Trup z recyklingu - Iwona Banach - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Trup z recyklingu ebook i audiobook

Iwona Banach

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Kryminalna komedia pomyłek!

Mieszkańcy osiedla Radość w Boligłowie otrzymują zawiadomienie, że jeżeli nie będą odpowiednio segregować odpadów będą musieli płacić karę. Dwie emerytki, Stefania i Waleria, nie chcą do tego dopuścić, więc tworzą straż śmietniskową, która ma sprawdzać co i kto wyrzuca.

Wredne, złośliwe i wkurzające staruszki pełnią nocne warty na balkonach, a jedna przez teleskop z noktowizorem sprawdza co się dzieje na osiedlu.

Wkrótce w śmietniku zostaje znaleziona noga, możliwe, że ludzka…

Ktoś wzywa policję.

Na miejsce przyjeżdża mieszkanka osiedla piękna Żaklineta, która poszła do policji, bo matka nie zgodziła się na jej ślub z wybrankiem. W tym samym czasie jedna ze staruszek znika…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 396

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 21 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Kamila Brodacka

Oceny
3,5 (77 ocen)
23
13
23
12
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
do_przeczyt_Ania

Nie oderwiesz się od lektury

TRUP Z RECYKLINGU 🗑️♻️ @zastroniec @skarpawarszawska -współpraca- ♻️🗑️♻️🗑️♻️🗑️ Dzień dobry! Jak tam po weekendzie? Mam nadzieję, że macie ochotę na dużą dawkę humoru? Bo dzisiaj wam proponuję komedię kryminalną od niezastąpionej pani Iwony 😁 ♻️🗑️♻️🗑️♻️🗑️ Na tym osiedlu, wszyscy mieszkańcy muszą uważać… co im w koszu piszczy 🤭 Patrol monitorujący w wykonaniu Walerii i Stefanii, dba o własne portfele i segregację śmieci. Dlatego gdy dwie wścibskie sąsiadki, głośno i wyraźnie plotkują, o tym co trafiło do kosza, mieszkańcy osiedla Radość, próbują z nimi walczyć. Staruszki są jednak nieustraszone i wprowadzają nocne warty. Pewnego dnia, w Boligłowie na osiedlu Radość, w śmietnikowym centrum, zostaje odnaleziona noga 🤯 a jedna ze staruszek znika 😱😳 Śledztwo poprowadzi jedna z mieszkanek osiedla… 😂👌 Mówię wam, ŚMIEĆna spawa 😆 ♻️🗑️♻️🗑️♻️🗑️ Kolejna historia od autorki, dzięki której nie można się nudzić. Ubaw po pachy i bardzo zawiłe (omyłkowe) wydarzenia 😅 W...
10
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Ta noc dla policji z Boligłowy będzie ciężka i szalona. Para złośliwych emerytek prowadzi obserwację śmietników w celu odkrycia kto i co wyrzuca. Ktoś przychodzi się po osiedlu z zakrwawioną nogą. Ktoś odkrywa zwłoki w osiedlowym śmietniku. Ktoś wzywa policję. Pełna humoru, niedopowiedzeń, absurdu i świetnych dialogów książka, która idealnie poprawia humor. Polecam gorąco!
10
MonikaZ72

Dobrze spędzony czas

Książki pani Banach wprowadzają mnie zawsze w dobry nastrój, sprawdzają się jako odskocznia od cięższych kalibrów. Lekki, zabawny kryminał z nieoczywistymi zwrotami akcji i ścielącym się trupem. Polecam.
00
DANUSIA1212

Nie oderwiesz się od lektury

Super polecam wszystkim
00
BenekBooksinski

Nie oderwiesz się od lektury

Iwona Banach nie zwalnia tempa nadal bawi do łez. Przedstawiając polskie społeczeństwo i ich głupotę. W "Trupie z recyklingu", kolejny raz dała "popalić". Historię odbieram z drugim dnem- z morałem, którego warto się doszukać! Tym razem sięga po temat na czasie -recykling, segregacja śmieci, ekologia. Temat ten wzbudza pewne kontrowersje wśród lokalnej społeczności. Pojawiają się pytania -po co segregować skoro i tak to wszystko ląduje w jednym śmietniku? Albo jak przypilnować aby każdy sąsiad wrzucał śmieci do odpowiedniego kontenera? Emerytki, z dzielnicy o dość nietypowej nazwie - Boligłowy wpadły na genialny pomysł- będą kontrolować sąsiadów przez teleskop, bo nikomu nie uśmiecha się płacić 140 złotych za osobę za wywóz śmieci (!) a przecież emerytki nie są takie głupie doskonale zdają sobie sprawę że urzędnicy celowo podrzucają do śmietników nieodpowiednie odpady po to aby dźwignąć cenę. Dlatego ciągła obserwacja jest potrzebna! Problem pojawia się, gdy w śmietniku Szopen- czyli...
00

Popularność




Re­dak­cjaAlek­san­dra Zok-Smoła
Ko­rektaBe­ata Goł­kow­ska
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAgnieszka Kie­lak
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Iwona Ba­nach, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w In­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-885-6
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

UWAGA MIESZ­KAŃCY!!!

Przy­po­mi­namy, że se­lek­tywna zbiórka od­pa­dów do­ty­czy wszyst­kich i jest obo­wiąz­kowa!!! W przy­padku stwier­dze­nia, że w po­jem­niku na od­pady zmie­szane znaj­dują się od­pady se­lek­tywne, firma od­bie­rze je jako zmie­szane i prze­każe od­po­wied­nią in­for­ma­cję pra­cow­ni­kom Urzędu Mia­sta Bo­li­głowa!!! Sy­tu­acja ta skut­ko­wać bę­dzie wsz­czę­ciem po­stę­po­wa­nia w celu na­li­cze­nia pod­wyż­szo­nej opłaty dla nie­ru­cho­mo­ści za nie­pra­wi­dłową se­gre­ga­cję. Pod­wyż­szona stawka wy­nosi mie­sięcz­nie sto czter­dzie­ści zło­tych za osobę!!!

– Je­zus Ma­ria! – krzyk­nęła Ste­fa­nia, ła­piąc się za serce. – Prze­cież to nas wy­koń­czy! Spe­cjal­nie to ro­bią!

– Osza­leli ze szczę­tem! – wes­tchnęła jej ko­le­żanka.

Obie prze­stra­szyły się do­dat­kowo liczby wy­krzyk­ni­ków w tek­ście, bo każdy wie, że je­żeli ktoś sta­wia wię­cej niż je­den, to psy­chol, wię­cej niż trzy – świr, a przy pię­ciu na­leży po­waż­nie po­my­śleć o zdję­ciu biu­sto­no­sza z głowy i uda­niu się do naj­bliż­szego punktu opieki we­te­ry­na­ryj­nej.

Kiedy Ste­fa­nia i jej ko­le­żanka, a przy tym są­siadka, prze­czy­tały to za­wia­do­mie­nie, wpa­dły w pa­nikę, bo były już eme­ryt­kami, a dla każ­dej osoby na eme­ry­tu­rze taka suma to wręcz ma­sa­kryczny wy­da­tek, który ma być karą dla wszyst­kich za winę jed­nego, na wzór szkol­nej od­po­wie­dzial­no­ści zbio­ro­wej. To po pro­stu prze­gię­cie.

Obie uwa­żały, że to nie­uczciwe. Tym bar­dziej, że były śmie­ciowo uświa­do­mione.

Na­wet bar­dzo uświa­do­mione, co oczy­wi­ście nie spra­wiało, że pod­no­siły z ziemi ja­kieś po­rzu­cone puszki czy pa­piery, nie, to nie tak, one nie były od tego, ale ter­ro­ry­zo­wały są­sia­dów, z wiel­kim za­cię­ciem spraw­dza­jąc, co, kto, kiedy i gdzie wy­rzuca, by­naj­mniej nie z chęci nie­sie­nia po­mocy, a ra­czej za­stra­sza­nia.

– No co ra­cja, to ra­cja! – od­po­wie­działa jej są­siadka Wa­le­ria zde­cy­do­wa­nie za­ła­ma­nym to­nem. – No trzeba bę­dzie się pil­no­wać. I to jak?!

– Się? Co ty pie­przysz? Ja­kie się?! Ja­kie się? Wy­star­czy że Tar­kow­ska z góry swoje sztuczne cycki wrzuci do zmie­sza­nych za­miast do pla­sti­ków i już mamy prze­ki­chane na ca­łej li­nii.

Tar­kow­ska cyc­ków nie wy­rzu­cała, ale kie­dyś jej wy­pa­dły w Bie­dronce, bo ra­miączka jej pę­kły i od­tąd wszy­scy wie­dzieli, że to, co ma, to tylko dwa marne, spra­so­wane jajka sa­dzone, a to, co po­ka­zuje, to ta­kie spore cyc­ko­po­dobne po­du­chy biu­sto­no­szowe na ra­miącz­kach, ku­pione u Chiń­czyka, czyli wy­pchane czym po­pad­nie.

Pla­sti­kowe! A pla­stik to prze­cież za­gro­że­nie! No i oszu­stwo.

Wszy­scy byli cie­kawi, czy dupę ma tak samo kupną, bo u Chiń­czyka wszystko można było zna­leźć, ale dupy ni­gdy nie zgu­biła, więc nie było to pewne. Tak czy siak jej uczci­wość była zde­cy­do­wa­nie pod­wa­żalna. Skoro cyc­kami kła­mie, może i wszyst­kim in­nym.

– I ja będę pła­cić za jej cycki? Nie­do­cze­ka­nie! – za­wo­łała wście­kła Wa­le­ria, która była osobą wy­ra­zi­stą, zwłasz­cza w obec­no­ści Ste­fa­nii. Można by po­wie­dzieć, że się uzu­peł­niały, ale nie, one zde­cy­do­wa­nie się na­wza­jem na­krę­cały.

– Za nią? Nie za nią? Po pro­stu za ja­kieś tam cycki! Bę­dziemy pła­cić za wszystko i za każ­dego! Prze­cież wiesz, jacy są lu­dzie. Wcale się eko­lo­gią nie przej­mują.

– Ja też się nie przej­muję, ale śmieci wy­wa­lam pra­wi­dłowo, jesz­cze od tego pół kuchni mam wo­rami za­wa­lone. Mój to się wczo­raj o pla­stiki po­tknął i oku­lary so­bie roz­bił.

– O pla­stiki? Oku­lary so­bie o pla­stiki po­tłukł?

– O kostkę bru­kową.

– Masz w kuchni kostkę bru­kową? – Wa­le­ria, choć za­przy­jaź­niona, u Ste­fa­nii w domu jesz­cze nie była, co się miało wkrótce zmie­nić, ale wie­rzyła w jej moż­li­wo­ści.

– Nie, zgłu­pia­łaś? No co ty?! Jak się po­tknął, to po­le­ciał do przodu i za­rył szczęką w pa­ra­pet, a oku­lary przez okno wy­le­ciały. Ta kostka to po­ro­niony po­mysł – burk­nęła Ste­fa­nia. – Zresztą te wory w kuchni też.

Rze­czy­wi­ście, w ma­łych kuch­niach nie­wiel­kich miesz­kań, od­kąd na­stała ta eko­lo­giczna ko­niecz­ność, dla nie­któ­rych wcale nie taka ko­nieczna, kró­lo­wały wory i worki oraz re­kla­mówki, za­gra­ca­jące wszel­kie po­wierzch­nie pła­skie, bo tu szkło, tam pla­stik, tu pa­pier, a tam cała reszta.

– Ta eko­lo­gia za­czyna mi na­wet do sy­pialni wcho­dzić, bo pa­pier to się w kuchni nie mie­ści, ale cóż. Ro­bię, co trzeba!

– Wła­śnie o to cho­dzi! Ty je­steś zdrowa mo­ral­nie i od­po­wied­nio uświa­do­miona, ty tak! – wes­tchnęła Wa­le­ria. – Ale te krowy spod dwójki? Na pewno nie! Wczo­raj wi­dzia­łam, jak skórki po ba­na­nach ra­zem z na­lep­kami wrzu­cały do zmie­sza­nych! Sto razy im krzy­cza­łam z bal­konu, że trzeba na­klejki zdjąć i do pla­sti­ków, bo mają klej, to nie! Wy­zy­wały mnie od wa­ria­tek! A ta Ma­ryśka z ostat­niego pię­tra to zu­peł­nie nie­umyty słoik z na­lepką i reszt­kami wrzu­ciła do szkła! Nie­umyty! Te­raz ro­zu­miesz? Wła­śnie przez ta­kich lu­dzi...

– No tak, glo­balne ocie­ple­nie. – Ste­fa­nia nie lu­biła upa­łów.

– Pie­przę glo­balne ocie­ple­nie, przez ta­kich lu­dzi bę­dziemy pła­cić kro­cie! Kro­cie! Jak za zboże. Ja to bym chęt­nie ich wy­tłu­kła.

– Tak, tak, wy­tłuc, oni do­pro­wa­dzą nas do ka­ta­strofy!

Kto ni­gdy nie chciał wy­tłuc choćby czę­ści ze swo­ich są­sia­dów, jest albo oazą spo­koju, albo przedaw­ko­wał środki na­senne.

– Czy ty, ko­chana, przy­pad­kiem w ja­kiś eko­lo­gizm nie wpa­dłaś? – Wa­le­ria rzadko kiedy miała wła­sne zda­nie i wła­sne po­glądy. Obie sta­no­wiły jed­ność, a nie­dawno za­częły się w pe­wien spo­sób roz­mna­żać.

Nie był to ten spo­sób, o któ­rym wszy­scy my­ślą, one już przez to prze­szły. Roz­mno­żyły się bio­lo­gicz­nie i zde­cy­do­wa­nie miały dość. Z ra­do­ścią i za­chwy­tem po­wi­tały ten mo­ment, kiedy roz­mna­żać bio­lo­gicz­nie już się nie mo­gły. Te­raz już tylko siały za­męt.

I ten za­męt im słu­żył.

To zna­czy wy­raź­nie było wi­dać, że są­siadka z klatki obok ma ochotę do nich do­łą­czyć. To zna­czy albo do nich, albo do ich są­siedz­kiej kru­cjaty, tego nie wie­działy na pewno, ale i tak to mile łech­tało ich mi­łość wła­sną. Miały jej dużo, nie­któ­rzy twier­dzili, że nad­miar.

– Nie, gdzie tam! To nie eko­lo­gizm, to zdrowy roz­są­dek. Gdyby ich wy­tłuc, świat byłby lep­szy i mil­szy. Nie­któ­rzy na­wet „dzień do­bry” czło­wie­kowi nie po­wie­dzą! Ja, jak­bym sama nie mu­siała pła­cić za te śmie­ciowe wy­głupy, to bym wszystko do jed­nego wora wpie­przyła im na złość! O, bo wiesz, to wcale nie jest taka zwy­czajna eko­lo­gia czy tam ocie­ple­nie, to spi­sek tych tam z urzędu mia­sta! Na bank spi­sek! Po­waż­nie! Na in­ter­ne­cie czy­ta­łam. Spe­cjal­nie to ro­bią! Oni kom­bi­nują, jak by tu za­ro­bić i w du­pie mają se­gre­ga­cję! Po co im se­gre­ga­cja? Po nic! Prze­cież jak lu­dzie se­gre­gują, to płacą mniej, a trzeba zro­bić wszystko, żeby pła­cili wię­cej! To lo­giczne! Każdy tak woli i nikt mi nie po­wie, że te urzę­dasy my­ślą ina­czej! Biorą me­nela i pod­sy­łają go to tu, to tam. Me­nel wali tonę pla­stiku do wora ze zmie­sza­nymi, a za nim krok w krok ko­mi­sja... Ta­kie śmie­ciowe jury idzie. Grze­bią, pa­trzą, jest! Bu­telka pla­sti­kowa w po­jem­niku na zmie­szane albo na pa­pier. I już mają za­ro­bek! A oni od tego do­stają do­datki!

– O ja pier­dolę! – jęk­nęła pod­eks­cy­to­wana Wa­le­ria. – I my przez to mu­simy pła­cić?

– A jak?! Oczy­wi­ście! Patrz, jaki to zysk dla urzę­da­sów! Je­den śmiet­nik jest na kilka blo­ków, po­wiedzmy, na trzy, w każ­dym dzie­sięć miesz­kań, śred­nio trzy osoby, bo dzieci też li­czą.

– Ja­sne, na­wet no­wo­rodki! A co to ta­kie małe winne, że sra na trzeci za­gon? No co? No nic, ale pie­lu­chę wrzu­cić trzeba...

– Wła­śnie – przy­tak­nęła ko­le­żanka. – No i masz, już od jed­nego śmiet­nika mają – szybko prze­li­czyła w pa­mięci, bo na­le­żała jesz­cze do tych, któ­rzy li­czyć się uczyli bez kal­ku­la­to­rów – po­nad dwa­na­ście ty­sięcy. Co mie­siąc! Ten eko­ter­ro­ryzm im się po pro­stu opłaca!

– No im to jesz­cze. Ro­zu­miem, każdy chyba tak ma, tym z urzędu zwy­czaj­nie to się kal­ku­luje, ale prze­cież ist­nieje jesz­cze coś in­nego. Gor­szego! Ist­nieje nie­na­wiść!

O tym, że na świe­cie ist­nieje nie­na­wiść, nie trzeba ni­kogo prze­ko­ny­wać, cho­ciaż wielu uważa, że kie­dyś było le­piej, że lu­dzie się ko­chali, że było bied­nie, ale cud­nie. Otóż nie, nie­na­wiść ist­nieje od za­wsze. Bę­dzie też pew­nie ist­nieć w naj­dal­szej przy­szło­ści, bo czło­wiek po­trafi za­zdro­ścić wszyst­kiego, na­wet prysz­cza­tej żony.

Te­raz wszy­scy na osie­dlu byli tro­chę prysz­czaci, bo się ja­kaś za­raza roz­nio­sła, ale i tak za­zdro­ścili so­bie wszyst­kiego.

– Co znowu in­nego?

– Taki na przy­kład Kurcz? Albo Pie­cuch?

Kurcz i Pie­cuch byli solą w oku tych dwóch pań są­sia­dek z wielu wzglę­dów, ale naj­bar­dziej ze wzglę­dów urba­ni­stycz­nych. Pa­nie są­siadki nie­na­wi­dziły ich z ca­łego serca i za­zdro­ściły im z ca­łej du­szy. A było czego, choć mę­żo­wie pań są­sia­dek wcale tak nie uwa­żali. Żony za­zdro­ściły Kur­czom i Pie­cu­chom ich wła­snych po­se­sji, po­sia­dło­ści, wła­snych ścian, nie tylko czte­rech, wła­snych drze­wek, ście­żek, chod­ni­ków, po pro­stu od­ręb­nych, czyli sa­mo­dziel­nych dom­ków, cza­sami – okrut­nym zrzą­dze­niem losu – na­zy­wa­nych wil­lami.

Obie pa­nie o za­miesz­ka­niu w willi ma­rzyły, bo to był szczyt ich ma­rzeń. Mę­żo­wie aż tak bar­dzo ta­kimi do­mami się nie pod­nie­cali, wszę­dzie wi­dzieli za­pchane rynny, dziu­rawe stropy i da­chy, bu­twie­jące ściany, a wszystko to w desz­czu.

Kurcz i Pie­cuch miesz­kali wła­śnie w ta­kich praw­dzi­wych dom­kach jed­no­ro­dzin­nych. W wil­lach! Każda z tych willi stała w ogro­dzie. Każda też z tyłu miała nie­wielki sad i była ogro­dzona siatką. To były pry­watne kró­le­stwa do­bro­bytu, oazy pry­wat­nego spo­koju i pa­łace nie­do­stępne dla po­spól­stwa. Oraz te­reny rzod­kiewko- i pie­trusz­ko­no­śne.

Ulica Piękna w Bo­li­gło­wie wcale piękna nie była, gdyż po jed­nej jej stro­nie wy­ro­sło osie­dle czte­ro­pię­tro­wych blo­ków, nieco już odra­pa­nych, za­zie­le­nio­nych uro­czym grzy­bem bu­dyn­ków z wiel­kiej płyty, za­miesz­ka­łych przez zu­peł­nie ob­cych so­bie lu­dzi. Za to z dru­giej strony stały pa­mię­ta­jące lep­sze czasy domki jed­no­ro­dzinne, któ­rych ja­kimś cu­dem nie zbu­rzono.

W jed­nym z blo­ków osie­dla RA­DOŚĆ spół­dzielni Bo­li­gło­wianka na par­te­rze miesz­kały dwie przy­ja­ciółki, Ste­fa­nia Kwa­sota (na­zwi­sko bar­dzo pa­so­wało do jej na­tury) i Wa­le­ria Wy­ro­bek, która też w na­zwi­sku mo­gła się od­na­leźć. Była przez całe ży­cie bar­dzo pra­co­wita, co wcale nie prze­ło­żyło się na wy­so­kość jej eme­ry­tury ani ma mi­łość męża, który kilka razy ty­go­dniowo miał ochotę ją za­bić i za­ko­pać. W ta­kich chwi­lach, pa­trząc na domki jed­no­ro­dzinne, za­miast ciek­ną­cych da­chów i ry­nien wi­dział całe po­ła­cie te­re­nów grze­bal­nych. Miał w tym pewne do­świad­cze­nie.

Ni­ska eme­ry­tura jest u ko­biet nie­stety normą. Obie nie­na­wi­dziły swo­ich blo­ko­wych są­sia­dów, co też jest w cza­sach obec­nych normą, ale naj­bar­dziej nie­na­wi­dziły są­sia­dów z dom­ków jed­no­ro­dzin­nych, bo byli za­możni. Lu­dzi za­moż­nych się nie­na­wi­dzi i nic się na to nie da po­ra­dzić. Tak już mamy.

Jest w Pol­sce oczy­wi­sta nie­chęć do bo­ga­czy, która po­zo­stała nam w ge­nach chyba jasz­cze po cza­sach słusz­nie mi­nio­nych, kiedy by­cie za­moż­nym było i nie­bez­pieczne, i nie­ko­rzyst­nie wpły­wało na wiele spraw za­wo­do­wych, o dłu­go­ści ży­cia nie wspo­mi­na­jąc.

Te­raz już jest nieco ina­czej, choć czy le­piej? To nie jest po­wie­dziane. Te­raz w sto­sunku do bo­ga­czy da się wy­czuć oprócz nie­na­wi­ści także nutkę po­dziwu i za­zdro­ści, ob­ja­wia­jącą się w stwier­dze­niach ta­kich jak: „No, to praw­dziwy cud, że mu się udało aż tyle na­kraść!” albo „Cho­lerny zło­dziej, ale mu się po­wo­dzi!”, „Kurna, żeby czło­wiek tak umiał”...

Trzeba po­wie­dzieć, że jest to coś w ro­dzaju po­stępu. Jed­nak po­stęp po pol­sku to nie za­wsze to samo co po­stęp.

Te­raz jed­nak są­siadki nie o bo­gac­twie my­ślały, a o za­war­to­ści blo­ko­wych śmiet­ni­ków.

– Ale o co ci cho­dzi? Pie­cu­chy i Kur­cze mają swoje wła­sne kon­te­nery, do na­szych nie wrzu­cają – stwier­dziła Wa­le­ria, uda­jąc, że chce to­no­wać nie­chęć ko­le­żanki, choć były to tylko po­zory.

– A mało to razy wi­dzia­łam, jak worki pod­rzu­cali pod nasz śmiet­nik? Ze sto razy! Na­prawdę nie kła­mię, ale po­tem to chyba so­bie klucz do­ro­bił je­den z dru­gim i nocą wy­wa­lali całe tony śmie­cia, całe tony, mó­wię ci.

– A co tam, bro­nisz mu? No to już chyba nie jest za­ka­zane? Wcale nie jest po­wie­dziane, że nie były po­se­gre­go­wane.

– A bro­nię! Ma swoje, niech płaci za swoje! Bo jak gnój je­den z dru­gim wal­nie coś za­ka­za­nego? Wiesz, że my ry­czał­tem pła­cimy wszy­scy, a on za swoje śmieci płaci sam. Może chce za­osz­czę­dzić na cu­dzym. Bo­ga­cze tak mają.

– No to już wia­domo, z czego on taki bo­gaty... Z krzywdy ludz­kiej śmiet­ni­ko­wej! Pew­nie i na nas ze­chce się paść – wes­tchnęła Wa­le­ria.

– Wła­śnie, przyj­dzie, wal­nie coś za­ka­za­nego i kto bę­dzie kary pła­cił? Wiesz, że za elek­tro­śmieci można i pięć ty­sięcy za­pła­cić?

– No, szkody na­robi, ale sam nic z tego nie bę­dzie chyba miał?

– O moja droga, o moja droga, jak ty się na lu­dziach nie znasz. Nic a nic! – Ste­fa­nia przy­jęła ton pra­wie men­tor­ski. – Wrzuci, za­dzwoni, że w na­szym śmiet­niki jest elek­tro­śmieć i do­sta­nie ja­kieś zna­leźne albo co? Za do­nosy do­no­si­cie­lom się płaci.

– Straszne. Le­piej by było, żeby ten pła­cił, kto wrzu­cił.

– Tak, ja­sne, ale skąd bę­dzie wia­domo, czyje to jest? Może od­ci­ski pal­ców będą spraw­dzać na śmie­ciach? Nie cu­duj. Oni będą tu spe­cjal­nie gówna zno­sić, żeby nam do­piec! Że­by­śmy z tor­bami po­szły, że­by­śmy pa­dły z głodu. Żeby nam ich śmieci zżarły eme­ry­turę! Całą, ca­lu­teńką!

– O nie­do­cze­ka­nie! – Wa­le­ria była wście­kła, ale i zroz­pa­czona. Walka z tak za­wzię­tym i prze­bie­głym zło­czyńcą jak Kurcz wy­da­wała się z góry prze­grana.

I tak nie­po­strze­że­nie w ży­cie dwóch star­szych pań wkra­dła się śmie­ciowa pa­ra­noja (inne już w nich od dawna sie­działy) i roz­go­ściła na do­bre, jako że pa­ra­noja po­trafi to ro­bić bar­dzo pod­stęp­nie. Na do­da­tek pa­nie miały dużo wol­nego czasu i nie­stety mało pie­nię­dzy oraz nie­do­bory w za­kre­sie mi­ło­ści do bliź­niego swego.

In­ter­net jesz­cze je w tym umac­niał i una­ocz­niał nie­które za­cho­wa­nia, które były tak ku­szące i cie­kawe, że z braku in­nych za­jęć pa­rały się trol­lin­giem. Tyle że one były bar­dziej usy­tu­owane w re­alu, a mniej w sieci, a trol­lo­wa­nie w sieci, choć jest przy­jemne, nie daje ta­kiej sa­tys­fak­cji, jak trol­lo­wa­nie w ży­ciu co­dzien­nym, na­oczne i zde­cy­do­wa­nie sku­teczne. Oraz – co nie bez zna­cze­nia – efek­towne, bo kiedy wi­dzi się wście­kłe miny, wy­ba­łu­szone z wście­kło­ści oczy, bla­dość i stany przed­za­wa­łowe, kro­ple potu zra­sza­jące wście­kłe, zmarsz­czone czoła, to czło­wiek czuje, że żyje.

Obie pa­nie miesz­kały w ostat­niej klatce jed­nego z blo­ków po dwóch stro­nach tej sa­mej klatki scho­do­wej. Ste­fa­nia po le­wej, w miesz­ka­niu z bal­ko­nem, Wa­le­ria po pra­wej, w miesz­ka­niu z log­gią.

Obie czuły się od wielu lat wdo­wami, choć mę­żów miały. Ich, mę­żów, tra­giczne losy bu­dzi­łyby grozę, gdyby tylko wy­szły na świa­tło dzien­nie, ale mę­żo­wie sie­dzieli w czte­rech ścia­nach swych miesz­kań i cze­kali na zmi­ło­wa­nie albo od­mianę losu. Żony trak­to­wały ich jak zło ko­nieczne. Do­kła­dali oni swoje eme­ry­tury do wspól­nych wy­dat­ków i ja­koś tak wspól­nie żyli. Oni w miesz­ka­niach, one naj­czę­ściej na bal­ko­nie lub w log­gii.

Oba te w pew­nym sen­sie „okna na świat”, bal­kon i log­gia, były ra­czej oknami na śmiet­nik, i nikt Ste­fa­nii i Wa­le­rii tego nie za­zdro­ścił. Wy­cho­dziły na alejkę ob­ro­śniętą ży­wo­pło­tem, za któ­rym znaj­do­wał się śmiet­nik.

Za­pa­chy, które stam­tąd do­cho­dziły, były nie do po­zaz­drosz­cze­nia, ale wi­doki, ja­kie miały od czasu wpro­wa­dze­nia se­gre­ga­cji śmieci, da­wały obu są­siad­kom wła­dzę nad ludźmi, któ­rzy nie­opatrz­nie wy­rzu­cali coś pod ich czuj­nym okiem, albo oczami, a któ­rzy chcąc pójść ze śmie­ciami do śmiet­nika nie po­ku­sili się o spraw­dze­nie, czy bal­kony są pu­ste. Star­sze pa­nie to wy­ko­rzy­sty­wały. Pa­trzyły i gło­śno ko­men­to­wały.

– O patrz, ta z dru­giej klatki bu­telki po wi­nie wy­wala – wo­łała z bal­konu Ste­fa­nia do sto­ją­cej w log­gii Wa­le­rii, wcale nie przej­mu­jąc się, że tę kon­wer­sa­cję sły­szy też ko­bieta przy śmiet­niku oraz pół osie­dla. Zresztą głos roz­cho­dził się tu­taj do­sko­nale, wszystko sły­chać było nie tylko obok re­cy­klin­gów, to zna­czy przy po­jem­ni­kach, które stały pra­wie tuż obok śmiet­nika, ale pod dru­giej stro­nie chod­nika też. I po dru­giej stro­nie traw­nika, i w przed­szkolu, i na­wet koło sklepu Dino, choć tam to bar­dziej nocą.

Ar­chi­tekt tak za­pla­no­wał tę prze­strzeń, że była to ge­nialna aku­styczna stud­nia, dzięki któ­rej wszystko było sły­chać jak w ope­rze albo w ka­te­drze. Nocą aż za bar­dzo, nie­stety.

– Ano, patrz, cała re­kla­mówka bu­te­lek po wi­nie, no, no, i to po ja­kimś mar­ko­wym, kogo na to stać?! Wczo­raj wi­dzia­łam ją z całą re­kla­mówką pu­szek po pi­wie. Wstyd...

Taki mo­ni­to­ring do­pro­wa­dzał lu­dzi do szału.

– A Mar­kow­ska wzy­wała hy­drau­lika, bo jej się kość wo­łowa w ki­blu za­kli­no­wała... No wiesz? Z kim my mu­simy tu miesz­kać? Żeby kość wo­łową w ki­blu spusz­czać? No nie do po­my­śle­nia. I skąd ją stać na wo­ło­winę? Kur­czak z bie­dronki – to ro­zu­miem, na to każ­dego stać, ale wo­ło­wina? Nie do po­my­śle­nia! Roz­pa­sana i rosz­cze­niowa! Sa­dzi się jak nie wia­domo co!

Obie pa­nie nie ro­biły so­bie nic z tego, jaką nie­na­wiść wzbu­dzały i jak bar­dzo lu­dzie bali się ich wścib­stwa, bo śmieci to bar­dzo in­tymna sprawa, lą­dują tam opa­ko­wa­nia po le­kach i nie­udane eks­pe­ry­menty ku­li­narne, efekty awan­tur do­mo­wych, nie­chciane zdję­cia i li­sty, bo mało kto ma ko­mi­nek, żeby je spa­lić. Wy­wala się ra­chunki, te­sty cią­żowe i opa­ko­wa­nia po do­pa­la­czach, w su­mie wszystko. Na do­da­tek nie każdy chce, żeby jego na­zwi­sko było wy­krzy­ki­wane przy ta­kich śmiet­ni­ko­wych oka­zjach na cały głos i na po­śmie­wi­sko osie­dla.

– A wiesz, że Pruchno wczo­raj śmieci z ty­go­dnia wy­wa­lał? – Ste­fa­nia aż się wzdry­gnęła. – O ta­kie wory wiel­kie, jak nic, wy­wa­lał. No wstyd.

– Po­waż­nie? – Wa­le­ria też pod­chwy­ciła ton obu­rzo­nej grozy. – Nie do po­ję­cia.

– No wła­śnie! W nie­dzielę! Jak jej nie wstyd, tej jego żo­nie, wsta­łaby, dupę ru­szyła i po­szła śmieci wy­wa­lić w so­botę albo co, a nie bied­nego chłopa na taki wstyd na­ra­żać! Co to za pro­blem dla nor­mal­nej żony? Ale nie, ona to na­wet obiadu nie ugo­tuje, pu­dełka po pizzy wy­wa­lali, biedny ten jej chłop, oj, biedny! Ja to bym taką babę z domu wy­rzu­ciła na zbity pysk, jakby mi ka­zała w nie­dzielę ze śmie­ciami iść! Dzień święty, a nie śmieci wy­wa­lać!

Święte obu­rze­nie lo­sem tego jed­nego bied­nego męża było oczy­wi­ście szczere, ale dla swo­ich mę­żów pa­nie aż ta­kiej li­to­ści nie miały. Mąż Ste­fa­nii we­dług żony był nie­ro­bem, który w fo­telu dupę grzeje, a mąż Wa­le­rii, jak twier­dziła, był ofermą i ofiarą losu. Oni sami na­wet nie pró­bo­wali wal­czyć. Przy­zwy­cza­ili się i sta­rali się, żeby tylko nie było go­rzej.

Pa­nie nie ro­biły so­bie nic z RODO, a ich są­sie­dzi, choć na­prawdę wy­koń­czeni, usi­ło­wali nie dać się sku­sić my­ślom o mor­do­bi­ciu, bo (nie­stety) sta­ru­szek się w na­szej kul­tu­rze ra­czej nie bije. Nie chcieli też my­śleć o pod­pa­le­niu im drzwi miesz­kań, bo mo­głoby to się roz­nieść na są­sied­nie lo­kale, ani o róż­nych in­nych ak­cjach dy­wer­syj­nych, które mo­głyby je spa­cy­fi­ko­wać, albo choć wy­słać na ja­kiś czas do szpi­tala, bo po­li­cja tu nic nie mo­gła.

Pró­bo­wali, zgła­szali, pro­sili. Nie było żad­nych szans na pa­cy­fi­ka­cję tych po­twor­nych sta­ruch, choć wszy­scy mieli ich do­syć.

Po­li­cja, którą oczy­wi­ście usi­ło­wano tymi spra­wami za­in­te­re­so­wać, na­prawdę nic tu nie mo­gła po­ra­dzić. Kilka osób po­szło na­wet na po­ste­ru­nek i zgło­siło, co wy­pra­wiają sta­ruszki. Po­ste­run­kowy Ko­pytko tylko wzru­szał ra­mio­nami, a dziel­ni­cowy śmiał się w ku­łak. Po­li­cja nie miała tu żad­nego pola do po­pisu. Bo co mo­gliby zro­bić?

Za­ka­zać im cze­goś? Tylko czego? I ja­kim cu­dem, prze­cież one ro­biły to u sie­bie, na bal­ko­nach. No i nie było czego za­ka­zy­wać. Bo czego? Roz­mów? Prze­by­wa­nia na bal­ko­nie?

Do­póki pa­nie nie były nie­bez­pieczne, po­li­cja nie miała po­wodu do in­ter­wen­cji. I cho­dziło o ostre nie­bez­pie­czeń­stwo. O za­gro­że­nie czy­je­goś ży­cia, noże, ży­letki, groźby ka­ralne, nie­stety, w ich za­cho­wa­niu zde­cy­do­wa­nie tego bra­ko­wało.

Nie zna­czy to, że nie pró­bo­wali. Ja­sne, że tak, ale skutki były bar­dziej niż marne, bo te dwie śmie­ciowe har­pie były bez­czelne jak mało kto.

Kiedy raz Ko­pytko spo­tkał je na targu i de­li­kat­nie chciał im dać do zro­zu­mie­nia, że pewne za­cho­wa­nia, a w szcze­gól­no­ści to ko­men­to­wa­nie po na­zwi­sku za­war­to­ści śmieci są­sia­dów, nie po­winny mieć miej­sca, obie na­pa­dły na niego, że jest wol­ność słowa i do­póki nie po­peł­niają prze­stęp­stwa, nic mu do tego. Do­dat­kowo obie­cały, że jemu to dupę ob­ro­bią w po­wie­cie, bo nie ma prawa tak bez przy­czyny ko­biet nę­kać i za­ka­zy­wać im nie­win­nej roz­rywki, jaką jest roz­mowa na bal­ko­nie. I rze­czy­wi­ście na­pi­sały skargę. Ro­ze­szła się po ko­ściach, ale smro­dek zo­stał.

Od­tąd Ko­pytko uni­kał ich jak za­razy i li­czył, że ni­gdy wię­cej nie bę­dzie mu­siał z nimi roz­ma­wiać.

***

Każde osie­dle ma swoje do­bre i złe strony. Każde ma za­lety, ale i wady, i na każ­dym coś się dzieje. Jedne osie­dla są albo chcą być bez­dzietne, inne se­nio­ralne, jesz­cze inne VIP-owskie. To tu­taj, w Bo­li­gło­wie, aku­rat było eme­ryc­kie, ale tylko dla­tego, że oprócz eme­ry­tów nikt inny nie chciał tu miesz­kać. To osie­dle miało kosz­marne czyn­sze i pre­zesa, który chciał do­pro­wa­dzić do de­po­pu­la­cji osie­dla, na mniej­szą skalę niż ta świa­towa, ale i tak by się po­rząd­nie de­po­pu­la­to­rom przy­słu­żył. Miało też praw­dziwą ta­jem­nicę, o któ­rej wie­dzieli wszy­scy – za­ko­pane w traw­niku przed­wo­jenne urzą­dze­nia HA­ARP, które pod­grze­wają jo­nos­ferę i dzięki któ­rym na świe­cie po­wstają hu­ra­gany i ka­ta­kli­zmy.

Eu­ropa pod wodą, Au­stra­lia pło­nie, z Gre­cji zo­stały zglisz­cza, ja­kim cu­dem? Od­po­wie­dzią jest HA­ARP!

Ktoś po­wie, że to nie­prawda? Prawda nie ist­nieje. Ist­nieje to, w co się wie­rzy, i w ta­kim sen­sie urzą­dze­nia HA­ARP w bun­krach pod traw­ni­kiem ist­niały jak naj­bar­dziej. Osie­dle miało też po czę­ści eme­ryc­kich miesz­kań­ców na­sta­wio­nych bar­dzo soc­no­stal­gicz­nie, a po czę­ści i ta­kich, któ­rzy fa­na­tycz­nie bro­nili prawa do po­wrotu wie­ków śred­nich wraz ze sto­sami, in­kwi­zy­cją, za­ka­zem ro­dze­nia po ludzku i ob­ci­na­niem rąk za ona­nizm. Miesz­kańcy tu nie ko­chali się za bar­dzo.

Zresztą ostat­nio po­ja­wiło się tu kilka praw­dzi­wych plag. Eg­zema, kro­sty, wy­pa­da­nie wło­sów i aler­giczny ka­tar były tu spo­ty­kane czę­ściej niż gdzie in­dziej, ale brano to ra­czej za kwe­stię wieku, bo tu miesz­kali lu­dzie starsi, któ­rym wszystko szko­dziło, o po­wie­trzu nie za­po­mi­na­jąc, a kiedy przej­rzało się do­nie­sie­nia in­ter­ne­towe, to wi­dać było, że tylko cze­kać, a do­pad­nie to wszyst­kich, eg­zemy od proszku do pra­nia, kro­sty od na­po­jów ga­zo­wa­nych, ły­sie­nie od szam­po­nów. Lu­dzie prze­rzu­cili się na szam­pony psie, ale nie­wiele to zmie­niło. Do­stali pcheł.

W każ­dym ra­zie spar­szeli do­słow­nie wszy­scy, choć nie­któ­rzy w miej­scach na tyle nie­wi­docz­nych, że tylko le­karz je oglą­dał.

Oczy­wi­ście wszy­scy chcieli wie­dzieć, co i dla­czego się dzieje. Ist­niała tylko jedna od­po­wiedź. Pro­mi­nio­wa­nie HA­ARP-iczne.

Osie­dle miało też pa­nią Izę, i ona, trzeba po­wie­dzieć, była je­dyną do­brą rze­czą, która się tu przy­tra­fiła.

Była roz­sądna, miła, po­rządna, od­wa­lała sprzą­ta­nie kla­tek, pod­ci­nała kwiatki na ra­bat­kach i nie roz­no­siła plo­tek, co bar­dzo w ta­kich sy­tu­acjach ważne. Więk­szość ko­biet miała jed­nak ochotę ją za­mor­do­wać, bo mę­żo­wie pa­trzyli na nią ła­sym wzro­kiem. Nie­stety, była ładna.

Pani Izy miesz­kańcy też nie ko­chali, tak na wszelki wy­pa­dek, jedni dla­tego, że pra­co­wała dla spół­dzielni, a więc była wy­zy­ski­wa­czem, inni dla­tego, że na sto pro­cent mu­siała ście­rać ku­rze w pod­zie­miach, więc miała do­stęp do HA­ARP-u, a nie chciała się nim z ni­kim po­dzie­lić. Bez­czel­nie twier­dziła, że nie ma po­ję­cia o czym mó­wią. Kła­mała!

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki