Willa przy Perłowej - Paulina Molicka - ebook
NOWOŚĆ

Willa przy Perłowej ebook

Molicka Paulina

4,2

72 osoby interesują się tą książką

Opis

Na rozstaju dróg, z czerwoną walizką stoi ona – Michalina Sarnecka. Dziewczyna, którą los przywiódł do małego miasteczka, gdzie zamieszkuje z niewidzianym dawno stryjem. Szybko zakochuje się w nowym miejscu – zaprzyjaźnia z Olą z księgarenki przy Miłosnej i nawiązuje więzi z kolejnymi mieszkańcami.

 

Kiedy przypadkowo pomaga starszej pani, trafia do Willi przy Perłowej. Prowadzone przez trzy pokolenia rodziny Wolskich miejsce, boryka się z kłopotami finansowymi i będzie musiało zostać zamknięte. Jako specjalistka od marketingu Michalina oferuje swoje wsparcie, by pomóc uratować kameralny pensjonat. Wkrótce przeprowadza się do willi, gdzie na swojej drodze spotyka Adama – wnuka właścicielki. Mężczyzna niekoniecznie pała sympatią do dziewczyny…

 

Dlaczego Michalina uciekła od rodziny?

 

Czy uda się jej przekonać do siebie i swoich pomysłów Adama?

 

Czy Willa przy Perłowej znowu zacznie tętnić życiem?

 

Willa przy Perłowej to urocza opowieść o tym, że w najmniej oczekiwanym momencie życie proponuje nam nowe doznania, emocje i wrażenia.

 

Debiutancka powieść Pauliny Molickiej Księgarenka na Miłosnej została nagrodzona tytułem Książki Roku 2023 w plebiscycie Granice.pl w kategorii romanse.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 221

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (14 ocen)
7
4
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kathy_W

Dobrze spędzony czas

„Willa przy Perłowej” to ciepła, otulająca opowieść o dobrym miejscu, pełnym dobrych, życzliwych ludzi; o tym, że coś dobrego może nas spotkać w najmniej oczekiwanym momencie i nic nie dzieje się przypadkowo. Polecam osobom lubiącym spokojne powieści obyczajowe, niepozbawione wzruszeń i przekazywania dobrych wartości, pełnych pozytywnych bohaterów, otulających swym przesłaniem.
00
mariolaaa95
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

“Willa przy Perłowej” Pauliny Molickiej jest powieścią obyczajową która zawiera kontynuację losów bohaterów z “Księgarenki przy Miłosnej”. W pierwszej książce śledziliśmy losy Oli - pracownicy księgarni do której niespodziewanie wpadła nieznana dziewczyna z czerwoną walizką. Tą dziewczyną była Michalina, której losy będziemy śledzić na kartach “Willi przy Perłowej” Michalina postanawia uciec od danego życia i bez zapowiedzi przyjeżdża do stryja, którego od lat nie widziała. Zaprzyjaźnia się z Olą i poznaje innych mieszkańców. Przypadek sprawia, że poznaje starszą panią, której rodzina ma kłopoty finansowe. I tak Michalina trafia do willi przy Perłowej, gdzie okazuje się, że jej doświadczenie zawodowe jest ostatecznym kołem ratunkowym dla rodziny Wolskich. Dziewczyna postanawia im pomóc. Tam też poznaje wnuka starszej Pani - Adama, który nie jest zbyt przychylnie nastawiony do dziewczyny. Co z tego wyniknie…? “Willa przy Perłowej” przyciąga nas swoim niepodważalnie ciepłym klimatem, któ...
00
Miroska561

Całkiem niezła

1 część lepiej się czyta...
00
kobierskawies

Nie oderwiesz się od lektury

polecam i mam nadzieję na ciąg dalszy
00
kinga9600

Nie oderwiesz się od lektury

Książka przyjemna, w sam raz na popołudnie. Na samym początku bohaterowie prowadzący willę, niesamowicie mnie irytowali. Ta ich lekkomyślność, i zupełne oderwanie od rzeczywistości. Z czasem gdy poznałam ich historię, mój krytycyzm stał się mniejszy. Nasza główna bohaterka też miota się od początku książki.
00

Popularność




Karolowi

Rozdział 1.

Niebo płakało razem z uczestnikami pogrzebu. Z rodziną, przyjaciółmi, mieszkańcami miasteczka. Wszystkimi, którzy przyszli pożegnać Anielę Adamską. Dobrego ducha regionu, oddaną koleżankę, kochającą matkę, życzliwą teściową, najlepszą babcię na świecie. Nikt nie potrafił ukryć łez. Nawet proboszcz, który towarzyszył w ostatniej drodze niejednej parafiance, z trudem radził sobie ze wzruszeniem. Drżący i dławiący się głos rozbrzmiewał przez mikrofon w parafialnym kościele, wypełnionym po brzegi. Ci, którzy przyszli tuż przed rozpoczęciem ceremonii, mogli zapomnieć o wejściu do środka. Skuleni pod parasolami stali przed świątynią pogrążeni w zadumie. Michalina i Mikołaj Sarnecki mieli miejsca siedzące w ostatniej ławce. Stryj wydawał się błądzić myślami gdzieś indziej. Zdecydowanie był poza kościołem. Ona natomiast chłonęła każde słowo kapłana, który opowiadał o życiu Adamskiej. Aniela urodziła się w przededniu wojny. Przeżyła koszmar hitlerowskiej i sowieckiej napaści, na własnej skórze poczuła piekło powstania warszawskiego. Przez lata czekała, aż jej ukochana ojczyzna w pełni odzyska utraconą niepodległość. Zawodowo angażowała się w działalność lokalnej fundacji, którą powołano przy kancelarii założonej przez jej męża. Kilka tygodni przed śmiercią kupiła księgarenkę przy ulicy Miłosnej, w której Michalina znalazła schronienie. Księgarenka i Ola, gospodyni tego miejsca, były jak port, do którego dobiła po jednym z najgorszych dni życia. Myślała, że nie ma nic. Myślała, że wszystko stracone. Bała się, że stryj nie zechce jej pomóc. Na drżących nogach, wspomagając się czerwoną walizką, zmierzała do jego mieszkania. Wpuścił ją bez słowa, nie zadawał żadnych pytań. Otwierając jej drzwi, otworzył jej szansę na oddech, zebranie się i nowy początek.

Wróciła do kościoła. Skupiła się na tym, co mówi proboszcz. Teraz skupiał się na życiu prywatnym Anieli. Opowiadał o jej synu, synowej, ukochanych wnukach. Wszyscy siedzieli za trumną ze spuszczonymi głowami, nie kryjąc łez. Michalina pożałowała, że nie poznała osobiście szefowej Oli. Słowa kapłana i zachowanie wiernych – pogrążonych w żalu – świadczyły o dobrym, wręcz anielskim, jak na imię przystało, sercu kobiety. Przed wyjściem na pogrzeb zapytała o nią stryja. Mikołaj Sarnecki przyznał, że ją kojarzył, jak chyba każdy w miasteczku, kilka razy miał przyjemność porozmawiać i nic więcej. Znał doskonale za to jej męża, dlatego obecność na ceremonii była dla niego obowiązkowa. „Kazik bardzo mi pomógł, tego długu nigdy nie spłacę” – powiedział krótko, pastując eleganckie buty. Nie pytała o więcej. On też nie pytał o powód jej przyjazdu. Mieli niepisaną umowę: żadnych pytań, na odpowiedzi przyjdzie jeszcze czas. Michalina była stryjowi za to ogromnie wdzięczna.

Kilkanaście minut później kondukt żałobny wyszedł na zewnątrz. Ludzie gromadzili się za trumną, trzymając w dłoniach okazałe wiązanki i inne kwiatowe kompozycje. Procesja ruszyła powoli w kierunku cmentarza. Gdy wyszli za bramę, na niebie rozbłysło słońce. Promienie oświetlały twarze zalane łzami i chodniki zalane deszczem. Niosły nadzieję na to, że i po tej burzy wyjdzie słońce nadziei, która ukoi tęsknotę. Michalina wzięła stryja pod rękę i podążając ślepo za tłumem, skręcili w wąską uliczkę. Rozległo się bicie dzwonów. Wygrywały Anieli Adamskiej ostatnią melodię. Doniośle, głośno. Z należytym szacunkiem.

Stawiając na stole pod oknem kubek z gorącą herbatą z cytryną, pomyślała, że ten czerwcowy dzień bardziej przypominał kwietniową sobotę. Kwiecień-plecień. Pogrzeb rozpoczęła ulewa, by składaniu trumny do rodzinnego grobowca towarzyszyło słońce. Tuż po tym, jak weszli ze stryjem do mieszkania, znowu lunął deszcz. Padał uparcie, nie przestał ani na minutę. Chociaż wiatr się uspokoił… Michalina siedziała przy kuchennym stole i otulając dłońmi kubek, wyglądała przez okno osłonięte koronkową zazdrostką. Po powrocie z cmentarza stryj zamknął się w swojej sypialni. Nic nie powiedział. Ona nie pytała. To była ich niepisana umowa, niewypowiedziana obietnica dyskrecji i wzajemnego poszanowania dla przeszłości i teraźniejszości. Dziewczyna nie potrafiła sobie znaleźć miejsca. Oglądanie telewizji – w dniu żałoby dla całego miasteczka – wydawało się nie na miejscu. Sztuczne uśmiechy prowadzących teleturnieje, losy bohaterów serialu, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością, wiadomości pełne przygnębienia, strachu i wzajemnego przerzucania się winą – nie, to nie był plan na dziś. Książka? W pierwszym odruchu miała sięgnąć po leżący przy jej tapczanie w pokoju dla gości egzemplarz kryminału, ale zrezygnowała. Przecież kupiła go w księgarence pani Anieli, której bliscy być może właśnie teraz płakali albo wzajemnie pocieszali się, mając nadzieję, że babcia, mama jest już w lepszym świecie. Jej wzrok powędrował na leżącą po drugiej stronie stołu komórkę. Już dawno powinna zadzwonić do swojej przyjaciółki, Eweliny. Powiedzieć, że stryj przyjął ją pod swój dach, nie pytając o powód, nie pytając, jak długo zostanie w miasteczku. Sama nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy siedziała przy oknie, delikatnie muskając ustami naczynie wypełnione herbatą, starała się ignorować mnożące się znaki zapytania, wątpliwości, problemy do rozwiązania. Uciekła, to był fakt. Jedyna pewność w ostatnich tygodniach. Ewelina nie nazywała jej wyjazdu ucieczką. Dla niej była to nowa szansa, nowe otwarcie z dala od miasta, w którym się wychowała i została zdradzona.

Michalina nie pamiętała, kiedy poczuła, że z Eweliną łączy ją prawdziwa przyjaźń. Poznały się podczas pierwszej służbowej wizyty Miśki w Nałęczowie. Skuszona poleceniem ówczesnej kierowniczki wybrała się do jednej ze starych willi na kawę i słodki poczęstunek. Ada zapewniała, że ciasta podawane w domu z duszą zawładną jej sercem. Tak się stało. Od pierwszego kęsa Michalina poczuła, że znalazła niebo na ziemi dla miłośnika słodyczy. Zachłannie skonsumowała szarlotkę, by następnie delektować się sernikiem. Zauważyła, że zza lady przygląda się jej młoda dziewczyna, może starsza od niej o dwa, maksymalnie trzy lata. Tak jakby myślała: „o, kolejna miastowa przepadła”. Tak, Michalina pochodziła z miasta, ale za miastową, za lepszą nigdy się nie uważała. I tak, przepadła. Zakochała się w wypiekach, które oprócz niezbędnych składników miały w sobie mnóstwo serca. Wiedziona impulsem zaczepiła Ewelinę i zapytała o przepisy. Ta z uśmiechem na ustach przyznała, że to ona odpowiada za menu cukierni i jedyne, co może jej zdradzić, to menu na jutro. Wszystko inne miało pozostać – dosłownie – słodką tajemnicą. I pozostało. Lata mijały, a Ewelina nie podzieliła się recepturą na żaden ze słynnych na Nałęczów i okolice wypieków. Obdarzyła za to Michalinę zaufaniem i swoją szczerą, bezinteresowną przyjaźnią. Na początku rozmawiały tylko o ciastach, później o historii willi, w której mieściła się cukiernia oraz kilka pokoi gościnnych. Z czasem dziewczyny rozpoczęły dyskusje o książkach, filmach. Miały podobny gust także w zakresie sztuk teatralnych. Poznały się przypadkiem, a czuły, że znają się od wieków. Kiedy Michalina przyjeżdżała służbowo do Nałęczowa, zawsze nocowała w willi. Z czasem zaczęła odwiedzać uzdrowisko nie tylko ze względów zawodowych, ale właśnie na relację z Eweliną. To do niej skierowała swoje kroki tamtego dnia. Dnia, który zweryfikował pewne relacje, zawodowe plany i właściwie całe życie…

Pojawienie się na dziedzińcu Oli i Filipa wybudziło Miśkę z zamyślenia. Jej nowa, a właściwie jedyna znajoma w miasteczku przytulała się do prawnika, jakby jego bliskość, objęcie, było gwarancją tego, że utrzyma się na nogach. Tuż za nimi biegła rudowłosa dziewczyna, jej loki w kościele i na cmentarzu były widoczne z daleka. Ktoś bliski dla pracownicy księgarenki, Michalina nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Cicho westchnęła. Ona tutaj była zdana tylko na siebie. I na stryja, choć tak naprawdę nie wiedzieli o sobie kompletnie nic. Pamiętała go z dzieciństwa, gdy żyli dziadkowie, często ich odwiedzał. Najpierw sam, później z ciocią, potem znowu sam. Aż w końcu przestał przyjeżdżać, ojciec przestał do niego dzwonić i o nim mówić. Jakby umarł. A przecież żył. Przecież wysyłały mu z mamą kartki. A gdy mamy zabrakło, zabrakło też kartek. Nie było świąt, bo nie było radości. Dlaczego przyjechała akurat do niego? Wpadła na ten pomysł wiedziona impulsem, podczas rozmowy z Eweliną. Po tamtym dniu zaszyła się w Nałęczowie. Przyjaciółka zakwaterowała ją w pokoju gościnnym nad kawiarnią. Zaglądała do niej w przerwie, czasem zostawała na noc. Donosiła posiłki, zabierała na bliższe i dalsze spacery. Nie mówiła nieproszona. Cała ona… Godzinami milczały, ale kiedy w końcu Michalina zdecydowała się otworzyć, i Ewelina otworzyła jej serce. Pełne troski i wskazówek. Nie zmuszała, nie forsowała swoich teorii. Podsuwała kolejne rozwiązania, pozostawiając przestrzeń do decyzji. Michalina nie pamiętała, kiedy po raz pierwszy wspomniała o stryju. Chyba przy okazji wspomnień z mamą w roli głównej. Wówczas Ewelina wypytała o brata jej ojca, okazało się, że we wcześniejszych rozmowach nie padło imię Mikołaj. Jakby w życiu Sarneckich nigdy nie istniał. Od słowa do słowa, od wina do kolejnej butelki, doszły do wniosku, że krótki pobyt w miasteczku to idealne rozwiązanie dla Miśki. Tam ani ojciec, ani nikt inny nie będzie jej szukał. Pracą w zaistniałej sytua­cji też nie musiała się przejmować. Mogła wyjechać. Oderwać się od rodzinnych stron i próbować poskładać zranione, zdradzone serce. Kupiła bilet na pociąg do Warszawy, później na autobus do miasteczka. Miała przy sobie tylko torebkę i czerwoną walizkę. Tak przyjechała do Nałęczowa, tak opuściła uzdrowisko. Myślała, że tylko na chwilę, ale w tym momencie nie potrafiła sobie wyobrazić powrotu. Wiedziała, że nocleg w pensjonacie Eweliny nie może być wyjściem z sytuacji. W końcu będzie musiała wrócić do Lublina i stanąć oko w oko z tymi, których teraz nie chciała widzieć.

– Jest jeszcze wrzątek? – Do kuchni zajrzał Mikołaj. Uniósł stojący na kuchence gazowej czajnik i dotknął jego ścianki. – Podgrzeję – ocenił i sięgnął po zapalarkę. Gdy woda się podgrzewała, usiadł naprzeciwko bratanicy. – Może przygotuję coś do jedzenia?

– Szczerze mówiąc, nie jestem głodna.

– Szczerze mówiąc, ja też nie – westchnął Sarnecki. – Smutny dzień. Kiedy odchodzi dobry człowiek, raduje się niebo, ale ziemia pogrąża w ciemności. Słońce na pewno wyjdzie, i dla nas, dalszych znajomych, i w końcu rodzina zobaczy promienie, ale dzisiaj…

– Ciężko ci chyba znaleźć sobie miejsce?

– Wciąż mam w pamięci, jak bardzo mi pomógł mąż Anieli. Bywałem u nich w domu… służbowo – dłuższą chwilę szukał właściwego określenia. – Zawsze miała dla mnie dobre słowo, uśmiech, ale nigdy się nie wtrącała, nie gadała głupot, nie pocieszała na siłę. Zostawiała Kazika i mnie z naszymi sprawami. Dobrze wychowała syna, fajnych ma tych wnuków.

– Aniela…

– Tak, zgadzam się z księdzem, że imię pasowało idealnie. Będzie jej brakować. Wszystkim. Jednym bardziej, drugim mniej, ale będzie pustka. Ciekawe, jak ta mała sobie poradzi. – Kiwnął w kierunku okien mieszkania Oli. – Jej też życie nie oszczędza. – Pokręcił ze smutkiem głową.

– A kogo z nas oszczędza? – zapytała Michalina, ale nie otrzymała odpowiedzi. Ciszę przerwał gwizd czajnika. Mikołaj wyłączył gaz, zalał torebkę z herbatą i wyszedł z kubkiem do swojego pokoju. To nie był dobry moment na odpowiedź na to pytanie. Chociaż… Czy kiedykolwiek jest?

Rozdział 2.

– Widziałeś?! Ona ma odkryte kostki w tych trampkach, a ty mi nie pozwoliłeś ich nawet spakować…

– Moim zdaniem to niebezpieczne.

– Ale na pewno bardziej eleganckie niż… to.

– Wolisz zwichnąć kostkę w górach czy wyglądać modnie? Zresztą, nie wiem, dlaczego czepiasz się tych butów. Wyglądasz naprawdę stylowo.

– Naprawdę tak uważasz?

– Nie.

– Adam!

– Mamo!

– Wiesz, że jestem w emocjonalnej rozsypce!

– Dlatego wziąłem cię w góry, żebyś się wyciszyła, ale nie zamilkłaś nawet na minutę.

– Bo jestem zmęczona! Kto to widział piesze wycieczki po deszczu?

– Ciesz się, że nie w deszcz.

– Adam! – Mężczyzna zorientował się, że matka została daleko w tyle. Oparł się o drzewo i skrzyżował ręce w oczekiwaniu na marudzącą turystkę.

Tak, taki był jego plan. Wycieczka w Pieniny, a konkretnie w Gorce, miała pomóc mamie oderwać się od problemów. To, że willa przy ulicy Perłowej była w finansowych tarapatach, od kilku tygodni spędzało sen z powiek Grażynie. Początkowo uważał, że to jej wina, że na to zasłużyła. Gdyby inaczej zarządzała budżetem, gdyby nie dawała tych wszystkich rabatów, gdyby nie organizowała imprez po kosztach… Gdyby… To nie był czas na gdybanie. To był czas na działanie, a musiał przyznać, że kompletnie nie miał pojęcia, jak ratować biznes matki. Właściwie biznes rodzinny, bo przecież i mama, i babcia wszystkie oszczędności wydały na zakup tego miejsca. Nawet mieszkania sprzedały i zamieszkały na piętrze, by posiadłości przy ulicy Perłowej podarować drugie życie. Początkowo wszystko szło dobrze, nawet bardzo dobrze. Salę, w której odbywały się głównie wesele, chrzciny i inne rodzinne przyjęcia, otworzyła, kiedy chodził do podstawówki. Willa była częścią jego życia, była jego domem. Teraz drugiemu domowi groziło bankructwo. Matka, na dziesięć lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego, miała stracić jedyne źródło dochodu. On zresztą też… Dobrze prosperujący rodzinny interes nie był dla niego motywacją do tego, by osiągnąć zawodową stabilizację. Były imprezy, była kasa. Mama nie potrafiła niczego odmówić swojemu ukochanemu jedynakowi, pieniędzy szczególnie… Babcia Krysia była temu przeciwna, ale nigdy nie zabrała głosu. Kręciła tylko głową i wzdychała, kiedy jej córka zlecała kolejne przelewy, zamiast zmotywować dorosłego mężczyznę do wzięcia życia w swoje ręce.

– Ja nie mam siły! – Grażyna dyszała ciężko, złowrogo zerkając na mijających ich turystów, którzy z uśmiechem na ustach podążali w stronę wieży widokowej na Lubaniu.

Atrakcja została otwarta w dwa tysiące piętnastym roku roku. Można z niej było podziwiać malownicze wierzchołki Tatr, Pienin czy Jezioro Czorsztyńskie. Położona w pobliżu Dunacja, od dawna znajdowała się na liście turystycznych celów Adama, ale nigdy nie było mu po drodze. Bo marudni znajomi, bo kac, bo niepogoda – zawsze miał jakąś wymówkę. Kiedy zorientował się, że matka jest naprawdę w złej kondycji psychicznej i nie potrafi podjąć sensownej decyzji, pomyślał, że to dobry moment na dotarcie na wieżę i otwarcie się na nowe widoki. Nie tylko na Gorce, ale przede wszystkim na przyszłość willi przy ulicy Perłowej.

– Już niedaleko. – Uśmiechnął się pod nosem, kiedy Grażyna stanęła obok niego.

– Nie umiesz kłamać, tak samo jak twój ojciec. – Wycelowała w niego palcem z idealnym manicurem, który wykonała tuż przed wyjazdem. – Albo robisz to nawet gorzej.

– Nie dałaś mi szansy poznać tatusia, więc nie mnie to oceniać – westchnął.

– I bardzo dobrze. Nicpoń, łotr, kawał…

– Mamo! – przerwał, nie chcąc słyszeć kolejnych mało przyjemnych epitetów pod adresem swojego biologicznego ojca.

Biologiczny ojciec – tylko tak o nim myślał. Krzysztof, bo tak miał na imię, nigdy nie pojawił się w jego życiu. Zniknął niedługo po tym, gdy dowiedział się o ciąży. Zniknął na dobre. Grażyna deklarowała, że przez kilka tygodni go szukała, ale bezskutecznie. Ani znajomi, ani rodzina – nikt nie potrafił udzielić jej informacji na temat miejsca jego pobytu, stanu zdrowia. Po jakimś czasie przestała wierzyć w ich niewiedzę. Wiedzieli doskonale, ale pewnie na jego prośbę byli dyskretni. Aż nadto. Pozwolili, by Adam wychowywał się bez ojca. Z czasem się z tym pogodziła, ale nie umiała dobrze myśleć o byłym partnerze.

– Dojdziemy na górę i co?

– Zachwycisz się widokiem z wieży, a potem zejdziemy na dół. Przy parkingu jest karczma, zjemy dobry obiad i wrócimy do pensjonatu – nakreślił plan na najbliższe godziny.

– Wszystko jest takie proste według ciebie… – Wiedział, że matka nie mówi o planie wyprawy na szczyt. Wiedział, że uśmiech, humor czy ironia są tylko maską przykrywającą przerażenie. Strach o miejsce pracy, miejsce zamieszkania, los matki… On też się bał. Chyba jak nigdy w życiu. Mimo to skłamał, chcąc i jej, i sobie dodać otuchy:

– Bo jest. Przekonasz się, że jak spojrzysz na świat z wieży, to zobaczysz nowe ścieżki i horyzonty na przyszłość. Chodźmy. – Wyciągnął w kierunku matki rękę i zamknął jej dłoń we własnej. Drżenie wytłumaczył wiosennym chłodem i zmęczeniem wędrówką.

– Nie wiem, czy wypada tak mówić o pogrzebach, ale ten bez wątpienia zaliczyłabym do kategorii pięknych. – Dwie przyjaciółki, Krystyna i Irena, usiadły przy stoliku w altanie mieszczącej się na tyłach pewnej posiadłości przy ulicy Perłowej. Dzień chylił się ku końcowi, dlatego chciały wykorzystać zapowiadający się ciepły wieczór.

Nie był to zwykły dom jednorodzinny. Szyld umieszczony przy bramie wjazdowej oraz furtce jednoznacznie informował o przeznaczeniu miejsca. Willa przy ulicy Perłowej była nie tylko domem Krystyny Wolskiej, jej córki oraz wnuka. Była przede wszystkim jednym z nielicznych miejsc w miasteczku, w których organizowano wesela, chrzciny i inne imprezy okolicznościowe. Na parterze mieściła się przestronna sala, kilka stołów i krzesła, których rozstawienie aranżowano w zależności od wydarzenia i preferencji jego organizatorów. Przestronne okna wychodzące zarówno na ulicę Perłową, jak i na podwórze, w dzień dawały mnóstwo światła. W nocy zaś zachęcały gości do romantycznych spacerów wysypanych żwirem i ozdobionych kwiatami alejkami przy blasku gwiazd. Nad przestrzenią, w której odbywały się bardziej lub mniej huczne zabawy, na gości czekały przytulne pokoje. Odpoczywali w nich po biesiadowaniu, często przedłużając pobyt, by lepiej poznać miasteczko i okolicę.

Najwyższą kondygnację zajmowała rodzina Wolskich – trzy sypialnie i salon z aneksem kuchennym. Kuchnia, prawdziwe i mocno bijące serce domu, znajdowało się na parterze. W cieniu sali, ukryte za drzwiami, przy których niczym strażnicy pięły się krzewy róż, było dostępne dla nielicznych.

Królową tego miejsca od samego początku działalności willi była Irena. Niska, korpulentna, z siwymi włosami, kojarzyła się z delikatnością. Nic bardziej mylnego. Twardą ręką sprawowała rządy w kuchni i nikomu, nawet Krystynie, nie pozwalała się wtrącać w menu. Na początku pracy w willi bywała tylko w dni, w które odbywały się uroczystości – by przygotować jedzenie i nadzorować proces podawania posiłków. Z czasem zaczęła przychodzić codziennie, by osłodzić sobie samotność. Zwykła mawiać, że ta choroba doskwiera jej na stare lata bardziej niż problemy z krążeniem. Na co dzień mieszkała w kamienicy – tej samej, co Ola Szulc i Mikołaj Sarnecki. Nie miała męża, nie miała dzieci. Jej jedyną rodziną byli Wolscy. Pytana o przyczynę, odpowiadała, że tak miało być. Kiedy pytała sama siebie, próbowała zagłuszyć szept serca: sama dokonałaś takiego wyboru. Pozwoliła odejść swojej pierwszej miłości. Odepchnęła Antoniego, a właściwie uznała, że jego marzenia są ważniejsze od niej. Nie zaryzykowała. Nie wyjechała. Została w miasteczku. Sama. On był daleko. Szczęśliwy. Podobno. Od matury, podczas której widzieli się po raz ostatni, minęło pięćdziesiąt lat od ostatniej rozmowy…

– Słuchasz mnie, Irenko?

– Przepraszam, zamyśliłam się – przyznała, sięgając po dzbanek z herbatą. Do kwiatowych filiżanek wlała aromatyczny napar.

– Dziś chyba taki dzień, dzień zadumy. Różne myśli się przeplatają… – westchnęła Krystyna.

– Jak pogoda. – Rzeczywiście, po ulewie, która towarzyszyła pogrzebowym obrzędom, nie było śladu. Słońce chyliło się ku zachodowi z podwójną mocą. Jakby ktoś zadbał o dodatkowe promienie. – Niby taka jest kolej rzeczy. My, starzy, musimy robić miejsce młodym. Ale z odejściem wyjątkowych osób nie sposób się pogodzić.

– Tych, którzy są światłem dla młodych? Serce mi pękało, jak patrzyłam na wnuków Anieli, na Oleńkę, której nieba przychyliła. I nadal będzie przychylać, tylko że prosto z nieba…

– Przynajmniej zdążyła zobaczyć szczęście Filipa, zawsze byli ze sobą zżyci.

– Chciałabym zobaczyć kiedyś szczęście mojego Adasia. – Krystyna zanurzyła usta w delikatnej filiżance. Gdy odstawiała naczynie na spodek, ręka delikatnie jej zadrżała.

– Prędzej ja przestanę być starą panną niż on się ustatkuje – mruknęła Irena. – Jest taki sam roztrzepany jak jego matka. Z całym szacunkiem, oczywiście – dodała przez grzeczność.

– Ja wiem, że daleko mu do ideału, ale to dobry chłopak. Nie zaznał miłości ojca, nie wyniósł z domu wzorca relacji małżeńskiej i pewnie dlatego…

– Przestań go ciągle usprawiedliwiać. To jest wasz błąd, obie z Grażyną usuwacie mu kłody spod nóg. On nie ma pięciu lat. Musi nauczyć się życia. Kiedy was zabraknie i potknie się o pierwszy stos drewna, co zrobi? Nie będzie wiedział, że trzeba się podnieść, otrzepać, pokonać przeszkodę i iść dalej. Nie możecie być ciągle jego ochraniaczami na kolana.

– Jesteś dla niego bardzo krytyczna, Irenko – obruszyła się Krystyna. – Chcemy po prostu dla niego jak najlepiej.

– Jestem wobec niego uczciwa. Chcecie najlepiej według własnego uznania, nie myśląc o jego drodze, którą musi pokonać.

– Teraz na pewno pokonuje niełatwą drogę… – Wolska uśmiechnęła się mimowolnie.

Pomysł wyjazdu matki i syna zaskoczył ją. Pozytywnie, choć nie powiedziała tego głośno ani córce, ani wnukowi. Wiedziała, że Grażyna potrzebuje oddechu. Tak, była roztrzepana, ale miała też dobre serce, które w biznesie na dłuższą metę przestało być opłacalne, a z czasem zaczęło przynosić coraz większe długi. Mimo ogromnych chęci skromna emerytura nie pozwalała na reperowanie willowego budżetu. Jedyną formą pomocy było wsparcie duchowe, które na tym etapie przestało wystarczać. Mimo że było matczyne. Najszczersze i największe na świecie.

Rozdział 3.

Księgarenka przy ulicy Miłosnej była zamknięta. Żadnej kartki na drzwiach do kiedy, dlaczego. To było zbędne. Każdy z mieszkańców miasteczka wiedział, jaki jest powód. Każdy cierpliwie czekał na powrót Oli do pracy. Każdy z mieszkańców miasteczka wiedział, że księgarenka nie będzie tym samym miejscem. Choć Aniela nie była jej właś­cicielką zbyt długo, większość lokalnej społeczności zdążyła oswoić się z myślą, że to ona zadba o rozkwit tego miejsca po wyjeździe Brzozowskiego. Remont, który odświeżył pomieszczenia, ale nie zniszczył ducha lokalu, upewnił stałych bywalców miejsca w przekonaniu, że nowa gospodyni zadba o księgarenkę należycie…

Michalina cicho westchnęła, przesuwając dłonią po klamce. Wiedziała, że drzwi nie ustąpią. Idąc jednak do pani Basi, która na ulicy Miłosnej sprzedawała najpyszniejsze pieczywo w miasteczku, nie mogła nie przystanąć. Nie zatrzymać się, nie pomyśleć. Od pogrzebu Anieli minął już tydzień. Zastanawiała się, czy to dobry moment na to, by odwiedzić Olę. Wciąż miała w pamięci dobre serce, jakie dziewczyna okazała jej tamtego dnia… Chciała pokazać, że docenia, pamięta, jest. Że potrafi nie tylko przyjmować dobro i pomoc, ale także sama wspierać drugiego człowieka.

Poprawiając przeciwsłoneczne okulary na nosie, odwróciła się i w niedozwolonym miejscu, jak właściwie każdy klient piekarni, przeszła przez ulicę Miłosną. Drzwi do królestwa pani Basi były otwarte, właścicielka zauważyła ją z daleka.

– Zamknięte, zamknięte – machnęła ręką. – Nie wiem, kiedy Ola wróci do pracy. Od pogrzebu tylko raz tu Artura widziałam i tyle. Pusto, głucho, żadnej informacji.

– Myślę, że Adamscy mają teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Dzień dobry. – Michalina stanęła przy ladzie i rozglądała się po zapełnionych pieczywem oraz ciastkami półkach. – Czy jest chleb ze słonecznikiem?

– Odłożyłam dla Mikołaja. – Właścicielka schyliła się i z półki pod kasą wyjęła bochen. Włożyła go do bawełnianej torby z logo swojej piekarni, którą dawała tylko stałym klientom. Michalina nie należała, jeszcze, do tego grona, ale jej stryj tak. – Ja wszystko rozumiem, Michaśka, ale przecież to jest biznes. Jak ja bym piekarnię na Bóg wie ile zamknęła, to kto by was wszystkich nakarmił? No kto?

– Z całym szacunkiem dla księgarenki, ale jednak książki nie są niezbędne…

– A właśnie, że są! – Pani Basia uniosła głos. – Książki są pokarmem dla duszy, dla serca. Kolejne rozdziały są jak kęsy, którymi się delektujemy, a one rozbudzają wyobraźnię. Książka smakuje, książkę można wąchać. Dzięki książkom ucieka się do innego świata, a czasem to bardziej potrzebne niż ciastka. Ty nie jesteś stąd, więc nie wiesz, jak ważna dla miasteczka jest ta księgarenka. Dla ludzi spragnionych kontaktu z drugim człowiekiem, dla samotnych dusz, którzy w Oli i bohaterach powieści znajdują przyjaciół. Dla dyskusyjnego klubu Lisieckiej i Małeckiej, które wyciągnęły z domu wielu seniorów…

– Ma pani rację, nie jestem stąd. – Sarnecka przerwała ekspedientce. – Mogę zapłacić?

– A może jeszcze serniczka byś wzięła? – zaproponowała, jak gdyby nigdy nic. Jakby nie uraziła, jakby nie sprawiła przykrości. Może po prostu pani Basia nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo Michalina pragnęła być stąd. Pragnęła być skądkolwiek…

Do kamienicy wracała niespiesznie. Dzień zapowiadał się naprawdę ciepło i słonecznie, wyschnięcie kałuż po nocnej ulewnie było kwestią godzin, ale nie potrafiła się tym cieszyć. Ciągle w uszach słyszała słowa pani Basi. Niby prawdziwe, ale tak bolące… Jej pobyt w miasteczku się przedłużał, a ona nie podjęła żadnej konkretnej decyzji. Siedziała na głowie stryjowi, bez pracy, bez pomysłu na siebie i planu na przyszłość. Wątpiła, by w miasteczku ktoś potrzebował specjalisty od conentu, czyli treści zamieszczanych w internecie. Posty w social mediach, teksty wspierające proces pozycjonowania stron w wyszukiwarce – na tym się znała. Nie wykluczała przekwalifikowania się, gdyby zaszła taka konieczność. Świat nie kończył się przecież na marketingu. By jednak zmienić profesję, musiała zacząć poszukiwania nowych ścieżek. A ona ciągle stała w miejscu…

– Cholera jasna! – Z zamyślenia wyrwał ją zimny, a właściwie deszczowy prysznic. Kałuża, która do tej pory znajdowała się na jezdni, wylądowała na jej jasnej sukience. Czerwony, sportowy samochód nie zatrzymał się ani na sekundę. Z na pewno wyższą niż dozwolona prędkością skręcił w kierunku centrum.

Michalina zdecydowanie musiała przyspieszyć. Sukienka natychmiast potrzebowała pralki. A ona konkretnych działań. Postanowiła zacząć od telefonu do Eweliny, który ciągle przekładała na lepszy termin. To było bez sensu. Przecież nigdy nie ma idealnego momentu na trudne rozmowy, a pogawędka z przyjaciółką zapewne nie będzie należała do przyjemnych. Milczała, zdecydowanie za długo. SMS-y i wiadomości na komunikatorze od Eweliny przestały przychodzić. Ileż można było pukać do drzwi, których nikt nie otwierał…?

Wchodząc na dziedziniec kamienicy, Michalina zauważyła Olę. Pracownica księgarenki nie była sama, towarzyszyła jej rudowłosa kobieta. Kilka razy widziała ją przez okno, pewnie była kimś bliskim dla podopiecznej Anieli. Sarnecka nie zdecydowała się jednak na rozmowę z sąsiadką. Pozdrowiła ją ruchem głowy i zniknęła w klatce.

Zakupy odłożyła na kuchenny blat i od razu pobiegła do łazienki. Wrzuciła brudną sukienkę do bębna pralki, wlała płyn i wybrała odpowiedni program. Nałożyła beżową sukienkę na cienkich ramiączkach, nalała wody do szklanki i usiadła na wersalce w dużym pokoju. Z pamięci telefonu wybrała numer przyjaciółki. Ewelina odebrała po drugim sygnale.

– Coś się stało? – Nie potrafiła i chyba nie chciała ukryć złośliwości. Michalina spodziewała się oschłego przywitania. Zawsze były blisko na odległość, z racji odległości widywały się rzadko. Więź, która połączyła ich w Nałęczowie, pielęgnowały właśnie przez telefoniczne rozmowy czy pogaduchy na internetowych komunikatorach. W ostatnich dniach nie łączyły się w ogóle. Jak nigdy…

– Nie wiem, od czego zacząć… – westchnęła do słuchawki, czując, jak rozpada się od środka. Słowa pani Basi wracały do niej jak bumerang. W rodzinnym mieście nie miała czego szukać, nie chciała. Tutaj była obca, zdana na łaskę stryja, o którym właściwie niewiele wiedziała. Musiała spojrzeć prawdziwe w oczy – znalazła się na życiowym rozdrożu. Na życiowym skrzyżowaniu. I to wielopasmowym.

– Od czego zaczęło się twoje milczenie, wiem doskonale. Sama doradziłam ci wyjazd do miasteczka, w sumie nie wiem, dlaczego… – Ton Eweliny był nieco łagodniejszy. Choć dzieliło je wiele kilometrów, doskonale wyczuła nastrój przyjaciółki. Wiedziała, że Michalina ma wyrzuty sumienia spowodowane brakiem kontaktu. Nie chciała dokładać jej zmartwień.

– Nie ma przypadków. Ten przyjazd tutaj był po coś. Chcę w to wierzyć. I pora zacząć działać.

– Co zamierzasz?

– Muszę coś postanowić z pracą. Do agencji na pewno nie wrócę, do Lublina też nie zamierzam, przynajmniej na razie. Bałam się, że zza każdego rogu wyjdzie ojciec albo… – To imię, przynajmniej na razie, nie chciało jej przejść przez usta. Na samo wspomnienie tamtej majowej sytuacji, poczuła mdłości. Szok, rozczarowanie, obrzydzenie i poczucie bezgranicznej pustki wróciły jak bumerang. – Zadzwonię do Ady i się zwolnię.

– Co potem? Są jakieś perspektywy na zatrudnienie w miasteczku?

– Szczerze? Wątpię. To typowa mała mieścina. Jedna szkoła, urząd, szpital, parę kawiarni przy zabetonowanym ryneczku, kilka sklepów, w których ekspedientki wiedzą wszystko o wszystkich… Ale wiesz… Na mapie miasteczka jest jedno niezwykłe miejsce. To księgarenka na ulicy Miłosnej.

– Opowiesz mi o niej? – poprosiła Ewelina. Michalina oczyma wyobraźni widziała, jak przyjaciółka przysiada na parapecie w swojej starej nałęczowskiej willi i patrzy na aleję, po której przechadzali się wczasowicze.

– To więcej niż sklep z książkami. Dziewczyna, która tam pracuje… Ona bardzo mi pomogła. Niby nic szczególnego, ale tamtego dnia, kiedy przyjechałam, po prostu była. O nic nie pytała, dała coś do picia, porozmawiała. Miałam wrażenie, że się rozumiemy, że jesteśmy po podobnych przejściach.

– Rozmawiałyście jeszcze?

– Chciałam ją odwiedzić z sernikiem, ale nie było jej w domu, a potem… Straciła kogoś bliskiego. Jest w żałobie.

– Ty też. Mimo wszystko, przyjaźniłyście się z…

– To nie była przyjaźń – przerwała stanowczo Michalina. – Widzę to niestety z perspektywy czasu. Przyjaźń nie polega na ciągłym dawaniu. I jeszcze, i jeszcze. Żadna studnia najgłębszego serca nie jest bez dna. Przyjaźń to wymiana – emocji, uczuć, pewnego rodzaju doładowania wewnętrznych akumulatorów. Oczywiście, w trudnych chwilach należy się wspierać. Ale kiedy już ciemne chmury znikną i wyjdzie słońce, trzeba się tym słońcem dzielić. Liczba wspólnie wypitych kaw czy drinków jak widać nie buduje relacji, ale daje przyzwolenie do niszczenia innych.

– Wiesz, że jestem po twojej stronie i nie chcę bronić Oliwii, ale może warto z nią po prostu porozmawiać? Nie wierzę, że nie próbowała się do ciebie dodzwonić. – Taka właśnie była Ewelina. Była przeciwniczką skreślania, niszczenia, zamykania drzwi przed drugim człowiekiem. Uważała, że każdy zasługuje na drugą szansę, bo każdy ma prawo do błędu. Idealni ludzie przecież nie istnieli. Skoro ona nie była idealna, nie mogła tego wymagać od innych. Pewnie dlatego odebrała telefon, mimo jej milczenia i ignorowania prób kontaktu.

– Nie mam pojęcia. Zablokowałam jej numer i profile w mediach społecznościowych – przyznała Sarnecka. – Nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

– Jesteś zbyt biegła w tym internecie. Muszę kończyć, mam klientów. Zlot fanów twórczości Moniki Oleksy, od mojej kawiarni rozpoczynają literacki spacer.

– Dobrze cię było usłyszeć.

– I wzajemnie. Odzywaj się, proszę.

– Będę. Dziękuję.

– Trzymaj się, Sarna! – Połączenie zostało zakończone. Tak samo jak czas milczenia między nimi.

Rozdział 4.

Choć koniec roku szkolnego się zbliżał, dla Mikołaja Sarneckiego nie oznaczało to mniejszej ilości zawodowych obowiązków. Wręcz przeciwnie, wakacje były idealnym czasem do przeprowadzenia większych lub mniejszych remontów czy też prac konserwacyjnych. Zanim jednak w szkole podstawowej w miasteczku miało rozpocząć się szaleństwo związane z odświeżeniem ścian czy wymianą niektórych mebli, na dyrekcję i pracowników placówki czekało jeszcze jedno wyzwanie. Organizacja pięćdziesięciolecia matury. Absolwentów pamiętających egzamin sprzed pół wieku nie zostało już wielu, dlatego szkole tym bardziej zależało na godnym ugoszczeniu seniorów.

W pokoju nauczycielskim trwała właśnie narada. Mikołaj, jako złota rączka, zarządca magazynów i kantorków wszelkich, również w nim uczestniczył. Razem z nauczycielkami języka polskiego i plastyki miał zająć się przygotowaniem sali gimnastycznej.

– Cudownie, cudownie! – powtarzała Danusia odpowiadająca za artystyczny przedmiot. – Z moim kółkiem przygotuję przepiękne kolaże zdjęć z archiwum szkoły i dekoracje, będzie cudownie! – Klaskała w ręce jak mała dziewczynka, a Sarnecki dałby sobie rękę uciąć, że są w podobnym wieku. To były jednak tylko przypuszczenia, bo ani zachowanie, ani codzienne stylizacje nie odzwierciedlały okołoemerytalnego PESEL-u.

Na co dzień nosiła jaskrawe ubrania – długie spódnice, bluzki z frędzlami lub rozszerzanymi rękawami. Na jej szyi zazwyczaj wisiało kilka sznurów korali – również w intensywnych barwach. Dredy podtrzymywała kwiatowymi opaskami. Uczniowie mówili na nią „Pani Wiosna”. Mikołaj musiał przyznać, że to określenie idealnie oddawało zarówno styl, jak i charakter plastyczki.

– Czy zaproszenia zostały już rozesłane? Czy zawierają informację o konieczności potwierdzenia przybycia, abyśmy widzieli, ile osób będziemy gościć? – Młoda polonistka była bardzo konkretna, co go cieszyło. Liczył, że dzięki temu prace przygotowawcze przebiegną dość sprawnie i nie zajmą każdego popołudnia.

– Tak, nasi drodzy absolwenci do końca tygodnia mają potwierdzić obecność – oznajmiła pani dyrektor. – Do osób mieszkających wciąż w miasteczku zaproszenia nosił osobiście pan wicedyrektor, aby podkreślić rangę wydarzenia. Do tych z innych miejscowości, nadaliśmy listy polecone. Większość już odebrała, pani Luiza – wskazała na sekretarkę – kontroluje sytuację.

– Czy organizujemy jakąś część artystyczną? – zapytał nauczyciel muzyki. – Oczywiście kilkunastominutową, nasi goście muszą mieć przede wszystkim siły i czas na wspólne biesiadowanie. – Uśmiechnął się znacząco.

– Nie – odpowiedziała stanowczo dyrektorka. – Powiem kilka słów i to wszystko. To ma być ich dzień. Pan niech się wykaże na apelu z okazji zakończenia roku szkolnego – dodała kąśliwie. Mężczyzna pokiwał głową i wrócił do scrollowania ekranu w telefonie. – Czy wszystko jasne?

Każdy wiedział, za co odpowiada, dlatego spotkanie zakończyło się bez zbędnego przeciągania. Tuż po nim kończyła się zmiana Mikołaja, dlatego powoli wracał do domu. Musiał przyznać, że od kiedy zamieszkała z nim Michalina, lubił te powroty. Ktoś czekał na niego w domu. Pachniało obiadem. Ciepłem, nie było tej przytłaczającej pustki. Nie wiedział, dlaczego i do kiedy bratanica u niego zostanie. Nie pytał. Cierpliwie czekał, aż sama zacznie rozmowę. Czuł, że stanie się to niebawem – czas mijał, a ona pozostawała bez pracy. Podejrzewał, że sytuacja zawodowa zmusi ją do podjęcia jakichś decyzji.

Od progu mieszkania powitał go zapach mielonych. Do tego młode ziemniaczki z koperkiem i mizeria – dla niego tak smakowała uczta. Nie był miłośnikiem wymyślnych dań, cenił kuchnię polską i tradycyjne potrawy. Przed przyjazdem Michaliny gotował sam albo stołował się u pani Irenki, a właściwie w willi przy Perłowej. Dotarło do niego, że nie był tam od przyjazdu Michaliny. Wypadało zajrzeć i się pokazać, by nie zyskać wroga w osobie szefowej kuchni. To by było kulinarne samobójstwo.

– Cześć! – Wesoły głos bratanicy dochodził z kuchni, kończyła pichcenie. – W samą porę, wujku!

Zmiana w jej zachowaniu była widoczna gołym okiem i uchem. Do tej pory przygaszona, mało wylewna, dziś z uśmiechem na ustach przekręcała kotlety. Czy cicho podśpiewywała? Nie, to pewnie dźwięki z dziedzińca, przecież na terenie kamienicy swoją siedzibę miała szkoła muzyczna…

Mikołaj przebrał się z roboczych ubrań – szarej koszulki i niebieskich spodni na szelkach w domowe ciuchy. Umył ręce i twarz. Kiedy wszedł do kuchni, Michalina właśnie nalewała do szklanek kompot. Zajął miejsce przy oknie.

– Ostatecznie zwolniłam się z pracy – oznajmiła, siadając naprzeciwko niego.

– Mam wrażenie, że cię to cieszy?

– Wiesz… Poczułam coś na kształt ulgi, że zrobiłam choć jeden krok naprzód.

– To dobrze, w takim razie. – Naprawdę tak uważał. Nawet w najtrudniejszym zawodowo i życiowo okresie swojego życia podążał za głosem serca i szukał wewnętrznego spokoju. Ten spokój właśnie bywał jedyną kotwicą, jedyną stałą w otaczającej go rzeczywistości. Mimo wszystko, na przekór wydarzeniom, rzucanym oskarżeniom, także ze strony najbliższych.

– Nie wrócę do Lublina, do Nałęczowa, w rodzinne strony… Nie chcę.

– Nic na siłę. – Mikołaj nałożył sobie mizerii z białej salaterki. – Nikt cię stąd nie wyrzuca. Mnie… Jest raźniej…

– Wiem, że siedzę ci na głowie, ale…

– Porozmawiamy, gdy będziesz gotowa. W twoim życiu musiało stać się coś naprawdę trudnego, skoro porzuciłaś dobrze znany świat i przypomniałaś sobie o stryju – wzruszył ramionami Sarnecki. – Ja cię nie popędzam, bo sam nie jestem gotowy, by ci opowiedzieć, co tak naprawdę poróżniło mnie z twoim ojcem – westchnął. – Ja milczę, ty również masz do tego prawo.

– Chcę znaleźć pracę tutaj i wtedy coś wynająć, choć pokój…

– Bez sensu – machnął ręką. – Tutaj jeden pokój jest wolny, chyba że przeszkadza ci mieszkanie ze starym wujkiem, co naturalne w twoim wieku.

– Nie przeszkadza, ale… Jestem przyzwyczajona do stania na własnych nogach. W ogóle to ja chyba ci nie podziękowałam za to, że przyjąłeś mnie pod swój dach, zadowoliłeś się zdawkowymi informacjami i o nic nie pytasz.

– Jesteś Sarnecka, a my nie lubimy być pytani, kiedy nie mam ochoty na odpowiedź. A twoją wdzięczność czuję – przyznał. – Chociażby ten obiad, zdaję sobie sprawę, że nie zrobiły go krasnoludki. – Uśmiechnął się.

– Dziękuję, naprawdę. – Odwzajemniła uśmiech. Chyba nigdy nie widział tyle radości w jej oczach, co dziś. Poczuł ukłucie w sercu.

– Możesz tu zostać, jak długo zechcesz.

– Dziękuję. – Padło po raz kolejny. I ponownie szczerze. Z ogromną wdzięcznością za podaną dłoń. Za wikt i opierunek. Obiad zjedli w milczeniu. Oboje czuli, że przyjdzie czas, by wypowiedzieć więcej słów.

– Czy ty wiesz, co się stało?

– Jeszcze nie – przyznała Krystyna, wchodząc do kuchni w willi przy ulicy Perłowej. Podniesiony ton, wypieki na twarzy i drżące ręce Ireny zwiastowały naprawdę ważną wiadomość. Zajęła miejsce w swoim ulubionym fotelu obok drzwi prowadzących do ogrodu i czekała na wieści. – No? – ponagliła przyjaciółkę.

– Dostałam zaproszenie! – Irena sypała do garnka łyżeczki soli. Krystyna z niepokojem liczyła kolejne porcje przyprawy. Jeszcze jeden ruch ręką i ziemniaki… – Na pięćdziesięciolecie matury!

– To wspaniale. Uważam to za piękny zwyczaj w naszym miasteczku. – Krystyna odetchnęła, widząc, że Irena odkłada solniczkę. – Sama byłam rok temu na takim spotkaniu, było bardzo sympatycznie.

– Ty to ty, ja to ja. Po co tam pójdę?!

– To nie idź, jeśli nie masz ochoty.

– Nie pójdę i co powiedzą? Mieszka w miasteczku, obłożnie chora nie jest i nawet na chwilę się nie pojawi.

– Więc w czym tak naprawdę leży problem?

Irena machnęła ręką i wytarła dłonie w fartuszek. Choć chwilowo jej nadzór nad garnkami nie był potrzebny, nie dołączyła do Krystyny, nie zajęła zgodnie ze zwyczajem taboretu w kuchennym kąciku. Wpatrywała się w pokrywki, jakby kryła się w nich odpowiedź na najważniejsze pytania świata.

– Oprócz oczywiście faktu, że ludzie będą gadać, a już na pewno Basia z piekarniczego – Krystyna uśmiechnęła się pod nosem. Właścicielce piekarni nie można było odmówić pysznych wypieków, długiego języka i tendencji do oceniania ludzi. Wolska doskonale wiedziała, że Irenka nie przepada za nią.

– Ja się po prostu martwię – przyznała cicho kucharka, skubiąc materiał fartuszka. Milczała, a Krysia nie przerywała tej ciszy. Wiedziała, że za chwilę usiądzie na stołku obok niej i głośno wypowie gryzącą ją od środka prawdę. Tak też się stało. Irena ciężko opadła na taboret i spuściła głowę. – Stara baba jestem, a myślę o dziecinnych mrzonkach…

– Przecież Antoni nie bywa w miasteczku od lat! – Krystyna od razu zrozumiała, że rozterki Ireny mają konkretne imię. Doskonale znała historię ich związku, także dość smutny koniec. – Dlaczego miałby się nagle pojawić? Myślę, że mało prawdopodobne, że przyjedzie. – Pogładziła przyjaciółkę po pomarszczonej dłoni. – Po tylu latach rzadko kiedy odwiedza się stare kąty. Chyba że…

– Ma się przeszłość do rozliczenia. – Irena dokończyła jej myśl. – A on już zamknął za sobą wszystkie drzwi – dodała pewnie i gwałtownie wstała, widząc, jak pokrywka na jednym z garnków nerwowo podskakuje.

Krystyna chciała coś jeszcze wtrącić, ale ktoś zapukał do drzwi wychodzących na ogród. To musiał być stały bywalec willi przy ulicy Perłowej. Tylko tacy, tylko przyjaciele domu i stali klienci restauracji, bliscy sercu Ireny, znali to wejście. Wolska przekręciła klucz w zamku. Na podwórzu stał Mikołaj Sarnecki.

– Dawno cię u nas nie było! – Szczerze ucieszyła się na widok gościa. – Zapraszamy, zapraszamy.

– Bratanica przyjechała, to ma gdzie jadać! – rzuciła Irena, odpalając palnik pod kolejnym garnkiem – Kopytka zje? – zapytała Mikołaja.

– Normalnie bym nie odmówił, ale jestem po obiedzie… – Miał swoje lata, ale stanowczy ton Ireny, którą pamiętał jeszcze z czasów, gdy pracowała na szkolnej stołówce, budził w nim respekt.

– Gotuje ci ta młoda?

– A gotuje, pani Irenko. I to całkiem dobrze. Jak jej matka. – Uśmiechnął się pod nosem. – Dlatego chciałem przeprosić, że ostatnio tu nie bywam… To nie tak, że zapomniałem… Po prostu…

– Po prostu w twoim domu znowu pachnie domem – dokończyła za niego Krystyna. – Nas to bardzo cieszy – wypowiedziała się za przyjaciółkę.

Michalina zamknęła się w swoim tymczasowym pokoju zaraz po wyjściu stryja. Położyła się na tapczanie, a jej wzrok powędrował w kierunku czerwonej walizki. Bagaż leżał obok starej, drewnianej szafy. Nie wypakowała jej do końca. Sama siebie łudziła, że jest tu na chwilę, że wszystko się ułoży, że samo się ułoży. Nie. Nie ułoży się, a na pewno nie samo…

Po powrocie z zakupów wysłała e-maila z wypowiedzeniem. W ciągu kilku minut dostała od szefowej odpowiedź z prośbą o pilny telefon. Oddzwoniła. Mimo tego, co wydarzyło się w Lublinie, wciąż lubiła swoją przełożoną. Adrianna dała jej szansę kilka lat temu, a ona, miała nadzieję, że ją wykorzystała. Była dobrą szefową. Kiedy się zasłużyło, pochwaliła. Kiedy trzeba było, zganiła, ale w kulturalny sposób. Chciała, by z każdej trudności członkowie jej zespołu wyciągali wnioski na przyszłość i uczyli się na własnych błędach – przede wszystkim tego, jak powtórnie ich nie popełniać.

Michalina jeszcze przed obroną pracy magisterskiej zaczęła pracę w niewielkiej agencji interaktywnej. Firma, którą tworzyło kilkanaście osób, zajmowała się promowaniem innych marek w sieci. Media społecznościowe, pozycjonowanie, kampanie reklamowe – oferowała klientom to, co niezbędne do zaistnienia w internetowym świecie. Michalina odpowiadała za content, czyli za treści, które trafiały do postów, reklam czy na strony WWW. Układała newslettery, dbała o zapełnienie treściami nowopowstającego sklepu online czy kreowała slogany, które zachęcały do kliknięcia w reklamowy baner. Lubiła swoją pracę i swoich klientów. To dzięki nim poznała Ewelinę – przecież pierwszy raz była w Nałęczowie służbowo. Ze współpracownikami darzyli się sympatią. Szybko łagodzili spięcia wywołane goniącymi terminami czy wysokimi wymaganiami klientów. Starali się być jak rodzina, choć nie przekraczali pewnych granic w relacjach. Michalina pozwoliła sobie na to tylko raz, w jednym przypadku.

Oliwia była graficzką. Przygotowywała zarówno makiety stron i sklepów internetowych, jak i ilustracje publikowane w mediach społecznościowych. Miała talent, wyczucie, którego nie uczą na akademii czy kursach online. Wystarczyło przekazać jej wytyczne, pomysł, cel i grafika była gotowa. Owszem, nie każda przechodziła przez klienckie sita, ale każda niosła przekaz, przykuwała uwagę i zostawała w pamięci. A o to przecież chodziło w marketingu internetowym – by wyróżnić się w gąszczu powstających w każdej minucie treści.

Dość szybko Adrianna zdecydowała, że Oliwia i Michalina będą stanowiły zawodowy duet – część ilustracji potrzebowała bowiem konkretnego tekstu. Szybko znalazły wspólny język i chętnie realizowały projekty nawet po godzinach. Nie spędzały jednak tego czasu w biurze. Chętnie jadały pizzę we włoskich knajpach, raczyły się ciastkami w cukierniach czy zajmowały kanapy w swoich salonach. Po prostu się polubiły. Miały podobne poczucie humoru i spojrzenie na świat. Łączył je także brak matki… Matka Michaliny wyjechała, świadomie zostawiając córkę i męża samych. Matka Oliwii zmarła niedługo po rozwodzie, a biologiczny ojciec graficzki nie poczuwał się do obowiązku zajęcia się dziećmi, przecież miał nową rodzinę… Tak też Oliwia i jej siostra trafiły pod opiekę dziadków, którzy w miarę skromnych możliwości, tworzyli im ciepły, dostatni dom. Michalina lubiła ich odwiedzać i mocno przeżyła ich odejście. Tamten moment jeszcze bardziej zbliżył przyjaciółki do siebie. Starsza siostra Oliwii była wówczas w ciąży, więc myślała przede wszystkim o sobie i o zdrowiu swojego dziecka. Miśka otoczyła przyjaciółkę opieką i na jakiś czas pozwoliła jej zamieszkać u siebie. Myślała, że to wydarzenie scaliło je na zawsze. Pomyliła się…

Tamtego majowego dnia, kiedy zdecydowała się spakować czerwoną walizkę, zrozumiała, że nic nie jest dane na zawsze, a żadna relacja nie jest stała. Najbardziej bolało ją to, że wtedy straciła nie tylko przyjaciółkę. Zrozumiała, że nie tylko przyjaciółka, a właściwie osoba, o której tak myślała, ją zdradziła, oszukiwała przez tyle miesięcy. Na świecie zostali jej tylko matka, mieszkająca tysiące kilometrów od niej, Ewelina i stryj, z którym przez lata nie miała kontaktu. Nie przypuszczała, że to jego mieszkanie stanie się jej bezpieczną przystanią…

PODZIĘKOWANIA

Dziękuję moim Rodzicom i Bratu za wsparcie w codzienności i przy realizacji marzeń. Nauczyliście mnie latać i nie pozwalacie lądować. Dziękuję!

Dziękuję mojemu Narzeczonemu Karolowi za to, że towarzyszy mi nie tylko podczas literackich wędrówek.

Dziękuję moim Przyjaciółkom, które niezmiennie kibicują mi w procesie twórczym i trzymają kciuki za spełnienie marzeń. Atomowe wsparcie okazują mi: Bobas, Aleksandra, Domi, Karolcia, Kasia, Kiki, Ola, Sybilla, Weronika oraz Zofia Wiktoria. Dziękuję, Dziewczyny!

Dziękuję znajomym Pisarkom – szczególnie Agnieszce Krawczyk i Magdalenie Kordel, które służą dobrą radą i wsparciem.

Dziękuję Zespołowi Literackiej Blogosfery skupionej wokół Filii nr 8 Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie – Ekipie, która motywuje i inspiruje na każdym etapie pracy twórczej.

Dziękuję Patronom i Recenzentom, którzy wzięli moją powieść pod swoje skrzydła. Wiem, ile czasu wymaga promocja książki – dziękuję za Wasz czas i zaangażowanie w działania.

I przede wszystkim…

Dziękuję Wydawcy, który dał szansę Księgarence na Miłosnej, a teraz Willi przy Perłowej. Dziękuję za to, że uwierzyliście w moje historie i zdecydowaliście się pokazać je światu. To dzięki Wam spełniam swoje marzenia!

Dziękuję Czytelnikom, którzy zdecydowali się odwiedzić tytułową willę. Jestem ogromnie szczęśliwa i wzruszona. Mam nadzieję, że czas spędzony z bohaterami zapamiętacie na długo, a opowieść wlała w Wasze serca ciepło i nadzieję. Do zobaczenia na spotkaniach autorskich i targach książki – będzie mi bardzo miło, jeśli poznamy się osobiście i porozmawiamy nie tylko o książkach!

Jeśli będziecie chcieli podzielić się wrażeniami po lekturze, za co będę ogromnie wdzięczna, zapraszam do kontaktu przez moje media społecznościowe:

Facebook: Paulina Molicka – strona autorska

Instagram: dropsksiazkowy

Redakcja: Justyna Mrowiec

Korekta: Katarzyna Barcik

Skład: Izabela Kruźlak

Konwersja do ePub i mobi: mBooks. marcin siwiec

Projekt okładki: Maciej Pieda

Portret autorki: Edyta Bawłowicz

Redaktorka prowadząca: Angelika Ogrocka

Grafika: freepik.com

Wydanie I © Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2024

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8274-403-3

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon