Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 14.10.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Piękna opowieść o nostalgii za minionymi czasami, więziach społecznych i drugich szansach.
Po latach życia w mieście Berenika wraca do rodzinnych Starych Lip, gdzie w odzyskanym domu dziadków próbuje odnaleźć siebie na nowo. Otoczona wspomnieniami i ciszą wsi, zmaga się z samotnością, szukając swojego miejsca w społeczności, która zdaje się ją odrzucać. Z czasem jednak odnajduje nowe pasje, zaskakujące przyjaźnie i... uczucia, które nie dają o sobie zapomnieć.
Czasem największa zmiana zaczyna się od powrotu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 278
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tylko przypadek do nas przemawia.
Staramy się czytać w nim, jak Cyganki
odczytują przyszłość z fusów na dnie filiżanki
Milan Kundera, Nieznośna lekkość bytu
Układ przypadków to właśnie przeznaczenie.
Wiesław Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli
Moim Czytelnikom z wdzięcznością
Rozdział 1
Berenika w Starych Lipach
Dzień dobry! Witajcie na moim kanale. Mam na imię Berenika i tym właśnie filmem zaczynam przygodę z YouTube’em. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej i pozwolicie mi zabrać się na przechadzkę po Starych Lipach – miejscu na Ziemi, gdzie czas płynie wolniej, szum lasu koi zszargane nerwy, a obłędny zapach lip w rozkwicie przyprawia o słodki zawrót głowy.
Co ja tutaj robię? Po upływie wielu lat wskutek niebywałego zbiegu okoliczności udało mi się odzyskać rodzinny dom moich dziadków, u których kiedyś spędzałam każde wakacje. To powojenny drewniany cichy świadek niezliczonych, przepięknych chwil, wymagający odpowiedniej troski, opieki czułej ręki, by móc służyć kolejnym pokoleniom. Kocham Stare Lipy całym sercem! W moich filmach chciałabym podzielić się z wami tą miłością, wrażeniami z podróży do moich korzeni, wspomnieniami, które przywiodły mnie tu ponownie, a także etapami odnawiania domu i ogrodu. I przede wszystkim chciałabym pokazać wam piękno polskiej wsi!
Kim jestem, poza tym, że niepoprawną romantyczką, która po trzydziestce rzuciła się w pogoń za marzeniami? Jako graficzka i specjalistka od marketingu w mediach społecznościowych prowadzę własną firmę i wspieram inne biznesy. Jeśli jesteście tym zainteresowani, to odnośnik do mojej strony znajdziecie w opisie pod filmem. Ponadto jestem typem kreatywnej duszy, herbatoholiczką oraz panią Rocky’ego, którego adoptowałam chwilę przed przeprowadzką.
Macie ochotę usiąść ze mną na werandzie mojej babci i poczęstować się filiżanką herbaty z lipowym miodem prosto z lokalnej pasieki? Rozsiądźcie się wygodnie, a ja i Rocky zadbamy o to, byście znaleźli tu relaks, odpoczynek i inspirację.
Poznajmy się! Przedstawcie się w komentarzach i dajcie znać, jak do mnie trafiliście. Remontujecie stary dom? Urządzacie ogród? A może, tak jak ja i Rocky, zaczynacie w życiu coś nowego? Odezwijcie się koniecznie, żebyśmy wiedzieli, ilu z was śledzi naszą przygodę. Czekamy na was w Starych Lipach online! Do zobaczenia już za tydzień!
Podmuch letniego wiatru wpadł do gabinetu przez otwarte na oścież okno i zdmuchnął mi grzywkę z czoła. Czekałam na to z utęsknieniem. W moim wiejskim domku lipcowe upały dawały się dość mocno we znaki i dopiero nadejście wieczoru przynosiło odczuwalną ulgę.
Uzupełniłam ostatnie wolne pola opisu pod filmem i sięgnęłam po wysoką szklankę pełną mrożonej herbaty z miętą. Delektując się orzeźwiającym aromatem napoju, obserwowałam, jak nagranie powitalne oraz kolejny odcinek, który zmontowałam za jednym zamachem, ładują się na platformę.
Gdyby ktoś powiedział mi rok temu, że zostanę youtuberką, odpowiedziałabym mu, żeby puknął się w głowę. Mało tego! Nie uwierzyłabym, że to najmniejsza ze zmian, które spotkają mnie w przeciągu zaledwie kilku miesięcy!
Rozdziawiłabym usta ze zdumienia, gdybym usłyszała, że nie tylko powiem mamie, że rzucam etat i przechodzę na swoje, ale też, że ja i Tereska w szczerej rozmowie wyznamy sobie swoje największe sekrety i weźmiemy razem kredyt, by odzyskać rodzinny dom Bryksych w Starych Lipach. Pokręciłabym głową z niedowierzaniem, że naprawdę uda mi się adoptować kundelka ze schroniska i że to właśnie on stanie się najbliższą mi obecnie istotą. Wytrzeszczyłabym oczy, słysząc, że nie tylko wrócę do Starych Lip, ale przeprowadzę się tam na stałe. Na wieść o tym, że w końcu zamieszkam z Patrykiem, po czym się rozstaniemy, a ja spędzę jedne z najmilszych chwil zbierania się po rozstaniu w mieszkaniu mojej przyjaciółki Anki, przysłoniłabym usta dłonią. Jednakże dowiedziawszy się, że po szesnastu latach moje i Janka ścieżki znów się przetną, nie raz i w iście filmowych okolicznościach, chyba nie utrzymałabym się na nogach, a z mojego gardła wyrwałby się krzyk.
Czym więc było założenie kanału na YouTubie przy tej lawinie zmian?
Nie wiązałam z tym wielkich nadziei, nie miałam też żadnych oczekiwań. Odkąd przeniosłam się na wieś, z dala od rodziny i przyjaciół, z każdą kolejną wideorozmową z Anką, przyjacielem Konradem, mamą czy bratem Arkiem, utwierdzałam się w przekonaniu, że to wcale niegłupi pomysł. Nawet jeśli moje nagrania z remontowych zmagań, ogrodowych postępów i spacerów między polami mieliby oglądać tylko najbliżsi, to zmontowane filmiki stanowiły wygodniejszy sposób niż bieganie z telefonem i oprowadzanie online każdego z nich z osobna. Szalony ciąg wydarzeń, które przytrafiły mi się w czasie ostatnich miesięcy, zachęcił mnie do spróbowania kolejnej nowej rzeczy.
Ostatnie kliknięcia myszką i gotowe. Raz kozie śmierć.
Patrzyłam na własną twarz widoczną na ekranie komputera.
Berenika z YouTube’a wydawała się kipieć energią i promienieć szczęściem, gdy opowiadała sielską baśń o spełnionych marzeniach. Jej entuzjazm udzielał się widzowi, a błyszczące oczy i szczery uśmiech świadczyły o prawdziwości wypowiadanych przez nią słów.
Ale życie to nie bajka. Oglądający dostawali jedynie drobny wycinek życia Bereniki. Ten, który robił wrażenie i o którym miło się opowiadało. Gdyby tylko mieli pojęcie, jak rzeczy faktycznie się miały…
Rozdział 2
Rozstania i powroty
– Nareszcie! Co się z tobą dzieje, Bryksy?! Oddałaś się już sielance pełną gębą i gardzisz łącznością telefoniczną?
Tęskniłam za Anką tak mocno, że nawet jej pełen pretensji ton sprawił mi radość.
Korzystając z błogości, jaka roztaczała się wokół, gdy słońce po całym dniu tropikalnego żaru chyliło się ku zachodowi, wzięłam Rocky’ego na smycz i kroczyliśmy żwawo polną drogą. Niosłam telefon w wyciągniętej dłoni tak, żeby poza moją twarzą Anka mogła nacieszyć oko widokiem dojrzewających zbóż na tle nieba, jakby malowanego akwarelą.
– Chciałabym! – prychnęłam. – Deszcze niespokojne targały sadem przez ostatnie kilka dni, a gdy odzyskałam resztki Internetu, w pierwszej kolejności spożytkowałam je na pracę.
– Dobra, dobra!
Przyjaciółka błysnęła białymi zębami w cwaniackim uśmieszku góralskiej łobuziary. Pewnie jedynie poloniści słyszeli o tym typie negacji – przez podwójne potwierdzenie.
– Pracę, powiadasz? Czyżby w pasiece? – dorzuciła słodko i niewinnie.
Puściłam to mimo uszu. Mieszkałam teraz dwieście kilometrów dalej, lecz wciąż trudno było mi wyobrażać sobie życie bez ciągłej, choćby internetowej obecności Anki.
– Pracę, pracę! Z czegoś muszę wyremontować resztę domu. I jak się okazuje, założyć porządną bramę wjazdową. Najlepiej taką z alarmem i monitoringiem! Nie zgadniesz, kto na początku zeszłego tygodnia zawitał w moje skromne progi!
– Jan Niezbędny? – Anka przygryzła dolną wargę swoich pełnych ust, wyraźnie ubawiona własnym żartem.
– Też. – Machnęłam ręką na znak, że o tym za chwilę. – Patryk! Patryk tu był! Czy ty sobie to wyobrażasz?!
Kamerka wideoczatu zarejestrowała moje oburzenie, bezlitośnie uwidaczniając zmarszczkę między brwiami. Emocje sprzed kilku dni odżyły i uderzyły we mnie kolejną falą.
Mina Anki zrzedła w mgnieniu oka.
– Patryk tam był… – wyszeptała zaskoczona.
Patrzyłam, jak kręci z niedowierzaniem głową. Informacja zaskoczyła ją do tego stopnia, że zabrakło jej słów.
– Patryk tam był?!
Aż podskoczyłam, gdy nagle usłyszałam wrzask niewidocznego na ekranie Konrada. Nie spodziewałam się go w mieszkaniu Anki. Czyżby zamieszkali razem?
– Czego chciał?
Zdążyłam przyzwyczaić się już do myśli, że dwójka moich najlepszych przyjaciół została parą, z czym bardzo długo nie chcieli się ujawnić. W obecnej chwili ich reakcje wskazywały na to, że nie tylko byli razem, lecz także niejako zamienili się osobowościami.
Wściekł się zwykle rozważny Konrad, a kobieta torpeda Anka zachowała stoicki spokój. Całkiem jak w tym filmie, gdzie staruszek całuje pannę młodą w dzień jej ślubu, zamieniają się ciałami, a młody Alec Baldwin czuje, że coś się święci i szuka po całym świecie tej swojej ukochanej w ciele staruszka[1].
Psioczenie Konrada wyrwało mnie z fantazji o tym, żeby ktoś mnie jeszcze tak pokochał, że szukałby po bezdrożach Starych Lip. Czy tym kimś był Patryk? Wyciągając wnioski z doświadczenia, absolutnie nie!
To przecież on zadecydował o naszym rozstaniu, argumentując, że rozmijamy się w życiu i dążymy do innych celów. Po czym po dwóch miesiącach wrócił i wywrócił wszystko do góry nogami! Ot tak sobie przyjeżdża nieproszony do mojego cudownego domku na wsi, który zdobyłam własnymi siłami, a w czym on od początku mi tylko przeszkadzał! Zamiast powiedzieć wprost, że nie podziela moich planów, dawał mi złudne nadzieje, a teraz oczekuje, że jak gdyby nigdy nic otworzę przed nim ramiona? Może to filmowe zagranie, ale raczej nie w moim gatunku.
– Patryk zawitał w moje skromne progi i odstawił niezłą szopkę – wycedziłam.
Uwadze Rocky’ego nie umknęła zmiana mojego nastroju. Przystanął zaskoczony i szczeknął ostrzegawczo.
– To znaczy co? – zainteresowała się Anka.
Konrad przysiadł się do niej, tak że teraz na ekranie widziałam oboje moich przyjaciół.
Przewróciłam oczami.
– Jak to co! Urządził scenę godną programu „Wybacz mi”, deklarując, jak to mnie kocha i błaga o powrót – streściłam, a gdy do moich uszu dotarły moje własne słowa, przeszły mnie ciarki zażenowania.
– I co dalej? – dopytał przyjaciel.
W jego głosie, tak jak uprzednio w spojrzeniu Anki, tliła się obawa. Czyżby podejrzewali, że nie odrobiłam lekcji?
– Nic. – Wzruszyłam ramionami. – Odprawiłam go z kwitkiem, ale nie jestem przekonana, że na tym się skończy.
– Co masz na myśli? – Anka z ciekawości przysunęła się bliżej ekranu.
– Obiecał, że się nie podda i będzie o mnie walczył – oznajmiłam z ironią.
To, co jeszcze jakiś czas temu uznałabym za powód do radości, dziś wzbudzało we mnie głównie frustrację.
– Ożeż ty! – wyrwało się Konradowi.
– A to cwana bestia! – Anka zmrużyła oczy, a na jej twarzy wymalował się grymas przebiegłej lisicy. – A może nie ma czym się przejmować?
– Nie ma? – Uniosłam brwi.
– Noo… Skoro od razu nie padłaś mu w objęcia, to już powinno dać mu do myślenia. Mam nadzieję, że nie zmieniłaś nagle zdania.
– Nie ma takiej opcji – podkreśliłam stanowczo, lecz zauważyłam, że Anka i Konrad wymienili spojrzenia.
– A jak tam Janek? – zapytał ni z gruszki, ni z pietruszki Konrad.
– Normalnie. – Wzruszyłam ramionami. – Współpracujemy, głównie to wymieniamy maile. A co to ma do rzeczy?
– I nie widzieliście się od czasu twojej przeprowadzki? Nie przyszedł cię powitać chlebem i solą? – Ance wrócił przekorny ton.
– Twój humor niezmiennie sardoniczny, a podobno zakochani ludzie łagodnieją – odgryzłam się jej.
– No, no, Bryksy, wreszcie pokazujesz charakter. Tak trzymaj! Już myślałam, że lata moich nauk poszły w las. Poza tym masz całkowitą rację! Konrad przy mnie bardzo złagodniał!
Zaśmialiśmy się chóralnie, każdy po swojej stronie czatu.
– Tak po prawdzie to… tak się złożyło, że Janek przyszedł do mnie na werandę niemal w tym samym czasie co Patryk… – Uznałam, że jednak zwierzę się przyjaciołom z pełnego przebiegu zeszłotygodniowych wizyt.
– Co ty gadasz!
– Ale jazda!
Anka i Konrad po chwili leniwego rozluźnienia ożywili się na nowo.
– Czemu od razu nie mówiłaś?
– I co było dalej? – przekrzykiwali się.
Wzięłam głęboki wdech, zastanawiając się, od czego zacząć. Zawołałam psa i dałam mu znak, że powoli wracamy.
– Janek przyszedł pierwszy. Z miodem. Pogadaliśmy chwilę. Dogadaliśmy się, że sprzedam mu sad dziadka.
Konrad zagwizdał cicho.
– O, ho, ho! Grube działa! – skomentowała Anka.
– Zwyczajne sąsiedzkie interesy – odparłam lekko. – Jemu od początku zależało na sadzie, a mnie na domu. On ma na ten sad pomysł, ja potrzebuję kasy. Win-win.
– No przecież, że win-win. Jak w pysk strzelił! A kto wie, może nawet win-win-win. – Anka poruszyła sugestywnie brwiami.
– Uspokój się – rzuciłam w kierunku słuchawki.
– No co! To przecież twoja pierwsza miłość! Skłam mi prosto w twarz, że serduszko ci nie przyspieszyło na jego widok!
Nie mogłam tego zrobić. Przyjaciółka znała mnie lepiej niż własną kieszeń. Odwróciłam wzrok, udając, że ponownie wołam psa, choć ten biegł już przy mojej nodze.
– Wspomniałaś coś o tym, że jego odwiedziny nałożyły się z wizytą Patryka… – wtrącił Konrad z zaciekawieniem.
– Tak! Pierwszy przyszedł Janek, a gdy już poszedł, przyjechał Patryk. Tylko że Janek zgubił klucze w trawie, gdy głaskał Rocky’ego przy werandzie. Gdy się spostrzegł, zawrócił, by ich poszukać. Zorientował się jednak, że nie jestem sama, i zaczął się wycofywać, a pech chciał, że był to moment kulminacyjny występu Patryka. Nie chciał ujawniać swojej obecności, ale też pozostał w pobliżu, bo chciał się upewnić, no, wiecie, że nic mi nie grozi i koniec końców był świadkiem całej sceny – zakończyłam, a na mojej twarzy pojawiły się wypieki z zawstydzenia.
– No, nieźle – skomentował mój przyjaciel. – Dopiero się przeniosłaś, a już perypetie jak z serialu!
– Skąd wiesz? – dopytała Anka.
– Skąd wiem co?
– Że zgubił klucze, zawrócił i poznał Patrysia z najciekawszej strony?
– Bo je znalazłam! Zaraz po odjeździe Patryka. W pierwszej chwili przestraszyłam się, że to jego. Potem ruszyłam szukać Rocky’ego i zastałam Janka czającego się wciąż w moim ogrodzie.
Konrad kiwał głową ze zrozumieniem. Albo zachodzące powoli słońce odbijało się w ekranie mojego smartfona, albo w oczach przyjaciela dostrzegłam błysk.
– Coraz ciekawiej – mruknęła przyjaciółka z nieskrywanym zainteresowaniem. – Szkoda, że nie wyszedł. Może Patryk szybciej zrobiłby odwrót?
– Może… Nieważne – ucięłam temat. – Tak wam tylko chciałam opowiedzieć w ramach ciekawostki przyrodniczej.
– Ciekawostka jak ta lala!
– Prosimy o więcej!
Anka i Konrad znów zaczęli mówić jednocześnie.
– Możesz też relacjonować od razu na YouTubie w wersji premium dla patronów. Za takie rewelacje my z Konradem chętnie postawimy ci niejedną kawę. – Anka wyszczerzyła zęby w szyderczym uśmiechu.
Zademonstrowałam niezwykle dojrzałą postawę i pokazałam jej język.
Konrad szturchnął dziewczynę łokciem, a do mnie powiedział:
– Wypadłaś fantastycznie! Świetnie się ciebie ogląda!
– Czekam na odcinek live z pasieki. – Przyjaciółka nie dawała za wygraną z podpuszczaniem mnie.
– Ja ciebie też! – odparłam z udawaną czułością, po czym dodałam: – Dobra, kochani, muszę kończyć i pędzić do domu. Komary zaraz mnie pochłoną żywcem. Na szczęście mam niedaleko!
– Leć! Pa, pa!
– Kochamy cię!
– A ja was!
Posłałam całusa do obiektywu aparatu i się rozłączyłam. Zachęciłam psa do szybszego truchtu, zachwycając się wieczornym niebem rozpościerającym się nad Starymi Lipami. Strasznie brakowało mi tej dwójki, ale ani chwili nie żałowałam podjętych decyzji. Nawet jeśli do ich konsekwencji cały czas musiałam się jeszcze przyzwyczajać.
* * *
Ostatni kawałek pokonałam biegiem. Wróciłam na przełaj przez sad, opędzając się od krwiożerczych owadów. Rocky czerpał sporą radość z przeskakiwania wysokich traw. Moje spojrzenie podążyło za nim i spoczęło na otaczającym go ogrodzie, który był nim wyłącznie z nazwy.
„Daleka droga przede mną, a mam tylko dwie ręce” – pomyślałam, odpędzając komary machnięciem dłoni.
W mojej pamięci tkwił jak żywy obraz ogrodu babci Jadzi, pełnego różnorodnych kwiatów, których rozsady przeplatały grządki warzyw i ziół. Gdy tylko zamykałam oczy, niemalże przenosiłam się w czasie. Wyjątkowa mieszanka ogrodowych zapachów w lipcowym słońcu znów uderzała mnie w nozdrza. Pragnęłam z całych sił odtworzyć to miejsce takim, jak je zapamiętałam, zwłaszcza gdy łaskawy los sprawił, że zdołałam je odzyskać. Chciałam, by tak jak za jej czasów na werandzie odbywały się przyjacielskie spotkania i spontaniczne pogawędki, a serdeczna społeczność Starych Lip zapisała się we wspomnieniach kolejnego pokolenia.
Tymczasem od przeprowadzki nie nawiązałam na miejscu żadnych nowych znajomości. Dni upływały mi na pracy. Zajęta realizacją zleceń, samodzielnym odnawianiem domu i planami ogródkowych rewolucji, oddawałam się jej z jeszcze większym skupieniem także wieczorami. W wolnych chwilach, gdy nie zajmowałam się grafikami dla klientów, chętnie zapadałam się w miękkie siedzisko fotela wypoczynkowego i rysowałam na tablecie. Wróciłam też do starej pasji i z lubością szkicowałam, słuchając magicznych koncertów ptaków zamieszkujących pobliskie lipy i żab z okolicznego stawu.
Czas mijał, a sytuacja się nie zmieniała. Najbliżej położony dom wydawał się opuszczony. Z Jankiem nie widziałam się od czasu spotkania na werandzie. Brak towarzystwa, na który nigdy dotąd nie mogłam narzekać, coraz mocniej zaczynał mi doskwierać.
W powieściach czy serialach, które przychodziły mi na myśl, zawsze następowała taka scena, w której bohaterka zaczynająca nowe życie w nowym miejscu przychodzi do lokalnego baru albo sklepu, gdzie poznaje sprzedawczynię. Ta zna we wsi wszystkich, a cała wieś już huczy, że nasza bohaterka się przeprowadziła. Wszyscy śledzą to wydarzenie z zapartym tchem, pytają, kim ona jest i co zamierza. Cóż, winiłam siebie samą, że na podstawie sielskich romansów ubzdurałam sobie taki scenariusz, a że potwierdzały go moje wcześniejsze doświadczenia, właśnie tego oczekiwałam.
Stare Lipy bynajmniej nie powitały mnie tłumem ciekawskich sąsiadek zaglądających mi w okna. Szczerze mówiąc, nie powitały mnie w ogóle. Nikt się już tutaj nie interesował tym, co się dzieje we wsi, a na pewno nie na taką skalę, jak to zapamiętałam. Takie zdążyłam odnieść wrażenie już po pierwszych spacerach po wsi i obowiązkowej wizycie w miejscowym spożywczaku.
Na mój widok młodziutka sprzedawczyni z niechęcią odłożyła telefon, na którym coś oglądała, i ciężko podniosła się z krzesła. Stanęła przy kasie i bez słowa czekała na mój ruch.
– Dwie bułki z ziarnami i mleko poproszę.
Dziewczyna skasowała produkty, nie zaszczycając mnie spojrzeniem, zapytała, czy płacę kartą, po czym rzucając na ladę skrawek papieru wyrwany z terminala, chwyciła z powrotem za swój smartfon i wróciła na miejsce na krześle.
Wracając do domu, nie spotkałam nikogo. Ani w sklepie, ani na przystanku, ani nigdzie po drodze nie zauważyłam choćby przypiętego ogłoszenia. Stare Lipy jakby wymarły. Z pozoru nic się tutaj nie zmieniło, a jednak zmieniło się wszystko. Jak wszędzie. Nie mam pojęcia, co sobie wyobrażałam. Owszem, przeprowadziłam się w niezwykle bliskie mojemu sercu miejsce, nie wsiadłam jednak w wehikuł czasu.
W mojej pamięci Stare Lipy wciąż były wioską osadzoną mocno w latach dziewięćdziesiątych. Nie przypuszczałam, że relacje międzyludzkie także tutaj uległy zmianie. Ludzie już nie rozmawiali ze sobą, stojąc przy płotach. Babcie – gospodynie w chustkach na głowach – nie spotykały się na modlitwy przy kapliczce na rozdrożu. Wioska nie była już tym samym miejscem. Nie wiedziałam, ilu starych mieszkańców pamiętających moich dziadków, wujka, tatę i mnie z dzieciństwa wciąż mogłam tu jeszcze spotkać.
Przemierzałam godzinami w towarzystwie Rocky’ego dróżki i aleje, często nie spotykając żywego ducha. Na końcu wioski powstały nowe ulice z nowo wybudowanymi domami. Wokół było wiele działek, a stojąca na każdej z nich skrzynka przepowiadała, że i tu za chwilę wyrośnie kolejny bliźniak.
Przeprowadzając się tutaj, zdawałam sobie sprawę z tego, że zaczynam życie od nowa. Chciałam tego. Wyczekiwałam tego z radosnym biciem serca, lecz nie miałam pojęcia, jak bardzo to wszystko będzie od nowa. Ani jak trudno nawiązać nowe przyjaźnie singielce po trzydziestce, żyjącej na polskiej prowincji.
Nie pomyliłam się, licząc, że w Starych Lipach osiągnę wymarzony slow life. Tyle że czas nie zatrzymuje się nigdzie dla nikogo i nie przyszło mi do głowy, że mój slow life okaże się przygodą w pojedynkę.
[1] Preludium miłości, amerykańska komedia obyczajowa z 1992 roku w reżyserii Normana René.
Rozdział 3
Stare dzieje, nowe perspektywy
Tak długo marzyłam o chwili przeprowadzki i tak bardzo romantyzowałam przyszłe życie w Starych Lipach, że nie przypuszczałam, jak głęboka okaże się ta zmiana. Gdy przyszłość ustąpiła miejsca teraźniejszości, a teoria praktyce, gdy zniknęły kartony, a przyjaciele nie odwiedzali mnie tak często, jak w fazie remontowej, każdego dnia niejako budowałam swoje życie na nowo i uczyłam się odnajdywać w zupełnie innych realiach niż te, do których przywykłam we Wrocławiu.
W kwestii jedzenia z dowozem mogłam liczyć jedynie na pizzerię z miasteczka obok, która jakością swoich wyrobów nie powalała na kolana. Rozgościłam się zatem w mojej nowej kuchni, a samodzielne przygotowywanie posiłków, najczęściej raz na kilka dni, dodałam do listy zadań. Niewiele czasu trzeba było, bym wyrobiła sobie nowy nawyk i odnalazła w nim prawdziwą radość. Z ochotą wypróbowywałam nowe przepisy, a czas spędzony na gotowaniu dodatkowo umilały mi audiobooki. Uśmiech mimowolnie pojawiał się na twarzy, gdy wspominałam, jak babcia Jadzia, gotując przed laty w tej samej kuchni, również słuchała radiowych słuchowisk z małego radyjka stojącego na parapecie.
Kolejnym twórczym wyzwaniem okazało się umeblowanie domu. Zdecydowałam się wyremontować tylko to, co absolutnie konieczne, by móc się wprowadzić. Odłożyłam w czasie kolejne naprawy i renowacje, jednak za nie także musiałam się stopniowo zabierać. Po licznych wydatkach potrzebowałam ustabilizować się finansowo. Gdy trafiłam na programy o samodzielnym odnawianiu mebli, przepadłam bez reszty. Buszowałam po Internecie w poszukiwaniu ofert sprzedaży używanych przedmiotów, wyposażyłam się w odpowiednie narzędzia oraz farby i ukończywszy służbowe obowiązki, z entuzjazmem zabierałam się do pracy. Tym sposobem upolowałam uroczy nocny stolik, który wzbudzał uśmiech na mojej twarzy, ilekroć go mijałam, oraz komplet mebli ogrodowych. Każdy osiągnięty efekt wyłącznie wzmagał mój apetyt na więcej.
Nowa pasja dawała mi ogrom satysfakcji. Z początku uciekałam w pracę dlatego, że dzięki ciągłym zajęciom łatwiej znosiłam brak przyjaciół. Najpierw długo mieszkaliśmy razem, a po zakończeniu studiów nieustannie się kontaktowaliśmy. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nagła nieobecność Anki i Konrada jest niejako testem, moim prawdziwym wejściem w dorosłość. Wszystko zależało ode mnie, ale też po raz pierwszy w życiu mogłam liczyć tylko na siebie, co dawało siłę, lecz jednocześnie pozostawało wyzwaniem. Z czasem przestałam uciekać i zaczęłam pielęgnować uważność. Nie liczyłam kroków na spacerze, nie słuchałam podcastów, żeby czas upływał mi prędzej. Pozwalałam sobie na wszystkie uczucia, nie starając się koniecznie im zaradzić. Uczyłam się pielęgnować każdą chwilę i w pełni doświadczać tego, co przynosi życie.
Choć myśl o Patryku wciąż siedziała mi gdzieś z tyłu głowy, ten nie ponowił wizyty ani też nie kontaktował się ze mną w żaden sposób. Założył sobie tylko nowe konto w mediach społecznościowych, zaobserwował mój profil i zasubskrybował kanał Berenika w Starych Lipach. Sypnął hojnie serduszkami, lecz nic ponadto. Nie wysłał wiadomości, nie zostawił komentarza. Nie zablokowałam go, jak zrobiłam wcześniej z jego dawnym profilem, ale też nie zaangażowałam się w żaden sposób. Obserwowałam sytuację z dużego dystansu, raczej jak widz niż uczestniczka. Patryk twierdził, że się zmienił, ale ja również się zmieniłam.
* * *
Zrobiłam sobie przerwę od zawodowych obowiązków i wskoczyłam na chwilę do najbliższego miasta po zakupy i odbiór przesyłek zamówionych do paczkomatu. Wszystkie zaplanowane na dziś spotkania online odbyły się przed południem, a resztą zadań mogłam spokojnie zająć się wieczorem. Dziękowałam niebiosom za pracę, w której mogę sobie na to pozwolić. Przejażdżka samochodem z klimatyzacją oraz wizyta w kilku supermarketach w tak gorący dzień były wybawieniem.
– Kupię ci coś dobrego i niedługo wrócę. Czekaj na mnie grzecznie i nie łobuzuj! – rzuciłam od drzwi do przyglądającego mi się psa.
Nie zdążyłam dojechać do miasteczka, gdy na telefonie zamigotało powiadomienie od sprzedawcy pewnej komody, nad którą zastanawiałam się od kilku dni. Odczytałam wiadomość na czerwonym świetle.
– Jest! – krzyknęłam z radości.
Zerkając w boczne lusterko, uśmiechnęłam się do siebie. Sfinalizowałam transakcję, a przed powrotem do domu wstąpiłam do marketu budowlanego po papier do szlifierki i farbę. W mojej wizji odnowiona komoda stała już w sypialni. Koniecznie musiałam jeszcze dziś wybrać kolor, by gdy tylko przyjedzie kurier, zabrać się za renowację.
Stałam się stałą bywalczynią lokalnej Mrówki, a kasjerki zaczynały powoli mnie rozpoznawać. Moje auto dysponowało ograniczonym miejscem w bagażniku, więc po wiele rzeczy, takich jak choćby narzędzia ogrodowe, musiałam fatygować się na raty. Choć tym razem przyjechałam tylko po papier ścierny i farbę, na miejscu okazało się, że przyda mi się jeszcze to i owo, i jeszcze…
– A niech to! – rzuciłam.
Stałam przy bagażniku i próbowałam nagiąć prawa fizyki, by zmieścić wszystkie niecierpiące zwłoki przyrządy, które same wskoczyły mi do wózka. Uraczona chwilą chłodu, rozmyślając nad renowacją, na śmierć zapomniałam, że na pokładzie auta spoczywają już zakupy i paczki.
Czułam, jak słoneczny żar rozlewa mi się po plecach i pali skórę na ramionach.
– Że też nie pomyślałam o tym wcześniej!
– O czym nie pomyślałaś? – za moimi plecami rozległ się znajomy niski głos o lekko chropowatej barwie. Obróciłam się gwałtownie, a konewka wypadła mi z rąk i wylądowała u stóp Janka.
Podniósł ją, lecz nie podał mi jej od razu.
Poza tamtymi spontanicznymi odwiedzinami pozostawaliśmy w kontakcie mailowym, lecz nasze relacje ograniczały się do zawodowej korespondencji na linii klient – specjalistka od mediów społecznościowych. Niemniej na obecną chwilę Janek pozostawał moim jedynym znajomym w Starych Lipach. Zależało mi na dobrych układach i nie miało to żadnego związku z tym, co łączyło nas przed laty. Choć czułam się przy nim jeszcze odrobinę nieswojo, poza nim nie miałam tu nikogo.
– Och, cześć! Miło cię widzieć – odparłam.
Kąciki ust zadrżały mi w nieco nerwowym uśmiechu.
– W czasie suszy podlewanie jest niewskazane – powiedział Janek, wręczając mi konewkę. – Niskie ciśnienie wody.
Zarówno ton jego głosu, jak i wyraz twarzy wydały mi się tak zagadkowe, że nie miałam pewności, czy żartuje, czy jednak mówi serio. Jeśli odwzajemnił uśmiech, to tak minimalnie, że nie zagościł zbyt długo.
– Tak, tak, wiem – dodałam. – Nie jestem aż takim mieszczuchem.
Odgarnęłam z czoła grzywkę, której kosmyki zaczynały przyklejać mi się do czoła, lecz uparte włosy szybko wróciły na swoje miejsce.
– Gdybyś była, to pewnie by cię tutaj nie było – odparł filozoficznie Janek.
Rzuciłam mu krótkie spojrzenie i odwróciłam się ponownie do bagażnika, zastanawiając się, co mogę poprzestawiać.
„Jeśli będziemy tak dalej stać i debatować nad istotą rzeczy, to zaraz dorobię się poparzeń. Nie przewidziałam, że jest potrzeba, żeby smarować się filtrem przed wyjazdem po zakupy spożywcze!” – pomyślałam, obiecując sobie solennie, że jedną tubkę kremu będę zawsze nosić w torebce.
– Wybierasz się gdzieś jeszcze czy…
– Wracam do domu, o ile uda mi się zabrać z tym wszystkim. Zdaje się, że zaraz będę musiała pomaszerować i poprosić panią sprzedawczynię o przechowanie mi szpadla pod kasą.
Mój żartobliwy komentarz sprawił, że Janek się uśmiechnął.
– Jeśli zaczekasz pięć minut, będziemy mogli załadować kłopotliwe gabarytowo zakupy do mnie. Mam do załatwienia tylko jedną fakturę i też zaraz jadę do Starych Lip.
Mimo panujących tropików poczułam się, jakby zalała mnie kolejna fala ciepła. Tym razem od wewnątrz.
– Naprawdę? Nie chciałabym robić ci kłopotu. – Przygryzłam wargę, a mój głos zabrzmiał przepraszająco.
– Żaden kłopot. Mam większy wóz i jadę w tym samym kierunku. Bez obaw, nie nadłożę drogi.
– Skoro tak, to chętnie skorzystam. Stokrotne dzięki! – zawołałam z entuzjazmem i zatrzasnęłam bagażnik auta. – W takim razie zaczekam na ciebie.
Rozejrzałam się po parkingu w poszukiwaniu bodaj skrawka cienia.
Janek skinął głową, ruszył w kierunku budynku, lecz po chwili zawrócił.
– Albo wiesz co? – zaczął. – Może zacznij się już pakować?
Wyciągnął z kieszeni kluczyki i rzucił je do mnie. Złapałam pęk, nagle wykazując się refleksem, który nigdy wcześniej się nie objawił. Odetchnęłam z ulgą. Wystarczająco popisałam się krótką pamięcią i skłonnością do tego, żeby mnie poniosło przy robieniu zakupów.
– Stoję po drugiej stronie, trzeci z prawej. Zaraz wracam – rzucił i oddalił się szybkim krokiem, łopocząc rozpiętą lnianą koszulą.
Poczułam, jak ciepło uderza mi w policzki. Upał nie miał z tym nic wspólnego.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Aga Sotor, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Tomasz Dobrenko © GIFTKING
Redakcja: Agnieszka Luberadzka
Korekta: Grzegorz Kaczmarzyk, Agnieszka Luberadzka
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Anna Apanas
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-540-6
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.