Zawierucha. Fajerwerki - Ida Żmiejewska - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Zawierucha. Fajerwerki ebook i audiobook

Żmiejewska Ida

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

71 osób interesuje się tą książką

Opis

1918 rok. Wielka Wojna nareszcie zbliża się ku końcowi.

Rosja, po rewolucji październikowej rządzona przez bolszewików, podpisuje traktat pokojowy w Brześciu i ostatecznie wycofuje się z walk. Dzięki temu Niemcy, wciąż okupujący ziemie dawnego Królestwa Polskiego, przerzucają ogromne siły na zachód. Austro-Węgry odnoszą sukcesy na froncie włoskim. Państwa centralne wydają się być o krok od zwycięstwa.

Stanisław, który jako oficer Legionów odmawia złożenia przysięgi na wierność cesarzowi Wilhelmowi, zostaje internowany w Beniaminowie. Pola odwiedza go regularnie i coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że nigdy nie zdobędzie jego wzajemności. Zofia po długich miesiącach oczekiwania zaczyna tracić nadzieję na powrót Witolda. Nieszczęśliwa i zdezorientowana, próbuje ułożyć sobie życie bez niego. Klara postanawia definitywnie rozstać się z Marcinem, ale złośliwy los szykuje dla niej niespodziankę. Julia stara się sfinalizować rozwód.

Sytuacja polityczna w Europie zmienia się nieustannie, a Polacy wykorzystują każdą okazję, która może przybliżyć ich do odzyskania niepodległości. Na Mazowsze dociera hiszpanka.

Czy Zofia zdoła poznać wszystkie tajemnice swojego męża? Jaka przyszłość czeka Polę? Czy Julii i Józefowi pisane jest wspólne życie? Kogo naprawdę kocha Stanisław? I czy rodzina Kellerów zdoła przetrwać pandemię w komplecie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 408

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 23 min

Lektor: Zofia Zoń
Oceny
4,8 (35 ocen)
29
5
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
elawoz

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniałą opowieść, w historycznym klimacie, który uwielbiam. wspaniale pióro autorki, z przyjnoscia przeczytałam cała powieść. chciałbym aby więcej takich historii powstało.
30
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Kończy się I Wojna Światowa i kończy się świetny cykl powieściowy "Zawierucha",wszystkie wątki zostają zakończone a czytelnik żałuje ,że to już koniec! Świetna.emocjonalna powieść okresu pierwszej Wojny Światowej.
30
asikx

Nie oderwiesz się od lektury

Nareszcie! Po stanowczo zbyt długim oczekiwaniu, wreszcie dostałam finałowy tom cyklu „Zawierucha” Idy Żmiejewskiej, pt. „Fajerwerki”. I całkowicie bez szacunku dla kilkumiesięcznej pracy autorki połknęłam w dwa dni. Takie życie autora i zachłannego czytelnika. I oczywiście muszę się z Wami podzielić ogromem wrażeń, jakie wywołała we mnie ta lektura. Po pierwsze, zgodnie ze swoim zwyczajem, autorka przepięknie opowiada nam historię. Te wątki nieuwypuklane w szkolnych podręcznikach, nie wskazywane jako niezbędne do zapamiętania do klasówek. Opowiada nam po prostu, jak się żyło w czasach, w których żyją jej bohaterowie. I przedstawia nam ich codzienność i obyczajowość, nie pomijając tła, w którym to zwykłe życie ma miejsce. Ale i nie brakuje opisanej przystępnie wielkiej historii, która dzięki takim zabiegom i takim właśnie książkom, zostaje w głowie. Cały cykl ma tytuły powiązane z ogniem, i jak w każdym tomie tytuł ma związek z zawartością. „Fajerwerki” oznaczają zatem, że będzie...
20
RazKaze

Nie oderwiesz się od lektury

Książki pisane przez Panią mają duszę. Uwielbiam je czytać i wspominać czasy gdy, dobroć, honor coś znaczyły.
00
PStrama

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałe zakończenie całej serii 💙
00

Popularność




Re­dak­cjaPa­weł Wie­lo­pol­ski
Ko­rektaMag­da­lena Świer­czek-Gry­boś
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Zdję­cie au­torki na okładceKa­ro­lina Ci­sow­ska
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Ida Żmie­jew­ska, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83294-71-1
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Głową muru nie prze­bi­jesz,ale je­śli za­wio­dły inne me­tody, na­leży spró­bo­wać i tej.

JÓZEF PIŁ­SUD­SKI

LUTY–PAŹ­DZIER­NIK 1918

ROZDZIAŁ I

1.

Pola zmru­żyła po­wieki i do­piero kiedy jej wzrok przy­wykł do ośle­pia­ją­cej bieli, ru­szyła przed sie­bie ścieżką wy­dep­taną w śniegu. Stą­pała ostroż­nie, gdyż bar­dzo cią­żyła jej torba z pro­wian­tem; za­opa­trze­nie w War­sza­wie od dawna było fa­talne, ale Bal­bina, so­bie tylko zna­nym spo­so­bem, zdo­była w ze­szłym ty­go­dniu tro­chę wie­przo­winy i zdą­żyła prze­ro­bić ją na wę­dliny.

Świeże za­spy też nie uła­twiały sprawy. Pola nie prze­bi­łaby się przez nie sa­mo­dziel­nie, ale na szczę­ście idące przed nią ko­biety prze­cie­rały szlak. Oprócz niej, z ko­lejki wą­sko­to­ro­wej, którą pol­ski ma­szy­ni­sta li­to­ści­wie za­trzy­mał po­mię­dzy sta­cjami, wy­sia­dło ich kilka; wszyst­kie po­dą­żały w tym sa­mym kie­runku – do obozu w Be­nia­mi­no­wie, gdzie la­tem ze­szłego roku Niemcy in­ter­no­wali ofi­ce­rów Le­gio­nów.

Do­sko­nale pa­mię­tała, jak w cza­sie Wiel­ka­nocy Staś za­sta­na­wiał się, co da­lej czeka go w woj­sku. Szybko otrzy­mał od­po­wie­dzi na wszyst­kie py­ta­nia; nie­stety, w naj­gor­szy z moż­li­wych spo­so­bów.

Wio­sną 1917 roku na roz­kaz gu­ber­na­tora Be­se­lera oku­panci za­brali się do or­ga­ni­zo­wa­nia Po­lni­sche We­hr­macht, czyli Pol­skiej Siły Zbroj­nej, i po­sta­no­wili wcie­lić do niej wszyst­kie Bry­gady Le­gio­nów. Z tej przy­czyny ofi­ce­ro­wie i żoł­nie­rze po­cho­dzący z ziem daw­nego Kró­le­stwa Pol­skiego mieli obo­wią­zek zło­żyć nową przy­sięgę na wier­ność ce­sa­rzom Wil­hel­mowi II i Ka­ro­lowi I.

Jej rota wy­jąt­kowo nie spodo­bała się le­gio­ni­stom, a to z tego po­wodu, że wy­mu­szała na nich obo­wią­zek „bra­ter­stwa broni woj­skom Nie­miec i Au­stro-Wę­gier oraz państw z nimi sprzy­mie­rzo­nych” oraz pod­po­rząd­ko­wa­nia się ich do­wódz­twu bez względu na sy­tu­ację po­li­tyczną i de­cy­zje przy­szłego pol­skiego rządu[1]. Jak tłu­ma­czył Poli zde­ner­wo­wany Sta­ni­sław, Po­lacy mieli stać się in­te­gralną czę­ścią nie­miec­kiej ar­mii, róż­niącą się od niej wy­łącz­nie mun­du­rami i sztan­da­rami, po­zba­wioną wszel­kiej sa­mo­dziel­no­ści i nie­pod­le­ga­jącą wła­dzom swo­jego kraju. Tym, co obu­rzyło le­gio­ni­stów, był też wi­doczny po­dział na Kró­le­wia­ków i Ga­li­cjan – ci ostatni, jako pod­dani Habs­bur­gów, zo­stali zwol­nieni ze ślu­bo­wa­nia.

Kró­le­wiacy – szcze­gól­nie ci z I Bry­gady – po­sta­no­wili trwać przy swoim i nic ni­komu nie przy­się­gać. Ta od­mowa, uznana przez Niem­ców za bunt, kosz­to­wała ich wiele. Zo­stali roz­bro­jeni, zdy­mi­sjo­no­wani, a na­stęp­nie od­tran­spor­to­wani do miejsc in­ter­no­wa­nia. Żoł­nie­rze do Szczy­piorna pod Ka­li­szem, a ofi­ce­ro­wie – wśród któ­rych zna­lazł się też szwa­gier – do Be­nia­mi­nowa. Ich ko­le­gów z Ga­li­cji wcie­lono zaś do ar­mii au­stro-wę­gier­skiej i ode­słano na front wło­ski.

Cała ro­dzina Kel­le­rów – i oczy­wi­ście pani Ame­lia Osnow­ska – sta­rała się od­wie­dzać Sta­ni­sława naj­czę­ściej, jak to moż­liwe. Po­cząt­kowo da­wało się przy­jeż­dżać do Be­nia­mi­nowa w do­wol­nych ter­mi­nach i bez prze­szkód roz­ma­wiać z nim przez płot, ale z cza­sem ko­menda obozu za­częła uprzy­krzać ży­cie in­ter­no­wa­nym. Te­ren zo­stał do­dat­kowo oto­czony dru­tem kol­cza­stym i roz­sta­wiono straże. Spo­tka­nia po­le­gały więc na dłu­gich spa­ce­rach wzdłuż ogro­dze­nia i wy­krzy­ki­wa­niu do sie­bie po­je­dyn­czych słów w chwi­lach, kiedy war­tow­nik sku­piał uwagę na kimś in­nym.

Ofi­cjalne od­wie­dziny wy­ma­gały spe­cjal­nego po­zwo­le­nia wy­da­nego w war­szaw­skiej Ko­men­dzie Mia­sta. Jesz­cze je­sie­nią do­ku­ment można było uzy­skać z ła­two­ścią, gdyż Niemcy, roz­sie­wa­jący plotki na te­mat nie­pew­nej przy­szło­ści ofi­ce­rów, li­czyli, że wy­stra­szeni krewni prze­mó­wią im do ro­zumu i prze­ko­nają do re­zy­gna­cji z pro­te­stu. Dzia­ła­nia nie przy­nio­sły ocze­ki­wa­nego skutku, więc utrud­nili pro­ce­durę i co­raz czę­ściej od­rzu­cali po­da­nia o prze­pustki. Przed Bo­żym Na­ro­dze­niem, aby zła­mać mo­rale in­ter­no­wa­nych, ro­dzi­nom nie wy­dano ani jed­nej. W związku z tym ciotka Klara, Zo­sia i Ju­lia zdo­łały spo­tkać się ze Sta­siem w stycz­niu. Pola, którą cięż­kie prze­zię­bie­nie przy­kuło do łóżka, zdo­łała wy­brać się do niego do­piero na po­czątku lu­tego.

Wę­drówka dłu­żyła się jej nie­mi­ło­sier­nie i miała wra­że­nie, że z każdą chwilą robi się co­raz zim­niej. Śnieg skrzy­piał pod po­de­szwami, mróz ką­sał nos i po­liczki, a od­dech za­mie­niał się w parę. Po ko­lej­nym kwa­dran­sie mar­szu do­tarła wresz­cie do drogi wio­dą­cej ku daw­nemu ro­syj­skiemu for­towi. Tam śnieg był udep­tany, więc szło się o wiele lżej i wi­dać już było jed­no­pię­trowe ce­glane bu­dynki roz­siane wśród rzadko ro­sną­cych so­sen; za car­skich cza­sów mie­ściły się w nich ko­szary, a te­raz roz­lo­ko­wano pra­wie stu ofi­ce­rów Le­gio­nów.

Ko­lejny raz zer­k­nęła na ze­ga­rek. Zbli­żała się pierw­sza po po­łu­dniu. Wy­ru­szyła z War­szawy po dzie­wią­tej, gdyż spo­dzie­wała się, że przez nocną śnie­życę i siar­czy­sty mróz po­dróż bę­dzie trwała dłu­żej niż zwy­kle. Miała ra­cję i gdyby nie ta prze­zor­ność, za­pewne nie zdą­ży­łaby na wy­zna­czoną go­dzinę.

Go­ści wpusz­czano na te­ren obozu przez szla­ban. Pil­no­wało go dwóch uzbro­jo­nych po zęby war­tow­ni­ków, któ­rzy bar­dzo skru­pu­lat­nie spraw­dzali do­ku­menty oraz ba­gaże; od dawna obo­wią­zy­wał za­kaz wno­sze­nia ga­zet, ulo­tek i ksią­żek. Po dru­giej stro­nie ogro­dze­nia cze­kali męż­czyźni wy­pa­tru­jący go­ści. Pola szybko omio­tła wzro­kiem całą grupę i skon­sta­to­wała, że wśród nich nie ma Sta­ni­sława.

Za­jęła miej­sce na końcu ko­lejki i od nie­chce­nia ro­zej­rzała się wo­koło. Wtem wstrzy­mała od­dech: nie­opo­dal niej, po tej sa­mej stro­nie szla­banu stały duże sa­nie za­przę­żone w dwa kare ko­nie z bia­łymi gwiazd­kami na łbach, któ­rych nie po­my­li­łaby z żad­nymi in­nymi na świe­cie. Roz­po­znała też oku­ta­nego w pledy woź­nicę – był to Wa­lek Ka­ro­lak z Dą­browy, ten sam, który mi­nio­nego lata po­ślu­bił Mie­cię. Co wię­cej, w wy­mosz­czo­nym ko­żu­chami po­jeź­dzie sie­działa jego młoda żona. Ich obec­ność mo­gła ozna­czać tylko jedno: w od­wie­dziny do Sta­ni­sława zje­chała pani Ame­lia. Nie­wy­klu­czone, że za­brała ze sobą któ­rąś z sióstr albo ja­kichś in­nych krew­nych.

Nie mu­siała długo cze­kać, aby do­wie­dzieć się, jak wy­gląda sy­tu­acja. Wes­tchnęła ciężko, gdyż speł­nił się jej naj­więk­szy kosz­mar – z bu­dynku ko­mendy obozu wy­szła Laura Żu­kow­ska w fu­trze z je­nota i ta­kiej sa­mej czapce, a to­wa­rzy­szył jej Sta­ni­sław odziany w swój zwy­kły szary szy­nel, z któ­rego na roz­kaz Niem­ców, uwa­ża­ją­cych in­ter­no­wa­nych za zwy­kłych cy­wili, już dawno temu znik­nęły ofi­cer­skie dys­tynk­cje.

A więc to tak... Ma­try­mo­nialne plany trzech wiedźm – tak Ju­lia żar­to­bli­wie na­zwała babki szwa­gra – ewi­dent­nie na­bie­rały re­al­nych kształ­tów i zmie­rzały do wy­cze­ki­wa­nego przez star­sze damy fi­nału.

Skoro Staś miał już dziś go­ści, to czy ją także wpusz­czą do niego?

Bli­ska łez Pola na­cią­gnęła kap­tur na twarz, cof­nęła się o kilka kro­ków i po­sta­wiła ba­gaż na ziemi. Nie chciała, aby Laura ją roz­po­znała. Nie oba­wiała się jej, zdą­żyła na­wet po­lu­bić, ale wo­lała nie wzbu­dzać po­dej­rzeń. Żu­kow­ska na pewno zdzi­wi­łaby się, zo­ba­czyw­szy ją tu samą, a po po­wro­cie do domu po­dzie­liła się in­for­ma­cją z babką. Pani Ame­lia przy naj­bliż­szym spo­tka­niu urzą­dzi­łaby zaś praw­dziwe prze­słu­cha­nie i Bóg ra­czy wie­dzieć, ja­kie wy­cią­gnę­łaby z niego wnio­ski. Nie­wy­klu­czone, że wła­ściwe.

Prawda była bo­wiem taka, że Pola ko­chała Sta­ni­sława z ca­łego serca, ale nie chciała, aby kto­kol­wiek – a przede wszyst­kim główny za­in­te­re­so­wany – po­znał jej ta­jem­nicę.

Co prawda przez lata wzdy­cha­nia do Wi­tolda, na­uczyła się ukry­wać uczu­cia, ale obec­nie ta umie­jęt­ność nie przy­da­wała się jej na nic. Tar­łow­ski, na któ­rego zer­kała z po­dzi­wem, za­cho­wy­wał się wo­bec niej uprzej­mie, opo­wia­dał o stu­diach i wy­na­laz­kach, ale za­wsze trzy­mał sto­sowny dy­stans. Sta­ni­sław był zaś ser­deczny i wy­lewny, więc pa­no­wa­nie nad sobą przy­cho­dziło jej z o wiele więk­szym tru­dem. A mu­siała się pil­no­wać, bo wie­działa do­sko­nale, że przy­jaźń i sym­pa­tia to wszystko, co od niego do­sta­nie. Staś – choć tak inny od Wi­tolda – też wi­dział w niej wy­łącz­nie szwa­gierkę.

Tym­cza­sem uśmiech­nięta Laura ser­deczne uści­skała swo­jego to­wa­rzy­sza, a on z sza­cun­kiem po­ca­ło­wał ją w rękę. Kel­le­równa nie mo­gła po­zbyć się my­śli, że za­cho­wują się jak na­rze­czeni, któ­rzy nie chcą ob­no­sić się pu­blicz­nie ze swoim szczę­ściem.

Nie spusz­czała z nich wzroku. Coś du­siło ją w pier­siach tak, że chwi­lami nie mo­gła zła­pać od­de­chu. Je­den ze straż­ni­ków spo­glą­dał na nią po­dejrz­li­wie, bo stała ni­czym wro­śnięta w zie­mię i nie po­su­wała się za ko­lejką. Za­raz po­sta­nowi ją wy­le­gi­ty­mo­wać, na­każe opusz­cze­nie obozu lub ze­chce do­kład­nie prze­szu­kać jej ba­gaż. Pola mimo tego, że nie pra­co­wała już w sek­cji kol­por­tażu Pol­skiej Or­ga­ni­za­cji Woj­sko­wej, przy­tar­gała do Be­nia­mi­nowa sporą por­cję nie­le­gal­nych dru­ków, otrzy­ma­nych od daw­nych ko­le­ża­nek. In­ter­no­wani mu­sieli wie­dzieć, co dzieje się za dru­tami.

Laura mi­nęła szla­ban i ko­rzy­sta­jąc z po­mocy Mieci, umo­ściła się w sa­niach. Wa­lek za­ciął ko­nie i po­jazd ru­szył gwał­tow­nie na­przód. Pa­sa­żerka od­wró­ciła się i we­soło po­ma­chała Sta­siowi, który zo­stał za ogro­dze­niem. Kiedy sa­nie prze­jeż­dżały obok niej, Pola prze­zor­nie na­chy­liła się nad ba­ga­żem. Na szczę­ście nikt nie zwró­cił na nią uwagi.

„Co ro­bić? – za­sta­na­wiała się go­rącz­kowo. – Za­wró­cić? Nie po­ka­zy­wać się wcale?”

Z jed­nej strony czuła, że po­winna na­tych­miast ucie­kać, ale z dru­giej tak bar­dzo chciała przy­naj­mniej spoj­rzeć mu w oczy i uści­snąć rękę.

– Po­lcia?!

Na dźwięk swo­jego imie­nia drgnęła i od­ru­chowo unio­sła głowę.

2.

– Psik! Ko­cie, idź stąd!

Wa­syl nie ra­czył za­szczy­cić Klary na­wet jed­nym spoj­rze­niem, tylko bez­czel­nie uda­wał po­grą­żo­nego w głę­bo­kim śnie. Do­sko­nale wie­dział, że za­kaz le­że­nia na oto­ma­nie w sa­lo­nie obo­wią­zuje go na­dal, ale wcale się tym nie przej­mo­wał.

– Idzi otsjuda! Ucha­dzi!

Dźwięk ro­syj­skiej mowy spra­wił, że zwie­rzak ze­rwał się z miej­sca i miękko ze­sko­czył na pod­łogę, a po­tem łyp­nął z wy­rzu­tem na okrutną prze­śla­dow­czy­nię.

– Pora, hun­cwo­cie, uczyć się pol­skiego! – Klara po­gro­ziła mu pal­cem.

Nie prze­pa­dała za tym ko­tem. Nie dość, że ni­kogo nie słu­chał i ro­bił, co chciał, to jesz­cze wy­glą­dał jak de­mon z pie­kła ro­dem. Na­prawdę by­wały ta­kie chwile, że z iry­ta­cji ukrę­ci­łaby mu łe­bek. Zno­siła jed­nak cier­pli­wie jego to­wa­rzy­stwo, po­nie­waż Zo­sia go lu­biła i kie­dyś na­wet po­wie­działa, że gdyby nie ko­niecz­ność opieki nad nim, nie prze­trwa­łaby drogi z Pio­tro­grodu do War­szawy. A i Linka za­ko­chała się w Wa­sylu od pierw­szego wej­rze­nia. Co cie­kawe, z wza­jem­no­ścią.

– Zna pol­ski bar­dzo do­brze – za­śmiała się matka, która aku­rat we­szła do po­koju. – A już Bal­binę ro­zu­mie do­sko­nale.

– Bal­binę ro­zu­miałby na­wet, gdyby mó­wiła po chiń­sku – mruk­nęła pod no­sem Klara. – Ona daje mu jeść.

Adela miała ra­cję, gdyż na słowo „jeść” zwie­rzak oży­wił się, za­strzygł uszami, a na­stęp­nie po­sta­wił ogon na sztorc i nie obej­rzaw­szy się na żadną z nich, po­ma­sze­ro­wał do kuchni, gdzie słu­żąca – która ofi­cjal­nie twier­dziła, że nie znosi go jak mo­ro­wej za­razy – po ci­chu pod­su­wała mu naj­smacz­niej­sze ką­ski.

– Po­pro­si­łam Bal­binę o coś cie­płego do pi­cia. – Matka usia­dła na swoim miej­scu za sto­łem. – Też masz ochotę?

– Oczy­wi­ście.

Tak szcze­rze, to naj­chęt­niej wró­ci­łaby do po­koju albo zaj­rzała do dziecka, które wła­śnie uci­nało so­bie po­po­łu­dniową drzemkę i – jak na złość – chyba nie za­mie­rzało się obu­dzić. Bała się zo­sta­wać sam na sam z Adelą, gdyż prze­czu­wała, że czeka je po­ważna roz­mowa o jej prze­szło­ści i przy­szło­ści, a przede wszyst­kim o Mar­ci­nie Gór­skim. Klara roz­stała się z nim osta­tecz­nie tuż przed Bo­żym Na­ro­dze­niem, ale do matki – przez dłu­gie mie­siące uda­ją­cej, że nie ma po­ję­cia o mi­ło­snym związku córki – wieść o tym chyba jesz­cze nie do­tarła.

– Oby Pola wró­ciła po wi­doku – wes­tchnęła Adela, spo­glą­da­jąc w okno. – Od tam­tej sprawy z We­nc­lem nie lu­bię, kiedy gdzieś jeź­dzi sama. A tu tyle go­dzin w ko­lejce. Z prze­siad­kami. I żeby znowu nie zła­pała prze­zię­bie­nia...

Klara też nie­po­ko­iła się o bra­ta­nicę, ale wie­działa, że trzy­ma­nie jej pod klo­szem do ni­czego do­brego nie do­pro­wa­dzi. Może gdyby Pola le­piej znała ży­cie i męż­czyzn, nie ścią­gnę­łaby na sie­bie tylu kło­po­tów.

– Li­czy­łam, że wy­pusz­czą Sta­ni­sława przed zimą.

– Mu­siałby naj­pierw zło­żyć przy­sięgę na wier­ność kaj­ze­rowi – oświad­czyła matka. – A on prze­cież nie chce, bo uważa, że ma obo­wią­zek po­stą­pić, jak na­leży. Boże drogi, kiedy ci Niemcy wresz­cie so­bie pójdą?

– Dużo panu Staś­kowi przyj­dzie z tego obo­wiązku – po­wie­działa z prze­ką­sem Bal­bina, która we­szła wła­śnie do po­koju z tacą, na któ­rej znaj­do­wał się im­bryk pe­łen na­paru z su­szo­nych skó­rek ja­błek za­stę­pu­jący im nie­moż­liwą do zdo­by­cia her­batę, oraz cia­steczka z mąki owsia­nej i spode­czek z kil­koma kost­kami cu­kru; przed Bo­żym Na­ro­dze­niem zdo­łały za­ku­pić cały funt tego rzad­kiego spe­cjału i ra­cjo­no­wały go so­bie bar­dzo oszczęd­nie. – Tylko su­choty. Albo i co gor­szego.

– Niech Bal­bina na­wet tak nie my­śli – zde­ner­wo­wała się Adela. – Wróci cały i zdrowy. I to wkrótce. Prze­czu­cia mnie nie mylą.

– Jak się nie bije na fron­cie, wi­nien sie­dzieć w domu – upie­rała się słu­żąca. – Dzie­ciaka pil­no­wać. Albo i na­szej pa­nienki, bo...

– Za­raz, za­raz... – prze­rwała jej nie­cier­pli­wie chle­bo­daw­czyni. – Czemu Sta­ni­sław miałby pil­no­wać Poli? Znowu o czymś nie wiem?

– Star­sza pani chyba oczów nie ma. – Bal­bina po­krę­ciła głową z po­li­to­wa­niem. – Toż na­sza pa­nienka świata za nim nie wi­dzi.

– Co ta­kiego?! – za­py­tały uni­sono matka i córka.

– Po co by le­ciała taki szmat drogi w naj­gor­szy mróz? Niby z do­brego serca? Żeby nie­szczę­ścia z tego ja­kiego nie było. – Słu­żąca zro­biła znak krzyża, a po­tem od­wró­ciła się na pię­cie i po­drep­tała do kuchni, gdzie cze­kał na nią nie­do­koń­czony obiad. I wiecz­nie nie­na­żarty Wa­syl.

– Przy­nieś mi, ko­chana, ko­niaku – po­pro­siła matka sła­bym gło­sem. – I so­bie też na­lej.

Kla­rze nie trzeba było po­wta­rzać tego dwa razy. Wy­jęła z kre­densu dwie ko­nia­kówki i bez zwłoki udała się do sy­pialni. Wy­cią­ga­jąc z szafki le­dwo co na­po­czętą bu­telkę z al­ko­ho­lem, po­my­ślała, że aby po­zwo­lić so­bie na ten ra­ry­tas, star­sza dama mu­siała znowu spie­nię­żyć coś ze swo­ich pre­cjo­zów. Chyba że do­stała Co­urvo­isiera od Zosi, je­dy­nej osoby w tym domu, którą było stać na ta­kie zbytki.

– Dzię­kuję – rze­kła Adela, kiedy córka po­sta­wiła przed nią na­peł­niony w jed­nej trze­ciej kie­li­szek. So­bie na­lała mniej.

– My­śli mama, że Bal­bina ma ra­cję? – za­py­tała, ża­łu­jąc, że po­chło­nięta wła­snymi pro­ble­mami, po­wro­tem Zosi, tu­dzież czu­wa­niem nad Ju­lią, która nie tylko po­go­dziła się z War­liń­skim, ale i do spółki z nim wy­wo­łała skan­dal, za­nie­dbała naj­młod­szą bra­ta­nicę. Są­dziła, że skoro Pola spę­dziła wio­snę i lato u Osnow­skich i nie krę­cił się przy niej ża­den po­dej­rzany męż­czy­zna, wszystko musi być w naj­lep­szym po­rządku. Choć w su­mie było. W ich śro­do­wi­sku zda­rzało się na­der czę­sto, że wdo­wiec, zwłasz­cza obar­czony dziećmi, de­cy­do­wał się na szybki ślub z sio­strą lub inną krewną zmar­łej żony.

– Jak tak so­bie po­my­ślę, to chyba i ma – od­parła Adela. – I tak na zdrowy ro­zum mał­żeń­stwo ze Sta­siem to naj­lep­sze, co mo­głoby ją spo­tkać. Oczy­wi­ście je­śli on od­wza­jem­nia jej uczu­cia. Na­sza Pola... – matka wes­tchnęła – ...jest de­li­katna jak kwia­tek. Nie­ko­chana uschnie. Zresztą do­ty­czy to każ­dej z was. A zwłasz­cza Ju­lii – do­dała szybko, wi­dząc, że córka otwiera usta.

Klara za­mie­rzała po­wie­dzieć coś in­nego, ale ucie­szyła się, że Adela nie wspo­mniała o jej związku z Mar­ci­nem, tylko o bra­ta­nicy, któ­rej nie­roz­ważne po­stę­po­wa­nie było te­ma­tem na długą roz­mowę.

– Ju­lia ma męża, który przy­siągł jej mi­łość przed oł­ta­rzem. Po­winna się po­sta­rać, aby nie za­po­mniał o tej przy­się­dze – rzu­ciła sta­now­czo, gdyż wciąż uwa­żała, że krnąbrna dziew­czyna kie­dyś po­ża­łuje swo­jego sza­leń­stwa. – Albo wy­słu­chać, co ma na swoje uspra­wie­dli­wie­nie, a nie od razu się roz­wo­dzić.

– Na miły Bóg – jęk­nęła Adela. – Cza­sem się za­sta­na­wiam, co ze­psu­łam przy twoim wy­cho­wa­niu. Mó­wisz cał­kiem jak pra­babka Do­mi­cela. An­drzej – unio­sła ostrze­gaw­czo rękę, bo Klara, obu­rzona po­rów­na­niem do przod­kini, która za ży­cia była po­stra­chem ro­dziny, znowu chciała się wtrą­cić – pierw­szy zła­mał przy­sięgę i Ju­lia miała prawo w niego zwąt­pić. A prze­cież w dniu ślubu pa­trzyła w niego jak w ob­raz. Gdyby po­stę­po­wał, jak na­leży, może za­po­mnia­łaby o swoim fe­bliku do dok­tora.

– To wszystko przez War­liń­skiego! – Klara nie wy­trzy­mała.

Oso­bi­ście nie ży­wiła już nie­chęci do pana Jó­zefa, który w osta­tecz­nym roz­ra­chunku oka­zał się uczci­wym czło­wie­kiem, a na­wet bar­dzo uczci­wym, zwa­żyw­szy, jak za­cho­wał się wo­bec nie­szczę­snej Lu­bar­to­wi­czówny. Dla­czego jed­nak mu­siał za­gu­sto­wać aku­rat w jej bra­ta­nicy?

– Co, na mi­łość bo­ską, chcesz od War­liń­skiego?! – Matka wbiła w nią zdzi­wiony wzrok. – W tym ba­ła­ga­nie on je­den po­stą­pił, jak na­leży. Szcze­rze się za­ko­chał, więc po­pro­sił Ju­lię o rękę. A kiedy od­mó­wiła i wy­szła za mąż za in­nego, znik­nął jej z oczu. I pew­nie nie po­ka­załby się do dziś, gdyby sama go nie zna­la­zła. A na­wet wtedy, sza­nu­jąc sa­kra­ment, wy­pro­sił ją za drzwi.

– Tyle że długo nie wy­trzy­mał – mruk­nęła drwiąco Klara. – Przy pierw­szej oka­zji... – Urwała rap­tow­nie, bo nie mo­gła prze­cież po­wie­dzieć matce wprost, że bra­ta­nica zdra­dziła męża ocho­czo i pra­wie na oczach świad­ków. Na szczę­ście Ma­ry­sia Za­piór­kie­wi­czowa, która bar­dzo lu­biła Ju­lię, nie roz­nio­sła tej hi­sto­rii po ca­łym mie­ście.

– Prze­cież wiem, że to ona uwio­dła jego – oznaj­miła Adela.

– Co też mama opo­wiada?! – za­py­tała, zgor­szona tą in­sy­nu­acją.

Sama tego nie ro­zu­miała, ale w głębi serca wciąż uwa­żała córki zmar­łego brata za nie­wi­niątka, które nie mają po­ję­cia, na czym po­lega istota re­la­cji mię­dzy ko­bietą a męż­czy­zną. A prze­cież wszyst­kie były do­ro­słe: dwie zdą­żyły wziąć ślub, a trze­cia umarła przy po­ro­dzie.

Matka na szczę­ście nie roz­trzą­sała da­lej sprawy, tylko oświad­czyła to­nem osoby ab­so­lut­nie pew­nej swych ra­cji:

– Ju­lia nie za­wie­dzie się na War­liń­skim. Wspo­mnisz moje słowa.

– Do­brali się jak w korcu maku. – Klara wy­dęła usta. – Oboje po­tra­fią ro­bić za­mie­sza­nie. A An­drzej...

– An­drzej po­rzu­cił ją na pewną śmierć – przy­po­mniała jej Adela. – I chciał że­nić się po raz drugi. To jego wina. I nie rób min, bo wiem, co mó­wię.

– W na­szej ro­dzi­nie nikt nie zmie­niał wy­zna­nia – przy­to­czyła ostat­nie ar­gu­menty, ja­kie miała w za­na­drzu. – Ani się nie roz­wo­dził. Nie było na­wet unie­waż­nie­nia mał­żeń­stwa.

Re­li­gijny aspekt pro­blemu sta­no­wił jedną z tych kwe­stii, która mar­twiła ją naj­bar­dziej. Nic dziw­nego, wy­cho­wy­wano ją prze­cież na przy­kładną ka­to­liczkę. Może nie udało się to w stu pro­cen­tach, ale prze­ko­na­nie o wyż­szo­ści Ko­ścioła rzym­skiego nad in­nymi wy­zna­niami utkwiło w niej bar­dzo głę­boko.

– Te­raz mó­wisz jak Okta­wia Bu­rzyń­ska. Ona też nie może się na­dzi­wić, że świat idzie do przodu.

– Po­doba się ma­mie kie­ru­nek, w któ­rym zmie­rza? Bo mnie nie­szcze­gól­nie.

– Naj­bar­dziej je­stem zmar­twiona tym, że moja wnuczka lek­ko­myśl­nie po­trak­to­wała sa­kra­ment mał­żeń­stwa. Gdyby miała wię­cej roz­sądku i za­cze­kała, od razu wy­bra­łaby wła­ści­wie. Nie mu­sia­łaby te­raz grze­szyć, żeby zna­leźć szczę­ście.

– Ja, pro­szę mamy, chcę ją ochro­nić przed tym grze­chem... I przed ana­temą – od­parła Klara z naj­więk­szą po­wagą, na jaką zdo­łała się zdo­być. – Ju­lia nie ma po­ję­cia, co ją czeka. Wszy­scy się od niej od­wrócą. Wszy­scy!

– My­ślisz, że ona o to dba?

– Jesz­cze nie. Ale kie­dyś do niej do­trze, jaki po­peł­niła błąd. Pro­szę. – Spoj­rzała bła­gal­nie na ro­dzi­cielkę. – Niech mama mi po­może.

– Wy­bacz, moja droga, nie będę się wtrą­cać.

Oczy­wi­ście, mo­gła się tego spo­dzie­wać. Matka za­mie­rzała jak zwy­kle śle­dzić wy­da­rze­nia z bez­piecz­nego dy­stansu i cze­kać, aż pro­blem roz­wiąże się sam albo znik­nie. Mina Klary mu­siała chyba zdra­dzać jej my­śli, gdyż star­sza dama żach­nęła się:

– Uwa­żasz, że cho­wam głowę w pia­sek, bo tak mi wy­god­nie?

– Nie, tylko...

– Na­prawdę chcesz, że­bym mie­szała w cu­dzych spra­wach? – Adela nie zwró­ciła uwagi na jej ci­chy pro­test. – Je­śli tak, to chęt­nie usły­szę, jak długo ty za­mie­rzasz grze­szyć z ko­mi­sa­rzem Gór­skim?

Jęk­nęła w du­chu, my­śląc, że nie po­winna była tak się za­pę­dzać i sta­wiać matki pod ścianą. W od­we­cie zo­sta­nie za­sy­pana py­ta­niami, na które wcale nie miała ochoty od­po­wia­dać.

– Pan Gór­ski i ja – za­częła ci­cho, spla­ta­jąc ner­wowo palce – już nie...

Jej słowa za­głu­szył gło­śny brzdęk tłu­ką­cego się szkła i roz­pacz­liwy płacz Linki. Klara w jed­nej chwili za­po­mniała nie tylko o Mar­ci­nie, ale na­wet o Ju­lii i War­liń­skim. Ze­rwała się z miej­sca i ile sił w no­gach po­pę­dziła do dzie­cin­nego po­koju. Matka po­spiesz­nie ru­szyła za nią, a z ku­chen­nego ko­ry­ta­rza wy­ło­niła się wy­stra­szona Bal­bina z cho­chlą w ręku.

– Linka?!

Drzwi były uchy­lone. Otwo­rzyła je na całą sze­ro­kość i za­raz o mało nie na­dep­nęła na ka­wałki cze­goś, co jesz­cze kilka mi­nut temu było klo­szem do lampy pa­mię­ta­ją­cej pra­babkę Do­mi­celę. Klara ja­kiś czas temu scho­wała go w sta­rym biurku Maksa, ale te­raz wszyst­kie szu­flady me­bla były po­wy­cią­gane, a ich za­war­tość wa­lała się po pod­ło­dze. Naj­wy­raź­niej mała po­sta­no­wiła spraw­dzić po prze­bu­dze­niu, ja­kie kryją w so­bie ta­jem­nice; ostat­nimi czasy zro­biła się cie­kaw­ska i nie był to jej pierw­szy wy­skok. Choć na ra­zie naj­bar­dziej spek­ta­ku­larny.

– Matko Bo­ska! – jęk­nęła Adela. – Gdzie jest Linka?! Je­śli coś jej... – Nie od­wa­żyła się do­koń­czyć.

Klara, sta­ra­jąc się omi­jać szkło, ner­wowo roz­glą­dała się po po­koju w po­szu­ki­wa­niu dziew­czynki. Było to trudne, gdyż płacz ucichł cał­ko­wi­cie.

– Jest! – rzu­ciła wresz­cie z ulgą. – Jest... Niech mama zo­ba­czy.

Linka sie­działa w ką­cie za łó­żecz­kiem, zaś mię­dzy nią a ostrymi ka­wał­kami klo­sza le­żał Wa­syl roz­cią­gnięty na całą dłu­gość, naj­wy­raź­niej pil­nu­jąc, aby jego mała przy­ja­ciółka nie zro­biła so­bie krzywdy.

– Spa­siba, koszka – rzu­ciła do niego po ro­syj­sku Klara, a po­tem po­rwała dziecko na ręce.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] „Przy­się­gam Panu Bogu Wszech­mo­gą­cemu, że Oj­czyź­nie mo­jej – Pol­skiemu Kró­le­stwu i memu przy­szłemu kró­lowi – na lą­dzie i wo­dzie, i na każ­dem miej­scu wier­nie i uczci­wie słu­żyć będę, że w woj­nie obec­nej do­trzy­mam wier­nie bra­ter­stwa broni woj­skom Nie­miec i Au­stro-Wę­gier oraz Państw z nimi sprzy­mie­rzo­nych, że będę prze­ło­żo­nych swych i do­wód­ców słu­chał, da­wane mi roz­kazy i prze­pisy wy­ko­ny­wał i w ogóle tak się za­cho­wy­wał, abym mógł żyć i umie­rać jako mężny i prawy żoł­nie­rzy pol­ski. Tak mi, Pa­nie Boże, do­po­móż” – do­kładna rota przy­sięgi, którą la­tem 1917 roku mieli zło­żyć Le­gio­ni­ści.