Wojenne siostry - Anna Rybakiewicz - ebook + audiobook + książka

Wojenne siostry ebook i audiobook

Rybakiewicz Anna

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

21 osób interesuje się tą książką

Opis

Jest lipiec 1941 roku. Bliźniaczki Adolfina i Franciszka przyjeżdżają do Łomży z Sensburga, każda w innym celu. Fina, ślepo zapatrzona w ideologię nazistowską, pragnie poślubić niemieckiego oficera Gustava Rodera i zapewnić sobie stabilną przyszłość. Fran marzy o wolności i niezależności. Siostry, choć identyczne, różnią się od siebie niczym dzień i noc. Adolfina zatraca się w pragnieniu urodzenia dziecka, które ma dopełnić jej idealny obraz rodziny. Franciszka nie potrafi ignorować rozgrywającego się wokół dramatu niewinnych ludzi. Stopniowa angażuje się w pomoc Polakom. 

Siostry zawierają zakład: która odnajdzie prawdziwą miłość, taką dla której warto zginać? Franciszka nieoczekiwanie zakochuje się w Janku, Polaku, który widzi w niej swojego wroga. Adolfina zaś stopniowa zaczyna tracić grunt pod nogami, a jeden moment w jej życiu zmienia wszystko – ratuję dwójkę żydowskich dzieci. To co miało być chwilą słabości, stanie się największą próbą człowieczeństwa.  

Czy siostrzana więź okaże się silniejsza od ideologii? Która z sióstr wygra zakład – i jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić? 

„Wojenne siostry” to opowieść o wyborach, które definiują człowieka, o miłości, która przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie, i o tym, że czasem największą odwagą jest pozwolić sobie kochać. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 309

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 50 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Agnieszka Postrzygacz

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojej siostrze Katarzynie

– osobie o najpiękniejszym sercu

 

PROLOG

 

 

 

 

 

 

Dzień, w którym Śmierć miał wyłonić zwycięzcę zakładu

 

Kroczyłem za nią bez pośpiechu. Nie na tyle daleko, aby umknęło mi, jak jej drobne ciało drżało ze strachu, ale też nie na tyle blisko, by poczuła mój oddech na karku. A jednak gdy obejrzała się przez ramię, miałem dziwne wrażenie, że już wie. Wie, że się zbliżam. Że idę tuż za nią, niewidzialny dla świata, niewidzialny dla niej, a mimo to obecny…

Nasze spojrzenia przecięły się na ułamek sekundy. Moje oczy – czarne niczym otchłań, bezdenne i zimne – spotkały się z jej – błękitnymi, pełnymi życia. Moje bez wątpienia odzwierciedlały moją prawdziwą naturę. Czy z nią było podobnie? Czy oczy, w które właśnie spoglądałem, dawały mi także wgląd w jej duszę? Tego wciąż nie byłem pewien.

Zazwyczaj gdy się zjawiałem, wyrok był już przesądzony. Każde ludzkie życie, bez względu na jego długość, pozostawiało za sobą bilans dobra i zła. Wszystko, co zostało dokonane za życia, dawało mi jasny obraz. Wystarczyło, że spojrzałem na nieomylną i bezlitośnie precyzyjną wagę określającą wartość ludzkich uczynków. A ja byłem jedynie wykonawcą tej prawdy, pozbawionym osądu, wolnym od emocji. Ale tym razem… Tym razem było inaczej.

Los dziewczyny, za którą podążałem, wciąż nie był przypieczętowany. Jej serce biło, a szale wahały się, raz przechylając się w stronę światła, raz w stronę mroku. Nic nie było przesądzone. Wszystko miało się dopiero rozstrzygnąć.

Mogła jeszcze zawrócić. Mogła wyrzec się miłości, która prowadziła ją ku śmierci. Wystarczyło, by rozluźniła palce, by wypuściła z dłoni to, co kochała i co jednocześnie popychało ją w moją stronę. Ale nie zrobiła tego. Wręcz przeciwnie – jej uścisk stał się silniejszy, niemal rozpaczliwy. Jakby słyszała moje myśli i chciała się im przeciwstawić.

Powinienem odejść. Moja obecność nie zmieni biegu wydarzeń. Nie ja wyznaczałem jej ścieżkę, nie ja ją tu przywiodłem. Nie ja decydowałem o jej losie. A jednak… czekałem. Coś, czego nie powinienem czuć, kazało mi patrzeć do samego końca.

Spojrzałem na nią raz jeszcze. Czy żałowała? Czy gdyby mogła cofnąć czas, wróciłaby tamtego listopadowego dnia do domu, do kamienicy, w której była bezpieczna? Ludzie w obliczu śmierci robili różne rzeczy: błagali, krzyczeli, walczyli. Tymczasem ona… wyrzekła się życia. Dobrowolnie. I to w imię czego? Miłości?

Nie rozumiałem jej. Nie pojmowałem, dlaczego wybrała śmierć, gdy jeszcze mogła uciec. Chyba że… wciąż miała czas. Wciąż mogła zmienić zdanie. I w tym właśnie momencie obróciła głowę w prawo. Spojrzała w stronę, która dawała jej szansę na życie.

Ktoś mnie popchnął. Wpadłem na nią, a mój dotyk – lodowaty, wszechogarniający – spotkał się z jej rozgrzaną skórą. Wstrzymała oddech, może instynktownie czując, kim jestem. Mimo to nadal nie wypuściła z rąk tego, co było dla niej najcenniejsze. Tego, dzięki czemu żyła i tego, za co warto było – jej zdaniem – nawet umrzeć. Nie wypuściła swojego skarbu. Swojej miłości.

Nie powinno mnie tu być. Dziewczyna nie miała w sobie nic wyjątkowego, a jej śmierć nie będzie się różniła od miliona innych, które widziałem wcześniej. A jednak byłem. Dlaczego? Czysta ciekawość.

Otóż ponad rok temu, pewnego sierpniowego popołudnia, w pociągu jadącym w stronę Łomży miał miejsce pewien zakład. Dwie siostry, śmiejąc się i marząc, postanowiły sprawdzić, która z nich znajdzie miłość, bez której nie będzie potrafiła żyć. To mnie wyznaczyły na sędziego swojego zakładu. Nie rozumiały jednak, że ten, kto mierzy się ze mną, nigdy nie wygrywa.

Za chwilę miał zapaść wyrok. A ja, Śmierć, byłem gotów go wykonać.

Tym samym nadszedł czas, by wyłonić zwycięzcę zakładu.

 

ROZDZIAŁ 1

 

Franciszka

 

 

 

 

 

 

Łomża, 15 sierpnia 1941 roku

 

Przerzuciłam kolejną stronę gazety, szukając w niej jakiegokolwiek artykułu, który choć w najmniejszym stopniu przyciągnie moją uwagę. Na próżno. Miałam wrażenie, że redaktor tego czasopisma był durniem albo, co gorsza, za takich uważał swoich czytelników. Mimo że sama dosyć wcześnie skończyłam swoją edukację, to dostrzegałam wylewającą się z tego pismaka propagandę. Rysunki, na których wyolbrzymiono różnice między polskim ziemianinem a niemieckim w okresie żniw, czy zdjęcie przedstawiające Polki jako panny lekkich obyczajów… To wszystko było po prostu śmieszne. Lecz dopiero kiepski dowcip o tym, w jaki sposób powstał krakowiak, ich taniec ludowy, przelał czarę goryczy. Nie mogłam zrozumieć, jak można to czytać, nie zdając sobie sprawy z tych przeinaczeń i manipulacji. Może to dlatego, że sama pochodziłam z Sensburga i miałam co nieco pojęcia o Polakach?

Opuściłam z impetem gazetę na kolana i skierowałam wzrok na siedzącą naprzeciwko mnie dziewczynę, która trzymała w ręku identyczne czytadło i niczym gąbka chłonęła każde napisane tam słowo. Nie… To jednak nie kwestia zamieszkania wpłynęła na moje poglądy. Ona powinna myśleć podobnie. Tymczasem moja siostra bliźniaczka wierzyła w te kłamstwa. Co więcej, to ona kupiła te gazety, żeby umilić nam obu drogę.

Westchnęłam, uważnie przyglądając się mojej wiernej kopii. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na zdenerwowaną. Siedziała wyprostowana, jakby nie spędziła kilku ostatnich godzin w tej samej pozycji, opierając się o sztywne siedzisko naszego przedziału. Dłonie okryte ażurowymi rękawiczkami ułożone miała na niewielkiej torebce. Jednak ja znałam ją jak nikt inny. Nie przeoczyłam żadnego znaku świadczącego o tym, że mimo wszystko obawia się tego spotkania. Co chwilę zagryzała dolną wargę, dosłownie mieląc ją swoimi białymi zębami. Aż dziwiłam się, że jeszcze nie zaczęła krwawić. Jej stopa podrygiwała, a kokarda umieszczona na czubku pantofla rytmicznie unosiła się i opadała. Wcale jej się nie dziwiłam. Miała pełne prawo być zdenerwowana. W końcu to poważny krok. Dla nich obojga. Teraz już nie było odwrotu. Nie wiedziałam tylko, dlaczego uparcie zaprzeczała swoim obawom. Jako dobra siostra, postanowiłam oderwać jej myśli od pewnego przystojnego oficera, który, o ile wystarczająco mocno ją kochał, powinien już oczekiwać naszego przyjazdu na stacji kolejowej.

– Posłuchaj tego – powiedziałam, zwracając na siebie jej uwagę – Czterdziestosiedmioletni lekarz, czystej rasy Aryjczyk, którego pragnieniem jest trójka dzieci, w tym co najmniej jedno płci męskiej, poszukuje zdrowej i młodej Aryjki, dziewicy, przyzwyczajonej do ciężkiej pracy i oszczędnej, niekoniecznie majętnej, celem zawarcia związku małżeńskiego w urzędzie stanu cywilnego. Gwarantuję dyskrecję. Pośrednikom dziękuję – odczytałam na głos anons matrymonialny umieszczony na ostatniej stronie, tuż pod działem „Sprzedam, kupię, wymienię”, po czym z rozmysłem zwinęłam gazetę w rulon. – Droga Adolfino – zerknęłam na zegarek – masz dokładnie jeszcze pół godziny na zmianę zdania. Może ten lekarz z ogłoszenia byłby lepszym wyborem od tego całego Gustava? – Przyłożyłam gazetę do ust niczym megafon i kontynuowałam: – Uwaga, uwaga! Poszukiwana zdrowa i młoda jasnowłosa dziewica! Czy jest tu taka?!

– Przestań! – krzyknęła, nachylając się w moją stronę i wyrywając mi z rąk rulon. Zerknęła na śpiącego obok mnie staruszka, którego głowa odchylona była nienaturalnie do tyłu i dostrzegłam ulgę w jej oczach, gdy upewniła się, że ten wciąż śpi z otwartymi na oścież ustami i nie słyszał żartu. Siostra nigdy nie rozumiała mojego poczucia humoru albo tylko udawała, że go nie rozumie. Zawsze była rozważniejszą, roztropniejszą panną Ludendorff. – Sprawiasz, że zaczynam żałować, że pozwoliłam ci jechać ze mną – mówiąc to, celowo unikała mojego wzroku, skupiona na rozprostowywaniu gazety na niewielkim stoliku pod oknem.

– Pozwól, że ci przypomnę, droga siostro, że to rodzice kazali mi z tobą jechać, jako twojej przyzwoitce. Ty akurat w tej jednej kwestii miałaś niewiele do powiedzenia. Pamiętaj też, że tylko dzięki mnie możesz zamieszkać z Gustavem bez ślubu.

– Bez ślubu, który odbędzie się za dwa tygodnie – wytknęła, powstrzymując się od triumfalnego uśmiechu. Musiałam przyznać jej rację, te zawody akurat wygrała. Chociaż tak naprawdę nigdy nie brałam w nich udziału. W przeciwieństwie do siostry nie śpieszyło mi się do zamążpójścia, chciałam uszczknąć jeszcze coś z życia, poszaleć, póki byłam młoda.

– Właśnie. Dwa długie tygodnie w jednym domu z obcym mężczyzną. – Cmoknęłam z udawaną dezaprobatą. – Że też rodzice się na to zgodzili…

– Jesteśmy już rok po słowie! – wtrąciła na swoje usprawiedliwienie, rumieniąc się, a ja zachichotałam, rozbawiona jej bojową postawą. Nigdy nie podejrzewałabym, że mogłaby przed ślubem z kimkolwiek, nawet z narzeczonym, stracić cnotę. Zresztą oni się nawet jeszcze nie całowali! Te zawody wygrałam już lata temu z synem sąsiadów, o czym nie omieszkałam z dumą poinformować Adolfiny.

– Nie musisz mi przypominać, jak długo trwa cała ta wasza „miłość”. – Prychnęłam, przewracając oczami. Przez ostatnie dwanaście miesięcy codziennie oglądałam ją siedzącą przy oknie, rozmarzoną, czytającą po raz kolejny list od swojego „ukochanego”. Jedyną namiastkę kontaktu między nimi.

– Kocham go – broniła się.

– Fina! – użyłam zdrobnienia jej imienia, za którym ostatnimi czasy nie przepadała, a konkretniej od chwili, gdy zaczęła interesować się NSDAP. Wtedy bowiem okazało się, że imię Adolfina otwiera bardzo wiele drzwi. Od tamtej pory nie przedstawiała się inaczej. – Ty go nawet nie znasz! Widziałaś go raz! Jeden krótki raz na przyjęciu weselnym!

– On też mnie kocha i to od pierwszego wejrzenia – brnęła dalej.

– Chyba od momentu, w którym wyznałaś mu jak masz na imię. Adolfina jest w końcu idealnym imieniem dla żony niemieckiego oficera. Żona Adolfina to jak wygrana na loterii – tłumaczyłam wyniosłym głosem. – Jestem pewna, że gdyby Hitler miał na imię Franciszek, to na moim palcu błyszczałby ten pierścionek – zaszydziłam, a siostra odruchowo przykryła dłoń z pierścionkiem drugą dłonią, jakbym rzeczywiście mogła jej go odebrać.

– Korespondowaliśmy ze sobą. Sama wiesz, ile listów do mnie przysłał od tego czasu. Wiem o nim wszystko. Tak jak on o mnie. Nasze małżeństwo to nie zachcianka ani głupi wymysł.

– Masz rację, siostro. Wiecie o sobie wszystko: kto będzie pracował, a kto siedział w domu, jak ma wyglądać wasze przytulne gniazdko, ile dziatek ma się w nim pojawić, jaką zupę podasz w poszczególne dni tygodnia… – wyliczałam na opalonych od wakacyjnego słońca palcach. – Ale tak naprawdę go nie znasz. Nie wiesz, czy będziesz jego pierwszą myślą, gdy rano otworzy oczy, czy będzie o tobie myślał na chwilę przed zaśnięciem. Nie wiesz, czy będziesz mogła wypłakać się na jego ramieniu, czy wyciągnie ku tobie dłoń, gdy będziesz tego najbardziej potrzebować.

– Pleciesz głupoty. To, o czym teraz mówisz, to po prostu jakieś mrzonki. Kobiet już teraz jest o dwa miliony więcej od mężczyzn, a przypominam ci, że trwa wojna, z której nie wszyscy wrócą do swoich domów. Wiesz, co to oznacza? Że nie każda dziewczyna będzie miała tyle szczęścia, że miły i młody chłopak jej się oświadczy! Nie każda zostanie matką! A ja pragnę tego ponad wszystko! Mój Gustav jest spełnieniem marzeń każdej Niemki!

– Przypominam ci, że jesteśmy Mazurkami. I nie każdej. Nie moich – dodałam szybko, widząc minę siostry, która już chciała się ze mną kłócić o nasze pochodzenie. – I jeśli kiedykolwiek wyjdę za mąż, zrobię to z miłości do tego konkretnego mężczyzny, a nie wyobrażenia o nim czy dla samej idei małżeństwa.

– Franciszko… – użyła mojego pełnego imienia, robiła tak zawsze, gdy chciała przywołać mnie do porządku. Wtedy przestawałam być po prostu „Fran”. – Jesteś młodsza ode mnie zaledwie o piętnaście minut, a wciąż zachowujesz się jak naiwne dziecko. I mogę się założyć, że zakochasz się w jakimś chłystku, który ci zaimponuje osobowością, niezależnością czy brawurą, ale który nigdy cię nie pokocha tak, jakbyś tego chciała. I nie mówię tego, żeby zrobić ci na złość, a dlatego, żebyś w końcu przejrzała na oczy. Gonisz za niedoścignionym. Pragniesz niemożliwego.

Przekrzywiłam głowę i posłałam swojej siostrze chytry uśmieszek. Od zawsze rywalizowałyśmy, początkowo o uwagę i miłość rodziców, a z czasem o wszystko inne. Stało się to naszym nawykiem. Chyba w ten sposób chciałyśmy zaznaczyć swoją indywidualność, zwłaszcza że jako bliźniaczki wyglądałyśmy niemalże identycznie. Jedyną widoczną różnicą był kolor włosów: moje miały złocisty odcień, a Finy były bardziej mleczne. Poza tym byłyśmy nie do odróżnienia. Dla wszystkich z wyjątkiem naszych rodziców. Oni od momentu naszych narodzin potrafili powiedzieć, która z nas to Adolfina, a która Franciszka. Która jest tą dobrą, a która tą złą. A wszystko za sprawą kolejności, w której przyszłyśmy na świat…

Marzeniem naszego ojca było posiadanie męskiego potomka. I nie było to zwykłe pragnienie czy kaprys. To był jego życiowy cel. Właśnie dlatego na żonę wybrał kobietę, która pochodziła z wielodzietnej rodziny. Nasza matka miała pięciu braci, a wśród nich jedną parę bliźniąt. Ona także miała siostrę bliźniaczkę, która niestety zmarła zaraz po urodzeniu. Zatem ojciec miał pełne prawo oczekiwać, że doczeka się męskiego potomka. Ba! Nawet dwóch jednocześnie! Pierworodny miał mieć na imię Adolf. Wówczas jeszcze nikt się nie spodziewał, jakiego znaczenia to nabierze. Lecz gdy w listopadzie 1920 roku na świat przyszła dziewczynka, ojciec poczuł się zawiedziony, niemniej zmusił się do uśmiechu i stwierdził, że w takim razie córka otrzyma imię Adolfina. Gdy zaraz potem okazało się, że oprócz Adolfiny pojawi się drugie dziecko, na chwilę pojawiła się nadzieja, że będzie upragnionym chłopcem. Urodzona po piętnastu minutach druga córka była ciosem, po którym nigdy już się nie podniósł, zwłaszcza że więcej dzieci nie było im dane mieć. Ojciec rzucił swojej najmłodszej chłodne spojrzenie i nie raczył nawet nadać jej imienia. Matka nazwała mnie Franciszką, łudząc się, że obudzi to w mężu ojcowskie uczucia. Nic bardziej mylnego. Nawet imię samego cesarza Austrii – Franciszka Józefa I – nie ukoiło żalu w sercu mężczyzny. Już na zawsze pozostałam w jego oczach „rozczarowaniem”. Gdy obie z siostrą coś przeskrobałyśmy, ja jedna dostawałam lanie. Adolfina mogła kontynuować naukę, dla mnie nie starczyło na to pieniędzy. Zamiast do szkoły, poszłam do pracy, do zakładu fotograficznego, gdzie ojciec załatwił mi posadę. Adolfina jeździła na prawdziwe wakacje, a ja do dziadków do Rechenberga. Nigdy nie czułam się kochana. Ojciec nigdy nie powiedział mi ciepłego słowa, nigdy nie dał mi prezentu, nigdy nie zabrał mnie na spacer. Sprzeciwiał mi się zawsze, kiedy tylko mógł to zrobić. A im bardziej mi się sprzeciwiał, tym więcej łobuzowałam. Swoją pomysłowością prześcigałam chłopców z sąsiedztwa. Wdrapywałam się na drzewa, wkradałam do cudzych ogródków, kąpałam się w samej bieliźnie, a nawet, udając mężczyznę, wzięłam udział w corocznym wyścigu motocyklowym urządzanym w Sensburgu. Z tego ostatniego byłam najbardziej dumna. Zwłaszcza że Adolfina nie miała bladego pojęcia o motoryzacji. Gdy dotarłam do mety, przez chwilę czułam, że jestem tą lepszą z sióstr Ludendorff. Teraz znowu zapragnęłam to poczuć…

– W takim razie zróbmy to! – zgodziłam się z entuzjazmem. – Załóżmy się, która z nas znajdzie prawdziwą miłość.

– Prawdziwą? A czymże jest według ciebie prawdziwa miłość? Przecież ty nawet nigdy nie byłaś nikim zauroczona!

– Może i nie byłam, ale nie myśl, że nie wiem, jak powinna ona wyglądać.

– Zamieniam się w słuch – powiedziała, krzyżując ręce.

– Prawdziwa miłość to taka, że gdy jedno umiera, drugie nie jest w stanie żyć. Odchodzą razem, bo nie widzą sensu w spędzeniu na tym świecie choćby jednego dnia bez ukochanej osoby. Odchodzą razem, bo nie ma sensu oddychać w pojedynkę. Śmierć jednego jest końcem drugiego.

– Nie ma takiej miłości. To brednie – oburzyła się moja siostra.

– Mylisz się, Adolfino. Pamiętasz starą Madejową z Rechenberga? Byłyśmy na jej pogrzebie. Tydzień później odbył się pogrzeb jej męża. Przeżyli razem siedemdziesiąt trzy lata.

– Może na coś chorowali… – Usilnie próbowała znaleźć rozsądne wytłumaczenie dla śmierci pary staruszków w tak krótkim odstępie czasu.

– Tak, chorowali, a ta choroba to… prawdziwa miłość. – Spojrzałam na siostrę, unosząc jedną brew. – To co, tchórzysz?

– Tchórzę? – zapytała, nie bardzo rozumiejąc, o co mi chodzi.

– Zakładamy się, która z nas znajdzie prawdziwą miłość?

– To głupie… – zaczęła, ale nie pozwoliłam jej skończyć.

– A więc tchórzysz… – Prychnęłam z uśmiechem.

– Nigdy! – Wyprostowała się, delikatnie przysuwając w moją stronę. – Ale w jaki sposób stwierdzimy, która z nas wygrała? Kto będzie w stanie ocenić, czyja miłość była tą prawdziwą?

– Śmierć… – powiedziałam bez zastanowienia. – Ona będzie wiedziała, która z nas odejdzie z tego świata z powodu miłości.

– Śmierć? Przecież to niedorzeczne. Nigdy nie dowiemy się…

– Zakład? – przerwałam jej, wyciągając ku niej dłoń. Posłałam jej powątpiewające spojrzenie, na które zawsze reagowała, przyjmując waleczną postawę.

– Zakład! – zgodziła się, ujmując mocno moją dłoń.

W tej samej chwili poczułam powiew wiatru, jakby ktoś nagle uchylił okno. Odwróciłam w tamtą stronę twarz, lecz było zamknięte. Jednak nie to mnie zaniepokoiło, a dziwna postać, którą dostrzegłam w odbiciu szyby. Wyglądała tak, jakby stała tuż obok nas… Wysoka, bezkształtna, spowita w czerń, z twarzą skrytą w mroku przypominała… Śmierć.

Nagle otworzyły się drzwi do naszego przedziału, a ja odruchowo odwróciłam głowę. I zamiast dziwnej postaci, dokładnie w jej miejscu zobaczyłam mężczyznę w uniformie. Odetchnęłam z ulgą, całkowicie zapominając o swoim niepokoju.

– Kłaniam się pięknym panienkom! – przywitał się uprzejmie, unosząc delikatnie czapkę. Rozbieganym wzrokiem przyglądał się to jednej, to drugiej. – A niech mnie gęś kopnie! – Zaśmiał się. – W pierwszym momencie myślałem, że od tego gorąca dwoi mi się w oczach. – Pokręcił głową, jakby z ulgą. – Bileciki do kontroli.

Adolfina zaczęła szukać w torebce naszych biletów, a ja z uwagą przyglądałam się zawieszonej na jego piersi karbidowej lampce, w której delikatnie tlił się płomień gazu. Nawet nie zauważyłam, że w pociągu zrobiło się ciemniej, a za oknem słońce chyliło się ku ziemi. Kontroler podregulował pokrętło, wypuszczając większą ilość wody na karbid, dzięki czemu lampka zaświeciła mocniej, oświetlając wnętrze naszego przedziału.

– A ten pan? – Wskazał ruchem głowy na śpiącego już od dobrych dwóch godzin staruszka.

– On nie jest z nami – pośpieszyła z wyjaśnieniem moja siostra.

Zamiast obudzić nieznajomego, szybkim ruchem ręki wysunęłam z kieszeni jego marynarki wystający bilet i podałam go mężczyźnie.

– Lepiej go nie budzić, był strasznie męczący – wyznałam bez wyrzutów sumienia. Starszy pan rzeczywiście od rana raczył nas długimi opowieściami o swoim synu, ale szczegółów już teraz nie mogłam sobie przypomnieć. Żadna z nas nie była tym zainteresowana i nawet nie udawałyśmy, że go słuchamy. Starszy pan chyba też w końcu zmęczył się opowiadaniem, bo wkrótce potem zasnął.

Mężczyzna, po upewnieniu się, że wszyscy wykupiliśmy przejazd, wsunął z powrotem bilet do kieszeni marynarki staruszka, po czym zapalił wiszącą w naszym przedziale lampę.

Sunęliśmy wolno w kierunku naszego nowego domu i pomimo że zbliżał się wieczór, temperatura wciąż była nie do wytrzymania. Adolfina wachlowała się złożoną na pół gazetą, zapewne żałując, że wachlarz nie zmieścił się do jej torebki.

– Otworzę okno – zaproponowałam i, nie czekając na jej zgodę, wstałam, by sięgnąć do klamki. Zaczęłam siłować się z niewielkim uchwytem zamontowanym na szybie, próbując pociągnąć go w dół, ale spocone dłonie jedynie się po nim ślizgały. Wypuściłam nerwowo oddech i oparłam czoło o szybę, szukając jakiejkolwiek ochłody. Przejeżdżaliśmy akurat ponad rzeką. Spojrzałam w dół. W oddali grupka młodych osób zażywała kąpieli. I chociaż nie widziałam dokładnie ich twarzy, byłam pewna, że śmieją się w głos. Jeden z chłopaków ochlapywał dwie dziewczyny stojące po pas w wodzie. Dwóch pozostałych podpływało właśnie do wysepki, znajdującej się dosłownie pośrodku rzeki. W tym momencie oddałabym wszystko, żeby znaleźć się tam razem z nimi. I to nie tylko ze względu na samą możliwość orzeźwiającej kąpieli. Jakiś głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że pasowałabym do nich. Byli młodzi. Skorzy do żartów. Dogadywali się ze sobą zapewne lepiej niż ja z własną siostrą. Polubiliby mnie. Byłam tego pewna. Oczywiście do chwili, w której dowiedzieliby się, kim tak naprawdę jestem… A jestem ich wrogiem.

Właśnie z tego powodu przyjazd do tego miasta miał słodko-gorzki posmak. Z jednej strony skakałam z radości na myśl o ucieczce od rodziców, których oczekiwaniom nigdy i tak nie zdołałabym sprostać. W końcu mogłam zacząć żyć po swojemu, bez ich coraz to nowych zakazów i nakazów. Wreszcie mogłam być wolna. Z drugiej strony opuszczałam Prusy, które już od dawna były częścią III Rzeszy i wjeżdżałam na teren okupowanej Polski i, w przeciwieństwie do Adolfiny, nie kupowałam tej całej gadki, którą próbowali nas przekonać w Sensburgu, że będziemy tu czuć się jak u siebie, że teraz to jest nasze. Wiedziałam, że to tak nie działa. U nas przeprowadzono chociaż plebiscyt i każdy mógł zadecydować, czy chce przyłączenia do nowo powstałego po wojnie państwa polskiego, czy chce pozostać w granicach państwa niemieckiego. A i przy tym nie obyło się bez niesnasek i wzajemnego wypominania, które trwało po dziś dzień. Tymczasem tutaj, bez pytania kogokolwiek o zdanie, utworzono pod koniec lipca BezirkBialystok i włączono go do Rzeszy. Nie wyobrażałam sobie, że Polacy tak po prostu na to przystali, że pogodzą się ze swoim losem. Mimo to, tak jak obiecałam wcześniej siostrze, zanim wsiadłyśmy do pociągu, postanowiłam nie wydawać żadnych pośpiesznych osądów, dopóki sama się nie przekonam, jak będzie się nam żyło w tym mieście. Jechałam tu z wielkimi nadziejami, z otwartym umysłem i pragnieniem przygód.

Już chciałam z powrotem usiąść na swoim miejscu, gdy zobaczyłam wielki napis przy torach, informujący, że wjeżdżamy do Lomschy. I nawet moja siostra, kierowana ciekawością, stanęła tuż obok mnie i obserwowała nasz nowy dom.

Po kilku minutach gwizd pociągu oznajmił nasz wjazd na teren dworca. Sam budynek wyglądał niezwykle okazale. Dwukondygnacyjny, jasny, górował nad horyzontem. Poczułam, jak Adolfina chwyta mnie za łokieć i ciągnie w kierunku wyjścia. Ja wciąż chłonęłam widoki, a jej śpieszyło się do ukochanego.

– Poczekaj, trzeba go obudzić – powiedziałam, wskazując staruszka. Nie rozumiałam, jak można tak długo i mocno spać. – Halo, proszę pana, budzimy się! – Szturchnęłam go lekko w kolano. Jednak mężczyzna nawet nie drgnął.

– Proszę pana, jesteśmy na miejscu. – Adolfina podeszła bliżej, lecz nie odważyła się go dotknąć. Mocniej potrząsnęłam jego ramieniem i wtedy głowa mężczyzny opadła do przodu, a za nią reszta ciała. Próbowałam go pochwycić, ale byłam bez szans. Staruszek zsunął się z siedzenia wprost pod nasze nogi. Fina zaczęła krzyczeć, a ja z kolei stałam jak oniemiała.

W końcu ktoś wyprowadził nas z przedziału. Stałyśmy razem z siostrą na peronie w całkowitym milczeniu. Żadna z nas nie skomentowała tego, że jechałyśmy w towarzystwie nieboszczyka przez dwie ostatnie godziny. Obserwowałyśmy, jak tragarz bez widocznego wysiłku wypakowywał nasze kufry i walizki, a następnie zręcznie przerzucał je na wóz, którym podjechał niemal pod sam pociąg.

Gustav, tak jak podejrzewałam, czekał już na nasz przyjazd, a raczej na przyjazd swojej narzeczonej, przed budynkiem dworca, oparty o karoserię czarnego samochodu. Pojazd błyszczał w zachodzącym słońcu, a jego chromowane detale nadawały mu majestatycznego wyglądu. Był niewątpliwie symbolem władzy i prestiżu, i idealnie pasował do swojego właściciela. Gustav ubrany w szykowny mundur, sprawiał wrażenie pewnego siebie i mimo panującego upału nie tracił na elegancji.

Na nasz widok uśmiechnął się i szybkim krokiem zaczął kierować się w stronę wozu, przy którym stałyśmy. Widziałam, jak przeskakiwał wzrokiem między mną a Adolfiną, zapewne próbując rozpoznać swoją ukochaną i nie strzelić przy tym gafy. Znowu poczułam chęć rywalizacji. Dlatego posłałam mu równie zachwycony uśmiech, co moja siostra, specjalnie utrudniając mu zadanie. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że narzeczeni widzieli się tylko jeden raz, co uzasadniałoby ewentualną pomyłkę, to i tak byłoby to dla mnie satysfakcjonujące, bo zdemaskowałabym utopię ich wielkiej miłości. Niestety Gustav albo nie miał wątpliwości, która z nas to Adolfina, albo celnie trafił, bo po chwili ujął dłoń mojej siostry i złożył na niej długi pocałunek, a potem spojrzał na nią rozmarzonym wzrokiem.

Po krótkim powitaniu, Adolfina od razu wyznała mężczyźnie, jakiego dramatu byłyśmy świadkami kilka minut temu w naszym przedziale.

– Pytanie o pomyślność waszej podróży wydaje mi się w tej sytuacji nie na miejscu – przyznał narzeczony mojej siostry, trzymając kurczowo jej obie dłonie w swoich. – Gdybym wiedział, że coś takiego wam się przytrafi, wysłałbym po was samochód. Wybacz mi, moja droga. – Jego udręczona mina mówiła mi, że rzeczywiście skłonny byłby opłacić dla nas inny środek transportu, aby oszczędzić nam nerwów.

– Och, Gustavie, to nic. Nie miej sobie nic do zarzucenia. I tak zrobiłeś dla nas tak wiele – powiedziała Adolfina, wpatrując się w niego jak w obraz.

Gustav był przystojnym mężczyzną. Byłam pewna, że ze swoją aparycją podobał się wielu dziewczynom i, związując się z moją siostrą, złamał niejedno serce. Moje, o dziwo, nawet nie drgnęło na jego widok. Może dlatego, że wybierając Adolfinę, która była moją kopią (albo ja jej), nie kierował się wcale pragnieniem, by lepiej ją poznać, zanim jej się oświadczył. Utwierdził mnie tym samym w przekonaniu, że jest jednym z tym Niemców, którzy po włożeniu na siebie munduru stracili resztki rozumu. Gustav musiał mieć po prostu żonę, nie ukochaną. Żonę, która będzie odpowiadać pewnym standardom, ale nic ponad to. Pod tym względem dobrali się z Adolfiną idealnie. Mieli wobec siebie niewielkie oczekiwania i może to zapewni ich przyszłemu małżeństwu sukces. Ale nie zapewni mojej siostrze wygranej w zakładzie. Byłam pewna, że Gustav nigdy nie pokocha jej prawdziwą miłością.

– Franciszko – odezwał się do mnie. – Dziękuję, że przyjechałaś. Dzięki tobie moja Adolfina poczuje się tu jak w domu.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i wzruszyłam ramionami, jakby nie było to nic wielkiego. – Zaczęłam się pakować, jak tylko Adolfina wyznała mi, że posiadasz własny motocykl. – Poklepałam siostrę po ramieniu.

– Wiedziałam, jakich argumentów użyć w rozmowie z Franciszką, aby ją tu ściągnąć – potwierdziła moje słowa, uśmiechając się od ucha do ucha. O tak, sprytu nie brakowało nam obu.

– Interesujesz się motoryzacją? – zapytał z powątpiewaniem.

– Interesuję się wieloma rzeczami. Motocykle to jedna z tych rzeczy, które nader często zaprzątają mój umysł.

– W takim razie koniecznie muszę zapoznać cię ze swoim przyjacielem Johannem. Chyba znajdziecie wspólny temat do rozmów. I kto wie, może uda nam się zatrzymać twoją siostrę na dłużej w tym mieście. – Puścił oczko do swojej narzeczonej, łudząc się, że marzeniem Finy jest trzymanie się blisko mnie. To właśnie pokazywało, jak mało ją znał, jak niewiele o niej wiedział.

– Aż tak źle życzysz swojemu koledze? – zapytałam rozbawiona, ratując tym samym siostrę od potrzeby skomentowania jego słów.

– Czemu? – Przeniósł wzrok na mnie, lekko marszcząc przy tym brwi.

– Och, Gustavie, czyżbyś nie wiedział, że trafiła ci się ta lepsza z sióstr Ludendorff? Ta słodka, posłuszna i pracowita.

– Franciszko! – zganiła mnie moja bliźniaczka.

– I ty jesteś tą gorszą? – upewnił się mężczyzna.

– Zdecydowanie! – Zaśmiałam się w głos. – Winna wszystkiego, włączając w to nieurodzaj na rodzinnym polu i siwe włosy naszego ojca.

– Nie słuchaj jej, kochany. Franciszka, gdy jest głodna, robi się po prostu nieznośna. Nakarmimy ją i będzie milsza. Możemy? – zapytała, wskazując na samochód narzeczonego zaparkowany przy ulicy.

– Oczywiście, zapraszam, moje drogie. – Gustav posłał mi wymuszony uśmiech i ruchem dłoni zachęcił do opuszczenia terenu dworca.

Wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się sama do siebie, wyobrażając sobie swoje nowe życie w Łomży. Wyobrażając sobie wolność…

 

ROZDZIAŁ 2

 

Adolfina

 

 

 

 

 

 

Łomża, 16 sierpnia 1941 roku

 

Obudziłam się wcześniej niż zwykle. I chociaż spałam niczym dziecko, to zżerała mnie ciekawość. Wczoraj, gdy przyjechaliśmy, było już zbyt późno, aby przyjrzeć się mieszkaniu Gustava, a już wkrótce naszemu. Co prawda zaproponował, że nas oprowadzi po każdym pokoju, wolałam jednak zachować powściągliwość, aby przypadkiem nie uznał, że jestem interesowną snobką. Zresztą, znając Franciszkę, to głośno i bez żadnego skrępowania wygłaszałaby swoje opinie na temat tego miejsca. Zimny pot oblewał mnie na samą myśl, że mogłaby stwierdzić, że jej się nie podoba, albo, co gorsza, zaczęłaby zadawać te swoje pytania… O nie! Nie mogłam pozwolić, żeby moja siostra zaczęła wygłaszać te swoje manifesty! Z tego powodu czym prędzej ubrałam się, nałożyłam na policzki róż, usta musnęłam ulubioną pomadką i ruszyłam na poszukiwania swojej drugiej połówki, aby obronić ją przed możliwym atakiem mojej bliźniaczki.

Nieśmiało wysunęłam się ze swojego tymczasowego pokoju, rozglądając się po rozświetlonym korytarzu w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu. Jednak zza pozostałych drzwi nie dochodził żaden hałas. Trochę zbyt długo przyglądałam się drzwiom od sypialni Gustava, ale nic nie mogłam poradzić na to, że patrząc na nie czułam ekscytację. Wszakże już niedługo jego pokój stanie się moim, a on każdej nocy będzie mi życzyć „dobrych snów” i całować w policzek, a ja będę zasypiać wtulona w jego ciepłe ciało.

– Adolfino? – Usłyszałam niepewny głos tuż za moimi plecami. Mimowolnie podskoczyłam i wydałam z siebie piskliwy głos, który od razu wprawił mnie w zażenowanie.

– Gustavie – powiedziałam już z błogim uśmiechem na ustach, odwracając się w jego stronę i dając mu tym samym znać, że po raz kolejny się nie pomylił. Gdy wczoraj wieczorem razem z Franciszką oczekiwałyśmy jego przyjścia, tak bardzo się bałam, że mój ukochany mnie nie rozpozna. Jednak jego serce dobrze mu podpowiedziało, a ja poczułam wszechogarniające mnie szczęście.

Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy w życiu. I rzeczywiście to spotkanie można by nazwać naszym pierwszym normalnym spotkaniem, bo poprzednio widział mnie na sali weselnej, odświętnie ubraną. Wczoraj z kolei zobaczył mnie umęczoną po długiej drodze i w niezobowiązującym, podróżnym stroju. Dopiero dziś ujrzał mnie taką, jaką będzie mnie widział każdego kolejnego dnia.

– Czy to możliwe, że jesteś jeszcze piękniejsza niż wczoraj? – zapytał, a ja poczerwieniałam po koniuszki uszu. Nie byłam pewna co powiedzieć, jak zareagować na taki komplement.

– Ona już przyjęła pana oświadczyny, panie Roder. – Moja siostra zaśmiała się, ujawniając swoją obecność na korytarzu i wybawiając mnie tym samym z opresji.

– Franciszko, prosiłem cię wczoraj, żebyś mówiła mi po imieniu. Na Boga, za dwa tygodnie będziemy rodziną.

– No właśnie. – Westchnęła. – A z moją rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciach, Gustavie, dlatego wolałabym mieć cię za przyjaciela niż szwagra.

– Franciszko, jak możesz! – krzyknęłam. Już zaczynała pokazywać swoje prawdziwe oblicze, a przecież przysięgała rodzicom, że będzie zachowywać się jak na młodą damę przystało.

– No co, jestem głodna! A jak jestem głodna, to jestem nie w humorze. – Wzruszyła ramionami.

Mój narzeczony na szczęście tylko się zaśmiał, zapewne myśląc, że usłyszał kiepski żart i skierował nas w stronę jadalni.

 

Mieszkanie Gustava zajmowało całe ostatnie piętro kamienicy. Pod nim znajdowały się kolejne mieszkania, a na parterze pusty lokal po jakimś sklepie. Cały budynek należał do niego. Wczoraj zdążyłam się zorientować, że mieszkaliśmy w centrum miasta. Narzeczony zapewniał mnie, że w jego najlepszej części. Dla mnie było to bez różnicy, jednak skłamałabym, gdybym powiedziała, że zewnętrzne piękno tego budynku, jak i jego wnętrze nie sprawiają, że decyzja o ślubie z Gustavem wydaje się tym bardziej słuszna.

– Jak długo tu mieszkasz? – zapytała Franciszka, gdy tylko przekroczyliśmy próg jadalni.

– Równo miesiąc. Jak tylko znalazłem ten dom, napisałem do twojej siostry… – mówiąc to, posłał mi rozmarzony uśmiech, po czym dodał: – Żeby czym prędzej przyjechała.

Żałowałam, że nie jesteśmy jednak sami. Miałam ochotę wpaść w jego ramiona i nigdy ich nie opuszczać.

– Znalazłeś? – drążyła dalej Fran. – Nie wiedziałam, że dom, a raczej kamienicę, można znaleźć. – Prychnęła, podchodząc do jednej ze ścian. Stała do mnie tyłem, więc nie mogłam posłać jej niezadowolonego spojrzenia. Ona tymczasem wpatrywała się w pustą ścianę, jakby czegoś na niej szukała. – A jak dokładnie ją znalazłeś?

– Nie rozumiem, o co ci chodzi, Franciszko – odrzekł mój narzeczony, odsuwając dla mnie krzesło. Powstrzymałam się od wydania z siebie jawnego zachwytu nad jego manierami. Dopiero gdy usiadłam, spostrzegłam, jak suto był zastawiony stół. W Sensburgu nasze śniadania były dużo skromniejsze.

– Dziury – powiedziała, podchodząc bliżej nas. – W ścianach widać dziury po zawieszonych tam fotografiach. – Gustav wstał i również dla niej odsunął krzesło.

– Chyba nie myślisz, droga przyszła szwagierko, że przede mną nikt tu nie mieszkał.

– Oczywiście, że nie. – Wzięła do ręki pieczywo i przeskakując wzrokiem po spodeczkach ze słodkimi konfiturami mówiła dalej. – Jestem po prostu ciekawa, kto mieszkał tu wcześniej.

– Niestety nie zaspokoję twojej ciekawości, kamienica była pusta, gdy się do niej wprowadzałem.

– Mam nadzieję, drogi przyszły szwagrze – powiedziała, nie siląc się nawet na ukrycie sarkazmu w swoim głosie. – Zważywszy na fakt, że w szafie w moim pokoju wciąż wiszą sukienki.

– To niedopatrzenie – odpowiedział, nie zawahawszy się nawet na moment. – Nie zdążyłam pozbyć się wszystkich rzeczy. Chyba nie podejrzewasz mnie, Adolfino… – zaczął, posyłając mi zatroskane spojrzenie, ale nie pozwoliłam mu nawet dokończyć tej absurdalnej myśli.

– Oczywiście, że nie! Gustavie, ufam ci w stu procentach! – zapewniłam go i po raz kolejny dzisiejszego dnia mordowałam siostrę wzrokiem.

– Dziękuję. – Ujął moją dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. – Jeszcze dziś polecę moim ludziom, żeby się tego pozbyli.

– Ale po co? To świetnie sukienki! – wtrąciła moja siostra z pełnymi ustami. – I do tego w moim rozmiarze!

– Wykluczone! – podniósł głos po raz pierwszy w mojej obecności, niemniej wcale mnie nie przestraszył. Dopiero teraz zabrzmiał jak prawdziwy SS-Obersturmführer.– Nie pozwolę, żeby moja rodzina chodziła w żydowskich ubraniach!

Franciszka przekrzywiła z zaciekawieniem głowę i spojrzała na mojego narzeczonego, wolno przeżuwając ostatni kęs bułki z konfiturą.

– A więc jednak wiesz, kto mieszkał tu przed tobą…

– Franciszko! – próbowałam przemówić jej do rozsądku, aczkolwiek wiedziałam, że daremnie. – Zamilcz!

– Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy, droga Franciszko? – Głos Gustava wciąż brzmiał władczo.

– Oczywiście, że tak, drogi Gustavie. Gdy zostaniemy rodziną, nie będę mogła nosić tych sukienek… – Przytaknęła zbyt słodko jak na nią. – Jak dobrze, że do ślubu zostały dwa tygodnie. Dziękuję, ale straciłam apetyt. A teraz, za pozwoleniem, oddalę się – powiedziała, podnosząc się z miejsca i ostentacyjnie odrzuciła serwetkę na swój talerzyk.

– Przepraszam cię za nią, mój drogi – szepnęłam, gdy tylko zostaliśmy sami.

– Nie musisz mnie przepraszać, Adolfino. – Ponownie chwycił mnie za dłoń.

– Moja siostra… – zaczęłam, nie bardzo wiedząc, jak wyjaśnić mu zachowanie Franciszki w kilku zdaniach. – Ona zawsze sprawiała problemy. Nawet jako dziecko robiła wszystko na przekór ojcu i matce. Tak jej zostało do dziś. Gdy powiesz jej, żeby usiadła, ona wstanie. Gdy pozwolisz jej stać, usiądzie. I to jeszcze nie wszystko… – Westchnęłam zrezygnowana. Nie chciałam o niej źle mówić. W końcu to moja siostra, ale z drugiej strony Gustav będzie moim mężem, najbliższą mi osobą. Powinien znać prawdę. – Wydaje mi się, że ona mi zazdrości. Najpierw ubzdurała sobie, że ojciec kocha mnie bardziej, bo pozwolił mi się uczyć, a ją wysłał do pracy. Lecz gdyby mnie naprawdę znała, to wiedziałaby, że po stokroć bardziej wolałabym pracować niż ślęczeć nad książkami. Ale tak jak ją, tak samo i mnie nikt nie pytał o zdanie. Teraz chyba zazdrości mi ciebie albo samej perspektywy ślubu i uniezależnienia się od rodziców. Już sama nie wiem. – Pokręciłam ze zrezygnowania głową. – Jedno jest pewne. Franciszka będzie próbowała zrobić wszystko, aby zwrócić na siebie uwagę. Dosłownie, jakby potrzebowała ze mną nieustannie rywalizować, zwłaszcza o uwagę innych ludzi.

– Nic się nie bój, kochana. Nigdy nie zwróciłbym uwagi na Franciszkę. Wybrałem ciebie. To ty jesteś jedyną kobietą w moim życiu.

Powiedziawszy to, złożył pocałunek na moim policzku. A ja, zamiast skupić się na pocałunku, który był namiastką tego prawdziwego, którym obdarzy mnie w dniu ślubu, zastanawiałam się, w jaki sposób dokonał wyboru. Dlaczego wybrał mnie, a nie Franciszkę, skoro byłyśmy jak dwie krople wody? Wątpliwości podsycał fakt, że zanim dokonał wyboru, nie miał okazji mnie wcześniej poznać.

Ta nieznośna myśl, którą podsunęła mi siostra w pociągu, nie dawała mi spokoju. Że mógł wybrać mnie tylko ze względu na moje imię…

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Anna Kłosińska-Rybakiewicz, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

 

 

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

PR & marketing: Sławomir Wierzbicki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-296-2

 

 

 

Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.