Warszawianka. Gdy zgasną światła - Żmiejewska Ida - ebook
BESTSELLER

Warszawianka. Gdy zgasną światła ebook

Żmiejewska Ida

4,5

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Najnowsza powieść autorki nominowanej do Nagrody Wielkiego Kalibru!

Maj 1887 roku. Warszawskim światkiem teatralnym wstrząsa wiadomość, że znana artystka baletu, Zofia Ostrowska została zasztyletowana. Wszystkie poszlaki wskazują na jej ostatniego kochanka, policjanta Aleksandra Woronina. 

Tymczasem do Warszawy, po prawie półtorarocznej nieobecności, wraz z matką i siostrą, wraca Leontyna Rapacka. Dociera do niej wieść o aresztowaniu Woronina.  Panna początkowo nie chce mieć nic wspólnego z tą sprawą, ale dowiaduje się, że ma moralny dług wobec policjanta, gdyż to właśnie on uratował jej rodzinny majątek. Leontyna ma słabość do młodego Rosjanina i nie potrafi uwierzyć w jego winę.

Zagrożenie narasta, a pytania się mnożą. Dlaczego Woronin milczy jak zaklęty? Po co do Warszawy przyjechał jego ojciec? Czy w czasach konwenansów jest miejsce na miłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 465

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (477 ocen)
286
133
48
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaR64

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
Gaya1407

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka. Bardzo wciągająca i świetnie napisana. POLECAM!
00
MJB9755

Dobrze spędzony czas

dobrze spędzony czas
00
betkawoj

Nie oderwiesz się od lektury

Dalsze losy Leontyny i Aleksandra. Kolejne tajemnicze morderstwa i jak to w dobrym kryminale dopiero na końcu wiadomo kto zabił
00
elzab1

Nie oderwiesz się od lektury

Z przyjemnością przeczytałam wszystkie 3 części. Smakowicie rozwijająca się akcja i niebanalnie -czy może być to kontrowersyjne w obecnych czasach?-przedstawienie Warszawy i sprawy polskiej w XIX wieku za panowania Moskali.Polecam naprawdę. Do poprawy korekta książki, bo jest niedbała.
00

Popularność




RedakcjaPaweł Wielopolski
KorektaBożena Sigismund
Projekt graficzny okładkiMariusz Banachowicz
Zdjęcia wykorzystane na okładce© Kateryna Yakovlieva/Shutterstock © Anthony Delanoix/Unsplash
Zdjęcie autorki na okładceKarolina Cisowska
Skład i łamanieAgnieszka Kielak
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2020 © Copyright by Ida Żmiejewska, Warszawa 2020
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-66644-10-6
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. Borowskiego 2 lok. 24 tel. 22 416 15 81 03-475 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Dla Ani „Bel” Głuszek

.

WARSZAWA 1887

ROZDZIAŁ I

1.

Słońce z trudem przebijało się przez firanki, a przeciąg idący od uchylonych lufcików sprawiał, że firanki lekko falowały. W powietrzu unosiła się woń octu i świeżej pasty do podłóg. Leontyna Rapacka z zadowoleniem rozejrzała się po lśniącym czystością pokoju. Nie był, co prawda, tak reprezentacyjny jak salon w dawnym mieszkaniu, ale przypominał jej wnętrza, w których spędziła dzieciństwo. Zresztą nie potrzebowały teraz większego lokum: zostały we trzy i bez trudu mogły pomieścić się w czterech pokojach.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka i odgłos pospiesznych kroków Pelagii. Usłyszała skrzypnięcie drzwi wejściowych i ożywiony głos ciotki. Zerwała się z fotela dokładnie w chwili, kiedy Rozalia Reuttowa, jak zwykle piękna, pachnąca i wystrojona według najnowszej paryskiej mody, przekraczała próg salonu.

– Moja droga – powiedziała i czule objęła siostrzenicę – przepraszam, że przychodzę dopiero dzisiaj, ale Nelcia cały tydzień chorowała. Na szczęście już z nią lepiej... Tak się cieszę, że wróciłyście. Co z Helenką? Jak mama?

– Mama poszła do kościoła – odparła Leontyna, odwzajemniając uścisk. – Hela odpoczywa.

– Jak się czuje?

Młodsza panna Rapacka, która widziała śmierć brata, przypłaciła tę tragedię chorobą. Na tyle poważną, że lekarze zaczęli obawiać się suchot, więc pani Amelia niedługo po pogrzebie wywiozła córki za granicę.

– Prawie doszła do siebie. – Leontyna nie potrafiła zliczyć bezsennych godzin spędzonych przy łóżku siostry.

– Dobrze. – Ciotka odetchnęła z ulgą i wreszcie wypuściła ją z objęć. – Martwiłam się o nią. Wciąż zastanawiam się, jak...

– Ciociu, nie mówmy o tym, proszę... – Poczuła dławienie w gardle, nie chciała wracać do wydarzeń z przeszłości, więc szybko zmieniła temat: – Co się działo, kiedy nas nie było?

– O tym, że umarła starsza pani Burzyńska, już wam pisałam. Ksawery szczerze żałuje matki, ale Oktawia chyba odetchnęła z ulgą.

Pani Wirydianna Burzyńska, skądinąd urocza dama starej daty, która nawet po osiemdziesiątce zaskakiwała doskonałą pamięcią i ostrym językiem – a miała o czym opowiadać! – była jedyną osobą potrafiącą skutecznie poskromić ciotkę Oktawię, nic dziwnego, że synowa bała się jej niczym diabeł święconej wody.

– Pojutrze u Świętego Aleksandra jest msza za duszę zmarłej. O piątej po południu. Przyjdziecie?

– Oczywiście.

– Januszowa pewnie się nie pojawi – kontynuowała Rozalia. – Spodziewa się dziecka. Rozwiązanie za kilka tygodni.

Kuzyn, kiedy wreszcie przyjął do wiadomości rekuzę od Leontyny, posłuchał sugestii rodziców i ożenił się z panną Felicją Wyrzykowską, córką jednego z kontrahentów ojca.

– Wyobraź sobie, że Janusz uspokoił się po ślubie. Aż dziw bierze, kiedy się na niego patrzy. Jakby ktoś go podmienił.

– Ciekawe, czy będzie chłopiec, czy dziewczynka? – zastanawiała się głośno Leontyna, której nie interesowało zachowanie dawnego wielbiciela.

– Oktawia liczy na wnuczkę, zawsze mawiała, że z dziewczynkami jest mniej problemów niż z chłopcami.

– Może i łatwiej je wychować – zaczęła cicho – ale każdy skandal wpływa na ich reputację.

– Wasz skandal prawie ucichł – zapewniła ją pospiesznie Rozalia. – Wkrótce będziecie mogły pokazać się w towarzystwie.

Zgadzała się z opinią ciotki, wiedziała bowiem, że dwa lata to wystarczająco długi czas, aby ludziom znudziła się każda afera. Nie miała jednak wątpliwości, że wszystkie trzy bezpowrotnie straciły wstęp na najbardziej szanowane salony w mieście.

Na samą myśl o szeptach i ukradkowych spojrzeniach, które będą musiały znosić, panna wzdrygnęła się z niechęcią i kolejny raz zadała sobie pytanie, czy powrót do Warszawy naprawdę był dobrym pomysłem?

– Nie martw się na zapas – pocieszyła ją ciotka. – Miasto od dawna żyje czymś innym. Mamy kilka nowych awantur, przy których śmierć w domu uciech, a nawet samobójstwo to drobiazgi.

– Jakich?

– Ciągle mówi się o marcowej próbie zamachu na cara. Podobno w przygotowaniach brali udział jacyś Polacy, z Wilna. Zatrzymano kilkadziesiąt osób. Za kilka dni rusza proces przywódców.

Szwajcarskie i francuskie gazety szczegółowo opisywały sprawę, panna Rapacka wiedziała więc doskonale, że dokładnie w szóstą rocznicę zabójstwa Aleksandra II spiskowcy próbowali zgładzić także jego syna, tyle że przez niefrasobliwość jednego z nich agenci ochrany udaremnili atak.

– A z miejscowych wieści – kontynuowała Rozalia – imaginuj sobie, moja droga, dwa tygodnie temu doktor Koprowicz przyłapał żonę in flagranti z własnym siostrzeńcem. Zastrzelił oboje na miejscu.

– O matko! – Leontyna uniosła ręce do piersi.

– Albo coś innego... Pamiętasz Woronina? Tego policjanta, który prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa twojego ojca?

– Myślałam, że wrócił do Petersburga – powiedziała, a w jej głosie musiała pojawić się jakaś niepokojąca nuta, bo Rozalia przyjrzała się jej uważniej. Niewykluczone, że przypomniała sobie o swych dawnych podejrzeniach, jakoby Leontyna ośmieliła się darzyć tego Moskala uczuciem.

– Nie wrócił – oznajmiła ciotka. – Siedzi w areszcie w Ratuszu.

– Co takiego?! Z jakiego powodu?

– Nie znam szczegółów. – Ciotka wzruszyła ramionami. – Ale w gazetach piszą, że zamordował swoją kochankę.

2.

– Jak ktoś łeb jej ukręcił, znaczy, zasłużyła – powiedział szczerbaty Sieńka Gusiew, podając mu obiad. – Żal tylko, że przez bladź jedną, wy na Sybir pójdziecie.

Aleksander nie zamierzał wdawać się w dyskusję ze strażnikiem ani niczego mu tłumaczyć, więc tylko kiwnął głową w podziękowaniu. Nie czuł głodu, ale kierowany resztką rozsądku sięgnął po łyżkę. Kasza miała paskudny smak – była niedosolona i zalatywała spalenizną.

Z trudem przełknął kęs i odsunął miskę. Po raz tysięczny rozejrzał się po ciasnej celi, która była brudniejsza niż najbardziej obskurna piwnica w składach ojca. Woronin pomyślał, że nie wytrzyma w tym miejscu – złość, wyrzuty sumienia i bezczynność szybko doprowadzą go do szaleństwa. Nikita Andriejewicz, kiedy widzieli się po raz ostatni, przepowiedział mu, że skończy marnie sam jak palec. Musiał przyznać, że w swej lekkomyślności i głupocie zrobił wszystko, aby ojcowskie proroctwo spełniło się co do joty.

Wbił wzrok w wyszczerbioną cegłę tuż pod oknem: ktoś musiał obtłuc ją całkiem niedawno, bo plama żywej czerwieni wyraźnie odcinała się od reszty przykurzonego muru.

Gdyby został w Petersburgu, jego życie zapewne ułożyłoby się lepiej. W Warszawie od samego początku prześladował go pech, zaś sprawa śmierci mecenasa Rapackiego, ojca Leontyny, ciążyła mu niczym fatum. A przecież myślał, że zdoła zachować nad nią kontrolę. Przeliczył się jednak.

Pierwsze warszawskie śledztwo musiał oficjalnie uznać za porażkę. Szef urzędu śledczego, radca dworu Korolew, nie krył niezadowolenia i kazał mu, prawie na rok, zapomnieć o poważnych sprawach. Dopiero rozbicie gangu złodziei koni na Woli sprawiło, że wrócił do łask. Nawet Mironow zgodził się znowu z nim pracować – poprowadzili wspólnie dwa śledztwa, podczas których Aleksander starał się zachowywać bez zarzutu.

Wszystkie służbowe perturbacje były jednak niczym w porównaniu z kłopotami osobistymi – wiedział, że bezpowrotnie stracił Leontynę. W dużym stopniu na własne życzenie. Panie Rapackie miały poważne przejścia z żandarmerią. A on, choć martwił się o ukochaną, nie śmiał zbliżać się do niej, aby nie pogarszać sprawy i nie budzić podejrzeń. Czekał, aż wrzawa ucichnie i będzie mógł, przynajmniej częściowo, wytłumaczyć się z fiaska śledztwa. Zanim jednak się spostrzegł, pani Amelia zdążyła wywieźć córki z Warszawy.

Na dodatek Jerzy Szuster wyjechał do Dorpatu; Aleksander nie przypuszczał, że będzie mu tak brakowało współpracownika. Przez kilka tygodni wydawało się, że opuści go także Michaił: stary graf Kaługin robił wszystko, aby ukochany wnuk powrócił do Moskwy. Starania spaliły jednak na panewce, ponieważ młody adwersarz porucznika, który po pojedynku nie wrócił do zdrowia, zmarł nieoczekiwanie. Dziadek i matka uznali więc, że Miszka nie powinien pchać się przed oczy zrozpaczonemu wujowi chłopaka, a nuż książę postanowiłby wyrównać rachunki. Kaługin musiał więc pogodzić się z tym, że jego pobyt w Warszawie przedłuży się na czas nieokreślony.

Mimo obecności przyjaciela samotność dawała się Aleksandrowi we znaki. Niektórzy radzili mu, aby się ożenił, choćby z jedną z córek sędziego Mironowa – panna Ludmiła spoglądała na niego z zainteresowaniem. Woronin jednak był zbyt uczciwy, aby wciągać dobrą dziewczynę w związek z góry skazany na nieszczęście. Starał się zapomnieć o Leontynie, ale ku swemu utrapieniu nie potrafił. Czas mijał, a tęsknota zamiast maleć, rosła.

Na szczęście jego kochanka, Sonia, nie oczekiwała miłości. Oczywiście mogła znaleźć sobie kogoś bogatszego i bardziej wpływowego, ale z jakiegoś powodu wybrała jego. Nie zasłużyła na koniec, jaki ją spotkał. Aleksander wzdrygnął się na wspomnienie wydarzeń sprzed prawie tygodnia.

Gdzieś z dolnego piętra dobiegły go wrzaski i ordynarne polskie przekleństwa: w którejś z wieloosobowych cel wybuchła awantura. Trwała krótko, bo nagle szczęknął zamek pospiesznie otwieranych odrzwi i Aleksander usłyszał tubalny głos Sieńki, który nie szczędził więźniom ani wyzwisk, ani razów.

On nie miał z kim się pokłócić, ponieważ po aresztowaniu umieszczono go w pojedynczej celi. Zawsze starał się uprzejmie traktować współpracowników, bez względu na ich stanowisko, więc naczelnik i dozorcy, którzy jakoś nie chcieli uwierzyć w jego winę, postanowili zrewanżować mu się właśnie w ten sposób. Było to ważne o tyle, że spotkanie z którymś ze znajomych oprychów mogłoby skończyć się dla niego tragicznie.

Sam uważał, że to zbyteczna ostrożność. W końcu wszystko jedno, co się stanie. Jeśli nie zabiją go w więzieniu, i tak zgnije na katordze.

Czasem jednak chwytała go rozpacz. Przychodziło mu do głowy, że może jego życie nie skończyło się jeszcze i czuł pokusę, aby się ratować.

Tłumił ją w zarodku.

3.

– Dokądś się wybierasz? – Matka spojrzała podejrzliwie na Leontynę znad filiżanki kawy.

– Mam spotkanie z mecenasem Paszkiewiczem. Trzeba uregulować kwestie urzędowe. – Dziewczyna nie miała ochoty wdawać się w szczegóły, a rodzicielka na szczęście więcej nie dopytywała. W ostatnim czasie wiele zmieniło się w ich życiu: to starsza panna Rapacka została głową rodziny i radziła sobie w tej roli na tyle dobrze, że nikt nie kwestionował jej decyzji, także finansowych.

– Pamiętasz, że idziemy na herbatę do Oktawii?

– Oczywiście. Na pewno wrócę przed obiadem.

– Mogłabym pojechać z tobą? – zapytała Helena, która do tej pory w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie. – Proszę.

Leontyna spojrzała na bladą, szczuplutką siostrę i zawahała się: po długiej podróży koleją oraz zamieszaniu związanym z przeprowadzką dziewczyna powinna odpoczywać.

– Lekarz powiedział, że masz na siebie uważać – stwierdziła matka, która najwyraźniej była tego samego zdania. – Zdążysz nachodzić się po mieście. I zjedz coś wreszcie – dodała z przyganą, bo z talerza młodszej córki prawie nic nie ubyło.

– Ileż można odpoczywać, proszę mamy? – Helena wbiła w rodzicielkę błagalny wzrok. – Poza tym... muszę interesować się sprawami rodziny, Tenia ma za dużo na głowie.

Powrót do Warszawy był chyba dobrą decyzją: chora, pierwszy raz od wielu miesięcy, wyraźnie sobie czegoś zażyczyła. Do tej pory zachowywała się tak, jakby nie zauważała otaczającego ją świata, a wszystkie życiowe czynności wykonywała bezwiednie.

– Tenia sobie poradzi – fuknęła matka, ale jej wzrok nieco złagodniał. – Ty nie powinnaś nawet myśleć o takich sprawach.

– Może mały spacer nie zaszkodzi? – Leontyna, ucieszona nagłym ożywieniem siostry, puściła mimo uszu uwagę matki. – Zwłaszcza że pogoda taka piękna.

– Dobrze, idźcie obie – westchnęła pani Amelia. – Tylko zabierzecie Pelagię.

– Proszę mamy, mam dwadzieścia cztery lata.

– Doprawdy nie masz czym się chwalić.

– Mam dwadzieścia cztery lata – powtórzyła Leontyna. – Jestem już w odpowiednim wieku, aby zaopiekować się siostrą. Hela, masz być zaraz gotowa, inaczej nigdzie nie jedziesz!

Nie minął nawet kwadrans, gdy obie panny Rapackie, osłonięte kapeluszami i parasolkami, wyszły z domu i zajęły miejsca w dorożce sprowadzonej przez pokojówkę.

Majowy dzień był wyjątkowo ciepły. Słabe porywy wiatru przynosiły ze sobą znajome i niezbyt przyjemne wonie miasta: na szczęście nie było jeszcze upałów, więc dało się swobodnie oddychać.

Leontyna popatrzyła na imponujące kamienice, które w ciągu ostatnich lat wyrosły przy Marszałkowskiej i uświadomiła sobie, że ogromnie stęskniła się za Warszawą. Dobrze, że wróciły. I tak kiedyś musiały zmierzyć się z przeszłością.

Fiakier skręcił w Świętokrzyską, a po kilku minutach wyjechała na Krakowskie Przedmieście tętniące swym zwykłym nerwowym rytmem. Eleganckie damy przechadzały się w towarzystwie dżentelmenów, pensjonarki spieszyły do szkoły pod opieką pokojówek. Dorożki i tramwaje wiozły ludzi zajętych swoimi sprawami. Wszystko było tak rozczulająco znajome – Leontyna nie miała wątpliwości, że znowu znalazła się w domu.

Wjechali w Senatorską, a potem w Miodową i wreszcie zatrzymali się nieopodal sądu, przed bramą kamienicy, w której mieściła się kancelaria mecenasa Paszkiewicza. Leontyna zapłaciła woźnicy i pomogła siostrze wysiąść z pojazdu.

– Nieźle mu się powodzi. – Helena poprawiła kapelusz i uważnie przyjrzała się ozdobnej bramie budynku.

– Jest wziętym adwokatem – odparła. – Ojciec chyba sporo go nauczył.

Weszły na wyłożoną marmurami klatkę schodową i wolno wspięły się na piętro. Leontyna pchnęła drzwi ozdobione mosiężną tabliczką i pierwsza weszła do eleganckiej poczekalni. Pod oknem wychodzącym na Miodową, za zawalonym papierami biurkiem, urzędował pucołowaty kancelista. Na widok dam porzucił grzebanie w dokumentach i zerwał się na równe nogi.

– Dzień dobry – przywitała się panna Rapacka. – Jestem umówiona z mecenasem Paszkiewiczem. Na jedenastą godzinę.

– Mecenas ma jeszcze spotkanie – odparł uprzejmie młody człowiek. – Zechcą panie spocząć, zaraz powinien skończyć.

Spotkanie musiało dotyczyć jakiejś ważnej sprawy, bo z gabinetu dochodziły odgłosy nerwowej wymiany zdań – nagle jakiś mężczyzna huknął tubalnie i po rosyjsku:

– Zrób pan coś! Ile można czekać?!

Drzwi otworzyły się z takim impetem, że klamka odłupała kawałek tynku ze ściany. W progu stanął rosły oficer huzarów, cały czerwony na twarzy. Na widok wystraszonych kobiet opanował się błyskawicznie.

– Panna Rapacka? I panna Helena? – ucieszył się Paszkiewicz, który wychynął zza pleców swojego krewkiego gościa. – Mam nadzieję, że nie czekały panie zbyt długo?

– Rapacka? Leontyna Wiktorowna? To pani?!

– Czy my się znamy? – odparła po rosyjsku z wahaniem, przyglądając się jasnowłosemu huzarowi. Miała mgliste wrażenie, że kiedyś go spotkała.

– Porucznik Michaił Jurijewicz Kaługin – przedstawił się, dziarsko strzelając obcasami. – Przyjaciel Saszki Woronina.

A więc to był ten kolega oficer, który kiedyś zaczepił ją na ulicy i o którym kilkakrotnie wspominał Aleksander.

– Porucznik właśnie wychodzi – powiedział uspokajająco adwokat.

Kaługin nie wyglądał jednak na kogoś, kto dokądś się wybiera. Stał przy drzwiach gabinetu i wciąż wbijał w nią wzrok. Zaczynała się niepokoić, gdyż takie dziwne spotkania nie wróżyły niczego dobrego.

– Słyszała pani, co się stało? Dlatego pani wróciła? – zapytał wreszcie porucznik z nadzieją w głosie.

– Nie mam pojęcia, o czym pan mówi.

– W takim razie wyjaśnię. – Uprzejmym gestem zaprosił ją do gabinetu. Zaskoczona Leontyna posłusznie weszła do środka.

– Pan sobie pozwala na zbyt wiele – upomniał Kaługina Paszkiewicz. – Panna Rapacka nie ma nic wspólnego z tą sprawą.

– Wręcz przeciwnie!

Leontyna chciała wtrącić się do rozmowy, ale musiała najpierw zająć się siostrą, która wślizgnęła się za nią do pokoju. Cóż, wystarczyło zaledwie kilka dni w Warszawie, aby Helena przypomniała sobie, że najbardziej ze wszystkiego interesowały ją tajemnice bliźnich. W tym przedstawieniu nie powinna jednak brać udziału.

– Moja droga, bardzo proszę, zaczekaj w holu.

Helcia nawet nie ruszyła się na krok.

– Więcej nie będę cię prosić – powiedziała Leontyna.

Młodsza panna Rapacka westchnęła z rezygnacją i niechętnie opuściła gabinet prawnika. A kiedy zamknęły się za nią drzwi, porucznik rzucił nerwowo:

– Aresztowali Saszkę.

– Słyszałam plotki. – Leontyna z ulgą opadła na krzesło, ze zdenerwowania nie dałaby rady ustać na nogach. – Dosyć drastyczne.

– On tego nie zrobił! Przysięgam na Świętą Przeczystą. Nie zabił tej dziewczyny! Wierzy mi pani?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Półtora roku temu sama zaklinałaby się na wszystkich świętych, że Woronin nie jest zdolny do podłości, a co dopiero do zbrodni, ale teraz nie była tego taka pewna. Możliwe, że wcale go nie znała. Że po raz drugi w życiu popełniła ten sam błąd: zbyt wiele sobie wyobrażała, ignorując fakty.

– Pomoże mu pani? – Kaługin świdrował ją wzrokiem.

– Co miałabym niby zrobić? – zapytała zimno. – Bo chyba nie zapłacić adwokata?

– Mecenasa biorę na siebie. – Odruchowo zerknął na Paszkiewicza.

– Nikt nie musi mi płacić – oświadczył pospiesznie prawnik. – Szanuję Woronina i będę bronił go za darmo. Jeśli tylko pozwoli.

– A więc pan wierzy, że Saszka jest niewinny? – ucieszył się porucznik. – To zrób pan coś wreszcie!

– Mówię trzeci raz, że Aleksander Nikitycz przegnał mnie precz.

– Słyszy pani? – Kaługin rozłożył bezradnie ręce. – Ten wariat całkiem oszalał. Dlatego trzeba wszystko wyjaśnić.

– Od tego jest sędzia śledczy – przypomniała mu ostrożnie Leontyna. – I policja.

– Sędzia, niech go koń z ochwatem kopnie, uważa, że złapał winnego! A Saszka nie zaprzecza.

– Ani nie potwierdza – wtrącił się Paszkiewicz. – Przynajmniej na razie. W ogóle to niewiele mówi.

– Ktoś musi wbić mu do łba trochę rozumu. – Porucznik znowu na nią spojrzał. – Najlepiej pani!

– Pan żartuje? Miałabym ryzykować...

– Czemu nie? On dla pani ryzykował wszystko.

– Co za bzdura! – żachnęła się. – W sprawie mojego ojca nie zrobił nic! Chociaż obiecał.

– Zrobił, co mógł – zapewnił ją żarliwie Kaługin. – A nawet więcej! O mało nie wyleciał przez panią z policji.

– Zaraz, zaraz! – zawahała się Leontyna. – Nie złapał zabójcy, śledztwo umorzono.

– A jak pani myśli, kto znalazł wasze...

– Kaługin! – Paszkiewicz w jednej chwili stracił całe opanowanie. – Pan się zapomina! Woronin zabronił!

– ...kto znalazł wasze pieniądze? – Porucznik nie zamierzał przejmować się protestami adwokata.

– Bzdura! – Leontyna zerwała się na równe nogi. – Prezes Kronenberg zarządził kontrolę. Urzędnik przez pomyłkę...

– Dziecko nie uwierzy, że Kronenberg miał bałagan w banku.

– Kłamie pan!

– Nie muszę. Mecenas powie dokładnie to samo. Musi, jeśli nie chce skłamać.

– To prawda?! – Chwyciła Paszkiewicza za rękaw. – Czy to prawda?

– Tak. – Adwokat choć wytrącony z równowagi nieoczekiwanym obrotem spraw, nie zamierzał zaprzeczać. – Ale nie powiem nic więcej.

Leontyna przymknęła oczy: czuła, że zaraz zemdleje.

Oczywiście od dawna uważała, że to mało prawdopodobne, aby za zniknięcie pieniędzy odpowiadał nieuważny urzędnik, który po ponownej wpłacie zaksięgował je na niewłaściwym koncie – przecież ojciec nie po to sprzedał papiery wartościowe i wyniósł z banku sto tysięcy rubli, aby zaraz oddawać prawie całą kwotę. Wolała jednak nie dociekać. Przyjęła za dobrą monetę wyjaśnienia, którymi wraz z przeprosinami osobiście uraczył ją Kronenberg. Pozwalały wierzyć, że występny rodziciel przejmował się jednak losem żony i dzieci. A tej wiary potrzebowały wszystkie trzy, aby móc przetrwać kolejną rodzinną tragedię i nie postradać zmysłów.

W tej chwili Leontyna otrzymała potwierdzenie, że jej podejrzenia były słuszne: zatroszczył się o nią nie ojciec, tylko obcy mężczyzna. Policjant.

Rosjanin.

– Nie obchodzi mnie, jak znalazły się pieniądze. – Splotła ręce w obronnym geście.

– A Saszka? – Kaługin spojrzał jej prosto w oczy. – On też pani nie obchodzi? Nic a nic?

Wytrzymała jego wzrok i przecząco pokręciła głową. Porucznik odetchnął głośno, a potem rzucił z rozpaczą w głosie:

– Nie wiem, co on w pani zobaczył!

Odwrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu, mocno trzaskając drzwiami.

4.

– Aleksandrze Nikityczu, macie gościa!

Woronin przerwał kontemplowanie zacieków na suficie i ze zdziwieniem spojrzał na Sieńkę stojącego w progu celi; zamyślił się tak głęboko, że nie zwrócił uwagi na szczęknięcie zamka.

– Powiedzcie Paszkiewiczowi, że nie chcę go widzieć – rzucił.

– To nie adwokat. – Sieńka wyszczerzył niekompletne uzębienie. – Wasza narzeczona przyszła.

– Jaka narzeczona?! – Aleksander poderwał się z pryczy.

– Czyżbyście mieli kilka? – Strażnik nie przestawał się uśmiechać, a on, nieoczekiwanie i nieco wbrew sobie, poczuł zaciekawienie.

Dwa razy w życiu zamierzał się żenić, ale nigdy nie dotarł do etapu zaręczyn. Kim więc była osoba, która zdołała przekonać prowadzącego śledztwo Langera, aby pozwolił jej na widzenie z więźniem? Siostra Nadia mieszkała daleko stąd, Irena unikała go od dawna, a panna Leontyna wyjechała za granicę – żadna inna ze znanych mu kobiet nie odważyłaby się na taką maskaradę.

– Pójdę i zobaczę – oświadczył wreszcie.

– A jest na co popatrzeć. – Sieńka mrugnął porozumiewawczo.

– Chyba się zapominacie, Gusiew? – Pogroził strażnikowi palcem.

Strażnik wcale nie przejął się reprymendą, tylko wzruszył ramionami, a potem obrzucił Woronina krytycznym spojrzeniem.

– Jak was zobaczy, ucieknie z krzykiem. Taka elegancka damula.

– Otwórzcie tu łaźnię, to będę ładniejszy. – Zdawał sobie sprawę, że z każdym dniem coraz mniej przypomina cywilizowanego człowieka, całe szczęście nie zdążył jeszcze złapać wszy. – Idziemy.

Gusiew otworzył przed nim drzwi na całą szerokość. Chyba nawet nie pomyślał o jakichkolwiek zabezpieczeniach; od pierwszego dnia zachowywał się tak, jakby wciąż miał do czynienia z urzędnikiem wyższej rangi, a nie ze zwykłym aresztantem.

Woronin szybkim krokiem przemierzał znajome więzienne korytarze, wreszcie dotarł do klatki schodowej, która była tak samo brudna i zaniedbana jak cele, i zaczął schodzić na parter. Sieńka, pogwizdując fałszywie, podążał za nim. Zza ścian mijanych pomieszczeń dochodziły podniesione głosy, a nawet płacze. W powietrzu unosił się fetor stęchlizny i odchodów.

Na parterze pokonali kilka ciasnych, byle jak oświetlonych korytarzy i dotarli do sali widzeń, gdzie czekała wytworna ciemnowłosa dama. Aleksander zaklął cicho, ponieważ rozpoznał ją od razu.

5.

Jeszcze tego ranka Leontyna szczerze cieszyła się na spotkanie z ciotką Burzyńską; przez kilkanaście miesięcy stęskniła się nawet za jej zrzędzeniem i złośliwościami. Wspomnienia szybko zderzyły się z rzeczywistością i już po kilku łykach herbaty panna bez zdziwienia stwierdziła, że tęsknota zniknęła jak sen złoty, a jej miejsce zajęło zniecierpliwienie i irytacja. Zamiast tkwić przy stole i z uprzejmym uśmiechem wysłuchiwać monologów Oktawii, Leontyna chętnie wróciłaby do domu i zastanowiła się nad tym, czego dowiedziała się rano.

Takie rozwiązanie nie wchodziło jednak w grę. Westchnęła więc w duchu i postanowiła poświęcić więcej uwagi żonie Janusza. Felicja była drobną, pełną wdzięku brunetką. Panna Rapacka pamiętała ją z pensji, choć szwagierka uczęszczała na niższe kursy. Obecnie nie wyglądała tak ładnie jak za szkolnych czasów; miała podkrążone oczy i napuchniętą twarz. Dolegliwości zaawansowanej ciąży dawały się jej mocno we znaki. Pewnie wolałaby odpocząć, niż brać udział w rodzinnej herbatce, ale teściowa najwyraźniej nie dała jej wyboru.

Oktawia tymczasem zakończyła opowieść o ostatnich wydarzeniach rodzinnych i kiedy złapała oddech, przypomniała sobie o dawno niewidzianych siostrzenicach. Podniosła do oczu lorgnon i zlustrowała uważnie obie panny Rapackie.

– Helciu – stwierdziła ze zdziwieniem. – Naprawdę pięknie wyglądasz.

– Jest blada niczym śmierć na chorągwi – odpowiedziała chłodno matka, która z jakiegoś powodu nie wydawała się uszczęśliwiona spotkaniem z siostrą.

– Ale dzięki temu jest taka interesująca. Zrobi konkietę, kiedy zacznie bywać w towarzystwie.

– Towarzystwo musi zaczekać. Jak zakończy naukę, wtedy przyjdzie pora na konkiety.

– Oby nie było za późno. Ty w jej wieku miałaś już dziecko, a jedna stara panna w rodzinie wystarczy. – Ciotka spojrzała z dezaprobatą na Leontynę.

– Tenia, gdyby chciała, pięć razy wyszłaby za mąż! – oburzyła się Helenka. – Opiekuje się nami i nie ma czasu...

– Tenia zmarnowała sobie życie na własne życzenie – przerwała jej ciotka. – Panny, które nadmiernie grymaszą, przeważnie zostają na lodzie. Pamiętaj o tym, moje dziecko.

– Tenia, jeśli zechce, zaraz znajdzie sobie męża.

– Twoją siostrą mogą zainteresować się tylko wdowcy. Żaden kawaler nie weźmie sobie żony w takim wieku!

– Taki wiek ma pewne zalety. – Leontyna miała dość tego, że ciotka ignoruje jej obecność. – Wreszcie mogę wyjść sama z domu. Albo pozałatwiać sprawy w banku.

– Teniu, ty naprawdę... – Oktawia podniosła dłoń do piersi i spojrzała ze zgrozą najpierw na dziewczynę, a potem na jej matkę. – Słyszałam plotki, ale nie sądziłam... Ona naprawdę zajmuje się waszymi pieniędzmi?! Przecież Ksawery proponował pomoc. Janusz też mógłby... Zarządzanie majątkiem to zajęcie dla mężczyzny, a nie dla młodej kobiety!

– O ile pamięć mnie nie myli, przed chwilą nazwałaś ją starą panną – przypomniała siostrze pani Amelia. – Bądź więc uprzejma się zdecydować.

Matka, która po kombinacjach zmarłego męża i Kronenberga uznała, że w sprawach finansowych nie zaufa żadnemu mężczyźnie, początkowo sama zamierzała zająć się wszystkim, ale okazało się to zbyt męczące i skomplikowane, więc obowiązek szybko spadł na zupełnie do tego nieprzygotowaną Leontynę. Dziewczyna nie miała wyjścia – zacisnęła zęby i natychmiast zaczęła się dokształcać. Wbrew jej obawom kwestie ekonomiczne okazały się całkiem ciekawe.

– Ona naprawdę zmarnuje sobie życie. – Ciotka wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. – Najpierw zadaje się z byle kim, a potem zajmuje, czym nie powinna. A ty na to pozwalasz, zamiast znaleźć jej męża.

Matka sapnęła złowrogo i już miała się odezwać, ale nie zdążyła, bo wyprzedziła ją Leontyna, która wytrzymałaby atak na siebie, ale nie mogła zdzierżyć, że ciotka obraża więźnia Cytadeli i zesłańca.

– Ignacy... – zaczęła.

– Nie chodzi o Osińskiego! – przerwała jej natychmiast ciotka. – Ten socjalista, to nawet romantyczna historia. Mówię o tamtym Moskalu! Jak mogłaś tak karygodnie się z nim spoufalić? Nie dość, że policyjny hycel, to jeszcze z marnej rodziny. Imaginuj sobie – Oktawia spojrzała na siostrę – że jego ojciec ma w Moskwie sklep kolonialny. Sklep kolonialny!

Panna nagle pożałowała, że jest zbyt dorosła, aby wstać i demonstracyjnie odejść od stołu.

– Janusz naopowiadał ci bzdur – wtrąciła się zniecierpliwiona pani Amelia. – Przykre, że nie umiał przyjąć rekuzy z godnością.

Felicja, do tej pory w milczeniu przysłuchująca się dyskusji, westchnęła i położyła dłoń na brzuchu. Wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Szybko spuściła głowę. Ciotka, która zamierzała właśnie coś powiedzieć, zamknęła usta. Leontyna zaś uświadomiła sobie, że młoda żona kocha Janusza. Miała nadzieję, że kuzyn potrafi to docenić.

6.

– Co tu, do czorta, robisz?! – zapytał Aleksander, kiedy przeszło mu największe zdumienie.

– Liczyłam na serdeczniejsze powitanie. – Tatiana Fiodorowna Kryłowa, znana śpiewaczka tudzież niedoszła narzeczona numer jeden, wdzięcznym ruchem odrzuciła woalkę i posłała mu zalotne spojrzenie. Otworzył usta, ale nie zdołał się odezwać, nagle oszołomiony jej urodą; przez siedem lat prawie zapomniał, jaka to piękność.

– Nie tęskniłem – rzucił w końcu zirytowany własną słabością. Nie powinien zapominać, ile kosztowała go miłość do tej kobiety. – I nie chcę rozmawiać. Gusiew, idziemy! – Odwrócił się w stronę drzwi, ale strażnika nie było: wyszedł z sali i zostawił ich samych. Doprawdy, ładne porządki mieli w tym więzieniu, powinien złożyć skargę.

– Sasza, zaczekaj! – Chwyciła go za rękę.

Odetchnął. Niegdyś najlżejszy jej dotyk burzył w nim krew, ale teraz czuł tylko zwyczajne ciepło.

– Wysłuchaj mnie – powtórzyła błagalnie. Przysunęła się bliżej i zarzuciła mu ramiona na szyję. Owionął go znajomy zapach perfum; gdyby zamknął oczy, mógłby zapomnieć o więzieniu i znowu znaleźć się w Moskwie, w wojsku. W domu.

Na szczęście szybko oprzytomniał.

– Po co tu przyszłaś? – zapytał z irytacją. I pomyśleć, że siedem lat temu klęczałby u jej stóp i błagał choćby o kopniaka.

– Zmieniłeś się.

– Bo siedzę tu szósty dzień. Zarosłem jak zbój.

– Zmężniałeś. – Nie spuszczała z niego wzroku. – Nie jesteś już taki...

– Jaki? – Wyplątał się wreszcie z jej objęć. – Głupi?

– Delikatny.

– Gdybyś jeszcze nie wiedziała, oskarżają mnie o zabicie kochanki.

– Nie wierzę. – Pokręciła głową. – Byłeś najporządniejszym mężczyzną, jakiego spotkałam w życiu.

– I dlatego posłałaś mnie do czorta?

Westchnęła, ale nie wyglądała na oburzoną jego grubiaństwem.

– Niedawno wróciłam z Paryża i szukałam cię, Sasza. W Moskwie, potem w Petersburgu. Wreszcie dowiedziałam się, że jesteś w Warszawie.

– I przyjechałaś specjalnie, żeby się ze mną spotkać? – zapytał kpiąco.

– Skorzystałam z zaproszenia prezesa tutejszych teatrów i podpisałam kontrakt z operą. Będę występować przez cały miesiąc. Ale masz rację, zrobiłam to, żeby się z tobą spotkać.

– Dlaczego?

– Kocham cię.

Nie wytrzymał, parsknął gorzkim śmiechem.

– Nie wierzysz mi – westchnęła ze smutkiem i nagle, jakby się skurczyła. – Ale to prawda.

– Kiedy widzieliśmy się poprzednim razem, mówiłaś coś innego. Zaraz, jak to było...? Że przez smarkacza bez grosza nie zmarnujesz sobie ani życia, ani kariery?

– Sasza, byłam młoda. – Znowu chwyciła go za rękę. – I głupia. Myliłam się. Teraz wiem, że chcę ciebie. Zawsze chciałam.

Woronin w milczeniu pokręcił głową. Może i potrafiła doskonale śpiewać, ale aktorką była nader mierną.

7.

– O czym myślisz?

Leontyna odwróciła się od okna, przy którym stała od kilkunastu minut. Odkąd wróciła od Paszkiewicza, nie mogła pozbierać myśli.

– Chodzi o pana Aleksandra, prawda? – Helena starannie zamknęła za sobą drzwi.

W pierwszej chwili chciała skłamać, ale zdawała sobie sprawę, że w kwestii Woronina nie oszuka bystrej nad wiek dziewczyny. Stać ją było tylko na lekkie skinienie głową.

– Tęsknisz za nim? – Hela oparła się o parapet i swoim zwyczajem spojrzała jej prosto w oczy.

Śmierć ojca zapoczątkowała najgorszy okres w życiu Leontyny. Musiała zmagać się nie tylko z bólem straty, ale też poczuciem, że najbliższy człowiek zachowywał się haniebnie i przez to sprowadził nieszczęście na całą rodzinę. Na dodatek ze swoją rozpaczą i strachem została sama. Nic więc dziwnego, że straciła głowę dla miłego i – co tu kryć – przystojnego mężczyzny, który obiecał znaleźć mordercę i wyrównać rachunki. Do tego, jako jedyny, zdawał się rozumieć jej rozterki. A nawet twierdził, że ją pokochał.

Wierzyła w jego szczerość. I choć rozumiała niestosowność tej relacji, nie miała siły jej zerwać. Wciąż znajdowała nowe wymówki, aby spotkać się z Woroninem i w końcu nabrała przekonania, że tylko wyjazd na Syberię z ówczesnym narzeczonym, któremu groziła katorga, zdoła definitywnie zakończyć tę znajomość. Wstydziła się przyznać, ale kiedy Ignacy zerwał zaręczyny, pomyślała, że przewrotny los najwyraźniej sprzyja jej i Aleksandrowi.

Pomyliła się.

Po samobójczej śmierci jej brata Ludwika rozpętało się piekło. Żandarmi, wściekli, że podejrzany wymknął się im w ostatniej chwili, próbowali wydobyć coś z niej, z matki, z Pelagii, nie zostawili w spokoju nawet chorej z rozpaczy Heleny. Leontyna przez kilka dni naprawdę żywiła obawę, że wszystkie cztery skończą w jakiejś zabitej deskami wsi na Syberii.

Na szczęście wuj Lewiński stanął tym razem na wysokości zadania. Wziął do pomocy prawnika Burzyńskich, mecenasa Roztockiego oraz Paszkiewicza i zdołał przekonać samego szefa żandarmerii, że panie Rapackie są czyste jak łza. Potem jeszcze wyjednał dla nich zgodę na wyjazd za granicę.

Pierwsze miesiące w Szwajcarii dały się jej ogromnie we znaki i Leontyna myślała, że nie zdoła ich przetrwać o zdrowych zmysłach. Żałoba po ojcu, tłumiona przez tygodnie ze względu na dobro wszystkich dokoła, uderzyła ze zdwojoną siłą. Do tego dołożył się szok wywołany gwałtowną śmiercią brata i obawa o życie, a potem zdrowie Heleny. A także o matkę, która praktycznie nie rozstawała się z laudanum. Któregoś dnia Leontyna znalazła u niej nawet ampułki z morfiną; nie zważając na krzyki i protesty, wyrzuciła wszystkie do śmietnika. Kiedy przed laty szykowała się do studiów medycznych, czytała, czym mogą skończyć się eksperymenty z tym lekarstwem.

Do tego wszystkiego musiała uczyć się zarządzania pieniędzmi. Wieczorem padała więc bez sił na łóżko, ale przeważnie nie mogła zasnąć. Myślała wtedy o Aleksandrze. Zastanawiała się, gdzie jest i co robi. Czy jeszcze o niej pamięta. Czasem miała do niego żal, że ją zawiódł, a może nawet oszukał – niewykluczone, że miał jakieś konszachty z żandarmerią. Innym razem płakała i gryzła palce z tęsknoty, jednocześnie nienawidząc samej siebie i przeklinając tę karygodną słabość.

Wreszcie odzyskała nieco rozsądku i postanowiła, że zrobi wszystko, aby zapomnieć. Mogła mieć wątpliwości co do różnych kwestii, ale w jednym miała pewność – Woronin był Rosjaninem, ona – Polką, a to rozdzielało ich bezapelacyjnie. Jeśli kiedykolwiek istniała dla nich nadzieja, to śmierć Ludwika ostatecznie ją przekreśliła – rodzina i znajomi przenigdy nie wybaczyliby jej związku z reprezentantem nacji i władzy, która przyczyniła się do odejścia jej brata. Do tego, ich zdaniem – jak to dosadnie określiła ciotka Oktawia – był byle kim, „policyjnym hyclem”.

Leontyna trzymała się więc konsekwentnie swojego postanowienia i wreszcie uznała, że Woronin jest tylko cieniem przeszłości.

Ale w Warszawie, zaraz po powrocie, ta przeszłość sama ją dopadła.

Najpierw dowiedziała się, że Aleksander został oskarżony o zabicie kochanki, którą wziął sobie, kiedy ona wyjechała z miasta. Wmawiała sobie, że o to nie dba, w końcu mógł robić, co chciał, ale jednocześnie nieswojo czuła się ze świadomością, że tak szybko się pocieszył. Najgorsze, że nie miała pojęcia, co myśleć o jego udziale w zbrodni. Nie mieściło jej się w głowie, że mógłby skrzywdzić kobietę. I jeszcze odzyskane pieniądze... Dałaby naprawdę wiele, aby dowiedzieć się, z jakiej dziury je wykopał. Nie miała wątpliwości, że wiele ryzykował... dla niej.

– Słyszałaś wszystko w kancelarii? – westchnęła z rezygnacją.

– Musiałabym być głucha jak pień, żeby nie słyszeć. – Helenka uśmiechnęła się blado. – Przez chwilę bałam się, że porucznik coś ci zrobi i już miałam biec na ratunek.

– Nie wierzysz, że Woronin zabił tę dziewczynę?

– Przed obiadem poprosiłam stróżkę, żeby kupiła kilka gazet. Przejrzałam wszystkie i w „Kurierze Porannym” znalazłam informację, że ofiara była baletnicą. Pana Woronina złapali na gorącym uczynku.

– Co to znaczy?

– Stał nad zwłokami. Do tego ponoć kategorycznie odmawia zeznań i nie życzy sobie adwokata. Pan Woronin jest zdolny do wielu rzeczy, szczególnie dla ciebie. Ale nie do morderstwa!

– Mieszanie się w tę sprawę byłoby szaleństwem.

– Nie mieszaj się. – Siostra podniosła głowę i spojrzała jej w twarz. – Poproś go tylko, żeby przyjął pomoc Paszkiewicza.

– Myślisz, że mnie posłucha?

– Ciebie jednej. Zrób to... Przynajmniej do niego napisz.

– Helciu, co będzie, jeśli mama się dowie? Albo ciotka Burzyńska?

– To porządny człowiek. – Helena nadal nie spuszczała z niej upartego wzroku.

– Dlaczego tak ci na nim zależy?

– Po prostu...

– Dlaczego?

– Nie rozumiesz? Mamy wobec niego dług. Dla nas... Dla ciebie zaryzykował stanowisko, a może nawet wolność.

– Nie znalazł zabójcy ojca. A reszta... reszta to tylko pieniądze.

– Chyba żartujesz?! Bez tych pieniędzy nie miałybyśmy nic, nawet własnego dachu nad głową! Mama nie odzyskałaby spokoju, a ja zdrowia. A zabójca... – urwała nagle. Miała przy tym tak dziwny wyraz twarzy, że Leontyna poczuła niepokój: nagle przyszło jej do głowy, że siostra coś przed nią ukrywa.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki