Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Miłość, która miała trwać wiecznie, może teraz zniszczyć wszystko… albo ocalić.
Los nie rozpieszczał Sky. Kiedyś wierzyła w miłość – tę prawdziwą, do utraty tchu. Ale Damon, chłopak, którego kochała, zniknął bez śladu, zostawiając po sobie tylko wspomnienia i ból. Dziś Sky jest żoną cenionego i wpływowego lekarza. Na pozór prowadzi życie, o jakim wielu marzy. Tyle że za zamkniętymi drzwiami tego, zdawałoby się, idealnego domu panuje piekło. Jej mąż to mistrz manipulacji i przemocy. Kontroluje każdy jej ruch, każdego wydanego dolara, chce mieć wpływ nawet na to, jak kobieta się ubiera. Sky czuje się jak więzień w złotej klatce i wie, że jeśli czegoś nie zrobi, to w końcu będzie martwa.
Wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia na stacji benzynowej spotyka motocyklistę. Mężczyzna jest potężny, budzi lęk... Ale jego twarz, a zwłaszcza oczy, choć teraz przepełnione nienawiścią, przypominają jej kogoś, kogo niegdyś kochała całym sercem. Damona. Zanim zdążył podejść do Sky, ta rzuca się do ucieczki, czując, że musi się ratować. Od teraz jednak już nic nie będzie takie samo. Kobieta nie potrafi zapomnieć o nieznajomym mężczyźnie. Czy to był Damon? A jeśli tak... to co się wydarzyło, że stał się takim człowiekiem?
„Uwięzieni w mroku” to czwarty tom serii „Naznaczone kobiety”, w którym śledzimy historię Sky oraz Damona i poznajemy dalsze losy bohaterów trzech poprzednich części: „Wybrana dla niego”, „Ponad wszystko” oraz „Dotyk przeszłości”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 484
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł: Uwięzieni w mroku
Copyright © S.B. Vinter, 2025
This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2025
Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Redakcja: Justyna Kukian
Korekta: Maria Zając
ISBN 978-91-8076-265-6
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Mojej kochanej mamie.
Odeszłaś zbyt wcześnie, zostawiając ciszę, której nic nie potrafi wypełnić. Tęsknię za Tobą każdego dnia, Mamo.
SkySpring Hill, Tennessee
Zatrzymałam samochód na poboczu i wypadłam na zewnątrz, oddając zawartość żołądka na chodnik. Gdy już nic we mnie nie zostało, wytarłam twarz i oparłam się o drzwi. W głowie mi wirowało, a ciało niekontrolowanie drżało. Nie mogłam dopuścić, by ktokolwiek zobaczył mnie w takim stanie. Musiałam się uspokoić. Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich oddechów.
Gdy poczułam się nieco lepiej, ponownie ruszyłam w drogę. Nie miałam za dużo czasu, a jeszcze czekały mnie zakupy. Zawsze robiłam je w Food Lion, jednak przez incydent na stacji zupełnie zapomniałam. Spojrzałam w lusterko wsteczne. Wyglądałam tragicznie. Zamiast makijażu miałam na twarzy ciemną breję. Otarłam policzek, by usunąć ślady czarnego tuszu, który spłynął mi z rzęs, lecz na samo wspomnienie wyrazu twarzy motocyklisty głupie łzy pojawiły się na nowo. Szybko je wytarłam i wciągnęłam głęboko powietrze. To nie był on. Mężczyzna po prostu tylko go przypominał. Wszystko działo się bardzo szybko, ale jestem niemal pewna, że facet, który odciągnął ode mnie wściekłego bikera, zwrócił się do niego Jett, albo Jeff, a to kolejny dowód, że to nie był on. Jednak te oczy, tak łudząco podobne do tych, które kiedyś tak bardzo uwielbiałam, sprawiły, że miałam ogromny mętlik w głowie. Zamrugałam, a głupie łzy napłynęły mi do oczu. Nie mogłam znowu sobie tego robić. To nie był pierwszy raz, kiedy wydawało mi się, że go widzę. Zazwyczaj zdarzało się to w najgorszych chwilach mojego życia, właśnie wtedy, gdy najbardziej pragnęłam obecności kogoś bliskiego, kogoś, kto by mnie chronił i kochał. Dlaczego więc widziałam wtedy właśnie jego? Przecież on nie był tym, kogo potrzebowałam… A przynajmniej już nie. Zostawił mnie w najgorszym momencie mojego życia. I wbrew temu, co mówił, nie odwzajemniał mojej miłości. Wręcz przeciwnie, wykorzystał mnie, a potem porzucił bez słowa wyjaśnienia. Zostawił mnie z nimi, mimo świadomości, że konsekwencje naszych czynów poniosę wyłącznie ja.
Zadrżałam, przypominając sobie wyraz twarzy mężczyzny ze stacji, gdy jak szaleniec rzucił się w moją stronę. Jezu Chryste, gdyby nie jeden z jego towarzyszy, nie wiem, jakby się to dla mnie skończyło. Mężczyzna był ogromny i nie miałam na myśli tylko jego wzrostu. Na początku, gdy nasze oczy się spotkały, byłam pewna, że jego twarz wyrażała zdziwienie, może nawet szok, szybko się jednak przekonałam, że to żadna z tych emocji. Co ja sobie, do cholery, myślałam, gapiąc się na tego groźnego motocyklistę? Miał ze dwa metry wzrostu i muskuły wielkości mojej głowy. Mógł mnie przecież zabić jednym ciosem, a ja zamiast wziąć nogi za pas, stałam tam jak idiotka. Na całe szczęście, zanim ten zdążył do mnie doskoczyć, jeden z jego kolegów zagrodził mu drogę, dzięki czemu mogłam stamtąd uciec.
Zaparkowałam samochód pod Super Target i wysiadłam z auta. Michael nie znosił, gdy robiłam tu zakupy. Twierdził, że produkty są tu dużo gorsze niż w jego ulubionym Food Lion, sklepie obok stacji RaceTrac, gdzie spotkałam motocyklistów. Jednak za nic w świecie nie zamierzałam dzisiaj tam wracać. Ja, w przeciwieństwie do swojego męża, lubiłam robić zakupy w Super Target. Sklep był co prawda ogromny, więc musiałam się nachodzić, ale za to wszystko, czego potrzebowałam, znajdowało się w jednym budynku.
Stojąc w kolejce do kasy, wyciągnęłam z kieszeni listę, którą przygotował mi Michael, i raz jeszcze porównałam ją z rzeczami w koszyku. Niczego nie mogło zabraknąć, ponieważ Michael nie znosił, gdy nie postępowałam zgodnie z jego wymaganiami, a jeśli miałam być szczera, to z dwojga złego wolałam już mierzyć się z ogromnym motocyklistą niż ze złością swojego męża.
– Sky, skarbie, cóż za niespodzianka.
Zamknęłam na moment oczy, słysząc charakterystyczny, skrzekliwy głos. Oczywiście tylko ja mogłam dostać gównem w twarz dwa razy tego samego dnia. Staruszka może i była miła, jednak ja nie miałam dzisiaj ochoty na żadne rozmowy. Wypuściłam nerwowo powietrze i odwróciłam się za siebie, przybierając najbardziej uprzejmy wyraz twarzy, na jaki w tym momencie było mnie stać.
– Dzień dobry, pani Andrews – przywitałam się grzecznie, na co blada twarz starszej kobiety rozpromieniła się w uśmiechu.
– Tak myślałam, że to ty. – Ruszyła w moim kierunku, pchając przed sobą wózek z zakupami. – Debbie, pamiętasz? Miałaś do mnie mówić Debbie. – Stanęła przede mną, przyglądając mi się z troską.
Wiedziałam, że to moje zaczerwienione oczy musiały przyciągnąć jej uwagę.
– Wszystko u ciebie w porządku, złotko? Dawno cię nie widziałam.
Posłałam jej delikatny uśmiech, tylko na tyle mogłam się zdobyć.
– Dziękuję, u mnie wszystko dobrze, ale widzę, że u pani rewelacyjnie. Wygląda pani młodziej za każdym razem, gdy panią spotykam.
– Och, skarbie – kobieta się roześmiała, po czym poklepała mnie po ramieniu – nie musisz mi prawić fałszywych komplementów. Mam osiemdziesiąt trzy lata, jestem stara jak świat i tak też wyglądam. Ponad godzinę zajęła mi wyprawa do tego sklepu, a jak wiesz, mieszkam tuż za rogiem. – Poklepała się po udach. – Moje nogi nie współpracują już jak kiedyś. Z reguły to córka robi mi zakupy, niestety złamała biodro, wieszając zasłony u siebie w salonie. Tak więc teraz to ona potrzebuje pomocy, a ja muszę radzić sobie sama – westchnęła. – Nie masz pojęcia, jak bardzo ciężko jest starej, samotnej i do tego schorowanej kobiecie radzić sobie z trudami szarej codzienności. Zakupy zajmują mi pół dnia, a i tak później się okazuje, że o połowie rzeczy zapomniałam. Gdyby tylko mój John żył.
Momentalnie ogarnęło mnie współczucie.
– Mogłabym od czasu do czasu robić dla pani zakupy. Może nie codziennie, ale dwa, trzy razy w tygodniu myślę, że dałabym radę.
– Och, złotko, naprawdę? To by mi bardzo ułatwiło życie. – Twarz staruszki rozświetliła się w uśmiechu, który po chwili zbladł. – Jesteś pewna, że to nie kłopot?
– Żaden kłopot, pani Andrews… to znaczy Debbie. – Uśmiechnęłam się do niej uspokajająco. – Chętnie pomogę do czasu, aż twoja córka wydobrzeje. Może wpadnę za trzy dni, a ty zrobisz listę potrzebnych rzeczy?
Na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech.
– Cudownie. Piątek brzmi świetnie.
Po zapłaceniu za zakupy i zapakowaniu ich do samochodu zawiozłam starszą kobietę pod ogromną ceglastą kamienicę na końcu ulicy, w której mieszkała, i pomogłam jej z torbami. Gdy podjechałam pod dom, ze zdziwieniem odkryłam, że samochód Michaela stoi zaparkowany na podjeździe. Przełknęłam nerwowo ślinę. Cholera, przecież powinien być jeszcze w pracy. Otworzyłam drzwi i z walącym sercem wyciągnęłam zakupy z bagażnika. Nim zdążyłam w ogóle pomyśleć, jak się z tego wytłumaczyć, mój mąż stanął w drzwiach.
Moje oczy momentalnie skupiły się na jego twarzy, próbując odgadnąć, jak bardzo jest wściekły. Jednak jego twarz, jak zawsze, oprócz tego, że biła chłodem, nie wyrażała żadnych emocji.
– Byłam na zakupach, a potem spotkałam panią Andrews… – zaczęłam nerwowo, lecz urwałam w połowie zdania, gdy mój mąż uniósł dłoń na znak, że niespecjalnie go to interesuje.
– Nie będziemy chyba rozmawiali na ulicy, prawda? – powiedział spokojnie, ale jego napięta postawa i zaciśnięta szczęka nie pozostawiały wątpliwości, że się wścieka.
Rozejrzałam się nerwowo, a następnie potrząsnęłam głową i podeszłam do niego na trzęsących się nogach.
– Nie, nie będziemy – szepnęłam, gdy z bijącym sercem wchodziłam do środka.
JettDom klubowy Blasted Tuscaloosa, Alabama
– Myślę, że masz już dość, bracie. – Asher próbował zabrać mi drinka, ale odepchnąłem jego rękę.
– Zdaje się, że o tym to ja decyduję, a nie ty – wybełkotałem, uderzając szklanką o blat, przez co trochę alkoholu wylało się na stół. Wypiłem tyle, że nie panowałem nad swoim ciałem i obraz nieco mi się rozmywał, mimo to widziałem, jak Calder zacisnął szczękę, a potem wskazał na mnie ręką.
– Osuszyłeś całą butelkę i normalnie nie odezwałbym się ani słowem, ale ty nigdy nie pijesz, Jett, a przynajmniej nigdy nie widziałem, żebyś pił.
Fakt, nie piłem, a przynajmniej od bardzo dawna tego nie robiłem. Kiedyś alkohol mnie otumaniał i pozwalał się rozluźnić, zagłuszając żrące wyrzuty sumienia. Sprawiał, że ogarniało mnie odrętwienie. Odrętwienie, którego desperacko wtedy potrzebowałem. Po odejściu Sky picie stało się dla mnie codziennością. Było ratunkiem, lekarstwem, który koił poharataną duszę, choć w rzeczywistości pomagało tylko na chwilę, bo potem robiło się jeszcze gorzej. Mimo to nie potrafiłem, albo raczej nie chciałem przestać.
Po tym, jak uciekłem z Cairo, przez dwa lata dzień w dzień upijałem się do nieprzytomności, pragnąc zapomnieć o wszystkim, co jej zrobiłem. Skończyłem z tym dopiero, gdy poznałem Smoke’a, ówczesnego prezesa Blasted. To on dostrzegł we mnie potencjał i zwerbował mnie do klubu. Dopiero tam dotarło do mnie, że nie zasługiwałem na to, by cokolwiek łagodziło moje cierpienie i mój smutek. To jednak nie był jedyny powód, dla którego postanowiłem przestać pić: nie chciałem skończyć jak mój stary, brudny, zafajdany pijaczyna, któremu wóda wyżarła niemal wszystkie komórki mózgowe i który tłukł swojego syna za każdym razem, gdy tylko się napił, czyli w zasadzie codziennie. Nie chciałem być jak on, chociaż po pewnym czasie zrozumiałem, że robiłem dokładnie to samo.
Jednak dzisiaj… dzisiaj po prostu nie mogłem. Nie byłem w stanie poradzić sobie z tym, co się ze mną działo. Nie umiałem wymazać z głowy tych pięknych, smutnych niebieskich oczu tak podobnych do oczu mojej Sky. Spotkanie z dziewczyną na stacji sprawiło, że dojmujący ból i tęsknota uderzyły we mnie ze zdwojoną mocą, tak ogromną, że nie miałem już siły walczyć. Oczami wyobraźni znów zobaczyłem siebie w Spring Hill, gdzie ją spotkałem.
Zatrzymaliśmy się na niewielkiej stacji, by zatankować maszyny i ustalić konkretny plan działania, gdy już dotrzemy na miejsce. Zostało nam nieco ponad godzinę, by dojechać do Springfield, więc był to nasz ostatni przystanek.
– Idę po coś do picia. Mam nadzieję, że będzie tam też jakieś żarcie – zawołał Calder, kiedy zaparkował motor tuż za mną.
– Weź też coś dla mnie. Kolejki raczej nie będzie – mruknąłem, skinąwszy głową w kierunku ludzi, którzy w pośpiechu opuszczali stację. Nic dziwnego, widok kilkunastu zmęczonych i wkurwionych motocyklistów może porządnie przerazić.
– Lepiej dla nas – roześmiał się Doc, jeden z ludzi Gavina. – Należę do Bastards już kilka lat, ale ciągle mnie to bawi. Uciekają, jakby sam diabeł ich gonił.
Calder parsknął, stając obok niego.
– Wyglądasz jak brat bliźniak Freddy’ego Kruegera, więc, kurwa, nic dziwnego, że spierdalają gdzie popadnie.
Potrząsnąłem głową i zsiadłem z motoru. Nie miałem zamiaru kolejny raz słuchać ich pierdolenia, dlatego sam ruszyłem w kierunku wejścia. Miałem nadzieję, że uda nam się szybko odnaleźć dziewczynę i w końcu będziemy mogli wrócić do Tuscaloosy. Mieszkanie w klubie Bastards było kurewsko męczące, szczególnie że większość z nas specjalnie za sobą nie przepadała. Może i między naszymi klubami panował pokój, jednak podejrzewałem, że jeszcze parę dni i sojusz pójdzie się jebać.
Otworzyłem drzwi i już miałem wejść do środka, gdy nagle coś twardego zderzyło się z moją klatką piersiową. Spojrzałem w dół, a moim oczom ukazała się burza długich blond włosów. W tym samym momencie dziewczyna zachwiała się na nogach, więc złapałem ją w pasie, żeby pomóc jej złapać równowagę.
– O rany. Przepraszam – usłyszałem delikatny kobiecy głos.
W tym samym czasie miękkie ciało się ode mnie odsunęło.
Dziewczyna podniosła głowę i gdy nasze spojrzenia się spotkały, zamarłem w totalnym szoku. Autentycznie, kurwa, zamarłem w bezruchu, nie mogąc nawet złapać tchu. Dziewczyna wyglądała na równie zszokowaną. Po chwili wytrzeszczyła oczy i otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Czułem, że się duszę. Nie mogłem oddychać, jakby moje płuca w jednej chwili przestały pracować. Serce tak mi galopowało, że to niemal czułem ból. Nie wiedziałem, co się, kurwa, dzieje. Czy to, co widzę, jest prawdą, czy wytworem mojej wyobraźni. Nie, to musiała być jakaś pierdolona fatamorgana.
– P-powinnam była patrzeć, gdzie idę – odezwała się ponownie, jednak tym razem jej głos był cichszy i rozedrgany, a mnie mało serce nie wyskoczyło z piersi. Nawet cholerny głos miała podobny. Może nieco dojrzalszy, ale mimo wszystko bardzo podobny. – Jeszcze raz bardzo… – Urwała, gdy złapałem się za głowę i ryknąłem głośno, na co ta wytrzeszczyła oczy jeszcze bardziej. W jednej chwili strach na jej twarzy zamienił się w przerażenie. Nagle czyjeś dłonie odciągnęły mnie od niej i zostałem przyciśnięty do ściany.
– Jett, do chuja, co jest grane?
Spojrzałem na Doca, którego mina wyrażała totalną konsternację. Zacisnąłem mocno powieki, próbując uspokoić szalejącą w mojej głowie burzę, ale jedyne, co zdołałem zrobić, to ponownie ujrzeć tę piękną, choć przerażoną twarz dziewczyny. Otworzyłem oczy, jednak nadal nie mogłem wydobyć z siebie choćby słowa. Popatrzyłem w bok, gdzie wcześniej stała dziewczyna, ale tej już nie było.
– Człowieku, laska mało nie wyzionęła ducha… – odezwał się Doc.
Odepchnąłem go od siebie, zgiąłem się wpół i oparłem dłonie o budynek stacji benzynowej. Nogi trzęsły mi się tak bardzo, że gdyby nie to, że miałem przed sobą ceglaną ścianę, pewnie leżałbym już na ziemi. W żołądku czułem tak mocny ucisk, że jedynie ostatkiem sił powstrzymywałem się przed zwymiotowaniem. Wciągałem powietrze przez nos, próbując to przerwać, ale za cholerę nie potrafiłem uspokoić galopującego serca ani pędzących myśli. Byłem kompletnie zdezorientowany. Dziewczyna, którą przed momentem spotkałem, wyglądała niemal identycznie jak moja Sky. Była może nieco starsza, miała dłuższe włosy i szczuplejszą sylwetkę… jednak te oczy… te cholerne oczy były niemal takie same. Sięgnąłem po zdjęcie, które trzymałem w kieszeni kamizelki. Poczułem ból w klatce piersiowej, jak za każdym razem, gdy patrzyłem na tę fotografię. Przejechałem kciukiem po pięknej twarzy Sky. Jej długie lśniące blond włosy spływały po smukłych ramionach, a duże ciemnobrązowe oczy patrzyły na mnie z miłością. Doskonale pamiętałem moment, kiedy zrobiłem to zdjęcie. To był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Tamtego dnia pierwszy raz się pocałowaliśmy.
– Co to, kurwa, było?
Uniosłem głowę, dostrzegając podchodzącego do mnie Caldera.
Odchrząknąłem, usiłując rozluźnić ściśnięte gardło na tyle, by cokolwiek z siebie wydusić, choć jedyne, na co w tym momencie miałem ochotę, to odwrócić się i walić głową w ścianę tak długo, aż z mojego mózgu zrobi się papka.
– Nic, po prostu kiepsko się czuję – wychrypiałem, chowając z powrotem zdjęcie do kieszeni.
– To widzę, ale pytałem, o co chodziło z tą dziewczyną. – Gestem wskazał miejsce, z którego właśnie z piskiem opon odjechał czarny dodge. – Laska omal nie dostała przez ciebie zawału.
Wziąłem głęboki oddech i powoli się wyprostowałem. Poczułem, że moje płuca w końcu zaczęły pracować normalnie.
– O nic nie chodziło – burknąłem. – Wkurzyłem się, bo niemal wlazła mi pod nogi. To wszystko.
Blondyn skrzyżował ramiona na piersi i przechylił głowę. Przez chwilę przyglądał mi się uważnie.
– Byłem świadkiem całego zajścia. Fakt, laska na ciebie wpadła, ale to nie to cię zdenerwowało. Widziałem, że nawet pomogłeś jej odzyskać równowagę. Wszystko było okej, aż do momentu, gdy złapałeś z nią kontakt wzrokowy. Wtedy odskoczyłeś jak oparzony. Bracie, znam cię już dobrych parę lat, stąd wiem, że aż tak łatwo nie wpadasz w szał, a już na pewno nigdy nie widziałem u ciebie takiego wkurwienia, a szczególnie na kobietę. Laska mało nie zemdlała, gdy na nią spojrzałeś. To nie było normalne zacho…
– Mówię, że wlazła mi pod nogi, to wszystko – przerwałem mu. – Nie doszukuj się czegoś, czego nie ma! – warknąłem tym razem już ostro.
– Calder! – usłyszeliśmy donośny głos i oboje odwróciliśmy się w jego kierunku.
Kilka metrów od nas na szeroko rozstawionych nogach stał Gavin, prezes klubu Bastards, któremu dzisiaj pomagaliśmy. Już z tego miejsca widać było, że jest wkurwiony.
Brat przeklął cicho, a potem ponownie na mnie spojrzał.
– Dokończymy później. Teraz muszę pogadać z Gavinem. Jeśli tu spierdolimy, to Shade pourywa nam jaja – burknął, przeczesując włosy. – Ty w tym czasie zbierz się do kupy, za parę minut powinniśmy znowu wyruszyć w trasę.
Skinąłem głową, patrząc, jak odchodzi. Brat miał rację, musiałem się pozbierać i wykonać przydzielone nam zadanie, szczególnie że chodziło o kobietę Gavina, która została porwana i której życie było zagrożone. Z reguły nigdy nie mieszamy się w interesy innych klubów, tutaj jednak musieliśmy zrobić wyjątek. Byliśmy im to winni. Jakiś czas temu to oni pomogli w odbiciu Mai, kobiety naszego prezydenta. Długi zawsze należało spłacać. To była nasza niepisana honorowa zasada, której każdy członek klubu bezwzględnie przestrzegał.
– Wody?
Spojrzałem na wyciągniętą dłoń Ashera i niechętnie wziąłem od niego butelkę.
– Dzięki – mruknąłem, po czym powoli, by nie podrażnić żołądka, wypiłem całą zawartość.
– Wszystko w porządku? – zapytał, gdy wrzucałem butelkę do pobliskiego kosza.
Odwróciłem się twarzą do niego, mrużąc oczy, ale zamiast kpiącego uśmieszku, którego się spodziewałem, zobaczyłem autentyczną ciekawość.
– A dlaczego miałoby nie być? – odpowiedziałem burknięciem.
Asher przechylił głowę i skrzyżował ramiona na piersi, przez krótką chwilę patrząc gdzieś ponad moim ramieniem. Przysięgam, że wyglądał niemal identycznie jak jego starszy brat. Po chwili wypuścił ciężko powietrze z płuc, przeczesał ciemne włosy i ponownie na mnie spojrzał.
– Po prostu pytam. Wiele zależy od powodzenia dzisiejszej akcji. – Zrobił krótką przerwę, nie odrywając ode mnie wzroku. – Porażka nie wchodzi w grę, więc jeśli coś się dzieje… – Urwał, kolejny raz przeczesując swoje ciemne włosy.
Spojrzałem w niebo i zacisnąłem mocno szczęki. Wiedziałem doskonale, do czego zmierzał.
– Wiem, po co tu jesteśmy. Wiem, jak ważne jest odzyskanie kobiety twojego brata, więc nie traktuj mnie jak kretyna – warknąłem, nawet nie siląc się na uprzejmy ton.
Asher uniósł dłonie przed siebie w przepraszającym geście.
– Nie taki był mój cel. Po prostu chcę, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. Każdy ma ściśle określone zadanie, od którego bardzo dużo zależy, a jeśli jeden z nas zawiedzie, wszystko może pójść się jebać – westchnął. – Jeśli Gavin ją straci…
Przełknąłem gulę, która stanęła mi w gardle, i popatrzyłem na niego nieco łagodniej niż jeszcze chwilę temu. Doskonale wiedziałem, jakie uczucia targają człowiekiem, gdy utraci ukochaną osobę, szczególnie jeśli dzieje się to z jego winy.
– Wiem, jak to działa, nie musisz mi tego tłumaczyć. Tak jak mówiłem, wszystko jest w porządku, więc wyluzuj. Pójdziemy do tego ruska i wyciągniemy z niego informacje – powiedziałem, a potem skinąłem głową na początek szeregu, gdzie Gavin właśnie dawał znać, że czas ponownie ruszyć w drogę.
Niecałą godzinę później staliśmy przed bramą prowadzącą do posiadłości Romanowa. Wszędzie panował totalny rozpierdol. Między nami a ochroniarzami tego ruska doszło do przepychanki, skutkiem czego Romanow skończył z roztrzaskanym nosem, a kilku ludzi zostało poturbowanych, zarówno po naszej, jak i po ich stronie. Jednak w tym momencie to nie miało większego znaczenia, gdyż oczy wszystkich skupione były na Gavinie, który właśnie kroczył w kierunku posiadłości, niosąc na rękach nieprzytomną Sofię.
Zaraz po dotarciu na miejsce okazało się, że facet, który mógł mieć informacje dotyczące miejsca pobytu kobiety Gavina, nie tylko jest otoczony małą armią uzbrojonych po uszy ochroniarzy, ale także uparcie twierdzi, że nie ma zielonego pojęcia, gdzie przebywa Sofia. Może i uwierzylibyśmy w te jego zapewnienia, gdyby nie fakt, że po chwili nasza zaginiona dziewczyna wyszła z jego posiadłości. Dokładnie wtedy rozpętało się piekło, i nie było ono spowodowane jawnym kłamstwem Romanowa, za co zresztą Gavin wymierzył mu cios prosto w ryj, lecz tym, że twarz jego kobiety była sinoczerwona. To, co działo się potem, przypominało scenę z kiepskiego filmu. Któryś z ochroniarzy oddał pierwszy strzał, a po nim przyszły następne. Na szczęście wyrywnego dupka udało nam się szybko spacyfikować, dzięki czemu nikt nie został ciężko ranny. Ucierpiała jedynie Sofia, która straciła przytomność, powalona na ziemię przez jednego z ludzi Romanowa, ale poza kilkoma zadrapaniami nic jej się nie stało.
W głowie mi zawirowało, na co z jękiem zamknąłem oczy. Miałem nadzieję, że gdy ponownie je otworzę, wszystko wróci do normy, a Calder magicznie zniknie. Tak się jednak nie stało, zamiast tego posadził dupę na krześle obok mnie i choć musiałem przyznać, że jego gęba teraz jeszcze bardziej mi się rozmywała, to wyraz poirytowania nadal był doskonale widoczny.
– Powiesz mi, o co chodzi, do kurwy nędzy?
Upiłem kolejny łyk wódki, po czym znów uderzyłem szklanką o bar. Jak miałem mu to wytłumaczyć? Jak miałem wyjaśnić Calderowi, że jakaś przypadkowa dziewczyna sprawiła, że rozsypałem się jak pieprzony domek z kart? Brat by tego nie zrozumiał, zresztą nawet ja tego nie rozumiałem.
– O nic, po prostu świętuję odzyskanie Sofii i to, że w końcu będę spał we własnym łóżku, a nie w tym niewygodnym gównie, które zaoferował nam Gavin.
– Nie było tak źle – mruknął Calder, po czym skinął na Wyatta, naszego kandydata.
Chłopak już po chwili stał za barem i nalewał dla niego alkohol.
– Bardziej się cieszę, że nie będę musiał oglądać brzydkiej gęby Ashera, przynajmniej przez jakiś czas, bo skoro Maya i Sofia się przyjaźnią, jest więcej niż pewne, że nasze drogi ponownie się skrzyżują.
– Tylko mi nie mów, że nadal masz z nim problem. Myślałem, że sprawa z Blaire została wyjaśniona.
– Nie chodzi o Blaire. Po prostu nie lubię tego aroganckiego skurwiela i tyle – burknął Calder. – Zresztą nie rozmawiamy o mnie, tylko o tobie. – Dłonią ponownie wskazał moją szklankę. – Więc jaki jest prawdziwy powód twojego świętowania? Bo nie uwierzę, że chodzi o Sofię. Całkiem niedawno odbiliśmy Mayę z rąk pojebanego psychopaty, a nie przypominam sobie, żebyś wtedy zapijał się z radości. Poza tym trochę się już znamy i potrafię stwierdzić, kiedy nie mówisz mi prawdy.
Potrząsnąłem głową, co nie było mądrym posunięciem, gdy wypiło się wiadro wódki.
– A ja nie przypominam sobie, bym zamawiał u ciebie sesję terapeutyczną. Mam ochotę się napić i to właśnie robię. To był kurewsko długi tydzień, więc postanowiłem się nieco rozluźnić. Nie doszukuj się w tym czegoś, czego nie ma, bracie – burknąłem niezbyt uprzejmie. Wstałem z krzesła i potykając się o własne nogi, ruszyłem przed siebie.
Calder mnie nie zatrzymywał, ale wiedziałem, że swoim wyjściem nie zakończyłem tematu, a jedynie odłożyłem w czasie naszą rozmowę. Calder był moim przyjacielem i w zasadzie jako jedyny z braci wiedział o mnie wszystko, mimo to nawet jemu nie potrafiłem tego wyjaśnić.
SkySpring Hill, Tennessee
Piątkowy poranek zaczęłam od tej samej rutyny co zawsze. Po porannej toalecie nałożyłam makijaż, zwracając szczególną uwagę na okolicę żuchwy i lewego policzka. Tam użyłam odrobinę więcej korektora. Kosztowało mnie to trochę wysiłku, ale musiałam przyznać, że wyszło bardzo dobrze. Przez te lata zauważyłam, że maskowanie siniaków opanowałam wręcz do perfekcji. Tylko naprawdę wprawne oko mogłoby się czegoś dopatrzyć. Od dawna nie bił mnie po twarzy, a dokładnie od dnia, gdy jego wspólnik Roy niezapowiedziany przywiózł mu papiery do podpisu. Mężczyzna nie skomentował mojego lima ani rozciętej wargi, lecz od tego czasu mój mąż wybierał niewidoczne miejsca, które mogłam z łatwością ukryć pod ubraniem.
Jednak tego dnia, gdy wrócił wcześniej z pracy, był naprawdę wściekły. W klinice doszło do jakiegoś incydentu, więc musieli przerwać pracę, a później się okazało, że nie zastał mnie w domu. Próbowałam mu tłumaczyć, ale żadne moje wyjaśnienie do niego nie docierało, czego skutki widoczne były na mojej twarzy.
Otrząsnęłam się ze wspomnień i po wejściu do kuchni natychmiast zajęłam się przygotowywaniem śniadania. Dziesięć minut później tosty, jajka i bekon były już gotowe, a w ekspresie czekała świeżo zaparzona kawa. Właśnie położyłam na stole ulubioną gazetę Michaela, gdy wszedł do kuchni. Moje ciało na moment zastygło w przerażeniu. Chociaż wiedziałam, że dzisiaj nie mam się czego obawiać, mój mózg nadal był w trybie obronnym. Musiałam wziąć się w garść. Odetchnęłam głęboko i przywitałam męża z uśmiechem na twarzy.
– Właśnie miałam po ciebie pójść. Siadaj, śniadanie już jest gotowe.
Michael podszedł do mnie i objął mnie od tyłu.
– Mhm, czuję. To właśnie te zapachy mnie tu zwabiły – mruknął, skubiąc zębami moją szyję.
Żółć momentalnie podeszła mi do gardła. Nienawidziłam, jak za każdym razem udawał, że nic się nie stało. Na początku naszego małżeństwa po każdej awanturze Michael kajał się i sprawiał wrażenie, jakby naprawdę było mu przykro. Jednak z czasem nawet to przestał robić. Teraz po prostu zachowywał się tak, jakby to, że znowu mnie uderzył, w ogóle nie miało znaczenia. Chociaż dla niego pewnie nie miało.
– Powinieneś się pośpieszyć, jeśli nie chcesz spóźnić się do pracy.
– Masz rację. – Spojrzał na swój zegarek. – Mam dzisiaj mnóstwo roboty. Do tego w przyszłym tygodniu Roy idzie na urlop, więc to ja będę musiał przejąć jego pacjentów – mruknął, wieszając marynarkę na krześle i siadając przy stole.
Wzięłam z półki dwa talerze i na jednym ułożyłam tosty, a na drugim jajka i bekon, tak jak lubił. Wszystko postawiłam tuż przed nim. Następnie nalałam kawy do dwóch filiżanek i również usiadłam przy stole.
Patrzyłam w milczeniu, jak Michael pochłania posiłek i przegląda poranną gazetę. Wyglądał zupełnie normalnie. Jak zawsze nienagannie ubrany, w śnieżnobiałej koszuli i ciemnogranatowych spodniach, siedział rozpostarty na krześle, jedząc przygotowane przeze mnie śniadanie. Twarz ogolił na gładko, a gęste włosy w kolorze kawy zaczesał do tyłu, przez co wydawał się bardzo poważnym człowiekiem. Nie był zanadto umięśniony, ale nie nazwałaby go chudym. Nic w jego wyglądzie nie wskazywało, że jednym ciosem potrafi podbić komuś oko lub kopniakiem złamać żebro. Tylko nieliczni wiedzieli, że pod tą niepozorną fasadą kryje się prawdziwy potwór.
Spojrzałam na zegar wiszący nad jego głową. Zostało pięć minut do jego wyjścia. Nie mogłam więc dłużej zwlekać, musiałam zacząć rozmowę już teraz.
– Chciałabym odwiedzić dzisiaj panią Andrews… – Urwałam i przełknęłam nerwowo ślinę, widząc, jak odkłada gazetę i kieruje spojrzenie ciemnych oczu wprost na mnie. Odchrząknęłam i położyłam dłonie na udach, by nie widział ich drżenia. – Pamiętasz, mówiłam ci o tym. Jej córka złamała biodro i nie jest w stanie zająć się matką.
– Tak, wspominałaś, że potrzebuje pomocy. – Zmarszczył brwi i oparł się o krzesło.
– To tylko na jakiś czas, góra na kilka miesięcy, póki jej córka nie wydobrzeje. Poza tym myślę, że będzie to dobrze o tobie świadczyło – dodałam pośpiesznie.
– O mnie? – zakpił.
Wytarłam mokre od potu dłonie i złapałam za stojącą przede mną filiżankę.
– Jesteś lekarzem i pracujesz z ludźmi, więc bardzo dobrze wiesz, jak ważne są opinia i uznanie innych. To właśnie dzięki tej opinii… dobrej opinii masz tylu pacjentów. – Widziałam malujące się na jego twarzy zadowolenie. – Pani Andrews zna mnóstwo ludzi, dlatego myślę, że jeśli udzielę się charytatywnie, to w pewnym stopniu ja również przyczynię się do… do twojego sukcesu. – Wiedziałam, że tymi słowami odpowiednio połechtałam jego ego. Niestety jednocześnie czułam, jak umiera resztka mojej godności.
– Może i masz rację, ale nie chcę, byś marnowała na to cały swój czas – burknął, dopijając kawę, po czym wstał, zabierając z oparcia marynarkę. – Chciałbym, by moja żona czekała na mnie w domu, gdy zmęczony wracam z pracy. Możesz pomagać starej, ale nie chcę, byś robiła to moim kosztem. Rozumiesz?
Jezu Chryste, udało się!
– Oczywiście. – Odchrząknęłam. – Myślałam o kilku godzinach, dwa, może trzy razy w tygodniu. Zaczęłabym dzisiaj, ale obiecuję, że będę w domu na czas – dodałam z nadzieją.
Na całe szczęście Michael tylko skinął głową i ruszył do wyjścia. Podreptałam za nim i stanęłam w drzwiach, by jak zawsze pożegnać męża. To był nasz codzienny rytuał. Dzień w dzień jak szmaciana kukła stawałam w tych cholernych drzwiach i całowałam swojego zdegenerowanego męża na do widzenia. Z daleka wyglądało to całkiem naturalnie, dla mnie jednak było najgorszym rodzajem katuszy.
Odetchnęłam głęboko dopiero wtedy, gdy jego samochód zniknął za zakrętem. Nienawidziłam takiego życia. Gardziłam sobą, że nie umiałam się mu przeciwstawić. Na początku mylnie założyłam, że ta nadmierna opieka była wyrazem troski z jego strony, szczególnie po tym, co mnie spotkało. Dopiero później zrozumiałam, że to żadna opiekuńczość, on dosłownie przejął kontrolę nad moim życiem i każdym jego aspektem. By nie prowokować kłótni, nauczyłam się ukrywać emocje, choć i to z czasem przestało działać. Z każdym rokiem kontrola Michaela przeradzała się w obsesję, a on sam stawał się potworem.
Zamknęłam drzwi i ruszyłam w pośpiechu do kuchni, by posprzątać bałagan, którego narobiłam, przygotowując śniadanie. Nadal nie mogłam uwierzyć, że Michael przystał na moją prośbę. Z reguły z miejsca odrzucał każdy mój pomysł, twierdząc, że moim jedynym zadaniem jest dbanie o nasz dom i wygodę męża. To było wszystko, do czego, według niego, nadawała się taka kobieta jak ja. Mój mąż nie chciał, żebym pracowała. Uważał, że po szkole średniej nie znajdę porządnej pracy, a on nie mógł pozwolić sobie na to, żebym kalała jego dobre imię jakąś robotą w podrzędnej restauracji czy sklepie.
JettDom klubowy Blasted Tuscaloosa, Alabama
– Nalej mi jeszcze. – Oparłem się o ladę, podsuwając szklankę Wyattowi, który akurat dzisiaj stał za barem.
Blondyn przytaknął, choć nie uszło mojej uwadze, że nieznacznie się przy tym skrzywił.
Posłałem mu wkurwione spojrzenie, na co ten momentalnie wytrzeszczył oczy.
– Już się robi – mruknął i natychmiast przeniósł się na koniec baru, zabierając się do roboty.
Z reguły unikałem imprez, a jeśli już musiałem w nich uczestniczyć, to ograniczałem to do minimum. Nie lubiłem tłumów. Wolałem ciszę i swoje towarzystwo. Teraz jednak było zupełnie inaczej. Każdą chwilę samotności mój mózg wykorzystywał do tego, by mnie dręczyć. Cisza sprawiała, że do mojej głowy powracały wspomnienia, do których z pewnością nie chciałem wracać.
Do moich uszu dobiegł jakiś chichot. Obejrzałem się przez ramię, napotykając spojrzenia skąpo ubranych kobiet, kołyszących się w rytm muzyki. Zacisnąłem usta na widok wysokiej blondynki, która kierowała się w moją stronę. Najwyraźniej już samo moje spojrzenie było dla niej zaproszeniem. Ostatnio dość często ją tu widywałem, mimo to nie miałem pojęcia, jak ma na imię, i w zasadzie niewiele mnie ono obchodziło. Ani ona, ani żadna inna kobieta nic dla mnie nie znaczyły. Dlatego nie zawracałem sobie głowy zapamiętywaniem ich imion czy innych gówien z nimi związanych. W zasadzie miałem to w dupie, podobnie jak to, skąd pochodzą i co robią. Liczyło się tylko to, co mogłem od nich dostać – reszta była bez znaczenia. Kobiety przychodziły do klubu w jednym celu – by się zabawić i jeśli dopisze im szczęście, przejechać się na tylnym siedzeniu motocykla któregoś z nas. Z reguły to moi bracia zapewniali im tę zabawę, natomiast ja robiłem to raczej sporadycznie. Jak każdy mężczyzna miałem swoje potrzeby, jednak w grę wchodził tylko seks i nic ponadto. Nie bawiłem się w żadne związki. W moim życiu liczyła się tylko jedna kobieta i żadna nigdy nie będzie w stanie jej zastąpić.
– Dotrzymać ci towarzystwa? – mruknęła mdląco słodkim głosem, który prawdopodobnie miał brzmieć zmysłowo.
Skrzywiłem się, patrząc na jej mocno wymalowaną twarz. Wolałem naturalne kobiety. W tej wszystko było sztuczne i nadmuchane, począwszy od cycków, a skończywszy na włosach i ustach.
– Nie! – burknąłem, najpewniej zbyt szorstko, bo dziewczyna cofnęła się o krok. Przełknąłem ślinę i posłałem jej nieco łagodniejsze spojrzenie. Wiedziałem, że zachowuję się jak gruboskórny dupek, mimo że dziewczyna niczym sobie na to nie zasłużyła. – Nie bierz tego do siebie, ale po prostu teraz chciałbym zostać sam. Znajdę cię później – zmitygowałem się, na co skinęła głową, a na jej twarzy natychmiast pojawił się uwodzicielski uśmiech.
– Będę tam cały wieczór. – Wskazała miejsce, gdzie stała wcześniej.
– Jasne – odparłem, po czym ponownie przeniosłem wzrok na bar, dając jej tym samym znać, że rozmowa skończona.
Dziewczyna chyba zrozumiała aluzję, bo po chwili usłyszałem, jak odchodzi.
– Dostanę w końcu swoją pierdoloną whisky? – warknąłem w kierunku Wyatta, no co ten mimowolnie podskoczył.
– Stoi przed tobą – odpowiedział zmieszany.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem w dół, momentalnie zdając sobie sprawę, że mówił prawdę.
– Jak tak dalej pójdzie, to odstraszysz nam wszystkich kandydatów – parsknął cicho siadający obok mnie Calder.
Uniosłem brew i skinąłem w stronę Wyatta, który właśnie obsługiwał stojące przy barze kobiety.
– Skoro robi w gacie przy nalewaniu mi alkoholu, to nie wróżę mu długiej kariery w klubie – bąknąłem lekko przyciszonym głosem, choć jeśli wziąć pod uwagę grającą w tle muzykę i chichoczące laski, było mało prawdopodobne, by kandydat usłyszał cokolwiek z naszej rozmowy.
Calder się zaśmiał, a następnie przeniósł spojrzenie na kandydata, który niepewnie spoglądał w naszym kierunku.
– Na jego obronę powiem tylko, że przy tobie każdy robi w gacie.
Przewróciłem oczami i upiłem solidny łyk whisky.
– Nie miałeś wrócić jutro?
Calder popatrzył na mnie, po czym westchnął:
– Już jest jutro.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon i spojrzałem na wyświetlacz. Byłem pewien, że zmarszczka na moim czole pogłębiła się dwukrotnie, gdy się przekonałem, że brat mówił prawdę.
– Kurwa, byłem pewien, że mamy czwartek.
Calder prychnął kpiąco.
– Nie chcę się czepiać, ale ostatnio wiele rzeczy ci umyka, bracie – stwierdził, zerkając na szkło, które trzymałem w dłoni.
– Skoro nie chcesz się czepiać, to tego nie rób.
Wypuścił głośno powietrze z płuc.
– Stary, wiem, że coś cię gryzie… coś w chuj ciężkiego, skoro od tygodni zapijasz się do nieprzytomności niemal codziennie. Wiem, że nie chcesz o tym gadać, i normalnie bym nie naciskał…
– Daj temu spokój – warknąłem, ściskając mocniej szkło.
Nie miałem ochoty o tym gadać. Ani teraz, ani później, właściwie to nigdy! Przechyliłem szybkim ruchem szklankę i całą jej zawartość wlałem sobie do gardła, a następnie odstawiłem ją z hukiem na bar.
– Po prostu się o ciebie martwię, zresztą jak wszyscy.
– Niepotrzebnie – powiedziałem, starając się przybrać wyluzowany ton. – Robię dokładnie to, na co namawiałeś mnie przez lata, czyli dobrze się bawię.
Calder oparł się o bar i ponownie ciężko westchnął.
– Nie o taką zabawę mi chodziło.
Przełknąłem ślinę, bo żołądek zawiązał mi się w supeł i tym razem powodem nie był wypity alkohol.
Zacisnąłem szczękę i wstałem z krzesła, niemal potykając się o własne nogi. Ilość alkoholu, którą w siebie wlałem, powaliłaby konia, mimo to dręczące mnie myśli nie ucichły nawet na moment. Jeszcze parę dni temu alkohol na chwilę tłumił to, co czułem, wymazywał z mojej głowy obrazy, których nie chciałem pamiętać. Jednak z każdym dniem było coraz gorzej i już ani alkohol, ani nic innego nie pomagało. Wolałem swoją pustą, pozbawioną większego sensu egzystencję, czyli to, co robiłem od ośmiu lat. To powolne gnicie było znacznie lepsze od tego, co czułem teraz, bo ostatnie, z czym miałem siłę się mierzyć, to przeszłość.
Incydent na stacji obudził wspomnienia i żal, które skrzętnie chowałem w sobie przez lata, i za cholerę nie wiedziałem, jak to powstrzymać.
– Będziesz musiał to jakoś przełknąć, bracie. – Klepnąłem go w plecy i ruszyłem w kierunku chętnej blondyny. Wolałem się ulotnić, niż przez resztę wieczoru słuchać jego gadania.
Calder wprawdzie nigdy nie zadzierał nosa, nigdy też mnie nie oceniał, ale nawet z nim nie chciałem poruszać tego tematu.
* * *
Obudził mnie głośny huk. Otworzyłem oczy i podniosłem się do pozycji siedzącej, łapiąc się przy tym za głowę, która pulsowała, jakby miała zaraz eksplodować. Byłbym zdziwiony, gdyby po takiej ilości alkoholu obyło się bez konsekwencji. Spojrzałem na podłogę i od razu dostrzegłem powód swojej pobudki. Tuż obok łóżka leżała butelka, z której nadal wylewała się wódka. Musiałem ją przez przypadek zrzucić z szafki nocnej. Podniosłem na szczęście na wpół jeszcze pełną butelkę i postawiłem na miejsce. W pokoju śmierdziało jak w zatęchłej spelunie. Przełknąłem ślinę, bo odór był niemal nie do zniesienia, w szczególności dla mojego bardzo podrażnionego żołądka. Już miałem wstać, gdy do moich uszu dobiegł niski jęk, a ktoś obok mnie się poruszył. Zamknąłem oczy, zdając sobie sprawę, że musiałem wczoraj konkretnie popłynąć, skoro pozwoliłem jej tu zostać. Moje pijackie zdobycze z reguły wychodziły zaraz po numerku, a te mniej kumate sam wykopywałem z pokoju, dlatego było jasne, że wczoraj konkretnie przesadziłem z alkoholem. Laski generowały problemy, a ja już i tak miałem wystarczająco na głowie, dlatego zawsze szybko się ich pozbywałem. Nie szukałem związku, więc specjalnie wybierałem takie, które chciały dokładnie tego samego co ja – seksu i kilku chwil zapomnienia.
Najciszej, jak tylko mogłem, wstałem z łóżka, złapałem leżące na ziemi spodnie i chwiejnym krokiem ruszyłem do łazienki. W głowie mi wirowało, przez co żołądek jeszcze bardziej się skurczył. Potrzebowałem tabletek, prysznica i mocnej kawy, dokładnie w tej kolejności. Nadal byłem konkretnie nawalony, dlatego, by po drodze nie upaść na twarz, musiałem przytrzymywać się ściany.
Zamknąłem za sobą drzwi i stanąłem przy umywalce. Złapałem za brzeg lustra, otworzyłem szafkę, wyciągnąłem z niej dwie tabletki przeciwbólowe i natychmiast wsadziłem je sobie do ust. Spojrzałem na swoje odbicie i aż się skrzywiłem. Nic dziwnego, że czułem się jak gówno, skoro dokładnie tak wyglądałem. Miałem bladą, niemal białą twarz, a niebieskie oczy były teraz zamglone i cholernie przekrwione, jakbym nie spał od tygodni. Ciemne włosy i ciemny zarost, które zazwyczaj nosiłem krótkie, były dłuższe niż zwykle i sterczały w każdym kierunku.
Odkręciłem kran i nie czekając, aż woda się zagrzeje, wszedłem pod prysznic. Stanąłem pod dyszą, zamknąłem oczy i odchyliłem głowę do tyłu, pozwalając, by zimny strumień otulił moje zmęczone ciało. Trwałem tak chwilę, a gdy woda zmieniła temperaturę, sięgnąłem po żel. Nagle drzwi kabiny się otworzyły, a do środka weszła laska z wczoraj. Zacisnąłem szczękę, bo miałem nadzieję, że gdy dziewczyna się obudzi, zabierze się stąd w cholerę, ale – jak widać – dzisiaj również szczęście mi nie dopisywało. Musiałem jednak przyznać, że na widok jej nagiego ciała mój fiut momentalnie obudził się do życia.
– Kabina jest za mała, żeby pomieścić nas dwoje.
Dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie, omiatając moje ciało pełnym uznania spojrzeniem, a potem jej dłoń powędrowała do na wpół twardego kutasa, przez co w moim mózgu nastąpiło krótkie spięcie.
– Bez obaw, nie zajmę dużo miejsca.
– Kurwa – mruknąłem, widząc, jak opada przede mną na kolana.
Zakręciłem kran i oparłem się o zimne płytki, a ta momentalnie wzięła penisa do ust.
Zamknąłem powieki i wydałem z gardła zduszony jęk, nie mogąc sformułować żadnej racjonalnej myśli ani logicznego zdania, gdy dziewczyna zaczęła pracować językiem wokół końcówki mojego fiuta. Uczucie było zajebiście dobre. Chwilę później w zaparowanym pomieszczeniu słychać było jedynie mój przyśpieszony oddech. Brała mnie całego, na zmianę pomagając sobie dłonią. Myliłem się, ani prysznic, ani mocna kawa nie przywracały człowieka do życia tak jak porządne poranne obciąganie. Ciepło zaczęło się rozlewać po moim kręgosłupie i wiedziałem, że zaraz dojdę.
– Ekh – usłyszałem chrząknięcie, na co natychmiast otworzyłem oczy.
W drzwiach kabiny z kpiącym wyrazem twarzy stał Calder. Dziewczyna również musiała go usłyszeć, bo poruszyła się nerwowo, ale zamiast przerwać, jedynie spojrzała w bok na blondyna i zassała mojego fiuta, ponownie doprowadzając mnie przy tym do obłędu. Calder, widząc, że laska nie ma problemu z tym, że nie jesteśmy sami, uniósł wysoko brwi, a potem uśmiechnął się szeroko, czym wkurwił mnie jeszcze bardziej.
– Jestem zajęty – sapnąłem, gdy panna przejechała językiem wzdłuż pulsującej główki, pompując go ręką.
– Widzę i normalnie nie zawracałbym ci dupy, ale mamy robotę do zrobienia. Sam dobrze wiesz, że Shade nie lubi czekać, dlatego radzę ci się pośpieszyć – mruknął, sugestywnie poruszając brwiami i nie spuszczając wzroku z rytmicznie poruszającej się głowy kobiety.
– Kurwa – wyplułem, odrzucając głowę do tyłu, bo byłem już blisko. Złapałem ją delikatnie za włosy i przytrzymałem przy swoim kroczu, a chwilę później niemal nogi się pode mną ugięły, kiedy dochodziłem w jej ustach.
Dziewczyna odsunęła się, przełykając wszystko, co jej dałem.
Oddychałem nierówno, a serce waliło mi jak oszalałe, gdy oparty o ścianę spoglądałem, jak wstaje z kolan i z zalotnym uśmiechem odwraca się do Caldera. Ten natychmiast uniósł ręce do góry.
– Dzięki, mała, ale spasuję, tak jak mówiłem, mam robotę do zrobienia.
– W takim razie nic tu po mnie – mruknęła i spojrzała na mnie przez ramię. – Jett, noc była niesamowita, mam nadzieję, że wkrótce to powtórzymy.
– Jasne – mruknąłem, słysząc przy tym parsknięcie Caldera.
Brat znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny, więc wiedział, że to raczej mało prawdopodobne. Skoro laska raz została u mnie na noc, to jest więcej niż pewne, że będzie chciała zrobić to po raz kolejny, a to nie wchodziło w grę.
Nim ponownie wszedłem pod strumień wody, znów usłyszałem sarkastyczny głos brata, który kolejny raz oznajmił, żebym ruszył dupę. Zamiast mu odpowiedzieć, zamknąłem oczy i rozkoszowałem się rozluźniającym wpływem wody na swoje zmęczone ciało.
Gdy kilkanaście minut później wkroczyłem do kuchni, bracia już siedzieli przy stole, zajadając się tym, co przygotowały Iris z Cherie.
– Proszę, proszę, jest i nasz ranny ptaszek – zarechotał wymownie Crow, wywołując kpiące parsknięcia u pozostałych.
Domyśliłem się więc, że Calder zdążył im już wszystko przekazać.
– Pierdol się, Crow, i ty, Calder, przy okazji – burknąłem, nalewając sobie kawy.
– Nic nie zrobiłem, bracie. – Blondyn oparł się wygodnie o krzesło i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – To ta laska, wychodząc z klubu, pochwaliła się braciom, z kim spędziła noc i dzisiejszy poranek. – Upił łyk z kubka, który trzymał w dłoni. – Ja jedynie potwierdziłem jej wersję.
Usiadłem przy stole, obserwując swoich braci.
– A wy zamiast zająć się swoimi sprawami, pewnie w kółko pierdolicie tylko o tym – warknąłem przez zaciśnięte zęby.
– Wyluzuj, Jett, po prostu wszyscy jesteśmy cholernie ciekawi, co takiego się stało, że porzuciłeś swoje dotychczasowe zasady i w końcu zacząłeś żyć, jak przystało na prawdziwego bikera – parsknął siedzący naprzeciwko mnie Smoke.
– Właśnie tak – wtrącił Drake, kładąc rękę na moim ramieniu. – Do tej pory żyłeś jak pierdolony mnich, zero alkoholu, zero imprez, zero kobiet. Część z nas nawet sądziła, że wolisz kutasy, skoro nikt nigdy nie widział cię z żadną laską. Nic więc dziwnego, że jesteśmy nieco… – urwał, po czym podrapał się po brodzie –…zaskoczeni.
Nie odpowiedziałem na to, a jedynie potrząsnąłem głową. Uprawiałem seks, choć nie tak często jak oni i nigdy się z tym nie afiszowałem. Byłem członkiem klubu od dobrych paru lat, mimo to nigdy nie miałem ochoty w pełni posmakować tego życia ani czerpać korzyści, jakie dawało mi bycie jednym z Blasted. Nie zasługiwałem na to, by oddychać, a co dopiero dobrze się bawić. Powinienem był skończyć ze sobą już dawno temu. Jeden strzał i po wszystkim. Skończyłaby się ta katorga zwana życiem. Jednak nie mogłem tego zrobić. To nie byłaby kara, a nagroda, a na to nie zasługiwałem. Dlatego zamiast tego wegetowałem, gnijąc od środka i z każdym dniem czując do siebie coraz większą odrazę. Moja kara i tak nie była współmierna do winy. To ja odpowiadałem za wszystko, co się wtedy stało, za tragedię, która spotkała moją dziewczynę. To przeze mnie cierpiała i to przeze mnie umarła. I właśnie ta świadomość doprowadzała mnie do szaleństwa. Sky zostawiła po sobie pustkę, której nic ani nikt nie mogło zapełnić.
Jednak kilka tygodni temu wszystko szlag trafił. Od razu wiedziałem, że tym razem nie dam rady, że sam sobie z tym nie poradzę. Próbowałem, naprawdę próbowałem, ale nie mogłem wymazać z głowy obrazu przerażonych ciemnobrązowych oczu dziewczyny ze stacji, tak łudząco podobnych do oczu mojej Sky. Początkowo alkohol i seks pomagały. Ucisk w klatce piersiowej odrobinę się rozluźniał, co dawało mi chwilowe wytchnienie… No właśnie – chwilowe. Problem w tym, że na dłuższą metę nic nie dawało rady.
Pełen frustracji wypuściłem oddech i zmarszczyłem brwi wkurwiony, gdy się zorientowałem, że oczy wszystkich ponownie są skupione na mnie. I tak czułem się jak gówno, więc nie potrzebowałem dodatkowo, by mi o tym przypominano.
– Co? – warknąłem.
– Pytałem, czy jesteś gotowy na dzisiejszą wymianę – odezwał się Shade, który właśnie stanął przy ekspresie.
Odchrząknąłem, przenosząc wzrok na prezesa, który nie wiedzieć kiedy wszedł do kuchni.
– Jak zawsze, prez.
Przez chwilę przewiercał mnie spojrzeniem.
– Jesteś pewien? Bo żadna wpadka nie wchodzi w grę, a już na pewno nie z tym klientem – mruknął, cały czas przyglądając mi się uważnie, a do mnie od razu dotarło, że mam przejebane. Shade był zajebiście spostrzegawczym facetem. Rzadko coś mu umykało, więc nie zdziwiłem się, że i jego zaskoczyła moja zmiana, jednak w przeciwieństwie do reszty póki co tego nie skomentował.
Odstawiłem kubek na stół.
– Na sto procent.
Prezydent skinął mi głową, po czym napełnił swój kubek gorącą kawą i ruszył do drzwi.
– Świetnie, zanim wyjedziecie, zajrzyjcie do mnie do biura.
– Dobrze – odpowiedzieliśmy wszyscy chórem, patrząc, jak Shade znika za drzwiami.
Na moment w kuchni zapadła cisza, którą szybko przerwał Drake.
– No więc, Jett, co takiego sprawiło, że skończyłeś ze swoim wstrzemięźliwym życiem? – zakpił.
Milczałem przez chwilę, wpatrując się w brata. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałem, co powiedzieć. Poza Calderem żaden z braci siedzących przy stole nie zrozumiałby tego, co działo się w mojej głowie. Zresztą ostatnie, na co miałem ochotę, to się im tłumaczyć, jednak zdawałem sobie również sprawę, że jeśli nie dam im odpowiedzi, to te hieny nie dadzą mi spokoju.
Oparłem się wygodnie o krzesło i spojrzałem wprost na niego.
– Na trzeźwo ciężko znieść wasze pierdolenie. Próbowałem przez lata, ale jedyne, co na tym zyskałem, to potężna nerwica. Dlatego wolę zalewać się w trupa, niż do końca spierdolić sobie mózg, a i laski, które przychodzą do klubu, dzięki whisky mniej rażą po oczach – zadrwiłem z nadzieją, że taka odpowiedź wystarczy.
Wszyscy siedzący przy stole parsknęli śmiechem.
– Co racja, to racja. Ostatnio trochę się pogorszyło w tym temacie, a szczególnie odkąd to Duży Mike zajmuje się sprowadzaniem panienek na imprezy – powiedział Crow, nadal się śmiejąc.
– Zgadzam się, następnym razem powinieneś spasować z piciem, albo nieco je ograniczyć, zanim wyjdziesz na łowy – dodał Calder, a oczy wszystkich powędrowały do bruneta, który nie przejmując się tym, co właśnie usłyszał, nadal pałaszował swoje śniadanie.
– Spierdalać, kutafony – mruknął z pełnymi ustami Duży Mike. – To wasza wina. Sami przepłoszyliście wszystkie fajne laski, więc mam ograniczone możliwości.
Po kolejnych kilku parsknięciach Drake ponownie spojrzał w moją stronę.
– W zasadzie to w większości twoja wina, Jett. Wystarczyło, że spojrzałeś na którąś krzywo, a ich dupy w sekundę były za drzwiami klubu. Nieraz nawet ja mało się nie posrałem w gacie, gdy rzuciłeś mi jedno ze swoich wkurwionych spojrzeń.
Przewróciłem oczami na to jawne kłamstwo. Drake był naszym egzekutorem i jednym z najgroźniejszych skurwieli, jakich spotkałem w życiu. Facet żył, jak chciał, i niczym się nie przejmował, a już na pewno niczego się nie bał. Upiłem łyk kawy, a potem popatrzyłam na Drake’a.
– Gdyby rozumiały słowo „nie”, to nie byłoby problemu. Wkurwia mnie, że laski nie pojmują, że można nie mieć na nie ochoty.
Smoke potrząsnął głową z lekką dezaprobatą.
– Pierdolenie – parsknął. – Jeśli laska proponuje ci seks, to idziesz w to w ciemno, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu – podkreślił dobitnie. – Korzystasz, potem dziękujesz i tyle w temacie. Żaden zdrowy facet nigdy, ale to nigdy nie odmawia seksu.
– Chciałbym, żebyś to powtórzył w obecności Iris. Szczególnie to o odmawianiu – powiedziałem, patrząc wprost w jasnozielone oczy naszego byłego prezydenta.
– Też chciałbym to zobaczyć. – Calder roześmiał się głośno, patrząc na swojego ojca. – Kurwa, byłoby na co popatrzeć. Ta kobieta potrafi być słodka i potulna jak baranek, ale jak się ją wkurwi, to lepiej od razu zmienić tożsamość i wyjechać z kraju – stwierdził, na co wszyscy ze śmiechem skinęli głowami. – Natomiast jeśli chodzi o nachalne kobiety, to sorry, staruszku, ale w pełni zgadzam się z Jettem. Jeśli panny mówią „nie”, to my bezwzględnie musimy szanować ich zdanie. Ale jeśli to facet nie chce… Tu już się, kurwa, robi problem. – Uniósł wysoko jasne brwi, a potem wzruszył ramionami. – Nie ma sprawiedliwości na tym pierdolonym świecie, prawda, Jett?
Przełknąłem ślinę i próbując wyglądać na wyluzowanego, skinąłem głową.
Absolutnie zgadzałem się z tym stwierdzeniem. Nie ma sprawiedliwości na świecie, nie było i nigdy nie będzie, bo gdyby istniała sprawiedliwość, to takie ścierwa jak ja dawno gryzłyby ziemię. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i odsunąłem z piskiem swoje krzesło.
– Powinniśmy się zbierać, jeśli chcemy zdążyć z towarem na czas – burknąłem do Caldera, wstając z miejsca.
Blondyn spojrzał na swój telefon leżący na stole.
– Spokojnie, mamy jeszcze parę minut, wyluzuj.
Przechyliłem głowę i założyłem ramiona na piersi.
– Jeszcze chwilę temu to ty popędzałeś mnie. Poza tym towar nie jest spakowany, a zdaje się, że czeka nas jeszcze rozmowa z Shade’em.
– Towar od wczoraj czeka w fordzie.
Zmarszczyłem brwi.
– Dlaczego ja nic o tym nie wiem?
Calder przyjrzał mi się uważnie, ale na jego twarzy nie było już uśmiechu.
– Mówiłem ci wczoraj, że kandydaci już się tym zajęli.
Odchrząknąłem, przenosząc spojrzenie na drzwi.
– Musiałem zapomnieć. Tak czy inaczej, czas się powoli zbierać.
– Dobrze mówisz, człowieku – burknął Smoke. – Im wcześniej wyjedziemy, tym wcześniej wrócimy.
– Otóż to – mruknął Duży Mike. – Po południu mam wizytę u okulisty i wolałbym się nie spóźnić. Już dwa razy przenosili mi termin.
Wszyscy unieśliśmy brwi ze zdziwienia. Żaden z nas nie miał pojęcia, że brat potrzebuje okulisty.
– Hm… nie wiedziałem, że masz problemy ze wzrokiem – wtrącił Drake, uśmiechając się przy tym szeroko. – Ale to by wyjaśniało twój nadzwyczaj kiepski gust do lasek, które tu przyprowadzasz. Ty po prostu jesteś ślepy jak kret.
Wszyscy przy stole parsknęli śmiechem, nawet Duży Mike nie zdołał ukryć uśmiechu.
– A może to wasz gust się ostatnio popierdolił.
– Raczej poprawił – odpowiedział mu Drake.
* * *
– Jett, kurwa mać, zostaw go! – Krzyk Crowa niósł się po całym barze. – Facet zaraz połknie własny język! – krzyknął ponownie, ja jednak nie miałem zamiaru odpuścić, a przynajmniej jeszcze nie. Gnój prosił się o porządny wpierdol i właśnie to ode mnie dostawał.
– Następnym razem trzy razy się zastanowi, zanim otworzy jadaczkę. Przyda się skurwielowi lekcja pokory – parsknął siedzący przy barze Smoke.
Zamachnąłem się i wyprowadziłem ostatni potężny cios w jego szczękę, a gość natychmiast stracił przytomność. Oddychałem szybko i nieregularnie. Moja pierś unosiła się w niewypowiedzianej wściekłości, gdy puszczałem to zakrwawione ścierwo na ziemię.
– Lepiej? – Calder podszedł do mnie, a potem sprawdził puls gościa leżącego u moich stóp.
Facet nie był martwy, ale wiedziałem, że gdy się obudzi, z pewnością będzie prosił Boga o śmierć.
Spojrzałem na brata, a potem ponownie przeniosłem wzrok na ścierwo leżące przede mną.
– Nie. Ta kupa gówna nie dostała tego, na co zasłużyła.
Calder zaśmiał się pod nosem.
– Uwierz mi, bracie, więcej i tak by nie zniósł. Wygląda jak mielonka z indyka, którą Iris przygotowała nam tydzień temu. Myślę, że gość do końca życia zapamięta, by nie wchodzić ci w drogę. Twoja lekcja pokory na zawsze zapadnie mu w pamięć. A jeśli nie, to pokiereszowana gęba będzie mu o tym skutecznie przypominała.
– Zgadza się – powiedział podchodzący do nas Crow. – Ten tępak poczuł dzisiaj na własnej skórze, jak to jest wkurzyć jednego z Blasted. – Stanął obok Caldera i spojrzał na miazgę na podłodze, po czym przeniósł wzrok na mnie. – Muszę jednak przyznać, bracie, że przez chwilę sądziłem, że bez worka na zwłoki i solidnej łopaty się nie obejdzie.
Zmarszczyłem brwi i potrząsnąłem głową.
– Nie zamierzałem go zabić.
– Wiem, że nie, ale twoja pięść jest większa niż jego twarz, więc istniało wysokie prawdopodobieństwo, że gość wyzionie ducha.
Spojrzałem na swoje zakrwawione pięści i zacisnąłem szczękę. Crow miał rację. Jeszcze kilka ciosów i z gościa nie byłoby co zbierać. Fakt, gnój zasłużył na manto, jednak zdawało się, że przesadziłem z karą. Facet prowokował mnie od samego początku. Pierdolił zasłyszane gdzieś głupoty dotyczące naszego klubu. Zapewne jego pijana głowa nie wyłapała pogłębiającego się wkurwienia, które malowało się na mojej twarzy, bo zamiast przestać, jak radzili jego równie najebani koledzy, drążył temat dalej. Gdy jednak zaczął opowiadać, że porywamy kobiety, gwałcimy je, a potem sprzedajemy do burdeli lub mordujemy, nie wytrzymałem. Kumple od kielicha momentalnie dali nogę, natomiast ten nie ogarnął na czas, że pora spierdalać.
Jeszcze pół godziny temu nic nie wskazywało na to, że nasza mała przerwa przerodzi się w typowe mordobicie. Po skończonej wymianie, w drodze do Tuscaloosy, zatrzymaliśmy się na stacji w Starkville, by zatankować maszyny i chwilę odpocząć. Niemal czterdziestostopniowy upał dał nam zajebiście w kość. Gdy tylko weszliśmy do baru, prawie wszyscy klienci natychmiast wyszli. Zostało jedynie kilku śmiałków siedzących z samego tyłu, a wśród nich znalazła się leżąca teraz u moich stóp kupa gówna. Facet był już nieźle nawalony i, jak sądzę, to właśnie alkohol dodawał mu odwagi, gdy się do mnie zbliżył.
Smoke podszedł i położył mi rękę na ramieniu.
– Powinniśmy się zbierać. Właściciel dostał kasę, więc nie powinien puścić pary z ust.
Skinąłem mu głową.
– Zrobię porządek z tym – wskazałem głową na swoje dłonie – i możemy ruszać.
– A co z nim? – zapytał Crow, podnosząc nieprzytomnego gościa z ziemi.
– Posadź jego dupsko przy barze. Jak oprzytomnieje, ktoś z tej speluny odstawi go do domu – odpowiedział Calder, gdy odchodziłem w kierunku toalety.
Po umyciu zakrwawionych kłykci i starciu kilku kropel krwi ze swojej twarzy i katany wyszedłem przed bar, gdzie bracia już na mnie czekali. Gdy kilka godzin później dotarliśmy do klubu, na zewnątrz było już ciemno, jednak nawet w mroku nie dało się nie zauważyć wkurwionej twarzy naszego prezesa, który czekał przed wejściem.
Ledwo postawiliśmy stopy na żwirze, gdy ruszył w naszą stronę.
– Co to, do kurwy nędzy, było?
Przechyliłem głowę na bok, widząc, że Shade patrzy wprost na mnie.
– Mówisz do mnie?
– A do kogo mam, do chuja, mówić?
Bracia stanęli obok mnie i ze zdziwieniem przyglądali się, jak ten ruszył w naszym kierunku, a potem wkurwiony stanął centralnie naprzeciwko mnie.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
Shade zacisnął szczękę i zbliżył się do mnie na tyle blisko, że poczułem na twarzy jego wkurwiony oddech.
– To ci, kurwa, przypomnę. Nie dalej jak godzinę temu dostałem telefon od szeryfa hrabstwa Oktibbeha, że jego syn został dotkliwie pobity przez jednego z moich ludzi. Gnojek zarzekał się, że ten, który spuścił mu łomot, miał na imię Jett, a przynajmniej tak zwracali się do niego jego kumple.
Kurwa. Teraz stało się jasne, dlaczego ten frajer był tak pewny siebie. Miał plecy w postaci tatusia z odznaką.
– Skąd pewność, że to gnojek nie próbuje nas wrobić? Już niejeden skurwiel próbował przypisać nam winy za coś, czego nie zrobiliśmy – wtrącił pomocnie Smoke, stojący po mojej prawej stronie.
Potrząsnąłem głową, po czym spojrzałem prezesowi w oczy. Byliśmy praktycznie tego samego wzrostu, więc to nie było trudne.
– Ta łajza mówiła prawdę. To ja stłukłem tego śmiecia i jeśli mam być szczery, to po tym, co pierdolił, z radością zrobiłbym to ponownie.
Shade napiął ramiona i zacisnął szczękę.
– Nie obchodzi mnie, czy gnój sam się o to prosił, czy może po prostu miałeś ochotę komuś dojebać. Chase od lat przymyka oko na to, że prowadzimy interesy na jego terenie – warknął. – Nie chcemy mieć w nim wroga tylko dlatego, że jeden z naszych nie potrafi nad sobą zapanować.
– Ten mały skurwiel roznosił gówno na temat naszego klubu. Powinienem był wyrwać mu język, z którego i tak nie potrafił zrobić użytku, a potem wsadzić mu go w dupę, co w jego przypadku akurat miałoby sens, biorąc pod uwagę to, co wychodziło z jego parszywej gęby.
Stojący po moich obydwu stronach bracia parsknęli cicho śmiechem. Shade przez chwilę patrzył mi w oczy, a potem on również roześmiał się głośno.
– Następnym razem, zanim kogoś połamiesz, upewnij się tylko, że to nie zaszkodzi klubowi. Wbrew pozorom nie jest łatwo znaleźć kogoś takiego jak Chase. On, w przeciwieństwie do syna, trzyma gębę na kłódkę. Pogadam z nim i każę mu skrócić smycz temu gnojkowi.
– W tym przypadku lepiej się sprawdzi kaganiec – zaśmiał się Calder.
Shade wygiął brew ku górze i wskazał na mnie palcem.
– To, że synalkowi się należało, nie zmienia faktu, że masz nad sobą panować – powiedział, po czym spojrzał na resztę braci. – To zresztą dotyczy was wszystkich.
– Tak jest, szefie – parsknął Calder, podając Shade’owi torbę z pieniędzmi.
Prezydent od razu zajrzał do środka, a potem z uznaniem skinął głową.
– Widzę, że pomimo drobnych nieporozumień wszystko poszło znakomicie.
– A czy kiedyś było inaczej? – zapytał Calder.
Shade prychnął, spoglądając na swojego vice.
– Póki co nie, ale kto wie. Z waszymi temperamentami jestem pewien, że to tylko kwestia czasu – westchnął. – Dobrze, robota zrobiona, więc czas się wyluzować i trochę zabawić. – Przerzucił torbę przez ramię, przez co ta z łoskotem uderzyła go w plecy, i ruszył w kierunku wejścia.
* * *
– Ale dopiero, gdy jej mąż wrócił wcześniej z pracy, zrobiło się naprawdę gorąco – parsknął siedzący przy barze Crow, który od paru minut opowiadał nam o swojej dzisiejszej randce z wyhaczoną na mieście laską. – Gość mało nie dostał wylewu, widząc, jak jego żona robi mi loda.
– U-uu, czyli nie zaliczyłeś tej panny? – zapytał Cade, przybierając kpiący wyraz twarzy.
Crow potrząsnął głową, uśmiechając się dumnie.
– Nie no, ostatecznie ją puknąłem, choć najpierw musiałem się zająć jej mężem.
Cade zachłysnął się piwem, a ja mało nie oplułem się swoim. Bracia siedzący obok nas parsknęli śmiechem.
– Ja pierdolę, nie mów mi, że jego też wyruchałeś – prychnął Duży Mike, nadal się śmiejąc.
– Nie, debilu. – Crow z uśmiechem potrząsnął głową, odsuwając się od kaszlącego Cade’a. – Mężulek wpadł w szał, więc dałem mu w pysk, a to wystarczyło, żeby odpłynął na jakiś czas.
– A ty skorzystałeś z okazji, by dobrać się do jego niewiernej żonki – zakpił Drake.
Crow upił spory łyk z butelki, a potem posłał nam wszystkim szeroki uśmiech.
– W zasadzie to nie musiałem nic robić. Laska tak się napaliła, że prawie podarła na mnie spodnie.
– Kurwa, masz więcej szczęścia niż rozumu, bracie. – Tym razem głos należał do Smoke’a. – Gość mógł z łatwością odstrzelić ci fiuta, skoro był już na wierzchu.
– Racja – przytaknął ojcu Calder. – Zdradzony facet nie myśli racjonalnie.
Postawiłem piwo na barze i oparłem łokcie o blat.
– Przebić go może jedynie zdradzona kobieta. Chyba nie ma na świecie nic bardziej niebezpiecznego niż wściekła baba – powiedziałem.
– Zgadzam się. – Drake stuknął swoim piwem w moją butelkę. – Baby potrafią być wredne. Taka już ich natura. To cud, że żaden z nas nie skończył z odstrzelonym kutasem.
Kiwnąłem na zgodę, podobnie jak pozostali.
– Są wredne, bo traktujecie je okropnie.
Wszyscy spojrzeliśmy za siebie, słysząc delikatny głos Mai. Żaden z nas nie zauważył, kiedy do nas podeszła.
– Nie wiedziałem, że tam stoisz – zmitygował się Drake.
Usta dziewczyny wygięły się w uśmiechu.
– A co, byłbyś mniej szorstki w swojej ocenie, gdybyś wiedział, że słucham?
Drake uśmiechnął się szeroko i potrząsnął głową.
– Absolutnie nie.
– Tak myślałam. Powinniście popracować nieco nad manierami, chłopcy, bo niedługo żadna normalna kobieta nie będzie chciała mieć z wami nic wspólnego. – Podeszła do Smoke’a i przytuliła się do niego.
Mężczyzna momentalnie objął ją ramieniem i złożył pocałunek na jej czole. Oglądanie naszego byłego prezydenta w roli troskliwego ojca było niecodziennym, ale bardzo ciekawym zjawiskiem. Na ogół konkretny, doświadczony i nieco zimny, gdy na horyzoncie pojawiała się Maya, zamieniał się w pluszowego misia. Zresztą nic dziwnego. Facet dopiero niedawno odzyskał córkę. Przez lata myślał, że zamordował ją konkurencyjny klub, który zresztą się do tego przyznał. Prawda okazała się zupełnie inna. Carmella, bo tak brzmiało jej prawdziwe imię, została porwana przez jednego z naszych ludzi, a wszystko przez, jak się okazało, chorą miłość, którą gość żywił do matki dziewczyny. Dopiero niedawno wyszło na jaw, że jego córka przez lata żyła tuż obok. Dziewczynę wychowywała Abigail, matka Connie, naszej klubowej dziwki. Kobieta wmówiła małej Mai, że jest jej babcią i poza nią i Connie ta nie ma żadnej rodziny. Dopiero po śmierci Abigail, gdy Maya trafiła do naszego klubu, prawda ujrzała światło dzienne.
– Jak się dzisiaj czujesz? – zapytał z troską Smoke, kiedy dziewczyna weszła za bar.
Jej wzrok na moment zatrzymał się na butelce, którą trzymałem w dłoni, jednak szybko przeniosła spojrzenie z powrotem na ojca.
– Całkiem nieźle, dziękuję. Rana już prawie się zagoiła, więc praktycznie nie boli.
– To dobrze – odparł z ulgą. – A nudności? Nadal masz z tym problem?
Dziewczyna pogładziła się po ledwo widocznym uwypukleniu na brzuchu i uśmiechnęła się do niego czule.
– Rano trochę jeszcze mnie mdli, ale herbatki Iris pomagają, tak że jest okej.
– O tak, mikstury Iris i Cherie wszystkich stawiają na nogi. Kilka szklaneczek i człowiek od razu czuje się jak nowo narodzony – wtrącił Crow.
Blondynka posłała mu kpiący uśmiech.
– No cóż… w twoim wypadku po prostu trzeba by było ograniczyć spożywanie alkoholu, albo najlepiej w ogóle przestać pić. Wtedy żadne mikstury nie będą ci potrzebne – zadrwiła, sięgając po czystą szklankę. Nalała sobie wody, a potem uniosła szklankę w geście toastu. – Cierpisz dla chwilowych przyjemności, kolego.
Crow wymownie spojrzał na jej brzuch, a potem uniósł brwi i zacmokał.
– A więc zdaje się, że dużo nas łączy. – Uśmiechnął się chytrze. – I ty, i ja cierpimy z tych samych powodów. – Zaśmiał się, a potem syknął, gdy Calder zdzielił go ręką po głowie. – Aua, za co to, kurwa, było?
Przy barze nastała cisza, którą przerwał głośny śmiech Mai. Dziewczyna odstawiła szklankę, oparła łokcie o blat baru i potrząsnęła głową.
– W twoim kretyńskim stwierdzeniu jest ziarenko prawdy, ale mimo wszystko nie mówiłabym tego głośno. Ktoś mógłby się nieźle wkurzyć, słysząc twoje słowa.
Crow ponownie się wyszczerzył i podobnie jak Maya oparł łokcie na barze.
– A co może mi zrobić kobieta, szczególnie w ciąży?
Tym razem to blondynka wyszczerzyła do niego zęby.
– Och… nie mówiłam o sobie. – Zamilkła na chwilę, po czym wypaliła: – Mówiłam o Shadzie.
Jej słowa natychmiast starły głupkowaty uśmiech z twarzy naszego brata.
– Chyba mnie nie wsypiesz przed szefem, co?
Maya zagryzła wargę, prawdopodobnie próbując nie wybuchnąć śmiechem.
– Nie muszę. Od dwóch minut stoi za twoimi plecami.
– Kurwa – mruknął Crow, wytrzeszczając oczy, a następnie z wyciągniętymi przed siebie dłońmi odwrócił się do tyłu, stając twarzą w twarz z naszym prezydentem. Brat przybrał swoją najbardziej niewinną minę, po czym zwrócił się do Shade’a: – Prez, wiem, że sam się proszę o wpierdol, jednak zanim stłuczesz mnie na miazgę, pamiętaj, że na jutro jestem umówiony z klientem, a zdaje się, że reszta ma już przydzielone zajęcia, więc byłby to dla ciebie spory kłopot.
Nasz prezydent założył ramiona na piersi i wygiął usta w krzywym uśmiechu, mierząc Crowa wzrokiem.
– Bez obaw. Zdaje się, że Calder już pozbawił cię jednej z dwóch istniejących komórek w twoim mózgu. I masz rację, spuszczenie ci manta byłoby jak strzał w kolano, bo na twoje szczęście potrzebuję ludzi.
Crow uśmiechnął się szeroko, poklepał Shade’a po ramieniu, a potem przechylił się do tyłu, opierając się plecami o bar.
– I to w tobie lubię, prez. Nie działasz impulsywnie. Zawsze kierujesz się rozsądkiem, a nie emocjami. Twoje decyzje w większości są zaplanowane, bo umiesz przewidzieć ich skutki. Właśnie dlatego jesteś idealnym przywódcą.
To stwierdzenie wywołało kilka parsknięć i cichy chichot Mai. I to nie tak, że Crow nie mówił prawdy. Shade rzeczywiście był świetnym przywódcą, między innymi dlatego, że kierował się zdrowym rozsądkiem i kalkulacją, co moim zdaniem jest zdecydowanie lepszą strategią w podejmowaniu decyzji. Tak więc stwierdzenie brata potwierdzało faktyczny stan, jednak powód, dla którego to powiedział, był już raczej kiepski. Podlizywanie się, by ratować skórę, było, jest i będzie… chujowe.
– Otóż to. Właśnie dlatego postanowiłem, że jak już wrócisz od klienta, to następny tydzień spędzisz w kuchni, pomagając Cherie i Iris. – Shade, podobnie jak bracia siedzący przy barze, wygiął usta w uśmiechu, widząc, jak szeroki uśmiech znika z twarzy naszego brata. – Będzie to idealna okazja, by zobaczyć, jak powstają te cudowne miksturki. – Urwał, po czym uśmiechnął się niemal tak szeroko jak przed momentem Crow. – W zasadzie skoro robotę masz zaplanowaną dopiero na jutro, to możesz zacząć już dzisiaj.
Bracia nie zdołali powstrzymać śmiechu, widząc jego minę.
– Ale… – zaczął Crow, lecz momentalnie zamilknął, gdy Shade potrząsnął głową.
– I jeśli naprawdę nie chcesz mnie wkurwić, radzę ci zrobić wszystko, żeby kobiety były zadowolone z twojej pracy, czy to jasne?
Crow przewrócił oczami, mimo to skinął głową.
– Jak słońce, szefie.
– Świetnie – powiedział Shade, a następnie zwrócił się do Caldera: – Jedziemy z Carmellą do Birmingham, więc przez najbliższe kilka godzin będę niedostępny. Zajmiesz się wszystkim.
– Okej – odparł niepewnie blondyn, po czym zmarszczył brwi. – Myślisz, że to dobry czas, by robić sobie wycieczki? Bardzo możliwe, że ojciec Dasha będzie szukał zemsty, skoro zabiliśmy mu syna. – Urwał, po czym patrząc na siostrę, dodał nieco ciszej: – Poza tym moja siostra chyba jeszcze nie czuje się najlepiej.
Shade napiął się jak struna.
– Nie pytałem cię…
– Shade. – Jedno słowo dziewczyny wystarczyło, by prezydent nieco się uspokoił. Przez chwilę na nią patrzył, po czym ponownie przeniósł wzrok na swojego vice.