Dzikie gęsi - Przemysław Duda - ebook
NOWOŚĆ

Dzikie gęsi ebook

Przemysław Duda

0,0

Opis

CZASEM LEPIEJ NIE PAMIĘTAĆ, KIM TAK NAPRAWDĘ SIĘ JEST.

Odkąd się poznali, Nick był najlepszy z nich. Zawsze pierwszy, zawsze z szalonymi pomysłami i zawsze bezkarny. Charles i Phillip nie raz płacili wysoką cenę za jego obecność w swoim życiu. Mimo to nawet zderzenie z szarą codziennością dorosłości, niespełnionymi marzeniami i stłamszonymi ambicjami nie wstrząsnęło fundamentami ich przyjaźni. Jednak ich losy splatają się nierozerwalnie dopiero wtedy, kiedy odkrywają, że nie pamiętają jednego dnia, który spędzili razem. Gdy po mieście zaczyna grasować seryjny morderca, Nick rozpoczyna prywatne dziennikarskie śledztwo, a Charles i Phillip poznają prawdę o sobie samych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 194

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł: Dzikie gęsi

Copyright © by Przemysław Duda, Wrocław 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone.

All rights reserved.

Redakcja i korekta: Anna Dzięgielewska

Projekt okładki i wklejek: Łukasz Białek

Skład i łamanie: Krzysztof Biliński

Wydanie I

Wydawca: Planeta Czytelnika, Łódź 2025

planeta-czytelnika.pl

[email protected]

ISBN 978-83-67735-76-6

SŁOWO OD AUTORA

W każdej historii, choćby najbardziej nieprawdopodobnej, tkwi ziarno prawdy. Tym właśnie jest chyba to, co zwykliśmy nazywać inspiracją. Nie inaczej jest także w przypadku tej książki.

Nie będzie zbytnim zdradzeniem fabuły, jeżeli powiem, że w opowieści pojawia się motyw dnia, który zatarł się w pamięci głównych bohaterów. Ten oto motyw jest oparty na fakcie – pewnej letniej nocy wracałem spacerem z wrocławskiego rynku ze swoim przyjacielem, odprowadzając go wcale trzeźwym krokiem ku miejscu jego zamieszkania. Wtedy też w trakcie naszej rozmowy okazało się, że nie jesteśmy w stanie przypomnieć sobie jednego dnia ze swojej wspólnej przeszłości, a każdy z nas uparcie twierdził, że dzień ten wyglądał inaczej, niż twierdził ten drugi.

Zmierzając powolnym krokiem w kierunku południa Wrocławia, wzięliśmy to, co dał nam los, i obudowawszy naszą niefortunną niepamięć w jako takie ramy fabularne, opowiedzieliśmy sobie nawzajem historię. Tę historię. Tę, którą zawarłem potem w niniejszej książce.

Mam nadzieję, że to, co urodziło się w naszych głowach podczas tego pamiętnego spaceru po Wrocławiu nocą, udowodni albo przynajmniej pozwoli zastanowić się nad tym, że nawet najbardziej z pozoru błahe wydarzenie w życiu każdego z nas może stać się zaczątkiem czegoś niezwykłego.

Przemysław Duda

DZIEŃ SPRZED TRZECH LAT

Było ciepłe czerwcowe popołudnie. Przez uchylone szpitalne okna wpadały promienie letniego słońca, tworząc jasne pręgi na podłodze i rażąc tych, co spoglądali przez szpary w żaluzjach na świat za oknem.

Miasto żyło, oddychało i grzało serca. Było miejscem pełnym możliwości, opcji, planów zapasowych w zasięgu ręki.

Tu i teraz możemy wszystko!

Phillip spoglądał przez okno tak długo, aż oczy zaczęły mu łzawić. W końcu naturalna potrzeba odwrócenia wzroku spowodowana ostrym światłem wzięła górę. Wdychał ciepłe powietrze, pełne zapachu kwitnących drzew i pylących w tym miesiącu traw. Ogród przed szpitalem psychiatrycznym imienia św. Patryka niemalże całkowicie niwelował zapach miasta. Mężczyzna czuł jednak nutę samochodowych spalin docierających za mury ośrodka.

Nie usłyszał kroków zbliżających się osób.

– Jesteśmy!

Głos przyjaciela wyrwał go z zamyślenia. Phillip odwrócił się od okna znajdującego się tuż obok dużych, białych szpitalnych drzwi i omiótł spojrzeniem gości, Nicka i Charlesa. Następnie, jakby od niechcenia, otworzył prawe skrzydło prowadzące do sali numer dziewięć. Charles wiedział, że ten z pozoru tylko błahy gest był wyrazem triumfu młodego adepta medycyny, który dokonał rzeczy prawie niemożliwej – załatwił im wstęp na oddział zamknięty.

Nie chcecie mi chyba powiedzieć, że we mnie wątpiliście?

Dwóch przybyłych spojrzało po sobie porozumiewawczo. Widocznie nie dowierzali Phillipowi i spodziewali się fiaska ich planu. Zachęceni gestem, weszli do sali wypoczynkowej pacjentów trzeciego bloku – Charles pewniejszym krokiem, Nick zaś z nieco mniejszym przekonaniem.

Pomieszczenie było bardzo przestronne i dobrze nasłonecznione. Nick uznał je w duchu za dosyć przytulne, co – biorąc pod uwagę miejsce, w jakim się znajdowali – było dla niego zadziwiające.

Olbrzymi metraż pokoju wyposażony był w liczne sofy i kanapy, a w rogu stał kineskopowy telewizor z pokaźnym ekranem i jeszcze większym pudłem za sobą. Pośrodku pomieszczenia stał okrągły drewniany stół z wieloma krzesłami ustawionymi wokół. Jedno było zajęte.

Czekał na nich mężczyzna w średnim wieku. Miał brązowe włosy, czyste, jednak dawno niestrzyżone. Nick usiadł naprzeciwko niego, przedstawił się i zaczął mówić.

Phillip i Charles oddalili się w przeciwległy róg sali i usiedli na obszernym, wewnętrznym parapecie, nie chcąc przeszkadzać Nickowi. Charles rozsiadł się wygodnie i oparł plecami o szybę.

Po chwili Charles zauważył, że przyjaciel pilnie przypatruje się sytuacji przy stole. Spróbował zagaić rozmowę, jednak na próżno.

Phillip niby od niechcenia opierał się o parapet, jednak Charles wiedział, że podkurczone ramiona, z których zwisał lekarski fartuch, były oznaką delikatnego niepokoju lub zaciekawienia, a być może obu naraz. Starał się wciągnąć Phillipa w jedną z bezsensownych rozmów, błahych i służących jedynie zabiciu czasu, jednak młody lekarz wyraźnie zaabsorbowany był tym, co działo się nieopodal.

Charles spojrzał na plik kartek, który przyniósł ze sobą Phillip i spostrzegł kartę pacjenta. Na samej górze widniało imię i nazwisko: „Hellen Williams”. Zmierzył wzrokiem mężczyznę siedzącego za stołem i upewniwszy się, że pacjent nie przypomina w żadnym razie prawie pięćdziesięcioletniej kobiety ze schizofrenią, powiedział:

– Przecież to nie ona…

– To pan Stevens – odpowiedział powoli i z pewnym trudem Phillip. – Pani Williams zaniemogła… przytrafił jej się ostry epizod psychotyczny. Ten tutaj sam zgodził się przyjść. Z własnej woli.

– Stevens…? – powtórzył z niedowierzaniem Charles. – Ten Stevens?

Nick kończył właśnie tłumaczyć, w jakiej sprawie przyszedł. Gdy opowiedział dokładnie, na czym mu zależy, otworzył notatnik, wyciągnął długopis, włączył dyktafon, spytał o zgodę i zadał pierwsze pytanie.

i gładką sk

Zaległa krótka cisza. Zbyt krótka, by mogła być krępująca, lecz zauważalna.

Phillip był pewny, że to by było na tyle. Mylił sięjednak.

Pan Stevens zaczął odpowiadać.

Charles wyprostował się i z niedowierzaniem wpatrywał w parę przy stole.

– O kurwa… – wyszeptał, wytrzeszczając oczy. – Stevens gada… Stevens gada…!

Phillip był zdziwiony, lecz robił, co tylko potrafił, by nie dać tego po sobie poznać. Pan Stevens, tak jak większość pacjentów znajdujących się w tym bloku szpitala, był osobą z ciężką lekooporną depresją1, która doprowadziła go do próby samobójczej. Nie jednej.

Oddział nie był miejscem dla ludzi z patologiami mózgu spowodowanymi wypadkami, urazami czy innymi chorobami, które uniemożliwiały im samodzielne funkcjonowanie. Spora część chorych tego bloku przebywała w nim dobrowolnie, szukając pomocy. Kilkoro zostało skierowanych przez sąd. Pan Stevens był właśnie jednym z nich. Tkwił tu, bo targnął się na własne życie.

Był uprzejmy i kulturalny, jednak sprawiał problemy, gdy dochodziło do terapii i rozmów. Ani psycholodzy, jak Charles, ani lekarze, jak Phillip, nie byli w stanie przeprowadzić wartościowych sesji terapeutycznych. Pan Stevens, pomimo dość młodego wieku, wyraźnie nie umiał się otworzyć przed personelem medycznym.

Jednak przed Nickiem najwyraźniej umiał.

Nick był przekonany, że będzie rozmawiał z przytłoczoną swoją schizofrenią starszą kobietą, jednak Phillip użyczył mu innego ze swoich pacjentów.

Nie szkodzi. Co to za różnica?

Nie miało to dla niego znaczenia. Nick tak naprawdę nie chciał tego robić. Kończył studia dziennikarskie i, co ważniejsze, sukcesywnie wyczerpywał swoje oszczędności ze stypendium. Praca, a właściwie zarobek, była tym, czego bardzo potrzebował. Wiedział, że jego przeznaczeniem jest posada w którejś z największych, wysokonakładowych i opiniotwórczych gazet lub dzienników, ale miał świadomość, że taka posada nie trafi mu się z dnia na dzień.

Będąc ambitnym i pracowitym, Nick zwracał na siebie uwagę ludzi z branży, a przynajmniej tych kręcących się w środowisku akademickim. Jego promotor, wiedząc o jego problemach finansowych, zasugerował mu dorywczą pracę w dzienniku „Fakty na dziś”. Było to czytadło niskich lotów dla prostych ludzi pragnących skandali i codziennej dawki newsów o ludzkich tragediach bądź wpadkach gwiazd. Mimo to płacili nieźle. Jednym z pierwszych zleceń Nicka było przeprowadzenie poruszającego serce i wyobraźnię wywiadu z kimś po nieudanej próbie samobójczej, na którą zdecydował się z powodu redukcji etatów w związku ze strajkami niektórych grup zawodowych.

Paręnaście minut później Nick, poza nagrywaniem, notował co ważniejsze momenty ich dialogu. Pacjent był zadziwiająco spokojny i otwarty, przyglądał się dziennikarzowi uważnie w czasie udzielania odpowiedzi. Zawsze po zadaniu pytania zastanawiał się przez chwilę ze wzrokiem wbitym w podłogę, po czym odpowiadał głosem nieco smutnym, ale z nutą kpiny, jakby dostrzegał beznadziejność swojego położenia. Długo mówił o utracie pracy.

Z drugiego końca sali rozmowie przysłuchiwali się Charles i Phillip. Obaj dostrzegali wyjątkowość tej sytuacji związanej z otwarciem się tak niedostępnego terapeutycznie pacjenta.

– Zapytaj o rodziców… Zapytaj o pieprzonych rodziców – powtarzał pod nosem Charles.

– Bardziej o ojca – obstawiał Phillip.

Nick zapytał o rodzinę tylko po to, by parę minut później tego pożałować.

– Ojciec był urzędnikiem niskiego szczebla – opowiadał pacjent. – Pracował, próbując utrzymać rodzinę. Wiele lat później dowiedziałem się, że chciał być literatem… pisarzem… jednak nikt nie podjął się wydania jego opowiadań. Praca go zabiła. Zmusiła do życia, jakiego nie chciał. Jako urzędnik zarabiał tyle, że ledwo starczało do kolejnej wypłaty. Za mało by pozwolić rodzinie na wygody, by w pełni zadowolić żonę i dzieci… Za dużo jednak, by zrezygnować i podjąć ryzyko szukania czegoś innego… Matka była bardzo religijna, ale ciężko znosiła trudy wychowania dzieci. Nie potrafiła utrzymać domu na własnych barkach. Była słaba psychicznie, odrobinę niezaradna. Miała tęskne, romantyczne oczy. Żyła jakby w letargu, oczekując na coś, co zmieniłoby los jej lub nas wszystkich. Oczekiwała lepszych czasów, których nie mógł jej zapewnić ojciec…

– Czy później, z biegiem lat, coś się zmieniło? – zapytał Nick.

– Ależ tak! Matka była jeszcze młoda, gdy poznała innego mężczyznę. Okazywał jej zainteresowanie, którego nie dostrzegała już u mojego ojca. Poza tym… pracował w dużym banku, odpowiadał za niemałe pieniądze… Pamiętam go… Był postawnym, przystojnym mężczyzną. Blondynem… Takim jak pan. Tak jak pan miał te śmieszne dołeczki w policzkach, które tak bardzo lubią kobiety. Kiedyś, gdy byłem w szkole, ojciec wrócił do domu wcześniej i zastał tam matkę… z nim. Chyba domyśla się pan, w jakich okolicznościach…

Nick już dawno czuł, że powinien zakończyć ten wywiad, ale pacjent ciągnął dalej:

– Pamiętam, że jak wróciłem ze szkoły, rodzice bardzo się kłócili. Do samego wieczoru. Ojciec uderzył matkę w policzek, tak mocno, że byłem przekonany, że odleci jej głowa. To głupie, wiem… ale byłem wtedy dzieckiem. Ojciec nigdy więcej się do niej nie odezwał. Zmarł na zawał niecały rok później. Gdy miałem dwanaście lat, matka zachorowała na raka. Podobnie jak ojciec należała do Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki… Nie mogła podjąć leczenia, bo wierzyła, że Bóg ją uzdrowi. Cóż, myliła się. – Zamilkł na chwilę. – Ależ proszę tak na mnie nie patrzeć…! – podjął na nowo. – To ja cierpię na depresję, nie pan. Proszę nie myśleć, że nie mam dobrych wspomnień. Ciotka zabierała mnie na wakacje w pewne urokliwe miejsce pod miastem. Nazywała je Azylem. Oglądałem tam ptaki. Później przez wiele lat chciałem być ornitologiem. Przed próbą samobójczą również oglądałem ptactwo w parku miejskim. Wyobrażałem sobie, że jestem wolny i niezależny, jak one. To dodawało mi odwagi…

Na sam koniec monologu pacjent nie patrzył już na podłogę. Cały czas przyglądał się Nickowi. Jakby jego własna opowieść dodawała mu śmiałości i sprawiała, że czuł się pewniejszy.

– Czy pański ojciec jest do pana podobny? – zapytał nagle pacjent.

– Słucham? – odpowiedział lekko zaskoczony Nick.

– Czy mieszka w mieście? Jak zarabia na życie?

Nick zmieszał się, wyczuwając bardzo negatywną atmosferę, jakby zagrożenia, wymierzoną prosto w niego. Wstał i podziękował za pomoc, sprawiając wrażenie coraz bardziej zaniepokojonego. Bąknął coś o tym, że nie ma potrzeby autoryzacji.

– Mój ojciec jest strażakiem – odpowiedział Nick, jakby usprawiedliwiając samego siebie przed obcym, chorym człowiekiem, kiedy Phillip i Charles zabierali pana Stevensa. – I jest brunetem.

W drodze powrotnej z pokoju pacjenta do sali wypoczynkowej, gdzie przyjaciele zostawili Nicka, by ten na nich poczekał, Charles i Phillip nie rozmawiali ze sobą. Obaj wiedzieli, że stało się coś wyjątkowego. Wyjątkowo niedobrego.

Phillip przeliczył się, myśląc, że pacjent spławi Nicka, dziennikarza szukającego sprzedającej się historyjki, tak samo jak pozbywał się kolejnych terapeutów, którzy próbowali mu pomóc. Dzięki temu Phillip, młody rezydent, którego przyjaciel po raz kolejny poprosił o niewygodną przysługę, nie wyszedłby na zarozumiałego sukinsyna odmawiającego pomocy kumplowi. Phillip zapomniał jednak, że Nick to Nick. Zawsze udawało mu się dostać to, czego chciał.

– Nie rozumiem. – Charles westchnął. – Nie chciał rozmawiać ze mną… nie chciał z tobą, a jemu… powiedział wszystko. Jak na tacy podał mu historię swojego życia!

– Też nie jestem w stanie tego pojąć – odpowiedział mu Phillip.

Młody lekarz przeczuwał jednocześnie to, co nastąpi. Ta przysługa nie przejdzie bez echa. Pacjent otworzył się, co zapewne zostanie zauważone na terapii. Ta z pozoru błaha rzecz, ot wywiad z pacjentem, odbyła się za cichym przyzwoleniem personelu lekarskiego pracującego w szpitalu, w którym Phillip odbywał jedynie obowiązkowe szkolenie, jednak bez oficjalnego przyzwolenia naczelnego kierownika ośrodka. Lekarza czekał szereg nieprzyjemności związanych z tym zdarzeniem. Jednak nie zamierzał winić za to Nicka. Okazał się lepszy niż specjaliści. W oczach Phillipa Nick nie był niczemu winien.

Widać ma w sobie to coś, czego nam brakuje…

[1] Depresja lekooporna – jest to taka postać depresji, w której nie obserwuje się poprawy stanu pacjenta pomimo zastosowania co najmniej dwóch cyklów farmakoterapii lekami z dwóch różnych grup we właściwej dawce i przez właściwy czas – z reguły są to 4 tygodnie na cykl (wszystkie przypisy pochodzą od autora).