Wrzeciona snu - Przemysław Duda - ebook
NOWOŚĆ

Wrzeciona snu ebook

Przemysław Duda

0,0

Opis

GDY JEST SIĘ LEKARZEM, NIE KAŻDY TRUP JEST WART CELU.

 Pracownicy szpitala nabierają podejrzeń co do etosu zawodowego jednego z lekarzy psychiatrów, Seamusa Jaworsky’ego, znanego i cenionego specjalisty. Z niewiadomych powodów na oddziale ratunkowym zaczyna pojawiać się coraz więcej jego pacjentów, których nie udaje się uratować. W końcu, kiedy rzekomo samobójczą śmiercią ginie pracujący w szpitalu anestezjolog, jego kolega, Paul Osbourne, jeden z „sorowców”, powodowany tak ciekawością, jak i podejrzliwością, rozpoczyna śledztwo w tej sprawie, które niespodziewanie zaprowadza go do nieznanej mu krainy snu: na Plan Astralny, gdzie wszystko jest możliwe – także najbardziej nieetyczne zachowania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł: Wrzeciona snu

Copyright © by Przemysław Duda, Wrocław 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone.

All rights reserved.

Redakcja i korekta: Anna Dzięgielewska

Projekt okładki i wklejek: Łukasz Białek

Skład i łamanie: Krzysztof Biliński

Wydanie I

Wydawca: Planeta Czytelnika, Łódź 2025

planeta-czytelnika.pl

[email protected]

ISBN 978-83-67735-72-8

SŁOWO OD AUTORA

W każdej historii, choćby najbardziej nieprawdopodobnej, tkwi ziarno prawdy. Tym właśnie jest chyba to, cozwykliśmy nazywać inspiracją. Nie inaczej jest także w przypadku tej książki.

„Wrzeciona snu” to opowieść dość nietypowa, bo choć bez wątpienia jest to fikcja medyczna czy też fikcja naukowa (tak zwane science fiction), to inspiracją do jej napisania nie był nieprawdopodobny pomysł autora, a fakty, teorie i hipotezy, które można odnaleźć w naukowej literaturze przedmiotu. Wszystko więc zaczęło się od mojej ugruntowanej wiedzy, a także od niewinnego pytania pewnego rezydenta radiologii, który spytał mnie kiedyś: „A co, gdyby ktoś mógł kraść nasze sny?”. I choć w pewnych momentach bez wątpienia dałem ponieść się fantazji, to wszędzie tam, gdzie tylko mogłem, starałem się umieszczać przypisy, tak aby pokazać czytelnikowi, że nauka jest sama w sobie na tyle fantastyczna, że tak naprawdę nie potrzebuje fikcji, by być fascynująca.

Czytelnik znajdzie w tej książce opisy działań niektórych leków, a także mniej lub bardziej typowe dla nich efekty uboczne. Nie byłbym sobą, gdybym nie uprzedził, że celem niniejszej lektury jest rozrywka intelektualna, a nie zachęta do próbowania czegokolwiek na własną rękę. Licząc na rozwagę ze strony swoich odbiorców, zapraszam do „Wrzecion snu”, które, przynajmniej według mnie, opowiadają o tym, czy zawsze i za wszelką cenę warto dążyć ku postępowi.

Przemysław Duda

Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów nadany mi tytuł lekarza i w pełni świadomy związanych z nim obowiązków przyrzekam:

– obowiązki te sumiennie spełniać;

– służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu;

– według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując należny im szacunek;

– nie nadużywać ich zaufania i dochować tajemnicy lekarskiej nawet po śmierci chorego;

– strzec godności stanu lekarskiego i niczym jej nie splamić, a do kolegów lekarzy odnosić się z należną im życzliwością, nie podważając zaufania do nich, jednak postępując bezstronnie i mając na względzie dobro chorych;

– stale poszerzać swą wiedzę lekarską i podawać do wiadomości świata lekarskiego wszystko to, co uda mi się wynaleźć i udoskonalić.

Przyrzekam to uroczyście!

Tekst Przyrzeczenia Lekarskiego

ROZDZIAŁ 1

Śmierć nigdy nie spotykała człowieka w dobrym momencie. Nie miało większego znaczenia, czy umierało się samemu, czy koniec dopadał kogoś innego, a jeśli kogoś innego, to czy bliskiego czy nie. Chwila nigdy nie była odpowiednia.

Wiadomość o śmierci matki odnalazła Marthę van Leeuwen podczas trzeciego kubka gorzkiej kawy tuż po porannym obchodzie i zdaniu dyżuru. Kilka minut wytchnienia miało być tym, co naładuje baterie doktor van Leeuwen na resztę zaplanowanego w przyszpitalnej poradni dnia, jednak krótka informacja od ojca na wyświetlaczu telefonu skutecznie pokrzyżowała realizację jej schludnie zaplanowanej rutyny, w której, znowu, zabrakło miejsca na upchnięcie własnych powołania i służby.

Martha od dawna utrzymywała z rodzicami regularny kontakt, dzwoniąc do nich raz lub dwa w ciągu roku, co uzależniała od aktualnego grafiku dyżurów. Z reguły pretekstem były czyjeś urodziny oraz jedno z dwóch dużych świąt katolickich. Do wyboru. Nie pamiętała już, kiedy ostatnim razem ojciec napisał do niej jako pierwszy, więc kiedy tylko zobaczyła nadawcę otrzymanej wiadomości, była pewna, że musiało się coś stać.

„Matka zmarła dziś rano. Pogrzeb pojutrze na cmentarzu Saint Cross”. W południe. Jeśli dasz radę, przyjedź”. Lakonicznie i bez zbędnych ozdobników, jak na starego policjanta przystało. Cały ojciec.

Lekarka zareagowała mniej emocjonalnie, niż pragnęła się tego po sobie spodziewać. Rodzice nie byli już najmłodsi, kiedyś musiało do tego dojść. A że medycyna zezwierzęcała człowieka, toteż jej reakcja, o ile rozczarowująca, o tyle wcale nie była dla niej zaskoczeniem.

Wzięła łyk kawy i skrzywiła się z niesmakiem, kiedy przełknęła zimny płyn. Zmarnowała całą przerwę na przetrawienie wiadomości od ojca. Zapowiadał się długi dzień za poradnianym biurkiem, a ona nie dopełniła rytuału trzech kaw. Śmierć odnalazła Marthę w wyjątkowo złym momencie.

* * *

Ceremonia pogrzebowa trwała już od kilku chwil, kiedy Martha wytoczyła się nieporadnie z taksówki o wyjątkowo niskim zawieszeniu i pośpiesznie przemierzyła drogę do kaplicy w zdecydowanym marszobiegu. Nie spóźniłaby się, gdyby nie wypadek na miejskiej obwodnicy, który szczodrze obdarował jej porannego pacjenta, pośrednio więc i ją, obfitym krwawieniem do przestrzeni zaotrzewnowej1 z mocno poturbowanej trzustki. Zderzenia czołowe nigdy nie należały do jej ulubionych.

Dołączyła do konduktu akurat wtedy, kiedy ten wyruszał spod bramy przycmentarnego kościółka. Nie zamierzała rzucać się w oczy, jednak względnie szybko wypatrzył ją ojciec, który zwolnił kroku i poczekał, aż ta zrównała się z nim w szeregu żałobników. Uśmiechnęła się na przywitanie, lecz szybko uświadomiła sobie, że okazja spotkania mogła nie sprzyjać uśmiechom, wydęła więc policzki, markując niedoszłą minę w karykaturalnym grymasie wymuszonego współczucia.

– Cieszę się, że się wyrwałaś. – Ojciec skinął jej głową.

– Szkoda, że z takiego powodu – odpowiedziała Martha.

– Musiałem stracić żonę, żeby w końcu zobaczyć się z córką… – zadrwił cierpko mężczyzna. – Strach pomyśleć, kiedy i w jakich okolicznościach spotkamy się ponownie…

– Nie kpij – upomniała go. – Jak to się stało? Chorowała na coś ostatnio?

– Nie. Odeszła we śnie. Nie cierpiała… a przynajmniej wierzę, że nie cierpiała.

– A sekcja?

– A po co? – Ojciec wzruszył ramionami. – Nie było ku niej powodu.

– Zawsze lepiej wiedzieć – skwitowała Martha, a resztę trasy przemierzyła w ciszy, od czasu do czasu spoglądając na bledszą niż zwykle twarz rodzica.

Mowa księdza była krótka. Ostatnie ciepłe promienie słońca płynącego leniwie po październikowym niebie grzały żałobne czernie zebranych i zachęcały do pośpiechu. Przygnębiające tony pożegnalnej pieśni towarzyszyły opuszczanej trumnie, a po kilku minutach pracownicy zakładu pogrzebowego uklepali nad nią zgrabny kopczyk suchej ziemi.

Zaproszeni zaczęli się rozchodzić. Martha z rosnącym poirytowaniem przyjmowała kolejne kondolencje składane jej i jej ojcu, a kiedy czekająca do nich kolejka zdecydowanie się skróciła, odetchnęła z ulgą. Ostatniego z przybyłych nie znała. Patrzyła na niego zaciekawiona, kiedy rozmawiał swobodnie z ojcem, który, wyjątkowo, nie stronił od dłuższych wypowiedzi.

– Bardzo mi przykro, Arthurze… – mówił nieznajomy. – To straszny cios… Gdybyś czegokolwiek potrzebował, nie krępuj się prosić. Otworzyliście dla mnie swój dom… Nie zdążyłem odwdzięczyć się za to Tess, więc teraz pragnę wynagrodzić to tobie po dwakroć.

Mężczyzna był eleganckim na oko pięćdziesięciolatkiem. Miał skrojony na miarę garnitur, jedwabny fular pod grdyką i szykowny kapelusz z szerokim rondem. Spod nakrycia głowy wystawały dłuższe włosy naznaczone gdzieniegdzie siwizną. Brzeg żuchwy jego pociągłej twarzy wyostrzało pasmo zadbanego zarostu.

– Nasz dom wciąż stoi przed tobą otworem, Tybaldzie – odpowiedział mu ojciec Marthy, ściskając energicznie jego dłoń. – Poznaj, proszę, moją córkę. O dziwo na pogrzeb matki nie znalazła wymówki.

– To musi być Martha! – Mężczyzna obrócił się do niej i uścisnął. – Tess wiele mi o tobie opowiadała, droga pani doktor! Pękała z dumy… Jestem Tybald Kral. Twoja matka uczyła mnie gry na skrzypcach przez ostatnie pół roku. Przyjmij moje najszczersze kondolencje.

Martha kiwnęła głową ze zrozumieniem i westchnęła na wspomnienie wyrazu twarzy matki, kiedy ta po raz pierwszy usłyszała, że jej córka nie zamierza kształcić się w szkole muzycznej. Teraz, z perspektywy czasu, traktowanie planów dziecka, które chciało zostać lekarzem, jako rozczarowujące, wydawało się zabawne i absurdalne. Jednak Martha przywykła do absurdów, które niczym w szaleńczym wyścigu ścigały się o to, który z nich ostatecznie okaże się największym w jej życiu.

[1] Przestrzeń zaotrzewnowa – przestrzeń w jamie brzusznej położona pomiędzy otrzewną ścienną a mięśniami tylnej ściany brzucha (wszystkie przypisy pochodzą od autora).