Świąteczne duchobranie - Iwona Banach - ebook + audiobook

Świąteczne duchobranie ebook i audiobook

Iwona Banach

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Iwona Banach kolejny raz rozbawi czytelników do łez!

Dwie grupy łowców duchów dostają zlecenie certyfikacji ducha w hotelu Astoria w Borkowie Pokutnym. Duch od jakiegoś czasu tam się ujawnia i właściciel ma do wyboru: albo się go bać, albo, co go kusi najbardziej… na tym duchu zarobić. Bo najlepszy hotel, to nawiedzony hotel. Certyfikowany duch byłby niezłym magnesem, gdy w okolicy nie ma nic i ludzie nie mają po co przyjeżdżać. Każda z grup inaczej podchodzi do sprawy. Jedni chcą dzięki temu wepchnąć się na celebryckie ścianki, drudzy chcą naukowo udowodnić istnienie zaświatów… Duchy bywają pomocne, można je nieźle wykorzystać. No chyba, że istnieją naprawdę…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 53 min

Lektor: Katarzyna Hołyńska

Oceny
3,8 (99 ocen)
37
22
25
12
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Quantaga

Z braku laku…

Nie rzuciło mnie na kolana pomimo, że lubię tą autorkę. Wielu bohaterów, dłużyzna akcji, jak dla mnie pogmatwane i tak trochę na siłę. Jak się bardzo budzicie to można poczytać.
20
mitusinska

Z braku laku…

Mocno przesadzone i na siłę. Do tego przemądrzały narrator wszechwiedzący i wielokrotnie złożone zdania z jeszcze większą liczbą dygresji. Liczyłam na ciekawą fabułę i się niestety przeliczyłam.
10
JeanetteG

Nie oderwiesz się od lektury

po prostu kocham komedie kryminalne autorstwa Iwony Banach 😃 jest śmiesznie, prześmiewczo i ciekawie. moje 9/10 świetnie się bawiłam a i przestrogi jak zawsze było sporo. Są święta Bożego Narodzenia, są zwłoki i to podwójne i zagadka wszystko spójne logiczne z dystansem i poczuciem humoru 😃 polecam czytajcie
10
Edytalm1

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle dużo humoru w kryminale.
00
BercikKreon

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna komedia kryminalna.
00

Popularność




Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładki, skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce©Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Iwona Ba­nach, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83293-04-2
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Słu­chaj­cie, mamy su­perz­le­ce­nie! – za­wo­łał Ro­bert, wpa­da­jąc do Ju­styny, gdzie wcale nie przy­pad­kiem sie­dział też Łu­kasz.

Oboje po­pa­trzyli na niego ze skrzy­wio­nym za­sko­cze­niem, bo po pierw­sze Ro­bert za­wsze miał głu­pie po­my­sły, po dru­gie oni ni­gdy żad­nych zle­ceń nie brali.

Nad­cho­dziły święta. Ruch w in­te­re­sie za­marł, bo jed­nak w święta hu­lają tylko du­chy Bo­żego Na­ro­dze­nia, czyli te od Ebe­ne­zera Scro­oge’a, a te się nie li­czyły, bo nikt ja­koś nie pró­bo­wał ich ani re­je­stro­wać, ani na­gry­wać.

– Hę? Że co po­wiesz? Zle­ce­nie? Dla nas? Na co? – za­py­tała Ju­styna zgryź­li­wie, bo Ro­ber­towi zda­rzały się po­my­sły, któ­rych nikt nie ak­cep­to­wał.

– Ho­tel Asto­ria, coś wam to mówi? – Za­stygł w ocze­ki­wa­niu, ale nie do­cze­kał się spo­dzie­wa­nej re­ak­cji.

– Ho­teli Asto­ria są w Pol­sce setki, więc co ma nam to mó­wić? Nie je­ste­śmy firmą sprzą­ta­jącą, żeby nam ho­tele da­wały zle­ce­nia, choć gdy­by­śmy byli... Też bym nie chciała, bo jak cze­goś nie ogar­niają we wła­snym za­kre­sie, to musi być syf, że szkoda ga­dać!

– Nie, żadne sprzą­ta­nie, coś ty! Co do na­zwy to ma­cie ra­cję, cho­dzi o Bor­kowo Po­kutne. Spory ho­tel.

Na­dal nie­wiele im to mó­wiło, tym bar­dziej że na­zwy miej­sco­wo­ści też nie znali, ba, na­wet im się chyba ni­gdy nie obiła o uszy.

– I? – za­py­tała Ju­styna, wzdy­cha­jąc.

– I na­wie­dzony! – za­wo­łał z en­tu­zja­zmem.

– Ale zle­ce­nie? O co cho­dzi z tym zle­ce­niem?

Sprawa była o tyle cie­kawa, że rze­czy­wi­ście żad­nych zle­ceń ni­gdy nie brali ani też nie do­sta­wali, w ogóle zle­ce­nia jako ta­kie nie ist­niały w ich słow­niku, choć inni, ow­szem, brali. Hieny brały wszystko, na­wet eg­zor­cy­zmy, a ci z par­ciem na szkło tylko to, co na po­kaz. W ich dzie­dzi­nie, czyli dzia­łal­no­ści skie­ro­wa­nej na du­chowe ob­jawy ży­cia po śmierci, było wiele grup i te grupy nie były jed­no­rodne. Jedne pod­cho­dziły do sprawy ko­mer­cyj­nie i usi­ło­wały się za po­mocą du­chów sprze­dać czy wy­pro­mo­wać się, inne usi­ło­wały sprze­da­wać du­chy, twier­dząc, że są w sta­nie za­pew­nić ich przy­chyl­ność, oczy­wi­ście za pie­nią­dze, a jesz­cze inne sta­wiały na sek­se­zo­te­rykę. Du­chowe or­ga­zmy by­wały w ce­nie.

Ju­styna i jej dwaj ko­le­dzy sta­no­wili od­ga­łę­zie­nie pa­ra­nau­kowe i bar­dzo byli z tego dumni, oni chcieli tylko udo­wod­nić, że du­chy ist­nieją, co też z pew­no­ścią by się im opła­ciło, choć może mniej bez­po­śred­nio.

Zle­ce­nie było o tyle dziwne, że oni du­chów nie pa­cy­fi­ko­wali, nie prze­pro­wa­dzali, nic z nimi nie ro­bili, spraw­dzali tylko, czy są, to tak jakby we­zwać spe­cja­li­stę od szczu­rów, który miałby je­dy­nie stwier­dzić, że one ist­nieją, a po­tem nie pró­bo­wał ich na­wet wy­tę­pić.

– No tak się ja­koś zło­żyło, że aku­rat my do­sta­li­śmy zle­ce­nie, ale prze­cież to ża­den pro­blem. Nie bę­dziemy pła­cić za noc­legi i wy­ży­wie­nie i jesz­cze za­ro­bimy, i nie ma żad­nych krucz­ków typu, że je­żeli znaj­dziemy, to to, a je­żeli nie znaj­dziemy, to nie, cał­ko­wita swo­boda dzia­ła­nia, jest tylko je­den kło­pot.

Od razu miny im zrze­dły, bo je­żeli Ro­bert oświad­czał, że jest kło­pot, i oświad­czał to na sa­mym końcu, to na ogół ten kło­pot był po­ważny, a czę­sto nie do prze­sko­cze­nia.

– No, da­waj – za­chę­ciła go Ju­styna. – Je­żeli to zle­ce­nie jest aż ta­kie su­per jak opo­wia­dasz, to ten kło­pot musi być na­prawdę spory.

– No więc... tak jakby... No, to duży ho­tel. – Ro­bert za­czął du­kać, jakby bał się po­wie­dzieć, o co cho­dzi.

– Już mó­wi­łeś. Da­waj da­lej! Weź tego byka za rogi... Mów!

– Bo ja już pod­pi­sa­łem umowę.

Ju­styna i Łu­kasz aż prych­nęli ze zło­ści. Niby byli przy­ja­ciółmi i ufali so­bie na­wza­jem, więc to, co Ro­ber­towi od­po­wia­dało, po­winno od­po­wia­dać także im, ale... Ist­niało jedno ale. Tak się po pro­stu nie robi.

– Weź nie świ­ruj! Za nas? Oci­pia­łeś?! Mów, o co cho­dzi. – Do­tych­czas nic ta­kiego nie miało miej­sca, jako że ni­gdy nie dzia­łali na żadne zle­ce­nia, więc ja­koś nie przy­szło im do głowy, że Ro­bert może od­sta­wić taką sa­mo­wolkę, ale naj­pierw chcieli się do­wie­dzieć, w czym rzecz. Za­mor­do­wa­nie go lub ewen­tu­al­nie sko­pa­nie mu tyłka zo­sta­wiali so­bie na po­tem.

– Bo oni brali też pod uwagę Du­cha­czy! Mu­sia­łem! Zro­zum­cie, mam cho­lerny kre­dyt, mu­szę za­cząć za­ra­biać, a i wam się nie prze­lewa – Ro­bert za­czął się bro­nić. Że miał kre­dyt, wie­dzieli wszy­scy, choć uczci­wie rzecz bio­rąc, za­cią­ga­nie kre­dytu na har­leya da­vid­sona, kiedy nie ma się na­wet miesz­ka­nia, jest durne, ale Ro­bert taki był, lu­bił luk­sus. Oni sami też nie na­rze­kali na nad­miar go­tówki. Może Ro­bert tro­chę za bar­dzo ko­chał pie­nią­dze, ale kto ich nie ko­cha?

– Czy mógł­byś wresz­cie po­wie­dzieć, co to za pro­blem? – Łu­kasz zde­ner­wo­wał się tym przy­dłu­gim wstę­pem.

– Cho­dzi o to, że mamy tam prze­by­wać przez ty­dzień.

To nie mógł być ten pro­blem, bo ty­dzień to na­wet w le­sie by wy­trzy­mali, a co do­piero w ho­telu. Oczy­wi­ście mo­gli so­bie to i owo od­mro­zić, ale czuli, że na­dal są ja­kieś nie­do­po­wie­dze­nia.

– No i?

– Od dwu­dzie­stego pią­tego grud­nia – wy­pa­lił Ro­bert i aż się sku­lił. Te­raz już było wia­domo, o co cho­dzi, ale zde­cy­do­wa­nie prze­ce­niał ich uwiel­bie­nie do do­mo­wych świą­tecz­nych kli­ma­tów.

– Osza­la­łeś? – za­py­tała Ju­styna dla przy­zwo­ito­ści, bo tak wy­pa­dało, ale ode­tchnęła z ulgą.

– Nie ja, nie ja, te ich pie­przone du­chy! – za­wo­łał Ro­bert z ra­do­ścią w gło­sie, bo du­chy bar­dzo ich cie­szyły. Na­le­żeli do grupy DrDuch, to zna­czy nie tak, nie na­le­żeli – two­rzyli ją.

Byli nią wszy­scy troje.

W ta­kich gru­pach utarło się, że jest dwóch fa­ce­tów i dziew­czyna. Oni są od „po­waż­nej” ro­boty, dziew­czyna od sta­ty­sto­wa­nia, wy­glą­da­nia i pi­sków, bo prze­cież du­chy są straszne, a fa­ce­tom pisz­czeć nie wy­pada, a je­żeli nikt nie pisz­czy, to efekt wi­zu­alny jest bar­dzo marny i nie­wia­ry­godny.

I wcale nie byli, jak to się czę­sto uważa, „po­grom­cami du­chów” tak jak z filmu, wcale nie. Żad­nej agre­sji, żad­nego ła­pa­nia, prze­trzy­my­wa­nia, nic z tych rze­czy, nie na­le­żeli też do grup mi­sty­cy­zu­ją­cych, nie chcieli ni­kogo prze­pro­wa­dzać na drugą stronę (drugą, piątą czy ja­ką­kol­wiek inną), na­wra­cać czy po­ma­gać w speł­nia­niu du­cho­wych mi­sji, też nie. To nie były ich prio­ry­tety, ba, w ogóle tego nie brali pod uwagę.

Oni po­żą­dali wie­dzy.

Uwa­żali, że jak każdy byt trwały, a du­chy są trwal­sze na­wet niż bu­dynki czy ludzka pa­mięć, du­chy mają prawo do sa­mo­sta­no­wie­nia. Nie tylko prawo do sa­mo­sta­no­wie­nia, ale też wolną wolę. Wol­ność w każ­dym, nie tylko du­cho­wym, po­ję­ciu. Skoro chcą coś na­wie­dzać, to mogą. Wolno im, to zna­czy nie każ­demu to się musi po­do­bać, ale mają do tego prawo.

Żywi tego nie lu­bią, ale to też nie do końca prawda, żywi to lu­bią, tylko nie ci, co trzeba. Wła­ści­ciele czę­sto nie chcą w domu obec­no­ści ta­kich istot, ale że inni chęt­nie płacą za dresz­czyk emo­cji, to ci wła­ści­ciele z tego ko­rzy­stają. To swo­iste roz­dwo­je­nie jaźni.

Je­żeli cho­dzi o grupę DrDuch, to oni nie chcieli na te du­chy w ża­den spo­sób wpły­wać.

Czyli niech so­bie te du­chy na­wie­dzają, ale też niech się da­dzą za­re­je­stro­wać, żeby oni mo­gli się po­chwa­lić, że tak, ow­szem, du­chy ist­nieją. Chcieli wie­dzieć, że są, a nie wie­rzyć, że ist­nieją.

Oni chcieli tylko udo­wod­nić. Coś udo­wod­nić, bo to tro­chę było ja­koś tak, że udo­wad­nia­jąc ist­nie­nie du­chów, mo­gliby udo­wod­nić też, że są naj­lepsi w swo­jej branży, a to się li­czy.

Lu­dzie nie­zwią­zani z branżą my­ślą so­bie, że to zbie­ra­nina po­krę­co­nych ama­to­rów, wśród któ­rych prym wiodą osoby z cho­ro­bami psy­chicz­nymi, lę­kami, albo choć zwi­dami, ale to nie­prawda. W tej ni­szo­wej dzie­dzi­nie można za­ro­bić spore pie­nią­dze, ow­szem, naj­czę­ściej na oszu­stwie, ale kto by się tym przej­mo­wał, skoro to nie jest na­wet kra­dzież?

Wma­wia­nie ko­muś, że du­chy są mu przy­ja­zne albo będą za nie­wielką opłatą, też nie jest ka­ralne.

Do­piero groźby w stylu: „je­żeli nie za­pła­cisz, to du­chy za­czną cię na­wie­dzać albo spro­wa­dzą na cie­bie nie­szczę­ście” mogą być ka­ralne, o ile ktoś udo­wodni, że coś ta­kiego pod­lega pod... No bo czy duch jest nie­bez­piecz­nym na­rzę­dziem albo prze­dłu­że­niem ręki?

Szybka i po­zba­wiona żalu eli­mi­na­cja ro­dzin­nych świąt przy zde­chłej nieco cho­ince i trzech na­pru­tych wuj­kach oraz ciotce wciąż py­ta­ją­cej o ciążę albo choć o ślub spra­wiła, że Ju­styna po­szła nieco da­lej.

– Ale... Jak ty so­bie to wy­obra­żasz? – za­py­tała. – Coś mi tu nie gra. Je­żeli jest zle­ce­nie, to co? Bę­dziemy je eli­mi­no­wać? Nie tak się uma­wia­li­śmy!

– Nie bę­dziemy! – za­pew­nił po­śpiesz­nie Ro­bert.

– To po jaką cho­lerę ktoś nas wy­na­jął? – Łu­kasz też nie za bar­dzo wie­dział, o co cho­dzi. Zle­ce­nia obej­mują nie tylko za­płatę, ale i ja­kąś pracę, która trzeba wy­ko­nać. – Co w ta­kim ra­zie bę­dzie na­szym za­da­niem?

– Mamy udo­wod­nić, że są. Że ist­nieją. To pro­ste. Nie ro­zu­miesz? Czy­sty, żywy mar­ke­ting!

Po­krę­cili gło­wami, ale słu­chali da­lej.

– Ho­tel fi­nan­sowo – Ro­bert miał im dużo do po­wie­dze­nia – tro­chę pada. Pan­de­mia, ceny ener­gii... Wszystko to spra­wiło, że nie wiążą końca z koń­cem, ale gdyby mieli du­chy, toby za­częli wy­cho­dzić na swoje. Pro­ste? Pro­ste. Tu­ry­ści po­żą­dają ta­kich atrak­cji, ale mają już po dziurki w no­sie na­wie­dzo­nych miejsc, które wcale nie są na­wie­dzone. Oni chcą mieć praw­dziwe du­chy.

Wszel­kie Białe Damy i Czarni Ry­ce­rze, o któ­rych opo­wiada się to tu, to tam, mają jedną wadę. Nie po­ja­wiają się. Niby ktoś gdzieś coś wi­dział, ale tylko po­dobno, dla­tego miej­sca, gdzie można zo­ba­czyć praw­dziwe du­chy, są bar­dzo po­żą­dane.

W tej branży na­wet syn kon­ku­benta są­siadki szefa ochrony jest lep­szy niż „dawno, dawno temu”.

– Oni? Wła­ści­ciele?

– No i jedni, i dru­dzy, tu­ry­ści i wła­ści­ciele! – Ro­bert czuł, że idą w do­brym kie­runku.

– Prze­cież ci wła­ści­ciele po­dobno te du­chy mają?

– No prze­cież mó­wię. Ho­tel jest jak naj­bar­dziej na­wie­dzony, więc mają.

– Czyli? – Tego już nie poj­mo­wali, je­żeli ktoś du­cha wi­dział, to oni nie byli już ko­nieczni.

– Oni chcą mieć du­chy cer­ty­fi­ko­wane! – za­wo­łał ro­ze­źlony ich nie­ogar­nię­ciem Ro­bert. – Mamy je zna­leźć i zo­sta­wić w spo­koju, ewen­tu­al­nie dać im do zro­zu­mie­nia, że są w do­brym miej­scu i mogą ha­sać, a lu­dziom mamy po­wie­dzieć: „hej, pa­trz­cie, one ist­nieją na­prawdę”. Cer­ty­fi­ko­wane du­chy, czyli po­świad­cze­nie au­ten­tycz­no­ści na­wie­dze­nia, czy ja­koś tak.

– Ale...

Au­ten­tycz­ność na­wie­dze­nia to była sprawa wagi cięż­kiej, ide­alne zle­ce­nie, ide­alny po­mysł, na do­da­tek jesz­cze płatne (do tego noc­legi i wy­ży­wie­nie), no cud-miód i tro­chę jakby smród... Bo co, je­żeli się nie uda? Do­dat­ko­wym pro­ble­mem były święta, ale one aku­rat pro­ble­mem nie były.

Święta każ­demu co­raz mniej ko­ja­rzą się ze świę­tami, a co­raz bar­dziej z na­chalną re­klamą w te­le­wi­zji, sprze­dażą śmie­cio­wych ga­dże­tów w śmie­cio­wych skle­pach i ry­czą­cymi ko­lę­dami w su­per­mar­ke­tach. Czę­sto, kiedy już po kosz­mar­nym li­sto­pa­dzie i wy­nisz­cza­ją­cym grud­niu w końcu święta nad­cho­dzą, lu­dzie po pro­stu od­dy­chają z ulgą, że wresz­cie się to skoń­czyło, choć mają jesz­cze do­grywkę z syl­we­strem. Awan­turę o kar­pie za­mie­nia się na awan­turę o fa­jer­werki, biedne mal­tre­to­wane ryby zni­kają z pro­gra­mów in­for­ma­cyj­nych i ta­le­rzy, za to po­ja­wiają się ze­stre­so­wane kotki i pie­ski, na szczę­ście nie na ta­ler­zach, ale pod łóż­kami. Są­sie­dzi z par­teru grożą śmier­cią są­sia­dom z dru­giego z po­wodu Zenka, a tamci la­tają z sie­kierą po pię­trach z po­wodu umc, umc, umc techno.

Po­tem i tak wszystko sku­pia się na tych z pierw­szego, bo kto przy zdro­wych zmy­słach słu­cha Cho­pina?

No ale to do­piero w syl­we­stra. Święta i tak są strasz­niej­sze.

Zresztą nikt przy zdro­wych zmy­słach nie mar­nuje czasu na ro­dzinne święta, je­żeli może tego nie ro­bić, ale czas się tro­chę mar­nuje sam. Nie ma żad­nej al­ter­na­tywy. Zna­jomi się roz­jeż­dżają po ro­dzi­nach, wszystko za­miera, więc na­wet gdyby czło­wiek chciał w tym cza­sie ro­bić co­kol­wiek in­nego, to po pro­stu nie ma jak.

I jak już się zo­staje w domu, to trudno – barszcz, uszka, karp, pa­sterka i po­chlaj są je­dyną moż­li­wo­ścią.

Ciotki i wuj­ko­wie się mnożą, dzielą, pącz­kują, ga­dają głu­poty, py­tają o rze­czy, które ni­kogo nie po­winny in­te­re­so­wać, i wku­rzają wszyst­kich.

– Czy ty, moja ko­chana, nie je­steś przy­pad­kiem tą, no... – za­czyna ciotka.

– Fe­mi­nistką? – do­po­wiada z chi­cho­tem wu­jek, choć ciotka miała za­py­tać o we­ga­nizm, ale się za­cięła, a wu­jek wy­ko­rzy­stał i co ro­bić? Po­wie­dzieć, że nie, nie uwie­rzą, po­wie­dzieć, że tak, nie uwie­rzą...

– Ale dla­czego?

– Bo te fio­le­towe włosy, buty woj­skowe i taka mało ko­bieca je­steś...

– A, to nie, les­bijką je­stem – od­po­wie­działa zło­śli­wie, żeby ich wku­rzyć, i zro­biła się awan­tura na pół ro­dziny.

Dla­tego taki świą­teczny wy­jazd do pracy był na­wet po­żą­dany.

– Du­cha­cze też się za­ła­pali – po­wie­dział Ro­bert po dłuż­szej chwili. Wie­dział, że nie spo­tka się to z za­chwy­tem przy­ja­ciół.

– No, ale mó­wi­łeś...

– To ma być taka cer­ty­fi­ka­cja krzy­żowa. Tak to fa­cet na­zwał. Że jak nie my, to oni, ale płatne z góry, więc pro­blemu nie ma – uspo­koił przy­ja­ciół, tyle że oni wcale nie po­czuli się spo­kojni.

Du­cha­cze byli kon­ku­ren­cyjną grupą łow­ców du­chów, jed­nak nie o samą kon­ku­ren­cję tu cho­dziło. Du­cha­cze to była że­nada w czy­stej for­mie. Wstyd dla po­waż­nych lu­dzi na­uki. Ma­sa­kra in­te­lektu.

La­tali gdzie się da w ko­szu­lach ze swoim logo i ro­bili mnó­stwo ha­łasu, żeby tylko ktoś ich za­uwa­żył.

W branży prze­bą­ki­wano, że wkrótce po­wsta­nie kilka no­wych pro­gra­mów te­le­wi­zyj­nych w stylu re­ality show, ta­kich jak Duch szuka żony albo Duch od pierw­szego wej­rze­nia, nie mó­wiąc już o Du­cho­wych re­wo­lu­cjach.

Gdyby po­wstały, z pew­no­ścią ktoś by się za­ła­pał. Ktoś me­dialny, nie­ko­niecz­nie kom­pe­tentny, dla­tego nie­które grupy pod­kre­ślały swoje wa­lory aż nadto.

Ko­szulki z logo to był pryszcz, chwa­lili się naj­droż­szym i naj­więk­szym sprzę­tem, la­tali jak po­rą­bani, a ich dziew­czyny do­słow­nie świe­ciły cyc­kami.

Ro­bert, Łu­kasz i Ju­styna, czyli DrDuch, nie zni­żali się do tego po­ziomu. Ju­styna ni­gdy nie ło­wiła du­chów w bi­kini, jak to na­gmin­nie, na­wet zimą, ro­biła Kaśka z Du­cha­czy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki