to nie piwnica. Nienawidzę pająków!

W co ja się, kurwa, wpakowałam?

Krążę po pokoju już jakąś godzinę. Wyglądam przez okno. Na oko jest jakieś siedem metrów do ziemi. Nie ma więc szans, żebym skoczyła i nic sobie nie złamała. Najgorsze, że na dole zostawiłam torebkę z telefonem i bronią. Broń zdaje się mało ważna, i tak bym jej nie użyła, ale telefonu bardzo potrzebuję.

Cholera! Musiałam upuścić torebkę, gdy waliłam Connie w twarz.

Kurwa!

Z zamyślenia wyrywa mnie głośny ryk silników. Podchodzę do okna i widzę kilku motocyklistów przejeżdżających przez bramę i zmierzających w stronę klubu. Jest już po zmroku, ale dostrzegam, że mężczyźni są ubrani na czarno. Z pokoju, w którym mnie zamknięto, jestem w stanie dostrzec tylko tyle. Zatrzymują się przed wejściem do budynku, a potem zdejmują kaski. W ciemności nie rozpoznaję ich twarzy. Wszyscy kierują się w stronę drzwi więc zaraz znikają mi z pola widzenia. Podchodzę do ściany, tuż obok drzwi, osuwam się po niej i siadam na podłodze. Nie jest to najwygodniejsza opcja, jednak po tym, czego byłam świadkiem na dole, wolę nie siadać na łóżku. Kto wie, co się tutaj działo.

Po jakimś czasie słyszę hałas za drzwiami, a po chwili zgrzyt klucza w zamku. Wstrzymuję oddech, przerażona tym, co mnie czeka. Czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę Sofię?

Do środka wchodzą dwaj mężczyźni. Stają dokładnie przede mną. Podnoszę wzrok i przełykam ślinę.

Po kolei przyglądam się każdemu z nich. Pierwszego już znam, to Drake. Wielka góra mięśni patrzy na mnie z krzywym uśmiechem. Obok stoi blondyn z pochmurną miną. Na moje oko jest jakieś trzy, cztery lata starszy ode mnie. Wygląda na góra dwadzieścia pięć lat. Gdyby nie jego wyraz twarzy, można by go nazwać uroczym, z tymi sięgającymi kołnierzyka rozczochranymi włosami. Ma piękne jasnozielone oczy, które wyróżniają się na tle jego opalonej skóry. Mam nieodparte wrażenie, jakbym już je gdzieś widziała. Nagle nasze oczy się spotykają. Jego zmarszczone brwi to wyraźny sygnał, że nie jest zadowolony z mojej wizyty.

Cóż, ja też, kolego, nie skaczę z radości.

Przenoszę wzrok na Drake’a.

– Dlaczego, do cholery, mnie tu zamknąłeś? – Wstaję z podłogi, podchodzę do niego i odchylam głowę, by móc patrzeć mu w oczy – Siedzę tu już którąś godzinę. Kto o tym, do kurwy nędzy, decyduje? Co?

Słyszę prychnięcie. Spoglądam w tamtą stronę i nie mam wątpliwości, że blondyn jest rozbawiony moim wybuchem.

– A z tobą, co jest, do diabła, nie tak? – wypalam, zanim orientuję się, co robię.

Tym razem Drake wyszczerza zęby w uśmiechu.

– A nie mówiłem? Jak dwie krople wody. Chodź, skarbie, musimy porozmawiać. – Mówiąc to, bierze mnie za rękę i ciągnie w stronę drzwi.

Za nami idzie jego towarzysz.

Schodzimy schodami, a moją uwagę od razu przykuwa cisza. Jeszcze niedawno było tu dość głośno. Delikatnie mówiąc. Gdy już jesteśmy na dole, dostrzegam kilka osób siedzących przy barze. To w większości faceci. Nie słyszę, o czym rozmawiają, ale to na pewno coś ważnego, bo dużo przy tym gestykulują.

Rozpoznaję Hulka, stoi za barem i nalewa alkohol. Reszty chyba wcześniej nie widziałam. Choć z drugiej strony po przekroczeniu progu tego budynku byłam tak zestresowana, że niczego nie zarejestrowałam. Strach zaczyna mnie paraliżować, kolana mi się trzęsą, dłonie się pocą, a w głowie wiruje. Próbuję się wyrwać z mocnego uścisku bikera, a ten natychmiast się zatrzymuje i odwraca w moją stronę. Schyla się na tyle, by patrzeć mi prosto w oczy.

– Zaufaj mi, skarbie. Nic ci nie grozi, chcemy tylko porozmawiać – mówi do mnie łagodnym głosem.

Biorę głęboki oddech i kiwam głową na znak, że rozumiem. Oczywiście kłamię, bo kompletnie nic nie rozumiem. Po co chcą ze mną gadać? Przecież jestem dla nich nikim. Chciałam tylko wyjaśnić sprawy z Connie i zniknąć.

Widzę, że ludzie siedzący przy barze patrzą na mnie i dwóch mężczyzn, którzy sprowadzili mnie na dół. Pewnie słyszeli uspokajające słowa Drake’a. Zmierzamy w tamtą stronę. W pewnym momencie blondyn nas wyprzedza i pochyla się nad barem. Zza lady wyciąga butelkę whisky, po czym siada obok pozostałych.

Zatrzymujemy się dokładnie przed – jak przypuszczam – kimś pełniącym funkcję szefa. Otacza go aura władzy, tak przynajmniej mi się wydaje. Zaczynam się kurewsko bać. Jest najstarszy z towarzystwa. Ma podobną minę do tej, którą malowała się na twarzy blondyna, gdy na mnie patrzył. Między brwiami domniemanego bosa biegnie podłużna zmarszczka. Facet wygląda na dojrzałego – myślę, że ma coś koło pięćdziesiątki. Choć mogę się mylić. Jego gęste jasnobrązowe włosy na bokach przetyka siwizna. Ale to jego oczy przykuwają uwagę. Mają jasnozielony kolor, zupełnie jak… Przenoszę wzrok na blondyna i wszystko staje się jasne. To ojciec i syn, a jeśli nie, to na pewno łączy ich bliskie pokrewieństwo.

Starszy mężczyzna już otwiera usta, by coś powiedzieć, lecz ubiega go ktoś inny.

– Jak masz na imię? – pyta głęboki głos.

Spoglądam w kierunku, z którego ten głos dochodzi, i… Jasna cholera… Widzę przed sobą najgorętszego faceta, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Jego ciemne, prawie czarne włosy są dłuższe na górze, a krócej przycięte po bokach. Najbardziej jednak uderzające są jego intensywnie bursztynowe oczy, które zmrużone wpatrują się teraz we mnie. Kwadratową szczękę pokrywa ciemny zarost. Ma na sobie sprane dżinsy i skórzaną kurtkę, taką samą jak pozostali. Zza kołnierzyka wystają mu tatuaże, a jego ramiona są ogromne. Chrząknięcie mężczyzny stojącego obok sprowadza mnie z powrotem na ziemię.

– A ty? – odpowiadam pytaniem na pytanie.

– No, kurwa, nie wierzę! Pozwolisz tej szmacie tak do siebie mówić? – Słyszę oburzony ton kobiety.

Kurna, z tego wszystkiego jej nie zauważyłam.

Nic dziwnego, że kobieta właśnie morduje mnie wzrokiem. Musiała zauważyć, jak rozpływam się nad facetem obok niej. Z tego, jak wbija swoje szpony w jego muskuły, wnioskuję, że są razem. Nie można jej odmówić urody. Hebanowe włosy – teraz przerzucone przez ramię – sięgają jej trochę poniżej piersi. Ma niebieskie oczy i długie czarne rzęsy. Przez mocny makijaż nie potrafię jednak odgadnąć jej wieku.

– Zamknij się, Natasha. Dzisiaj już nie zamierzam znosić twojego gówna. Albo znajdź sobie jakieś zajęcie, albo wypierdalaj!

Zszokowana Natasha wciąga głośno powietrze, ale nie dyskutuje z mężczyzną. Wstaje i odchodzi, rzucając mi przy tym jadowite spojrzenie.

– Więc jeszcze raz. Ja nazywam się Shade, a to jest Smoke. – Wskazuje na starszego gościa. – Dalej siedzi Calder, a za barem stoi Jett. Drake’a już znasz. Jeszcze jakieś pytania?

A więc to ten mężczyzna jest szefem, a mięśniak to Jett.

Biorę głęboki wdech i odpowiadam.

– Nazywam się Maya Finley, ale to już przecież wiecie – mówię cicho, patrząc na Drake’a. – Nie rozumiem, dlaczego mnie tu trzymacie.

– Chcemy wiedzieć – cedzi blondyn przez zaciśnięte zęby – jaki miałyście z Connie plan. Czemu miała służyć ta szopka?

– Calder, synu, daj nam chwilę – odzywa się starszy mężczyzna.

Wyraźnie wkurzony Calder wstaje, przewracając przy tym krzesło, na którym siedział. Odchodzi w stronę otwartych drzwi wyjściowych. Widzę, jak zapala papierosa i schodzi z werandy.

Dobrze. Ten gość przeraża mnie najbardziej spośród wszystkich. Ewidentnie ma ze mną jakiś problem.

– A więc, Mayu, powiedz nam, jak to się stało, że się znalazłaś tutaj – zwraca się do mnie starszy facet.

Spoglądam mu prosto w oczy i zauważam, że jest blady jak ściana. Właściwie im dłużej na mnie patrzy, tym bledszy się staje.

To wszystko jest tak kurewsko dziwne. Gavin mnie przed nimi ostrzegał.Oczywiście zignorowałam jego uwagi i jak zwykle zrobiłam po swojemu. Kurwa. Pewnie już wiedzą, że mnie nie ma. Chryste, jeśli ci bikerzy mnie nie zabiją, to zrobi to Gavin.

– Szukałam Connie, dlatego tu jestem.

– Wytłumacz nam, bo czegoś tu nie rozumiemy. Drake mówił, że Connie to twoja matka. Zgadza się?

– Tak, a w zasadzie… nie do końca. Gdy miałam jakieś trzy lub cztery lata, zawiozła mnie do babci, a właściwie nie, to babcia po mnie przyjechała. Od tego czasu widziałam Connie może parę razy. W każdym razie wychowała mnie babcia. Więc na dobrą sprawę to Abigail Finley była moją prawdziwą matką, a nie Connie.

– Skąd wiedziałaś, że ona tu będzie, skoro nie utrzymujecie kontaktu? I co najważniejsze – po jaką cholerę jej szukałaś?

– Mój przyjaciel ją dla mnie znalazł. Przyjechałam tutaj, żeby porozmawiać z nią o tym, co zrobiła.

– Czyli o czym? – chce wiedzieć Shade.

– Hmm, ktoś włamał się do mojego domu, ukradł pieniądze i wszystko zdemolował. Sądzę, że to była ona.

Patrzą na mnie, a potem spoglądają na siebie. Na szczęście nie pytają o nią więcej. Rozmowa o Connie zawsze mnie denerwuje.

– Ile masz teraz lat, skarbie?

– Za dwa dni skończę dwadzieścia.

Starszy facet, Smoke, o ile dobrze pamiętam, odwraca się do Hulka i mówi:

– Przyprowadź ją.

Ogromna bryła mięśni wychodzi zza baru i kieruje się w stronę drzwi, które – jak się domyślam – prowadzą do piwnicy.

Zapada krępująca cisza. Czuję na sobie wzrok Shade’a. Przenoszę na niego oczy. Widzę, jak lustruje mnie od góry do dołu. Szybko się orientuje, że go przyłapałam. Zagryza dolną wargę i uśmiecha się do mnie. Cholera, nagle robi się piekielnie gorąco. Patrzę na swoje stopy i staram się uspokoić nerwy, niestety nie pomaga fakt, że wciąż czuję na sobie jego spojrzenie. Po chwili patrzę na najstarszego z bikerów, Smoke’a. Facet wygląda, jakby miał zaraz zwymiotować. Pewnie gdzieś balowali i oto skutki. Natomiast Drake zerka na mnie z uśmiechem, ten gość chyba w ogóle dużo się uśmiecha. Jest to dość ciekawe, bo wygląda cholernie przerażająco, ale gdy się uśmiechnie, jego twarz zmienia się nie do poznania.

Po może dwóch minutach męki do pomieszczenia wchodzi Hulk z szarpiącą się Connie. Kobieta wygląda, jakby miała zaraz zemdleć. Jest blada, a jej oczy są dzikie, rozbiegane. Gdybym nie wiedziała, że ostatnią noc spędziła w piwnicy, powiedziałabym, że była na tej samej imprezie co Smoke. Zatrzymują się obok nas. Smoke wstaje i robi krok w stronę Connie. Ona momentalnie się cofa, a facet napiera na nią z furią i chwyta ją za szyję.

– Musisz mi coś wytłumaczyć, dziwko. Jakim cudem stoi tu dziewczyna, która twierdzi, że jest twoją córką, a wygląda jak wierna kopia mojej zmarłej żony, co?

Patrzę osłupiała na scenę, która się przede mną rozgrywa. Mężczyznę, który dusi Connie, ogarnia jakiś szał. Podchodzi do niego Shade i szepcze mu coś do ucha. Na efekty nie trzeba długo czekać – Smoke natychmiast puszcza Connie. Dosłownie. Kobieta upada na tyłek. Przykłada dłonie do szyi, próbując zaczerpnąć powietrza, a z jej gardła wydobywa się głośne rzężenie.

– Możesz mi, do cholery, powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? – pytam przerażona.

Mężczyzna patrzy jeszcze chwilę na siedzącą na ziemi Connie, po czym przenosi spojrzenie na mnie.

– Podejrzewam, a właściwie to jestem pewny, że jesteś moją córką.

Przyglądam mu się zdezorientowana, usiłując pojąć, o czym mówi.

– Nie no, to są jakieś jaja. Nie mam ojca i nigdy nie miałam, poszedł w siną dal, gdy się o mnie dowiedział. Jesteś moim zaginionym tatusiem? Facetem, który zamiast wziąć odpowiedzialność za dziecko, wziął nogi za pas?

Patrzę na niego i próbuję się doszukać jakiegoś podobieństwa. Chryste, dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam. Nasze oczy. Choć różnił je kształt, były do siebie łudząco podobne. Ten sam kolor, te same żółte plamki.

– Nie. Nic nie rozumiesz, skarbie.

Całe życie marzyłam, że po mnie przyjdzie, że będzie chciał mnie poznać. Ale to nigdy nie nastąpiło. Byłam nawet przekonana, że mój ojciec nie żyje. Teraz okazuje się, że jak gdyby nigdy nic mieszkał sobie niecałe trzy godziny drogi ode mnie.

– Ależ nie, ja doskonale wszystko rozumiem, a już na pewno to, że dłużej nie będę tu stała i słuchała tych bzdur, które zapewne za chwilę będziesz próbował mi wcisnąć. A poza tym nikt, kto umawiał się z Connie, nie może być dobrym człowiekiem. Nie rozumiem, jak ktokolwiek byłby w stanie z nią wytrzymać. A podobno tworzyliście związek, nie była to przygoda na jedną noc. Dlatego nie zamierzam dłużej uczestniczyć w waszych małych rodzinnych dramatach. – Na tym kończę swój monolog, bo brakuje mi tchu.

Już chcę się odwrócić i wyjść, kiedy drogę zagradza mi Shade.

– Sorry, mała, ale nigdzie nie pójdziesz. Przynajmniej do czasu, aż Smoke ci wszystkiego nie wytłumaczy.

– Nie możesz mnie tu trzymać wbrew mojej woli! – krzyczę. – A poza tym chyba jasno się wyraziłam, że mam w dupie to, co on ma do powiedzenia.

– Skarbie – zwraca się do mnie Smoke, który wygląda na zrezygnowanego – Connie nie jest twoją matką, tak jak powiedziałem, a co pewnie ci umknęło, jesteś podobna do swojej mamy, a mojej zmarłej żony. Zostałaś porwana siedemnaście lat temu, na jej oczach i… – rzuca nienawistne spojrzenie kobiecie, siedzącej na podłodze – …i Connie.

Te słowa sprawiają, że moją pierś przeszywa przenikliwy ból.

Boże, to nie dzieje się naprawdę.

Zamykam oczy i biorę głęboki wdech.

– Ale jak? Nic z tego nie rozumiem. Powiedziałeś, że porwano mnie na oczach mojej matki. – Przenoszę spojrzenie na Connie i patrząc na nią błagalnie, pytam: – Przecież ty nią jesteś, prawda?

Nie dostaję odpowiedzi. Nie obdarza mnie choćby spojrzeniem.

– Wytłumacz mi, do kurwy nędzy, o czym on mówi!

Suka milczy jak zaklęta, patrzy na swoje dłonie. Na mnie nawet nie spogląda. Patrzę znów na Smoke’a.

– Nie. To nie może być prawda, mama, to znaczy, hmm… babcia twierdziła, że znała mojego ojca i że zostawił Connie, gdy ta była w czwartym miesiącu ciąży.

– Cóż, przykro mi to mówić, ale Abigail znała prawdę. Wiedziała, czyją jesteś córką, a mimo to siedziała cicho, pozwalając tym samym, by twoja matka – twoja prawdziwa matka – umierała z rozpaczy.

Boli mnie całe ciało. Trzęsą mi się dłonie. Wszystko to, co przed chwilą usłyszałam, jest kompletnie pozbawione sensu.

– Nie! To niemożliwe! Ona nie zrobiłaby czegoś takiego. Była dobra, dobra dla mnie, zawsze o mnie dbała, chroniła mnie, gdy przyjeżdżała Connie. Kochała mnie!

– Hmm… Tak. Też sądziliśmy, że to była dobra kobieta, zupełnie inna niż jej córka. Jak widać, gówno o niej wiedzieliśmy.

Nie, nie mogę w to uwierzyć, to na pewno kłamstwa. Przecież mama była dobrym człowiekiem. Nieraz widziałam, jak żarliwie się modliła o to, by Connie wróciła na właściwą drogę. Ale z drugiej strony bywały sytuacje, które ciężko było wytłumaczyć. Nigdzie nie mogłam wychodzić sama, bez Abigail. Pamiętam dzień, kiedy wraz z Alice, koleżanką z sąsiedztwa, wymknęłyśmy się nad staw, nikomu o tym nie mówiąc. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy mama złoiła mi skórę. Myślałam, że to dlatego, że to było niebezpieczne, mogłam wpaść do wody i się utopić, chociaż pływałam najlepiej w szkole. Teraz okazuje się, że to wcale nie musiał być jedyny powód. Może się bała, że ktoś mnie rozpozna.

– Skarbie, Abigail wiele razy cię tutaj widziała. Przychodziła do Connie. Chciała, by ta odeszła z klubu i zaczęła inaczej żyć. Więc tak, kobieta, którą uważałaś za matkę, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kim jesteś.

– Jezu – wzdycham i spoglądam w stronę tej bezdusznej suki.

– A ty? Dlaczego nic nie mówisz, co? Powiedz mu, że się myli!

Connie nie reaguje na moje słowa. Siedzi ze zwieszoną głową. Wyraźnie widać, jaka jest przerażona.

– No gadaj, suko!

– Ona nic nie powie – odzywa się Shade z drwiną w głosie. – Wie, że nie powinna pogarszać swojej sytuacji – prycha. – Jeśli w ogóle może być gorzej.

– Chroniła cię, prawda? – Patrzę na tę pozbawioną skrupułów żałosną kreaturę. – To dlatego mnie nie oddała?! Bo bała się, że cię zabiją? – Przenoszę spojrzenie na swojego, jak się ostatecznie okazuje, ojca.

Smoke jest wyraźnie zmęczony całą sytuacją, lecz ja bardzo chcę się wszystkiego dowiedzieć.

– Jak to się stało? – pytam.

– Może usiądziemy?

Zerkam w kierunku właściciela głosu. Zupełnie zapomniałam, że Drake z nami został. Smoke kiwa głową w stronę sofy stojącej pod ścianą. Następnie wskazuje na kręcącego się w pobliżu Jetta, by ten pilnował Connie. Kiedy już siedzimy wygodnie na sofie, Smoke zaczyna opowiadać.

– Zacznijmy od tego, że nie nazywasz się Maya. Twoja mama i ja daliśmy ci na imię Carmella Aria Holden. Urodziłaś się szesnastego marca dwutysięcznego roku. Tutaj, w Tuscaloosie. Beth, bo tak miała na imię twoja mama, pojechała do miasta, chciała kupić prezent dla Caldera. Tego dnia przypadały jego siódme urodziny. Zabrała ciebie ze sobą. Nigdy sobie nie wybaczyła, że nie zostawiła cię ze mną. Pojechałyście razem z Connie. Ta dziwka przez lata udawała przyjaciółkę twojej matki, a za jej plecami próbowała mi wskoczyć do łóżka. Zawsze wysyłaliśmy kogoś ze swoich ludzi, jeśli któraś z naszych kobiet wyjeżdżała z klubu. Tego dnia było duże zamieszanie, mieli nas odwiedzić bracia z Jacksonville. Boże – wzdycha – gdybym wtedy coś zrobił, zareagował, to być może ty byłabyś z nami, a twoja matka by żyła. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Po tym, jak twoja mama zatrzymała się na stacji, żeby zatankować samochód, została otoczona przez gang, z którym wtedy prowadziliśmy wojnę. Uderzyli ją w głowę. Gdy się obudziła, ciebie już nie było. Obok niej leżała zakrwawiona i nieprzytomna Connie, przynajmniej tak się Beth wtedy wydawało. Teraz już wiemy, że Connie chciała w ten sposób odsunąć od siebie podejrzenia.

– Masz, napij się czegoś. Pewnie jesteś spragniona.

Przestaję się wpatrywać w swoje kolana i poodnoszę wzrok, by ujrzeć piwo w wyciągniętej dłoni Drake’a. Rozglądam się i widzę, że reszta już pije swoje.

– Hmm… Dziękuję. – Biorę łyk i od razu wykrzywiam twarz w grymasie. Nienawidzę piwa. Nigdy go nie lubiłam, zresztą niespecjalnie miałam okazję je pić. Kiwam głową w stronę Smoke’a, dając mu znak, żeby kontynuował.

– Po paru dniach od porwania Connie stwierdziła, że życie klubowej dziwki już jej nie odpowiada, zawinęła się i odeszła.

– Nikt jej nie zatrzymywał, raczej wszystkim ulżyło – odzywa się Drake.

Och, to jestem w stanie zrozumieć. Doskonale pamiętam, jak ona potrafi człowiekowi zaleźć za skórę.

– No dobrze – zwracam się do Smoke’a – ale wspomniałeś, że za moim porwaniem stał gang.

– Tak. Destrukcion. Zaraz po porwaniu się z nami skontaktowali. Nie chcieli wymiany. Powiedzieli… Powiedzieli, że cię zabili. To była zemsta za to, że przejęliśmy ich towar.

– Myślisz, że Connie z nimi to wszystko uknuła?

– Tak. Tak myślę. Od nich się już niczego nie dowiemy. Nie przeżył ani jeden skurwiel, upewniłem się co do tego.

– Nie rozumiem, po co byłam jej potrzebna, dlaczego mnie zabrała?

– Tego nie wiemy. Ale to tylko kwestia czasu.

Patrzę na Smoke’a i nie mam cienia wątpliwości, że mówi prawdę. Jestem pewna, że już planuje, jak złamać Connie.

***

Powoli unoszę powieki. Mrugam kilka razy, by odgonić sen i przyzwyczaić oczy. Rozglądam się po pomieszczeniu.

Cholera, zasnęłam tutaj. Oż w mordę, spałam na tej samej sofie, na której parę godzin wcześniej jakaś para uprawiała seks.

Ohyda. Wzdrygam się. Nie jestem pruderyjną cnotką, no, ale każdy ma jakieś granice.

Gdy Smoke skończył mówić, razem z resztą zabrał gdzieś Connie. Kazali mi czekać. Te kilka godzin w klubie i rzeczy, których się dowiedziałam, sprawiły, że opadłam z sił.

Opuszczam stopy na podłogę i natrafiam na przeszkodę. Patrzę w dół i dostrzegam leżącą tam torebkę, swoją torebkę. Niemożliwe, że cały czas tu była, zauważyłabym. Ktoś musiał ją tu przynieść.

– Ja pierdolę, zapomniałam o niej – mówię sama do siebie.

Sprawdzam zawartość i prawie wszystko jest na swoim miejscu. Brakuje tylko mojej broni, ale to najbardziej błahy z moich problemów. Najważniejsze, że odzyskałam telefon. Odblokowuję go i widzę, że zostało mi cztery procent baterii. Mam dwadzieścia dwa nieodebrane połączenia. Większość od Sofii, są też trzy z nieznanego numeru.

Do tego masa nieprzeczytanych wiadomości. Prawie wszystkie od przyjaciółki, która usiłuje się dowiedzieć, gdzie jestem. Martwi się. Muszę jak najszybciej do niej zadzwonić. Sprawdzam resztę. Są z tego samego numeru, który do mnie dzwonił. Treść ostatniego SMS-a sprawia, że zamieram.

Jesteśmy w drodze po ciebie. G.

Sprawdzam godzinę. Jest 04:14, a wiadomość została wysłana o 2:05.

Jezu Chryste , jeśli wiedzą, gdzie jestem, to zaraz powinni dotrzeć na miejsce.

Zrywam się z miejsca. Cholera, to się nie skończy dobrze. Muszę szybko znaleźć ojca i przygotować go na to, że będą mieli gości. Z tego, co kiedyś słyszałam od Sofii, nikt nie powinien wkraczać na klubowe terytorium, a już na pewno nie członkowie innego klubu, bo jest niemal pewne, że poleje się krew. Nie wiem, gdzie ich szukać. W pomieszczeniu, w którym wcześniej siedzieliśmy, nikogo nie ma. Do diabła, jeszcze chwilę temu byłam zamknięta w pokoju i pilnowana, a teraz zostawili mnie samą. Podczas wcześniejszej rozmowy zapytałam, gdzie podziała się reszta mieszkańców czy też bywalców klubu. Dowiedziałam się, że impreza została przeniesiona nad jezioro, niedaleko stąd. Shade i Smoke chcieli mieć pewność, że nikt ani nic nie będzie nam przeszkadzało. Podchodzę do drzwi, przez które przeszli Jett i Connie. Uznaję, że to musi być wejście do piwnicy. Już mam nacisnąć klamkę, gdy moją uwagę przykuwają krzyki na zewnątrz. Szybkim krokiem podchodzę do drzwi wejściowych i je otwieram.

Scena, której właśnie jestem świadkiem, sprawia, że staję jak wryta. Przede mną stoi kilkunastu mężczyzn, na czele z Gavinem. Mierzą do kogoś z broni. Nie widzę do kogo. Muszę podejść bliżej. Mój ruch nie pozostaje niezauważony. Widzę wzrok swojego przyjaciela. Cholera, jest na maksa wkurwiony. Gdy już jestem na tyle blisko, by dostrzec, kogo trzymają na muszce, przełykam nerwowo ślinę. To Calder. Cholera, kiepsko wygląda. Ma podbite oko, a z jego dolnej wargi leje się krew. Spoglądam na Gavina ze złością, ale dostrzegam, że jego oko również jest czerwone. Słyszę prychnięcie. Patrzę w tamtą stronę i widzę wykrzywioną twarz swojego, jak się okazuje… brata.

Chryste. Teraz to już w ogóle sytuacja jest beznadziejna. Calder od początku za mną nie przepadał, teraz śmiało mogę powiedzieć, że z jego spojrzenia bije nienawiść.

Podbiegam do nich. Czuję na sobie morderczy wzrok swojego brata. Do skroni ma przystawiony pistolet.

– Wyjaśnij mi – warczy Gavin, nadal celując w Caldera. – Czego, kurwa, nie zrozumiałaś, gdy ci mówiłem, że nie wolno ci się ruszać z miejsca, co?! Jesteś, do chuja, aż tak głupia?

Wzdrygam się na jego ostry ton. Wiem, że ma prawo być zły, ale czy musi mnie od razu obrażać?

– Przepraszam, Gavin, nie chciałam, żeby ktokolwiek z was ucierpiał, dlatego przyjechałam tu sama.

– A pomyślałaś o Sofii? Odchodzi od zmysłów. Jak mogłaś tak po prostu zniknąć bez słowa?

Cholera, to prawda. W ogóle o niej nie myślałam. Chciałam tylko jak najszybciej rozmówić się z Connie. Ale z drugiej strony, gdybym czekała, aż Gavin to załatwi, to być może nie poznałabym prawdy.

– Jedziesz z Maksem. Wsiadaj na motor. Teraz! – warczy. Następnie popycha Caldera, który niemal natychmiast traci równowagę i upada.

– Co jest, kurwa?! – słyszymy głośny krzyk.

Wszyscy patrzymy teraz na drzwi klubu, w których stoją Smoke, Shade, Jett i facet, którego nie kojarzę. Każdy z nich ma w ręku broń, wycelowaną w nas.

– Mówiłem wam, że ta mała dziwka kłamie! – prycha Calder, patrząc na mnie z odrazą.

– Ta, chyba mamy do pogadania, Mayu – mówi Shade.

Wypowiada moje imię tak, jakby to było coś ohydnego. Patrzę w górę i widzę jego karcący wzrok, przez co czuję się jak dziecko robiące coś wbrew woli rodziców. Domyślam się, co chodzi mu po głowie, zważywszy na to, w jakiej zastał mnie sytuacji.

Nagle ktoś szarpie mnie do tyłu, a czyjeś ramię owija się wokół mojej talii. Za plecami czuję twardą klatkę piersiową. Spoglądam za siebie i widzę Ashera, brata Gavina. Jego mina świadczy o tym, że jest równie wkurwiony jak jego starszy brat.

– Schowaj się za mnie – przykazuje mi Asher ściszonym głosem. – Gdy dam ci znak, pobiegniesz do bramy. Tam czeka na ciebie Max. Zrozumiałaś?

Już mam mu odpowiedzieć, że nie mogę z nimi jechać, a przynajmniej na razie, gdy moją uwagę przykuwa warknięcie dobiegające z góry schodów.

– Jeśli chcesz wyjść stąd żywy, radzę ci puścić dziewczynę – wypluwa z siebie Shade, a następnie przenosi spojrzenie na Gavina. – Widzę, Cruz, że nie cieszyłeś się pokojem zbyt długo. Rozjebiemy ten twój klubik jeszcze dzisiaj!

W tym momencie słyszymy odgłos odbezpieczanej broni… Wielu broni. Rozglądamy się i zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy otoczeni. Na moje oko przez członków Blasted. Każdy z nich ma pistolet, a wszystkie są wycelowane w nas.

Twarz Shade’a jest czerwona, a jego napięta postawa świadczy o gotowości do ataku. Niemalże mogę wyczuć wściekłość, którą emanuje.

– Shade, nie chcemy kłopotów – mówi Gavin – chcemy tylko odzyskać dziewczynę.

– Niby dlaczego mielibyśmy ją oddać, co? – pyta kpiąco, patrząc wprost na mnie, – Przyszła do nas i szukała zabawy, więc najwyraźniej u ciebie jej nie znalazła. A my nie oddajemy swoich dziwek, póki się nam nie znudzą.

Słowa przywódcy Blasted sprawiają, że ogromne ciało Ashera zastyga za moimi plecami.

Cholera, w co ten Shade pogrywa?

Nie rozumiem, dlaczego próbuje zrobić ze mnie kurwę. Dobrze zna powód mojej wizyty w klubie. Niby nie powinno mnie obchodzić, co o mnie mówił, jednak wszystko się we mnie gotuje. Widzę, że słowa Shade’a wkurzyły również Smoke’a, który mówi coś teraz do niego z wściekłym wyrazem twarzy. Niestety z tego miejsca nie słyszę co.

Gavin tak jak ja zauważył zmianę postawy Ashera, bo kładzie dłoń na ramieniu brata, pewnie by go uspokoić, lecz ten ją odrzuca. W tej samej chwili zostaję pchnięta do tyłu, przez co ląduję za plecami Ashera, a on robi krok do przodu.

– Nie radzę – warczy Shade – jest was ilu? Dwunastu, trzynastu? Rozjebiemy was na miazgę. Macie pięć sekund, by oddać mi mojego vice i dziewczynę.

Nie mam czasu na przemyślenia. Robię pierwszą rzecz, która przychodzi mi do głowy, czyli rzucam się do przodu. Zanim ktokolwiek zdąży zareagować, jestem tuż pod schodami. Patrzę wprost na Smoke’a.

– Proszę, nie róbcie im krzywdy. To moi przyjaciele. Chcieli mi tylko pomóc, to oni znaleźli Connie. Opowiadałam wam przecież. – Posyłam ojcu błagalne spojrzenie. Na Shade’a nie mogę w tej chwili patrzeć, nie po tym, co powiedział. Cholera, sama nie wiem, czemu aż tak zabolały mnie jego słowa. Byłam już gorzej nazywana, ale nigdy nie czułam się tak jak teraz. Łatka córki największej dziwki w Alabamie przylgnęła do mnie na dobre. To, że tak bardzo różniłam się od matki, nie miało dla nikogo znaczenia.

– Przyjaciele – prycha Shade, jakby to słowo było czymś ohydnym. – Twoi, jak twierdzisz, przyjaciele, należą do Bastards Riders, a co za tym idzie, doskonale znają zasady. Nigdy, ale to, kurwa, nigdy nie wchodzisz bez zezwolenia na terytorium innego klubu. Złamiesz tę zasadę i jesteś martwy, zgadza się, Cruz?

Gavin podniósł wzrok, na jego twarzy malowała się wściekłość. Nigdy nie widziałam go ogarniętego taką furią.

– Powiedziałem, że zabieramy dziewczynę i odchodzimy. Wiem, że złamaliśmy zasady. Wiesz równie dobrze jak ja, że są sytuacje, kiedy nasz kodeks nie obowiązuje, a to jest jedna z nich. Nie mamy czasu, musimy ją jak najszybciej ukryć.

– A to niby czemu? – pyta tym razem Calder, podczas gdy mężczyźni stojący na werandzie zaczynają schodzić na dół. – Czyżby poszła w ślady Connie? – Szczerzy zęby w szyderczym uśmiechu.

Ignoruję jego słowa. Wiem, że nie ma żadnego powodu, by mi ufać, ale też nie zasłużyłam sobie na to, jak mnie traktuje. Zachowuje się, jakby to on był tutaj ofiarą.

– Oni już wiedzą, prawda? Gavin, powiedz mi. Czy wiedzą już, gdzie jestem?

– Wiedzą, że byłaś z nami. Przyjechało ich więcej niż poprzednio. Dlatego musisz zniknąć. Przynajmniej na jakiś czas.

– O czym wy, do kurwy nędzy, mówicie? – Smoke podchodzi do mnie i staje z mojej prawej strony.

Nastaje cisza. Gavin mruży oczy. Jego postawa świadczy o tym, że nie zamierza niczego wyjawiać.

Sytuacja jest tak napięta, że za moment może dojść do rozlewu krwi, dlatego to ja zaczynam tłumaczyć.

– Szukają mnie Loki Riders – zaczynam. – Connie jakiś czas była kobietą Trashera, ich skarbnika. Uciekła od nich, zabierając ze sobą trochę ich kasy.

– Niemożliwe – syczy Shade – gdyby tak było, to suka już dawno gryzłaby ziemię. Nie okazaliby dziwce litości, nawet gdyby ciągnęła fiuta najlepiej pod słońcem.

– A jednak – odpieram. – Darowali jej życie w zamian za mnie. I żeby było śmieszniej, ukryła się tutaj, w klubie, do którego należą mój brat i ojciec.

***

– Gavin! Zaraz wydepczesz dziurę w podłodze! Usiądź z nami, proszę.

Minęła godzina od awantury na zewnątrz. Godzina tłumaczenia przyjacielowi, czego się dowiedziałam tutaj w klubie, i godzina mierzenia się z wściekłością Shade’a.

Tego ostatniego zupełnie nie rozumiem.

Siedzimy w pomieszczeniu przypominającym gabinet. Na środku pokoju stoi duże hebanowe biurko, a jego blat pokrywają papiery. Tuż obok, z lewej strony, znajduje się ogromny regał z mnóstwem segregatorów na półkach. Teczki wyglądają na pełne. Jestem zdziwiona tak dużą ilością dokumentów. Smoke dostrzega moje zainteresowanie i wyjaśnia, że od lat prowadzą fabrykę części samochodowych. Wszystko mają udok umentowane. Stąd takie stosy makulatury. Wszyscy są niesamowicie spięci. Zważywszy na sytuację, jest to całkowicie zrozumiałe.

– Stresujesz mnie, gdy tak łazisz w tę i z powrotem. Proszę, usiądź. – Ponownie zwracam się do Gavina, a na potwierdzenie swoich słów klepię miejsce obok siebie z lewej strony.

Po mojej prawej siedzi Asher, a tuż obok niego Max. Gavin wzdycha ciężko, po czym zwraca się do Smoke’a.