Geriatryczne biuro śledcze - Iwona Banach - ebook + audiobook + książka

Geriatryczne biuro śledcze ebook i audiobook

Iwona Banach

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zabawna historia o tym, że wiek nie zna granic… W małym miasteczku emerytowani pracownicy policji nie mogą znaleźć sobie miejsca, nudząc się i wysłuchując plotek lokalnej społeczności. Wiedzą, że aby zabić czas, muszą znaleźć jakieś zajęcie. Gdy dochodzi do zbrodni, postanawiają założyć GBŚ - Geriatryczne Biuro Śledcze, w skład którego wchodzą licencjonowani detektywi i… licencjonowana bufetowa. Kolejni mieszkańcy zaczynają mówić o swoich podejrzeniach, a wkrótce do pomocy rusza młode pokolenie. Gdzie kryje się prawda? Do jakich wniosków dojdzie Geriatryczne Biuro Śledcze? Iwona Banach zabiera nas do zabawnego świata emerytów, którzy zrobią wszystko by rozwikłać sprawę… jeszcze za swojego życia!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 353

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 28 min

Lektor: Katarzyna Hołyńska
Oceny
3,9 (271 ocen)
104
78
48
34
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Joannapedzich28

Nie oderwiesz się od lektury

fajna
00
Aniaa331

Całkiem niezła

Zakończenie pisane na kolanie , ale całość całkiem niezła
00
EmmaKra13

Nie oderwiesz się od lektury

Wesoła lektura
00
Aniecha_mj

Z braku laku…

Dokończyłam książkę tylko dlatego, że nie lubię zostawiać niedokończonych. Strasznie chaotyczna, na koniec pogubiłam się kto w końcu kogo zabił i dlaczego. Na siłę wciskane dygresje, które od połowy książki robią to się zwyczajnie męczące. Kilka razy się zaśmiałam, ale ogólnie nie polecam.
00
69Poranek

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Lekki kryminał. Super się słuchało. Często się zaśmiewałam. Świetna rozrywka.
00

Popularność




Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładki, skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce©Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Iwona Ba­nach, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83292-22-9
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ada Hill nie miała nic. No oczy­wi­ście oprócz tego, co miała. Miała dom, kilka ko­tów i kosz­marny ba­ła­gan, który w tym mo­men­cie kla­sy­fi­ko­wał ją wy­soko w dro­dze do miana ma­nia­kal­nej zbie­raczki, ale nie miała sensu ży­cia, a to w pew­nym wieku jest znacz­nie waż­niej­sze niż ja­kie­kol­wiek ma­te­rialne prze­jawy do­bro­stanu.

Miała też eme­ry­turę i po­kaźną tu­szę, ale i to było za mało.

Pra­gnęła tego nie­uchwyt­nego uczu­cia, że jej ży­cie się jesz­cze nie skoń­czyło, że ma po co, dla kogo żyć i że żyć chce, a ja­koś tego nie czuła.

Chciała coś zmie­nić. Nie tak za­raz ja­koś osta­tecz­nie. Sprzą­tać i od­chu­dzać się nie za­mie­rzała, koty były jej wielką mi­ło­ścią i we­dług nie­któ­rych nie­mym świa­dec­twem ży­cio­wej po­rażki. Ho­do­wała je jed­nak me­todą próż­niową. W domu próżno by było ich szu­kać. To zna­czy dom był bez ko­tów, za to całe obej­ście było ich pełne.

Miała oczy­wi­ście przy­ja­ciół, o co w jej wieku za­zwy­czaj trudno, i po­nad sześć­dzie­siąt lat, jej przy­ja­ciele jesz­cze nie za­mie­nili się w wy­mie­ra­jące di­no­zaury, ale ona na­brała sporo mą­dro­ści ży­cio­wej, a ta po­zwa­lała jej na­wet z da­leka od­róż­niać idio­tów od lu­dzi roz­sąd­nych. Nie lu­biła ani jed­nych, ani dru­gich. Jedni ją de­ner­wo­wali, dru­dzy de­pry­mo­wali. Ani głu­pota, ani roz­są­dek jej nie po­cią­gały, to­też po­zo­stała przy swo­ich zna­jo­mych z daw­nych lat i z daw­nej pracy.

Ada Hill była kie­dyś osobą nie­zwy­kle ważną i wpły­wową. Ważną i wpły­wową w ten nie­okre­ślony spo­sób, który nie wy­nika z wy­so­kich sta­no­wisk, pie­nię­dzy czy wy­kształ­ce­nia. Była bu­fe­tową. Nie byle jaką – była bu­fe­tową w ko­men­dzie po­li­cji. Stąd jej przy­jaź­nie.

Nie była to sto­łeczna ko­menda po­li­cji, więc nikt się nie sa­dził, nie wy­wyż­szał, nie uwa­żał za lep­szego, była to ko­menda w nie­wiel­kim Pra­sławcu, gdzie lu­dzie się lu­bili, na­wet je­żeli się nie­na­wi­dzili. To zna­czy po la­tach ja­koś tak wy­szło, że na­wet ci, któ­rzy się nie­na­wi­dzili, zo­stali przy­ja­ciółmi.

Z pew­nego eg­zy­sten­cjal­nego przy­musu. Lep­szy stary, do­bry, znany wróg niż ame­ry­kań­ski ge­ne­rał z Fa­ce­bo­oka.

Poza wszyst­kim cza­sami się spo­ty­kali. Ada szy­ko­wała wtedy cia­sto, ro­bili grilla i pili do bia­łego rana. Było miło i gdyby nie oboj­czyk Ady, na­dal by tak było. Bo ona ich do domu nie wpusz­czała. Pik­niki or­ga­ni­zo­wali w ogro­dzie i było w po­rządku, ale te­raz z po­wodu oboj­czyka i pew­nych ogra­ni­czeń mu­siała ich wpu­ścić.

– Jezu, co ty masz tu za syf! Prze­cież tak nie można żyć! – za­wo­łał od progu Edzio, eme­ry­to­wany ko­mi­sarz po­li­cji, ła­piąc się za głowę.

– Prze­cież ja nie żyję! Ja we­ge­tuję! – od­burk­nęła Ada, wraż­liwa na słowa na­gany.

– O kurwa! – jęk­nął Pa­ty­czak, chudy, blady, kie­dyś blon­dyn, ale te­raz siwy Hu­bert w oku­la­rach. – Aleś tu na­srała?! Co ty za­mie­rzasz?

– Prze­trwać! – od­burk­nęła Ada.

– Co?

– Co­kol­wiek się da! Chcia­łam so­bie ja­koś ży­cie zor­ga­ni­zo­wać. Coś zna­leźć.

– W sen­sie?

– W sen­sie sensu!

Ada mó­wiła prawdę. Po tym jak prze­szła na eme­ry­turę, szu­kała sensu ży­cia, gdzie tylko się dało, ale ja­koś to jej nie wy­cho­dziło. Naj­pierw po­sta­no­wiła za­szy­deł­ko­wać się na śmierć, stąd wszę­dzie dzier­gane... hmmm... dzier­ganki, bo ina­czej nie dało się tego na­zwać. Z szy­deł­kiem jest tak: po­trze­buje albo upo­rząd­ko­wa­nia, albo ar­ty­zmu. Ada gu­biła oczka, rzędy, my­liła się, ro­biła dziury, po­rządku w tym nie było, a ar­tyzm? No cóż, to nie były jej kli­maty.

Se­riali nie oglą­dała, bo po ja­kimś od­cinku jed­nego z tu­rec­kich zro­biło jej się nie­do­brze od ckli­wych wes­tchnień i głu­pich tek­stów, przy któ­rych na­wet Co­elho może ucho­dzić za fi­lo­zofa.

Od po­li­tyki stro­niła, bo cóż... zbyt szybko prze­cho­dziła do rę­ko­czy­nów. Za­jęła się więc ko­tami.

A to spra­wiło, że po­czuła się stara i nie­po­trzebna.

Gdyby nie zła­ma­nie, pew­nie by tak było da­lej, ale ist­nieją w ży­ciu dziwne zbiegi oko­licz­no­ści, które wy­wra­cają je do góry no­gami.

– Jessssu, Ada! Co to za sieci ry­bac­kie? – Mun­dek wska­zał na dziu­rawe ser­wety i na­rzuty w ko­lo­rach za­ku­rzo­nej tę­czy. – Trzeba to wy­wa­lić!

I tak w su­mie się za­częło, trzej ko­le­dzy, no dawni w su­mie ko­le­dzy, z po­ste­runku przy­stą­pili do od­gru­zo­wy­wa­nia domu Ady.

I zro­biło się pa­skud­nie, to zna­czy czy­sto, ład­nie, ale pu­sto.

– Ja, kurwa, już nie mam siły na to ży­cie – jęk­nęła Ada. – Ja tak nie mogę! Mu­szę coś ro­bić!

Wszy­scy trzej po­ki­wali gło­wami ze zro­zu­mie­niem.

– Ja też bym chciał – wes­tchnął Pa­ty­czak. – Nie umiem so­bie miej­sca zna­leźć. Szlag mnie tra­fia przed te­le­wi­zo­rem. Jak są grzyby. to jesz­cze, ale ze­szłego roku tyle przy­ta­cha­łem, że nie daję rady zjeść. Ryj mi wy­krzy­wia od su­szo­nych, sło­iki z ma­ry­no­wa­nymi się pię­trzą... Za­mra­żarki za­wa­li­łem na amen.

– Ja wy­czy­ta­łem wszyst­kie kry­mi­nały z bi­blio­teki. Zo­stały oby­cza­jówki, ale te aku­rat mnie nie ku­szą.

– To zróbmy coś! – po­wie­dział Edzio, wcale nie li­cząc na ja­ki­kol­wiek efekt.

W za­sa­dzie pra­co­wać nie mu­sieli, mieli za co żyć. Tyle że ja­koś tak wy­szło, że nie mieli po co.

– Faj­nie było kie­dyś – wes­tchnęła Ada. – Czło­wiek się uro­bił, ale wie­dział, że żyje!

– Nie lu­bi­łem pa­dać na pysk, a te­raz nor­mal­nie mi tego bra­kuje.

– A pa­mię­ta­cie, jak roz­pra­co­wy­wa­li­śmy te bary z ke­ba­bem, a Ada nam co­dzien­nie przy­no­siła ra­pha­cho­lin?

– I pie­rogi z ja­go­dami. Kurwa, ale to było fajne, wró­cił­bym na­tych­miast, na­wet bym do­pła­cił, żeby znów mieć tamtą ro­botę.

Ada po­pa­trzyła na niego i aż prych­nęła.

– Daj spo­kój, wiesz, jak oni tam te­raz pra­cują? Na osrał pies!

– Po­dobno.

– Nie po­dobno, na­prawdę. Była u mnie ta fry­zjerka, co to jej córka stra­ciła pie­nią­dze na tego ge­ne­rała, no tego z Afga­ni­stanu, ame­ry­kań­skiego, i wie­cie, co jej po­wie­dzieli? Że jest głu­pia, a za głu­potę się płaci.

– Nie przy­jęli za­wia­do­mie­nia?

– No, przy­jęli, ale co z tego? Nic nie zro­bią!

– No ale co mie­liby zro­bić?

– Ja to bym zba­dał IP kom­pu­tera, po­szu­kał­bym po­dob­nych po­szko­do­wań po sieci, na pewno nie była pierw­sza, na sto pro­cent nie ostat­nia. Dał­bym radę. Na­wet jak fa­cet ko­rzy­sta z kom­pu­tera w ja­kimś miej­scu pu­blicz­nym, to i tak musi cza­sami się po­wta­rzać.

– No ale Afga­ni­stan jest da­leko! – burk­nęła Ada.

– Ale zło­dziej sie­dzi w Pol­sce, cza­sami na­wet na dru­giej ulicy. Spraw­dzić prze­lewy, co się da, jakby po­grze­bać... Tyle że im się nie chce szu­kać, wolą sprawy oczy­wi­ste. Ja­kieś sma­ko­wite mor­der­stwa – roz­rzew­nił się.

– Sma­ko­wite mor­der­stwa? Za­po­mnij! Nie dla nas ta­kie cuda!

– No, a zwy­kli lu­dzie, jak do nich pójdą coś zgło­sić, to kosz­mar.

– Naj­go­rzej ze star­szymi, ta­kie bab­cie to nor­mal­nie może by i coś zgło­siły, ale się boją, że ktoś je wy­śmieje.

Ta­kie po­dej­ście nie­stety po­ku­tuje, bo star­sze pa­nie wi­dzą wię­cej, ale ro­zu­mieją to, co wi­dzą, na swój wła­sny spo­sób.

– Ja bym nie wy­śmiał, ale wiesz, jak jest, cza­sami ro­boty jest tyle, że nie da się ina­czej.

– Za­raz... – Ada jęk­nęła, pa­trząc na Edzia tasz­czą­cego ostat­nie pu­dła pa­pie­rów.

– O co ci cho­dzi? O te pu­dła? Wszystko trzy razy już prze­glą­da­łaś!

– Nie – od­burk­nęła Ada, bar­dzo ja­koś na­gle za­my­ślona.

– Za­pew­niam cię, że tak! Co ty? Masz za­niki pa­mięci? W twoim wieku?

Mimo wieku już odro­binę eme­ry­tal­nego wszy­scy czuli się młodo, ba, na­wet zde­cy­do­wa­nie młodo, może dla­tego, że kiedy byli młodsi, wciąż pra­co­wali i na tę mło­dość nie mieli wcale czasu, więc te­raz nie prze­szka­dzały im ze­wnętrzne ob­jawy tego wieku w po­staci si­wi­zny czy zmarsz­czek.

– Nie – po­wtó­rzyła Ada – nie cho­dzi o pu­dła, ale o pracę. Prze­cież mo­żemy sami się tym za­jąć. Bę­dziemy od­cią­żać or­gany ści­ga­nia. Wie­cie, taka agen­cja dla lu­dzi! Dla sta­ru­szek i tak da­lej.

– Bę­dziemy pro­sty­tu­ować sta­ruszki?

– Nie, de­bilu, bę­dziemy roz­wią­zy­wać ta­kie pro­blemy, któ­rymi po­li­cja nie ma szans się za­jąć. Przyj­dzie sta­ruszka i zgłosi ja­kie­goś ame­ry­kań­skiego ge­ne­rała albo coś...

– Nie zgłosi, ona nie mia­łaby czym za­pła­cić.

– Na za­sa­dzie bar­teru mo­żemy dzia­łać. Ja­kie­go­kol­wiek, zresztą czego nam trzeba? Za­robku czy pracy?

– Pracy – po­wie­dział Hu­bert, a wszy­scy inni mu przy­tak­nęli.

– Ale o co cho­dzi z tą pracą? – Edzio, wy­soki, siwy, tro­chę zgar­biony, na­gle się wy­pro­sto­wał i oży­wił. – Że mo­gli­by­śmy wró­cić na po­ste­ru­nek?

– Nie, wró­cić się nie da, ale mo­żemy otwo­rzyć po­ste­ru­nek tu u nas.

– Nie­le­gal­nie?

– Oj tam, oczy­wi­ście, że le­gal­nie, wy z wa­szymi stop­niami do­sta­nie­cie li­cen­cje pry­wat­nych de­tek­ty­wów od ręki, a ja mogę otwo­rzyć bu­fet bez żad­nych ze­zwo­leń.

– A sa­ne­pid? – cze­pił się jak za­wsze dro­bia­zgowy Mun­dek.

– Od­wal się ze swoim sa­ne­pi­dem. To bę­dzie nasz pry­watny bu­fet. No to co? Dzia­łamy? Bez­płat­nie?

***

Lu­dzie, któ­rzy pró­bują coś ro­bić bez­płat­nie, stają przed dy­le­ma­tem na­tłoku. Bo mimo po­zo­rów tego, co za darmo, nikt nie sza­nuje. W pew­nym sen­sie, jak to mó­wią, da­ro­wa­nemu ko­niowi się w zęby nie za­gląda, a kra­dzione nie tu­czy, czyli in­nymi słowy mó­wiąc, sza­nuje się bar­dziej na­wet to, co kra­dzione, niż to, co dar­mowe.

Po kilku dniach i za­le­d­wie odro­bi­nie re­klamy szep­ta­nej mieli dość.

– Sześć­dzie­siąt trzy – oświad­czyła Ada smut­nym gło­sem.

– Co sześć­dzie­siąt trzy? – zdzi­wili się pa­no­wie pra­co­wi­cie od­gru­zo­wu­jący jej dom, czyli swoje przy­szłe miej­sce pracy.

– Zgło­sze­nia!

– Już? Prze­cież jesz­cze na­wet nie za­czę­li­śmy! To chyba do­brze? Choć sam nie wiem – po­wie­dział Edzio, który w tym mo­men­cie bar­dziej jed­nak był Edwar­dem, bo miał dość mar­sową minę.

– A ja wiem! To kosz­mar! – burk­nęła Ada.

– No ale prze­cież tego chcia­łaś?!

– Ja­sne, że chcia­łam, ale nie tak! Mamy zgło­sze­nie o wam­pi­rze w ogro­dzie miej­skim, do­nie­sie­nie na są­siada, który ca­łymi dniami pusz­cza z ta­śmy od­głosy re­montu, a re­montu wcale nie robi. Me­cha­niczne szcze­ka­nie psa po no­cach.

– Me­cha­niczne?

– No tak, po­dobno dla wku­rze­nia są­sia­dów o lo­so­wych go­dzi­nach włą­cza się szcze­ka­nie. Ża­den pies tam nie mieszka. I też od razu za­zna­czam, po­dobno.

Usia­dła zmę­czona, choć ona ro­biła naj­mniej ze względu na oboj­czyk.

– Jest do­nie­sie­nie, że Ku­siń­ska wy­ku­piła cały pa­pier to­a­le­towy ze sklepu i na nim spe­ku­luje. Coś o rep­ti­lia­nach i o No­wym Po­rządku Świata. Do­dat­kowo fry­zjerka oszu­kuje na far­bach, Ko­wa­lec chem­tra­ilsy w ziemi za­ko­puje i dla­tego ma do­rodne po­mi­dory, szcze­pionki spo­wo­do­wały au­tyzm u yorka Mal­winy Kie­rec­kiej, syn bur­mi­strza do­stał wy­sypki, bur­mi­strzowa są­dzi, że ktoś pod­ra­so­wał po­krzywy w celu spo­wo­do­wa­nia ob­ra­żeń u jej dziecka, Majka Ku­cicka po­dobno zo­stała za­chi­po­wana przez den­tystkę, a An­tek Pie­chota wi­dział UFO nad dys­ko­teką i zgło­sił, że ko­smici di­lują. Bez­sens!

– Bo dar­mowo.

Lu­dzie mu­szą w coś wie­rzyć i coś ro­bić, ale naj­chęt­niej do­pa­so­wują świat do swo­jej wi­zji, która bywa ogra­ni­czona za­zwy­czaj do ta­kich stwier­dzeń: „on to robi na złość” albo „to spi­sek prze­ciwko mnie”, a na ko­niec „oni wszy­scy chcą mnie znisz­czyć”, po­tem do­cho­dzą ko­smici i chem­tra­ilsy, ale w su­mie wszystko jest spe­cjal­nie i na złość. Ta­kie przy­pa­dło­ści się le­czy, ale lu­dzie le­czyć się nie chcą, bo stra­ci­liby sens ży­cia. Dla­tego teo­rie spi­skowe są ta­kie po­pu­larne i naj­pierw do­ty­czą rze­czy ma­łych, a po­tem się roz­ra­stają.

Bo naj­pierw to tylko są­siad tu­pie po no­cach, żeby ten z dołu nie mógł spać, a po­tem tu­pa­nie jest oznaką cze­goś więk­szego, to ma być ak­cja wy­nisz­cza­jąca, na nie­wy­spa­nie, a po­tem tu­pie cały blok. Po kilku ty­go­dniach całe mia­sto za­czyna tu­pać. I to jak? Bez­czel­nie. Tu­pią, idąc chod­ni­kami, tu­pią w mar­ke­tach, tu­pią w dys­kon­tach, na pocz­tach i w ban­kach, tu­pią, cho­dząc i sie­dząc. I taki wraż­liwy na to tu­pa­nie ma dwa wyj­ścia: albo zgło­sić to na po­li­cję z wia­do­mym skut­kiem, albo za­cząć się le­czyć.

Nie­stety na ogół wy­biera sie­kierę.

– To zna­czy?

– Jak będą mu­sieli za­pła­cić, to będą roz­waż­niejsi. Prze­cież nie wy­walą pie­nię­dzy na ko­smi­tów!

– No wiem, ale... Ale jak będą mu­sieli za­pła­cić, to nie przyjdą, jak nie ki­jem go, to pałą! Nie wiem, co ro­bić.

Ta­kie mie­cze obo­sieczne czę­sto na­prawdę są wku­rza­jące, szcze­gól­nie je­żeli cze­goś się bar­dzo pra­gnie. Była słynna sprawa nie­zna­nego au­tora kry­mi­na­łów pod­wod­nych, który na­pi­sał be­st­sel­ler i bar­dzo chciał go wy­dać, bo był prze­ko­nany, że pod­bije świat, nie­stety bał się, że wy­dawca go okrad­nie, po­rwie mu jego ge­nialny tekst i wyda go pod swoim na­zwi­skiem, a okra­dziony au­tor, nie ma­jąc dojść i zna­jo­mo­ści, nie bę­dzie mógł nic na to po­ra­dzić. Bał się za­ry­zy­ko­wać i tak oto świat zo­stał po­zba­wiony pierw­szego na świe­cie kry­mi­nału pod­wod­nego.

A au­tor osi­wiał i po­gryzł lap­topa z bez­sil­nej zło­ści, że oto wiel­kość zo­stała mu dana i ode­brana w jed­nej chwili.

– Prze­cież już wam mó­wi­łam! Weź­miemy bar­ter! No wie­cie, po daw­nemu. Osełka ma­sła, wy­tłoczka ja­jek... Co kto może, ale żeby czuł, że płaci – oświad­czył Hu­bert.

– Nikt te­raz ma­sła nie wy­ra­bia – burk­nęła Ada.

– Ale kon­fi­tury już tak. – Edzio ob­li­zał się ła­ko­mie.

– Nie ma to więk­szego sensu, ale jak tam chce­cie – zgo­dziła się Ada, przy­tło­czona sy­tu­acją. – Na po­czą­tek może za­nim coś, to po­wiem wam, czego się ostat­nio u fry­zjerki do­wie­dzia­łam.

Ta­kie bab­skie gadki na­wet w wy­da­niu Ady w mę­skim to­wa­rzy­stwie były nie do przy­ję­cia. Wszy­scy spo­dzie­wali się opo­wie­ści o od­ro­stach, si­wie­niu i far­bach zna­nej firmy, które spra­wiły, że jed­nej z klien­tek włosy wpa­dły w chiń­ską zie­leń, a druga pra­wie ośle­pła.

– Jezu – jęk­nął Edzio – i to ma na tym po­le­gać? Szlag mnie od tego trafi.

– Nic ci nie bę­dzie! No więc słu­chaj­cie. Wie­cie, że babka Ma­recka nie żyje?

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki