Więcej niż zło - Ewelina Stefańska - ebook + audiobook

Więcej niż zło ebook i audiobook

Stefańska Ewelina

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Naprawdę mocny debiut: mroczna magia, walka o władzę, tajemnicze morderstwa i bohaterowie, którym kibicujemy do ostatniej strony. Andrzej Ziemiański

Okaleczony starzec, podający się za wędrownego zielarza.

Kaleki żołnierz z gorącym poczuciem misji.

Młody syn plemiennego wodza, ciągle żyjący w cieniu zmarłego ojca.

Piękna tancerka rzucająca uroki równie łatwo, jak powłóczyste spojrzenia.

Ich losy połączą się w zapomnianej przez Bogów i ludzi wiosce na skraju nieprzebytej puszczy.

Tajemnica okrutnych zabójstw, widmo wojny, mordercze zapędy okolicznych plemion, wreszcie brudna, śmiercionośna magia - z tym wszystkim przyjdzie się zmierzyć ludziom, którzy ledwie się znają, szczerze się nienawidzą i nie powiedzieli sobie ani słowa prawdy.

A jednak będą musieli sobie zaufać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 439

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 26 min

Lektor: Maciej Kowalik

Oceny
4,1 (91 ocen)
40
24
23
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justyna3009

Nie oderwiesz się od lektury

Strasznie męczyłam tę książkę. Cieszę się jednak, że wytrwałam do końca bo akcja się rozwinęła i jak najbardziej polecam 😀
10
skazaninaczytanie

Całkiem niezła

dnf
00
quass

Całkiem niezła

Bardzo długo się rozkręcała i... się nie rozkręciła. Były momenty, które mnie zaciekawiły, jednak zdecydowana większość mnie zmęczyła. Szkoda, bo był tutaj duży potencjał na ciekawą opowieść, niestety nie został wykorzystany.
00
AgnieszkaMrozek

Dobrze spędzony czas

Fajne bylo
00
bicyklkrzych

Dobrze spędzony czas

Magiczny Świat Dolin, Lasów, plemion, czarodziejów, pięknych czarownic, Szeptaczy, diabelskich bestii. Powieść wciąga, miło spędzony czas.
00

Popularność




Kroniki Traw

Więcej niż złoZimne ognie

Prolog

Krzemienny nóż w ręku szamana jest matowy i ciemny jak bezgwiezdna noc nad Puszczą. Pióra, paciorki i kościane amulety, wiszące u powały Domu Przodków, drżą od śpiewu starców. Zebrani wokół ognia wyczytują z płomieni martwe imiona, żeby te służyły za przewodników dla mężczyzny, który się narodzi pod ukąszeniami ostrza.

Pierwsze nacięcia na brzuchu bardziej widzi, niż czuje, zbyt przejęty, oszołomiony winem i ziołami. Przestają działać zaskakująco szybko, ale nie krzyknie, nie okaże słabości! Wokół już czekają wojownicy, do których zaraz dołączy. Na przedzie ojciec, wyprostowany, pełen wodzowskiej godności. Poroże jelenia na jego głowie połyskuje czerwoną farbą, gdy odwraca obojętny wzrok.

Starcy wyśpiewują kolejne imiona. Wie, że nie zapamięta żadnego. Z trudem powtarza w myślach imię brata, którego dostrzega przez zdradzieckie łzy.

Mahre trzyma się z boku. Poblask ognia oświetla jego dłonie zaciśnięte na lasce i kikut stopy, z którym się urodził. Mahre nie zostanie wojownikiem. Będzie rył amulety, przyrządzał napary, a kiedy czas upodobni jego twarz do kory najstarszych drzew w puszczy, pozwolą mu wypowiadać imiona. Teraz w milczeniu spogląda w płomienie. Twarz ma spiętą, wzrok odległy.

Gdy szaman kończy nacinać skórę, Dom Przodków wypełniają wiwaty. Sypią się podarunki i życzenia, jednak ojciec szybko wychodzi złożyć ofiarę Puszczy za pomyślny rytuał, a za nim podążają inni. Po chwili już tylko brat klęczy obok posłania. Wydaje się starszy nie o kilka, lecz o kilkanaście zim. Naciera świeże rany cuchnącą mazią.

– Żeby blizny urosły grube – tłumaczy. – To dobrze wycięty wzór, szaman się spisał.

– A ja... dużo krzyczałem?

– Ani razu. Wszyscy są bardzo dumni.

– Nie ojciec. Nie patrzył.

– To nie tak! – Mahre potrząsa głową. – Potem ci wszystko wyjaśnię. A teraz zobacz, to prezent od niego.

Brat wyjmuje z płóciennego zawiniątka skórzany pas ozdobiony srebrnymi płytkami. Na troczkach zwisa pochwa z nożem. Broń jest nowa i piękna.

– A to – Mahre wyłuskuje coś z własnej sakiewki – to ode mnie.

Płaski, nieco większy od kciuka kawałek żółtej kości sprawia wrażenie bardzo starego. Ale rzemień, na którym wisi amulet, pachnie świeżą skórą, a powierzchnię kości zdobi wyraźny ciemny ryt kropek i kresek. Taki symbol noszą chorzy i kobiety podczas porodu.

– Czemu ten? Wszyscy mówią, że gdy urosną blizny, nic już nigdy nie zaboli.

– Po to właśnie go zrobiłem. Żeby nigdy nie był ci potrzebny – zapewnia Mahre, ale jego twarz pozostaje spięta.

Podnosi najpierw laskę, po czym z trudem wstaje.

– Umrę od tych ran, prawda? To zobaczyłeś w ogniu i tego nie chcesz mi powiedzieć?!

– To nie śmierć ci teraz zagraża. Nie tobie. – Brat spogląda w stronę płomieni. Po chwili z jego twarzy znika napięcie, ale w oczach rośnie smutek. – Kiedyś cię zabierze i będziesz miał wtedy znacznie więcej blizn. Ogień pokazał, że sięgniesz po każde zwycięstwo, jeśli tak postanowisz. Nie pokazał tylko, czy to wystarczy.

– Wystarczy? Do czego? Co może być gorsze od śmierci?

Mahre milczy zapatrzony w ogień. Płomienie syczą pieśń, którą on zdaje się rozumieć równie dobrze jak ludzką mowę.

– Cisza na pustym szczycie – odpowiada i zaraz dodaje z wyrozumiałym uśmiechem: – Potem ci wszystko wyjaśnię. Obiecuję, braciszku.

Stukając laską, opuszcza Dom Przodków.

Płomienie huczą pieśń, której już nikt nie zrozumie, nie wyjaśni. Może to słowa, na które zabrakło czasu, przeprosiny za niedotrzymane obietnice. Albo zwykły chrzęst płonących szczap i tylko serce ma nadzieję, że jest inaczej.

Zbyt wcześnie założona tunika ociera się o grube strupy. Nie bolą. Mimo to kciuk wędruje po amulecie, rytmicznie, niezmiennie od chwili, gdy Mahre nie dał już rady unieść swojej laski.

Płomienie pożerają całun i obracają kostur w proch. I śpiewają, ostatni raz posyłają swoje zawołanie w nadchodzący świt. Szary i zgniły.

Rozdział 1

Dotarł do wioski o zmroku, akurat gdy księżyc w pełni wschodził nad puszczą.

Sierpniowy wieczór nie przyniósł ochłody, dlatego stary szedł wolno, sztywno, a pot spływał mu po bruzdach na czole, zalewał oczy i kapał z nosa. Droga wiodła teraz do wału wzmocnionego ostrokołem, pod górę. Wędrowiec zaklął i poprawił torbę na plecach. Przyspieszył, ponaglany wołaniem strażników. Bramę właśnie zawierano i stary przemknął między skrzydłami w ostatniej chwili.

Kosze z żarem przy bramie oświetlały udeptany dziedziniec. Nieopodal wznosiła się wieża strażnicza. Czworokątny, okolony gankiem szczyt wyraźnie odcinał się od ciemniejącego nieba. Strażnicy nie zadawali pytań, więc stary poszedł dalej drogą, aż ta rozlała się w plac otoczony drewnianymi chatami. Wokół panowała cisza, przerywana czasem szczeknięciem psa. Ludzi na zewnątrz nie było, przynajmniej nie tutaj.

I dobrze. Nie szukał towarzystwa, tylko odpoczynku, może jedzenia, chętnie wina. Upał trwał ponad tydzień i zaczynał dawać w kość. Nogi ledwie niosły. Tak, odetchnąć, potem ruszyć dalej.

Za placem zobaczył ruinę rozświetloną przez pochodnie i oliwne lampki. Ledwie dwie krótkie ściany i kikut trzeciej odgradzały od nocy miejsce dla stołów i ław. Nad nimi rozpięto na tyczkach lniane zadaszenie. Przy każdym powiewie wiatru materiał rytmicznie falował, lecz zdawało się, że to nie wiatr nim teraz porusza, a muzyka. Krótki, miarowy dźwięk bębenka. I dzwonki.

Stary usiadł przy stole na skraju tej prowizorycznej winiarni. Z ulgą odłożył torbę, podwinął długą tunikę i wyprostował nogi pod blatem. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ludzie siedzieli przy dwóch złączonych stołach, młodsi i starsi, w większości mężczyźni, zapatrzeni przed siebie.

Spojrzał tam, gdzie oni.

Zobaczył ciemne, burzliwe morze loków, rozsypujące się w pojedyncze fale przy każdym podskoku, tupnięciu i obrocie tancerki. Nieco z boku brodacz uderzał w bębenek, odmierzając kroki bosych stóp. Wtórowały mu dzwonki na kostce dziewczyny. Obróciła się raz jeszcze, zakręciła biodrami i sukienką i nieoczekiwanie zerknęła spod gęstych rzęs na skraj winiarni. Tylko ona zauważyła nowego gościa, zauważyła, wydęła wargi, po czym podskoczyła i znów zawirowała.

A razem z nią zawirowało powietrze. Gorętsze niż na drodze, niż przy bramie, lepkie od zapachu potu, wina i pragnienia. I czegoś jeszcze, czegoś, co nęciło nos, obezwładniało. Stary wziął głęboki oddech – rozpoznał lubczyk i rozmaryn. Była też trzecia nuta, lżejsza niż mgiełka, więc uznał ją za nieistotną.

– Zioła, oczywiście. Nie samym tańcem mamisz – mruknął i rozsiadł się, czekając na koniec pokazu.

Filigranowa dziewczyna tańczyła z gracją. Krok miała pewny, ruchy wyćwiczone, aż dziwne, że postanowiła wykorzystać zioła. I bez tego ludzie patrzyliby na nią maślanymi oczami jak teraz, od niedorostków po siwiutkich starców. Również karzeł, nieproporcjonalny i garbaty, przerwał opróżnianie z resztek zapomnianych kubków i gapił się na dziewczynę jedynym swoim okiem.

Najwięcej radości z pokazu mieli jednak młodzi mężczyźni, usadowieni na zydlach przed stołem, najbliżej tancerki. Ona także poświęcała im sporo uwagi, posyłając spojrzenia. To odpływała, to przypływała, kręcąc dłonią koła tuż przed ich twarzami. Zupełnie jak teraz, kiedy czerwona wstążka na nadgarstku dziewczyny prawie dotknęła krzywego nosa jednego z młodzieńców. Uśmiechnął się szerzej i zachęcony popatrzył w ślad za tancerką, gdy drobnymi krokami pomknęła znów do tyłu.

Stary spojrzał raz jeszcze.

Morze loków, rozsypujące się w pojedyncze fale przy każdym podskoku, tupnięciu i obrocie. Powietrze znów zawirowało, a z nim myśli.

Lubczyk, rozmaryn i spojrzenie spod gęstych rzęs.

Ciepło. Dzwonki i stopy, bose, lekkie jak motyle.

Lubczyk, rozmaryn i gorąco.

Mokre gwiazdy błyszczą na dekolcie. Zapalają się i gasną. Spadają. Mkną w dół, w dół, nikną we wzgórzach. Nabrzmiałych.

Lubczyk, rozmaryn i coś jeszcze.

Psiakrew, nie!

Ocknął się, niemal podskoczył i szybko odwrócił wzrok od tancerki, by nie wpaść znów w objęcia uroku. Po podbrzuszu rozchodziło się ciepło.

Czarownica. Zwiodła go lubczykiem i rozmarynem, gdy to, co najważniejsze, odrzucił na wstępie. Trzeci zapach, kuszący jak woń miodu i zarazem wstrętny jak słodkawy smród rozkładu i gnicia. Obietnica mocy, zapowiedź czynienia. Zapach magii.

Zacisnął usta. Zdławił chęć ucieczki.

Powinien poznać od razu, jeszcze zanim usiadł. I powinien zachować więcej ostrożności. Za sekretnym urokiem nigdy nie stało nic szlachetnego. Nie raz to widział. Wkrótce czarownica wybierze sobie jednego z mężczyzn, porwie do tańca, pójdą w noc, a jutro on obudzi się z pustą sakiewką. Przez chwilę korciło starego, żeby przerwać dziewczynie, ale ostatecznie machnął ręką. O świcie znów ruszy w drogę, zniknie stąd, pewnie jak i ona, więc lepiej nie zwracać na siebie uwagi. A ten młody z krzywym nosem musi sobie poradzić sam.

Młodzieniec uśmiechnął się sympatycznie, gdy tancerka znów do niego podpłynęła. Rytm bębenka przyspiesza, dziewczyna również. Płynnymi ruchami tka zaklęcie. Wiruje szybciej i szybciej, wyciąga ozdobione wstążkami ręce, bliżej i bliżej.

Lubczyk, rozmaryn i zapach mocy.

Dziewczyna posyła niewinny uśmiech, krzywonosy rozpromienia się, wstaje. Tancerka ciągnie go i już, już podskakuje, chce ruszyć z nim w tan i... gubi krok!

Rytm się rwie, powietrze topnieje, urok pryska.

Mężczyzna kuleje. Choćby chciał, nie nadąży za dziewczyną, nie podskoczy do rytmu i nie zawiruje. Tancerka przygryzła wargi, przez jej twarz przebiegł grymas złości.

– I dobrze! – Stary klasnął uradowany, jakby to on sam wyrwał się przed chwilą spod działania uroku.

Kulawy uśmiechnął się przepraszająco, po czym złożył dziewczynie elegancki ukłon. Odpowiedziała niemrawym skinieniem głowy i dała znak bębniarzowi, by zmienił melodię. Będzie jeszcze dziś tańczyć, ale już nie zaklinać. Wyglądała na zmęczoną od używania mocy, poza tym straciła całą uwagę widzów. Ludzie rozluźnili się, zajęli piciem, grą w kości i popychaniem karła. Czarownicy pozostało dokończyć występ i pozbierać, co jej rzucą do miski.

Człowiek, który uniknął uroku, nie przyłączył się do dalszego picia. Serdecznie poklepał kompanów po plecach, zabrał swój kubek i ruszył w stronę drogi.

Miał na oko dwadzieścia parę lat. Jasne, dość krótkie włosy kleiły mu się strąkami do spoconego czoła. Nosił prostą tunikę do kolan, przepasaną wytartym rzemieniem. Niewykończona nawet nicią chusta do ocierania potu wisiała mu na szyi. Tylko sandały ze skóry dobrej jakości, o grubej podeszwie nabijanej ćwiekami, kontrastowały z lichością ubioru i wyglądały na zadbane.

Już minął starego, lecz nagle zawrócił i podszedł, zerkając na pękatą torbę na ławie.

– Męczący dzień? – zagadnął.

– Teraz tak – zgodził się wędrowiec. Jeśli rano chciał zniknąć bez śladu, rozmowa była ostatnim, czego potrzebował.

Mężczyzna w pierwszej chwili zmarszczył brwi, zaraz jednak błysnął uśmiechem.

– Uf, a już się bałem, że będziemy musieli zdać się na moje poczucie humoru – wybrnął całkiem zręcznie.

Stary docenił ripostę i pociągnął gierkę:

– Fakt, byłoby ciężkawo, skoro bawi cię udawanie głupka. – Dla lepszego efektu przeciągnął ciszę, po czym wskazał na sandały rozmówcy. – Takie same noszą strażnicy przy bramie. Albo masz z nimi coś wspólnego, albo tutejszy dowódca pozwala zastawiać ekwipunek w kości.

Teraz młody zmarszczył nie tylko brwi, ale i czoło, a uśmiech przygasł mu do grymasu między zaskoczeniem a rozdrażnieniem. Sięgnął pod chustę przy szyi i wysunął kawałek łańcucha. Więcej nie musiał. Taki łańcuch oraz zawieszona na nim stalowa płytka z wybitym godłem oddziału jest znakiem cesarskiego żołnierza.

– Szybko mnie przejrzałeś – stwierdził. – Bystry...

– Jak na zbiegłego niewolnika czy rabusia? – wszedł mu w słowo stary i poklepał pękatą torbę. – To też zauważyłem.

Żołnierz wyraźnie się speszył. Stary nie potrafił sobie odmówić pełnego zwycięstwa.

– Chciałeś mnie przeszukać, przesłuchać? Trzeba było tak od razu, zamiast bawić się w podchody. Ja nie mam nic do ukrycia. – Gładko nagiął prawdę. – Jestem zielarzem. Wędruję i pomagam, gdy potrafię, zwykle za gościnność. Ale ostatnio ze świecą jej szukać, prawda?

– Prawda – odparł młody nieoczekiwanie szybko i pojednawczo wyciągnął rękę. – Słowik.

Stary wiedział, że dalszym uporem ściągnie sobie na głowę niepotrzebne podejrzenia. Wytarł więc dłoń o tunikę i również ją podał. Trzy środkowe palce były krótsze o połowę.

– Eustachy – skłamał.

Uścisnęli sobie ręce. Zielarz zdjął torbę i posunął się na ławie. Słowik usiadł z ochotą, gestem przywołując niskiego, krągłego człowieka. Tamten przybiegł w podskokach. Skłonił się aż nazbyt usłużnie, mimo że nie posiadał niewolniczych znaków.

– Mamy nowego gościa we wsi... Zielarza. – Słowik nie wiadomo dlaczego podkreślił to słowo. – Czym możemy go poczęstować?

Grubas najpierw pobladł, potem spąsowiał, a na łysej głowie zamigotały krople potu.

– Kasza tylko, z kapustą, zimna – odparł, splatając dłonie, i dodał szeptem: – Późno już, prawie wszystko zjedli...

– Kasza dla wędrowca to niebo w gębie – wtrącił Eustachy.

Gospodarz spojrzał na żołnierza, jakby chciał się upewnić.

– Słyszałeś – potwierdził Słowik. – Dorzuć też wino, na mój koszt.

Grubas, jeszcze bardziej czerwony i spocony, pobiegł w stronę lichej wiaty osłaniającej piec chlebowy i wygasłe już palenisko. Po chwili wrócił, niosąc dzban, pełną miskę i dodatkowo kawał chleba. Z namaszczeniem podał jedzenie zielarzowi, który odszukał w torbie drewnianą łyżkę i kubek.

– Przejęty, jakby samego cesarza obsługiwał – zauważył Eustachy, gdy miska była prawie pusta.

Słowik znów błysnął tym swoim uśmiechem i ponalewał wina do kubków.

– Barybiusz? Co się dziwić, kiedy próbuje odbudować interes. Do tego cudzy. Dałe... Dali mu ludzie szansę, bo wcześniej usługiwał tylko świniom.

Eustachy omal się zakrztusił. Żołnierz wzruszył ramionami.

– Poprzednia winiarnia spłonęła – dopowiedział – a właściciel wywędrował. O innego będzie trudno. Wszyscy ciągną na północ lub południe do miast albo od razu na zachód, wiadomo, do bogatszych prowincji. A kąt do zabaw potrzebny. I dobre wino. A jakbyś, zielarzu, szukał innych przyjemności, to...

– Jedną już znalazłeś. – Eustachy wskazał tancerkę. Przeglądała zawartość miski.

– Czy ja wiem? Od wczoraj tu jest. Wieczorem tańczy, a w dzień stara się trzymać wśród kobiet... Tych statecznych. Bębniarz milkliwy i też skryty jak ty. Ale spokojni ludzie.

Zielarz przewrócił oczami. Magia i spokój rzadko szły w parze. Nie pisnął jednak słowa, tylko zapchał usta resztą kaszy. Syty odetchnął błogo.

– Trafi się tu nocleg inny niż pod gołym niebem? – spytał sennie.

Słowik nie zawahał się ani chwili:

– Jasne, nie jesteśmy tacy niegościnni, jak się zdaje. W samej strażnicy oczywiście cię nie ulokuję, ale w stajni i siano, i cisza. Chyba że jesteś przyzwyczajony do cesarskich wygód...

Eustachy huknął śmiechem. Dopiero po dłuższej chwili wytarł twarz rękawem i całkiem poważnie spojrzał na żołnierza.

– A dowódca? Nie będzie miał nic przeciw?

– Kapitan? – Słowik uśmiechnął się pod nosem. – Jakby miał, dowiem się o tym pierwszy. Idziemy?

Zarzucając torbę na plecy, Eustachy ruszył za żołnierzem. Po kilku krokach odwrócił się jeszcze i nieoczekiwanie ujrzał czarownicę. Siedziała przy tym samym stole, co wcześniej oni, a jej oczy w mdłym świetle lampek czerniały na jasnej twarzy jak węgle. Nieruchomym wzrokiem patrzyła chciwie za kulawym mężczyzną. Dziewczyna była ładna, lecz spojrzenie na pewno nie.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

COPYRIGHT © Ewelina Stefańska COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2022

WYDANIE I

ISBN 978-83-7964-761-3

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski Robert Łakuta

ILUSTRACJA NA OKŁADCE Sergey Shikin

PROJEKT I OPRACOWANIE OKŁADKI Szymon Wójciak

ILUSTRACJE Leszek Woźniak

REDAKCJA Dorota Pacyńska

KOREKTA Agnieszka Pawlikowska

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]

WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91 www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected] www.facebook.com/fabryka instagram.com/fabrykaslow