Ponad wszystko - S.B. Vinter - ebook + audiobook
BESTSELLER

Ponad wszystko ebook i audiobook

S.B. Vinter

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

29 osób interesuje się tą książką

Opis

Po tragicznej śmierci rodziców dziewięcioletnia Sofia trafia do domu wuja. Tam nie czekają na nią jednak ani miłość, ani bezpieczeństwo. Okazuje się, że wuj uwikłany jest w brudne interesy. Pewnego dnia, wiedziona ciekawością, schodzi do piwnicy, jedynego miejsca, w którym nie wolno jej przebywać, i odnajduje pobitego chłopca, Gavina, któremu bez zastanowienia pomaga w ucieczce.

Kilka lat później dorosła już Sofia spotyka w restauracji, w której pracuje wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę o brązowych włosach i zielonych oczach. Od razu wie, kim on jest. Śniła o nim prawie każdej nocy. Gavin na początku nie poznaje dziewczyny, ale i tak nie może oderwać od niej wzroku. Z czasem okazuje się, że tym razem to on będzie musiał jej pomóc i zapewnić jej schronienie we własnym klubie motocyklowym. Co przyszłość przyniesie tym dwojgu, związanym ze sobą tajemnicą z przeszłości?

Ponad wszystko” to drugi tom z serii „Naznaczone kobiety”, w którym poznajemy losy Sofii, przyjaciółki Mai, bohaterki powieści „Wybrana dla niego”. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 52 min

Lektor:

Oceny
4,3 (686 ocen)
385
182
84
27
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justaq93

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka jest jednym z nielicznych przykładów, że można napisać fajną, wciągającą książkę o bikerach. Bez obrzydliwych i uwłaczających treści tworzonych przez innych pseudoautorów. Brawo. Świetna książka.
91
magda726

Dobrze spędzony czas

Historia całkiem fajna. Ale to skakanie w czasie strasznie męczące.
40
Morawiecka

Nie oderwiesz się od lektury

Wow! Naprawdę w porównaniu z kilkoma ostatnimi nowościami o bikerach ta jest naprawdę dobra. Mogłaby być dłuższa, podobnie jak pierwsza cześć. Polecam!
41
kaha0780

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna ❤️❤️❤️
21
Jagulka12

Dobrze spędzony czas

całkiem fajna książka o MC
10

Popularność




Ty­tuł: Po­nad wszystko

Co­py­ri­ght © S.B. Vin­ter, 2023

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska

Re­dak­cja: Ma­ria Za­jąc

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-91-8054-544-0

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Dla mo­jego męża,

naj­bar­dziej nie­sa­mo­wi­tego męż­czy­zny, ja­kiego znam.

Nie na­pi­sa­ła­bym Po­nad wszystko, gdyby nie Twoja nie­ustanna po­moc.

Ko­cham Cię!

Barlow, Oregon, rok 2010

Sofia, 9 lat

Zdy­szana wpa­dłam do po­koju i za­mknę­łam za sobą drzwi. Serce wa­liło mi mocno i szybko, by­łam pewna, że za­raz ro­ze­rwie mi klatkę pier­siową. Krzyk ko­biety niósł się echem po ca­łym domu. Za­kry­łam uszy rę­koma, dzięki czemu do­cho­dziły do mnie już tylko stłu­mione od­głosy, nieco… zno­śniej­sze. Tak było co­dzien­nie. Cza­sami ich pła­cze i krzyki mie­szały się z moim wła­snym łka­niem. Ba­łam się. Tak bar­dzo się ba­łam. Chcia­ła­bym, żeby mój Ma­xim tu był. On na pewno wie­działby, jak im po­móc.

Pew­nej nocy nie wy­trzy­ma­łam i ze­szłam spraw­dzić, co tam się dzieje. Serce omal nie wy­sko­czyło mi z piersi, gdy zo­ba­czy­łam te wszyst­kie ko­biety, po­bite i za­krwa­wione. Pa­mię­tam, że za­czę­łam wtedy pła­kać i krzy­czeć, lecz nim kto­kol­wiek mnie za­uwa­żył, Da­nił przy­ło­żył mi dłoń do ust, żeby stłu­mić moje wrza­ski. Szybko wy­pro­wa­dził mnie stam­tąd in­nym wyj­ściem, na pewno nie tym, któ­rym we­szłam. Po­wie­dział mi wów­czas, że gdyby to wuj mnie zła­pał, mia­ła­bym po­ważne kło­poty. Przy­ka­zał mi tu ni­gdy nie wra­cać i ni­gdy z ni­kim nie roz­ma­wiać o tym, co wi­dzia­łam. Nie po­słu­cha­łam ku­zyna i kilka dni temu wró­ci­łam w to samo miej­sce, ale ko­biet już nie było. Był za to An­ton i za­pro­wa­dził mnie do wuja. Do­tknę­łam ręką twa­rzy – skóra na­dal pie­kła w miej­scu, w które wtedy wy­mie­rzył cios. Na szczę­ście wszedł Da­nił i uchro­nił mnie przed ko­lej­nym ude­rze­niem. Od tego czasu sta­ra­łam się scho­dzić wu­jowi z drogi.

Uło­ży­łam się wy­god­nie w łóżku. Za oknem było ciemno, co ozna­czało, że po­win­nam już dawno spać. Wie­dzia­łam, że je­śli ju­tro będę nie­przy­tomna, pani Jen­sen znowu bę­dzie zła. Nie lu­bię jej. Wciąż na mnie krzy­czy, gdy nie po­tra­fię za­pa­mię­tać prze­ra­bia­nego ma­te­riału. Mimo że sta­ram się z ca­łych sił, nie mogę się przy niej sku­pić. Chcia­ła­bym cho­dzić do szkoły jak inne dzie­ciaki. Da­nił mówi, że to na ra­zie nie­moż­liwe, ale jak będę grzeczna, to po­roz­ma­wia na ten te­mat z wu­jem.

***

Ze­rwa­łam się prze­stra­szona, usi­łu­jąc zro­zu­mieć, co się dzieje. Do­piero po chwili do­tarło do mnie, że to krzyki mnie obu­dziły.

Znowu.

Na trzę­są­cych się no­gach po­de­szłam do drzwi. Otwo­rzy­łam je i ro­zej­rza­łam się na boki. Ko­ry­tarz oka­zał się pu­sty. Na szczę­ście ni­g­dzie nie było Iwana i An­tona. Tego ostat­niego ba­łam się naj­bar­dziej ze wszyst­kich pra­cow­ni­ków wuja. Da­nił po­wta­rza, że An­ton nie zrobi mi krzywdy, że jest tu po to, by mnie chro­nić, ale on i tak wzbu­dzał we mnie strach. Miał tak samo prze­ra­ża­jący wy­raz twa­rzy jak mój wuj, gdy na mnie pa­trzył.

Sły­sza­łam ło­mo­ta­nie wła­snego serca w piersi, gdy wy­cho­dzi­łam na ko­ry­tarz. Wie­dzia­łam, że po­win­nam była zo­stać w po­koju, tak jak ka­zał mój ku­zyn, ale ba­łam się tam zo­stać sama. Ten krzyk mnie prze­ra­żał. Tym ra­zem krzy­czał chyba ja­kiś męż­czy­zna. Tak mi się wy­da­wało. Bie­głam przed sie­bie, aż do­tar­łam na drugi ko­niec ko­ry­ta­rza. Za­trzy­ma­łam się przed drzwiami po­koju Da­niła. Wy­tar­łam mo­kre od potu dło­nie o no­gawki pi­żamy. Za­pu­ka­łam kilka razy i cze­ka­łam, ale nikt nie od­po­wie­dział. Prze­krę­ci­łam klamkę, lecz drzwi się nie otwo­rzyły. Prze­łknę­łam ner­wowo ślinę. Wie­dzia­łam, gdzie jest. O tej po­rze mógł być tylko w jed­nym miej­scu. Ze­szłam ci­chutko po scho­dach i prze­mknę­łam na tyły domu, gdzie znaj­do­wało się wej­ście do piw­nicy. By­łam w po­ło­wie drogi w dół, gdy znowu usły­sza­łam prze­ra­ża­jący krzyk, a po­tem czy­jeś kroki. Strach mnie pa­ra­li­żo­wał. Nie wie­dzia­łam, czy iść da­lej, czy może ucie­kać z po­wro­tem do po­koju. Na­gle zda­łam so­bie sprawę, że kroki, za­miast się zbli­żać, od­da­lają się ode mnie. Ode­tchnę­łam z ulgą i za­czę­łam po­woli scho­dzić, aż zna­la­złam się na sa­mym dole. Ro­zej­rza­łam się, żeby się zo­rien­to­wać, gdzie iść da­lej. Świa­tło w ko­ry­ta­rzu było bar­dzo słabe, ale udało mi się do­strzec kil­koro drew­nia­nych drzwi, wzdłuż ko­ry­ta­rza, po pra­wej stro­nie. Za jed­nymi z nich ostat­nim ra­zem zła­pał mnie An­ton. Lewą stronę spo­wi­jała ciem­ność, więc nie mia­łam po­ję­cia, co się tam znaj­duje. Nim zdą­ży­łam po­my­śleć, co da­lej, usły­sza­łam krzyki i mę­skie głosy. Spa­ni­ko­wana sku­li­łam się we wnęce, po ciem­nej stro­nie. Jedne z bocz­nych drzwi się otwo­rzyły i na ko­ry­tarz wy­szedł An­ton, a za­raz za nim Sa­muel. Na ich twa­rzach ma­lo­wały się uśmie­chy, co było dość dziwne, bo oni ni­gdy nie oka­zy­wali za­do­wo­le­nia. Gdy od­su­nęli się od drzwi, mia­łam ide­alny wi­dok na wnę­trze po­koju. Pod­sko­czy­łam ze stra­chu i przy­ci­snę­łam dłoń do ust, sta­ra­jąc się po­wstrzy­mać krzyk, gdy moim oczom uka­zał się za­krwa­wiony męż­czy­zna przy­wią­zany do krze­sła. Jego głowa zwi­sała bez­wład­nie. Obok stał Da­nił, a jego dło­nie były całe we krwi. Po chwili po­ja­wił się rów­nież wuj. Pod­szedł do przy­wią­za­nego męż­czy­zny, pod­niósł mu głowę i krzyk­nął pro­sto w twarz:

– Módl się, gnoju, żeby twój oj­ciec do ju­tra za­ła­twił sprawę, bo jak nie, to z przy­jem­no­ścią wpa­kuję ci kulkę w łeb.

Męż­czy­zna na krze­śle się za­śmiał i na­wet ja ze swo­jego miej­sca wi­dzia­łam, że spra­wiło mu to trud­ność.

– Rów­nie do­brze jak ja wiesz, że stary ma w du­pie to, czy mnie wy­koń­czysz czy nie. Gdyby było ina­czej, już dawno od­dałby ci to­war, więc oszczędź mi wi­doku swo­jej pa­skud­nej gęby i za­bij mnie od razu.

Drgnę­łam prze­stra­szona, gdy wuj ude­rzył skrę­po­wa­nego męż­czy­znę w twarz. Głowa od­sko­czyła mu na bok i jęk­nął z bólu. Za­mknę­łam oczy, nie mo­gąc dłu­żej znieść tego wi­doku. Usły­sza­łam krzyki i prze­kleń­stwa, a po­tem kroki. Gdy otwo­rzy­łam oczy, wuj i Da­nił stali w ko­ry­ta­rzu. Głowa po­bi­tego zwi­sała na jego piersi.

– Sonny, masz czas do ju­tra.

Sku­li­łam się jesz­cze bar­dziej, gdy wuj za­czął cho­dzić w tę i z po­wro­tem z te­le­fo­nem przy uchu.

– Mam to, kurwa, w du­pie! Nie, nie mam czasu na ta­kie gierki. Albo przy­wie­ziesz mi to­war, albo ode­ślę ci syna w fo­lio­wym worku. – Wuj za­śmiał się z od­po­wie­dzi. – Nie mia­łem pro­blemu, żeby za­bić wła­snego brata, my­ślisz, że przy gnojku będę miał ja­kieś opory? Masz czas do ju­tra! – Pod­szedł do Da­niła, który przy­słu­chi­wał się ca­łej roz­mo­wie.

Ra­zem ru­szyli scho­dami w górę.

Nie mo­głam od­dy­chać, ob­raz roz­ma­zy­wał mi się przed oczami. To nie może być prawda. Wuj miał tylko jed­nego brata, mo­jego ojca, który prze­cież zgi­nął w wy­padku sa­mo­cho­do­wym, tym sa­mym, z któ­rego tylko ja wy­szłam żywa.

– Gdy tylko An­ton wróci, niech się po­zbę­dzie tego ma­łego skur­wiela.

– Nie cze­kamy, aż Sonny się zjawi?

– Nie. Ten mały gnój miał ra­cję, gdyby Sonny’emu za­le­żało na ży­ciu syna, przy­niósłby to­war w zę­bach, a nie cze­kał na cud. Gnoje mu­szą do­stać na­uczkę. Poza tym bę­dzie to ja­sny prze­kaz dla in­nych, by nie za­dzie­rali z Alek­san­drem Dy­mi­tro­wem.

Usły­sza­łam, jak drzwi do piw­nicy się otwie­rają, a po­tem za­my­kają.

Wie­dzia­łam, że po­win­nam jak naj­szyb­ciej wra­cać do po­koju, nim się zo­rien­tują, że mnie nie ma. Wy­szłam z cie­nia i spoj­rza­łam na drzwi, za któ­rymi sie­dział po­bity męż­czy­zna. Do­tarło do mnie, że je­śli mu nie po­mogę, to go za­biją. Przed oczami sta­nęły mi te wszyst­kie ko­biety, za­krwa­wione i brudne, któ­rym nie po­mo­głam. Za­mknę­łam oczy i na­bra­łam po­wie­trza w płuca. Tłu­ma­czy­łam so­bie, że Da­nił nie po­zwoli, by stała mi się krzywda.

Prawda?

Drżącą dło­nią chwy­ci­łam klamkę i po­cią­gnę­łam do sie­bie. Otwo­rzy­łam drzwi i na chwiej­nych no­gach we­szłam do środka. Nie­mal ru­nę­łam na pod­łogę, gdy zo­ba­czy­łam, ile krwi ze­brało się u stóp męż­czy­zny. Pa­mię­ta­łam z lek­cji pani Jen­sen, że duża utrata krwi może do­pro­wa­dzić do śmierci. Jezu, mia­łam na­dzieję, że jesz­cze żyje, bo tej krwi było na­prawdę mnó­stwo. Męż­czy­zna na­gle się po­ru­szył, jakby usły­szał moje my­śli. Pod­nio­słam wzrok i mimo że oczy za­cho­dziły mi łzami, uj­rza­łam twarz tego nie­szczę­śnika. Spoj­rzał na mnie ja­sno­zie­lo­nymi oczami. Był dużo młod­szy, niż po­cząt­kowo są­dzi­łam. Mógł być w wieku Da­niła, czyli mieć ja­kieś pięt­na­ście lat, cho­ciaż oka­zał się dużo po­tęż­niej­szy niż mój ku­zyn. Nogi miał spięte pla­sti­ko­wymi za­ci­skami. Przy­pusz­cza­łam, że z rę­kami zro­biono to samo. Prze­tar­łam dłońmi twarz i ro­zej­rza­łam się po po­miesz­cze­niu, w po­szu­ki­wa­niu cze­goś ostrego, czym mo­gła­bym prze­ciąć two­rzywo.

– C-c-co ro­bisz? – za­py­tał za­krwa­wiony chło­pak.

Prze­nio­słam spoj­rze­nie na jego twarz.

– Szu­kam cze­goś, czym będę mo­gła to prze­ciąć – od­po­wie­dzia­łam, wska­zu­jąc dło­nią na jego nogi.

Mil­czał przez chwilę, przy­glą­da­jąc mi się po­dejrz­li­wie.

– Tam. – Wska­zał głową na róg po­koju. – Ale nie o to py­ta­łem. Dla­czego tu je­steś? To ja­kiś ich test, żart?

– Chcę ci po­móc. Za­biją cię, je­śli tu zo­sta­niesz. – Za­czę­łam iść we wska­zaną stronę.

Sta­nę­łam przed starą ko­modą. Otwo­rzy­łam pierw­szą szu­fladę i zna­la­złam całą masę dziw­nych ostrych na­rzę­dzi. Mój wzrok spo­czął na oso­bli­wie wy­gię­tym nożu. Wzię­łam go do ręki i wró­ci­łam z nim na śro­dek po­koju. Chło­pak wstrzy­mał od­dech, gdy przed nim uklę­kłam i za­czę­łam prze­ci­nać pla­stik. Cały czas czu­łam na so­bie jego wzrok. Gdy upo­ra­łam się z wię­zami na no­gach, sta­nę­łam za nim, by roz­wią­zać mu ręce. Wi­dzia­łam, jak szybko pul­suje żyła na szyi tego nie­szczę­śnika. Gdy tylko prze­cię­łam za­cisk, chło­pak ze­rwał się na równe nogi i wy­rwał mi nóż z rąk.

– Czego, kurwa, chcesz?

Czu­łam bi­jącą od niego wście­kłość.

– Mó­wi­łam ci prze­cież, chcę ci po­móc. Mu­simy się po­śpie­szyć, za­raz wróci An­ton.

Z wa­lą­cym ser­cem ru­szy­łam w stronę drzwi, nie mó­wiąc nic wię­cej. Sły­sza­łam, jak chło­pak po­dąża tuż za mną, mru­cząc coś pod no­sem. Wie­dzia­łam, że nie mogę po­pro­wa­dzić go tą samą drogą, którą tu we­szłam, bo to by ozna­czało ko­niecz­ność przej­ścia przez sa­lon i ko­ry­tarz, żeby do­trzeć do wyj­ścia. Była tylko jedna opcja: żeby ten nie­szczę­śnik prze­żył, mu­sia­łam go wy­pro­wa­dzić tym sa­mym wyj­ściem, któ­rym wy­pro­wa­dził mnie Da­nił. Po­gna­li­śmy ko­ry­ta­rzem. Cho­ciaż wła­ści­wie to ja bie­głam, a on szedł za mną, pod­pie­ra­jąc się o ścianę. Skrę­ci­li­śmy w prawo, po­tem w lewo, aż zna­leź­li­śmy się na sa­mym końcu wą­skiego ko­ry­ta­rza. Chło­pak wy­rzu­cił z sie­bie se­rię prze­kleństw, wi­dać było, że każdy krok spra­wia mu ogromny ból. Gdy sta­nę­li­śmy przed me­ta­lo­wymi drzwiami, wy­cią­gnę­łam klucz ze szcze­liny mię­dzy ce­głami, w któ­rej ostat­nim ra­zem scho­wał go Da­nił, a na­stęp­nie prze­krę­ci­łam go w zamku.

– Gdy przej­dziesz przez te drzwi, do­trzesz na tyły domu. Wi­dzia­łam tam wodę, może uda ci się prze­pły­nąć na drugą stronę.

Chło­pak ski­nął głową i otwo­rzył drzwi. Na­gle jego zimna i uma­zana krwią dłoń od­szu­kała moją.

– Chodź ze mną. – Sku­pił wzrok na moim po­liczku.

Wie­dzia­łam, na co pa­trzył. Trudno było prze­oczyć ogromny si­niec pod moim okiem. Prze­łknę­łam ślinę i po­krę­ci­łam głową.

– Nie mogę. Nie zo­sta­wię Da­niła. – Wy­rwa­łam dłoń z uści­sku za­krwa­wio­nego chło­paka. – Idź już, oni na pewno za­raz wrócą. Wuj mó­wił, że przy­śle tu An­tona, a ja nie chcę się z nim spo­tkać – po­wie­dzia­łam ner­wowo.

Na­sto­la­tek po­ki­wał głową na zgodę, choć wi­dzia­łam, że nie był co do tego prze­ko­nany. Nim od­su­nął za­suwę w drzwiach, prze­chy­lił głowę i spoj­rzał na mnie jesz­cze raz.

– Jak masz na imię?

– So­fia, a ty? – pal­nę­łam bez za­sta­no­wie­nia, a prze­cież po­win­nam my­śleć wy­łącz­nie o tym, żeby jak naj­szyb­ciej zna­leźć się w po­koju.

– Cruz – Od­chrząk­nął. – Na­zy­wam się Ga­vin Cruz. – Po czym od­wró­cił się i wy­szedł, zni­ka­jąc w ciem­no­ści.

Obecnie

Gavin

Za­trza­sną­łem za sobą drzwi do ła­zienki. Opar­łem się dłońmi o brzeg zlewu i spoj­rza­łem w lu­stro. Wy­glą­da­łem jak gówno. Na twa­rzy mia­łem za­schniętą krew i sa­dzę. Mu­sia­łem się do­pro­wa­dzić do po­rządku, za­nim So­fia mnie znaj­dzie. Nie mia­łem po­ję­cia, jak mo­głaby za­re­ago­wać, gdyby zo­ba­czyła mnie w tym sta­nie. Wolę nie my­śleć, co by się stało, gdyby się do­wie­działa, gdzie by­łem i czyja krew po­krywa moje ciało. Rzu­ci­łem ko­szulkę na zie­mię, a za­raz po­tem do­rzu­ci­łem do niej resztę rze­czy, które mia­łem na so­bie. Wszystko ocie­kało bru­dem i krwią lu­dzi Da­sha. Od­krę­ci­łem kran i wsze­dłem pod prysz­nic, żeby zmyć z sie­bie po­zo­sta­ło­ści tego gów­nia­nego dnia.

Wła­śnie wró­ci­li­śmy z Jack­son. Wszystko miało być do­grane, dla­tego nie ro­zu­miem, co do chuja po­szło nie tak. Było nas tam wię­cej niż dość, by raz na za­wsze roz­pie­przyć Loki Ri­ders.

Moi lu­dzie mieli skur­wiela na oku od wielu dni, więc to­tal­nie nie poj­muję, jak temu gno­jowi udało się zwiać. Cho­ciaż je­śli moje prze­czu­cie jest słuszne, to w ogóle go tam nie było. Mam na­dzieję, że Shade się nie myli i to ten jego dok­to­rek jest kre­tem, a nie ktoś ode mnie. Wy­bie­ra­łem swo­ich lu­dzi dość skru­pu­lat­nie, dla­tego nie mam je­ba­nego po­ję­cia, kto mógłby nas zdra­dzić. Po tym, jak prze­ją­łem klub po śmierci ojca, nie zda­rzyło się nic, co mo­głoby świad­czyć o ja­kim­kol­wiek prze­cieku ze strony mo­ich lu­dzi. To mu­siał być je­den z lu­dzi Shade’a, nie było in­nej opcji.

Pier­do­lony Dash.

Dzi­siaj w nocy mie­li­śmy się po­zbyć tego śmie­cia raz na za­wsze. Oka­zało się, że za­miast Da­sha i jego lu­dzi cze­kali na nas uzbro­jeni po zęby, ale kom­plet­nie nie­przy­go­to­wani do walki pro­spekci. Po gów­nie, które się tam roz­pę­tało, trzeba było po­sprzą­tać, by nie zo­sta­wić żad­nych śla­dów dla fe­de­ral­nych. By­łem ku­rew­sko wy­czer­pany i wście­kły. Dash żył, a mo­jej ko­bie­cie na­dal gro­ziło nie­bez­pie­czeń­stwo, choć So­fia twier­dziła, że Dash jej nie za­graża, mimo zmiany, jaka w nim za­szła przez te kilka lat. Mó­wiąc o zmia­nie, miała na my­śli to, że to­tal­nie mu od­je­bało.

Po wyj­ściu spod prysz­nica owi­ną­łem ręcz­nik wo­kół bio­der. Nie mia­łem tu żad­nych ubrań, poza stertą brud­nych ła­chów na pod­ło­dze. Wsze­dłem z po­wro­tem do po­koju i za­sta­łem w nim Ashera.

– Co tu ro­bisz? Nie mia­łeś cza­sem iść ki­mać?

– Pew­nie po­szedł­bym spać, gdyby nie twoja po­pier­do­lona przy­ja­ciółka. Stary, mu­sisz coś z nią zro­bić. Mam do­syć niań­cze­nia tej baby. Bra­ciom też koń­czy się cier­pli­wość.

Chry­ste, znowu to samo.

– Do­brze zajmę się tym. – Prze­cze­sa­łem dło­nią mo­kre włosy. – Ale nie dzi­siaj. Nie mam siły wy­słu­chi­wać jej pier­do­le­nia, trzeba jej jak naj­szyb­ciej zna­leźć ja­kąś metę, gdzie bę­dzie mo­gła się ukryć, w ra­zie gdyby Car­los so­bie o niej przy­po­mniał.

Asher z po­sępną miną sta­nął do­kład­nie na­prze­ciw mnie.

– Kurwa, sam jej to po­wiedz. Tej suce cał­kiem od­je­bało. Roz­sta­wia na­szych lu­dzi po ką­tach, jakby to ona tu była pre­zy­den­tem. – Uśmiech­nął się smutno, po czym po­krę­cił głową. – Ostrze­ga­łem cię, ale za­wsze masz wszystko w du­pie, gdy na ho­ry­zon­cie po­ja­wia się Lucy. Mu­sisz skoń­czyć z po­ma­ga­niem jej. Jak my­ślisz, ile So­fia jesz­cze znie­sie?

– So­fia zro­zu­mie.

– Kurwa, czło­wieku! By­łem tam z tobą! Sły­sza­łeś, co mó­wiła Mai? Ona ma dość. Zo­stawi twoją głu­pią dupę i to bę­dzie wy­łącz­nie twoja wina.

– Nie, nie zo­stawi. Wszystko jej wy­tłu­ma­czę. Poza tym do­brze wiesz, dla­czego to ro­bię. – Pod­sze­dłem do stołu i na­la­łem dwie szklanki szkoc­kiej. Jedną po­da­łem bratu, a drugą na­tych­miast wy­chy­li­łem.

– Ile jesz­cze bę­dziesz pła­cił za to, co zro­bił nasz stary? To nie była twoja wina, wbij to so­bie w końcu do tej pu­stej pały!

– Nie wiem, może masz ra­cję, ale gdy­bym wtedy nie przy­pro­wa­dził Lucy do klubu, to nic by się nie stało.

Na twa­rzy mo­jego brata po­ja­wił się wy­raz nie­do­wie­rza­nia, a po­tem zło­ści. Z po­sępną miną sta­nął na­prze­ciw mnie.

– Nie! To nie ty ją zgwał­ci­łeś, tylko nasz je­bany oj­ciec! Prze­stań pła­cić za jego błędy. Ro­zu­miem, że na po­czątku chcia­łeś jej po­móc. Ale mi­nęły lata! Ona cię wy­ko­rzy­stuje. Kurwa, na­wet mnie na po­czątku było jej szkoda, te­raz jed­nak my­ślę, że temu jej mę­żowi na­leży się me­dal za to, że tak długo zno­sił tę po­krę­coną sukę!

– Wiem, kurwa! To był ostatni raz. Skoń­czy­łem z nią. Po tym, co usły­sza­łem od So­fii, nie ma już dla Lucy miej­sca w tym klu­bie. Nie po tym, jak pró­bo­wała mi wmó­wić, że So­fia pie­przy się z Tra­vi­sem za mo­imi ple­cami.

– No i kurwa, do­brze. W końcu mó­wisz z sen­sem. – Brat po­kle­pał mnie po ra­mie­niu. – Nikt z nas nie wie­rzył w te jej bred­nie. Każdy, kto choć raz wi­dział, jak twoja ko­bieta na cie­bie pa­trzy, nie mógł mieć żad­nych wąt­pli­wo­ści, że ona cię ko­cha. Cho­ciaż nikt, do kurwy nę­dzy, nie wie dla­czego – za­kpił i ru­szył w stronę drzwi, ale za­nim wy­szedł, obej­rzał się jesz­cze przez ra­mię.

– Aha, i jesz­cze jedno, bra­cia chcą wie­dzieć, co da­lej. Mó­wi­łeś coś o ze­bra­niu…

– Kurwa, mogę się cho­ciaż ubrać? – Wska­za­łem wolną ręką na ręcz­nik, któ­rym by­łem owi­nięty. – Po­wiedz im, że nie­długo przyjdę. Jed­nak naj­pierw mu­szę po­roz­ma­wiać z So­fią.

Asher kiw­nął brodą i w końcu wy­szedł.

Do­brze.

W tym, co po­wie­dział mój brat, było dużo prawdy. Nie mia­łem po­ję­cia, czym so­bie za­słu­ży­łem na tak cu­do­wną ko­bietę jak So­fia. Trwała przy mnie w klu­bie peł­nym sam­ców alfa, bez grama pry­wat­no­ści. Wie­dzia­łem, jak trudne może być ży­cie w klu­bie mo­to­cy­klo­wym, szcze­gól­nie dla ta­kiej dziew­czyny jak ona. Mimo to nie mo­głem po­zwo­lić jej odejść. Gdy zo­ba­czy­łem ją w tej re­stau­ra­cji, od razu wie­dzia­łem, że prze­pa­dłem bez reszty. Była naj­pięk­niej­szą istotą, jaką wi­dzia­łem w ży­ciu. Mo­men­tal­nie po­czu­łem, że mu­szę ją mieć, że zro­bię wszystko, by ją zdo­być. Po­tem do­słow­nie wbiło mnie w zie­mię, gdy się oka­zało, że dziew­czyna sto­jąca przede mną jest tą, która przed laty ura­to­wała mi ży­cie.

Tylko nie­liczni wie­dzieli, jak na­prawdę po­zna­łem So­fię. Nie chcia­łem, by kto­kol­wiek po­wią­zał ją z Dy­mi­tro­wem. Im mniej osób wie­działo, tym mniej­sze było praw­do­po­do­bień­stwo, że jej po­pier­do­lony wuj ją od­naj­dzie. Jedno, co mu­sia­łem Da­showi przy­znać, to że za­wsze sta­rał się ją chro­nić przed swoim zje­ba­nym oj­cem. Nie­stety w tym mo­men­cie Dash był rów­nie nie­zrów­no­wa­żony jak jego stary. Jego ob­se­sja na punk­cie Mai, za­miast ma­leć, jak miała na­dzieję So­fia, przy­brała ab­sur­dalny roz­miar.

Od­sta­wi­łem pu­stą szklankę i otwo­rzy­łem szafę. Pierw­sze, co rzu­ciło mi się w oczy, to prze­strzeń. Dużo wol­nej prze­strzeni.

Wszyst­kie ubra­nia So­fii znik­nęły. Po ko­lei za­czą­łem otwie­rać szu­flady ko­mody. Wszyst­kie były pu­ste.

Co do chuja?

Ubra­łem się w eks­pre­so­wym tem­pie i do­słow­nie wy­bie­głem z po­koju, po dro­dze spraw­dza­jąc wszyst­kie po­miesz­cze­nia.

Gdy wpa­ro­wa­łem do baru, więk­szość już tu była. Bra­cia cze­kali na dal­sze in­struk­cje po nie­uda­nej ak­cji z Loki. Prze­szu­ka­łem wzro­kiem po­miesz­cze­nie. Gdy tylko go do­strze­głem, na­tych­miast ru­szy­łem w jego kie­runku. Stał przy drzwiach, śmie­jąc się z cze­goś, co po­wie­dział mu Asher. Gdy zo­ba­czył, jaka fu­ria mnie ogar­nęła, uśmiech na­tych­miast zszedł mu z twa­rzy.

– Gdzie ona jest?

– Kto? O czym ty mó­wisz?

– Py­tam o So­fię! Nie zgry­waj idioty, Matt! Mów, gdzie, do kurwy nę­dzy, jest moja ko­bieta!

Matt otwo­rzył sze­roko oczy ze zdzi­wie­nia. Wo­kół nas ze­brali się za­cie­ka­wieni bra­cia. Sły­sza­łem ich po­mruki zdzi­wie­nia. Asher pa­trzył na mnie z wy­rzu­tem. Wie­dzia­łem, co my­ślał, i miał, kurwa, ra­cję.

– Nie wiem! Po­szła do po­koju, mó­wiła, że boli ją głowa. – Przy­mru­żył oczy, wy­glą­dał, jakby się za­sta­na­wiał. – Może za­py­taj Lucy – do­dał po chwili.

– Dla­czego, do chuja, mam py­tać Lucy? To ty mia­łeś pil­no­wać So­fii, a nie ona.

Matt prze­łknął ślinę. Wie­dział, że zje­bał po ca­ło­ści.

– Z tego, co mi wia­domo, wi­działa So­fię jako ostat­nia. Miała jej za­nieść coś na ból głowy.

Z iry­ta­cją wy­pu­ści­łem po­wie­trze z płuc.

– Kiedy to było?

– Nie wiem, trzy, może cztery go­dziny temu.

Kurwa.

Jak na za­wo­ła­nie do baru chwiej­nym kro­kiem po­de­szła Lucy. Jak zwy­kle bar­dziej ro­ze­brana niż ubrana. Za wszelką cenę chciała przy­po­mi­nać na­sze klu­bowe pa­nienki, które umi­lały czas moim bra­ciom.

Wy­mi­ną­łem Matta i pod­sze­dłem pro­sto do niej. Ude­rzy­łem pię­ścią w bar, na co pod­sko­czyła prze­stra­szona. Jej mętne spoj­rze­nie nie po­zo­sta­wiało złu­dzeń – na pewno coś wzięła. Już od ja­kie­goś czasu po­dej­rze­wa­łem, że po­wo­dem jej przy­jazdu nie była ciężka ręka męża, a ra­czej uza­leż­nie­nie.

– Co jej, kurwa, po­wie­dzia­łaś? – wark­ną­łem. W środku aż ki­pia­łem ze zło­ści.

– O czym ty mó­wisz? – Wy­cią­gnęła dłoń w moją stronę, na co zro­bi­łem krok do tyłu.

– Co po­wie­dzia­łaś So­fii?! Ona nie mo­gła się tak po pro­stu spa­ko­wać i odejść. Mu­sia­łaś jej coś, kurwa, na­ga­dać!

– Nie roz­ma­wia­łam z nią – od­po­wie­działa nie­prze­ko­nu­jąco, pró­bu­jąc uni­kać mo­jego wzroku.

– Skończ w końcu pier­do­lić! – wrza­sną­łem.

– Nic jej nie po­wie­dzia­łam. Może ta twoja So­fia – ostat­nie słowo wy­mó­wiła z nie­sma­kiem – miała już dość klu­bo­wego ży­cia i ode­szła. To prze­cież oczy­wi­ste, że ktoś taki jak ona nie pa­suje do na­szego świata.

Asher miał ra­cję. Chry­ste, czemu ja tego wcze­śniej nie za­uwa­ży­łem?

– Chcia­łaś chyba po­wie­dzieć: „mo­jego świata”. I co, kurwa, mia­łaś na my­śli, mó­wiąc: „ktoś taki jak ona’’?

– Och, pro­szę cię – za­drwiła – po­trze­bu­jesz sil­nej ko­biety. – Zro­biła chwiejny krok w moim kie­runku, uśmie­cha­jąc się sze­roko. – A nie ta­kiej, co boi się wła­snego cie­nia. – Ro­ze­śmiała się. – So­fia ode­szła. Gdyby jej na to­bie za­le­żało, toby na cie­bie za­cze­kała, a nie ucie­kała jak tchórz pod twoją nie­obec­ność. Więc nie ma zna­cze­nia, co jej po­wie­dzia­łam. – Wy­pięła w moją stronę swoje sztuczne cycki. My­ślała za­pewne, że wy­gląda po­cią­ga­jąco.

– Dla mnie to, kurwa, ma zna­cze­nie! – huk­ną­łem, wi­dząc, jak ta wzdryga się na mój krzyk. – Bez względu na to, co so­bie uro­iłaś, ni­gdy nie bę­dziemy ra­zem, Lucy. Roz­ma­wia­li­śmy już o tym. Za­wsze trak­to­wa­łem cię jak sio­strę, ni­gdy nie da­łem ci do zro­zu­mie­nia, że jest ina­czej. Dla­tego. do chuja, nie ro­zu­miem, skąd ten po­mysł.

– Ona do cie­bie nie pa­suje, nie wi­dzisz tego? – Lucy wzięła głę­boki od­dech. – Ro­zu­miem, że ona ci się po­doba, ale wy­gląd to nie wszystko, Ga­vin.

Par­sk­ną­łem krót­kim śmie­chem, krę­cąc przy tym głową. Lucy do­sko­nale wie­działa, dla­czego chcia­łem być z So­fią. Wiele razy opo­wia­da­łem jej o pięk­nej dziew­czy­nie, która do­słow­nie wbiła mnie w zie­mię.

– Znamy się całe ży­cie, a ona? Co ta dziwka o to­bie wie? Nie ma­cie ze sobą nic wspól­nego.

– Nie­ważne, ile lat się znamy, ni­gdy wię­cej nie na­zwiesz mo­jej ko­biety dziwką. To twoje pierw­sze i ostat­nie ostrze­że­nie, zro­zu­mia­łaś? – krzyk­ną­łem, na co za­chwiała się do tyłu. – Nie mam po­ję­cia, kiedy ze słod­kiej dziew­czyny za­mie­ni­łaś się w na­czelną sukę, Lucy.

– Do­brze wiesz, co mnie zmie­niło!

Pod­bró­dek Lucy za­drżał, a po chwili po jej po­licz­kach po­pły­nęły łzy.

Kla­syczne za­gra­nie. Gdy wszystko inne za­wie­dzie, za­cznij pła­kać. Może gdy by­li­śmy młodsi, to by na mnie za­dzia­łało, ale nie, kurwa, te­raz.

– Całe ży­cie zgry­wasz po­krzyw­dzoną dziew­czynkę. Mam już, do chuja, dość zno­sze­nia two­jego gówna. Spa­kuj swoje rze­czy. Jesz­cze dziś prze­nie­siesz się do miesz­ka­nia w mie­ście. Nie bę­dziesz dłu­żej miesz­kała w klu­bie. Za­mie­rzam od­na­leźć So­fię i spro­wa­dzić ją z po­wro­tem, a je­stem, kurwa, wię­cej niż pewny, że nie bę­dzie chciała miesz­kać z tobą pod jed­nym da­chem.

Ru­szy­łem w stronę swo­jego biura.

Spier­do­li­łem sprawę. My­śla­łem tylko o tym, jak ko­lejny raz po­sprzą­tać ba­ła­gan, któ­rego na­ro­biła Lucy, zu­peł­nie nie bio­rąc pod uwagę tego, ja­kie kon­se­kwen­cje ja i So­fia bę­dziemy mu­sieli po­nieść.

Barlow (Oregon)

Sofia, 16 lat

Wcią­gnę­łam gło­śno po­wie­trze i otwo­rzy­łam oczy. Pot i łzy spły­wały po mo­jej szyi, two­rząc mo­krą plamę na po­duszce. Mój od­dech się rwał, a serce wa­liło jak sza­lone. W gło­wie wciąż mia­łam ob­razy ze snu i cho­ciaż mi­nęło już tyle lat, wspo­mnie­nia tam­tej nocy na­wie­dzały mnie prak­tycz­nie co­dzien­nie. Co noc wi­dzia­łam umę­czo­nego, przy­wią­za­nego do krze­sła chło­paka. Krew spły­wała po jego po­ra­nio­nym ciele, two­rząc mo­krą plamę u jego stóp. Tylko że w moim śnie na­sto­la­tek nie wy­cho­dził z piw­nicy. Mój senny kosz­mar za każ­dym ra­zem koń­czył się śmier­cią Ga­vina. Po­mimo mo­ich bła­gań An­ton za­wsze za­bi­jał chło­paka. Ostat­nie, co wi­dzę, nim się bu­dzę, to jego mar­twe zie­lone oczy.

Po­de­rwa­łam się do po­zy­cji sie­dzą­cej, sły­sząc pu­ka­nie do drzwi. Prze­tar­łam twarz i spoj­rza­łam na ze­ga­rek sto­jący na półce, była do­kład­nie siódma rano. Wsta­łam z łóżka i po­de­szłam do drzwi, lecz za­nim zdą­ży­łam prze­krę­cić klucz, do mo­ich uszu do­tarło wark­nię­cie Da­niła.

– Mia­łaś py­tać, za­nim ko­muś otwo­rzysz, za­po­mnia­łaś już?

Wes­tchnę­łam.

– Jest siódma rano. Je­stem pewna, że wszyst­kie świ­nie jesz­cze śpią. – Otwo­rzy­łam drzwi i spoj­rza­łam na niego wy­mow­nie. – Cóż, wszyst­kie poza jedną.

Da­nił się ro­ze­śmiał, nie­wzru­szony moją iro­niczną od­po­wie­dzią. Już dawno przy­zwy­czaił się do mo­jego sar­ka­zmu. Tylko przy nim czuję się na tyle swo­bod­nie, by mó­wić to, na co tylko przyj­dzie mi ochota. Ku­zyn, od­kąd z nimi za­miesz­ka­łam, trosz­czył się o mnie na tyle, na ile po­tra­fił.

– Mogę wejść? – za­py­tał, wła­ści­wie już wcho­dząc do mo­jego po­koju.

– Je­śli po­wiem, że nie, coś to zmieni?

Da­nił wzru­szył ra­mio­nami, prze­szedł obok mnie i usiadł na moim łóżku.

– Mu­simy po­ga­dać. Je­śli nie chcesz ze mną, to mogę przy­słać Iwana.

Wzdry­gnę­łam się na samą myśl. Iwan był co prawda dużo mil­szy od An­tona, mimo to nie mia­łam naj­mniej­szej ochoty na roz­mowę z nim.

– Nie! – po­wie­dzia­łam gło­śniej, niż było to ko­nie­czne. – Wolę roz­ma­wiać z tobą. – Usia­dłam przy to­a­letce, cze­ka­jąc, aż Da­nił prze­każe mi to, z czym przy­szedł.

– Jak się pew­nie zo­rien­to­wa­łaś, stary robi dzi­siaj im­prezę, z tego, co wiem, bę­dzie sporo lu­dzi. Nie­stety na ko­la­cji mu­sisz być, co do tego mój oj­ciec był nie­ugięty. – Da­nił po­chy­lił się, opie­ra­jąc łok­cie na ko­la­nach, a na jego twa­rzy po­ja­wił się gry­mas. – Chcę, byś za­raz po po­siłku po­szła do po­koju, naj­le­piej mo­jego. Za­mkniesz się na klucz, zro­zu­mia­łaś? Stary przy­dzie­lił mi za­da­nie, więc nie będę mógł cię dzi­siaj pil­no­wać. – Ostat­nie zda­nie wy­sy­czał przez za­ci­śnięte zęby.

Prze­łknę­łam ner­wowo ślinę.

– Ostat­nim ra­zem obie­ca­łeś, że wszystko mi wy­ja­śnisz. – Wsta­łam i spoj­rza­łam wprost na niego. – Dla­czego za każ­dym ra­zem, gdy wuj or­ga­ni­zuje przy­ję­cie, za­my­kasz mnie w po­koju i ka­żesz tam sie­dzieć, aż sam po mnie nie przyj­dziesz? Co tam się dzieje?

– Są rze­czy, któ­rych na­prawdę nie mogę ci po­wie­dzieć. Wiem, że obie­ca­łem ci prawdę… – wes­tchnął. – Wiesz prze­cież, czym się zaj­mu­jemy, prawda?

Ski­nę­łam ner­wowo głową. Oczy­wi­ście, że wie­dzia­łam, czym się zaj­mują. Chyba każdy w pro­mie­niu kil­ku­set ki­lo­me­trów wie­dział, kim jest Alek­san­der Dy­mi­trow. Był ni­kim wię­cej jak gang­ste­rem, choć lu­bił się na­zy­wać biz­nes­me­nem lub przed­się­biorcą.

Biz­nes­menten miał oczy­wi­ście kilka le­gal­nych in­te­re­sów, które były przy­krywką dla jego in­nych dzia­łań. Han­del ży­wym to­wa­rem – tym przede wszyst­kim się zaj­mo­wał. O prze­my­cie broni i han­dlu nar­ko­ty­kami do­wie­dzia­łam się sto­sun­kowo nie­dawno. Zu­peł­nie przez przy­pa­dek usły­sza­łam frag­ment roz­mowy An­tona z ja­kimś męż­czy­zną. Nie ma­jąc po­ję­cia, że je­stem w po­bliżu, roz­ma­wiali o tym, że więk­szość pie­nię­dzy z prze­mytu idzie na za­kup broni, która jest sprze­da­wana in­nym ban­dy­tom po­kroju mo­jego wujka.

– No wła­śnie. Dzi­siej­sze przy­ję­cie ma zwią­zek z na­szym… biz­ne­sem. Nie chcę, że­byś się krę­ciła po domu. Wiem, że za cho­lerę nie po­tra­fisz usie­dzieć na du­pie – zmru­żył oczy – ale dzi­siaj mu­sisz mnie po­słu­chać, sio­stra, zro­zu­mia­łaś?

– Oni przy­cho­dzą po te ko­biety, prawda?

Za­miast od­po­wie­dzi usły­sza­łam po­tok prze­kleństw wy­do­by­wa­jący się z ust Da­niła. Wie­dzia­łam, że nie ma sensu na­ci­skać. Da­nił ni­gdy nie chciał o tym roz­ma­wiać.

– Do­brze, za­mknę się w po­koju – mruk­nę­łam. – Ale skoro to dla mnie ta­kie nie­bez­pieczne, to dla­czego nie po­mo­żesz mi stąd uciec? Na li­tość bo­ską! Twój oj­ciec nie­na­wi­dzi mnie na wskroś, nie mam po­ję­cia, dla­czego za­brał mnie do sie­bie po tym, jak za­bił moją ro­dzinę. Rów­nie do­brze mógł mi strze­lić w łeb. On na­wet nie jest w sta­nie na mnie pa­trzeć bez gry­masu na twa­rzy. Prze­cież to nie ja go okra­dłam, na Boga!

Gdy by­łam dziec­kiem, są­dzi­łam, że to na­tu­ralny wy­raz twa­rzy mo­jego wujka. Do­piero z bie­giem lat za­uwa­ży­łam, że gry­mas wy­krzy­wia ją tylko wtedy, gdy spo­gląda w moją stronę. My­śla­łam, że po pro­stu przy­po­mi­nam mu swo­jego ojca, a jego brata – zdrajcę, który go okra­dał. Kilka lat temu po­wie­dzia­łam Da­ni­łowi, że wiem, jak zgi­nęła moja ro­dzina. Ku­zyn przy­znał, że był tego świa­domy, ale zu­peł­nie nie ro­zu­mie de­cy­zji swo­jego ojca. Ja na­to­miast wie­dzia­łam, że skoro wu­jek z taką ła­two­ścią za­bił swo­jego brata, to bez skru­pu­łów po­zbę­dzie się rów­nież mnie.

– Je­śli to cię po­cie­szy, to wiedz, że Alek­san­der nie­na­wi­dzi wszyst­kich… Cóż, wszyst­kich oprócz sie­bie. Co do two­jego odej­ścia, to ab­so­lut­nie nie wcho­dzi w grę. Do­sko­nale wiesz, jak to się skoń­czyło ostat­nim ra­zem. Jak my­ślisz, ile razy jesz­cze uda mi się prze­ko­nać ojca, by nie ro­bił ci krzywdy? Nie mogę go po­wstrzy­my­wać w nie­skoń­czo­ność.

Wzdry­gnę­łam się na samo wspo­mnie­nie tam­tego dnia. Zmar­twiony wy­raz twa­rzy Da­niła świad­czył o tym, że on też o tym my­ślał. Tego dnia udało mi się uciec i dojść do naj­bliż­szego po­ste­runku po­li­cji. Po­li­cjant, któ­remu opo­wie­dzia­łam o wszyst­kim, co działo się w domu, za­miast mi po­móc, przy­wiózł mnie z po­wro­tem do wuja. Jak się oka­zało, po­li­cja od lat fi­gu­ro­wała na jego li­ście płac. Tego dnia nie zo­sta­łam uka­rana, wuj ob­my­ślił okrut­niej­szy plan. Za­miast mnie uka­rał Da­niła. Po­bił go tak do­tkli­wie, że ten przez kilka dni nie był w sta­nie sa­mo­dziel­nie wstać z łóżka. Wuj do­sko­nale wie­dział, że to za­boli mnie bar­dziej. Od tego czasu nie pró­bo­wa­łam wię­cej ucie­kać. Gdy­bym za­dzwo­niła po po­li­cję, ry­zy­ko­wa­ła­bym jesz­cze gor­sze kon­se­kwen­cje póź­niej. Nie mo­głam zro­bić ab­so­lut­nie nic.

– Mo­żemy odejść ra­zem, Da­nił. Twój oj­ciec nas nie zła­pie, je­śli do­brze się do tego przy­go­tu­jemy. Mo­żemy po­je­chać do Eu­ropy albo…

Da­nił prze­rwał mi gar­dło­wym śmie­chem.

– Sio­stra, ile razy mam ci po­wta­rzać, że ta­kie ży­cie mi pa­suje? – Za­cmo­kał z dez­apro­batą. – Mam to we krwi, zresztą ty rów­nież. – Rzu­cił mi iro­niczne spoj­rze­nie. – Mu­sisz tylko zro­zu­mieć i za­ak­cep­to­wać fakt, że na­le­żysz do ro­dziny Dy­mi­tro­wów. Spójrz – po­wiódł ręką do­okoła – wszystko, co mamy za­wdzię­czamy, jak to kie­dyś ład­nie uję­łaś, „brud­nym in­te­re­som’’. Lu­bię kasę i wszystko, co mogę dzięki niej osią­gnąć. Forsa daje mi wła­dzę i prawda jest taka, że nie ob­cho­dzi mnie, w jaki spo­sób ją zdo­by­wam. Nie je­stem do­brym czło­wie­kiem. Po tylu la­tach po­win­naś już do tego przy­wyk­nąć – za­kpił. – Nie za­mie­rzam ni­g­dzie wy­jeż­dżać i ty także tego nie zro­bisz. – Po­słał mi ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie. – Może za parę lat, gdy to ja przejmę in­te­resy, wró­cimy do te­matu two­jego wy­jazdu. Na tę chwilę nie ma o czym mó­wić. Mamy zbyt wielu wro­gów, któ­rzy tylko cze­kają, by nas do­rwać. Uwierz mi, tu­taj je­steś bez­piecz­niej­sza niż gdzie­kol­wiek in­dziej.

Gdy to usły­sza­łam, po­czu­łam bo­le­sny ucisk w piersi. Z roku na rok Da­nił za­czy­nał co­raz bar­dziej przy­po­mi­nać swo­jego ojca. Biła od niego ta sama aura bez­względ­no­ści. A ta odro­bina em­pa­tii, która do nie­dawna od­róż­niała go od zde­ge­ne­ro­wa­nego Alek­san­dra, wciąż się kur­czyła.

Da­nił wstał, co ozna­czało ko­niec dys­ku­sji. Pod­szedł do drzwi, ale od­wró­cił się jesz­cze raz w moją stronę.

– Iwan bę­dzie miał na cie­bie oko. Po­sta­raj się go dzi­siaj nie pro­wo­ko­wać. Fa­cet jest cier­pliwy, ale ma swoje gra­nice – stwier­dził, po czym za­mknął za sobą drzwi.

Sfru­stro­wana wy­pu­ści­łam po­wie­trze. Nie­na­wi­dzi­łam tego miej­sca. Moim je­dy­nym ma­rze­niem było wy­je­chać stąd, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Je­dyną osobą, za którą bym tę­sk­niła, byłby Da­nił, no, może jesz­cze pani Han­sen, na­sza ku­charka. Była miła, z re­guły. Reszta mnie prze­ra­żała. Mimo tylu lat spę­dzo­nych z tymi ludźmi strach nie ze­lżał ani odro­binę. Dzięki Bogu wuja wi­dy­wa­łam na­prawdę spo­ra­dycz­nie, na­to­miast jego pra­cow­ni­ków znacz­nie czę­ściej, niż­bym chciała. Po tym, jak uwol­ni­łam chło­paka, wej­ście do piw­nicy i wschod­niego skrzy­dła stało się prak­tycz­nie nie­moż­liwe. W drzwiach za­in­sta­lo­wano elek­tryczne zamki, które tylko ochrona mo­gła otwo­rzyć. Wie­dzia­łam, że wuj nie za­prze­stał swo­ich prak­tyk i z pew­no­ścią znowu tam ko­goś prze­trzy­my­wał. Tym ra­zem jed­nak nie mo­głam nic zro­bić.

Da­nił do­my­ślał się od po­czątku, że to ja po­mo­głam prze­trzy­my­wa­nemu chło­pa­kowi. Nie­trudno było na to wpaść, zwa­żyw­szy na to, że za­stał mnie wtedy wy­cho­dzącą z piw­nicy. Ku­zyn nie za­py­tał, co tam ro­bi­łam, nie mu­siał. Za­pro­wa­dził mnie do po­koju i po­ło­żył spać. Ni­gdy nikt nie po­wią­zał mnie ze znik­nię­ciem Ga­vina. Wuj o mało nie za­bił za to Sa­mu­ela, jed­nego ze swo­ich lu­dzi, po­dej­rze­wa­jąc, że to on źle zwią­zał chło­paka. Po­win­nam była czuć wy­rzuty su­mie­nia, że to przeze mnie ten czło­wiek zo­stał pra­wie za­ka­to­wany na śmierć, i może tak wła­śnie by było, gdyby nie to, że Sa­muel miał za­miar do­kład­nie tak samo po­stą­pić z Ga­vi­nem.

Otrzą­snę­łam się ze swo­ich po­nu­rych my­śli i za­czę­łam się przy­go­to­wy­wać do za­jęć. Spóź­nie­nie nie wcho­dziło w grę. Panna Jen­sen lu­biła do­no­sić wu­jowi o wszyst­kim, co mnie do­ty­czyło.

Te kilka go­dzin mi­nęło bar­dzo szybko. Po jak zwy­kle mę­czą­cych za­ję­ciach z na­uczy­cielką wró­ci­łam do po­koju i za­czę­łam się szy­ko­wać na ko­la­cję. Ubra­łam się zgod­nie ze wska­zów­kami Da­niła, czyli im wię­cej, tym le­piej. Długa zie­lona suk­nia była ide­alna na tę oko­licz­ność.

Opar­łam się o ścianę i wyj­rza­łam przez okno. Wes­tchnę­łam sfru­stro­wana. Na ze­wnątrz stało już mnó­stwo sa­mo­cho­dów. Więk­szość ich wła­ści­cieli była w środku, reszta pew­nie sie­działa na pa­tio, są­dząc po od­gło­sach, które stam­tąd do­cho­dziły. Sły­sząc pu­ka­nie, po­de­szłam do drzwi. Na ze­wnątrz cze­kał na mnie Iwan. Jak zwy­kle bez słowa kiw­nię­ciem głowy dał znać, bym ru­szyła za nim. Ra­zem ze­szli­śmy na dół i skie­ro­wa­li­śmy się pro­sto do ja­dalni, gdzie więk­szość to­wa­rzy­stwa już sie­działa za sto­łem. Jak za­wsze byli to wy­łącz­nie męż­czyźni. Ko­biet pra­wie ni­gdy nie za­pra­szano. Go­ście, choć róż­nił ich wiek, mieli pewne ce­chy wspólne – wszy­scy bez wy­jątku byli od­ra­ża­jący i ob­le­śni. Na­sze przy­by­cie spra­wiło, że roz­mowy przy stole uci­chły. Wuj rów­nież już sie­dział – jak zwy­kle za­jął miej­sce u szczytu stołu. Po jego pra­wej stro­nie sie­dział An­ton, co było dziwne, bo to miej­sce na­le­żało do Da­niła. Krze­sło mo­jego ku­zyna mimo jego nie­obec­no­ści po­winno po­zo­stać pu­ste. Gdy wuj do­strzegł, że tam je­stem, na jego twa­rzy po­ja­wił się pe­łen sa­mo­za­do­wo­le­nia uśmiech.

Idąc, mo­dli­łam się, by po­sa­dzili mnie jak naj­da­lej od wuja i An­tona. Nie­stety Iwan po­pro­wa­dził mnie do krze­sła tuż obok tego ostat­niego. Za­uwa­ży­łam, że męż­czyźni wciąż na mnie pa­trzą, więc spu­ści­łam wzrok na swoje dło­nie.

Przy­wy­kłam do po­żą­dli­wych mę­skich spoj­rzeń. Współ­pra­cow­nicy wuja, po­dob­nie jak lu­dzie z ochrony, przy­glą­dali mi się od lat. Ich nie­wy­bredne ko­men­ta­rze ja­sno po­ka­zy­wały, czego ode mnie chcieli. Za­zwy­czaj to igno­ro­wa­łam, o ile nie pró­bo­wali kłaść na mnie swo­ich łap. Na szczę­ście zda­rzyło się to je­dy­nie raz – i tylko dzięki Da­ni­łowi nie zro­biono mi krzywdy. Męż­czy­zna, w wieku mniej wię­cej zbli­żo­nym do wuja, bę­dący wów­czas czę­stym by­wal­cem tego domu, wszedł do mo­jego po­koju. By­łam tak za­sko­czona jego na­głym wtar­gnię­ciem, że za­nim zdą­ży­łam w ja­ki­kol­wiek spo­sób za­re­ago­wać, le­ża­łam na łóżku, fa­cet trzy­mał jedną rękę na mo­jej szyi, a drugą pró­bo­wał mi wło­żyć mię­dzy nogi. Do dziś pa­mię­tam strach, jaki wtedy czu­łam. Dzięki Bogu po­ja­wił się mój ku­zyn i ścią­gnął ze mnie tego ob­le­cha. To wła­śnie wtedy ucie­kłam, ko­rzy­sta­jąc z po­wsta­łego za­mie­sza­nia, i to wła­śnie tam­tego dnia, gdy po­li­cja wio­zła mnie z po­wro­tem, zro­zu­mia­łam, że na­wet je­śli ja­kimś cu­dem uda mi się uciec, Alek­san­der i tak mnie znaj­dzie.

– Pa­no­wie, to moja bra­ta­nica So­fia – przed­sta­wił mnie z tym swoim zło­śli­wym uśmie­chem.

Do­sko­nale zda­wał so­bie sprawę, jak stre­su­jące jest dla mnie prze­by­wa­nie wśród jego go­ści, szcze­gól­nie po tym, co się zda­rzyło. Dla­tego taką ra­dość spra­wiał mu mój nie­po­kój, zwłasz­cza że nie było obok mnie Da­niła. Gdy­bym miała zga­dy­wać, to po­wie­dzia­ła­bym, że spe­cjal­nie wy­słał gdzieś swo­jego syna, tylko po to, by pa­trzeć na mój strach.

– Do­bry wie­czór – przy­wi­ta­łam się ci­cho, sta­ra­jąc się nie pa­trzeć na ni­kogo.

Część męż­czyzn była mi do­brze znana. Czę­sto wi­dy­wa­łam ich przy róż­nych oka­zjach. We­dług pani Han­sen, na­szej ku­charki, która od czasu do czasu nie bała się po­wie­dzieć cze­goś wię­cej, Alek­san­der Dy­mi­trow parę lat wcze­śniej chciał za wszelką cenę za­ist­nieć w pół­światku, więc po­sta­wił na jesz­cze je­den in­te­res, który osta­tecz­nie stał się jego głów­nym i naj­bar­dziej do­cho­do­wym za­ję­ciem. Był to han­del ży­wym to­wa­rem. Ko­biety po­ry­wano, a na­stęp­nie sprze­da­wano do do­mów pu­blicz­nych. Wy­ją­tek sta­no­wiły ofiary prze­trzy­my­wane w piw­nicy. Te były po­do­bno prze­zna­czone dla klien­tów in­dy­wi­du­al­nych, czyli mię­dzy in­nymi męż­czyzn sie­dzą­cych wła­śnie przy stole.

Ko­la­cja dłu­żyła się nie­mi­ło­sier­nie. Sta­ra­łam się uni­kać wzroku po­zo­sta­łych, wciąż wpa­tru­jąc się w ta­lerz. Kark dia­bel­nie mnie bo­lał. Po­si­łek mi­jał w akom­pa­nia­men­cie śmie­chów. Wi­dać było, że to­wa­rzy­stwo do­brze się bawi. W więk­szo­ści by­łam igno­ro­wana, co przy­ję­łam z wielką ulgą. Poza kil­koma uwa­gami do­ty­czą­cymi mo­jego do­ro­słego wy­glądu za­sad­ni­czo dali mi spo­kój. Do­piero gdy po­dano ostat­nie da­nie, mo­głam ode­tchnąć z ulgą. Gdy męż­czyźni za­częli po­woli wsta­wać – naj­pew­niej po to, żeby udać się na pa­tio – wy­strze­li­łam od stołu jak tor­peda. Nie cze­ka­jąc na­wet na Iwana. Chcia­łam jak naj­szyb­ciej stam­tąd uciec. Nie uszłam jed­nak da­leko, za­trzy­mała mnie czy­jaś ręka. Spoj­rza­łam w górę i ze zgrozą za­uwa­ży­łam, że to An­ton. Za­czę­łam się w pa­nice roz­glą­dać za Iwa­nem, lecz ten jakby roz­pły­nął się w po­wie­trzu.

– Nie je­steś już taka od­ważna, gdy Da­nił nie łazi dwa kroki za tobą, co?

Wzdry­gnę­łam się, na co mój prze­śla­dowca się ro­ze­śmiał. Spoj­rza­łam w stronę, gdzie jesz­cze chwilę temu sie­dział Iwan. Nie było go tam, ale za to w po­bliżu tego miej­sca stał Alek­san­der z rę­kami skrzy­żo­wa­nymi na piersi i miną świad­czącą o wy­jąt­ko­wym za­do­wo­le­niu z sie­bie.

– Je­żeli szu­kasz Iwana, to tu­taj go nie znaj­dziesz.

Po­now­nie spoj­rza­łam na An­tona.

– Niań­cze­nie cię nie na­leży do jego obo­wiąz­ków. – Na jego usta wpły­nął ob­le­śny uśmiech. – Od dzi­siaj to ja będę się tobą zaj­mo­wał.

– Je­stem pewna, że ty rów­nież masz inne za­ję­cia. Dam so­bie radę. – Pró­bo­wa­łam wy­rwać ra­mię z jego uści­sku, ale tylko wzmoc­nił uchwyt.

– Po­zwól, że ci wy­ja­śnię. Da­nił już nie bę­dzie cię ochra­niał. Te­raz to moje za­da­nie. – Zlu­stro­wał mnie z góry na dół. – Na­wet nie masz po­ję­cia, jak bar­dzo się z tego cie­szę. – Po­cią­gnął mnie w kie­runku drzwi.

– Da­nił na to nie po­zwoli – szep­nę­łam, czu­jąc, że w oczach wzbie­rają mi łzy.

An­ton za­trzy­mał się gwał­tow­nie.

– Taki jest roz­kaz two­jego wuja – wark­nął przez zęby. – Zresztą Da­nił o wszyst­kim wie i nie za­mie­rza pod­wa­żać de­cy­zji ojca. Da­nił wy­je­chał i prędko nie wróci. – Ostat­nie zda­nie prak­tycz­nie wy­mru­czał z za­do­wo­le­niem.

Nie, nie, nie, to nie mo­gła być prawda. Nie ro­zu­mia­łam, dla­czego Da­nił się na to zgo­dził. Do­sko­nale wie­dział, co to dla mnie ozna­cza. An­ton nie­na­wi­dził mnie nie­mal tak samo jak wuj. Z tą jed­nak róż­nicą, że wuj pa­trzył na mnie z obrzy­dze­niem, na­to­miast w spoj­rze­niu An­tona do­strze­ga­łam po­żą­da­nie. Zer­k­nę­łam raz jesz­cze w stronę za­do­wo­lo­nego z sie­bie wuja. Stłu­mi­łam łka­nie, sta­ra­łam się nie wy­dać z sie­bie żad­nego dźwięku, nie chcia­łam mu dać sa­tys­fak­cji. Wie­dzia­łam, że mój los wła­śnie zo­stał przy­pie­czę­to­wany. Tylko ucieczka mo­gła mnie ura­to­wać.

Nie było już czasu na pla­no­wa­nie.

Mu­sia­łam to zro­bić na­tych­miast.

Obecnie

Gavin

Obu­dzi­łem się z ku­rew­skim bó­lem głowy. Pul­so­wa­nie w oko­licy skroni spra­wiało, że żo­łą­dek pod­cho­dził mi do gar­dła. Po­now­nie za­mkną­łem oczy i wzią­łem kilka głę­bo­kich od­de­chów, pró­bu­jąc uspo­koić bu­rzę sza­le­jącą w brzu­chu. Kurwa, ile ja wczo­raj wy­pi­łem? Mu­sia­łem na­tych­miast wstać. Za­pach whi­sky w po­koju był tak in­ten­sywny, że ist­niało wy­so­kie ry­zyko, że za­raz zwrócę wszystko, co udało mi się wy­pić po­przed­niego wie­czoru.

Do mo­jego wciąż za­mro­czo­nego al­ko­ho­lem umy­słu jak przez mgłę do­cie­rały czy­jeś pod­nie­sione głosy, ale po chwili wszystko uci­chło.

Pa­mię­tam, że po upo­ra­niu się z sza­le­jącą Lucy i roz­mo­wie z braćmi po­je­cha­li­śmy szu­kać So­fii. Spraw­dzi­li­śmy wszyst­kie miej­sca, do któ­rych mo­głaby się udać. Nie­stety, tak jak się spo­dzie­wa­łem, ni­g­dzie nie było ani śladu po mo­jej ko­bie­cie. Po po­wro­cie do klubu wy­pi­łem kilka szkla­nek whi­sky przy ba­rze. Póź­niej za­bra­łem bu­telkę ze sobą do po­koju. Co do reszty wie­czoru nie mam pew­no­ści, ale są­dząc po tym, w ja­kim sta­nie jest to po­miesz­cze­nie i jak cho­ler­nie bolą mnie dło­nie, naj­pew­niej wła­śnie tu­taj wy­ła­do­wa­łem swoją fru­stra­cję.

Z ko­ry­ta­rza znowu sły­chać było krzyki, tym ra­zem gło­śniej­sze i wy­raź­niej­sze, jakby ktoś kłó­cił się tuż za mo­imi drzwiami. Pod­nio­słem się do po­zy­cji sie­dzą­cej, cze­ka­jąc na nie­pro­szo­nego go­ścia, ale za­miast tego usły­sza­łem głos wkur­wio­nego Ashera.

– Chyba ci, kurwa, po­wie­dzia­łem, że masz wy­pier­da­lać!

– O co ci, do cho­lery, cho­dzi? Chcę mu tylko po­móc. – Drugi głos na­le­żał do Lucy.

– Po­móc? Ja­kie to w chuj wspa­nia­ło­myślne z two­jej strony, Lucy – wark­nął. – Prze­cież to wszystko twoja wina! Jak za­mie­rzasz mu po­móc? Pa­ra­du­jąc z dupą na wierz­chu? – za­drwił mój brat. – Je­steś, kurwa, ża­ło­sna.

– Nie będę tra­ciła czasu na roz­mowę z tobą. Przy­szłam do Ga­vina, nie do cie­bie. Nie masz prawa mnie stąd wy­rzu­cić. Prze­puść mnie, do cho­lery! – Głos Lucy sta­wał się co­raz wyż­szy.

– Nie! I dam ci do­brą radę, Lucy. Je­śli fa­cet mówi, że cię nie chce, to za­ufaj mi, wła­śnie to ma na my­śli. I włóż coś na sie­bie, z tego, co mi wia­domo, nie ro­bimy ca­stingu na naj­bar­dziej wy­uz­daną klu­bową dziwkę. Zresztą pre­fe­ru­jemy bar­dziej wy­szu­kane ko­biety.

Ja pier­dolę.

Nie mo­głem już tego słu­chać. Pod­sze­dłem do drzwi i otwo­rzy­łem je sze­roko, sta­jąc twa­rzą do nich.

– Kurwa, nie mo­że­cie ro­bić tego gdzieś in­dziej? Mu­si­cie się kłó­cić pod mo­imi drzwiami?! – Mój głos brzmiał ochry­ple, jak­bym nie uży­wał go od wie­ków.

– Ga­vin – jęk­nęła Lucy i wska­zała ręką na Ashera, który ewi­dent­nie był na skraju cier­pli­wo­ści – on nie po­zwala mi do cie­bie wejść, a ja mu­szę z tobą po­roz­ma­wiać. – Jej głos brzmiał płacz­li­wie.

Na ko­ry­ta­rzu po­ja­wiło się kilku braci, za­pewne wie­dzio­nych cie­ka­wo­ścią.

– Czego wczo­raj nie zro­zu­mia­łaś? – Spoj­rza­łem wprost na nią. – Skoń­czy­li­śmy z tobą, Lucy. Udo­stęp­ni­li­śmy ci miesz­ka­nie w mie­ście i to wszystko, na co mo­żesz z na­szej strony li­czyć. I żeby była ja­sność, ro­bię to tylko przez wzgląd na to, co obie­ca­łem two­jej matce, a nie dla­tego, że w skry­to­ści serca umie­ram z mi­ło­ści do cie­bie, ja­sne?

– To chyba ja­kiś żart – syk­nęła. – Wiem, że te­raz cier­pisz, bo So­fia cię rzu­ciła, ale nie mo­żesz z jej po­wodu za­prze­pa­ścić na­szej przy­jaźni!

– Po­słu­chaj mnie. – Sta­ra­łem się brzmieć spo­koj­nie, choć wszystko we mnie bu­zo­wało i to nie ze względu na wy­pity wczo­raj al­ko­hol, ale ze zło­ści na ko­bietę, którą całe ży­cie ko­cha­łem jak sio­strę, a która oka­zała się nic nie­wartą suką. – Sta­nę­łaś mię­dzy mną a moją ko­bietą – wark­ną­łem. – A ja, kurwa, by­łem na tyle głupi, że przez chwilę uwie­rzy­łem w te twoje bajki. Ale na tym ko­niec. Ko­niec! Zro­zu­mia­łaś? I prze­stań truć dupę moim lu­dziom. Chyba ci wczo­raj wszystko wy­ja­śni­łem, prawda?

– Ga­vin, mu­sisz mnie wy­słu­chać. – Ro­zej­rzała się po ko­ry­ta­rzu. – Po­win­ni­śmy po­roz­ma­wiać na osob­no­ści. Pro­szę. – Wska­zała dło­nią na mój po­kój.

– Nie, Lucy. Nie bę­dziemy tam roz­ma­wiać. I je­śli to ode mnie bę­dzie za­le­żało, nie bę­dziemy roz­ma­wiać już, kurwa, ni­gdy.

Lucy wy­trzesz­czyła oczy i cof­nęła się o krok.

– Nie mó­wisz po­waż­nie. Prze­cież nie mo­żesz tak po pro­stu się ode mnie od­wró­cić… i to dla ja­kiejś pa­nienki. My­lisz wdzięcz­ność z mi­ło­ścią, Ga­vin.

Wes­tchną­łem. Na­prawdę nie mia­łem siły słu­chać jej skom­le­nia. Kiw­ną­łem głową na Kita, na­szego pro­spekta. Ten na­tych­miast chwy­cił Lucy, go­towy spro­wa­dzić ją na dół. Od­wró­ci­łem się, chcąc wejść z po­wro­tem do po­koju, gdy za­trzy­mał mnie jej głos, a ra­czej słowa, któ­rych użyła. Przy­się­gam, że serce mi na mo­ment za­marło.

– Ro­zu­miem, że je­steś jej wdzięczny za to, że ci po­mo­gła, gdy po­rwał cię jej wu­jek, ale…

– Coś ty, kurwa, po­wie­działa?! – ryk­ną­łem tak, że aż w uszach mi za­dzwo­niło, a pul­so­wa­nie w gło­wie tylko przy­brało na sile.

Kit na­tych­miast sta­nął w miej­scu jak wryty. Pu­ści­łem klamkę i pod­sze­dłem do nich. Sztywna po­stawa Lucy i jej sze­roko otwarte oczy świad­czyły o tym, że ża­łuje tego, że w ogóle otwo­rzyła gębę.

– Ja…

– Skąd o tym wiesz? Bo je­stem wię­cej niż, kurwa, pewny, że nie ode mnie!

– Sły­sza… sły­sza­łam twoją roz­mowę z Ashe­rem – pi­snęła.

– Kiedy to było?

Moje py­ta­nie po­zo­stało bez od­po­wie­dzi. Lucy wbiła spoj­rze­nie w pod­łogę.

– Mów! – krzyk­ną­łem, przez co wzdry­gnęła się wy­stra­szona.

– Nie pa­mię­tam do­kład­nie – po­wie­działa, co­fa­jąc się, aż zna­la­zła się pod ścianą.

Opar­łem rękę tuż obok jej głowy i na­chy­li­łem się do niej.

– Py­ta­łem. Kiedy. To. Było – zdo­ła­łem wy­sy­czeć przez za­ci­śnięte zęby. Moja silna wola, by nie udu­sić Lucy, wła­śnie spier­da­lała przez okno. Je­śli ona już wcze­śniej wie­działa, co za­wdzię­czam So­fii, mo­gła użyć tych in­for­ma­cji, by po­zbyć się ry­walki.

– Ostatni raz, gdy by­łam tu z Car­lo­sem, ja­kiś rok temu – wy­mam­ro­tała trzę­są­cym się gło­sem.

Kurwa! Kurwa! Kurwa!

Ką­tem oka do­strze­głem, że Asher wy­ciąga z kie­szeni te­le­fon i od­cho­dzi z nim na bok. Wró­ci­łem wzro­kiem do Lucy.

– Czyli, jak się do­my­ślam, wła­śnie tej in­for­ma­cji uży­łaś, by po­zbyć się So­fii?

Nie mu­siała od­po­wia­dać. Winę miała wy­pi­saną na twa­rzy. Kurwa. To o tym So­fia mó­wiła Mai. Te­raz ro­zu­miem te wszyst­kie dziwne py­ta­nia So­fii o na­szą prze­szłość. Lucy już od dawna mu­siała mą­cić jej w gło­wie.

– Bra­cie – wtrą­cił się Asher – cho­ciaż ma­rzę o tym, by po­pa­trzeć, jak da­jesz lek­cję po­kory na­szej ko­cha­nej Lucy, nie mamy te­raz na to czasu.

Te­le­fon Ashera za­wi­bro­wał mu w ręce. Wi­dzia­łem po jego wkur­wio­nej mi­nie, że coś się stało. Prze­szedł obok mnie i wszedł do mo­jego po­koju.

– Kit, wy­pro­wadź ją – zwró­ci­łem się do na­szego pro­spekta i nie zwra­ca­jąc uwagi na pro­te­sty Lucy, wsze­dłem za bra­tem do po­koju.

Wi­dzia­łem nie­smak na twa­rzy Ashera, gdy roz­glą­dał się po po­koju. Pod­niósł le­żącą na ziemi pu­stą bu­telkę.

– Wi­dzę, że na usta ci­śnie ci się mnó­stwo ko­men­ta­rzy, ale od­puść, stary, nie mam dzi­siaj na to siły.

Mój brat po­krę­cił głową.

– Mó­wi­łem po­waż­nie, nie mamy czasu na ga­da­nie. Dzwo­nił Shade. – Ner­wowo prze­cze­sał włosy dłońmi. – Ktoś po­rwał Mayę.

Kurwa.

– Kiedy?

– W nocy. Wszystko wska­zuje na to, że stoi za tym ten cały Ma­son.

Zmarsz­czy­łem brwi.

– Już wcze­śniej po­dej­rze­wali go o kon­takty z Da­shem, ale nie mieli kon­kret­nych do­wo­dów.

– No to te­raz już, kurwa, mają – wark­nął Asher.

Gdy te­le­fon mo­jego brata znów za­czął dzwo­nić, wy­rwa­łem mu go z dłoni i przy­ło­ży­łem do ucha.

– Ja­kiej po­mocy po­trze­bu­jesz?

Po krót­kiej chwili ci­szy usły­sza­łem chro­po­waty głos Shade’a:

– Każ­dej. Po­trze­buję każ­dej po­mocy.

Po krót­kiej roz­mo­wie z Shade’em ru­szy­li­śmy wraz z Ashe­rem na dół, by po­in­for­mo­wać resztę braci o no­wych usta­le­niach. Mie­li­śmy przed sobą długą drogę do Jack­so­nville. Nie było in­nej opcji. Mój klub mu­siał po­móc, nie tylko dla­tego, że Maya jest przy­ja­ciółką mo­jej ko­biety, ale też ze względu na to, że by­łem im to wi­nien.

Je­śli Maya wpa­dła w ręce tego po­pier­do­leńca Da­sha, to było wię­cej niż, kurwa, pewne, że to się skoń­czy tra­gicz­nie. Nie mie­li­śmy wiele czasu. Zna­łem tego skur­wiela i wie­dzia­łem, do czego jest zdolny. Wbrew temu, co mó­wiła So­fia, ten skur­wy­syn nie miał w so­bie choćby grama em­pa­tii. Nie zo­stało ani śladu po chło­paku, który opie­ko­wał się nią, gdy była jesz­cze dziec­kiem, i chro­nił ją przed wła­snym oj­cem. Zo­stał po­zba­wiony skru­pu­łów i nie­obli­czalny sa­dy­sta – zu­peł­nie jak jego stary.

Po kilku go­dzi­nach jazdy i do­tar­ciu na miej­sce na­dal nie mie­li­śmy nic. W sie­dzi­bie klubu Loki za­sta­li­śmy kil­ku­na­stu jego człon­ków. Byli wię­cej niż roz­mowni, zwa­żyw­szy na to, że zo­stała ich garstka w po­rów­na­niu z nami. Nie mieli po­ję­cia, gdzie te­raz prze­by­wał Dash, i po­noć nie chcieli wie­dzieć. We­dług Sida, by­łego eg­ze­ku­tora Loki, Da­showi po­je­bało się w gło­wie jesz­cze bar­dziej, gdy wró­cił z ostat­niej wi­zyty w Bar­low. Cał­kiem stra­cił kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Reszta klubu była na tyle mą­dra, by się w porę wy­co­fać.

– My­ślisz, że Sid mó­wił prawdę? – Spoj­rza­łem na brata.

– Nie wiem, kurwa, ale to by wiele wy­ja­śniało. Nie­długo sami się do­wiemy – od­po­wie­dzia­łem.

– Na­dal nie ro­zu­miem, czemu nie po­zwo­li­łeś nam ich roz­je­bać.

Prych­ną­łem, wi­dząc nie­za­do­wo­loną minę Ashera. Wsia­dłem na swój mo­to­cykl i da­łem resz­cie znak, że ru­szamy.

– West ma nie­wy­rów­nane po­ra­chunki z Si­dem, dla­tego nie bę­dziemy im od­bie­rać tej przy­jem­no­ści.

Za­trzy­ma­li­śmy się wła­śnie na kil­ku­mi­nu­towy po­stój na sta­cji w Do­than. Chwilę wcze­śniej dzwo­nił Drake z in­for­ma­cją, że od­na­leźli Mayę. Ten głupi skur­wiel trzy­mał ją w sta­rym domu Shade’a. Dziew­czyna była ranna, ale na szczę­ście żyła. Oka­zało się, że Dash na­mó­wił do po­mocy ojca Shade’a, Ry­ana. Nie­długo obaj do­staną to, na co tak ciężko pra­co­wali. Po­in­for­mo­wa­łem Drake’a, że So­fia znik­nęła i nie wy­klu­czam, że Dash ma­czał w tym palce. Obie­cał, że to spraw­dzi.

– Nie­długo bę­dziemy w Tu­sca­lo­osie, więc do­wiemy się u źró­dła. Za­nim tam do­trzemy, spraw­dzimy jesz­cze parę miejsc, gdzie So­fia mo­gła się za­trzy­mać. Ktoś, kurwa, mu­siał ją wi­dzieć, prze­cież nie mo­gła się roz­pły­nąć w po­wie­trzu.

Dwa dni później…

Wy­sze­dłem zza braci i sta­ną­łem wprost przed tą za­krwa­wioną kupą gówna. Nie wy­glą­dał już tak wy­zy­wa­jąco i aro­gancko jak za­zwy­czaj. Naj­wy­raź­niej zro­zu­miał, że to jego ko­niec.

– To za So­fię.

Unio­słem pięść i wy­pro­wa­dzi­łem po­tężny cios w jego szczękę. Głowa tego ścierwa z im­pe­tem od­sko­czyła do tyłu. To nie była kara, jaką pra­gną­łem mu wy­mie­rzyć po tym, jak po­rwał moją ko­bietę i prze­trzy­my­wał ją w pier­do­lo­nej ru­de­rze. Ale ro­zu­mia­łem, że każdy z ze­bra­nych tu­taj lu­dzi chce się do niego do­brać. Mieli do tego pełne prawo, zwa­żyw­szy na to, co zro­bił. Tuż obok mnie na swoją ko­lej cze­kali Shade i jego bra­cia. Jed­nak nim się od­su­ną­łem, zła­pa­łem Da­sha za włosy i zbli­ży­łem swoją twarz do jego prze­brzy­dłej gęby.

– Gdzie ona jest?

Dash otwo­rzył oczy, jakby do­piero te­raz do niego do­tarło, że to ja przed nim stoję.

– Py­ta­łem, gdzie jest So­fia! – wark­ną­łem.

Po przy­by­ciu na miej­sce do­wie­dzia­łem się, że już gnoja przy­ci­snęli, ale wszystko, co wy­szło z jego ust, było kom­plet­nie po­zba­wione sensu. Ża­den z lu­dzi Shade’a rów­nież jej nie wi­dział. Spraw­dzi­łem wszyst­kie miej­sca, ja­kie tylko przy­szły mi do głowy, i nic, żad­nego, kurwa, śladu.

– Nie wiem – wy­chry­piał. – To ty mia­łeś jej pil­no­wać. – Za­milkł na chwilę, a jego oczy zro­biły się roz­bie­gane. – Mu­sisz ją od­na­leźć i za­pro­wa­dzić do ojca, ina­czej An­ton ją do­pad­nie i to bę­dzie twoja wina, sły­szysz?! Twoja!

Pu­ści­łem jego ku­dły i zro­bi­łem krok do tyłu. Tak jak my­śla­łem, z głową tego gnoja było na­prawdę źle. Ski­ną­łem na Shade’a, da­jąc mu znak, żeby ro­bił swoje, a sam ru­szy­łem na ko­niec pod­jazdu, gdzie stał za­par­ko­wany mój mo­to­cykl. Choć pa­trze­nie, jak każdy z nich do­biera się do tej kupy gówna, spra­wi­łoby mi nie­sa­mo­witą przy­jem­ność, nie mia­łem na to czasu. Mu­sia­łem zna­leźć swoją ko­bietę, nim zrobi to jej wuj.

Barlow (Oregon)

Sofia, 16 lat

– Ru­szaj się, nie mam, kurwa, ca­łego dnia! – wy­sy­czał.

Chwy­cił mnie za ło­kieć i wy­pro­wa­dził z po­miesz­cze­nia.

– Pusz­czaj!

Roz­pacz­li­wie pró­bo­wa­łam za­przeć się no­gami, ale był za silny. W pa­nice roz­glą­da­łam się na wszyst­kie strony, nie­któ­rzy zgro­ma­dzeni w holu go­ście otwar­cie się nam przy­glą­dali. Jed­nak nikt w ża­den spo­sób nie za­re­ago­wał, po­wie­dzia­ła­bym na­wet, że byli roz­ba­wieni całą sy­tu­acją.

– Prze­stań się, kurwa, szar­pać! – wark­nął. – Nie będę się z tobą cac­kał. Już dawno po­win­ni­śmy ci byli po­ka­zać, gdzie jest twoje miej­sce.

By­łam tak zszo­ko­wana, że przez mo­ment nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć. An­ton ni­gdy nie stwa­rzał po­zo­rów, że mnie lubi, ale też ni­gdy tak wprost nie oka­zy­wał mi wro­go­ści.

– Puść! To boli! – Tym ra­zem krzyk­nę­łam, li­cząc, że ktoś w końcu coś zrobi.

Nikt na­wet nie drgnął.

An­ton tylko moc­niej za­ci­snął swoje łap­sko wo­kół mo­jej ręki.

Wresz­cie za­trzy­ma­li­śmy się przed drzwiami mo­jego po­koju. Spoj­rza­łam w lewo, na ko­niec ko­ry­ta­rza, gdzie znaj­do­wał się po­kój Da­niła. Prze­łknę­łam ślinę. Czu­łam się bez­silna. Nie mia­łam bla­dego po­ję­cia, gdzie po­je­chał i na jak długo. Wie­dzia­łam na­to­miast, że zo­sta­wił mnie z tymi ludźmi, mimo że sam mnie przed nimi ostrze­gał.

– Klucz – wark­nął.

– Co? – W pierw­szej chwili nie zro­zu­mia­łam, co do mnie po­wie­dział.

An­ton ob­ró­cił mnie do sie­bie.

– Daj mi klucz do swo­jego po­koju. – Wy­cią­gnął rękę w moim kie­runku.

Prze­łknę­łam ner­wowo ślinę. My­śla­łam, że za­pro­wa­dzi mnie pod drzwi i so­bie pój­dzie, jak to nie­raz ro­bił Iwan. Nie­stety An­ton miał inne plany.

Drżącą ręką ścią­gnę­łam z szyi łań­cu­szek, na któ­rym za­wie­szony był klu­czyk, i po­da­łam swo­jemu po­żal się Boże „ochro­nia­rzowi”. Za­do­wo­lony otwo­rzył drzwi i we­pchnął mnie do środka. Ku mo­jemu prze­ra­że­niu wszedł za mną do po­koju. Spa­ni­ko­wana roz­glą­da­łam się po po­miesz­cze­niu za czym­kol­wiek, czego mo­gła­bym użyć do obrony, jed­nak nie mia­łam na to czasu, bo w tej sa­mej chwili An­ton sta­nął przede mną za­do­wo­lony. Wy­cią­gnął rękę i zła­pał ko­smyk mo­ich wło­sów.

– Od dzi­siaj – pod­niósł klucz na wy­so­kość mo­jej twa­rzy – to nie bę­dzie ci po­trzebne. Twoje drzwi mają być otwarte.

Po­trzą­snę­łam głową.

– Da­nił mó­wił…

Zdu­sił moje słowa, po­cią­ga­jąc mnie mocno za włosy.

– W du­pie mam, co mó­wił Da­nił! Jego już tu nie ma. – Jego oczy błysz­czały gnie­wem. – Te­raz je­steś moja. – Pu­ścił mnie i od­su­nął się, uważ­nie lu­stru­jąc moje ciało.

Nie po­do­bał mi się spo­sób, w jaki na mnie pa­trzył. W jego ciem­nych oczach do­strze­głam nie tylko gniew, ale i po­żą­da­nie.

– Więc je­śli mó­wię, że drzwi mają być otwarte, to tak ma być, zro­zu­mia­łaś?

Moja.

– O czym ty mó­wisz? Nie je­stem ni­czyją wła­sno­ścią, a już tym bar­dziej twoją!

Roz­cią­gnął wargi w uśmie­chu, jakby tylko cze­kał na mój sprze­ciw. Zła­pał przód mo­jej su­kienki i przy­cią­gnął mnie do sie­bie. Mój gniew na­tych­miast prze­ro­dził się w strach. Czu­łam, jak w gar­dle zbiera mi się żółć. Prze­łknę­łam ślinę, pró­bu­jąc się po­zbyć mdło­ści. Nie­stety ucisk w żo­łądku jesz­cze się wzmógł, gdy po­czu­łam od­dech An­tona na twa­rzy.

– Po­słu­chaj mnie, księż­niczko – po­wie­dział drwiąco – od sa­mego po­czątku by­łaś moja. Nad­szedł w końcu dzień, by ci to uświa­do­mić. Je­steś moją na­grodą.

Mój strach jesz­cze się wzmógł, gdy usły­sza­łam, z jaką pew­no­ścią to mó­wił.

– Na­grodą?

– Tak. – Uśmiech­nął się sze­roko. – Pre­zen­tem od Alek­san­dra. Na­le­żysz do mnie od dnia, w któ­rym Alek­san­der cię tu przy­wiózł. Cze­ka­łem już wy­star­cza­jąco długo, by cię mieć. – Ob­li­zał usta i spoj­rzał mi w oczy.

Za­nim zdą­ży­łam co­kol­wiek po­wie­dzieć, jego usta przy­lgnęły do mo­ich. Jego wielka dłoń mocno zła­pała bok mo­jej twa­rzy, unie­ru­cha­mia­jąc mnie, gdy wci­skał ję­zyk po­mię­dzy moje wargi. Pró­bo­wa­łam się wy­szar­pać z ra­mion An­tona, ale w od­po­wie­dzi jesz­cze moc­niej zła­pał mnie w pa­sie i przy­ci­snął do sie­bie. Drugą ręką po­cią­gnął mnie za włosy, zmu­sza­jąc tym sa­mym, bym od­chy­liła głowę do tyłu.

– Walcz, skar­bie. – Zła­pał mnie za pierś. Mocno. – Uwiel­biam, jak wal­czy­cie. Zo­bacz, co mi ro­bisz. – Przy­ci­snął do mnie swoje bio­dra.

Na brzu­chu po­czu­łam jego erek­cję. Jego usta znów przy­ci­snęły się do mo­ich. Tym ra­zem sko­rzy­sta­łam z oka­zji i gdy we­pchnął mi ję­zyk do ust, ugry­złam go z ca­łej siły. An­ton jęk­nął gło­śno, po czym pchnął mnie do tyłu. Upa­dłam pro­sto na łóżko. Krzyk­nę­łam, gdy przy­gniótł mnie swoim ciel­skiem. Nie mo­głam od­dy­chać, w ustach czu­łam smak krwi, jego krwi.

– Zo­staw mnie, bła­gam! – szlo­cha­łam tuż przy jego szyi.

– Nie mogę, skar­bie. Do­piero za­czy­nam za­bawę. – Par­sk­nął przy tym śmie­chem, po czym od­su­nął się odro­binę, by roz­piąć spodnie.

Od­dy­cha­łam z tru­dem, dra­piąc go na oślep. Nie zro­biło to jed­nak na nim żad­nego wra­że­nia, je­śli już, to bar­dziej go roz­ba­wiło.

– Kurwa, wie­dzia­łem, że warto bę­dzie cze­kać.

Jedną ręką chwy­cił mnie mocno za szyję, a drugą za­czął za­dzie­rać mi su­kienkę do pasa. Krzyk­nę­łam, gdy gwał­tow­nym ru­chem zła­pał mnie mię­dzy no­gami. Szar­pa­łam się, pró­bu­jąc się wy­rwać spod An­tona, jed­nak był za ciężki, że­bym miała ja­ką­kol­wiek szansę. Łzy za­ma­zy­wały mi ob­raz, gdy jego palce za­wę­dro­wały do mo­jej bie­li­zny. Moje płuca roz­pacz­li­wie do­ma­gały się po­wie­trza, lecz on nic so­bie z tego nie ro­bił. Za­ci­skał rękę co­raz moc­niej, jakby per­spek­tywa tego, że za­raz po­zbawi mnie ży­cia, spra­wiała mu ja­kąś chorą sa­tys­fak­cję. Na­gle ką­tem oka zo­ba­czy­łam ja­kiś ruch, a po chwili nad nami sta­nął Iwan. Za­mach­nął się i pi­sto­le­tem, który trzy­mał w dłoni, ude­rzył mo­jego oprawcę w skroń.

Ręka ze­śli­zgnęła się z mo­jej szyi, a cięż­kie ciało opa­dło na mnie z ca­łym im­pe­tem. Sap­nę­łam, bo resztka po­wie­trza ucie­kła mi z płuc. Iwan ścią­gnął ze mnie An­tona, a po chwili usły­sza­łam głu­chy ło­skot jego upa­da­ją­cego ciała.

Na­tych­miast pod­nio­słam się do po­zy­cji sie­dzą­cej, łap­czy­wie wcią­ga­jąc w płuca po­wie­trze. Ob­ję­łam ko­lana ra­mio­nami. Moje ciało trzę­sło się tar­gane nie­kon­tro­lo­wa­nym pła­czem.

Pod­sko­czy­łam, gdy Iwan zła­pał mnie za ra­miona i po­chy­lił się, żeby spoj­rzeć mi w oczy.

– Nic ci nie zro­bił? – Twarz Iwana była cała czer­wona. Wi­dzia­łam na jego czole pul­su­jącą żyłkę.

Po­krę­ci­łam głową, nie­zdolna do wy­po­wie­dze­nia choćby słowa.

– Do­brze. Bar­dzo do­brze. – Prze­cze­sał włosy ręką. – A te­raz się zbie­raj, nie mamy dużo czasu. Stary jest w ba­wialni z kil­koma go­śćmi, reszta sie­dzi na pa­tio. Mu­sisz wyjść przez piw­nicę. – Ro­zej­rzał się po moim po­koju. – Gdzie masz pie­nią­dze od Da­niła?

W gło­wie mi wi­ro­wało, nie po­tra­fi­łam lo­gicz­nie my­śleć. Pró­bo­wa­łam ze­brać wszyst­kie siły, ja­kie w so­bie mia­łam, by od­po­wie­dzieć, lecz gar­dło mia­łam tak za­ci­śnięte, że zdo­ła­łam tylko wska­zać ręką na ko­modę w rogu po­koju. Iwan na­tych­miast tam pod­szedł i otwo­rzył szu­fladę. Po krót­kiej chwili wró­cił z pie­niędzmi i rzu­cił je na łóżko. Było ich zde­cy­do­wa­nie wię­cej, niż ja­ka­kol­wiek szes­na­sto­latka po­winna po­sia­dać. Da­nił co ja­kiś czas da­wał mi pie­nią­dze, twier­dząc, że po­win­nam je mieć na wszelki wy­pa­dek. Dzi­siaj wła­śnie nad­szedł ten dzień.

– Ru­szaj się! Weź tylko kilka naj­po­trzeb­niej­szych rze­czy.

– Do­brze – od­po­wie­dzia­łam w końcu.

Zmu­si­łam swoje nogi do ru­chu i ze­szłam z łóżka. Po­de­szłam do szafy i wy­cią­gnę­łam z niej ple­cak, do któ­rego wrzu­ci­łam parę dro­bia­zgów. Na­stęp­nie prze­ka­za­łam go Iwa­nowi, by za­pa­ko­wał do niego go­tówkę. Za­nim wy­szli­śmy z po­koju, jesz­cze raz spoj­rza­łam na le­żące tuż obok łóżka sztywne ciało An­tona. Wo­kół jego głowy po­wstała duża plama krwi.

Iwan po­pro­wa­dził mnie do drzwi, przez które kilka lat wcze­śniej po­mo­głam uciec Ga­vi­nowi. Po­tem wrę­czył mi ple­cak i pchnął mnie w kie­runku wyj­ścia.

– Ktoś bę­dzie na cie­bie cze­kał po dru­giej stro­nie lasu. Za­wie­zie cię do Por­t­land. Masz tam wy­star­cza­jąco dużo pie­nię­dzy, by przez ja­kiś czas po­zo­stać w ukry­ciu.

– Nie idziesz ze mną? – spy­ta­łam prze­ra­żona.

– Nie – uciął krótko. – Masz czas do rana, nim się zo­rien­tują, że cię nie ma. Z ni­kim nie roz­ma­wiaj i ni­g­dzie się nie za­trzy­muj. Zro­zu­mia­łaś?

By­łam tak prze­ra­żona, że tylko ski­nę­łam głową.

– Do­brze. Idź już.

Dwa lata później…

Prattville (Alabama)

Sofia, 18 lat

– Co ty, do cho­lery, ro­bisz? – Szorstki mę­ski głos do­bie­ga­jący zza mo­ich ple­ców spra­wił, że pod­sko­czy­łam, wy­le­wa­jąc za­war­tość mi­ski, którą trzy­ma­łam w dło­niach.

Przy­ło­ży­łam dłoń do klatki pier­sio­wej, pró­bu­jąc uspo­koić ga­lo­pu­jące serce.

– Jezu Chry­ste, przez cie­bie pra­wie zsi­ka­łam się w majtki. – Spoj­rza­łam na Marco, swo­jego szefa. – Ka­za­łeś umyć sto­liki, więc to wła­śnie ro­bię – wes­tchnę­łam, ście­ra­jąc roz­laną wodę.

– Do dia­bła, dziew­czyno! To było, za­nim pra­wie ze­mdla­łaś. Gdyby nie re­fleks Mai, stary Hen­ders­son miałby swo­jego pie­czo­nego kur­czaka na gło­wie. Mó­wi­łem ci, że masz iść do domu. Zo­staw te sto­liki, Trudy do­koń­czy za cie­bie.

– Pro­szę cię – prych­nę­łam. – Już wolę sama to zro­bić. Ostat­nie, na co mam ochotę, to wy­słu­chi­wa­nie jej bia­do­le­nia przez ko­lejny mie­siąc.

Trudy była jedną z tych ko­biet, od któ­rych sta­ra­łam się trzy­mać z da­leka. Na­dęta i próżna. Pluła ja­dem przy każ­dej moż­li­wej oka­zji. Ostat­nie, czego bym chciała, to być jej co­kol­wiek dłużna.

– Ra­cja – od­parł Marco z wes­tchnie­niem i wy­cią­gnął rękę po gąbkę, którą trzy­ma­łam w dłoni. – Więc ja to zro­bię, a ty zmy­kaj do domu.

Dom.

Za­drża­łam na samą myśl.

Małe miesz­kanko, które wy­naj­mo­wa­łam od pani Cole, zu­peł­nie nie przy­po­mi­nało domu.

Ani tro­chę.

Bu­dy­nek nada­wał się bar­dziej do roz­biórki niż do tego, by w nim miesz­kać. Mimo to, jak na iro­nię pierw­szy raz, od­kąd za­miesz­ka­łam sama, czu­łam się bez­piecz­nie.

Do­dat­ko­wym plu­sem był bar­dzo ni­ski czynsz. Na­wet je­śli chcia­ła­bym wy­na­jąć coś lep­szego, to zwy­czaj­nie nie by­łoby mnie na to stać. Pie­nią­dze, które wtedy ze sobą za­bra­łam, szybko się ro­ze­szły. Część wy­da­łam już na sa­mym po­czątku, żeby ku­pić fał­szywe do­ku­menty. Nie było to pro­ste za­da­nie, a i kosz­to­wały kro­cie. Za­nim osia­dłam tu­taj, w Prat­tville, kilka razy zmie­nia­łam miej­sce za­miesz­ka­nia, co po­rząd­nie nad­szarp­nęło mój bu­dżet. Po­sta­no­wi­łam za­trzy­mać się na dłu­żej w tym sen­nym mia­steczku, ma­jąc przy tym na­dzieję, że tu­taj nie będą mnie szu­kać.

Wła­śnie ze względu na ni­skie opłaty i to, że ko­bieta nie za­da­wała żad­nych py­tań, od razu wy­na­ję­łam to miesz­ka­nie. Wszyst­kim, na­wet Mai, która przez ostatni rok stała się mi bar­dzo bli­ska, wci­ska­łam stan­dar­dową ba­jeczkę. Wma­wia­łam im, że przy­je­cha­łam z Clar­kville w Ten­nes­see, co nie było do końca kłam­stwem, bo przez ty­dzień fak­tycz­nie tam miesz­ka­łam. Wszy­scy znali mnie jako So­fię Brown, dwu­dzie­sto­jed­no­latkę, któ­rej ro­dzina zgi­nęła w wy­padku sa­mo­cho­do­wym dwa lata wcze­śniej. I która przy­je­chała do Prat­tville, żeby spró­bo­wać za­cząć żyć od nowa – z dala od bo­le­snych wspo­mnień. Do tej pory dzia­łało. Lu­dzie z re­guły byli wraż­liwi na tra­ge­dię, która mnie spo­tkała, dla­tego nikt nie miał na tyle od­wagi, by py­tać o szcze­góły mo­jego ży­cia. Gdy Marco usły­szał moją hi­sto­rię, z miej­sca do­sta­łam pracę, może i kiep­sko płatną, ale za to ota­czali mnie na­prawdę cu­do­wni lu­dzie… No, może z wy­jąt­kiem Trudy. Je­dyną osobą, któ­rej chcia­łam po­wie­dzieć prawdę, była Maya. Jed­nak ze względu na jej bez­pie­czeń­stwo nie mo­głam tego zro­bić. Nie mia­łam po­ję­cia, jak da­leko się­gają macki Alek­san­dra Dy­mi­trowa, i wo­la­łam tego nie spraw­dzać.

– Do­brze – wes­tchnę­łam. – Dzię­kuję i do zo­ba­cze­nia ju­tro. Ścią­gnę­łam far­tuch i ru­szy­łam do wyj­ścia.

– Nie. Ju­tro od­po­czy­wasz. Twoją zmianę weź­mie Maya.

Za­trzy­ma­łam się, gdy to usły­sza­łam.

– Maya? Żar­tu­jesz so­bie? Prze­cież wiesz, jaką ma te­raz sy­tu­ację, nie mogę jej tego zro­bić. Poza tym je­stem pewna, że do ju­tra mi przej­dzie. – Spoj­rza­łam na szefa bła­gal­nie.

– O Mayę się nie martw, sama o to po­pro­siła. Dziew­czyna po­trze­buje pie­nię­dzy, a ty od­po­czynku. Tak więc sprawa roz­wią­zana. Ju­tro zo­sta­jesz w domu, ja­sne? – rzu­cił, pio­ru­nu­jąc mnie wzro­kiem.

– Jak słońce, sze­fie – mruk­nę­łam pod no­sem.

Z po­chmurną miną wy­szłam na ze­wnątrz. Nie chcia­łam, by Maya mu­siała za mnie pra­co­wać, szcze­gól­nie że każdą wolną chwilę sta­rała się spę­dzać z chorą bab­cią. Po­sta­no­wi­łam, że ju­tro do niej za­dzwo­nię i upew­nię się, czy jej to nie prze­szka­dza. Marco miał ra­cję, le­dwo trzy­ma­łam się na no­gach. Już drugi dzień coś mnie zbie­rało, a dzi­siaj, gdyby nie Maya, wy­rżnę­ła­bym twa­rzą o sto­lik pana Hen­ders­sona, nio­sąc dla niego tacę z je­dze­niem.

Pod­nio­słam koł­nierz płasz­cza i moc­niej za­ci­snę­łam pa­sek w ta­lii. Noc była wy­jąt­kowo chłodna jak na tę porę roku. Wes­tchnę­łam, gdy spoj­rza­łam na swo­jego sta­rego forda, za­par­ko­wa­nego na sa­mym końcu par­kingu. Gdy za­czy­na­łam swoją zmianę, par­king jak za­wsze był pe­łen. Klienci no­to­rycz­nie par­ko­wali na na­szych miej­scach, już na­wet nie zwra­ca­li­śmy im uwagi. Je­śli po­sta­wiona przez Marca wielka ta­blica z in­for­ma­cją, że wy­zna­czone miej­sca z przodu bu­dynku są za­re­zer­wo­wane dla pra­cow­ni­ków, nic nie dała, to nie wiem, co mo­głoby po­móc.

Gdy pod­je­cha­łam pod bu­dy­nek, było już po pół­nocy. Czu­łam dresz­cze i lekki ucisk w żo­łądku. Całe szczę­ście, że po dro­dze do pracy ku­pi­łam tro­chę le­karstw.

Kiedy wy­sia­da­łam, moją uwagę przy­kuły dwa mo­to­cy­kle za­par­ko­wane dwa domy da­lej. Wie­dzia­łam, że za mia­stem ma sie­dzibę klub mo­to­cy­klowy, ale ni­gdy nie wi­dzia­łam w tej oko­licy żad­nego mo­toru. W domu, przy któ­rym za­par­ko­wane były ma­szyny, miesz­kał pan Par­ker. Sym­pa­tyczny sta­ru­szek, któ­remu od czasu do czasu po­ma­ga­łam w pra­cach do­mo­wych, gdy mia­łam wolny dzień. Za­wsze od­wdzię­czał się pysz­nymi wa­rzy­wami ze swo­jego ogrodu. Star­szego pana nikt ni­gdy nie od­wie­dzał, dla­tego wi­dok mo­to­cy­kli na jego pod­jeź­dzie był co naj­mniej dziwny.

– Zgu­bi­łaś się, skar­bie?

Pod­sko­czy­łam, sły­sząc za ple­cami mę­ski głos. Jesz­cze chwilę temu nie było tu ży­wej du­szy.

– C-co?