Tylko w duecie. Bis - Magdalena Kozakowska - ebook

Tylko w duecie. Bis ebook

Kozakowska Magdalena

4,5

Opis

Długo wyczekiwana kontynuacja „Tylko w duecie”.

Jak cienka jest granica między nienawiścią a miłością? Czy prawda zawsze wyzwala? Czy wszystko można wybaczyć?

Damian nigdy nie przypuszczał, jak wysoką cenę przyjdzie mu zapłacić za miłość. Minęły prawie trzy lata, odkąd ostatni raz widział Tamarę. Sądził, że pogodził się z przeszłością i w końcu nadszedł moment, by z nadzieją spojrzeć w przyszłość. Nie podejrzewał, że przyjdzie mu stoczyć walkę nie tylko o swoją duszę, ale i serce ukochanej, które należy już do kogoś innego.

Czy Tamara i Damian mają jeszcze szansę na wspólną przyszłość i szczęśliwe zakończenie? A może dzieli ich już zdecydowanie więcej niż łączy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (43 oceny)
31
6
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agata-1984

Całkiem niezła

Początek ok fanie się czytało ,ale od połowy książki główna bohaterka zaczęła mnie irytować po całości...czym bliżej końca tym większą ochotę miałam aby nie dokończyć czytać tej książki...Myślę,że autorce wyszłoby na duży plus gdyby zamknęła tą opowieść w jednym tomie.
20
AgaWiktoria

Nie polecam

Ja tego nie kupuje. To jak ona się zachowała. Nawet gdyby on to zrobił to już go skreśliła? I to jest miłość? I szybko sobie życie ułożyła 🙄 A on ja piesek, zapatrzony w nią, szybo wybaczył jej te czyny…
10
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia choć to dziwna miłość która nie ufa i nie jest wdzięczna za pomoc
Sylllkaaa

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam. Historia, która jest nieprzewidywalna do samego końca. Emocje się z niej wylewają. Wciąga od pierwszych stron i nie pozwala się odłożyć. Pierwsza część była świetna ale ta jest sto razy lepsza. Polecam.
11
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

Właśnie zarwałam nockę, ale było warto, emocje do samego końca. Polecam serdecznie ❤️
11

Popularność




Tylko w duecie. Bis

Copyright © 2023 by Magdalena Kozakowska

Projekt okładki: Justyna Knapik

Redakcja: Katarzyna T. Mirończuk

Korekta: Alicja Szalska-Radomska

Korekta po składzie: Joanna Błakita

Skład: Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek

ISBN: 978-83-969018-7-3

Wydanie I

Wydawca:

MK Magdalena Kozakowska

Kontakt: [email protected]

Instagram: @magdalena.kozakowska

Facebook: magdalena.kozakowska.autorka

Bis – po­wtó­rze­nie lub wy­ko­na­nie do­dat­ko­wego utworu przez ar­ty­stę na ży­cze­nie pu­blicz­no­ści.

Tę książkę de­dy­kuję moim Czy­tel­ni­kom – bez Wa­szego wspar­cia i wiary hi­sto­ria Ta­mary i Da­miana ni­gdy nie do­cze­ka­łaby się kon­ty­nu­acji.Dzię­kuję, że to­wa­rzy­szy­cie mi w tej li­te­rac­kiej przy­go­dzie, in­spi­ru­jąc mnie i mo­ty­wu­jąc.

PRO­LOG

Wstrzą­śnięty roz­glą­dam się po po­miesz­cze­niu, usi­łu­jąc zła­pać od­dech. Moje serce wali jak sza­lone, a wy­rzut ad­re­na­liny spra­wia, że robi mi się ciemno przed oczami. Za­ci­skam na chwilę po­wieki, łu­dząc się, że gdy znowu je otwo­rzę, to wszystko okaże się je­dy­nie sen­nym kosz­ma­rem. Tak się jed­nak nie dzieje.

Z prze­ra­że­niem pa­trzę na bez­władne ciało i sporą plamę krwi roz­laną wo­kół głowy Bo­rysa. Pró­buję ze­brać my­śli, ale ja­wiący się przede mną ob­raz sku­tecz­nie mi to unie­moż­li­wia. Biorę kilka głę­bo­kich wde­chów z na­dzieją, że spo­wolni to mój dziki puls i po­zwoli wziąć się w garść. Z wa­ha­niem ro­bię krok na­przód i na trzę­są­cych się no­gach przy­ku­cam obok zwłok. Spo­glą­dam na klatkę pier­siową mar­twego męż­czy­zny i jak po­dej­rze­wa­łem, nie do­strze­gam żad­nego ru­chu. Dla pew­no­ści przy­kła­dam jesz­cze palce do jego tęt­nicy szyj­nej i ku mo­jemu za­sko­cze­niu wy­czu­wam słabe tętno.

On wciąż żyje…

Nie wiem, czemu prze­raża mnie to bar­dziej niż świa­do­mość, że mógłby być mar­twy.

– Da­mian?! – do­biega mnie mę­ski głos. W progu sa­lonu staje Jan i zszo­ko­wany pa­trzy na le­żące na pod­ło­dze ciało.

– Coś ty zro­bił? Czy on…?

Spo­glą­dam w dół i przy­glą­dam się znie­na­wi­dzo­nemu przeze mnie męż­czyź­nie. My­ślę o wszyst­kich krzyw­dach, ja­kie wy­rzą­dził. Przed oczami staje mi wi­dok wal­czą­cej o ży­cie po­bi­tej Ta­mary. Ten zwy­rod­nia­lec musi po­nieść karę. Za­słu­żył so­bie na śmierć.

– Nie żyje – kła­mię.

ROZ­DZIAŁ 1

Look at me

You may think you see

Who I re­ally am

But you’ll ne­ver know me

Every day

It’s as if I play a part

Now I see

If I wear a mask

I can fool the world

But I can­not fool my he­art

Chri­stina Agu­ilera – Re­flec­tion

Tamara

– Pan Da­mian Do­mań­ski? – pyta po­li­cjant.

– Tak, to ja.

– Zo­staje pan za­trzy­many pod za­rzu­tem za­bój­stwa Bo­rysa Wój­cika.

Moja twarz za­styga w szoku, po­dob­nie jak spa­ra­li­żo­wane lę­kiem ciało. Nie je­stem w sta­nie na­wet mru­gnąć. Ten za­rzut jest tak ab­sur­dalny, że w pierw­szym od­ru­chu mam ochotę się ro­ze­śmiać. To z całą pew­no­ścią musi być ja­kiś chory żart albo w naj­gor­szym wy­padku fa­talna po­myłka. Onie­miała pa­trzę, jak mój uko­chany szar­pie się z po­li­cjan­tem, usi­łu­ją­cym za­kuć go w kaj­danki. Wę­druję spoj­rze­niem po­mię­dzy męż­czy­znami. Nie umiem się zdo­być na żadną re­ak­cję. Mam wra­że­nie, że oglą­dam tę scenę w zwol­nio­nym tem­pie, a je­dyny dźwięk, jaki jej to­wa­rzy­szy, to dud­nie­nie mo­jego ga­lo­pu­ją­cego serca.

– Ta­maro… – Głos Da­miana prze­bija się przez ten ło­mot. – Ta­maro! Spójrz na mnie! – błaga. Jego krzyk wy­rywa mnie z transu.

Ak­cja gwał­tow­nie przy­spie­sza, po­dob­nie jak mój płytki od­dech. Czuję przy­pływ mdło­ści.

Z wa­ha­niem uno­szę wzrok i spo­glą­dam w toń atra­men­to­wych oczu, które wy­ra­żają tak wiele emo­cji. Wśród nich do­mi­nuje strach.

– Ja tego nie zro­bi­łem – za­pew­nia. – Nie zro­bi­łem! Co­kol­wiek się wy­da­rzy, mu­sisz w to wie­rzyć.

Wie­lo­krot­nie otwie­ram i za­my­kam usta, ale nie wy­do­bywa się z nich ża­den dźwięk. Nie po­tra­fię wy­krztu­sić z sie­bie słowa. Po­win­nam za­pew­nić Da­miana, że wiem, że tego nie zro­bił. To oczy­wi­ste. Nie on. Nie mógłby. Dla­czego więc wcale nie biorę tego za pew­nik?

– Nie zro­bi­łem tego – po­wta­rza ze łzami w oczach.

Prze­staje się sza­mo­tać, jakby uzmy­sło­wił so­bie, że sta­wia­nie oporu nie ma naj­mniej­szego sensu. A może to moja bierna po­stawa po­zba­wiła go woli walki?

Funk­cjo­na­riusz od­pro­wa­dza Da­miana do ra­dio­wozu, a ja w dal­szym ciągu nie ru­szam się z miej­sca. Gdy do­cie­rają do celu, uko­chany spo­gląda na mnie ostatni raz. Do końca ży­cia za­pa­mię­tam to pełne re­zy­gna­cji i bólu spoj­rze­nie, które po­syła mi, za­nim po­li­cjant po­py­cha go na tylne sie­dze­nie po­jazdu.

Pod­ska­kuję na dźwięk za­trza­ski­wa­nych drzwi. Do­piero to spra­wia, że od­zy­skuję zdol­ność re­ak­cji. Orien­tuję się, że po mo­ich po­licz­kach swo­bod­nie spły­wają łzy.

– Nieee! – wrzesz­czę, gdy sa­mo­chód ru­sza. Chcę po­biec za nim, ale silne ręce obej­mują mnie w pa­sie i za­my­kają w cia­snym uści­sku.

– Ta­maro, uspo­kój się – sły­szę bła­galny ton głosu Do­mi­nika. Jest zdy­szany. Za­pewne po za­koń­cze­niu roz­mowy z bra­tem pę­dził tu, ile sił w no­gach. – Wy­cią­gnę go z tego, obie­cuję.

Od­wra­cam się przo­dem do Do­mi­nika i kładę głowę na jego klatce pier­sio­wej. Wtu­lam się w nią i za­no­szę pła­czem, mo­cząc mu ko­szulkę. Męż­czy­zna gła­ska mnie po­cie­sza­ją­cym ge­stem. Moje my­śli, jak na re­playu, w koło od­twa­rzają słowa Da­miana: „Ja tego nie zro­bi­łem”. Ni­czego nie pra­gnę bar­dziej niż tego, żeby oka­zały się praw­dziwe, ale z ja­kie­goś nie­zro­zu­mia­łego po­wodu nie po­tra­fię w nie uwie­rzyć.

Niecałe trzy lata później

– Go­towa? – sły­szę za ple­cami zna­jomy głos, który spra­wia, że wra­cam do te­raź­niej­szo­ści. Za­ci­skam po­wieki i z ca­łych sił sta­ram się od­go­nić ata­ku­jące mnie wspo­mnie­nia. Pró­buję szybko otrzeć po­liczki, nim Ma­rek zdąży za­uwa­żyć łzy, ale jest już za późno. – Pła­czesz? – pyta zmar­twiony, od­wra­ca­jąc mnie twa­rzą do sie­bie. – Mam na­dzieję, że są to wy­łącz­nie łzy szczę­ścia. To twój wielki dzień i nie po­zwolę, że­byś się smu­ciła.

Wy­cie­ram ostat­nią słoną kro­plę i po­sy­łam przy­ja­cie­lowi naj­szczer­szy uśmiech, na jaki w tej chwili je­stem w sta­nie się zdo­być.

Uno­szę dłoń i przy­glą­dam się pier­ścion­kowi z du­żym bry­lan­tem. Choć mam go na palcu od pra­wie mie­siąca, cią­gle nie mogę się z tym oswoić. Spo­glą­dam w lu­stro i kry­tycz­nie oce­niam swój wy­gląd. Wy­gła­dzam na bio­drach ko­ra­lową su­kienkę, wy­cie­ram ze­braną w ką­ci­kach ust szminkę i sta­ram się przy­brać neu­tralny wy­raz twa­rzy.

Mo­głam uda­wać, że ostat­nie trzy lata po­zwo­liły mi po­go­dzić się z prze­szło­ścią, ale jej de­mony nie da­wały mi za­po­mnieć. Cho­ciaż na­bra­łam wprawy w ukry­wa­niu uczuć, nie każ­dego by­łam w sta­nie oszu­kać. Zwłasz­cza sie­bie.

– Wszy­scy go­ście już są, nie każmy im dłu­żej cze­kać – oznaj­mia Ma­rek i po­daje mi ra­mię, a ja chwy­tam go ni­czym koło ra­tun­kowe.

Biorę głę­boki wdech i po­zwa­lam od­pro­wa­dzić się na salę, w któ­rej trwa przy­ję­cie. Gdy tylko prze­kra­czamy jej próg, przy­ja­ciel ca­łuje mnie w po­li­czek i od­cho­dzi w kie­runku nie­wiel­kiej sceny.

Nie­mal na­tych­miast od­naj­duję spoj­rze­niem na­rze­czo­nego. Stoi po prze­ciw­nej stro­nie sali i śmieje się z cze­goś, co przed chwilą po­wie­działa do niego moja sio­stra. Wy­gląda bar­dzo przy­stoj­nie w gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze pod­kre­śla­ją­cym jego szczu­płą syl­wetkę. Gdy za­uważa, że mu się przy­glą­dam, po­syła mi sze­roki uśmiech. Bez względu na to, jak bar­dzo je­stem zde­ner­wo­wana, jego obec­ność za­wsze na­peł­nia moje serce spo­ko­jem. Mój uko­chany szep­cze coś do ucha Ame­lii, po czym ru­sza w moją stronę. Bę­dąc już wy­star­cza­jąco bli­sko, przy­ciąga mnie do sie­bie i składa na mo­ich ustach de­li­katny po­ca­łu­nek. Mi­mo­wol­nie się spi­nam. Choć od pro­cesu Da­miana mi­nęło już wiele czasu, ob­no­sze­nie się z na­szymi uczu­ciami w dal­szym ciągu wy­daje mi się nie na miej­scu.

Zaj­mu­jemy miej­sca przy stole, a kel­ner od razu ser­wuje nam szam­pana. Roz­glą­dam się wkoło, prze­ska­ku­jąc wzro­kiem po zna­jo­mych twa­rzach. Po mo­jej le­wej stro­nie sie­dzi mama. Wy­gląda obłęd­nie w fio­le­to­wej su­kience i pod­krę­co­nych wło­sach. Jej mąż Jan czule ją obej­muje i gła­ska po ple­cach. Ich wi­dok po­zwala mi wie­rzyć, że mi­łość jest w sta­nie po­ko­nać naj­gor­sze prze­ciw­no­ści losu.

Na­prze­ciw nich siada Ame­lia, zaj­mu­jąc miej­sce obok Kai. Od wy­pro­wadzki mo­jej sio­stry do Kra­kowa dziew­czyny rzadko mają oka­zję do spo­tkań. Dzi­siaj na­resz­cie mogą nad­ro­bić to­wa­rzy­skie za­le­gło­ści.

Ruda przy­szła na dzi­siej­sze przy­ję­cie w to­wa­rzy­stwie Ma­te­usza. Już w prze­szło­ści tych dwoje łą­czyła in­tymna re­la­cja, a mimo to upar­cie za­rze­kają się, że są je­dy­nie przy­ja­ciółmi. Nie wiem, jak długo za­mie­rzają uda­wać, skoro na pierw­szy rzut oka wi­dać, że łą­czy ich zde­cy­do­wa­nie coś wię­cej. Ta farsa cią­gnie się już od kil­ku­na­stu mie­sięcy, a za­częła nie­długo po tym, jak Ma­te­usz przy­ła­pał swoją – już byłą – na­rze­czoną Magdę na zdra­dzie. Swoją drogą ni­gdy za nią nie prze­pa­da­łam.

Z gło­śni­ków wy­do­bywa się brzęk szkła. Sto­jący na sce­nie Ma­rek ryt­micz­nie ude­rza no­żem o kie­li­szek. Gdy gwar na sali ustaje, po­chyla się do mi­kro­fonu.

– Za­wsze chcia­łem to zro­bić – przy­znaje z uśmie­chem. – Wi­tam wszyst­kich ze­bra­nych. Za­nim prze­każę głos spraw­czyni ca­łego za­mie­sza­nia… – mówi, wska­zu­jąc na mnie – …chciał­bym wy­gło­sić to­ast. Jako ma­na­ger, ale przede wszyst­kim przy­ja­ciel Ta­mary, nie mogę być z niej bar­dziej dumny. Za­ska­kuje mnie każ­dego dnia i za każ­dym ra­zem jest to za­sko­cze­nie po­zy­tywne. Po­dzi­wiam jej ciężką pracę, de­ter­mi­na­cję i hart du­cha. W pełni za­słu­żyła so­bie na tę na­grodę. Moi dro­dzy, mogę już ofi­cjal­nie po­wie­dzieć, że drugi al­bum tej pięk­nej, mą­drej i wy­jąt­kowo uta­len­to­wa­nej ko­biety otrzy­mał cer­ty­fi­kat dia­men­to­wej płyty!

W sali roz­brzmie­wają brawa oraz wi­waty ze­bra­nych go­ści. Na po­dest wkra­cza We­ro­nika, po­ka­zu­jąc wszyst­kim ramę ze wspo­mnia­nym wy­róż­nie­niem.

– Ta­mara, za­pra­szam cię na scenę.

Wstaję od sto­lika i pod­cho­dzę do We­rki.

– Jesz­cze raz gra­tu­luję – szep­cze i ca­łuje mnie w po­li­czek.

Ści­skam przy­ja­ciółkę i od­bie­ram od niej na­grodę. Gdy ją uno­szę, sły­szę, jak po sali po­now­nie roz­cho­dzi się aplauz.

– Z całą pew­no­ścią chce­cie te­raz wszy­scy usły­szeć Ta­marę. To co? Solo? – zwraca się do mnie Ma­rek.

– Solo – od­po­wia­dam.

Ze­spół za­czyna wy­gry­wać pierw­sze takty mo­jego naj­więk­szego prze­boju. Wy­śpie­wuję słowa pio­senki, po­ru­sza­jąc się w jej ryt­mie. Jak za­wsze pod­czas wy­stępu daję z sie­bie sto pro­cent, sta­ra­jąc się za­pew­nić pu­blicz­no­ści jak naj­lep­szą roz­rywkę. Więk­szość go­ści zna tekst na pa­mięć i śpiewa ra­zem ze mną.

W naj­śmiel­szych snach nie spo­dzie­wa­łam się, że od­niosę tak wielki suk­ces. W ciągu ostat­nich dwóch lat moje ży­cie cał­ko­wi­cie się od­mie­niło. Ka­riera na­brała roz­pędu i bez dwóch zdań by­łam speł­niona za­wo­dowo. Da­łam dzie­siątki kon­cer­tów w kraju i kilka za gra­nicą. Po­mimo że do tej pory nie oswo­iłam się ze sławą i po­pu­lar­no­ścią, je­stem dumna z tego, czego w tak krót­kim cza­sie do­ko­na­łam.

– Dzię­ku­jemy wam, ko­chani – mówi Ma­rek, gdy koń­czę wy­stęp. – To wy­jąt­kowa chwila. Cie­szę się, że mo­żemy świę­to­wać wspól­nie, w gro­nie ro­dziny i naj­bliż­szych przy­ja­ciół. Ta­mara to naj­sil­niej­sza i naj­cu­dow­niej­sza ko­bieta, jaką znam. Przy­się­gam, że gdy­bym był he­tero, by­łaby dziś moją żoną – wy­znaje, szcze­rząc się jak sza­lony, a ja po­sy­łam mu ca­łusa. – W ten oto spo­sób udało mi się płyn­nie przejść do dru­giego, ale nie mniej waż­nego po­wodu na­szego spo­tka­nia. Więk­szość z was wie, że moja przy­ja­ciółka na­prawdę wiele prze­szła w ży­ciu. Los jej nie oszczę­dzał, ale z każ­dej bi­twy wy­szła zwy­cię­sko i z wy­soko pod­nie­sioną głową. Gdy już wy­da­wało się, że szczę­ście nie jest jej pi­sane, ni­czym ry­cerz na bia­łym ko­niu zja­wił się ON… – mówi, prze­no­sząc wzrok na mo­jego na­rze­czo­nego – …i skradł jej serce. Dzięki niemu uśmiech znowu za­go­ścił na tej pięk­nej twa­rzy. Je­stem wnie­bo­wzięty, że mogę dziś wznieść to­ast na przy­ję­ciu z oka­zji ich za­rę­czyn. Zdro­wie Ta­mary i Ja­mesa!

ROZ­DZIAŁ 2

Cruel to the eye

I see the way he ma­kes you smile

Cruel to the eye

Wat­chin’ him hold what used to be mine

Why did I lie?

Why did I walk away to find?

Oh why? Oh why?

I can’t bre­athe easy

Blue – Bre­athe Easy

Damian

Ta­mara Boń­czyk po­wie­działa „TAK!” – woła do mnie na­głó­wek z okładki ja­kie­goś szma­tławca. Po­chy­lam się nad ga­zetą i cho­ciaż roz­pacz spra­wia, że li­tery roz­ma­zują mi się przed oczami, pró­buję prze­czy­tać ar­ty­kuł.

Ta wia­do­mość wstrzą­snęła ca­łym pol­skim show-biz­ne­sem. Ta­mara Boń­czyk za­rę­czyła się z ame­ry­kań­skim pro­du­cen­tem mu­zycz­nym Ja­me­sem Jo­ne­sem. Na­rze­czony oświad­czył się Ta­ma­rze pod­czas ostat­niego kon­certu trasy „Solo”, pro­mu­ją­cej drugi krą­żek ar­tystki. Para po­znała się po­nad trzy lata temu, gdy wo­ka­listka po­le­ciała do USA na­gry­wać swoją de­biu­tancką płytę. Pierw­sze plotki o ich ro­man­sie po­ja­wiły się już po­nad rok temu, ale ko­chan­ko­wie długo im za­prze­czali, sta­ra­jąc się utrzy­mać go w ta­jem­nicy. Gwiazda nie chciała się ob­no­sić ze swoim szczę­ściem po tym, jak jej po­przedni zwią­zek z Da­mia­nem D. za­koń­czył się w at­mos­fe­rze skan­dalu…

Za­ci­skam pię­ści na brze­gach kar­tek i mocno wcią­gam po­wie­trze przez nos. Pró­buję zwal­czyć na­ra­sta­jące we mnie uczu­cie gniewu. Skan­dalu? Więc tak to się te­raz na­zywa. Prze­su­wam dło­nią po ogo­lo­nej na jeża gło­wie.

Przy­szły pan młody nie miał ła­twej drogi do serca uko­cha­nej, ale – jak wi­dać – cier­pli­wość się opła­ciła, po­nie­waż krążą plotki, że para za­mie­rza się po­brać jesz­cze w tym roku.

Koń­czę czy­tać i spo­glą­dam na zdję­cie uśmiech­nię­tej Ta­mary w ob­ję­ciach przy­stoj­nego sza­tyna. Świa­do­mość, że to ja mo­głem być na jego miej­scu, jest nie do znie­sie­nia. Ogar­nia mnie uczu­cie obez­wład­nia­ją­cej za­zdro­ści i do­łu­ją­cej nie­spra­wie­dli­wo­ści. To ja po­wi­nie­nem pla­no­wać z nią ślub, ale w pew­nym sen­sie sam pchną­łem ją w ra­miona in­nego męż­czy­zny.

Dwa i pół roku wcze­śniej

Wy­cią­gam dłoń w stronę Ta­mary, ale się ode mnie od­suwa. Czy ona się mnie boi? To prze­cież ja­kiś ab­surd.

– Dla­czego mi nie wie­rzysz? – py­tam. – Na­prawdę my­ślisz, że był­bym zdolny do tego, żeby ode­brać ko­muś ży­cie?

– Nie. Nie wiem. Mam mę­tlik w gło­wie. By­łeś wście­kły na Bo­rysa za to, co mi zro­bił.

– Oczy­wi­ście, że by­łem wście­kły! Każdy na moim miej­scu by był! – krzy­czę. Nie po­tra­fię za­pa­no­wać nad emo­cjami. – Ta­maro – wy­ma­wiam jej imię naj­spo­koj­niej, jak po­tra­fię. – Ten fa­cet wy­ko­rzy­sty­wał cię przez lata, gro­ził ci i w końcu po­bił cię tak, że le­dwo uszłaś z ży­ciem. Każdy ko­cha­jący męż­czy­zna byłby żądny ze­msty, bę­dąc na moim miej­scu. Ży­czy­łem mu śmierci, ale to jesz­cze nie ozna­cza, że był­bym w sta­nie go za­mor­do­wać – przy­znaję.

Oczami wy­obraźni wi­dzę Bo­rysa w ka­łuży krwi i za­ci­skam mocno po­wieki.

– Jest coś, czego mi nie mó­wisz. Czuję to, do­strze­gam w twoim ner­wo­wym za­cho­wa­niu.

– Na mi­łość bo­ską, zo­sta­łem oskar­żony o mor­der­stwo! Jak, twoim zda­niem, po­wi­nie­nem się za­cho­wy­wać?! Sie­dzieć tu uśmiech­nięty i spo­koj­nie cze­kać na wy­rok?!

– Dla­czego zja­wi­łeś się u mnie aku­rat w ten dzień?

– Ten dzień?

– Mia­łeś tyle dni, żeby mnie od­wie­dzić. W szpi­talu i póź­niej, jak już z niego wy­szłam. Dla­czego przy­sze­dłeś do mnie dzień po tym, jak za­mor­do­wano Bo­rysa? Zu­peł­nie jak­byś wie­dział, że nie żyje i nie skrzyw­dzi już żad­nego z nas.

Wie­dzia­łem. Pró­buję wy­my­ślić ja­kieś uspra­wie­dli­wie­nie, ale nic nie przy­cho­dzi mi do głowy. Ta­mara kon­ty­nu­uje:

– Do­mi­nik po­in­for­mo­wał mnie o śmierci Bo­rysa na chwilę przed tym, jak wsia­dłam do sa­mo­lotu le­cą­cego do Los An­ge­les. Kilka mi­nut po tym, jak sam się o tym do­wie­dział. Nie mogę jed­nak oprzeć się wra­że­niu, że ty wie­dzia­łeś już wcze­śniej.

Po­wiedz coś, po­na­glam się w my­ślach, gdy do­ciera do mnie, że ona ni­gdy nie uwie­rzy w moją nie­win­ność.

Za­wsze bę­dzie w nią wąt­pić. Nie­ważne, co po­wiem ani co zro­bię, w jej oczach będę mor­dercą. Bez względu na to, czy zo­stanę unie­win­niony czy ska­zany, ona już wy­dała na mnie wy­rok. Ni­gdy nie bę­dziemy mo­gli być ra­zem. Już prze­nigdy so­bie nie za­ufamy. Nie po tym wszyst­kim. Mogę więc zro­bić tylko jedną rzecz: mu­szę dać jej to, po co przy­szła, i po­zwo­lić jej odejść. Cho­ciaż wiem, że stracę ją na za­wsze.

– Masz ra­cję – mó­wię. – Wie­dzia­łem, że nie żyje.

– Słu­cham?

– Wie­dzia­łem, że nie żyje, bo to ja go za­bi­łem – uści­ślam z na­ra­sta­ją­cym w klatce pier­sio­wej bó­lem.

– Co ta­kiego?

– Za­bi­łem Bo­rysa. Co? Na­gle je­steś zdzi­wiona? Prze­cież od po­czątku by­łaś pewna mo­jej winy.

– Jak?

– Do­wie­dzia­łem się, gdzie jest…

– Skąd? – Ta­mara prze­rywa mi, ale wciąż jest w szoku, skoro za­daje tylko jed­no­wy­ra­zowe py­ta­nia, le­dwo wy­krztu­sza­jąc je z za­ci­śnię­tego gar­dła.

– To nie ma zna­cze­nia. Po­sze­dłem do jego miesz­ka­nia i wa­li­łem jego głową o pod­łogę tak długo, aż pę­kła mu czaszka. Za­do­wo­lona?!

– Da­mia­nie… – od­po­wiada drżą­cym gło­sem na mój krzyk.

– Po­wie­dzia­łem to. Uwol­ni­łem cię od niego, a te­raz zejdź mi z oczu.

Od­wra­cam się do niej ple­cami, bo nie je­stem w sta­nie dłu­żej znieść gry­masu bólu i roz­cza­ro­wa­nia na jej pięk­nej twa­rzy. Usi­łuję też ukryć zbie­ra­jące się pod po­wie­kami łzy.

– Mam żyć ze świa­do­mo­ścią, że z mi­ło­ści do mnie za­bi­łeś dru­giego czło­wieka?

– Za­bi­łem po­twora i to nie moje zmar­twie­nie, jak bę­dziesz z tym da­lej żyć.

Teraz

Ze zło­ścią gniotę pa­pier i rzu­cam nim z ca­łej siły w kie­runku ko­sza. Nie tra­fiam do celu, zwi­tek od­bija się od kra­wę­dzi i to­czy wprost pod nogi Szy­mona. Męż­czy­zna pod­nosi ga­zetę i roz­wija pa­pier. Spo­gląda na mnie ze smut­kiem.

– Kiedy w końcu prze­sta­niesz się za­drę­czać? – pyta. Za­wsty­dzony, zer­kam na niego z wy­ra­zem re­zy­gna­cji na twa­rzy. – Se­rio stary, mi­nęły pra­wie trzy lata. Po­wi­nie­neś o niej za­po­mnieć. Ona, jak wi­dać, już wcale o to­bie nie pa­mięta – ce­dzi z wy­raźną po­gardą wy­mie­rzoną w Ta­marę.

Pra­gnę za­prze­czyć, cho­ciaż wiem, że mówi prawdę. Dla mnie czas sta­nął w miej­scu, a Ta­mara ru­szyła do przodu. Po­mimo tego, że zna­jo­mość z nią znisz­czyła mi ży­cie i czuję do niej ogromny żal, cały czas mam po­trzebę, by sta­wać w jej obro­nie. Chcia­łem, żeby była szczę­śliwa i po­wi­nie­nem się cie­szyć, że jest, ale nie po­tra­fię. Wi­docz­nie nie je­stem już tym na­iw­nym i bez­in­te­re­sow­nym męż­czy­zną, któ­rym by­łem kie­dyś. Zmie­ni­łem się i z całą pew­no­ścią nie jest to zmiana na lep­sze. Szy­mon ma ra­cję, już dawno po­wi­nie­nem od­pu­ścić. Je­śli coś wiem na pewno, to to, że chce dla mnie jak naj­le­piej. W ciągu ostat­nich dwóch lat stał się moim przy­ja­cie­lem. Je­dy­nym, na któ­rym mogę te­raz po­le­gać.

Mój to­wa­rzysz prze­cze­suje dło­nią czarne się­ga­jące ra­mion włosy i z wes­tchnie­niem wle­pia we mnie piwne oczy. Boję się w nie spoj­rzeć, bo do­sko­nale wiem, co w nich zo­ba­czę: współ­czu­cie. Przy­glą­dam się więc wzo­rom wy­ta­tu­owa­nym na jego pra­wej ręce. Spo­śród nich naj­bar­dziej lu­bię ten przed­sta­wia­jący ka­setę ma­gne­to­fo­nową ze­społu Qu­een. To dzięki niemu od razu wie­dzia­łem, że znaj­dziemy wspólny ję­zyk, choć po­zna­li­śmy się w nie­zbyt sprzy­ja­ją­cych ku temu oko­licz­no­ściach.

Szy­mon jest ode mnie parę lat star­szy. Ma du­szę praw­dzi­wego rock­mana, co jest do­sko­nale od­zwier­cie­dlone w jego wy­glą­dzie. Poza dłu­gimi czar­nymi wło­sami i całą masą ta­tu­aży ma też kilka kol­czy­ków, mię­dzy in­nymi w brwi i no­sie. Hob­bi­stycz­nie gra na gi­ta­rze i przez lata był za­wo­dowo zwią­zany z branżą mu­zyczną. Był współ­wła­ści­cie­lem firmy even­to­wej zaj­mu­ją­cej się or­ga­ni­za­cją kon­cer­tów i im­prez ma­so­wych na te­re­nie ca­łego kraju.

Ce­lowo uży­wam czasu prze­szłego, gdyż jego wspól­nik do­pro­wa­dził spółkę do ru­iny, po czym zrzu­cił całą winę na Szy­mona, w na­stęp­stwie czego zo­stał on ska­zany na dwa lata po­zba­wie­nia wol­no­ści za prze­stęp­stwa skar­bowe.

Poza mi­ło­ścią do mu­zyki łą­czy nas więc coś jesz­cze: obaj do­sko­nale wiemy, jak to jest być oskar­żo­nym o coś, czego się nie zro­biło, i od­by­wać karę za ko­goś in­nego. Nie wiem, jak po­ra­dził­bym so­bie w tym pie­kle bez niego, ale już wkrótce będę miał szansę się o tym prze­ko­nać.

– Do­mań­ski. – Sły­szę za ple­cami znie­na­wi­dzony głos, na dźwięk któ­rego mo­men­tal­nie się spi­nam. – Rusz dupę, dok­tor Ka­wecki po­trze­buje two­jej po­mocy.

Szy­mon unosi py­ta­jąco brwi.

– Po­wie­dzia­łem „rusz dupę”. Nie mam ca­łego dnia – war­czy Szy­cha.

Nie­chęt­nie wstaję i idę z nim do ga­bi­netu le­kar­skiego. Gdy prze­kra­czam próg, dok­tor Ka­wecki po­chyla się nad biur­kiem, prze­glą­da­jąc ja­kieś do­ku­menty. Na mój wi­dok od­kłada je i wstaje, po­sy­ła­jąc mi wy­mu­szony uśmiech.

Ja­ro­sław Ka­wecki jest kor­pu­lent­nym, ły­sym męż­czy­zną w śred­nim wieku. Jego okrą­głą twarz po­krywa bujny za­rost, a na szpi­cza­stym no­sie ma oku­lary. Mój tata i on znają się od czasu stu­diów.

– Cześć, Da­mia­nie. Jak się dziś czu­jesz? – pyta, a jego wzrok au­to­ma­tycz­nie wę­druje w stronę mo­jej le­wej dłoni. Jego tro­ska po­winna mi schle­biać, ale je­dy­nie do­pro­wa­dza mnie do szału. Nie po­trze­buję niańki.

– Do­sko­nale – od­po­wia­dam przez za­ci­śnięte zęby. Mój głos ocieka sar­ka­zmem.

Le­karz przy­gląda mi się ba­daw­czo, jakby pró­bo­wał oce­nić, czy po­wi­nien ja­koś za­re­ago­wać, ale tego nie robi.

– Ro­bert po­wie­dział mi, że w dal­szym ciągu od­ma­wiasz te­ra­pii.

Ro­bert to mój opie­kun. Od sa­mego po­czątku nie wzbu­dzał mo­jej sym­pa­tii ani za­ufa­nia.

– Nie od­ma­wiam, uczęsz­czam na nią.

– Wpa­try­wa­nie się w ze­ga­rek i bierne cze­ka­nie, aż se­sja te­ra­peu­tyczna do­bie­gnie końca, nie jest rów­no­znaczne z bra­niem w niej udziału. Dla­czego nie po­zwa­lasz so­bie po­móc?

– Skąd po­mysł, że po­trze­buję po­mocy?

– Masz za sobą chwilę sła­bo­ści – przy­po­mina, zu­peł­nie jak­bym był w sta­nie o tym za­po­mnieć.

– Ża­łuję tego.

– Tego, że tar­gną­łeś się na swoje ży­cie? Czy tego, że nie osiąg­ną­łeś celu? – pyta. W jego gło­sie wy­czu­wam złość, cho­ciaż bar­dzo stara się nad nią pa­no­wać.

– To się nie po­wtó­rzy. Nie mam już my­śli sa­mo­bój­czych.

– Obie­ca­łem two­jemu ojcu, że się tobą za­opie­kuję.

– No tak. Tro­skliwy ta­tuś – pry­cham. – Cią­gle wy­daje mu się, że może de­cy­do­wać o moim ży­ciu. Na­wet tu­taj chce mnie kon­tro­lo­wać.

– Mar­twi się o cie­bie. Dla­czego po pro­stu nie po­roz­ma­wiasz z te­ra­peutą?

– Po­wiedzmy, że nie mam wy­star­cza­ją­cej mo­ty­wa­cji. Nie wy­daje mi się, żeby od­kry­wa­nie się przed Ro­ber­tem mo­gło mi w ja­ki­kol­wiek spo­sób po­móc. To wszystko, czy jest ja­kiś inny po­wód, dla któ­rego chciał mnie pan wi­dzieć?

– Przy­szła do­stawa le­ków i po­my­śla­łem, że po­mo­żesz mi je roz­pa­ko­wać – mówi, wska­zu­jąc na sto­jące na pod­ło­dze pu­dło.

Pry­cham. Sześć lat stu­diów me­dycz­nych i skoń­czy­łem jako sor­to­wacz le­ków.

Opie­szale pod­cho­dzę do kar­tonu i prze­glą­dam jego za­war­tość. Biorę do ręki opa­ko­wa­nie dia­ze­pamu1 i w mo­jej gło­wie za­czyna ukła­dać się ab­sur­dalny plan.

To musi się skoń­czyć, upo­mi­nam sie­bie w my­ślach.

Ukła­dam leki w szafce, gdy zza ściany za­czy­nają do­bie­gać czy­jeś wrza­ski i po chwili do ga­bi­netu wpada Szy­cha, tym ra­zem z uwie­szo­nym na szyi mło­dym męż­czy­zną. Z uda chło­paka ster­czy długi, sta­lowy pręt, a po no­gawce spodni spływa krew. Prze­ra­ża­jąco dużo krwi. Na moje oko mo­gło dojść do uszko­dze­nia tęt­nicy udo­wej. Dok­tor pod­biega do ran­nego chło­paka.

– Po­łóżmy go na ko­zetce – na­ka­zuje Ka­wecki, gdy pa­cjent obej­muje jego szyję. – We­zwa­li­ście po­go­to­wie?

– Nie – od­po­wiada obo­jęt­nie straż­nik.

– To dzwoń­cie na­tych­miast! Do­sko­nale wie­cie, że nie mam tu­taj wa­run­ków, by od­po­wied­nio opa­trzyć pa­cjenta. Nie mogę wy­cią­gnąć ciała ob­cego, bo ist­nieje spore ry­zyko, że się wy­krwawi.

– To „N”2. Wdał się w bójkę i obe­rwał. – Szy­cha obo­jęt­nie wzru­sza ra­mio­nami.

– W tej chwili gówno mnie to ob­cho­dzi. Dzwoń­cie po ka­retkę! Da­mian, opa­trunki, szybko!

Pod­bie­gam do od­po­wied­niej szu­flady, wy­cią­gam z niej kom­presy, ban­daże i po­daję le­ka­rzowi.

– Uci­skaj!

Wy­ko­nuję po­le­ce­nie i pa­trzę na chło­paka. Jest prze­ra­żony i zwija się z bólu. Oce­niam, że nie może mieć wię­cej niż dwa­dzie­ścia lat. Mu­siał tra­fić tu­taj sto­sun­kowo nie­dawno, gdyż nie ko­ja­rzę jego twa­rzy. Mi­mo­wol­nie za­czy­nam my­śleć o tym, dla­czego się tu zna­lazł. Sta­tusu „szcze­gól­nie nie­bez­pieczny” nie na­dają tu­taj z po­wodu byle bła­hostki.

Po dłuż­szej chwili udaje nam się za­ta­mo­wać krwo­tok i mło­dego męż­czy­znę przej­mują ra­tow­nicy me­dyczni, któ­rzy na szczę­ście szybko do­tarli na miej­sce. Wy­czer­pany, sia­dam na pod­ło­dze i przy­glą­dam się za­krwa­wio­nym do łokci rę­kom.

– Świet­nie się spi­sa­łeś – mówi dok­tor Ka­wecki. Już mam za­miar po­dzię­ko­wać, gdy do­daje: – Byłby z cie­bie świetny le­karz.

Na te słowa za­ci­skam mocno szczęki. Choć w prak­tyce ukoń­czy­łem stu­dia me­dyczne, otrzy­ma­łem dy­plom i ty­tuł za­wo­dowy le­ka­rza, ni­gdy nie było mi dane nim zo­stać. By otrzy­mać pełne prawo do wy­ko­ny­wa­nia za­wodu, mu­siał­bym jesz­cze od­być roczny staż i zdać Le­kar­ski Eg­za­min Koń­cowy (LEK), czego z oczy­wi­stych przy­czyn nie mo­głem zro­bić. Ta per­spek­tywa nie smu­ciła mnie jed­nak tak bar­dzo, jak po­winna. By­cie le­ka­rzem ni­gdy nie było na szczy­cie mo­jej li­sty ma­rzeń. Mimo tego bo­lało mnie, że po­świę­ci­łem tyle lat na na­ukę i nie do­sta­łem ni­czego w za­mian.

– Będę jesz­cze po­trzebny? – Pusz­czam jego uwagę koło uszu. – Chciał­bym wziąć prysz­nic.

– Nie, dzię­kuję. Mo­żesz iść. We­zwę straż­nika.

Gdy wra­cam do celi, Szy­mon wzdryga się na mój wi­dok. Prze­ra­że­nie ma­luje się na jego twa­rzy i wi­dzę, jak ner­wowo błą­dzi wzro­kiem po ca­łym moim ciele, szu­ka­jąc przy­czyny krwa­wie­nia.

– Nie martw się, to nie moja krew – tłu­ma­czę.

– Ja­koś nie je­stem z tego po­wodu dużo spo­koj­niej­szy. Co się stało?

– Do­szło do bójki mię­dzy więź­niami i je­den z nich zo­stał ranny. Młody miał chrzest bo­jowy, ale sy­tu­acja jest już opa­no­wana. Za­brali go do szpi­tala.

– Ostat­nio zda­rza się to co­raz czę­ściej. Nie wiesz, o co po­szło tym ra­zem?

– Nie i chyba wolę, żeby tak zo­stało.

– Masz ra­cję, le­piej nie znać od­po­wie­dzi na nie­które py­ta­nia. Zwłasz­cza tu­taj. A te­raz bła­gam, idź się umyj, bo wy­glą­dasz jak rzeź­nik.

Po pra­wie go­dzi­nie zja­wia się straż­nik, by od­pro­wa­dzić mnie do łaźni. Mu­sia­łem do­stać po­zwo­le­nie na ką­piel poza wy­zna­czo­nym dniem.

– Rusz dupę, bo nie mam czasu, żeby cię tu niań­czyć – sarka nie­za­do­wo­lony, gdy do­cie­ramy na miej­sce.

Od­krę­cam wodę pod prysz­ni­cem i z ulgą staję pod jej cie­płym stru­mie­niem. Po­ziom ad­re­na­liny w moim or­ga­ni­zmie wy­raź­nie się ob­ni­żył i na­pię­cie po­woli opusz­cza moje ciało. Pod­czas stu­diów me­dycz­nych wi­dzia­łem różne rze­czy, ale chyba ni­gdy nie mia­łem do czy­nie­nia z taką ilo­ścią ludz­kiej krwi. Ostat­nio mało co było w sta­nie mnie po­ru­szyć, a jed­nak los tego chło­paka nie był mi obo­jętny. Wciąż mia­łem w so­bie resztki em­pa­tii, cho­ciaż tak bar­dzo sta­ra­łem się ni­czego nie czuć. Tak było ła­twiej.

Od­sie­dzia­łem w wię­zie­niu grubo po­nad dwa lata. Pra­wie trzy zda­jące się trwać wiecz­ność lata z dwu­na­stu za­są­dzo­nych. Zo­sta­łem ska­zany za mor­der­stwo, któ­rego nie po­peł­ni­łem, mimo że Do­mi­nik ro­bił wszystko, co w jego mocy, by wy­bro­nić mnie przed są­dem. Czynu, któ­rego rze­komo się do­pu­ści­łem, nie udało się pod­cią­gnąć pod nie­umyślne spo­wo­do­wa­nie śmierci ani zbrod­nię po­peł­nioną pod wpły­wem sil­nego wzbu­rze­nia. Sę­dzia nie był wo­bec mnie zbyt po­błaż­liwy, po­nie­waż od­mó­wi­łem przy­zna­nia się do winy.

Prawda jest taka, że nie mogę z czy­stym su­mie­niem po­wie­dzieć, że je­stem nie­winny. Być może, gdy­bym tej fe­ral­nej nocy udzie­lił Bo­ry­sowi po­mocy, on wciąż by żył. Tego ni­gdy się nie do­wiem. Wiem na­to­miast, że było zbyt wiele do­wo­dów wska­zu­ją­cych na moją winę i żad­nego, który świad­czyłby o nie­win­no­ści. Bar­dzo nie­wiele osób w nią wie­rzyło. To, że Ta­mara nie była jedną z nich, bo­lało mnie naj­bar­dziej.

1 Dia­ze­pam – lek z grupy uspo­ka­ja­ją­cych, o dzia­ła­niu na­sen­nym, mio­re­lak­sa­cyj­nym i prze­ciw­dr­gaw­ko­wym [przyp. aut.].

2 „N” – skró­towe okre­śle­nie sta­tusu więź­niów szcze­gól­nie nie­bez­piecz­nych, który jest nada­wany osa­dzo­nym ze względu na cha­rak­ter po­peł­nio­nego przez nich prze­stęp­stwa. Prze­słan­kami są m.in. prze­stęp­stwa ze szcze­gól­nym okru­cień­stwem, próby ucieczki z za­kładu kar­nego, udział w zor­ga­ni­zo­wa­nej gru­pie prze­stęp­czej [przyp. aut.].

Spis treści

OKŁADKA

STRONA PRZEDTYTUŁOWA

STRONA TYTUŁOWA

STRONA REDAKCYJNA

DEDYKACJA

PROLOG

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ 3

ROZDZIAŁ 4

ROZDZIAŁ 5

ROZDZIAŁ 6

ROZDZIAŁ 7

ROZDZIAŁ 8

ROZDZIAŁ 9

ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 11

ROZDZIAŁ 12

ROZDZIAŁ 13

ROZDZIAŁ 14

ROZDZIAŁ 15

ROZDZIAŁ 16

ROZDZIAŁ 17

ROZDZIAŁ 18

ROZDZIAŁ 19

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 21

ROZDZIAŁ 22

ROZDZIAŁ 23

ROZDZIAŁ 24

ROZDZIAŁ 25

ROZDZIAŁ 26

ROZDZIAŁ 27

ROZDZIAŁ 28

ROZDZIAŁ 29

ROZDZIAŁ 30

ROZDZIAŁ 31

ROZDZIAŁ 32

ROZDZIAŁ 33

ROZDZIAŁ 34

ROZDZIAŁ 35

ROZDZIAŁ 36

ROZDZIAŁ 37

ROZDZIAŁ 38

ROZDZIAŁ 39

EPILOG

PLAYLISTA

PODZIĘKOWANIA