W moim śnie - Joanna Gajewczyk - ebook + audiobook + książka

W moim śnie ebook i audiobook

Gajewczyk Joanna

4,3
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Pola wraca z dużego miasta do rodzinnej miejscowości by spełnić swoje marzenia o własnej kawiarni. Jednak spokojne życie na prowincji przerywa seria koszmarów nawiedzających ją każdej nocy. We śnie spotyka nieznajomego – Wadima. Mężczyzna wydaje się równie zagubiony, jak ona sama. Chociaż dopiero się poznali, Pola i Wadim czują, że mogą sobie zaufać i wspólnie szukają przyczyny mrocznych snów.

Aby kontynuować poszukiwania para spotyka się w rzeczywistości. Postanawiają rozwiązać tajemnicę nękających ich koszmarów. Kolejno odkrywane poszlaki i wskazówki prowadzą ich na Wschód, w rodzinne strony Wadima.

Jakie znaczenie odgrywa sierociniec, w którym wychował się mężczyzna? Czy to możliwe, że Polę i Wadima nawiedza wspomnienie zbrodni popełnionej przed wieloma laty? Czy uczucie rodzące się pomiędzy tą dwójką ma szansę przetrwać?Ta książka hipnotyzuje i zabiera w niesamowitą podróż na granicy jawy i snu.

Joanna Gajewczyk stworzyła powieść, jakiej jeszcze nie było. „W moim śnie” wciąga czytelnika w wir niesamowitych wydarzeń, aby nawet przez chwilę nie zwolnić tempa. Gajewczyk wie, jak utrzymać napięcie do samego końca. Niepokojące wydarzenia, wyraziści bohaterowie i nadprzyrodzone okoliczności sprawią, że nie będziesz mogła oderwać się od tej książki!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 414

Data ważności licencji: 3/23/2027

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 12 min

Lektor: Monika Chrzanowska

Data ważności licencji: 3/23/2027

Oceny
4,3 (511 ocen)
302
118
58
25
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pinkijaponka2

Dobrze spędzony czas

Fajna książki, inna od tego co czytałam. Czyta się szybko i przyjemnie. Jedyni minus to za dużo tutaj opisów/przemyśle czy scen np opisywanie dokładnie wszystkiego co się dzieje po powrocie do domu od każdej przygotowanej potrawy po wyciskany sok itp troszkę to irytujące było i szczerze przyznam mijałam te strony... Malo tu romansu w romansie, nawet epilog mówi o głównej tematyce tej książki a nie przyszłości bohaterów. Ogólnie polecam
20
Arkaszka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! Polecam z całego serca 💕
10
Shelti

Nie oderwiesz się od lektury

Absolutnie niesamowita historia
10
Czerwonapoziomka

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna, inna tematyka bardzo polecam
10
asia2409

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiałam kiedyś takie klimaty, ta książka przypomniała mi o tym. Jeśli ktoś ma już dość schematycznych wątków - powinien ją przeczytać. Szczerze polecam, ale uprzedzam książka nie jest dla wszystkich.
10



Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Beata Kostrzewska

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa), Katarzyna Szajowska

Zdjęcia na okładce:

© sakkmesterke/Shutterstock

© Artjafara/Dreamstime

Element graficzny w tekście:

© Igor Zakharevich/Dreamstime

© by Joanna Gajewczyk

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

ISBN 978-83-287-1608-7

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2021

Dziękuję moim synom i mężowi za wsparcie oraz wiarę we mnie.

Jesteśmy czymś więcej

niż ciałem fizycznym.

Robert A. Monroe

Sen – Początek

Plac zabaw stracił całą swoją niewinność. Dwa małe wisielce zajęły miejsce bujających się huśtawek. Nie było już krzyków dzieci, pisków i wesołych odgłosów nieustającej zabawy.

Była tylko cisza.

Cisza i… smród. Rozkładające się zwłoki sprawiły, że to miejsce stało się zakazane.

I choć wiedziałam, że to tylko sen, to jednak był on cholernie realny. Ten odór, chłód powodujący gęsią skórkę, deszcz i poczucie lęku, od którego bolał mnie brzuch. Chciałam się już obudzić.

– Szlag by trafił – syknęłam po kolejnym uszczypnięciu się w rękę.

Zimny deszcz też nie pomagał. Mokra grzywka lepiła się do czoła, ubranie z każdą minutą stawało się cięższe. No i buty, które praktycznie zniknęły w błocie i nasiąkając nim, powoli traciły swoją funkcję ochronną. Byłam coraz bardziej przerażona. Strach paraliżował moje ruchy, nie byłam w stanie zrobić kroku czy nawet rozejrzeć się do­okoła. Kątem oka dostrzegłam małe trupie nóżki wystające z dziecięcej karuzeli. To chyba była dziewczynka. Jej niegdyś białe buciki przybrały teraz kolor szarego błota i ledwie trzymały się na sinych kikutach. Nie chciałam tam patrzeć, ale upiorny obrazek sam przyciągał wzrok. Miałam kłopoty z oddychaniem, w brzuchu wirowało mi ze strachu i czułam, że zaraz zwymiotuję.

– Do jasnej cholery, obudź się, kobieto – powiedziałam szeptem, bo irracjonalnie wierzyłam, że jakikolwiek dźwięk wybudzi te istoty ze śmiertelnego snu. Bardzo powoli zaczęłam się rozglądać, ale po chwili gorzko tego pożałowałam. Dostrzegłam zjeżdżalnię, kiedyś zieloną, z której teraz wyblakła farba odchodziła płatami. To, co leżało na końcu ślizgu, przekraczało granice tego, co akceptował mój mózg. Patrząc na stos dziecięcych zwłok, czułam, że zaraz stracę przytomność. Oddychałam szybko, uświadamiając sobie, że to naprawdę trupy dzieci – leżące jedne na drugich. Ich bladoszare ciałka w przemoczonych łachmanach były wychudzone i nienaturalnie wygięte. Ze zgrozą zauważyłam, że niektóre z nich jakby się poruszały, ale to było tylko złudzenie wywołane przez robaki kończące swą ucztę. W ustach poczułam obrzydliwy smak żółci i nie dałam już rady dłużej wytrzymać. Wymiotowałam spazmatycznie i głośno, pozbywając się całej zawartości żołądka. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl: „Obudzą się, obudzą się, na pewno się obudzą!”.

I wtedy straciłam przytomność.

Rozdział I

Tego dnia wszystko miało być takie jak zawsze. Zwykła codzienność, te same powtarzalne czynności. Choć od rana nic nie wskazywało na jakiekolwiek zmiany, to bolał mnie brzuch. Ale to nie był ból jak po zjedzeniu czegoś ciężkostrawnego, to był ból, jakiego doznawałam, kiedy czegoś się boję lub kiedy czuję, że może stać się coś strasznego, nieodwracalnego.

Ucisk w żołądku zaczął się zaraz po przebudzeniu. Lęk wręcz panoszył się w moim brzuchu. Do tego czułam smak wymiocin, co było dość dziwne. Obudziłam się spocona, wręcz mokra, i z tym nieprzyjemnym posmakiem. Czułam strach. Domyślałam się, że śniłam jakiś koszmar, lecz zupełnie niczego nie pamiętałam. Zaparzyłam mocną herbatę, naszykowałam dwie kanapki z serem i włączyłam telewizor, nastawiając na kanał informacyjny, by choć na chwilę przestać myśleć. Nie mogłam się skupić, nie rozumiałam nic z tego, o czym mówiły gadające głowy. Nie wyłączając telewizora, poszłam do łazienki i gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze – zamarłam. Byłam blada jak trup. Miejscami wręcz sina.

– Wyglądam jak nieboszczyk. Siny, sztywny nieboszczyk… Co się ze mną dzieje, do cholery?

Przepłukałam twarz zimną wodą. Wiedziałam jednak, że nawet najlepszy podkład tego nie zakryje.

Była ósma rano. Mateusz już pewnie otworzył kawiarnię i zapach kawy skutecznie go rozbudził. To mój najlepszy pracownik – lubił wstawać wcześnie i kochał swoją pracę. Gdy otwierałam swój lokal trzy lata temu, nie sądziłam, że pierwszy zatrudniony przeze mnie człowiek okaże się TYM właściwym, najlepszym. Mateusz zjawił się zaraz na drugi dzień i powiedział:

– To mnie szukałaś. Daj mi szansę przez tydzień, jeśli się nie sprawdzę, zatrudnisz kogoś innego.

Wbrew pozorom artystyczny nieład na jego głowie wzbudził moje zaufanie. Mateusz miał wtedy na sobie ciemnozielony sweter, czarne sztruksowe spodnie, a w ręku trzymał zwykłą przezroczystą reklamówkę wypełnioną książkami. To chyba właśnie te książki mnie do niego przekonały.

Dziś wstałam wcześniej, bo o dziewiątej byłam umówiona z księgową. Papiery leżały już naszykowane na stole. Potem czekał mnie wyjazd do Łodzi, do hurtowni. Jechałam tam raz w miesiącu po papierowe kubki do kawy na wynos. Robili je według mojego wzoru, ale nauczona doświadczeniem odbierałam je sama. Dziewięć razy w ciągu trzech lat przysłali mi inne, mało tego – bez przykrywek i zawsze potem były problemy z ich wymianą. Już nie raz chciałam zrezygnować z usług tej firmy, lecz ceną, jaką oferowali, przebijali inne hurtownie. O szesnastej miałam zmienić Mateusza. Po zamknięciu jak zawsze wyczyszczę ekspres do kawy, uprzątnę, umyję podłogę i przeliczę kasę. Zejdzie mi do około dwudziestej trzeciej. Potem dom, prysznic, ze dwa odcinki Mentalisty i spać.

To miał być normalny dzień. Jak wiele poprzednich. Żadnych wyjątkowych spotkań czy trudnych rozmów, skąd więc ten lęk? To uczucie wewnętrznego niepokoju?

Do tego zauważyłam, że trzęsą mi się ręce. Po prostu świetnie! Zapinanie stanika trwało już kilka minut. Dłonie nie chciały współpracować. Poszłabym bez niego, lecz to niemożliwe. Krągłe piersi wymagały rusztowania. Najchętniej pozbyłabym się tych ogromnych cycków. Zawsze mnie denerwowały i gdyby nie fakt, że operacja zmniejszająca jest cholernie droga, już dawno bym je poprawiła. Jedynie facetom nigdy nie przeszkadzały, tryb „patrz w cycki” włączał im się za każdym razem, gdy ze mną rozmawiali.

– Nie, ja zwariuję. – Cisnęłam w kąt czarny stanik z delikatnej koronki. Zegarek patrzył na mnie krzywo, dając do zrozumienia, że guzdram się niemiłosiernie. Sportowy cyckodźwig pozwolił włożyć się szybko, dżinsy i luźna bluzka także nie robiły mi problemu. Postanowiłam założyć klapki z obawy, że sznurówki być może zgadały się z czarnym stanikiem. Gdy zamykałam drzwi, usłyszałam dźwięk telefonu dochodzący z torby.

– Witaj, piękna. – Głos Mateusza zawsze był seksownie wibrujący. – Jedziesz dzisiaj po te kubki?

– Jadę, jadę, właśnie wsiadam do auta. Mam nadzieję, że moje zamówienie będzie właściwe. Słuchaj, wszystko okej w kawiarni? – Musiałam zapytać. Może ten trwający od rana lęk miał coś wspólnego z moim biznesem? Lokal się spalił lub kibel wylał przez wciśniętą do niego podpaskę?

– Jak najbardziej. Kawka pachnie, ludzie się kręcą, a ja czekam na świeżego drożdżowca od pani Krystyny.

– A ubikacja w porządku?

– Czysta, możesz przejrzeć się w sedesie, jak wrócisz.

– Dach nie cieknie, ekspres nie dymi?

– Nie rozumiem. – Mateusz zamilkł na chwilkę. – Pola, co się stało? Skąd takie przesłuchanie z rana?

– Nie, nic. Mam tylko jakieś dziwne przeczucie, że coś niespodziewanego się wydarzy.

Niespodziewanego i niedobrego – dodałam w myślach.

Nasza znajomość od samego początku była intensywna i oparta na szczerości. Wiedziałam, że Mateuszowi mogę powiedzieć wszystko, nawet swoje najdziwniejsze myśli, a on nigdy mnie nie wyśmieje, nie zlekceważy. Raz się ze sobą przespaliśmy, po roku znajomości. Choć był to seks pełen namiętności, taki, podczas którego zapominasz, jak masz na imię, nie powtórzyliśmy tego więcej. Oboje zgodziliśmy się, głównie pod moim naciskiem, że to zniszczy naszą przyjaźń, naprawdę wyjątkową i mocną. Teraz jest poprawnie. Mateusz ciągle spotyka się z jakimiś laskami. Dziwnym trafem wszystkie zawsze trochę przypominają mnie: mają podobny kolor włosów, oscylu­jący pomiędzy czerwienią a rudością, delikatne rysy twarzy czy nawet ubierają się w tym samym stylu co ja.

Jednak czasami, choć bardzo rzadko, Mateusz patrzy na mnie, przekonany, że tego nie widzę. Jego spojrzenie jest wtedy intensywne. Całe ciało napina się, jakby walczył z chęcią podejścia do mnie i zmiażdżenia moich ust swoimi. Wszystko trwa może sekundę, ale jest to najintensywniejsza chwila, która wręcz iskrzy pożądaniem. Te momenty są obezwładniające i muszę walczyć, by nie pozbawiły mnie silnej woli. Wychodzę wtedy szybko, zajmuję się klientem lub uciekam do łazienki. Mocny, gorący impuls między udami ścina mnie z nóg i przyśpiesza oddech.

Ciągnęło mnie do niego jak cholera, ale zasady są zasadami. Już raz się sparzyłam i wyleciałam z roboty za romans z kolegą z pracy. Kariera w prywatnej firmie skończyła się, wysokie zarobki również, a ja zostałam z kredytem na mieszkanie i samochód. Facet wybrał siebie. Będąc wtedy na krawędzi załamania, postawiłam na swoje odwieczne marzenie – własną kawiarnio-księgarnię. Z finansową pomocą rodziców, dorzucając resztki własnych oszczędności, wynajęłam lokal, wyremontowałam go i pomysł stał się faktem. Zanim miasteczko przyzwyczaiło się do nowego miejsca, dokładałam do interesu. A raczej rodzice. Kochałam ich mocno za poczucie bezpieczeństwa i miłość, jakie mi dawali przez całe życie. Teraz są moimi stałymi gośćmi. Codziennie o dziesiątej rano przychodzą na kawałek ciasta i kawkę. Tata pije mocną, czarną, z ilością cukru, która przeraziłaby niejednego diabetyka, a mama latte z syropem waniliowym. Do tego obowiązkowo świeża porcja aromatycznego ciasta. W ten sposób godzina mija im na odprężających rozmowach, do których często wciągają córkę, czyli mnie.

Teraz lokal przynosi dochody. Kokosów nie ma, ale bezproblemowo starcza na życie oraz na małe fanaberie. Dzieląc się z Mateuszem obowiązkami, mam dużo czasu dla siebie. Rozgraniczam go pomiędzy prywatę a rodzinę i mogłabym powiedzieć, że jestem spełniona.

A jednak… Dziś coś od rana wisiało nade mną. Niepokój wdzierał mi się do mózgu. Jadąc do Łodzi, musiałam mocno się skupić, bo miałam wrażenie, że stracę kontrolę nad pojazdem. Pięcioletni volkswagen sharan prowadził się łatwo i zazwyczaj zapewniał mi komfortową jazdę, ale dziś było inaczej, pasy mnie uwierały, biegi nie chciały płynnie wskakiwać i klimatyzacja coś słabo chłodziła. Uświadomiłam sobie, że nigdy tak się nie czułam. Owszem, gdy jednocześnie straciłam pracę i ukochanego, moje zdrowie psychiczne dostało potężnego kopa. Schudłam wtedy, włosy mi zmatowiały. Psychicznie też siadłam. Dziś jednak to było zupełnie coś innego. Nienazwany lęk zaburzał mój porządek dnia, sprawiał, że się pociłam, miałam mdłości i wręcz zatykało mnie od rewolucji w żołądku.

Mijając Ikeę, pomyślałam o rozwalającej się szafce w łazience. Prosiła się o wymianę od kilku miesięcy. Jak to często bywa, najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu, by wybrać się do meblowego. Trzeba zadzwonić do Moniki. Wybierając numer, automatycznie pomyślałam o jej córce, Gai. Byłam jej ciotką i starałam się, by dziewczynka zawsze była uśmiechnięta, gdy razem spędzałyśmy czas. Córkę siostry pokochałam już na samym początku, co było zaskoczeniem, gdyż nie podejrzewałam siebie o to, że mogę poczuć tak silną więź z małym dzieckiem.

– Siostra, chyba już najwyższy czas na wspólny wypad do galerii. – W odpowiedzi usłyszałam jej śmiech i na chwilę zapomniałam o lęku.

– Pewnie. Chyba ściągamy się telepatycznie, właśnie o tobie myślałam – powiedziała Monika.

– Niemożliwe, ty myślisz? – Uwielbiałam się z nią przekomarzać. Łączyła nas silna więź, która pogłębiła się, gdy Monika zamieszkała ze mną na miesiąc po tym, jak świat zamknął mi drzwi przed nosem.

– No, zdarza mi się czasem. Jesteś już w Łodzi? Bo Mateusz powiedział, że kubki papierowe wam się kończą.

– Ano, ludziska kawę piją w dużych ilościach i zmuszają mnie do uzupełniania zapasów. Ale nie narzekam. Przejeżdżałam obok Portu, muszę kupić nowy mebel do łazienki. Co ty na to? Po zakupach w Ikei skoczymy gdzieś na spaghetti! – Starałam się, by mój głos był swobodny. Znów ścisnęło mnie w brzuchu.

– Pewnie, Gaja zostanie z Adamem, a my zrobimy rundkę po sklepach. No to kiedy? Bo mnie jest wszystko jedno. Są wakacje, więc razem z Gają mamy wolne.

Zastanowiłam się przez chwilę. Dziś był czwartek, zmieniałam więc Mateusza po południu. Zagadam z nim, jak wrócę, to może uda się wyskoczyć z siostrą w piątek. Nigdy nie lubiłam robić zakupów w weekend, za dużo ludzi.

– Zadzwonię do ciebie jeszcze raz wieczorem. Najlepiej by było jutro, ale nie wiem, jak Mateusz będzie stał z pracą. Może uda mi się go przekonać, by spędził większość dnia w kawiarni – powiedziałam pełna nadziei. Bardzo zależało mi na tym wyjeździe. Potrzebowałam babskich pogaduch i łażenia po sklepach.

– O to się nie martw. – Monika znów się zaśmiała. – Te jego maślane oczy wszystko tłumaczą, na pewno się zgodzi. Poza tym co on ma innego do roboty?

– Przestań, maślane oczy to ty masz, jak patrzysz na nową sukienkę! Zbliża się weekend, więc pewnie przygruchał sobie nową panienkę – powiedziałam z niesmakiem. Wszystko pięknie, ale liczba lasek pojawiających się w jego życiu była imponująca, a raczej żenująca. Szlag mnie trafiał, bo tak naprawdę nie wiedziałam, czy żywię do niego jakieś uczucia, czy tylko ciągnie mnie ze względu na obłęd­ny seks, który raz mi zafundował. Kiedy tylko przypominałam sobie jego usta na moim łonie, od razu robiłam się wilgotna z podniecenia.

– Słuchaj, czy wszystko u ciebie gra? – Mój głos wyraźnie się zmienił. Musiałam znaleźć przyczynę tego ciąg­łego niepokoju. Jeśli będzie trzeba, obdzwonię wszystkich znajomych.

– A co ma nie grać?! Jako nauczycielka szczycę się wakacjami, niech reszta zazdrości. W końcu mogę się wyspać, udaję, że długopisy nie istnieją, więc jak najbardziej, muzyka gra od rana! – Znów jej śmiech wypełnił słuchawkę telefonu. – Czemu pytasz?

– Sama nie wiem. Od rana towarzyszy mi dziwne uczucie. Jakby miało się coś nieciekawego wydarzyć. Znasz ten ból brzucha, gdy się boisz?

– Wiem, o czym mówisz. Ciężko się wtedy oddycha. Może po prostu będziesz chora?

– Może – stwierdziłam bez przekonania. – Oby. Dobrze, ja już dojeżdżam. Zadzwonię później. Narka.

– Narka, narka, tylko jedź ostrożnie!

Zawsze mi to mówiła przed podróżą. Miała to po rodzicach, dla nich ten tekst był jak pozytywne zaklęcie. Byli przekonani, że gdyby go nie wypowiedzieli, stałaby się tragedia.

Hurtownia mieściła się na parterze starej kamienicy. Był to jeden z tych budynków, które proszą się o remont. Odpadający tynk, stare okna i różne kolory elewacji tworzyły smutny obraz, który był stałym elementem Łodzi. Sklep zajmował jedno niewielkie pomieszczenie. Pracująca tam pani o szarych, mysich włosach nigdy nie zaszczyciła mnie uśmiechem. Była oschła w kontakcie i trochę wyniosła. To z nią prowadziłam przez telefon boje dotyczące niewłaściwej realizacji zamówienia. Szczerze jej nie lubiłam, ale czego się nie robi dla oszczędności.

– Dzień dobry. Ja po odbiór zamówienia. – Głos miałam sztucznie uprzejmy. Tylko na tyle było mnie stać w stosunku do tej baby.

– Nazwisko proszę.

– Leszczyńska. Pola Leszczyńska. Składałam zamówienie dwa tygodnie temu.

– Tak, widzę. Własny napis i kolory. Sztuk pięćset. Płaci pani kartą czy gotówką? – Kobieta wymownie na mnie spojrzała.

– Gotówką, jak zawsze.

– W porządku. Proszę tu poczekać, pójdę po towar.

I dobrze, pomyślałam. Im szybciej stąd wyjdę, tym będę szczęśliwsza.

Myszowatej coś długo nie było. W pewnym momencie musiałam usiąść, gdyż nagle zrobiło mi się słabo. Zaczęłam się nadmiernie pocić i przestraszyłam się nie na żarty. Widziałam jak przez mgłę, byłam pewna, że za moment stracę przytomność. Co się ze mną, do cholery, działo? Przecież zjadłam śniadanie, po drodze jeszcze wypiłam duże karmelowe latte, więc nie czułam głodu. Skąd to osłabienie? Próbowałam wyciszyć organizm, biorąc powolne, głębokie wdechy. Musiałam mocno trzymać się oparcia krzesła, bo czułam, że zaraz zjadę na podłogę.

– O matko, ale pani blada! – Podniesiony głos kobiety przerwał moje próby unormowania oddechu. – Co się dzieje? Jest pani słabo? Może podać wody? – Pracownica hurtowni była wyraźnie zaniepokojona moim stanem. Nie czekając na odpowiedź, podbiegła do szafki za biurkiem i nalała wody mineralnej do plastikowego kubka.

– Proszę się napić. Naprawdę wygląda pani niekorzystnie. – Potem przykucnęła i złapała mnie za rękę. Był to zaskakujący gest, bo zwyczajnie się nie lubiłyśmy.

Oddychałam ciężko, walcząc jednocześnie z silną potrzebą wymiotowania. To, że kobieta trzymała moją dłoń, sprawiło, że tak bardzo się nie bałam. A gdyby ten atak zaskoczył mnie podczas jazdy samochodem? Nie byłam w stanie długo o tym myśleć, bo właśnie poczułam kwaśny smak w ustach. To był koniec powstrzymywania się, będąc na granicy świadomości, rzuciłam się na biurowy kosz na śmieci i torsje zapanowały nad moim ciałem. Miałam wrażenie, że wyrzygam wnętrzności. Przełyk palił jak diabli, a donośnie bekanie roznosiło się po całym pomieszczeniu. Towarzyszył mu ostry smród wymiocin, który przyprawiał o następne zawroty głowy.

– Dziękuję… za… podtrzymanie mi… włosów – wydukałam z wysiłkiem. Klęczałam blisko kosza, bo nie miałam pewności, czy to już koniec. Oczy mi łzawiły, ręce i nogi drżały, a całe ciało trzęsło się jak galareta.

– Albo jest pani chora, albo zjadła pani coś nieświeżego. – Pracownica hurtowni także klęczała na podłodze. Patrzyła z zatroskaniem i wachlowała mnie jakimiś dokumentami.

– Nie wiem. Może. Przepraszam, chyba mi już przechodzi.

– Otworzę okno, proszę siedzieć spokojnie. Nie wypuszczę pani stąd, dopóki nie będę pewna, że czuje się pani na tyle dobrze, by prowadzić samochód.

– Posiedzę jeszcze tylko chwilkę. Naprawdę już mi lepiej. I odkupię kosz – powiedziałam.

Ostrożnie podniosłam się z podłogi, usiadłam na krześle i sięgnęłam po kubek z wodą. Smakowała wyjątkowo dobrze i posyłała kwaśny posmak w niepamięć.

– Kosz to głupstwo, proszę nie zawracać sobie nim głowy. Ale chwileczkę, a może pani jest w ciąży? – Z pełnym nadziei głosem zbliżyła się do mnie.

– Wie pani co? Wiatropylnie to się chyba nie da.

– Nie musi być pani złośliwa, taki objaw jest normalny, gdy jest się w stanie błogosławionym. Ja na przykład wymiotowałam jak kot. Codziennie!

– Znów przepraszam, nie chciałam być niemiła. Opcja z ciążą nie wchodzi w grę. To raczej zatrucie, pewnie nie uważałam na to, co jem. – Chciałam już stąd wyjść. Potrzebowałam świeżego powietrza, i to natychmiast. – Pójdę już. Zapłacę tylko za zamówienie, zabiorę kubki i jadę. Bardzo dziękuję za pomoc i przepraszam za kłopot.

– Na pewno czuje się pani dobrze?

– Tak, proszę się nie martwić. Ile razem wyszło?

Kobieta podsunęła kartkę z ceną. Zapłaciłam szybko, wymieniłam z nią jeszcze kilka uprzejmych zdań, złapałam swoje pudło i wybiegłam z pomieszczenia.

Fala ciepła uderzyła we mnie wraz ze świeżym powietrzem. Stałam chwilę przed kamienicą z zamkniętymi oczami, miarowo oddychając. Było lato. Tego roku wyjątkowo ciepłe. Niektóre upalne dni podgrzewały ludzkie ciała do granicy wyczerpania. Ubrania lepiły się do spoconej skóry, umysł zwalniał obroty, a noc była niecierpliwie wyczekiwana zaraz po przebudzeniu.

Zaniepokoiłam się tym, co przed chwilą miało miejsce. Byłam pewna, że nie zjadłam nic, co mogłoby spowodować taką reakcję organizmu. Może rzeczywiście łapało mnie jakieś choróbsko? Nagle dotarło do mnie, że gdy tylko się obudziłam, czułam posmak wymiocin w ustach. Czyżbym w nocy miała torsje, przez sen? Stwierdziłam, że muszę sprawdzić pościel i dywan, może znajdę gdzieś zaschniętą plamę. Jeśli tak, trzeba udać się do lekarza. Jeśli nie, cóż – będę się zastanawiać nad tym później.

Odnalazłam swojego sharana na parkingu, załadowałam pudło i odjechałam. Kilka kilometrów dalej uzmysłowiłam sobie, że nawet nie sprawdziłam zamówienia. Trudno, nie będę już teraz zawracać. Zresztą pewnie ciąg­le jeszcze unosił się tam odór z wnętrza mojego żołądka. Nie chciałam znów go poczuć.

Moja kawiarnio-księgarnia mieściła się niedaleko miejskiego parku. Był to jednopiętrowy niewielki budynek z dużymi oknami od frontu i ogródkiem z tyłu. Kilka stolików pod zadaszeniem i mały plac zabaw dla dzieci wypełniały teren za lokalem i cieszyły się ogromnym zainteresowaniem przez całe lato. Oprócz kawy na sto sposobów, domowych ciast i sycących owocowych shake’ów Czarne Mleko oferowało też literaturę. Nie była to jednak księgarnia w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, w której książki są nowe i do kupienia. Regał sięgający sufitu, pełen dzieł, które przeczytało już wielu, zajmował całą jedną ścianę. Literatura różnych gatunków kusiła klientów nieodkrytym jeszcze światem, przygodą, nowymi emocjami. Przyniosłam tu większość swojej biblioteki, dołożyli się także rodzina i znajomi. Z czasem stali bywalcy zostawiali swoje książki, tworząc unikatową kolekcję kryminałów, romansów, fantastyki, literatury faktu, horrorów, bajek i innych opowieści. Lokal łączył dwie przyjemności, które razem dawały jeszcze mocniejsze doznania: kawę i książkę. Aromatyczny ciepły napój, do tego specyficzny zapach papieru obiecujący historię pełną emocji, to nic innego jak czysty relaks dla każdego umysłu – uzależniający, to prawda, lecz skutki uboczne specjalnie nie szkodziły. A wręcz przeciwnie – pobudzały, stymulowały, tworzyły nowe synapsy w mózgu. Czytanie odsłania nowe widoki w naszym umyśle, daje odpowiedzi nawet na najdziwniejsze pytania, sprawia, że proza życia nabiera rumieńców i codzienność staje się znośniejsza.

Pracując poprzednio dla dużej firmy, nie miałam czasu dla siebie. Wstawałam bardzo wcześnie, by wyszykować się, zjeść coś w locie i zdążyć dojechać do pracy. Poranne korki nigdy nie malały, więc dojazd zajmował mi średnio godzinę. To samo czekało mnie w drodze powrotnej. Po prostu uroki dużych miast. Gdy docierałam do wynajętego mieszkania, była już dziewiętnasta. Czasu starczało tylko na kąpiel, szybki makaron z bulionem i pół odcinka jakiegoś serialu. Resztę przejmował sen. Mocny, głęboki, zazwyczaj bez żadnych marzeń sennych. Po ośmiu latach, z haniebną pomocą ówczesnego kochanka, ten etap mojego życia się zakończył. Choć miałam wtedy poczucie bolesnej porażki, gdzieś tliła się już nadzieja na zmianę, a przede wszystkim porządne wyspanie się. Zarabiałam wtedy o wiele więcej, to fakt. Ale teraz byłam spokojniejsza, nawet jeśli musiałam przechodzić w jednej parze butów trzy sezony.

Własny biznes wymagał wiele pracy i pochłaniał sporo czasu. Lecz był to wybór świadomy, na moich warunkach i nigdy nie odczuwałam znudzenia ani jakiejkolwiek presji z góry. To ja tu rządziłam, to był mój kawałek świata, starannie wybrany i urządzony, działający według moich zasad i czułam się tu bezpieczna. Do tego spełniona i niezależna. Spędzałam w Czarnym Mleku większość swojego czasu. Nawet gdy była zmiana Mateusza, często przesiadywałam wraz z nim, sącząc powoli latte i przyglądając się klientom. Socjologicznym okiem obserwowałam i dowiadywałam się o ludziach więcej, niż sami tego chcieli. A gdy klientów nie było za dużo, siadałam w kącie baru lub przy ostatnim stoliku na dworze i płynnie wskakiwałam do świata literatury, czytając w skupieniu przez długie godziny.

Kiedy weszłam do kawiarni, skupiłam na sobie wzrok siedzących. Chyba nie wyglądałam zbyt dobrze. Kilku klientów przypatrywało mi się dziwnie, a Mateusz spoglądał na mnie z niepokojem. Położyłam pudło z kubkami na podłodze i udałam się prosto do toalety, gdzie miałam swoją szczoteczkę i mocno miętową pastę. Wciąż jeszcze czułam lekki posmak z żołądka, który musiałam jak najszybciej zabić intensywną zawartością zielonej tubki. Mateusz zawołał mnie, ale szybko przebiegłam koło baru i zamknęłam drzwi toalety na zamek.

– Wszystko w porządku? – Przez drewniane drzwi dochodził tylko przytłumiony głos.

– Chyba tak. Zaraz wyjdę.

Podeszłam do niewielkiego lustra i widok własnej twarzy raczej mnie nie ucieszył.

– Pięknie, powtórka z rana. Mogę grać w horrorach bez charakteryzacji.

Spod warstwy podkładu prześwitywała blada cera. Podczas opróżniania żołądka z wysiłku popękały mi naczynka i oczy nabrały teraz wampirycznego wyglądu. Wyciągnęłam z szafki szczoteczkę i nałożyłam podwójną porcję pasty. Zaczęłam szczotkować zęby mocno i szybko, nie zapominając również o języku. Zrezygnowałam z poprawki makijażu, to i tak by nic nie dało. Spryskałam się tylko perfumami, które zawsze nosiłam w torebce, i wyszłam.

Na szczęście w kawiarni było niewielu ludzi. Przemknęłam szybko za bar i usiadłam tyłem do stolików. Poprosiłam Mateusza o zimną colę. Chciało mi się czegoś słodkiego z bąbelkami. Brązowy napój smakował dziwnie, jeśli przed chwilą wyszorowało się jamę ustną mocną miętą.

– Co się dzieje? – Mateusz stanął przede mną. Nie spuszczał ze mnie wzroku.

– Nie wiem. Może będę chora. Słabo się czuję. Zresztą widzisz, jak wyglądam, jak piękna zombie. No, może z tą piękną to przesadziłam.

– Według mnie nie przesadzasz. Oczka masz ładne. – Uśmiechnął się ironicznie i niespodziewanie zmierzwił mi włosy, zupełnie jak małej dziewczynce.

Napięłam się i spuściłam wzrok. Niby niewinny gest, ale działał na mnie całkiem inaczej. Mateusz zauważył moje zmieszanie, szybko się odsunął, wziął ścierkę i energicznie zaczął wycierać blat.

– Wiesz, co się wydarzyło dziś w hurtowni? – kontynuowałam rozmowę, chcąc szybko rozwiać krępujące napięcie. – Zwymiotowałam przy myszowatej. – Opowiedziałam mu całe zdarzenie i opisałam zaskakującą reakcję pracownicy.

Zamarł i spojrzał na mnie zaskoczony. Przestał przecierać już i tak czysty blat. Przysunął się do mnie i dotknął mojego czoła.

– Nie masz gorączki – stwierdził.

– Ej, panie doktorze, może jeszcze termometr w tyłek doktor zaleci. – Uśmiechnęłam się do niego. Trochę rozczulała mnie jego troska.

– Może to zatrucie albo jelitówka. Wiesz co, jedź do domu, ja zostanę do końca i nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu. I tak nie mam co robić w mieszkaniu. Powiedz tylko, czy zdążyłaś spotkać się z księgową?

– Tak, przed wyjazdem do Łodzi podrzuciłam jej dokumenty. Słuchaj, Mateusz, ja dziś zostanę. Czuję się dobrze. Właściwie to miałam cię zapytać, czy jutro nie posiedziałbyś dłużej? Chcę wyskoczyć z Moniką do Ikei.

– Kobieto, idź do domu. Jutro też zostanę.

– Ale jesteś pewny? Jutro piątek, nie jesteś z kimś umówiony? – zapytałam z zaciekawieniem, ale i z nadzieją, że jednak nie.

– Nie, jak mówię, że będę w pracy cały dzień, to znaczy, że będę. Pola, wolałbym jednak, żebyś poszła już do domu, położyła się, zrelaksowała, umalowała sobie paznokcie czy coś.

– Bredzisz, ja nie maluję paznokci.

– To zrób sobie ogórkową maseczkę na twarz.

– Masz ci los, znalazł się znawca technik relaksacyjnych kobiet.

– Dobra, dobra, rób sobie, co tam chcesz w domu, tylko idź mi już stąd. – Mateusz złapał mnie pod ramię i zasugerował, bym wstała. Nie opierałam się, bardzo chciałam być już u siebie, wziąć ciepłą kąpiel i uwalić się przed telewizorem. Podziękowałam mu trzy razy, obiecując, że dorzucę coś ekstra do wypłaty, i ruszyłam w stronę wyjścia.

– Pamiętasz, co mi powiedziałaś dziś rano przez telefon? O swoim przeczuciu, że coś strasznego się wydarzy? – powiedział jeszcze Mateusz. – To się zdarzyło: niespodziewana, niesmaczna akcja, która dziwnym sposobem złagodziła stosunek myszowatej pracownicy do ciebie.

– Ale wciąż czuję lęk w brzuchu. Od rana mnie męczy i niestety nawet gdy opróżniłam żołądek, on wciąż tam jest. Miałam ci tego nie mówić, ale po przebudzeniu czułam smak wymiocin. To dziwne, prawda? Mam zamiar sprawdzić pościel, jak wrócę. Jeszcze raz dziękuję.

– Nie ma sprawy, piękna. Dzwoń, jak coś.

Wyszłam i szybkim krokiem podeszłam do auta. Wsiadłam, zapięłam pasy, wzięłam kilka głębokich oddechów i odjechałam w kierunku swojego domu.

Mieszkałam jakieś cztery kilometry od Czarnego Mleka. Typowy kwadratowy domek pod numerem dziewięć, który odziedziczyłam po babci, był osadzony na średniej wielkości działce. Czarny klasyczny dach, biała elewacja i czerwone drzwi wejściowe, z tyłu ogródek i wiata na samochód od frontu, chociaż właściwie teren za budynkiem tak naprawdę trudno było nazwać ogródkiem. Nie znałam się na roślinach, nienawidziłam koszenia trawy i unikałam kwiatów ze względu na osy. Dlatego wzdłuż płotu rosły dorodne tuje, tworzące zielone zwarte ogrodzenie, a reszta terenu wysypana była białymi kamykami. Zadaszony taras kusił kominkiem, wygodnym fotelem z rattanu i obiecywał spokojne, leniwe chwile.

Moje mieszkanie składało się z trzech pokoi i kuchni. Jeden z nich był typową graciarnią, zastępował piwnicę i strych, których domek był pozbawiony. Trzymałam tam, co się da: ubrania, opony zimowe, żelazko, puste pudła, jakieś bibeloty bo babce i wiele różnych rzeczy, o których dawno już zapomniałam. Łazienka z wolnostojącą wanną i prysznicem w rogu czekała na remont. Przymierzałam się nie tylko do wymiany szafki, ale do zakupu nowej wanny do zabudowania. Szlag już mnie trafiał od ciągłego szorowania dookoła starej. Może i taka wanienka wygląda fajnie, a nawet romantycznie, ale utrzymanie jej w czystości zabiera stanowczo za dużo czasu. Jasna kuchnia z Ikei niczym szczególnym się nie wyróżniała. Tylko ekspres do kawy wyglądał imponująco i zajmował połowę blatu.

Weszłam do mieszkania i pierwsze kroki skierowałam do łazienki. Opłukałam wannę i odkręciłam ciepłą wodę. Jak zwykle dolałam pół butelki miodowego płynu do kąpieli, uwielbiałam dużo piany. Gdy szum wody przyjemnie już mnie relaksował, podeszłam do lustra, by zmyć makijaż. Potem rozczesałam włosy, zwinęłam je w kok na czubku głowy i zdjęłam z siebie ubranie. Naga wsunęłam się płynnie do aromatycznej wody i momentalnie cały stres dnia wyparował. Oparłam głowę o brzeg wanny i zamknęłam oczy. To był mój czas. Bezpieczne ciepło, lekkość ciała, uspokajający zapach miodu przypominający dzieciństwo blokowały jakiekolwiek myśli. Nigdy nie napełniałam wanny do pełna, zanim do niej weszłam. Lubiłam leżeć i słuchać rytmicznego szumu strumienia z odkręconego kurka. Świat przestał wysyłać sygnały, miękkość i szmer wody blokowały wszelkie impulsy, które mogły zakłócić tę chwilę błogiego odizolowania. Ból żołądka złagodniał, niepokój się wyciszył. Wierzyłam, że wszystko wraca do normy.

Leżałam w wannie do momentu, aż woda stała się chłodna. Opuściłam ją niechętnie, wytarłam się puszystym ręcznikiem i nasmarowałam ciało balsamem waniliowym. Poczułam głód. Od czasu tej nieprzyjemnej sytuacji nic nie jadłam. Dopiero teraz, gdy kąpiel mnie zrelaksowała, usłyszałam bulgotanie dochodzące z brzucha. Czas na makaron!

Wstawiłam wodę w małym garnuszku, wrzuciłam do niej cztery kostki serka topionego i troszkę masła. W międzyczasie w dużym garnku osoliłam wodę na makaron. Miałam akurat paczkę rurek, będą idealnie pasować do serowego sosu. Gdy serki się rozpuściły, dodałam trochę bulionu, szczyptę pieprzu i odrobinę słodkiej papryki. Na koniec wrzuciłam poszatkowany gruby szczypior. Sos był gotowy. Na głęboki talerz nałożyłam sobie porządną porcję parującego makaronu. Polałam go obficie białym ciężkim sosem i usadowiłam się przed telewizorem na kanapie. To lubiłam najbardziej – męska porcja jedzenia plus dobry serial, plus brak makijażu i piżama, a to wszystko równa się święty spokój. Tylko niech nikt mi teraz nie zadzwoni! – pomyślałam i odpaliłam kolejny odcinek Mentalisty.

Nie zdążyłam dobrze poczuć smaku na języku, gdy rozdzwonił się telefon.

– A niech to szlag! – syknęłam ze złością, stawiając talerz na stoliku.

Usłyszałam w słuchawce głos siostry.

– No i jak? Mateusz się zgodził? Jedziemy jutro?

– Tak, tylko nie tak wcześnie, bo mam dziś zamiar długo oglądać serial, więc wstanę dopiero koło dziesiątej. Czy chcesz coś jeszcze wiedzieć? Makaron mi stygnie!

Monika zachichotała.

– Nie, nie, już wszystko wiem. Makaron rzecz święta! Zdzwonimy się jutro. Smacznego, siostra.

– Dzięki, niech mi wejdzie w tyłek.

Wyciszyłam komórkę i z powrotem zajęłam swoje ulubione miejsce. Zjadłam ze smakiem i oglądałam kolejne odcinki serialu. Potem ułożyłam się wygodnie, nogi przykryłam cienkim kocem i zaczęłam dziewiąty odcinek trzeciego sezonu. Rzut oka na zegar – zbliżała się jedenasta. Moje powieki powoli stawały się coraz cięższe, obraz na ekranie się rozmazywał. Pora skończyć i pozwolić odpocząć ciału oraz umysłowi. Dźwignęłam się jeszcze, aby zgasić lampę, i postanowiłam spać dziś na kanapie. Nie miałam już siły na wędrówkę do sypialni i zapomniałam sprawdzić, czy gdzieś tam nie ma zaschniętej plamy o aromacie wymiocin.

Zasnęłam.

Sen drugi

Czułam coś zimnego i lepkiego na twarzy. Otworzyłam oczy. Uświadomiłam sobie, że jestem przemoczona i leżę twarzą w błocie. Przerażona poderwałam się z mazi, która nie chciała mnie wypuścić. Trzęsłam się z zimna, próbowałam pozbyć się brudu z policzków, włosów i ubrania. Zerknęłam w lewo i już wiedziałam, gdzie jestem.

– O nie… – jęknęłam cicho.

Stałam bokiem do mrocznego placu zabaw. Sparaliżowana strachem starałam się nie poruszyć i oddychać jak najciszej. Drobny deszcz powoli obmywał mnie z brudu, smród drażnił nozdrza, a serce galopowało jak szalone. Nigdy w życiu tak się nie bałam. Drugi raz z rzędu tak realistyczny sen? Jak to możliwe? I dlaczego? Nie musiałam tam patrzeć, od razu przypomniały mi się martwe dzieci. Mrugałam szybko, by pozbyć się tej przeklętej wizji. Niestety to nic nie dawało, skupiłam się więc na otoczeniu przed sobą. Lekka mżawka i noc ukrywały kraj­obraz. Musiałam wytężyć wzrok, by dojrzeć cokolwiek. Tylko biały, cienki rogal na niebie podświetlał zarysy i uwydatniał cienie. Zauważyłam budynek skąpany w mroku. Był niedaleko ode mnie, jakieś czterysta, pięćset metrów. Jednopiętrowy, dość duży, z małym pomieszczeniem gospodarczym obok. Gdy przyglądałam się dłużej, dostrzegłam wysoki na przynajmniej trzy metry płot. Ciągnął się za budynkiem, zakręcał z obu jego stron. Śledząc jego linię, zrozumiałam, że ogradza też teren, na którym stoję. Najciszej, jak tylko potrafiłam, obróciłam się w prawo i moje domysły się potwierdziły. Znajdowałam się na ogrodzonym podwórku z wielkim nieoświetlonym domem i placem zabaw wypełnionym zwłokami.

Nie wiedziałam, co robić. Szczypanie nie pomagało, wstrzymywałam też jak najdłużej powietrze, by stracić przytomność, ale nic z tego. Chciałam za wszelką cenę się obudzić. Gdy znalazłam się tu pierwszy raz, wymioty spowodowały powrót na jawę. Nie namyślając się, wsadziłam dwa palce głęboko do gardła i starając się nie wydać żadnego dźwięku, próbowałam zwymiotować. Beknęłam kilka razy i z przerażeniem zasłoniłam usta, ale soki żołądkowe pozostały na swoim miejscu. Byłam pewna, że nie dam rady zrobić najmniejszego kroku. Strach zamienił moje nogi w dwa bezużyteczne kołki. Na policzkach poczułam coś ciepłego. To były moje łzy, ogrzewały mi twarz, a resztą ciała już wstrząsały drgawki – ogarniała mnie panika. Walczyłam, by wewnętrzny krzyk nie wydostał się i nie przeciął ostro tej pełnej napięcia ciszy. Stałam sztywno, oddychałam szybko i histerycznym wzrokiem patrzyłam na budynek przede mną. Jedna słaba myśl próbowała przebić się do zablokowanego strachem umysłu.

„Idź do tego domu. Idź do tego domu”, słowa te niczym wielki pulsujący neon wręcz nade mną wisiały.

I gdy już czułam, że sama panika lekko zmusza mnie do ruchu, jakaś postać wyłoniła się zza ściany po prawej stronie budynku. Zdążyłam tylko zarejestrować, że był to ogromny mężczyzna.

Mój dziki wrzask wypełnił całą przestrzeń.

Rozdział II

Czasami nasze sny są tak realne, że po przebudzeniu zastanawiamy się, czy aby na pewno to się nie wydarzyło. Siedzimy skołowani na łóżku, rozczochrani, pocieramy oczy ze zdumienia, trudno jest nam się otrząsnąć i zacząć standardowy dzień. Potem ta historia z sennego świata chodzi za nami cały czas, prosząc jeszcze raz o uwagę. Wykonując codzienne obowiązki, analizujemy nocne wydarzenie, czując, że może troszkę, choć troszeczkę otarliśmy się o magię. I jeśli doświadczyliśmy wtedy czegoś pozytywnego, jak sen o wielkiej wygranej, o zdobyciu pierwszego miejsca w konkursie robótek ręcznych czy namiętnym seksie z osobą, która jest dla nas niedostępna, to cały dzień będziemy unosić się kilka centymetrów nad ziemią, by na wieczór opaść, przyłożyć głowę do poduszki i świadomie powiedzieć: „Ja chcę jeszcze raz!”.

Gorzej, gdy uczestniczyliśmy w koszmarze.

Obudzona własnym krzykiem byłam już na nogach od siódmej rano. Nie sądziłam, bym kiedykolwiek w życiu doznała tak intensywnie świadomego snu. Dziś pamiętałam wszystko, każdy szczegół: stęchły zapach, deszcz, ciemność i dzieci. Wiedziałam już, że poprzedniej nocy też tam byłam, wymiotowałam jak dzika i to mnie zbudziło. Nie było sensu przeszukiwać łóżka, wszystko działo się tylko we śnie. W upiornym koszmarze, który sponiewierał mnie wczoraj i gorzkim kopniakiem obudził także dziś.

Teraz dochodziła dziesiąta, a ja byłam już po trzech mocnych kawach. Cała się trzęsłam, lecz do końca nie wiedziałam, czy to przez dużą ilość kofeiny, którą w siebie wlałam, czy przez pozostałości lęku, który w jakimś stopniu pozostał ze mną na jawie. Mateusz był w pracy, przekonany, że jestem w drodze do Łodzi. Zadzwoniłam do niego.

– Hej, interes się kręci?

Zaśmiał się.

– Jak zawsze, piękna. Już w drodze?

– Nie jadę dziś, kiepsko się czuję.

– Nie przeszło ci od wczoraj, co? Może skocz do lekarza? Ja posiedzę w kawiarni, więc o to się nie martw. Gdybyś czegoś potrzebowała, to dzwoń, będę zwarty i gotowy. – Powiedział to z lekkim podtekstem i potem usłyszałam jego barytonowy śmiech.

– Pewnie, a klienci obsłużą się sami. Ty lepiej tam siedź, ja umierająca nie jestem. Dziękuję, muszę kończyć. – Zamierzałam szybko przerwać rozmowę, nie chciałam, by wyczuł strach w moim głosie. Spięłam się, by wypowiedzieć te trzy zdania całkiem normalnie, ale teraz głos odmówił współpracy.

– Halo? Pola, co się dzieje? – Mateusz nie był przyzwyczajony do tego, że tak szybko urywam pogawędkę.

– Nic niepokojącego, muszę się po prostu położyć. – Rozłączyłam się, nie czekając na jego odpowiedź. Co miałam mu powiedzieć? Że śnił mi się koszmar, a ja przeżywałam go jak mrówka okres? Że gdy przymykałam na chwilę powieki, widziałam plac śmierci pełen dziecięcych zwłok i wręcz czułam ten mdlący odór? A sama myśl o wieczornym zaśnięciu przerażała mnie jak diabli? To prawda, że mocno mu ufałam i mogliśmy pogadać o wszystkim. To jednak było czymś nowym. Bałam się, że weźmie mnie za histeryczkę albo gorzej – będzie to dla niego pretekst, by wskoczyć do mojego łóżka, gdy będzie mnie pocieszał w moim własnym domu. A do końca sobie nie ufałam, gdy jego piżmowy zapach przejmował kontrolę nad moim zmysłem węchu.

Zdążyłam tylko odłożyć telefon na kuchenny blat, gdy nagle zawibrował i rozdzwonił się głośno. Na ekranie pojawił się napis „siostra”.

– No jak, wyspana? Możemy się zbierać? – Głos Moniki był wypoczęty i pełen energii.

Skręciło mnie na samą myśl, że przeze mnie zaraz się to zmieni.

– Siostra, ja cię najmocniej przepraszam, ale chyba nici z naszego wypadu. Źle się czuję, chyba jakieś choróbsko jednak mnie dopadło. – Znowu kłamałam.

– Strasznie mi przykro. Już wczoraj się zaczynało, prawda? Nie martw się, odbijemy to sobie w inny dzień. Potrzebujesz czegoś? Leków, jakiegoś jedzenia? Bo wiesz, ja już się wyszykowałam, nie będę siedzieć w domu, to strata makijażu. Przejadę się więc po mieście, a co, niech widzą, jaka ładna jestem też w piątek.

Właśnie tego było mi trzeba. Jedno zdanie Moniki wystarczyło, by rozwiać wszelkie ponure myśli, nawet jeśli tylko na chwilkę.

– Do mnie to ty nie wpadaj, bo się jeszcze zarazisz. Wszystko mam. Przeleć się po sklepach i kup sobie coś. Przepraszam cię jeszcze raz. Cholera, naprawdę miałam ochotę na ten wyjazd.

– Przestań, choroby się nie wybiera. Kuruj się i dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. A czekaj, czekaj, Mateusz dziś cały dzień sam?

– Nooo, sam chciał. Normalnie miałyśmy wrócić na dziewiętnastą i chciałam wskoczyć za niego. Ale w tej sytuacji zaoferował, że będzie do końca.

Siostra zamilkła na chwilę.

– Wiesz – powiedziała w końcu – ty głupia jesteś, Polu moja. Mieć takiego faceta pod nosem i trzymać się jakichś dziwnych zasad. Żebyś nie żałowała.

– Chyba źle się poczułam, muszę się położyć. Dziękuję za troskę, mężatko – odparłam z przekąsem. Ile już razy Monika mi to wypominała?

– Ty mi się tu nie zasłaniaj chorobą. Ale w porządku, dziś dam ci spokój. Idź, odpoczywaj i porozmyślaj, co tracisz. Pa.

Rozłączyła się. Wiedziałam, że cała rodzinka darzy Mateusza sympatią. Monika z matką za nim przepadały, a ciotki i koleżanki przychodziły do Czarnego Mleka tylko, kiedy on pracował. Tata także go lubił, choć uważał, że stać go na więcej niż bycie zwykłym barmanem. Nie ma co się dziwić – wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, poza tym oczytany i dowcipny, a do tego robił zawsze idealną kawę. A poza tym miał półdługie, rozczochrane, brązowe loki, które dodawały mu uroku artysty. Też wszystko rejestrowałam, nawet więcej – widziałam i dotykałam tego, co chował pod ubraniem. Na samą myśl o twardych mięśniach i aksamitnej skórze ocierającej się o moje ciało czułam gorący impuls pomiędzy udami. Jednak trzymałam się zasady, aby nie umawiać się z kolegą z pracy, nawet jeśli to ja byłam tu szefową i nie groziło mi wywalenie z roboty. Emocjonalny syf, przez który przeszłam, skutecznie zraził mnie do takich układów.

Dziś jednak nie myślałam o Mateuszu. Nie potrafiłam skupić się na niczym innym poza nocnymi wrażeniami. Karciłam się w myślach za zbyt silne przeżywanie tego koszmaru. Jednak czułam się jak świadek strasznej zbrodni, który powinien to gdzieś zgłosić. Tylko gdzie? Wróżce? Jednak tym, co najbardziej mnie przerażało, był mężczyzna, który szybkim krokiem zbliżał się do mnie, gdy stałam sparaliżowana we własnym śnie. Dobrze pamiętałam, że jego chód był stanowczy i zależało mu, by dotrzeć do mnie jak najprędzej. Wszystko było tak realne, że na samo wspomnienie brakowało mi tchu.

Nie mogłam znaleźć sobie miejsca, upalny piątek zagęścił powietrze, trudno było złapać oddech. Próbowałam poczytać na tarasie, zrezygnowałam jednak, gdy po dziesięciu minutach koszulka przylepiła się do ciała, a pot kapał na kolejne strony. Wstając, zostawiłam wilgotną plamę na fotelu.

– Brawo, roztapiam się – szepnęłam z niesmakiem. Szybki chłodny prysznic przyniósł otrzeźwienie. Siedząc po turecku na dywanie i popijając mrożoną latte z brązowym cukrem, próbowałam skupić się na programie o tatuażach. Nic z tego. Cokolwiek robiłam czy czego nie robiłam, mój mózg rejestrował tylko niewielką tego część, resztę wypełniał lęk przed zaśnięciem. Wyłączyłam w końcu telewizor, bo bezmyślne gapienie się nie było wcale interesujące. Położyłam się na miękkim, beżowym dywanie i próbowałam wymyślić jakiekolwiek zajęcie na resztę dnia. Wyjście z domu nie wchodziło w grę, wyglądałam jak przewlekle chora z tą bladą, prawie przezroczystą cerą. Zresztą upał odstraszał nawet od spacerów. Na oglądaniu seriali lub książkach nie mogłam się skupić, bieżnia w ten skwar zabiłaby mnie, więc co mi pozostawało? Sprzątanie, którego szczerze nie cierpiałam. Zmusiłam się do wstania i poszłam przywitać się z odkurzaczem. Nie lubiłam kolegi, był irytująco głośny i czasem dmuchał we mnie ciepłym powietrzem, które pachniało kurzem i stęchlizną. Obiecałam sprawić sobie jeden z tych supercichych, co to nawet niemowlaka nie budzą, dziś jednak znów musiałam zadowolić się starym, wyjącym draniem. Pomyślałam, że może monotonne buczenie poprzeszkadza trochę komórkom mózgowym i ciągła analiza snu zostanie przerwana, a ja otrzymam chwilowe wytchnienie.

Telefon się rozdzwonił, gdy wkładałam kabel do gniazdka.

– No cześć, mamo, coś się stało? – zapytałam zdziwiona. Była już pora obiadowa, o tej porze rodzice zawsze siadali do stołu i była to dla nich rzecz święta. Nie odbierali telefonów, nie dzwonili do nikogo, siedzieli wspólnie przy posiłku w dużym pokoju, nawet telewizor mieli wyłączony.

– To raczej ja powinnam zadać ci to pytanie, córeczko. Ojciec właśnie do ciebie wyjeżdża z gołąbkami. Świeżo zrobione, ty musisz jeść, bo mizernie wyglądasz. Jestem pewna, że to jest powód twojego złego samopoczucia.

Westchnęłam, nie chciałam nikogo dziś widzieć.

– Pepla siostra już do ciebie dzwoniła?

– Ona się tylko o ciebie martwi. Mateusz też nas poinformował, gdy byliśmy z ojcem na świeżej kawce i ciasteczku w twojej kawiarence.

– Zabiję drania.

– Pola! Jestem mu bardzo wdzięczna, skoro własna córka nie potrafi zadzwonić do matki, gdy potrzebuje pomocy. Dobrze, że chociaż inni rozumieją prawidłowe relacje rodzinne.

– Przepraszam, nie chciałam cię martwić, nie jest ze mną tak źle. Oczywiście bardzo dziękuję za gołąbki. Uwielbiam je. Kiedy ty je zdążyłaś zrobić?

Matka zachichotała. Jej śmiech był delikatny i krótki.

– Dziecko, w pewnym wieku dochodzisz to takiej wprawy, że moment i gotowe. Ojciec mi trochę pomógł, więc poszło szybko. Polinko, ale to nie jest istotne, powiedz, co się z tobą dzieje?

Musiałam sprzedać matce tę samą historyjkę co innym.

– Nic groźnego, chyba po prostu jakaś grypa żołądkowa czy inny wirus. Tylu klientów przewija się w pracy, że pewnie od kogoś się zaraziłam.

– Rozumiem, lecz nie mamy sezonu na grypę, więc się martwię. Pijesz tylko kawę, nieregularnie jadasz, do tego siedzisz długo po nocy. Twój organizm zapewne się zbuntował.

Mój tryb życia przyprawiał rodziców o zawrót głowy. Ciągle mi powtarzali, żebym uregulowała swój dzień, czyli posiłki co trzy godziny, niejadanie po nocach, minimum osiem godzin snu, spacery i przede wszystkim chodzenie do łóżka o przyzwoitej porze. Według nich ta pora to godzina dwudziesta pierwsza, ale co miałam poradzić, że tak naprawdę dopiero nocą odżywałam? Uwielbiałam tę porę, pełną ciszy, z mniejszą ilością ludzi na ulicach. Wieczór był zapowiedzią dwóch żywiołów: ognia i wody. Niekiedy noc była pełna zmysłowości, oczekiwania, tajemnicy i magii, następnego razu dawała ukojenie, samotność, spokój i wyciszenie. Był jeszcze jeden istotny powód, dlaczego uwielbiałam noc – w świetle lamp czy świec zmarszczki były mniej widoczne.

Zakończyłam rozmowę z mamą, zapewniając ją oczywiście, że zjem wszystkie gołąbki w sosie pomidorowym. Wróciłam do sprzątania, a raczej dopiero rozpoczęłam taniec czystości z partnerem wyjcem wsysającym. Po pół godzinie odkurzania w trzydziestu stopniach spociłam się okrutnie i znów odwiedziłam prysznic. W międzyczasie tata podrzucił pełną misę żarcia. Nie został długo, było mu gorąco i stwierdził, że tylko u siebie pod klimatyzacją jest w stanie przetrwać ten upał. Wyściskał mnie, ucałował i nakazał dbać o siebie i jeść syto, bo jestem za chuda. Ojciec był typem faceta misia: potężny, o spokojnym charakterze i mądrym spojrzeniu. Gdy przytulał, człowiek znikał w jego ogromnych ramionach. Były to najbezpieczniejsze ramiona, w jakich kiedykolwiek się znajdowałam.

Upalny dzień ciągnął się leniwie. Mózg pracował na zwolnionych obrotach. Ciało ciągle domagało się schłodzenia. Pod wieczór, gdy wyjście na zewnątrz nie groziło już udarem słonecznym, uwaliłam się na rattanowym fotelu, by zastanowić się nad nadchodzącą nocą.

Bałam się zasnąć.

Byłam przekonana, że znów przyśni mi się ten koszmar. A może nie? Może miałam już paranoję? Lęk jednak ciągle we mnie tkwił i postanowiłam czuwać tak długo, ile tylko wytrzymam.

Zmierzch przybrał barwę szarości pomieszanej z błękitem. Cienie odważnie wychodziły z ukrycia. Robiło się przyjemnie. Wiatr dmuchał delikatnie, pieszcząc rozgrzaną skórę. Przez chwilę czułam się dobrze, na chwilę zapomniałam o strachu. Leżąc od dłuższego czasu wygodnie, poczułam, że nadchodzi senność. Ciało prosiło o bezruch, powieki chciały przymknąć się na dłużej. Nie wiedziałam, kiedy je zamknęłam, ten moment przyszedł niezauważony. Zapadłam w półsen.

Jednak świadomość przepełniona strachem czuwała. Szarpnęło mną, jakby dusza próbowała wyrwać się z ograniczającego ją ciała. O mały włos nie spadłam z fotela. Przez sekundę nie wiedziałam, gdzie jestem. Zaskoczona rozglądałam się wokoło, gdy dotarło do mnie, że prawie zasnęłam na dobre. Zerwałam się, niemal wyskoczyłam z wygodnego siedziska i pobiegłam zaparzyć kolejną kawę. Spojrzałam na zegar w kuchni, była dwudziesta trzecia pięćdziesiąt. Nie wiem, jak długo tam leżałam, ale postanowiłam, że chyba spędzę resztę nocy na stojąco.

Ekspres cicho mruczał i wypuszczał z siebie kłęby pary, a ja zaczęłam obchodzić wszystkie okna i zamykać zewnętrzne rolety. Mieszkałam sama, musiałam więc zadbać o swoje bezpieczeństwo. Miałam także zamontowane kamery, jedną ustawioną na drzwi wejściowe, a drugą na ogród z tyłu. Pozwalało mi to podglądać na komputerze teren o każdej porze. Okna antywłamaniowe i wzmocnione drzwi dawały więcej czasu na wezwanie policji, gdyby ktokolwiek nieproszony chciał się dostać do środka. Dzięki temu spałam w miarę spokojnie. Szkoda, że nie zabezpieczały mnie one również przed koszmarami sennymi! Postanowiłam nie zamykać jeszcze przeszklonych drzwi na taras, chciałam postać chwilę z kubkiem kawy w ręku i rozkoszować się nocnym chłodem. Zaparzyłam mocne espresso z nadzieją, że moje serce wytrzyma następną dawkę kofeiny, i wyszłam na zewnątrz. Z przyjemnością rozpuściłam swoje kręcone, ciemnoczerwone włosy, które cały dzień nosiłam upięte w wysoki kok.

Usytuowanie domu z dala od ruchliwych ulic sprawiało, że wokół panowała cisza wypełniona tylko odgłosami nocnych zwierząt.

Stałam i popijałam słodką kawę, gdy nagle zauważyłam coś szybko przebiegającego w tyle ogrodu. Wyraźnie usłyszałam chrzęst kamyków. Dreszcz przeszedł przez moje ciało, po czym zesztywniałam i zwolniłam oddech. Przez kilka sekund ze strachu nie byłam w stanie się poruszyć i głos paniki krzyczał w mojej głowie: „Wiej do domu!”. Poderwałam się do biegu, upuszczając przy tym biały kubek, i z szybkością gazeli ruszyłam w stronę wejścia tarasowego. Wpadłam do pokoju, z hukiem zatrzasnęłam przeszkolone drzwi i prędko zasunęłam roletę. Obiegłam wszystkie pokoje i pogasiłam światła. Byłam pewna, że to złodziej albo gorzej – gwałciciel. Przysiadłam przy komputerze, który stał w sypialni, i włączyłam podgląd z kamer. Z telefonem w ręku wypatrywałam jakiegokolwiek ruchu. Nie mogłam przecież zadzwonić na policję, nie będąc w stu procentach pewną, że ktoś czai się w ogrodzie. Po kilkunastu minutach ciągłego gapienia się w ekran poczułam, że pęcherz moczowy napiera i muszę szybko do toalety. Autentycznie brałam pod uwagę nasikanie do wielkiego dekoracyjnego dzbana, gdyż nie wyobrażałam sobie opuszczenia stanowiska obserwacyjnego.

Co to, do jasnej cholery, było? Poruszało się z niewyobrażalną prędkością, wręcz prześlizgnęło się na moich oczach i jeśli dobrze zarejestrowałam, ukryło się w tujach. Było niskie, tego byłam pewna.

Wytrzymałam jeszcze dwadzieścia minut, więcej nie dałam rady. Na palcach, nie robiąc żadnego hałasu, przemknęłam do ubikacji. Załatwiłam się po ciemku i postanowiłam nie spuszczać wody, bo to głośny dźwięk, a gdyby właśnie w tym momencie włamywacz grzebał w zamku? Wróciłam przed monitor i zamarłam.

– O matko, dziecko… – Stanęłam jak wryta, patrząc z niedowierzaniem na ekran komputera. Na tyłach działki stało dziecko z misiem w ręku. Wyglądało tak dziwnie, że najpierw postanowiłam mu się przyjrzeć, pohamowując odruch wyjścia i uratowania go czy wykonania telefonu na policję. Następnie wpadłam na to, że jest to zagubione lub uciekające przed czymś dziecko, które przypadkiem wylądowało na mojej działce. Ponieważ dzieciak stał prawie na samym końcu, obraz był niewyraźny. Dało się jednak dostrzec płeć i kilka szczegółów. Z pewnością był to chłopiec, wyglądał może na osiem lat, ale nie mniej. Ciemne, potargane włosy, zniszczone spodenki i bluzka, która kiedyś była jasna. Teraz więcej było na niej plam brudu niż czystych miejsc. Kamera nie pokazywała kolorów, trudno było mi więc ocenić, czy autentycznie był tak okropnie blady, ale w kwestii budowy ciała dziecka obraz się nie mylił, wychudzone nogi i ręce wyglądały jak patyki obciągnięte skórą.

Stał tam bez ruchu i patrzył na dom. Niepokoiła mnie jeszcze jedna rzecz, jednak by ją sprawdzić, musiałam choć o centymetr unieść roletę przy oknie tarasowym. Zakradłam się bezszelestnie pod okno i bardzo powoli pociągnęłam za sznurek. Starałam się zrobić to jak najciszej w obawie, że chłopiec ucieknie albo, co gorsza, podbiegnie do okna, a ja ujrzę jego bladą twarz przylepioną do szyby. Uniosłam roletę na tyle, by móc zobaczyć ogród. Irracjonalnie bałam się zbliżyć oko do szklanej tafli, zerkałam więc z niewielkiej odległości. Dziecko ciągle tam stało, obserwując bacznie, bez ruchu, z misiem, którego trzymało w lewej ręce. Wytężyłam wzrok i już zrozumiałam, na co patrzę.

– Niemożliwe, to błoto! Dziecko ze snu… – Nie mogłam w to uwierzyć, ale buty, spodnie i ręce chłopca oblepione były świeżym błockiem. Był środek lata, do tego upalnego, od ponad siedmiu tygodni bez jednego mililitra wody. Nie było szans, żeby mógł gdziekolwiek w pobliżu natrafić na kałużę błotną. Znałam dobrze okolicę, w której mieszkam. Teren w obrębie kilku kilometrów pozbawiony był stawów, jeziora czy rzeczki, a wszystkie rowy przy niektórych działkach były wyschnięte na wiór. Serce przestało mi niemal bić, straciłam kontrolę nad własnym ciałem, które pragnęło zemdleć i dostać drgawek jednocześnie. Odsunęłam się na czworakach od wielkiego okna i zamarłam w bezruchu. Co tu się, do diabła, dzieje? – pomyślałam. Jakiś kiepski żart, jakaś pomyłka, takie rzeczy to oglądałam na filmach albo czytałam o nich w książkach. Mój umysł tego nie ogarniał. Byłam zdezorientowana i przerażona, siedziałam skamieniała na podłodze, pewna, że zaraz doświadczę zawału serca.

Wtedy usłyszałam chrzęst na zewnątrz i to był impuls. Poderwałam się na równe nogi, by zdobyć telefon. W pierwszym odruchu chciałam zadzwonić do Moniki, ale dwie baby histeryczki raczej tu by nie pomogły. Policja nie wchodziła w grę. W momencie gdy ich poinformuję, że to jakaś zjawa ze snu, zamkną mnie natychmiast w pokoju bez klamek. Wystukałam numer Mateusza. Po czterech sygnałach odebrał.

– A jednak chcesz, bym cię odwiedził – powiedział głosem pełnym satysfakcji.

Odpowiedziałam szeptem:

– Mateusz, proszę cię, przyjedź do mnie jak najszybciej. Błagam, już teraz. – Głos mi drżał, byłam bliska płaczu.

– Piękna, co się stało? Ledwo cię słyszę. Jesteś cała?

– Przyjedź szybko, nie mogę głośno rozmawiać. Proszę cię, proszę, ja… uważaj, jak będziesz wchodził.

– Czy mam dzwonić po pomoc?

– Nie, to nic nie da. Pospiesz się, proszę.

Odpowiedział mi stanowczym głosem:

– Już jadę.

Rozłączyłam się i powoli przeszłam do sypialni, której okno wychodziło na front posesji. Znów musiałam podciągnąć trochę roletę, by widzieć, jak podjeżdża Mateusz. Tylko wtedy otworzę drzwi, nie wcześniej. Od jego wynajętej kawalerki do mojego mieszkania było około siedem minut jazdy samochodem. Mateusz jeździł starym, zdezelowanym dżipem, którego bardzo często zapominał umyć. Ponieważ lubił nim poszaleć po wyboistym terenie, naj­lepiej z odrobiną błotka, auto nosiło zaschnięte brązowe plamy czasem nawet przez miesiąc. Patrząc przez małą szparę, spodziewałam się lada moment umorusanego samochodu swojego pracownika, którego charakterystyczny dźwięk silnika poznałabym wszędzie. Po dziesięciu dłużących się jak cholera minutach usłyszałam zwalniającą maszynę, gdy Mateusz parkował przed bramą. Poczekałam przy oknie, by upewnić się, że wysiadł z auta i podchodzi do furtki. Prawie bezszelestnie przemknęłam do wiatrołapu i nacisnęłam guzik otwierający. Specyficzny odgłos szarpnięcia furtki upewnił mnie, że Mateusz już wszedł i zbliża się do domu. Gdy zobaczyłam cień jego sylwetki w wąskim okienku w drzwiach, przekręciłam klucz i wpuściłam go do środka. Natychmiast zaryglowałam je z powrotem, złapałam go za rękę i poprowadziłam do sypialni.

Mateusz wyczuł moje napięcie, nigdy nie widział mnie w takim stanie. Milczał i pozwolił zaprowadzić się do pokoju. Był zdziwiony. Zauważyłam, że w jakimś stopniu udzielił mu się mój niepokój. Stanęliśmy przed ekranem komputera. Monitor podzielony był na dwa okna. W jednym czarno-biały obraz pokazywał główne wejście do domu, a na drugim można było zobaczyć kawałek tarasu i cały ogród z tyłu. Niczego nadzwyczajnego się nie dopatrzyliśmy.

Usiadłam i odświeżyłam obraz na monitorze.

– Cholera jasna, gdzie on jest?

– Kto, Pola?

– Ten dzieciak. Stał na końcu ogrodu i patrzył tu. On… szlag, nie wiem, jak ci to powiedzieć. – Zdenerwowana wstałam i spojrzałam na Mateusza. – Posłuchaj, wiem, jak to zabrzmi – zaczęłam – jak opis filmu klasy Z, ale jestem tak przerażona, że mi wszystko jedno, czy będziesz się śmiał, czy nie.

Mateusz objął moją twarz dłońmi.

– Piękna, widzę, że coś tobą trzepnęło, i to porządnie. Nie mam zamiaru się śmiać. No może trochę z tych majteczek z mamą kaczką i trójką, a nie, czekaj… – odsunął mnie lekko – czwórką małych kaczątek.

Zarumieniłam się. Z tego wszystkiego zapomniałam, że po wizycie taty paradowałam po domu już w samych majteczkach i luźnej białej podkoszulce. Zrobiłam krok w tył, próbując naciągnąć T-shirt, by zasłaniał choć o centymetr więcej. Mateusza to rozbawiło, bo czyż nie widział już kiedyś znacznie więcej?

– Mów, co się dzieje. – Zmienił ton głosu, by dać mi do zrozumienia, że nie przyjechał tu po to, by oglądać mój tyłeczek, ale by pomóc.

– Mówiłam ci, że źle się czuję. Historię z wymiocinami w Łodzi pamiętasz? Kłamałam. Nie jestem chora, to znaczy fizycznie, bo o swoją psychikę zaczynam się martwić. Miałam sen, a nawet już dwa. Totalny koszmar. Najgorsze, że to był świadomy sen, naprawdę bardzo realny. W tym śnie znajdowałam się na placu zabaw. Tylko że był on przeciwieństwem dobrej zabawy. Trupy były wszędzie, na zjeżdżalni, karuzeli, na bujaku. Dziecięce trupy, Mateusz. Uwierz mi, dałabym sobie rękę odjąć, że stałam tam naprawdę. Czułam to i dobrze pamiętam ten odór, zimny deszcz… Czułam, jak flaki przewracają mi się do góry nogami.

Mateusz wykorzystał moją chwilę milczenia i zadał pytanie:

– Wspomniałaś o dwóch snach. W tym drugim śniło ci się to samo?

– Tak, ciąg dalszy. W pierwszym wymiotowałam i to mnie obudziło, w drugim śnie było inaczej. Stałam tam, sparaliżowana ze strachu, próbując wrócić do rzeczywistości, gdy pojawił się on.

– Jaki on?

– Nie wiem, jakiś mężczyzna, tego jestem pewna. Po prostu pojawił się w tej makabrycznej scenie i kiedy wrzasnęłam, to się wybudziłam.

– Okej, rozumiem, lecz co to ma wspólnego z wezwaniem mnie tu? Chyba że chodzi ci o to, bym potrzymał cię za rączkę w łóżeczku?

Uśmiechnęłam się. Cały Mateusz, każda okazja jest dobra, by wskoczyć dziewczynie pod pościel.

– Widzisz, czy wspomniałam ci o błocie? Było go tam pełno, w tym śnie oczywiście. Mokre, lepiące, śmierdzące błocko. Jakieś piętnaście minut temu pojawiło się w moim ogrodzie dziecko. Konkretnie chłopiec. On był z tego snu. Zorientowałam się, gdy dostrzegłam świeże błoto na jego butach i ubraniu.

Mateusz przyglądał mi się czujnie z lekko przechyloną głową.

– Wiem, co teraz myślisz, wariatka w majtkach z kaczą rodziną dostała udaru słonecznego.

– Nie mów mi, co myślę, piękna. Te majtki i tak będą mi się śnić po nocach.

Walnęłam go ręką w ramię.