Wojownik Rzymu (1). Ogień na wschodzie - Harry Sidebottom - ebook

Wojownik Rzymu (1). Ogień na wschodzie ebook

Harry Sidebottom

0,0

Opis

[PK] 

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Jest rok 225. Cesarstwo rzymskie przeżywa kryzys. Najpotężniejsze niebezpieczeństwo nadciąga ze strony Persji, zagrażając odciętemu od świata przyczółkowi cesarstwa, cytadeli Arete. Obronę dzielnego miasta ma zorganizować wódz o znaczącym imieniu Balista. Barbarzyńca w służbie Rzymu, traktowany z pogardą przez podległych mu patrycjuszowskich dowódców, musi stawić czoło nie tylko armii perskiej, ale też zdrajcom w obrębie murów. W przedstawiony z ogromnym znawstwem opis wielomiesięcznego oblężenia miasta wplata się dramat człowieka do końca wypełniającego samobójczą misję, opowieść o straceńczej odwadze, zdradzie, przede wszystkim jednak – bezpardonowej walce. 
[Opis wydawcy] 

 

Cykl: Wojownik Rzymu, t. 1 

 

/Wojownik Rzymu (1). Ogień na wschodzieHarry Sidebottom, 2010 rok (dodruki 2011 rok, 2013 rok), ISBN 9788375103052, Rebis/ 

 

Książka dostępna w zasobach: 

Gminna Biblioteka Publiczna w Kolbudach 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu 
Miejska Biblioteka Publiczna w Mińsku Mazowieckim 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2) 
Książnica Pruszkowska im. Henryka Sienkiewicza w Pruszkowie (2) 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (4) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Stefana Żeromskiego w Zakopanem 
Publiczna Biblioteka w Zatorze im. Pawła z Zatora 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 595

Rok wydania: 2010

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



HARRY SIDEBOTTOM WOJOWNIK RZYMU

CZĘŚĆ PIERWSZA

OGIEŃ NA WSCHODZIE

WOJOWNIK RŻYMU

OGIEŃ NA WSCHODZIE

W przygotowaniu drugi tom cyklu WOJOWNIK RZYMU

KRÓL KRÓLÓW

HARRY S1DEB0TT0M

WOJOWNIK

RŻ Y MU

CZĘŚĆ PIERWSZA

OGIEŃ NA WSCHODZIE

Przełożyła

Marta Dziurosz

REBIS

DOM WYDAWNICZY REBIS Poznań 2010

Tytuł oryginału Warrior of Ronie. Part I. Fire in the East

Copyright © Dr Harry Sidebottom, 2008 Ali rights reserved

The morał right of the author has been asserted.

Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2009

Redaktor

Małgorzata Chwałek

Opracowanie graficzne serii, projekt okładki i ilustracja na okładce Zbigniew Mielnik

Gminna Biblioteka Publiczna ul. Staromłyrteka 1 w Kolbudach

■IIIIHIII

10007826

ISBN 978-83-7510-305-2

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 061-867-47-08,061-867-81-40; fiut 061-867-37-74 e-mail: [email protected]. rebis. co m. pl

Dla Frances, Lisy, Toma i Jacka Sidebottomó^

Z3

Akwileja

Rzvm

Brundisium

A lor

KERKIRA

Knid

KJTHIRA

K( >$ SIMI

100 ko 200 mile

200 ox>

Plan Arete j

kroki

100 150 200

1.    Brama Palmyreńska

2.    chrześcijański kościół

3.    karawanseraj

4.    agora

5.    plac defiladowy

6.    świątynia Bela

7.    dom Acyliusza Glabriona

8.    północna brama boczna

9.    świątynia r\zzanathconv

10.    principia

12.    świątynia Jowisza Dolicheńskiego

13.    łaźnie

14.    spichlerze wojskowe

15.    pałac dux ripue

16.    magazyn artyleryjski

17.    amfiteatr

18.    wycięte w skale ścieżki

19.    Porta Aquaria

20.    dom Anamu

21.    dom Jarhaja

22.    dom Tcodotusa

23.    dom Ogelosa

24.    południowa brama boczna

25.    świątynia Artemidy

poi nocny wąwóz

I niech, kiedy oblegają fortecę, próbują przeciągnąć na swoją stronę kogo tylko można z ludzi będących w niej i w mieście, aby osiągnąć dwie rzeczy: po pierwsze, poznać ich tajemnice, a po drugie, zastraszyć ich i przerazić. I niech potajemnie wysłany zostanie człowiek, który powinien zasiać niepokój w ich umysłach i pozbawić ich jakiejkolwiek nadziei na pomoc i który winien mówić im, że ich sprytna zagadka została rozwikłana i że opowiada się o ich fortecy, i że pokazuje się palcami na umocnione i słabe miejsca oraz te, gdzie uderzą tarany, i drogi, którymi będą biegły podkopy, i miejsca, gdzie przystawione zostaną drabiny, i miejsca, gdzie przekroczone zostaną mury, i miejsca, gdzie podłożony będzie ogień - aby wszystko to wprawiło ich w przerażenie...

- fragment sasanidzkiej Księgi Ayin

Prolog

lato 238 r.

Wojna to piekło. Wojna domowa jest jeszcze gorsza. Ta wojna domowa nie szła dobrze. Nic nie przebiegało zgodnie z planem. Najazd na Italię utknął w martwym punkcie.

Żołnierze mieli za sobą przeprawę przez Alpy, gdzie wiosenne słońce nie stopiło jeszcze śniegu na przełęczach. Oczekiwali, że zostaną przywitani jak wyzwoliciele. Powiedziano im, że kiedy tylko wkroczą do Italii, wszyscy przybiegną, wyciągając przed siebie gałązki oliwne, wypychając przed siebie dzieci, błagając o miłosierdzie, padając im do stóp.

Ich nadzieje się nie spełniły. Zeszli z gór w pusty pejzaż. Miejscowi uciekli, zabierając cały dobytek. Zniknęły nawet drzwi ich domów i świątyń.Tętniące zazwyczaj życiem równiny opustoszały. Kiedy armia przechodziła przez miasto Emona, napotkała jedynie watahę wilków.

Teraz zastępy od ponad miesiąca stacjonowały pod murami Akwi-lei, miasta położonego na północy kraju. Legiony i oddziały pomocnicze były głodne, spragnione i zmęczone. Naprędce zorganizowany łańcuch dostaw zawiódł. W okolicy nic nie można było zdobyć. To, czego mieszkańcy nie zabrali z miasta, rozgrabili sami żołnierze tuż po przybyciu. Nie mieli się gdzie schronić. Wszystkie budynki na przedmieściach rozebrano, aby dostarczyć materiału na umocnienia oblężni-cze. Rzekę zanieczyszczały zwłoki ludzi z obu stron konfliktu.

postępowało.

Oblężenie nie

Przedarcie się przez mury było nie

możliwe; nie wystarczało machin oblężniczych, obrońcy działali zbyt

skutecznie. Każda próba przypuszczenia szturmu na mury za pomocą drabin i wież oblężniczych kończyła się krwawą klęską.

Jednak odwadze rosłego mężczyzny nie można było nic zarzucić. Cesarz Maksymin Trak każdego dnia krążył po mieście w zasięgu łuków wroga i okrzykami dodawał otuchy swoim ludziom na liniach oblężenia. Jadąc wśród zastępów, obiecywał im miasto oraz to, że z ludźmi znajdującymi się w nim będą mogli zrobić, co zechcą. Choć nie kwestionowano jego męstwa, jego decyzje zawsze wzbudzały wątpliwości. Wraz z każdym niepowodzeniem stawał się coraz brutalniej-szy. Jak ranne zwierzę lub - zdaniem wielu - na wpół barbarzyński wieśniak, którym na zawsze pozostał, atakował ludzi ze swojego otoczenia. Dowódców nieskutecznych szturmów tracono na coraz bardziej wymyślne sposoby. Szczególną pomysłowość rezerwowano dla

tych, którzy pochodzili z wyższych sfer.

Balista był jeszcze bardziej głodny, spragniony i brudny niż inni.

Wysoki młodzieniec, liczący zaledwie szesnaście wiosen, wciąż rósł.

Nikt nie odczuwał braku jedzenia dotkliwiej niż on. Jego długie, jasne

włosy opadały strąkami na plecy. Resztki wrażliwości powstrzymywały go przed myciem się w rzece. Poprzedniego dnia do innych unoszących się dookoła zapachów dołączył smród spalenizny i swąd zwęglonego ciała.

Mimo jego młodego wieku oraz pozycji dyplomatycznego zakładnika swego plemienia wszyscy uznali za właściwe, że człowiek o jego pochodzeniu - należał do potomków Wodana- dowodzi jednym z germańskich oddziałów nieregularnych. Rzymianie obliczyli wysokość muru, zapewnili drabiny o odpowiedniej długości i wysłali w drogę około pięciuset łatwych do zastąpienia barbarzyńców pod wodzą Balisty. Ci ruszyli truchtem, pochyleni pod gradem strzał. Germanie byli rośli i nie mieli na sobie zbroi, stanowili więc łatwy cel. Raz po raz dawał się słyszeć ohydny odgłos, kiedy pocisk trafiał w ciało. Padło bardzo wielu, a ci, którzy przeżyli, dzielnie szli dalej. Wkrótce wznosiły się nad nimi gładkie mury. Kolejni zginęli, kiedy odłożyli tarcze, aby unieść drabiny.

Balista zaczął się wdrapywać jako jeden z pierwszych. Na początku trzymał się drabiny jedną ręką, drugą unosząc nad sobą tarczę; jego miecz wciąż tkwił w pochwie. Spadający kamień uderzył o tarczę i prawie zrzucił go ze szczebla. Wśród nieopisanego hałasu Balista ujrzał, że nad murem pojawił się długi pręt i wysunął się nad sąsiednią drabiną. Na jego końcu wisiała wielka amfora. Powoli obrócono pręt, amfora się przechyliła i na ludzi stojących na drabinie spadł płonący deszcz smoły, oleju, siarki oraz smoły ziemnej. Odzież przywarła do smażących się ciał. Jeden po drugim spadali z drabiny. Płyn ochlapał stojących na dole. Okładali płomienie dłońmi, tarzali się po ziemi. Ognia nie sposób było ugasić.

Kiedy Balista podniósł wzrok, zobaczył nad sobą kolejną amforę; pręt, na którym wisiała, już się zaczął obracać. Bez wahania puścił drabinę i wylądował ciężko na ziemi. Przemknęło mu przez myśl, że nadwerężył sobie kostkę i że spłonie żywcem. Jednak instynkt samozachowawczy wziął górę i Balista uciekł, krzycząc do swoich ludzi, aby biegli za nim.

Od jakiegoś czasu myślał,że spisek jest nieunikniony. Choć był pod wrażeniem rzymskiej dyscypliny, żadna grupa wojowników nie wytrzymałaby długo tego oblężenia. Po tej klęsce nie zdziwił się, kiedy się do niego zwrócono.

Teraz, kiedy czekał, aby odegrać swoją rolę, zdał sobie sprawę, jak bardzo się boi. Nie miał ochoty bawić się w bohatera. Lecz tak naprawdę nie miał wyboru: gdyby nic nie zrobił, spotkałaby go śmierć albo z rąk Maksymina Traka, albo spiskowców.

Spiskowcy mieli rację. Dookoła cesarskiego namiotu stało niewielu strażników. Większość z nich spała. Była to ta senna pora następująca tuż po południu, czas, kiedy oblężenie ustawało. Czas, kiedy cesarz i jego syn odpoczywali.

Na skinienie głowy jednego ze spiskowców Balista ruszył w stronę

wielkiego purpurowego namiotu, przed którym powiewały sztandary. Nagle uświadomił sobie, jaki jest piękny dzień: wspaniały, italski początek czerwca, gorący, lecz z lekkim wietrzykiem. Przed nim przeleciała z bzyczeniem pszczoła, wysoko nad nim kołowały jaskółki.

Pretorianin zatarasował mu drogę włócznią.

-    Dokąd to, barbarzyńco?

-    Muszę porozmawiać z cesarzem. - Choć Balista dość wprawnie posługiwał się łaciną, mówił z mocnym akcentem.

-Jak wszyscy. - Pretorianin nie wykazał zainteresowania. - A teraz spieprzaj, chłopcze.

- Mam wiadomości dotyczące spisku przeciwko niemu. - Balista zniżył głos. - Część dowódców, tych wysoko urodzonych, chce go zabić. - Widział, że wartownik wyraźnie się waha. Potencjalne zagrożenie związane z nieprzekazaniem podejrzliwemu i mściwemu cesarzowi wieści o możliwym spisku ostatecznie przezwyciężyło naturalną obawę przed budzeniem coraz bardziej porywczego i brutalnego człowieka, któremu się nie układało.

-    Poczekaj tutaj. - Pretorianin wezwał innego żołnierza, aby przypilnował barbarzyńcy, i zniknął w namiocie.

Po chwili wrócił i nakazał drugiemu pretorianinowi odebrać barbarzyńcy broń i przeszukać go, po czym wprowadzono go do prywatnej komnaty cesarza.

Na początku Balista widział niewiele. W głębi namiotu panował głęboki, purpurowy mrok. Kiedy jego oczy się przyzwyczaiły, dojrzał święty ogień pełgający na przenośnym ołtarzu. Potem zobaczył wielkie łóżko połowę. Wzniosło się z niego wielkie, blade oblicze cesarza Gajusza Juliusza Werusa Maksyminusa, powszechnie znanego jako Maksymin Trak, Maksymin zTracji. Na szyi cesarza lśniła słynna złota obroża, którą nagrodził jego waleczność cesarz Septymiusz Sewer.

Z dalekiego kąta pokoju ktoś warknął:

- Proskynesis.

Kiedy pretorianin pchnął Balistę na kolana, młodzieniec zobaczył, jak wyłania się z ciemności przystojny syn władcy. Balista niechętnie

Prolog

O

padł na twarz, po czym - kiedy cesarz wyciągnął dłoń - ucałował ciężki złoty pierścień z klejnotem, w którym wyrzeźbiono orła.

Cesarz siedział na skraju łóżka polowego. Miał na sobie tylko prostą białą tunikę. Przy nim stał jego syn, jak zawsze zbrojny w kunsztownie zdobiony napierśnik i piękny srebrny miecz o rękojeści w kształcie głowy orła. Balista wciąż klęczał.

- Bogowie, jak on śmierdzi - syknął syn cesarza, przytykając do nosa nasączoną wonnościami chustkę.

Jego ojciec machnął ręką, aby go uciszyć.

- Wiesz o spisku przeciwko mnie. - Maksymin Trak wlepił wielkie szare oczy w twarz Balisty. — Kim są zdrajcy?

- Dowódcy, większość trybunów i kilku centurionów drugiego legionu partyjskiego, domine.

- Wymień ich.

Balista się nie kwapił.

- Nie każ mojemu ojcu czekać. Wymień ich - powtórzył ostrzej syn cesarza.

-To potężni ludzie. Mają wielu sprzymierzeńców, ogromne wpływy. Jeśli się dowiedzą, że ich wydałem, skrzywdzą mnie.

Rosły mężczyzna zaśmiał się okropnym, skrzekliwym śmiechem.

-Jeśli to, co mówisz,jest prawdą, nie skrzywdzą ani ciebie, ani nikogo innego. Jeśli kłamiesz, krzywda, którą być może chcieliby ci wyrządzić, będzie twoim najmniejszym zmartwieniem.

Balista powoli wyliczył ciąg imion.

- FlawiuszWopiskus, Juliusz Kapitolinus, Eliusz Lampridiusz.

Razem było ich dwunastu. Fakt, że były to prawdziwe nazwiska spiskowców, na tym etapie prawie nie miał znaczenia.

- Skąd wiesz, że ci ludzie chcą mnie zgładzić? Jaki masz na to dowód?

- Poprosili, abym do nich dołączył. — Balista mówił głośno, mając nadzieję, że odwróci uwagę od narastającego na zewnątrz hałasu. - Powiedziałem, że chcę od nich pisemnych poleceń. Mam je tutaj.

— Co to za awantura? — ryknął Maksymin Trak, a jego twarz drgała

z nawykowej irytacji. — Pretorianinie, ucisz ich. — Wyciągnął wielką dłoń po dokumenty, które podał mu Balista.

-Jak widać... - ciągnął Germanin.

-    Milczeć! - rozkazał cesarz.

Zamiast osłabnąć, hałas przed namiotem był coraz głośniejszy. Wykrzywiając twarz z wściekłości, cesarz odwrócił się do syna.

-    Idź tam i kaź im się, do cholery, zamknąć.

Maksymin czytał dalej. Fala wrzawy sprawiła, że uniósł bladą twarz. Balista zauważył na niej pierwszy przebłysk podejrzeń.

Zerwał się na nogi, chwycił przenośny ołtarz i zamachnął się nim w stronę głowy cesarza. Maksymin chwycił jego nadgarstek z niewiarygodną siłą. Pięścią wolnej ręki walnął go w twarz, aż głowa młodzieńca odskoczyła. Olbrzym uderzył go w brzuch. Balista padł na ziemię. Cesarz podniósł go z powrotem na nogi jedną ręką. Zbliżył swoje podobne do skały oblicze do twarzy Balisty. Jego oddech cuchnął czosnkiem.

-    Umrzesz powoli, łajdaku.

Odrzucił Balistę niemal niedbale. Młodzieniec przeleciał z impetem między kilka krzeseł i wywrócił stół.

Kiedy cesarz chwycił miecz i skierował się do wyjścia, Germanin desperacko usiłował nabrać powietrza do płuc i podnieść się na nogi. Rozejrzał się za jakimś orężem. Nic nie znalazł, więc podniósł rylec ze stołu i słaniając się na nogach, ruszył za cesarzem.

Z przedsionka cała scena rozgrywająca się na zewnątrz była obramowana i jasno oświetlona niczym obraz w świątyni lub portyk. W oddali widać było biegnących pretorianów. Niektórzy jednak dołączyli do żołnierzy drugiego legionu i zrywali cesarskie portrety ze sztandarów. Bliżej kotłował się kłąb ludzi. Tuż za progiem były potężne plecy Maksymina Traka, który rozglądał się dookoła z mieczem w ręku.

Zgiełk ustał, a nad tłumem uniosła się odcięta głowa syna cesarza, wbita na włócznię. Nawet umazana brudem i krwią była piękna.

Władca wydał z siebie nieludzki dźwięk. Zanim jednak się ruszył, Balista rzucił się niepewnie na jego plecy. Jak myśliwy rzucający się na

byka wbił rylec w szyję Maksymina Traka. Ten odrzucił Balistę z powrotem przez przedsionek jednym potężnym machnięciem ramienia. Odwrócił się, wvrwał zakrwawiony rylec i cisnął nim w Balistę, po czym ruszył w jego kierunku z podniesionym mieczem.

Młodzieniec podniósł się z trudem na nogi, chwycił krzesło, wyciągnął je przed siebie jako prowizoryczną tarczę i zaczął się cofać.

-Ty zdradziecki mały gnojku, przysięgałeś mi... złożyłeś sacramen-tum. - Krew płynęła obficie po szyi cesarza, mimo to dwoma pchnięciami miecza roztrzaskał krzesło na kawałki.

Balista obrócił się, aby uniknąć ciosu, lecz poczuł dojmujący ból, kiedy miecz drasnął go w żebra. Już na ziemi, przyciskając ręce do rany, usiłował się odczołgać. Maksymin Trak stał nad nim, przygotowując się do zadania ostatecznego uderzenia.

Ciśnięta przez kogoś włócznia wbiła się w nieosłonięte plecy cesarza. Mimowolnie zatoczył się o krok do przodu. Przeszyty kolejną przewrócił się, przygniatając Balistę swoim ogromnym ciężarem. Młodzieniec czuł na policzku jego gorący, śmierdzący oddech. Maksymin podniósł palce, chcąc wyłupić mu oczy.

Jakimś sposobem rylec znów znalazł się w prawej dłoni Balisty. Młodzieniec wbił go w gardło cesarza z desperacką siłą. Trysnęła krew: palce cesarza się cofnęły. Oczy Balisty zaszczypały od krwi.

-Jeszcze się zobaczymy. - Olbrzym wypowiedział ostatnią groźbę, szczerząc odrażająco zęby, z jego wykrzywionych ust wypływała z bulgotem spieniona krew.

Balista przyglądał się, kiedy wywlekano zwłoki z namiotu. Ludzie rzucili się na nie jak wataha ogarów dopadających ofiarę. Odrąbano cesarzowi głowę i wbito ją na włócznię, tak jak głowę jego syna. Wielkie ciało pozostawiono, aby każdy mógł zdeptać je i zbezcześcić, aby ptaki i psy rozerwały je na strzępy.

Znacznie później wysłano głowy Maksymina Traka i jego syna do Rzymu, gdzie zostały wystawione na pokaz. To, co zostało z ich ciał, wrzucono do rzeki, aby nie można było ich pogrzebać, a ich dusze nie mogły zaznać spokoju.

Rozdział pierwszy

Kiedy okręt wypłynął poza falochron portu w Brundisium, szpiedzy zdążyli się już nawzajem odnaleźć. Siedzieli na pokładzie, nie rzucając się w oczy pośród załogi. Ze swojego miejsca w pobliżu dziobu oglądali się w stronę wąskiego kadłuba galery, gdzie, w odległości około trzydziestu metrów stał obiekt ich zawodowego zainteresowania.

-    Pieprzony barbarzyńca. Trzeba całej naszej trójki, aby pilnować jednego pieprzonego barbarzyńcy. To śmieszne. — Frumentarius mówił cicho, jego wargi ledwie się poruszały.

Akcent mówiącego wskazywał na slumsy Subury położone w tętniącej życiem dolinie między dwoma z siedmiu wzgórz Wiecznego Miasta. Mimo że pochodził z nizin społecznych, dzięki swojej profesji był jednym z tych, którzy wzbudzali największy lęk w cesarstwie rzymskim. Ich tytuł mógł sugerować, że mają coś wspólnego z dystrybucją zboża lub racjami żywnościowymi dla armii. Nikt się na to nie nabierał. Równie dobrze można byłoby nazwać Morze Czarne „gościnnym”, a demony zemsty „łaskawymi”1. Wszyscy, od patrycjuszowskiego konsula w Rzymie do najpośledniejszego niewolnika w dalekiej prowincji, na przykład Brytanii, wiedzieli, kim są naprawdę - tajną policją cesa-

rza, jego szpiegami, siepaczami, nożownikami - i nienawidzili ich za to. Stanowili specjalną jednostkę armii, której członków rekrutowano w innych jednostkach, a jej obóz mieścił się na wzgórzu Caelius. Pojedynczego frumentarius rzadko dało się poznać. Mawiano, że jeśli ktoś rozpoznał jednego z nich, to dlatego, że on sam tego chciał, i wtedy było już za późno.

-    Nie wiem - odpowiedział inny - może to dobry pomysł. Barbarzyńcy z natury nie są godni zaufania i często niewyobrażalnie przebiegli. - Jego głos przywodził na myśl zalane słońcem góry i wyżyny dalekiego zachodu, prowincje Hiszpanii Dalszej lub nawet Luzytanii, gdzie o brzeg uderzały fale Atlantyku.

-    Bzdury - stwierdził trzeci. - Racja, to niegodne zaufania szkur-wiele. Kłamią, od kiedy nauczyli się raczkować. Lecz ci z północzy, jak ten drań, są głupi i tępi. Północni są duzi, okrutni i głupi, a ci ze wschodu drobni, czwani i boją się wszystkiego. - Niewyraźnie wymawiał niektóre słowa, gdyż jego pierwszym językiem nie była łacina, lecz punicki, język północnej Afryki; tą mową posługiwał się niemal pół tysiąclecia wcześniej Hannibal, wielki wróg Rzymu.

Ludzie na pokładzie i załoga pod nim umilkli, kiedy Marek Klo-diusz Balista, wir egregius, rzymski ekwita, oraz dux ripae, Dowódca Brzegów Rzeki, uniósł dłonie do niebios, aby rozpocząć zwyczajowy rytuał towarzyszący początkowi podróży. Tutaj, na progu morza, gdzie osłonięte wody portu Brundisium spotykały się z Adriatykiem, fale były nieznaczne. Galera, spoczywająca na powierzchni z wyciągniętymi wiosłami, przypominała wielkiego owada. Sprawną łaciną, w której jednak pobrzmiewała melodia rodem z lasów i bagien dalekiej Północy, Balista zaczął recytować tradycyjne słowa:

-Jowiszu, władco bogów, osłoń dłońmi ten statek i wszystkich, którzy na nim płyną. Boski Neptunie, władco mórz, osłoń dłońmi ten statek i wszystkich, którzy na nim płyną. Tyche, duchu statku, osłoń nas dłońmi. - Wziął z rąk służącego wielką, pięknie zdobioną złotą misę i powoli, uroczyście, wylał z niej do morza trzy libacje z wina.

Ktoś kichnął. Balista nie zmienił pozy. Odgłos był wyraźny i niezaprzeczalny. Wszyscy zamarli bez ruchu, w milczeniu. W iedzieli, że kichnięcie podczas rytuałów towarzyszących wypłynięciu jest najgorszym omenem dla morskiej podróży, najbardziej oczywistym znakiem gniewu bogów. Balista wciąż się nie ruszał. Ceremonia powinna się już zakończyć. Statek ogarnęła atmosfera wyczekiwania i napięcia. Balista odrzucił misę mocnym, zdecydowanym ruchem. Kiedy naczynie wpadło z pluskiem do wody, rozległo się zbiorowe westchnięcie. Pizez chwilę misa lśniła pod powierzchnią, po czym zniknęła na zawsze.

— Typowy cholerny barbarzyńca — powiedział jrumentarius z Subu-ry. — Zawsze te wielkie, głupie gesty. To nie cofnie omenu, nic nie może go cofnąć.

- Za tę misę można byłoby kupić w domu niezły kawałek ziemi — rzeki Afrykanin.

- Pewnie i tak ją ukradl - odparł Hiszpan, wracając do poprzedniego tematu. - Jasne, barbarzyńcy z północy może i są głupi, lecz zdrada przychodzi im z równą łatwością jak każdemu mieszkańcowi wschodu.

Zdrada była powodem istnienia tego zespołu. Stare powiedzenie cesarza Domicjana, który twierdził, że nikt nie wierzy w spisek przeciwko cesarzowi, dopóki władca nie zostanie zamordowany, z pewnością nie odnosiło się do nich. Ich myśli wypełniały zdrady, spiski i kontrspiski; cechujące ich bezlitosne połączenie skrytości, skuteczności i obsesji zapewniało im nienawiść ogółu.

Poprosiwszy Balistę o pozwolenie, kapitan okrętu wezwał obecnych na pokładzie do zachowania ciszy przed odpłynięciem, a szpiedzy się zadumali. Każdy miał dużo do przemyślenia. Który otrzymał zadanie donoszenia na pozostałych? A może wśród załogi wodza był czwarty agent, który ukrywał się tak skrzętnie, że go nie zauważyli?

Demetiiusz siedział u stóp Balisty, do którego zwracał się w ojczystej mowie kyrie, „panie”. Jeszcze raz podziękował swojemu duchowi opiekuńczemu za to, że pokierował ostatnio jego losami. Trudno byłoby wyobrazić sobie lepszego pana. Stare powiedzenie mówiło: „Niewolnik nie powinien czekać na rękę swojego pana”. Balista ani razu nie podniósł ręki w ciągu tych czterech lat, które upłynęły od czasu, kiedy jego żona kupiła Demetriusza jako jego nowego sekretarza; był to jeden z wielu prezentów ślubnych. Wcześniejsi właściciele Greka nie mieli oporów przed używaniem pięści ani przed znacznie poważniejszymi czynami.

Jego pan wyglądał wspaniale, składając śluby i wrzucając ciężką złotą misę do morza. Był to gest godzien bohatera młodego Greka, samego Aleksandra Wielkiego, impulsywny gest szczodrości, pobożności i pogardy dla bogactw materialnych. Oddał własny dobytek bogom dla dobra ich wszystkich, aby przeciwdziałać omenowi, jakim było kichnięcie.

Demetriusz pomyślał, że Balista ma w sobie wiele z Aleksandra: gładko ogoloną twarz, odgarnięte do tyłu złote włosy, uniesione niczym lwia grzywa i opadające lokami po obu stronach szerokiego czoła, barczyste ramiona i proste, gładkie ręce. Oczywiście Balista był wyższy niż słynny Macedończyk. W końcu oczy: u Aleksandra różniły się kolorami, co budziło niepokój, natomiast u Balisty były ciemnoniebieskie.

Grek zwinął dłoń w pięść, wsadzając kciuk między palec wskazujący a środkowy, aby odwrócić od siebie złe oko, kiedy przyszło mu do głowy, że Balista ma pewnie jakieś trzydzieści dwa lata, tyle, ile Aleksander w chwili śmierci.

Przyglądał się nierozumiejącym wzrokiem, kiedy statek ruszał. Dowódcy wywrzaskiwali rozkazy, ktoś wygrywał na piszczałce przenikliwe nuty, marynarze ciągnęli za liny w zagadkowej kolejności, a z dołu dobiegały stęknięcia wioślarzy, plusk wioseł i odgłos nabierającego rozpędu kadłuba. Żadne z dzieł wielkich historyków z nieśmiertelnej greckiej przeszłości - Herodota, Tukidydesa i Ksenofonta - nie przygotowało znającego życie z książek młodego niewolnika do ogłuszającego hałasu panującego na galerze.

Demetriusz podniósł oczy na swojego pana. Dłonie Balisty były nieruchome, na pozór zaciśnięte na końcach zrobionych z kości słoniowej poręczy składanego krzesła, sella curulis, rzymskiego symbolu jego wysokiego urzędu. Jego twarz była spokojna: spoglądał prosto przed siebie, jakby był częścią obrazu. Demetriusz zastanawiał się przelotnie, czy kyrios jest złym żeglarzem. Czy cierpi na chorobę morską? Czy kiedykolwiek odbył dłuższą podróż niż krótka przeprawa między wybrzeżem Italii a Sycylią? Po chwili namysłu porzuć1ł jednak takie roz ważania o ludzkiej słabości. Wiedział, co dręczy jego pana: nikt inny jak tylko Afrodyta, bogini miłości, i jej psotny syn Eros. Balista tęsknił za żoną.

Małżeństwo Balisty i pani Julii nic wzięło się z miłości. Zostało zaplanowane, jak wszystkie małżeństwa elit. Ród patrycjuszy, znajdujący się u szczytu społecznej piramidy, lecz pozbawiony pieniędzy i wpływów, oddał swą córkę obiecującemu dowódcy wojskowemu. Wprawdzie miał barbarzyńskie pochodzenie, lecz był rzymskim obywatelem, członkiem stanu ekwitów, co oznaczało, że zajmował pozycję tuż poniżej samych senatorów. Wyróżnił się w kampaniach nad Dunajem, wśród wysp na dalekim Oceanie i w Afryce Północnej, gdzie zdobył corona muralis za to, że pierwszy znalazł się na murach wrogiego miasta. Co ważniejsze, wykształcono go na dworze cesarskim i był ulubieńcem ówczesnego cesarza, Gallusa. Może i był barbarzyńcą, lecz przynajmniej synem króla, który przybył do Rzymu jako zakładnik.

Wraz ze ślubem ród Julii zyskał wpływy na dworze, a w przyszłości przy odrobinie szczęścia czekało go bogactwo. Balistę z kolei bardziej poważano. Demetriusz był świadkiem, jak z tak konwencjonalnych początków rozkwitła miłość. Strzały Erosa tak mocno trafiły jego pana, że nie spółkował ze służkami, nawet kiedy jego żona leżała w połogu; często mówiono o tym w kwaterach służby, szczególnie w świetle jego barbarzyńskiego pochodzenia, mającego się wiązać z nieokiełznaną chucią.

Demetriusz miał zamiar dotrzymać swojemu panu towarzystwa, którego ten tak bardzo potrzebował, i trwać u jego boku podczas wykonywania zadania; na samą myśl o tym robiło mu się niedobrze. Jak daleko będą musieli podróżować po burzliwych morzach i dzikich

krainach w stronę wschodzącego słońca? Jakie okropności czekają ich na krańcu znanego świata? Młody niewolnik podziękował swojemu greckiemu bogu, Zeusowi, że znajduje się pod opieką rzymskiego żołnierza, takiego jak Balista.

Co za błazeństwo, pomyślał Balista. Kompletne, cholerne błazeństwo. Niech będzie, ktoś kichnął. Nic dziwnego, że wśród trzystu ludzi na pokładzie jeden jest przeziębiony. Jeśli bogowie chcieli zesłać omen, musiał być na to wyraźniejszy sposób.

Balista szczerze wątpił, czy greccy filozofowie, o których słyszał, mieli rację, twierdząc, że różni bogowie znani różnym rasom ludzi są tak naprawdę tymi samymi bogami o różnych imionach. Jowisz, rzymski władca bogów, sprawiał wrażenie zupełnie innego od Wodana, króla bogów jego dzieciństwa i młodości, które spędził wśród swego ludu, Anglów. Oczywiście były między nimi podobieństwa: obaj lubili się przebierać. Obaj lubili chędożyć śmiertelniczki. Obaj robili się nieprzyjemni, jeśli pokrzyżowało się im szyki. Lecz znacznie się od siebie różnili. Jowisz lubił śmiertelnych chłopców, a Wodan całkiem nie aprobował takich rzeczy. Jowisz wyglądał na mniej złowrogiego niż Wodan. Rzymianie wierzyli, że jeśli zwrócą się do niego w odpowiedni sposób, z odpowiednimi ofiarami, Jowisz może nawet przyjść i im pomóc. W wypadku Wodana było to mało prawdopodobne. Nawet jeśli było się jednym z jego potomków - zrodzonych z Wodana, jak sam Balista - zapewne najlepszym, czego można było się spodziewać od Wszechojca, było to, że zostawi cię samego do czasu ostatecznej bitwy. Potem, jeśli walczyłeś jak bohater, zdarzało się, że wysyłał swoje walkirie, aby zaniosły cię do Walhalli. Wszystko to sprawiło, że Balista zaczął się zastanawiać, dlaczego poświęcił tę złotą misę. Z ciężkim westchnieniem postanowił pomyśleć o czymś innym.Teozofia nie była dla niego.

Zaczął rozmyślać nad swoją misją. Była ona dość prosta; jak na normy rzymskiej biurokracji cesarskiej, wręcz bardzo prosta. Mianowano go nowym wodzem wszystkich rzymskich sił na brzegach Eufratu

Rozdział pierwszy_ i Tygrysu oraz terenach między nimi. Tytuł ten był bardziej imponujący na papierze niż w rzeczywistości. Trzy lata wcześniej wschodnie rubieże Rzymu zaatakowali Sasanidzi, nowe, agresywne imperium ze wschodu. Hordy ich płonących religijnym ferworem jeźdźców przemknęły w górę rzek, przez Mezopotamię, i do Syrii. Zanim się wycofali, obładowani łupem, gnając przed sobą jeńców, napoili konie w pobliżu Morza Śródziemnego. Tak więc prawie nie było już rzymskich zastępów, którymi miałby dowodzić dux ripae.

Szczegóły instrukcji, które otrzymał Balista, jego mandatu, siłą rzeczy ujawniły kiepski stan rzymskich sił na Wschodzie. Rozkazano mu, aby udał się do Arete, miasta leżącego w prowincji „wklęsłej Syrii” (Ce-lesyrii), w najbardziej wysuniętych na wschód rejonach cesarstwa. Tam miał przygotować miasto, aby wytrzymało oblężenie Sasanidów, którego spodziewano się w następnym roku. Miał do dyspozycji jedynie dwie jednostki zawodowych rzymskich żołnierzy: liczący około tysiąca ludzi oddział - vexillatio — ciężkiej piechoty z czwartego legionu scytyjskiego oraz podobną rozmiarami pomocniczą kohortę łuczników, zarówno pieszych, jak i konnych. Polecono mu zebrać w Arete ile się da miejscowych rekrutów i poprosić królów pobliskich miast, Emesy i Palmyry, o dodatkowe oddziały, choć - oczywiście - bez uszczerbku dla ich własnej obrony. Miał sprawować kontrolę nad Arete do chwili, kiedy zastąpi go armia połowa pod wodzą samego cesarza Waleriana. Aby ułatwić armii przybycie, miał też zadbać o obronę głównego portu Syrii, Seleucji Pierii, oraz stolicy prowincji, Antiochii. Pod nieobecność namiestnika Celesyrii dux ripae miał przejmować wszelkie jego uprawnienia. Kiedy zarządca był obecny, musiał mu się podporządkować.

Absurdalność tych poleceń, typowa dla wojskowych zadań planowanych przez polityków, wywołała na twarzy Balisty ponury uśmiech. Bardzo prawdopodobne, że między nim a zarządcą Celesyrii nie dojdzie do porozumienia. Jak ma — z całkowicie niewystarczającymi siłami, jakie mu przydzielono, i garstką miejscowych wieśniaków - bronić tez co najmniej dwóch innych miast, i to wtedy, kiedy w Arete będzie go oblegać potężna perska armia?

Zaszczycono go wezwaniem przed oblicze cesarzy Waleriana i Ga-liena. Dostojny ojciec i syn rozmawiali z nim niezwykle łaskawie. Podziwiał ich obu. Walerian podpisał mandata Balisty i osobiście powierzył mu stanowisko wodza. Zadanie było jednak źle pomyślane: zbyt mało czasu i ludzi na zbyt wielkim obszarze. Ujmując to bardziej wymownie, przypominało wyrok śmierci.

Podczas ostatnich trzech gorączkowych tygodni przed opuszczeniem Italii Balista zebrał wszelkie dostępne wiadomości na temat odległego Arete. Leżało ponad sto mil od zbiegu Eufratu i Chabur. Twierdzono, że jego mury są solidne i że z trzech stron są pionowe klify, dzięki czemu miasto jest nie do zdobycia. Poza kilkoma niezna-czącymi wieżami strażniczymi była to ostatnia placówka cesarstwa rzymskiego. Arete było pierwszym miejscem, do którego trafiłaby maszerująca wzdłuż Eufratu perska armia: skupiłaby się na nim cała siła ataku.

To, co udało się Baliście ustalić na temat historii miasta, raczej nie napawało optymizmem. Założył je jeden z następców Aleksandra Wielkiego; padło łupem najpierw Partów, potem Rzymian, a zaledwie dwa lata wcześniej - Sasanidów, którzy obalili Partów. Kiedy tylko główna część perskiej armii wycofała się do serca swojej krainy na południowym wschodzie, miejscowi - wsparci przez rzymskie jednostki -zbuntowali się i wymordowali garnizon, który pozostawili Sasanidzi. Mimo murów i klifów miasto bez wątpienia miało słabe punkty. Balista mógł je poznać na miejscu, po dotarciu do Syrii. Dowódca pomocniczej kohorty stacjonującej w Arete miał polecenia, aby spotkać się z nim w Seleucji Pierii.

W kontaktach z Rzymianami pozory często myliły. Skąd cesarze wiedzieli, że Sasanidzi uderzą wiosną? I że obiorą trasę wzdłuż Eufratu, a nie jeden ze szlaków północnych? Jeśli wywiad wojskowy działał sprawnie, dlaczego nie było śladu mobilizacji cesarskiej armii polowej? Co więcej, dlaczego na wodza wybrano Balistę? Cieszył się pewną renomą jako dowódca oblężeń - pięć lat wcześniej towarzyszył Gallusowi na Północy, gdzie z powodzeniem poprowadzili obronę miasta Novae przed Gotami, a wcześniej zajął wiele tubylczych osad zarówno na dalekim zachodzie, jak i w górach Atlas - lecz nigdy nie był na Wschodzie. Dlaczego cesarze nie wysłali któregoś z najbardziej doświadczonych dowódców oblężeń? Bonitus i Celsus dobrze znali wschód.

Gdyby tylko pozwolono mu wziąć ze sobą Julię. Pochodziła ze starego rodu senatorów, więc labirynt polityki rzymskiego dworu cesarskiego, tak nieprzenikniony dla Balisty, był jej świetnie znany. Potrafiłaby dotrzeć do sedna nieustannie zmieniających się schematów patronatu i intryg, rozwiać spowijającą jej męża mgłę niewiedzy.

Myśl o Julii wywołała falę nagłej, fizycznej tęsknoty - za spływającymi po jej plecach hebanowymi włosami, oczami tak ciemnymi, że sprawiały wrażenie czarnych, krąglością jej piersi, wypukłością bioder. Balista poczuł samotność. Wiedział, że będzie mu jej brakowało pod względem fizycznym, lecz jeszcze bardziej będzie tęsknił za jej towarzystwem, a także za rozczulającym paplaniem ich malutkiego synka.

Balista prosił o pozwolenie, aby rodzina mu towarzyszyła. Odrzucając jego prośbę, Walerian zwrócił uwagę na oczywiste niebezpieczeństwa związane z misją. Lecz wszyscy wiedzieli, że odmowa miała też inny powód: cesarze potrzebowali zakładników, których mogliby trzymać pod zastaw właściwego zachowania dowódców. Zbyt wielu z poprzedniego pokolenia się zbuntowało.

Balista zdawał sobie sprawę, że będzie się czuł samotny, choć otaczali go ludzie. Na jego sztab składało się piętnaście osób: czterech skrybów, sześciu posłańców, dwóch heroldów, dwóch haruspików, którzy odczytywali omeny, oraz Mamurra, praefectus fabrum, nadzorca rzemieślników. Zgodnie z rzymskim prawem wybrał ich z urzędowych list oficjalnie zatwierdzonych członków tych profesji, lecz ani jednego z nich, nawet Mamurry, nie znał osobiści ..Jasne było, że część z tych ludzi to szpiedzy.

Poza oficjalnym sztabem Balista miał ze sobą własnych służących -Kalgakusa, ochroniarza Maksymusa i sekretarza Demetriusza. Jego oficjalny sztab nie mógł znieść myśli, że wybrał młodego Greka, który teraz siedział u jego stóp, na prowadzącego jego punkt dowodzenia accensus, lecz Balista potrzebował kogoś godnego zaufania. Na rzymskich warunkach zaliczali się oni do jego familia, lecz sprawiali wrażenie kiepskiego substytutu prawdziwej rodziny.

Uwagę Balisty przykuł nietypowy ruch statku. Jego znajome zapachy - aromat sosny wydzielany przez smołę, którą uszczelniano kadłub, baraniego tłuszczu z łoju, używanego do impregnowania skórzanych kieszeni na wiosła, starego i świeżego ludzkiego potu - przypominały Baliście młode lata na dzikim północnym oceanie. Ta trirema, Concordia, ze stu osiemdziesięcioma wioślarzami na trzech poziomach, dwoma masztami, dwoma wielkimi wiosłami sterowymi, dwudziestoma członkami załogi pokładowej i siedemdziesięcioma żołnierzami, była zdecydowanie bardziej złożoną jednostką niż drakkary z jego młodości. Jeśli te były końmi jucznymi, ona przypominała wyścigowego wierzchowca. Jednak niczym wierzchowca przeznaczono ją do jednego celu, czyli szybkości i zwrotności przy minimalnych falach. Gdyby morze się wzburzyło, Balista wiedział, że byłby bezpieczniejszy w prymitywnym drakkarze z Północy.

Wiatr, zmieniwszy kierunek na południowy, wzmagał się. Na powierzchni wody paskudne, stłoczone, krzyżujące się fale biły o burtę triremy. Wioślarze mieli problem z wyciąganiem wioseł z wody, przechył statku się zwiększał. Na południowym horyzoncie zaczęły się kłębić ciemne, burzowe chmury. Po krótkiej rozmowie ze sternikiem kapitan podszedł do Balisty.

- Pogoda się zmienia, domine.

- Co radzisz? - spytał Balista.

- Zgodnie z kursem mieliśmy udać się na wschód, aby opłynąć przylądek Acroceraunia, a potem pożeglować na południe w stronę Kerkiry, tak więc wolą bogów znajdujemy się mniej więcej w połowie drogi między Italią a Grecją. Ponieważ nie mamy nadziei na znalezienie schronienia, jeśli nadejdzie sztorm, musimy przed nim uciec.

- Rób, co uważasz za konieczne.

-Tak, domine. Czy możesz rozkazać swoim ludziom, by się odsunęli od masztów?

Kiedy Demetriusz pomknął przez pokład, aby przekazać wiadomość, kapitan znów naradził się krótko ze sternikiem, po czym wydał szereg rozkazów. Majtkowie sprawnie obniżyli grotreję na maszcie o półtora metra. Balista pochwalał tę decyzję. Statek musiał złapać dość wiatru, aby nabrać szybkości sterownej, lecz zbyt duży pęd sprawiłby, że okręt trudno byłoby utrzymać pod kontrolą.

Trirema wpadła w gwałtowny przechył, a kapitan wydał rozkaz, aby ją zawrócić i płynąć na północ. Na sygnał dowódcy dziobowego rozległ się dźwięk piszczałki, a sternik pociągnął za wiosła sterowe. Przechylając się niebezpiecznie, galera zawróciła i obrała nowy kurs. Postawiono mocno zrefowany grot, tak że widać było tylko niewielki fragment płótna, a wiosła na dwóch niższych poziomach wciągnięto na pokład.

Ruch statku przeobraził się w łatwiejsze do kontrolowania kołysanie z dziobu w stronę rufy. Na drabinie prowadzącej na pokład pojawił się cieśla i zdał raport kapitanowi.

-Trzy wiosła na sterburcie złamane. Na pokład dostało się dość dużo wody, lecz pompy działają, a bale powinny spęcznieć i same zatrzymać napływ wody.

- Miej pod ręką dużo zapasowych wioseł. Może się zrobić nieciekawie.

Cieśla zasalutował pospiesznie i zniknął pod pokładem.

Sztorm uderzył z pełną siłą w ostatniej godzinie dnia. Niebo stało się ciemne jak Hades, czarnoniebieskie z nieziemskim żółtym odcieniem, wiatr wył, powietrze pełne było rozbryzgującej się wody, a fale ciskały statkiem, którego rufa unosiła się w powietrzu. Balista zobaczył, jak dwóch ludzi z jego sztabu ślizga się po pokładzie. Jednego chwycił marynarz, drugi uderzył o reling. Ponad rykiem żywiołów dał się słyszeć czyjś krzyk. Balista widział dwa główne zagrożenia. Fala mogła się załamać nad statkiem, pompy mogły zawieść, statek mógłby utracić sterowność pod ciężarem wody, a potem - wcześniej czy później — odwrócić się burtą do sztormu i wywrócić do góry dnem.Trirema mogła też wywrócić się na dziób: fala uniosłaby wtedy jej rufę tak wysoko, a dziób wbiłaby tak głęboko w wodę, że statek przekoziołkowałby lub został wepchnięty pod powierzchnię. To drugie przynajmniej odbyłoby się szybciej. Balista żałował, że nie może wstać i pozwolić swojemu ciału poruszać się wraz z kołysaniem statku. Lecz tak jak podczas bitwy trzeba było świecić przykładem, musiał więc pozostać na krześle właściwym swojemu urzędowi. Teraz rozumiał, dlaczego tak mocno przybito je do pokładu. Spojrzał w dół i zdał sobie sprawę, że młody Demetriusz trzyma się kurczowo jego nóg w klasycznej błagalnej pozie. Ścisnął go za ramię.

Kapitan podciągnął się w stronę rufy. Trzymając się z całej siły tyl-nicv, wydał rytualny okrzyk: „Aleksander żyje i rządzi!” Jakby w zaprzeczeniu tych słów po lewej błysnął ząbkowany piorun i rozległ się grzmot. Wybierając odpowiednią chwilę, kiedy pokład opadał, kapitan na wpół podbiegł, na wpół prześliznął się do Balisty. Zniknął cały szacunek dla stanowisk: kapitan chwycił oparcie tronu curule i ramię wodza.

- Musimy utrzymać kurs tylko na tyle, aby móc sterować. Będzie naprawdę groźnie, jeśli złamie się wiosło sterowe. Chyba że burza na-bierze siły. Powinniśmy pomodlić się do naszych bogów.

Balista pomyślał o Ran, srogiej bogini mórz z Północy, i jej sieci, którą topiła ludzi, i uznał, że rzeczy mają się już wystarczająco źle.

- Czy na północy są jakiekolwiek wyspy, po których zawietrznej moglibyśmy się schronić? - krzyknął.

-Jeśli sztorm wypchnie nas dość daleko na północ, a my nie będziemy jeszcze u Neptuna, są wyspy Diomedesa. Jednak... w tych okolicznościach... być może najlepiej byłoby, gdybyśmy tam nie trafili.

Demetriusz zaczął krzyczeć. Jego ciemne oczy jaśniały z przerażenia, a słowa były ledwie słyszalne.

- ...Głupie opowiastki. Grek... na głębokim morzu... wyspy, których nikt nie widział, pełne satyrów o końskich ogonach wyrastających z tyłków i wielkich kutasach... rzucono im niewolnicę... zgwałcili ją... jedyny sposób na ucieczkę... przysięgał, że to prawda.

— Kto wie, jaka jest prawda! — odkrzyknął kapitan i odszedł w stronę dziobu.

O świcie, trzy dni po pierwszym uderzeniu sztormu i z dwoma dniami spóźnienia, cesarska trirema Concordia opłynęła cypel i zatrzymała się w maleńkim, półokrągłym porcie Kassiopi na Kerkirze. Morze odbijało idealny błękit śródziemnomorskiego nieba. Ludzie czuli na twarzach słaby ślad bryzy od lądu.

- Kiepski początek podróży, domini - rzekł kapitan.

- Byłby znacznie gorszy, gdyby nie twoje żeglarskie umiejętności i twojej załogi - odparł Balista.

Kapitan skłonił głowę, dziękując za komplement. Może i ten dnx był barbarzyńcą, ale miał dobre maniery. Nie był też tchórzem. Podczas sztormu nie popełnił najmniejszego błędu. Czasami, kiedy szczerzył zęby jak szaleniec, wydawało się, że sprawia mu on radość.

- Statek jest mocno poobijany. Obawiam się, że zanim ruszymy znów na morze, upłyną co najmniej cztery dni.

- Nic na to nie poradzimy - powiedział Balista. — Ile potrwa podroż do Syrii?

-Wzdłuż zachodniego wybrzeża Grecji, przez Morze Egejskie w okolicach Delos, otwartym morzem z Rodos na Cypr, potem znów otwarte morze między Cyprem a Syrią... — Kapitan w zamyśleniu zmarszczył brwi. - O tej porze roku... — Twarz mu się rozjaśniła. — Jeśli pogoda dopisze, na statku nic się nie zepsuje, ludzie będą zdrowi i nigdzie nie zatrzymamy się dłużej niż na jedną noc, dowiozę cię do Syrii w jedyne dwadzieścia dni, w połowie października.

-Jak często zdarza się, że rejs jest tak udany? - zapytał Balista.

- Opłynąłem przylądek Matapan ponad pięćdziesiąt razy i jak dotąd, nigdy...

Balista roześmiał się i zwrócił do Mamurry:

- Prefekcie, zbierz członków sztabu i każ zakwaterować ich w domu

pocztowym. Stoi on na tym wzgórzu, gdzieś po lewej. Będziesz potrzebował diplomata. Weź ze sobą mojego sługę.

-    Tak, domine.

-    Demetriuszu, chodź ze mną.

Nie czekając na rozkaz strażnik Balisty, Maksymus także za nim podążył. Służący nie odezwali się, lecz wymienili smętne uśmiechy.

-    Najpierw odwiedzimy rannych - orzekł wódz.

Na szczęście nikt nie zginął ani nie wypadł za burtę. Ośmiu rannych leżało na pokładzie koło dziobu: pięciu wioślarzy, dwóch majtków i jeden człowiek ze sztabu Balisty, goniec. Wszyscy mieli złamane kości. Posłano już po medyka. Wizyta Balisty była kurtuazyjna. Słowo lub dwa z każdym z nich, kilka drobnych monet i po wszystkim. Było to jednak konieczne - Balista musiał się dostać z tą załogą do Syrii.

Barbarzyńca przeciągnął się i ziewnął. Od nocy, kiedy uderzył sztorm, nikt się za bardzo nie wyspał. Rozejrzał się, mrużąc oczy w jasnym świetle wczesnego poranka. Widać było każdy szczegół nagich, ochrowych gór Epiru, leżących w odległości kilku mil, po drugiej stronie cieśninv. Przesunął dłonią po czterodniowym zaroście i włosach, które sterczały sztywno, nasycone solą. Wiedział, że na pewno przypomina ludziom posągi barbarzyńców z Północy - choć w wypadku znakomitej ich większości barbarzyńca z Północy był albo skuty łańcuchami, albo umierający. Lecz zanim mógł się ogolić i wykąpać, musiał wypełnić jeszcze jeden obowiązek.

-    To na pewno świątynia Zeusa, tam u góry.

Kapłani Zeusa czekali na schodach świątyni. Widzieli, jak sponiewierana trirema zawija do portu. Byli niezwykle gościnni. Balista wyciągnął monety o wysokich nominałach, a kapłani zapewnili mu kadzidło i owcę ofiarną, konieczne do wypełnienia ślubów w intencji bezpiecznego lądowania, które Balista publicznie złożył podczas nawałnicy. Jeden z kapłanów przyjrzał się wątrobie owcy i uznał ją za pomyślny omen. Bogowie będą się delektować dymem unoszącym się ze spalonych kości owiniętych tłuszczem, podczas gdy kapłani mogli później się cieszyć znacznie bardziej solidnym posiłkiem.To, że Balista szczodrze zrzekł się swoich praw do porcji pieczonego mięsa, ogólnie uznano za pomyślne dla ludzi i zadowalające bogów.

Kiedy opuszczali świątynię, pojawił się jeden z tych drobnych problemów, które towarzyszą podróży. Trzej mężczyźni byli sami i żaden z nich nie wiedział dokładnie, gdzie leży dom pocztowy.

- Nie mam zamiaru spędzić całego poranka na włóczeniu się po tych wzgórzach — powiedział Balista. — Maksymusie, czy zechciałbyś zejść do Concordii i poprosić o wskazówki?

Kiedy strażnik był już poza zasięgiem głosu, Balista zwrócił się do Demetriusza.

- Pomyślałem, że poczekam, aż będziemy sami. Co miała znaczyć twoja przemowa o mitach i wyspach pełnych gwałcicieli, którą wygłosiłeś podczas sztormu?

- Nie pamiętam, panie. - Młodzieniec unikał wzroku pana. Po chwili milczenia ze strony Balisty chłopiec zaczął nagle mówić pospiesznie, wyrzucając z siebie potok słów. - Bałem się, gadałem bzdury tylko dlatego, że się przestraszyłem... hałas, woda. Myślałem, że zginiemy.

Balista patrzył na niego spokojnie.

- Kapitan mówił o wyspach Diomedesa, kiedy zacząłeś. Co mówił?

- Nie wiem, panie.

- Demetriuszu, kiedy ostatnio sprawdzałem, byłeś moim niewolnikiem, moją własnością. Czyż jeden z twoich ukochanych starożytnych pisarzy nie nazwał niewolnika narzędziem obdarzonym głosem? Powiedz mi, o czym rozmawiałeś z kapitanem.

- Miał zamiar powtórzyć ci mit o wyspie Diomedesa. Chciałem go powstrzymać. Przerwałem mu więc i opowiedziałem o wyspie satyrów. Jej opis znajduje się w Wędrówkach po Helladzie Pauzaniasza. Chciałem dowieść, że wszystkie takie historie, choć kuszące... wierzyli w nie nawet tak wykształceni ludzie jak pisarz Pauzaniasz... raczej nie odpowiadają prawdzie. - Chłopiec urwał zawstydzony.

-Jak więc brzmi mit o wyspach Diomedesa?

Chłopiec się zarumienił.

- To tylko niemądra opowieść.

- Powiedz mi - nalegał Balista.

- Niektórzy mówią, że po wojnie trojańskiej grecki bohater Dio-medes nie wrócił do domu, lecz osiedlił się na dwóch odciętych od świata wyspach na Adriatyku. Jest tam poświęcone mu sanktuarium. Dookoła niego siedzą wielkie ptaki z ogromnymi, ostrymi dziobami. Legenda mówi, że kiedy na wyspie ląduje Grek, ptaki są spokojne. Lecz kiedy próbuje tam wylądować barbarzyńca, wylatują i nurkują w powietrzu, usiłując go zabić. Podobno są to przeobrażeni w ptaki towarzysze Diomedesa.

- A ty chciałeś uszanować moje uczucia? - Balista odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. - Najwyraźniej nikt ci nie powiedział, że w moim barbarzyńskim plemieniu raczej nie przejmujemy się uczuciami... chyba że jesteśmy bardzo pijani.

Rozdział drugi

Od czasu lądowania w Kassiopi bogowie byli łaskawi. Niespodziewana furia Notosa, południowego wiatru, ustąpiła Boreaszowi, wiatrowi z północy, w łagodnym, dobrotliwym nastroju. Pozostawiając po lewej stronie stoki Epiru, Akarnanii i Peloponezu, Concordia sunęła — głównie pod żaglami - wzdłuż zachodniego wybrzeża Grecji. Opły-nęła przylądek Matapan, przeprawiła się między przylądkiem Malea a Kyterą, a potem podążyła na wiosłach na północny wschód, na Morze Egejskie, nakierowując swój groźny taran w stronę Cyklad: wysp Melos, Serifos i Syros. Teraz, po siedmiu dniach, kiedy została mu do opłynię-cia tylko wyspa Rineja, statek miał za kilka godzin przybyć na Delos.

Ta maleńka, niemal jałowa skała położona pośrodku okręgu tworzonego przez Cyklady zawsze różniła się od innych. Na początku wędrowała po powierzchni mórz. Kiedy Leto, uwiedziona przez Zeusa i prześladowana przez jego żonę Flerę, nie została przyjęta nigdzie na świecie, schronienia udzieliła jej wyspa Delos, gdzie bogini urodziła Apollina i jego siostrę Artemidę. W nagrodę Delos otrzymało stałe miejsce. Chorych i kobiety przed porodem wywożono na Rineję; nikt nie powinien rodzić się ani umrzeć na Delos. Przez długie wieki wyspa i jej świątynie kwitły, nie chronione murami, pod opieką bogów. W złotym wieku Grecji wybrano Delos na główną siedzibę związku założonego przez Ateńczyków, aby bronić wolności przed Persami.

Nadejście Rzymu, chmury na zachodzie - zmieniły wszystko. Rzymianie uznali Delos za wolny port - nie z pobożności, lecz dla nikczemnych celów handlowych. Ich bogactwo i zachłanność zmieniły wyspę w największy ośrodek handlu niewolnikami na świecie. Powiadano, że w czasach jego świetności sprzedawano na Delos codziennie ponad dziesięć tysięcy nieszczęsnych mężczyzn, kobiet i dzieci. Rzymianom jednak nie udało się uchronić Delos. Święta wyspa została złu-piona dwukrotnie w ciągu dwudziestu lat. Gorzka ironia losu chciała, że ci, którzy utrzymywali się z niewolnictwa, trafili do niewoli piratów. Teraz świątynie Delos i jej korzystna pozycja jako przystanku między Europą a Azją Mniejszą wciąż przyciągały na wyspę marynarzy, kupców i pielgrzymów, lecz była ona cieniem dawnej siebie.

Demetriusz nie odrywał oczu od wyspy. Po jego prawej widniał szary, zgarbiony zarys góry Kyntos. Na jej szczycie stała świątynia Zeusa i Ateny. Poniżej tłoczyły się sanktuaria poświęcone innym bogom, egipskim, syryjskim oraz greckim. Jeszcze niżej do morza prowadziło stare miasto, mieszanina bielonych ścian i lśniących w słońcu czerwonych dachówek. Uwagę Demetriusza przykuł kolosalny posąg Apol-lina. Jego głowa o długich, splecionych włosach, wyrzeźbionych niezliczone wieki wcześniej, była odwrócona. Kierował swój nieruchomy uśmiech w lewo, w stronę świętego jeziora. A tam widniało coś, przed czym Demetriusz drżał od czasu, kiedy się dowiedział, dokąd zmierza Concordia.

Widział ją tylko raz, i to pięć lat wcześniej, lecz wiedział, że nigdy nie zapomni italskiego targu. Rozebrano go i wykąpano - towary musiały wyglądać jak najlepiej - po czym zaprowadzono na miejsce. Był tam wzorem potulnego niewolnika; w uszach wciąż brzmiały mu groźby pobicia lub jeszcze sroższej kary. Czuł zapach tłumu zgromadzonego pod bezlitosnym śródziemnomorskim słońcem. Licytator zakończył gładką mówkę - „dobrze wykształcony... byłby świetnym sekretarzem lub księgowym”. Dały się słyszeć strzępki wulgarnych uwag nieokrzesanych mężczyzn - „Rzekłbym, wykształcony dupek”, „Dość zużyty, jeśli jego poprzednim właścicielem był Turpiliusz”. Krótka licytacja i było po wszystkim. Na to wspomnienie Demetriusz poczuł, że jego twarz płonie, a w oczach zbierają się łzy wściekłości.

Próbował zapomnieć o targu. Był to dla niego najgorszy moment trzech lat ciemności, które nastąpiły po delikatnym, wiosennym świetle wcześniejszego okresu. O nim też nigdy nie mówił; dawał do zrozumienia, że urodził się jako niewolnik.

Okolice amfiteatru w starym mieście Delos były plątaniną wąskich, krętych uliczek, ocienionych pochylającymi się ścianami nędznych domów. Nawet w najpogodniejsze dni słońce prawie tu nie docierało. Teraz, kiedy nad Rineją zachodziło słońce, było tu niemal całkowicie ciemno. Szpiegom nie przyszło do głowy, aby zabrać ze sobą pochodnię lub wynająć kogoś, kto oświetliłby im drogę.

- Gówno - powiedział Hiszpan.

- O co chodzi?

- O gówno. Wszedłem właśnie w wielką kupę gówna. — Kiedy o tym wspomniał, dwaj pozostali zwrócili uwagę, jak bardzo cuchnął zaułek, którym szli.

- O, proszę. Znak wszkazujący marynarzowi drogę do portu — powiedział Afrykanin.

Na poziomie wzroku wyrzeźbiono wielkiego fallusa. Na żołędzi widniała uśmiechnięta twarz. Szpiedzy ruszyli we wskazaną stronę, a Hiszpan zatrzymywał się od czasu do czasu, aby potrzeć sandałem o ziemię.

Po krótkim spacerze w gęstniejącym mroku dotarli do drzwi ozdobionych po obu stronach rzeźbionymi fallusami. Wpuścił ich odźwierny, wielki osiłek, a potem niewyobrażalnie odrażająca starucha zaprowadziła do ławy ustawionej przy stole. Zażądała pieniędzy z góry, po czym przyniosła im napitek: dwie części wina na pięć części wody. Resztę klienteli stanowili dwaj starsi miejscowi, pogrążeni w rozmowie.

— Wspaniale. Zupełnie, cholera, wspaniale — odezwał się szpieg z Su-bury. W środku panował jeszcze większy smród niż na zewnątrz.

Zwietrzałe opary wina i stary pot łączyły się z dominującym odorem wilgoci i rozkładu, uryny i kału. - Jak to możliwe, że wy dwaj możecie być dobrze opłacanymi, szanowanymi skrybami w sztabie wodza, a ja, rodowity Rzymianin, krewny Romulusa, muszę odgrywać rolę zwykłego posłańca?

- Czy to nasza wina, że tak źle piszesz? - zapytał Hiszpan.

- Odpieprz się, Sertoriuszu.- Przezwisko to wzięło się od słynnego rzymskiego buntownika, który walczył w Hiszpanii. - Dla ciebie i kolegi Hannibala Rzym nie jest niczym więcej niż przybraną matką.

-Taa, z pewnością czudownie jest się urodzić w szambie Romulusa - skwitował Afrykanin zwany Hannibalem.

Przestali się sprzeczać, kiedy obsługiwała ich mocno umalowana podstarzała prostytutka, która miała na sobie bardzo krótką tunikę i bransoletę z wieloma amuletami: fallusem, maczugą Herkulesa, toporem, młotem i podobizną Hekate o trzech twarzach.

-Jeśli potrzebuje tego, aby odwrócić od siebie zazdrość, wyobraźcie sobie, jak wyglądają pozostałe.

- W porcie sto1 kolejna cesarska trirema - rzeki Hiszpan, unosząc kubek. - Cesarski prokurator płynie na niej z Licji do Rzymu. Może dux jest tu z nim umówiony na spotkanie?

-Tyle że jeszcze się z nim nie spotkał - odparł ten, który był tak dumny ze swojego rzymskiego pochodzenia.

- To może być tym bardziej podejrzane.

- Bzdura. Nasz barbarzyński dux przybył tutaj, bo dowiedział się, że jest na sprzedaż partia perskich niewolników, i chce kupić sobie nową dupę, Persa z tyłkiem jak brzoskwinia, który mógłby zastąpić tego przechodzonego chłopca z Grecji.

- Rozmawiałem z szekretarzem Demetriuszem. Myśli, że w tym wszystkim chodzi o jakąś polityczną deklarację. Podobno bardzo dawno temu Grecy mieli na tej żałosnej wysepce punkt dowodzenia w religijnej wojnie przeciw Persom. A co chccmy zrobić, jeśli nie obronić ludzkość przed kolejną bandą Perszów? Wygląda na to, że nasz dux chce się uważać za szermierza cywilizacji.

Dwaj pozostali pokiwali głową w odpowiedzi na słowa Afrykań-czyka, choć im nie wierzyli. Otworzyły się drzwi i weszło trzech kolejnych klientów. Jak przystało na członków sztabu, szpiedzy wstali, aby przywitać Mamurrę, Maksymusa i Kalgakusa. Przybysze odwzajemnili pozdrowienie i usiedli przy innym stole. Szpiedzy wymienili spojrzenia, zachwyceni swoją przenikliwością. Wybrali właściwą gospodę.

Właściciele - dwaj bracia - przyglądali się nowym klientom z niejaką obawą. Szkaradny stary niewolnik ze zniekształconą głową, którego powitano jako Kalgakusa, nie powinien nastręczać problemów, choć nigdy do końca nie wiadomo. Mamurra mógł sprawić kłopot, jak wszyscy żołnierze. Miał na sobie służbowy ubiór - białą tunikę haftowaną w swastyki, ciemne spodnie i buty. W talii nosił cingulum, wymyślny wojskowy pas, do którego przypięta była jednakowo zdobna szarfa, przerzucona przez prawe ramię. Z pasa zwisała ekstrawagancka girlanda, tworząca pętlę po prawei stronie sprzączki, zakończona brzęczącymi metalowymi ozdobami. Oba pasy, pokryte medalami za odwagę, amuletami i pamiątkami po różnych jednostkach i kampaniach, świadczyły o długiej służbie i wysokiej pozycji. Na jego lewym biodrze leżała spatha, długi miecz, a na prawym —pugio, sztylet. W starych dobrych czasach nosił przy sobie tylko sztylet, lecz to się zmieniło w ostatnim, niespokojnym okresie. Jego wielka, kanciasta głowa, przypominająca blok marmuru, przyprószona była siwizną; broda, wąsy i włosy bardzo krótko przystrzyżone. Usta jak pułapka na szczury i poważne oczy, którymi prawie nie mrugał, przyczyniały się do wrażenia, że przemoc nie jest mu obca.

Trzeci człowiek, gaduła, którego inni nazywali Maksymusem, był gorszy. Choć ubrany podobnie jak prefekt, nie był żołnierzem. Nosił staromodny gladius, krótki obosieczny miecz, ozdobny sztylet i masę tanich, pozłacanych ozdób. Miał czarne włosy, dłuższe niż jego towarzysz, i krótką, lecz bujną brodę. Blizna w miejscu, gdzie kiedyś był czubek jego nosa, bielała na tle ciemnej opalenizny jego ptasiego oblicza. Przywodziła karczmarzom na myśl koci zadek, choć nie zamierzali dzielić się tym z owym człowiekiem. Cały jego wygląd wskazywał.

że wiele czasu spędził na arenie, a obecnie robił karierę najemnego opryszka. Lecz największy powód do zmartwienia dawały jego oczy: jasnoniebieskie, szeroko otwarte i trochę bez wyrazu, były oczami człowieka, który błyskawicznie potrafi się uciec do skrajnej brutalności.

-    Płacę za tę kolejkę. - Mamurra uniósł grubo ciosaną twarz, aby przyciągnąć uwagę jednego z właścicieli. Karczmarz skinął głową i gestem kazał dziewce zanieść trzem mężczyznom napitek.

-    Na Jowisza, ależ ten facet jest szkaradny - powiedział Kalgakus z okropnym północnym akcentem.

-Widzisz, mój drogi prefekcie - zwrócił się Maksymus do Ma-murry - nasz Kalgakus jest ekspertem w kwestii piękna. Wszystko to wzięło się z jego młodości. Może wydać ci się to mało wiarygodne, lecz za młodu jego uroda promieniała niczym słońce. Mężczyźni i chłopcy, a nawet kobiety i dziewczęta, wszyscy go pragnęli. Kiedy był w niewoli, władcy i satrapowie obsypywali go złotem w nadziei, że zyskają jego względy. Powiadają, że kiedyś spowodował w Atenach zamieszki. Wiesz, jak zagorzałymi pederastami są Ateńczycy.

Było to nie tylko mało wiarygodne, lecz wręcz niemożliwe. Mamurra przyjrzał się Kalgakusowi uważnie: miał słabo zarysowany podbródek, którego nie zasłaniał rzadki zarost, cienkie usta o kwaśnym wyrazie, pomarszczone czoło z cofniętą linią krótkich włosów, a jego najbardziej charakterystyczną cechą była ogromna, kopulasta czaszka, piętrząca się między uszami. Dopiero po chwili Mamurra pojął, że Maksymus żartuje. Na jaja Neptuna, pomyślał, nie będzie łatwo. Nie należał do ludzi, którym po drodze było z lekką, żartobliwą ironią.

Dziewczyna o małych piersiach i kościstym tyłku przyniosła wino. Kiedy stawiała na stole wielką misę do mieszania go z wodą, Maksymus przesunął dłonią po jej nodze i pupie pod krótką tuniką. Uśmiechnęła się głupawo. Oboje robili to, czego - jak sądzili - się po nich spodziewano.

W zwykłych okolicznościach prefekt Mamurra nie piłby z dwoma barbarzyńskimi niewolnikami, nie wspominając nawet o płaceniu za napitek. Lecz wszyscy tańczą, kiedy Dionizos zażąda. W cesarstwie władza brała się z przebywania w otoczeniu większej władzy. Dux ripae miał władzę, ponieważ otrzymał zadanie od cesarzy. Ci dwaj niewolnicy mieli władzę, ponieważ byli blisko Balisty; i to od lat: wódz kupił Maksymusa czternaście lat wcześniej, a Kalgakusa przywiózł z sobą do cesarstwa. Jeśli misja Mamurry miała się powieść, musiał się dowiedzieć jak najwięcej o nowym wodzu. Tak czy owak, przyjmował do wiadomości, że - biorąc pod uwagę jego własną pozycję - hipokryzją byłoby krygowanie się. Nawet imię, którym się posługiwał, nie było prawdziwe.

Zmierzył towarzyszy wzrokiem. Kalgakus pił powoli, systematycznie, z determinacją. Osuszał swój kubek jak pompa Archimedesa opróżniająca z wody ładownię statku. Maksymus też radził sobie ze swoją porcją, lecz pociągał z naczynia wtedy, kiedy pozwalały mu na to zamaszyste gesty, którymi ilustrował swoją niekończącą się gadaninę. Mamurra czekał na właściwy moment.

- Dziwne, że ten grecki chłopak, Demetriusz, odmówił napitku. Myślicie,że mina mu zrzedła, kiedy Balista kupił dziś tego powabnego Persa? Jedna męska dziwka boi się drugiej męskiej dziwki w domu. Nikt nie ma w gospodarstwie niższej pozycji niż wczorajszy faworyt. — Mamurra patrzył, jak zazwyczaj ruchliwa twarz Maksymusa tężeje.

- Dominus nie ma takich upodobań. W jego plemieniu zabija się takich ludzi, tak jak... w rzymskiej armii. - Maksymus spojrzał mu prosto w oczy.

Prefekt odwzajemnił spojrzenie, po czym odwrócił wzrok.

- Z pewnością tak właśnie jest. — Zauważył, że karczmarz wymienia znaczące zerknięcie z człowiekiem, który pilnował drzwi, na tyle brzydkim, że mógł być jego bratem.

Mamurra postanowił zmienić taktykę. Jego kubek ozdobiono sceną przedstawiającą pełną wigoru orgię. Była to prymitywna kopia stylu starożytnych malowanych waz, tak często zbieranych teraz przez bogaczy jako dostarczające tematu do rozmowy antyki. Jak cały wystrój pokoju, między innymi dwie groteskowo przerośnięte, podrabiane kolumny doryckie, stojące po obu stronach drzwi prowadzących do schodów, kubki miały dać ubogim klientom gospody złudne wrażenie wyrafinowanego stylu życia. Mamurra wiedział o tym, ponieważ wielokrotnie bywał w domach bogaczy, czasem nawet nie łamiąc prawa.

- Myślę, że przydałoby mi się trochę rżnięcia - powiedział. - Jeśli któryś z was chce dziewkę, nie krępujcie się.

-To niezwykle uprzejme z twojej strony, drogi prefekcie. Długo byliśmy na morzu i... jak na pewno wie tak wykształcony człowiek jak ty... na morzu brak spółkowania. Marynarze mawiają, że przynosi ogromnego pecha. Zastanawiam się, czy wliczają w to igraszki z samym sobą. Jeśli tak, dziw, że w ogóle przypłynęliśmy do portu, biorąc pod uwagę, że nasz Kalgakus brzdąkał na swoim instrumencie niczym Priap w pokojach kobiet. - Maksymus rozejrzał się po pokoju. - Tam! O, tam! Obraz piękności!

- Która, ta gruba? - zapytał Kalgakus, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem.

- Ciepło w zimie, cień w lecie - wyszczerzył zęby Maksymus i poszedł ubić targu.

Zobaczmy, czy uda się cokolwiek wyciągnąć z tego żałosnego starego kaledońskiego sukinsyna, pomyślał Mamurra.

-Jak ty to znosisz?

- Po prostu taki jest.

- Zauważyłem, że czasami rozmawia tak nawet z wodzem. Jakim sposobem uchodzi mu to na sucho?

Przez długą chwilę panowała cisza, kiedy Kalgakus upił kolejnych kilka łyków wina.

- Ponieważ uratował mu kiedyś życie - powiedział w końcu.

- Kiedy Maksymus uratował mu życie?

Kolejna długa przerwa.

- Nie, dominus uratował życie Maksymusowi. To tworzy więź.

Wpadając powoli w rozpacz, Mamurra ponownie napełnił kubek Kalgakusa.          .

- Dlaczego przydomek wodza pochodzi od machiny oblężniczej?

- Może nazywają go Balistą, bo zawsze interesował się machinami oblężniczymi.

To jest, cholera, beznadziejne, pomyślał Mamurra.

-    Na pewno dobrze mu się służy.

Stary niewolnik wychylił kolejny łyk i wydawało się, że roztrząsa tę kwestię.

-    Może.

-    No cóż, wygląda na łatwego w pożyciu pana. Nie ma specjalnych wymagań - nie ustępował Mamurra.

-    Gotowane jajka - rzekł Kalgakus.

—    Słucham?

-Jajka na miękko. Strasznie przy nich wybrzydza. Muszą być ugotowane właśnie tak, jak chce.

Balista siedział na kamiennych stopniach prowadzących z doku do wody. Po raz pierwszy od pobytu w Brundisium czuł, że jest szczęśliwy. Właśnie napisał list do Julii, dołączając do niego krótką notkę, którą miała odczytać ich synowi. Wysłał skacowanego Kalgakusa do drugiej cesarskiej triremy, aby zapytał, czy prokurator byłby na tyle uprzejmy i dostarczył przesyłkę. Nawet jeśli jego rodzina wyjechała już z Rzymu do willi na Sycylii - co było mało prawdopodobne — list powinien wkrótce do niej trafić. Jesienne słońce świeciło mu w twarz i połyskiwało na falach o kolorze żywego błękitu.

Balista podniósł swój egzemplarz dzieła Obrona oblężonego miasta Eneasza Taktyka i przejrzał papirusowy zwój, aby znaleźć miejsce, gdzie skończył. „Ogłoś nagrodę pieniężną dla każdego, kto zade-nuncjuje spiskujących przeciwko miastu (...) wiadomość o nagrodzie należy otwarcie rozgłaszać na agorze lub przy ołtarzu czy w świątyni”. Balista czytał już wcześniej ten tekst. Jego głównym założeniem była konieczność nieustannej czujności przeciw zdrajcom. W czasach Wielkiej Kolonizacji basen Morza Śródziemnego był mozaiką wojujących miast-państw; w każdym pełno było potencjalnych buntowników. Nigdy nie powinno się wykluczać możliwości zdrady, lecz czasy się zmieniły. Konflikty były prostsze: jeśli nie chodziło o wojnę domową, rozgrywały się między imperium Romanum a ludami z zewnątrz.

Głównym niebezpieczeństwem, którego Balista spodziewał się w Arete, były zwykłe perskie umocnienia oblężnicze - artyleria, tarany, rampy i podkopy. Tego rodzaju praktyczne kwestie inżynieryjne związane z oblężeniem rozumiał.

Nadszedł jego ochroniarz, prowadząc wzdłuż doku nowo nabytego perskiego niewolnika. Balista podziękował Maksymusowi i odprawił go; pod jego opalenizną widać było niezdrową bladość, pocił się nadzwyczaj obficie i patrzył zza niemal zaciśniętych powiek. Maksymus skinął głową i odszedł. Jak za dotknięciem magicznej różdżki pojawił się Demetriusz z rylcem i tabliczką do pisania pod ręką.

Balista przyjrzał się perskiemu chłopcu, wysokiemu, niemal dorównującemu mu wzrostem, o kręconych czarnych włosach i brodzie. Jego ciemne oczy miały podejrzliwy wyraz, wyraźnie był wrogo nastawiony.

- Usiądź - powiedział Balista po grecku. - Bagoas to twoje niewolnicze imię?

Pers skinął głową.

- Okaż szacunek! Tak, kyrie\ - warknął Demetriusz.

- Tak, kyrie - powtórzył z mocnym akcentem Pers.

-Jak miałeś na imię, zanim trafiłeś do niewoli?

Zapadła cisza.

— Hormizd.

Balista podejrzewał, że młodzieniec kłamie.

- Chcesz, żeby znowu cię tak nazywano?

Pytanie zaskoczyło Persa.

- Ee... nie... panie. .

- Dlaczego nie?

- To przyniosłoby hańbę mojej rodzinie.

-Jak zostałeś pojmany?

Pers znów przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Schwytali mnie... arabscy... bandyci, panie.

Kolejne krętactwo, pomyślał Balista śledząc wzrokiem mewę lecącą na północ. Zdawało mu się, że chłopiec nieco się rozluźnił.

- Powiem ci, dlaczego cię kupiłem.

Pers natychmiast znów znieruchomiał. Obawiał się najgorszego. Wyglądało na to, że jest gotów uciekać, a nawet wałczyć.

- Chcę, żebyś nauczył mnie perskiego - ciągnął Balista. - Chcę nauczyć się zarówno języka, jak i zwyczajów Persów.

- Większość wysoko urodzonych Persów mówi po grecku, kyrie -powiedział chłopiec, a w jego głosie pobrzmiewała ulga.

Balista zignorował jego słowa.

- Spełnij dobrze swoje obowiązki, a będziesz dobrze traktowany. Spróbuj uciec, a cię zabiję. - Zmienił pozycję na krześle. - Jak Persowie pod panowaniem dynastii Sasanidów obalili Partów? Dlaczego ich jeźdźcy tak często atakują imperium rzymskie? Jakim sposobem tak często udawało im się pokonać Rzymian?

-Taka była wola boga Mazdy - padła natychmiast odpowiedź.

Jeśli pierwszy fortel mający na celu obalenie murów zawiódł, musisz spróbować innego. Balista ciągnął:

- Opowiedz mi o dynastii Sasanidów. Chcę znać przodków króla Szapura i podania o ich czynach.

-Jest wiele opowieści o początkach dynastii.

- Opowiedz mi tę, w którą wierzysz.

Chłopiec był czujny, lecz Balista miał nadzieję, że powodowany dumą w końcu zacznie mówić.

Pers zebrał myśli.

- Dawno temu, kiedy Sasan podróżował po świecie, przybył do pałacu króla Papaka. Ten był jasnowidzem, i wiedział, że z wyboru Mazdy potomkom Sasana pisane jest poprowadzić Persów ku wielkości. Papak nie miał córki ani żadnej krewnej, którą mógłby zaoferować Sasanowi, więc zaproponował mu swoją żonę. Chwała Sasanidów była dla niego ważniejsza niż jego własna hańba. Urodził się Sasanowi syn, Ardaszir, król królów, który trzydzieści lat temu pokonał Partów. Synem Ardaszira jest Szapur, król królów, władca Ariów i nie-Ariów, który z woli Mazdy gromi Rzymian. — Młodzieniec spojrzał na Balistę wyzywająco.

— A Szapur chce odzyskać wszystkie ziemie, którymi kiedyś, w sta-

rożytności, władali Persowie, zanim Aleksander Wielki zajął ich imperium? Chce więc odebrać Rzymianom Egipt, Syrię, Azję Mniejszą i Grecję?

- Nie... no cóż, tak.

- Czyli? Tak czy nie?

-Tak w tym sensie, że są to ziemie przodków, które muszą zostać odzyskane, a nie w tym sensie, że to nie wszystko, co zostanie odebrane Rzymianom. - Oczy chłopca pałały.

-Jakie inne ziemie chce zatem objąć we władanie? - Balista miał złe przeczucia.

-W swojej całkowitej pokorze król królów Szapur przyjmuje, że jest jedynie narzędziem w rękach boga Mazdy. Rozumie, że przeznaczeniem jego dynastii jest zanieść święty ogień Mazdy całemu światu, sprawić, aby wszystkie ludy czciły Mazdę, sprawić, aby cały świat stał się aryjski!

Tak zatem miała się sprawa. Chwilowe szczęście Balisty się ulotniło. Persowie nie potrzebowali takich doczesnych subtelności, jak słuszna sprawa. Nie było nadziei na kompromis czy opóźnienie. Wydawało się, że nie ma nadziei na koniec: była to wojna religijna. Na moment Balista ujrzał świat taki, jaki widział perski chłopiec - armie sprawiedliwych, liczne niczym gwiazdy na niebie, sunęły na zachód, aby oczyścić świat. Na drodze stał im jedynie Balista i odizolowane miasto Arete.

1

Tak właśnie, eufemistycznie, określali starożytni Morze Czarne: Pontus Euxinus, a erynie (rzymskie furie) — eumenides (przyp. red.).

Rozdział trzeci

Trochę potrwało, zanim wino wyparowało z Maksymusa. Kiedy tylko Balista pozwolił mu odejść, kupił na głównym targu chleb, ser, oliwki, wodę oraz kawałek plastra miodu i udał się na poszukiwanie spokojnego miejsca, gdzie mógłby usiąść. Znalazł opuszczony ogród i wybrał zakątek, z którego widział oba wejścia. Sprawdził, czy w krzakach nie ma węży, których wyjątkowo się bał, po czym usadowił się ze swoją jedyną książką: Satyrykami Petroniusza. Maksymus próbował zaglądać do innych książek od czasu, kiedy kilka lat wcześniej, w Afryce, Balista nauczył go czytać po łacinie, lecz żadna nie przemówiła do niego tak jak ta. Ukazywała prawdziwych Rzymian: pożądliwych, skłonnych do pijaństwa,zachłannych, dwulicowych i brutalnych -ludzi podobnych do niego.