Klątwa utopców - Iwona Banach - ebook + audiobook

Klątwa utopców ebook i audiobook

Iwona Banach

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Najważniejszym wydarzeniem w życiu Dagmary ma być jej zbliżający się ślub. Plany przyszłej panny młodej krzyżuje jednak matka, która wysyła ją z pomocą do dziadka. Staruszek to dość specyficzna postać – koszmar dla każdego cywila, bo czuje się nadal Generałem, co skutkuje między inny ucieczką każdej z jego gospodyń. Dagmara decyduje się na odwiedziny dziadka wraz z przyjaciółką Kingą. Na miejscu okazuje się, że staruszek zniknął. W dodatku wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na… porwanie. Chcąc nie chcąc, (a bardzo nie chce) wnuczka rusza na poszukiwania porywaczy i uprowadzonego. Na miejsce dociera też specjalna ekipa ratunkowa, która zostaje ulokowana w zrujnowanym budynku dawnego szpitala psychiatrycznego. Okazuje się, że Romantyczne Roztocze wcale nie jest takie romantyczne z tabunami komarów, dziwnymi wydarzeniami oraz „utopcami”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 344

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 43 min

Lektor: Magda Karel

Oceny
3,8 (83 oceny)
36
15
20
7
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Eliza5

Całkiem niezła

Książka nawet fajna, dużo się dzieje. Natomiast audiobook okropny, piszcząca, wrzeszcząca lektorka. Rozumiem, że bohaterowie krzyczą i wrzeszczą w ilości wręcz nadmiarowej jednak ten dźwięk był drapanie szyby.
20
EvkaSka

Nie polecam

mistrzowskie pisanie o niczym . po 2h odpuscilam sobie, szkoda czasu.
11
Sylwiucha

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa pozycja: tajemnica sprzed lat, morderstwo, pomieszanie z poplątaniem, niedopowiedzenia , śmieszne dialogi i zakończenie takie jakie lubię najbardziej... fajnie się czyta
00
czekolada72

Całkiem niezła

całkiem niezła
00
Ewelinaidzi

Nie oderwiesz się od lektury

Niezly ubaw mialam A final mnie zaskoczyl totalnie
00

Popularność




Redakcja: Zespół Wydawnictwa Dragon

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak

Skład: Mariusz Kurkowski

Projekt okładki: Maciej Pieda

Zdjęcia na okładce: Shutterstock @Phuthai Lungyon, Net Vecto; AdobeStock @Igor

Freepik @lunardesign, moonlighter, alexkava

Redaktorka prowadząca: Angelika Ogrocka

Wydanie I © Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2023

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8274-300-5

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon

Bohaterowie tej powieści, poza Mućkiem oczywiście, są całkowicie fikcyjni, ale jakby ktoś bardzo, bardzo chciał się w niej odnaleźć, to proszę się częstować.

ROZDZIAŁ I

Tytus Morawski był bardzo zmęczony. Złożył podpis pod dokumentem. Załatwione. Przyjechał tu po raz pierwszy od wielu lat i po raz ostatni, to wiedział z pewnością. Chciał coś po sobie zostawić właśnie tutaj. Chciał, żeby ktoś pamiętał. Mógł sobie na to pozwolić, właściwie mógł sobie pozwolić na bardzo wiele, ale są takie momenty w życiu, kiedy nawet to bardzo mało znaczy. To był właśnie jeden z nich.

„Jeszcze tylko testament” – pomyślał nie bez odrobiny złośliwości o złożonym u notariusza w Zamościu dokumencie, z którym w odpowiedniej chwili właściwi ludzie zrobią to, co należy. Musiał go spisać, bo inaczej… No cóż, naprawdę nie miał wyjścia.

Nadal ją kochał. Nawet teraz, i w pewnym sensie cieszył się, że umiera. Będzie tam pierwszy i pierwszy ją odnajdzie, a Ksawery? Ksawery dostanie za swoje!

Zastanawiał się, czy poinformować przyjaciela o tym, co miało się stać, i o swoim postanowieniu, ale zrezygnował. To byłoby zbyt melodramatyczne, poza tym Ksawery na pewno zostanie powiadomiony przez notariusza. Tak będzie i łatwiej, i lepiej. Zadbał o wszytko, nawet o kapliczkę. Przeznaczył na to odpowiednie pieniądze, żałował tylko, że ominie go cała frajda, choć może, kto wie? W takich sprawach nic nie jest przesądzone.

*

Daga wyczuła nadciągające kłopoty.

– O, nie! Co to, to nie! – krzyknęła, choć wiedziała, że tak czy siak jej protesty na niewiele się zdadzą – Nie jadę do dziadka! Za Chiny Ludowe! Nie zmusisz mnie do tego, zresztą za dwa tygodnie wybieram się z Filipem nad morze! Mamo! Proszę! Błagam… To nasza podróż przedślubna!

– Też mi coś! – prychnęła matka. – Podróż przedślubna…

Podróże w towarzystwie chłopaka kojarzyły się pani Rogalskiej z seksem, seks z ciążą mnogą, a do tego dokładała jeszcze choroby weneryczne i śmierć w połogu, porwania, gwałty, pracę w agencji towarzyskiej i uzależnienie od narkotyków, toteż błagania Dagmary nie zostały wysłuchane.

Oczywiście była całkowicie pewna, że jej maleńka, ledwie dwudziestokilkuletnia dziewczynka nie sypia jeszcze z mężczyznami, i tak miało pozostać.

– Pojedziesz do dziadka i koniec! Tylko na kilka dni. Po prostu znajdziesz kogoś do pomocy i wrócisz. Co za problem? Przecież nie można go tak zostawić…

Daga uważała, że owszem, można. Nawet należy. Sam był sobie winien. Straszył swoje gospodynie? Niech ponosi konsekwencje! Nie wiadomo, po co to robił, pewnie dla własnej chorej satysfakcji. Był przecież Generałem.

Przynajmniej tak jakby. Z wojska odszedł w stopniu podpułkownika, ale wojsko w nim zostało, jak u większości żołnierzy zawodowych, którzy nie umieją żyć w cywilu.

Nie miała najmniejszej ochoty do niego jechać i szukać kolejnej naiwnej kobiety, która i tak ucieknie z krzykiem.

Ale dla pani Rogalskiej w tej chwili najmniej liczyło się to, na co Daga miała ochotę.

– A Kinga? Zaprosiłam ją na dwa tygodnie – argumentowała dziewczyna, licząc na zmiłowanie. Na próżno.

– Zabierzesz ją ze sobą. Kto powiedział, że taki wypad jej się nie spodoba? Nie ma sensu tkwić w mieście. Zapowiadają straszne upały – ucięła matka tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Daga nie była aż tak naiwna, by sądzić, że na znalezienie kolejnej ofiary dla Generała wystarczą jej dwa tygodnie.

Całe zamieszanie spowodował telefon pani Stasi.

Pani Stasia była potworem, potrafiła dzwonić do nich o każdej porze dnia i nocy. Jej telefony zawsze wywoływały popłoch. Stanowiła coś w rodzaju rodzinnego szpiega. Szpiegowała dziadka i to bardzo sumiennie. Robiła to przez wiele lat, potem na jakiś czas dała spokój, a teraz znów od kilku dni nękała je prawie co noc.

– Uciekła! Już szósta w tym miesiącu uciekła! – oświadczyła tym razem. – I kto mu teraz będzie gotował? Straszy je wszystkie. Nikt nie chce u niego sprzątać… Jak tylko która słyszy, że do Generała, to puka się w czoło…

Oczywiście, wiadomości jak zwykle były szokujące, ale w głosie babsztyla dało się słyszeć całkiem pokaźny ładunek zadowolenia.

Pani Rogalska prawie się rozpłakała, choć nie była z natury płaczliwa.

– I co my zrobimy? Przecież to katastrofa! Nie mogę zostawić ojca bez pomocy… Trzeba mu kogoś znaleźć!

Daga zdawała sobie sprawę, że jeżeli pani Stasia twierdzi, że nikt nie chce pracować u dziadka, to niestety na pewno ma rację!

Pani Stasia. Hm… Hm, ona mogłaby się nim zająć. Oczywiście, że tak, a wówczas przestałaby nękać ludzi durnymi telefonami! Mieszkała tuż obok Generała, umiała gotować i uwielbiała go, ale… No właśnie, był jeden problem! Dziadek jej nie znosił. Na jej widok cały się jeżył i nieraz podobno chciał poszczuć ją psami. Czy faktycznie to zrobił, nie wiadomo, psy przeżyły.

*

Następnego dnia Daga wyszła na dworzec po Kingę. Znały się od lat i naprawdę lubiły. Daga była zresztą chyba jedyną kobietą na świecie, która darzyła Kingę sympatią. Wydawało się to całkowicie nieracjonalne z babskiego punktu widzenia. Kinga była inteligentna, sympatyczna, ale niestety koszmarnie roztargniona i bardzo ładna. Nawet więcej. Prześliczna.

Uroda skutecznie zniechęcała do niej wszystkie kobiety, ale jakimś cudem Daga, dziewczyna może niebrzydka, ale też niespecjalnie urodziwa, po prostu ją polubiła.

Teraz czekała na dworcu i zastanawiała się, jak zdoła wytłumaczyć koleżance, że zamiast cieszyć się nocnym życiem Warszawy, będą musiały zadowolić się wiejską nudą i wątpliwymi urokami towarzystwa Generała.

Kiedy pociąg zatrzymał się na dworcu, z wagonu pierwszej klasy wyłoniła się Kinga. Miała rękę w gipsie.

– Co się stało? – zapytała Dagmara zdziwiona, bo kiedy ostatnio z nią rozmawiała, Kinga nic nie wspominała o tym fakcie.

– Zaraz pogadamy, ale idźmy już do samochodu, bo strasznie boli mnie głowa. W pociągu jakiś kretyn przez trzy godziny puszczał Biebera!

– Ojej – jęknęła Dagmara. – To musiało boleć! Gdzieś się tak urządziła?

– W Kołobrzegu, pojechałam z Adamem…

– Z tym idiotą? I on złamał ci rękę?! – krzyknęła ze zgrozą Dagmara.

– Ależ skąd! On mnie tylko upił, a ja się potknęłam na deptaku, nie zauważyłam kwietnika, bo Adam wciąż tylko gadał o Filipie i o waszym ślubie. – Dagmara pokiwała głową ze zrozumieniem, bo roztargnienie Kingi było wręcz przysłowiowe. Nie umiała się skupić na dwóch rzeczach naraz.

– Po co w ogóle z nim jechałaś? – rzuciła zdenerwowana, bo doskonale znała Adama. – Przecież to kretyn!

– Wiem, ale przystojny, poza tym chcieliśmy spróbować jeszcze raz, żeby nie było potem, że zbyt łatwo się poddaliśmy…

Kinga była naiwna. Wierzyła we wszystko, co powiedział jej Adam, a on nawet nie starał się wysilać i choć ich związek należał już raczej do przeszłości, wciąż utrzymywali kontakt, choćby ze względu na zbliżający się ślub Dagmary i Filipa, najlepszego przyjaciela Adama.

*

– No i jak minęła podróż, Kiniu? – zapytała pani Rogalska, stawiając na stole kanapki i herbatę. Nie czekając na odpowiedź, dodała: – Daga ci już pewnie powiedziała, jaki mamy kłopot.

– Oczywiście, proszę pani – odpowiedziała Kinga, niezbyt pewna, o co chodzi.

– I co ty na to?

Popłoch nigdy nie jest dobrym doradcą, ale teraz musiał wystarczyć. Kinga nie miała pojęcia, jak zareagować. Rozpaczliwe spojrzenia w kierunku koleżanki nie dawały rezultatów.

Dagmara na migi usiłowała jej pokazać, żeby pod żadnym pozorem nie dała się wplątać w rodzinny problem, ale jej podrygiwania, pokasływania, a nawet kopniaki pod stołem nic nie dały. Albo Kinga była mało domyślna, albo – co bardziej prawdopodobne – Dagmara nie sprawdziła się w roli suflera.

Kinga postanowiła wybrnąć z sytuacji w sobie tylko właściwy sposób, czyli sformułować ripostę tak, żeby nic nie powiedzieć.

– No wie pani, to naprawdę przykre. – Chciała powiedzieć „straszne”, ale nie była pewna, czy to odpowiednie – ale trzeba jakoś sobie radzić.

Frazes, którego używają wszyscy ludzie na świecie, choć kompletnie nic nie znaczy, sprawdził się doskonale.

– Tak, tak! Masz rację – odparła pani Rogalska, uśmiechając się smutno. – Cieszę się, że się ze mną zgadzasz.

Czasami gdy coś nic nie znaczy, może znaczyć wszystko.

– Dobrze, w takim razie postanowione, wyjedziecie jutro. Dziś w nocy powinnyście się dobrze wyspać, bo u dziadka różnie może być – rzuciła pani Rogalska już weselszym tonem i wyszła do kuchni, podśpiewując.

– No i wpakowałaś nas w dziadka – burknęła Daga, zła na cały świat.

– To dokąd jedziemy? – Kinga wcale nie wydawała się zniechęcona, przeciwnie, wyraźnie ucieszyła się na wyprawę.

– Na wieś. Do Słodkowa.

– Super – odparła entuzjastycznie Kinga. – Kury, konie, kwiaty…

Usiłowała poprawić koleżance humor, ale na niewiele się to zdało.

– Kury, konie i nudy! Straszne, koszmarne nudy – powiedziała Daga obrażona. – A do tego dziadek i wszystkie te baby…

– Nie rozumiem? To on tam ma jakiś harem? Uuuuu. – Kinga się wzdrygnęła.

– To byłoby pół biedy! Trzeba mu znaleźć pomoc domową, a to oznacza dla nas sporo pracy. Im szybciej nam się uda, tym prędzej wrócimy do Warszawy – stwierdziła z westchnieniem, wiedząc, że to, co mówi, nie jest ani takie proste, ani zgodne z prawdą.

– Aj tam, nie marudź! Załatwimy to raz dwa – powiedziała wesoło Kinga. – Przecież to nie żaden problem! Jest kryzys, pracy brak, ludzie teraz garną się do jakiejkolwiek roboty, byleby tylko związać koniec z końcem!

Oczywiście nie miała najmniejszego pojęcia, o czym mówi, a Dadze nie chciało jej się wszystkiego tłumaczyć. Zresztą jak? O wiele łatwiej byłoby opisać atak kosmitów niż to, że dziadek robi swoim gospodyniom nocne alarmy bojowe. Przecież to wstyd, obciach i katastrofa razem wzięte! Wolała, żeby Kinga po prostu sama się przekonała, jakim świrem jest Generał.

*

Do domu dziadka dotarły następnego wieczora. Okolica była piękna, to znaczy mniej więcej zielona, zarośnięta chaszczami (jak twierdziła Daga) lub zalesiona (jak utrzymywała Kinga), szachownica malowniczych pól też się dziewczynie podobała, a już dom (albo raczej domek) prezentował się wprost uroczo.

Kinga była minimalistką. Daga wiedziała, że nawet gdyby połowa budynku leżała w gruzach, też by ją zachwycił. Taką już miała naturę, że rozczulały ją nawet małe pajączki, te jadowite też.

Minimalizm Kingi należałoby zresztą uznać za dość specyficzny: pragnęła tylko przystojnego księcia na białym koniu, wielkiej miłości oraz stylowej wiejskiej posiadłości z wielkim sadem i ogrodem, w którym mogłaby hodować swoje ukochane rośliny. Nie docierało do niej, że te marzenia nie mają nic wspólnego z pojęciem minimalizmu.

Kiedy tylko wysiadły z samochodu, usłyszały szczekanie i dudnienie. Szalejące po posesji dwa psy Generała natychmiast do nich podbiegły.

Kinga z piskiem schowała się za samochód, widząc zwierzaki. Były ogromne.

– Kucyk? – zapytała, wskazując wielkiego psa o grafitowym umaszczeniu.

– Skąd! To Precel, dog niemiecki, łagodny jak baranek, ale uwielbia siadać ludziom na kolanach. Trochę to męczące, bo swoje waży. A to kudłate to Bestia. Paskudny złodziej. Kradnie, co mu w łapy wpadnie, a potem szantażuje, wymownie patrząc na lodówkę. Jak mu dasz coś dobrego, zwróci to, co podwędził, a jak nie, to schowa…

Kinga z trudem uwolniła się od oślinionej psiej miłości i pobiegła wprost na ganek. Daga z psami poradziła sobie o wiele gorzej, w końcu dobrze je znała i kochała, one ją niestety też. W efekcie wylądowała w trawie na plecach, wylizana tak dokładnie, że po makijażu, choć dyskretnym, pozostały jej czerwonobrązowoszare smugi na twarzy.

Na ganku pojawił się Generał. Był wysoki, siwy i wyprostowany, jakby kij połknął.

– Wchodźcie, dziewczęta – powitał je dość oficjalnie. Przepuścił dziewczyny w progu, a potem pokazał, gdzie mogą zostawić torby.

Czworonogi nie zostały zaproszone do domu. Dwa wielkie rezerwuary psiej miłości z niezadowoleniem odeszły od ganku, popiskując.

– Siadajcie. Pewnie jesteście zmęczone? – zapytał gospodarz miłym, choć nieco zatroskanym głosem – Co wam podać?

Daga nie miała ochoty siadać, z dziką satysfakcją wypatrywała oznak katastrofy, którą mogłaby wytknąć Generałowi. Natychmiast poszła rozejrzeć się po domu. Wypatrywała naczyń porośniętych pleśnią, brudnych skarpetek pod stołem i kilku psich kup w salonie. Niestety, od razu wyczuła, że coś jest nie tak. Wszędzie panował wzorowy porządek. Co prawda dziadek nie był brudasem i nie znosił bałaganu, ale uważał też, że kto jak kto, ale on sam sprzątał nie będzie!

Kto więc to zrobił, skoro podobno ostatnia opiekunka uciekła z krzykiem?

Spiżarnia, co dziwne, też nie świeciła pustkami. Generał potrafił w ostateczności zrobić zakupy, umiał też nie przypalić wody na herbatę, ale szczerze nienawidził pichcenia. W końcu to „babskie zajęcie”!

Wieczór dziwnie się dłużył. Przy kolacji siedzieli naprzeciw siebie w krępującej ciszy, co także zaniepokoiło Dagę, bo zazwyczaj dziadek rozbawiał każdego. Opowiadał kawały, snuł opowieści z czasów służby, a swoim śmiechem potrafił zarazić każdego ponuraka. Teraz w ogóle się nie odzywał. Daga zaczęła się obawiać, że może jest chory, co nie poprawiło jej humoru, poweselała dopiero wtedy, kiedy zadzwonił Filip. Nazajutrz miał wrócić ze zjazdu absolwentów i koniecznie chciał, żeby wyjechała po niego do Lublina. Nie miał ochoty tłuc się pociągiem do Warszawy.

– Twoja mama powiedziała, że siedzisz u dziadka. Zostaniemy tam razem ze dwa dni, a potem wrócimy do stolicy – zadecydował, nawet nie pytając jej o zdanie, ale Daga jak zwykle nie oponowała.

Filip był jej manną z nieba. Odpowiedzią na wszelkie zadane i niezadane pytania oraz oczywiście Smerfem Marudą, ale to akurat potrafiła mu wybaczyć, skoro się nią zajął po okropnej zdradzie poprzedniego chłopaka, a się nią. Dzięki niemu mogła pokazać zdrajcy, że ona też sroce spod ogona nie wypadła! Początkowo miał to być luźny układ, ale szybko przerodził się w coś poważniejszego.

Kinga kategorycznie odmówiła wycieczki do Lublina, co Dagi nie zdziwiło. Doskonale wiedziała, że Kinga i Filip się nie tolerują, mimo że z Adamem łączyła go przyjaźń. Może nie była to największa nienawiść świata, choć kto wie? ale nie znosili się serdecznie. Kiedy przebywali w jednym pomieszczeniu, atmosfera gęstniała do tego stopnia, że można by ją kroić, a niemiłe słowa latały jak siekiery.

– I tak będę go musiała znosić w drodze powrotnej – stwierdziła Kinga. – To mi w zupełności wystarczy!

Dziadek przysłuchiwał się tej rozmowie, patrząc w dal nieobecnym wzrokiem. Nie był sobą. Kilka razy usiłował coś powiedzieć, potem rezygnował, zaczynał ponownie, znów milkł, wzdychał… Wyraźnie coś go dręczyło.

„Aha, wreszcie zrozumiał, że przegiął” – uznała Dagmara i zostawiwszy Kingę z Generałem, pobiegła do domu obok porozmawiać z potworem z Loch Wyżnica, jak nazywała panią Stasię. Dlaczego nie z Loch Ness? Bo ten wydawał jej się znacznie bardziej sympatyczny, a zresztą przez Słodków płynęła akurat Wyżnica i mimo że nie była jeziorem, musiała wystarczyć.

– Dziewczyno! – sapnęła na jej widok kobieta. – Będą kłopoty, że ho, ho!

Zadowolenie w jej głosie zmroziło Dagę do szpiku kości.

– Nikt, ale to absolutnie nikt tu nie przyjdzie do pracy!

– A szukała pani wszędzie? – Dziewczyna z każdą chwilą traciła resztki nadziei.

– W całym powiecie! W Kraśniku oczywiście też, ale żadnych szans…

– No to mam przerąbane – stwierdziła Dagmara.

Mimo to obiecała sobie solennie, że po powrocie z Lublina pojeździ po okolicy i popyta albo rozwiesi trochę ogłoszeń.

– Przecież to jest totalna katastrofa – dodała, wychodząc.

– Gorsza, niż ci się wydaje – rzuciła za nią kobieta z taką miną, że Daga poczuła dreszcze. Rozumiała, że znalezienie gospodyni nie będzie łatwe, ale mina pani Stasi naprawdę ją przeraziła. To, co się tu działo, musiało przechodzić ludzkie pojęcie. Przecież o pracę teraz tak trudno, dziadek całkiem nieźle płacił, a te biedne kobiety wolały nie zarobić, byle tylko nie musieć go znosić.

– I co teraz zrobimy, dziadku? – zapytała wcale nie najmilszym tonem, siadając za stołem.

Generał popatrzył na nią z zakłopotaniem.

– No bo widzisz – wydukał wreszcie niepewnie. – To dość skomplikowane, ale…

Zamierzał coś dodać, w końcu wszystko jej powiedzieć, ale jak zwykle mu przerwała.

– Dziadku! – prawie warknęła. – Skomplikowane? Ile razy trzeba ci powtarzać, że nie jesteś już w wojsku?! Dom to nie koszary ani poligon!

– No ale widzisz, to nie tylko o to chodzi… – Znów usiłował coś wtrącić, ale wściekła Daga nie dała mu dojść do słowa.

– Te biedne kobiety to nie rekruci, tylko zwykłe gospodynie! Nie wolno się nad nimi znęcać! Nie wolno, rozumiesz?!

– Ależ ja sobie wypraszam, nad nikim się nie znęcam! – fuknął obrażony. – Ja tylko…

– Tylko co? Wrzeszczysz, wydajesz rozkazy, poganiasz…

Zrezygnowana wstała od stołu i poszła przygotować wszystkim łóżka. Postanowiła wcześniej iść spać, zresztą dziadek też wyglądał na zmęczonego. Zasnęła bez problemu, ukołysana ciszą, która w Warszawie była przecież nieosiągalnym luksusem.

Obudziła ją rozmowa.

– No i co teraz? – pytał męski głos, który bez wątpienia należał do dziadka.

– Jak to co? Trzeba postawić sprawę jasno! Nie mamy wyboru! – odparł drugi, tym razem żeński, którego Dagmara chwilowo nie rozpoznała.

– I co ja mam jej niby powiedzieć? Że co? Że musimy wyjechać? Na miesiąc? Wiesz, jak trudno było ją tu ściągnąć w środku lata! Dobrze, że pracę zaczyna dopiero za dwa miesiące, ale i tak się wścieknie! Nie zgodzi się. Nie pojedzie z nami za nic. Znam ją.

– A jak to sobie wyobrażasz?! Tak czy inaczej musimy ją tam zabrać. To konieczne, podstawowy warunek, kto wie, jakie są inne, ale ten jest pewny. Kiedy wreszcie jej powiesz wreszcie, o co chodzi?

– Jeszcze nie teraz – westchnął mężczyzna. – Na razie nie mogę…

„Co oni kombinują? ” – zastanawiała się przez chwilę dziewczyna, trochę za bardzo rozespana, żeby zrozumieć sens rozmowy.

– Musisz! Powiedz jej cokolwiek!

– Dostanie szału! W życiu się nie zgodzi, a na dodatek jest jeszcze ta druga. I ten przydupas! On mi tu śmierdzi najbardziej… Chłopak Coś kręci!

– Ksawery! – jęknął kobiecy głos i wtedy Daga go rozpoznała. To był głos potwora z Loch Wyżnica! – Nie wyrażaj się! Wiesz, jak tego nie znoszę!

– Ależ kochanie…

Daga poderwała się na równe nogi. Kochanie? Jakie kochanie? Przecież dziadek nienawidzi pani Stasi z całego serca? Więc dlaczego teraz z nią rozmawia? I czemu tak się do niej zwraca?! I dlaczego ona do niego mówi „Ksawery”? To jakiś przekręt! Jakieś totalne, cholerne oszustwo… O co tu chodzi? Co niby miał jej dziadek powiedzieć, bo wyraźnie w rozmowie chodziło właś­nie o nią… A może nie?

Przydupas…?

– Jestem przewrażliwiona – powiedziała sobie i już miała z powrotem zapaść w sen, kiedy dalsza część rozmowy wprawiła ją w osłupienie.

– Ksawery, to twoja jedyna wnuczka! Nie możemy pozwolić, żeby stała jej się krzywda, musimy działać!

– To nic nie da. Jest uparta jak osioł, jedyny sposób to jakoś ją zmusić – odparł dziadek.

– Ciekawe jak! – Pani Stasia zaśmiała się zgryźliwie.

– Coś wymyślę, muszę, nie mam innego wyjścia…

Głosy się oddaliły, ale Daga z wściekłości do rana nie zmrużyła oka. W końcu była jedyną wnuczką Generała, więc ta jakaś okropna, zagmatwana historia bez wątpienia dotyczyła właśnie jej. A jakby tego było mało, oni zachowywali się jak przyjaciele, a nie jak… No, nie jak zwykle!

Z samego rana zadzwoniła do mamy z rewelacjami, choć sama na sto procent nie wiedziała, czy to przypadkiem nie był sen.

– Mamo, stało się coś strasznego. Oni się ze sobą zadają! Rozumiesz?! To koszmar! – krzyczała takim tonem, jakby chodziło co najmniej o nekrofilię i kanibalizm razem wzięte, po czym pełnym grozy głosem opowiedziała matce o nocnej rozmowie i dziwacznym zachowaniu dziadka w stosunku do sąsiadki. Ze zdziwieniem stwierdziła, że mama nie jest jakoś strasznie przejęta ani zaskoczona.

– Wymyślasz coś – odpowiedziała niedbale, co bardzo dziewczynę zdenerwowało.

– Nieprawda! Jadę do Lublina po Filipa, potem wracam po Kingę, zatankuję po drodze i ruszam natychmiast do domu! Niech pani Stasia się nim zajmuje, skoro są w takiej komitywie. Nic tu po mnie – oświadczyła zdecydowanym głosem.

– No i z tym będzie kłopot – odpowiedziała mama z lekką nutą złośliwości. – Nie ma mnie w domu. Właśnie wyjechałam z koleżankami do Turcji, zapomniałam ci powiedzieć.

Dziewczynę zamurowało. Przez chwilę zastanawiała się, czy wybrała właściwy numer, potem, czy mama pod jej nieobecność nie zaczęła się narkotyzować, a na koniec, czy to coś, z czym rozmawia, na pewno jest jej mamą, a nie jakimś mutantem.

– Zapomniałaś mi powiedzieć, że jedziesz do Turcji?! Oszalałaś, prawda? – usiłowała ją jeszcze usprawiedliwiać. W końcu trudno w ciągu jednej czy dwóch minut uwierzyć, że coś pożarło ci matkę i się pod nią podszywa. Szaleństwo jest o wiele wygodniejsze, no i da się leczyć.

– Nie, po prostu jakoś tak wyszło! – rzuciła pani Rogalska wcale nie przepraszająco, a przecież powinna kajać się, tonąć we łzach i błagać córkę o wybaczenie. Zazwyczaj tak robiła.

– Mamo! Odpowiadaj natychmiast! Dobrze się czujesz?

– Doskonale. Tylko strasznie tu gorąco i jedzenie jakieś dziwne. Do wszystkiego dodają cynamon albo inne świństwo, brr…

Daga była wściekła. Strasznie zabolała ją ta zdrada. Mama pojechała do Turcji? Sama? Po prostu się urlopuje, a ją rzuciła na pożarcie dziadkowi?

– O, nie! Ja wracam do Warszawy! – zadecydowała, po czym syknęła obruszona: – Posiedzimy w domu same, jesteśmy dorosłe, poradzimy sobie.

– To niestety nie będzie możliwe – mruknęła pani Rogalska. – Przypadkiem zapomniałaś kluczy, a ja nie miałam ich komu zostawić. Musisz zostać u dziadka przynajmniej… trzy tygodnie.

– Mamo! O co tu chodzi? – jęknęła dziewczyna załamana.

– Absolutnie o nic, a że dziadek rozmawia z panią Stasią? To jeszcze o niczym nie świadczy. Zresztą pewnie ci się przyśniło! – dodała po chwili wahania. – Jakoś sobie poradzisz. No to pa, kochanie. I nie dzwoń za często, bo roaming będzie mnie kosztował fortunę!

Daga starannie przeszukała torebkę. Kluczy nie było. Znalazła, co prawda, kartę płatniczą, ale jej konto w banku świeciło pustkami, więc nie miała wyjścia. Musiała zostać u dziadka.

– Cholerny świat. Szlag trafił wakacje z Filipem…

Przez chwilę liczyła na to, że może on zaproponuje coś sensownego, ale szybko porzuciła tę myśl. Filip ostatnio nie pracował, a nawet kiedy miał zajęcie, pieniądze się go nie trzymały.

Zamierzała właśnie wyjść z domu, kiedy zatrzymał ją dziadek.

– No więc, kochanie… – zaczął bardzo niepewnie.

– Taaak? – zapytała, zła na cały świat.

– Bo widzisz, porobiło się takie coś, no i wyszło, że musimy, to znaczy ty i ja, jechać, no wiesz, tam, do tego, gdzie byliśmy kiedyś, no, do Suśca… – Jak wielu mężczyzn, którzy doskonale radzili sobie z bronią i zagrożeniem, zupełnie nie potrafił rozmawiać z własną wnuczką.

– Mowy nie ma – odparła Dagmara z dziką satysfakcją. – Wybij to sobie z głowy! Nigdzie nie jadę!

– Kochanie.… – Ton dziadka zrobił się prawie błagalny. – Kiedy musisz. Od tego wiele zależy. Bardzo wiele.

– Taaak? A co na przykład?

– Nie mogę ci powiedzieć. Nie wiem. – I to była prawda. Wiedział tylko, że Tytus napisał dziwny testament i wymienił w nim jego wnuczkę, ale to wszystko. Gdyby użył tych argumentów, wyśmiałaby go.

– Dziadku, naprawdę przeginasz – skwitowała Dagmara, otwierając drzwi.

– Nie, kochanie, jak tylko wrócisz z Lublina, pakujemy się i ruszamy.

– Wykluczone! Nie mam teraz czasu włóczyć się po Roztoczu, musimy ci szukać gospodyni. Razem. Koniec. Rozumiesz?!

I wyszła. Może gdyby podzielił się z nią swoją skromną wiedzą, zareagowałaby inaczej, ale sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Z Tytusem łączyła go przyjaźń. Kiedyś. Nie, żeby potem się pokłócili, lecz wyjechał, no i ta sprawa sprzed lat… Mówi się, że miłość nie wybiera, a nienawiść owszem. Więc spadek mógł być, ale mogło też go nie być! A jeśli to jakieś oszustwo? Zemsta po latach? Może Tytus zapisał Dagmarze jakieś długi? Zdecydowanie musi poczekać z wtajemniczeniem Dagmary, aż pozna konkrety. Trzeba wszystko sprawdzić, a tymczasem skłonić wnuczkę do wyjazdu, ale jak? Przez chwilę rozważał porwanie, potem postanowił załatwić to podstępem, prosząc o pomoc jej przyjaciółkę. Miał nadzieję, że się zgodzi, bo wyglądała na dziewczynę z charakterem.

Dagmara z ponurą miną wsiadła do samochodu i ruszyła w kierunku Lublina. Miała przed sobą niecałą godzinę drogi i liczyła, że na dwunastą wróci do Słodkowa, zdąży spokojnie przygotować obiad i dać w kość dziadkowi.

Gotowała się ze wściekłości. Zamiast romantycznie spędzać czas z narzeczonym, zamieni się w kuchtę! Na niczyją pomoc liczyć nie mogła, bo kto niby miał ją wspierać? Przecież nie Generał! Kinga, co prawda, obiecała obrać ziemniaki i przygotować sałatę, ale tylko tyle. Zresztą to i tak dużo ze względu na złamaną rękę…

Droga nie była zakorkowana i miejscami wydawała się nawet malownicza, ale dziewczyna koncentrowała się na niej z trudem, cały czas zastanawiając się nad tym, co się ostatnio wydarzyło. Najpierw ta dziwnie przyjazna rozmowa dwojga wrogów, potem mama, która ni z tego, ni z owego wyjeżdża do Turcji… I co ona zamierza tam robić?! Dagmarze w tym momencie przyszło do głowy kilka możliwości, w których pewną rolę odgrywał seks na plaży z przygodnie poznanymi Turkami, co szczerze ją przeraziło. Kto jak kto, ale jej matka nie powinna uprawiać seksu. Wcale, nigdy, no i oczywiście nie w jej wieku! Za chwilę stuknie jej pięćdziesiątka!

Na dodatek te zapomniane klucze… Przecież praktycznie nie wyjmuje ich z torebki, no i Filip, w sumie ciekawe… Skąd wiedział, że Dagmara przebywa u dziadka? Mówił, że dzwonił do jej matki, ale dlaczego?! Po co? Przecież się nie lubią, ba, raczej… no cóż… po prostu nienawidzą…

Pani Rogalska kocha wszystkich ludzi na świecie poza Filipem. Posiadanie jednej latorośli szkodzi na mózg niektórym matkom, zwłaszcza gdy pojawia się ktoś, kto zaczyna wspominać o ślubie. Bo owszem, to nic złego, ale przecież nie w tak młodym wieku, najlepiej gdzieś w okolicach pięćdziesiątki!

Dagmara usiłowała się cieszyć na te wiejskie wakacje, tylko co to będzie za wypoczynek? Ciągłe awantury Filipa z Kingą oraz ględzenie dziadka. Jak on nazwał Filipa? Bo przecież musiało chodzić o niego? Przydupas? Dobra, może go nie lubić, ale na litość boską, on go nigdy nawet nie spotkał! Nie znają się, więc skąd od razu taka niechęć? I co to za pomysł z wyjazdem? Zresztą niech sobie robią, co chcą, wybywają w siną dal, niech się zaprzyjaźniają, jakkolwiek paskudnie to brzmi, ale jej nigdzie zabierać nie będą! Koniec! Przesiedzi te pieprzone dwa, no, może trzy tygodnie w tej dziurze, a potem obrazi się na wszystkich śmiertelnie!

Dotarła w okolice placu Litewskiego, gdzie z trudem zaparkowała samochód. Filip już na nią czekał, jak zawsze elegancki, uśmiechnięty i z kwiatami. To w nim lubiła najbardziej.

– Wsiadaj! Jadłeś coś? – zapytała z troską w głosie.

– Przecież wiesz, że nie! – odparł, udając obrażonego. Filip nie uznawał jedzenia w pośpiechu, dań barowych, fast foodów ani kanapek na wynos (nawet kiedy robiła je jego własna matka), nie znosił przydrożnych budek z grillowanymi kiełbaskami, chipsów i w ogóle… Był księciem z bajki, a trudno sobie przecież wyobrazić następcę tronu nad talerzem kartoflanki. Co to, to nie!

– Nie zawracaj jeszcze, najpierw musimy podjechać pod Chatkę Żaka – powiedział Filip. – Zabierzemy mojego kumpla z taką jedną dziewczyną. Obiecałem, że ich podrzucimy do Warszawy.

Kiedy dojechali na miejsce, zobaczyli czekającą na nich parę. Chłopak wyglądał mniej więcej normalnie, za to dziewczyna… No cóż, Daga nie przepadała za różowym kolorem, a ona była ubrana… Hmm, w określony sposób. Gdyby czekała na nich gdzieś na poboczu, można by ją zaklasyfikować do pewnej grupy zawodowej kobiet pracujących przy drogach i z pewnością nie byłyby to panie sprzedające jagody czy grzyby.

Miała białe kozaczki, kolorowe paznokcie z klejnocikami, ostry i błyszczący makijaż, przerażający neonowym różem futrzasty kubraczek, srebrną bluzeczkę i minispódniczkę, która bardziej przypominała opaskę.

– To Andżelika, a to mój kumpel Michał – rzucił Filip, zapraszając parę do samochodu, i włożył ich torby do bagażnika.

– Hejka – odezwała się Andżelika i to było objawienie, jedno z tych, z którymi nikt nie chce mieć do czynienia. – Fajowo, że nas zabrałaś, i ogólnie super, Filip mówił, że jesteś ekstra, że niby trochę zakręcona jak słoik po ogórkach, ale ogólnie w porzo! Nie, Filip? Nie za bardzo wypasiona ta fura, ale zawsze lepsza niż autobus!

– Masz rację – przytaknął Filip łaskawie. – Samochód mógłby być lepszy, ale Daga się uparła, żeby kupić z drugiej ręki.

– Że niby jak z ciucholandu? Ja tam w szmateksach nie kupuję. Wolę dopłacić, zresztą na bazarku są ładniejsze rzeczy i kolory można dobrać, bo ja to różowy lubię najbardziej. I telefon też mam różowy. – Wyjęła z obszytej futerkiem torebki aparat z podobizną Hello Kitty. – Śliczniutki, nie?

– No, nie żartuj! – prychnął Michał, widząc rozbawioną minę Filipa.

– Ona to mówi serio! Skoro właśnie taki chce, to czego jej bronisz? Różowy też może być elegancki – dodał po chwili wyniośle. – Daga, zatrzymaj się przy jakiejś knajpce, może coś zjemy?

Zaparkowali przy stacji benzynowej, jednej z tych lepszych, obok której ktoś postawił całkiem sympatyczną i dość elegancką restaurację.

– Tutaj? – zapytał Filip zawiedzionym tonem.

– Tutaj, kochanie. Nie mamy wyjścia. Jak tak dalej pójdzie, to na miejsce dotrzemy dopiero wieczorem, a ja muszę jeszcze zrobić obiad. Kinga sama sobie nie poradzi, a dziadek musi jeść regularnie – powiedziała Daga przepraszająco.

– Wyluzuj, Filip – odezwała się Andżelika, której lokal wyraźnie się spodobał. – Wyluzuj! Całkiem tu przytulaśnie. – Usiadła przy stoliku, wyjęła telefon i bez żenady zaczęła robić zdjęcia. – No co? Na fejsa wrzucę! Niech psiapsióły zazdroszczą! – wyjaśniła, widząc zdziwione miny całej trójki.

Michał uśmiechnął się zażenowany.

– To co zjemy? – zapytała Daga, przeliczając w myślach swoje finanse. Nie spodziewała się większych wydatków i miała przy sobie niewiele pieniędzy.

– Lody z podwójną bitą śmietaną i owocami! I po koniaczku! – zaproponowała Andżelika. – Albo nie, likierek bananowy będzie lepszy… Nie, nie bananowy, porzeczkowy!

– A ty, Filip, co weźmiesz? Może golonkę z kapustką? – zaproponowała Daga. – Albo schabowego z frytkami?

Chłopak skrzywił się z niesmakiem.

– Tutaj? Nie sądzę, żeby jedzenie było tu dość świeże, no i ten tłuszcz… I kapusta! Brrr… Wolałbym coś lekkiego…

– Nie marudź, Filip! – prychnął Michał. – Wczoraj na imprezie wpieprzałeś schabowe jak małpa kit…

Filip zesztywniał, ale po chwili odparł z godnością:

– To co innego. Tamte były świeże, a nie z mikrofali!

Michał chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Filip zmroził go wzrokiem.

Daga jakiś czas temu przekonała się, że u jej chłopaka droga przez żołądek do serca jest wyboista, najeżona pułapkami i cholernie kosztowna.

– Rybkę? – zaproponowała bez entuzjazmu.

– Oszalałaś, kochanie?! Nie wezmę do ust tego mrożonego świństwa! – odparł ostro. – Zresztą już sobie wyobrażam ich menu. Panga to obrzydlistwo, dorsz na pewno będzie suchy, mintaj… Nie… Zjadłbym węgorza, ale pewnie nie mają!

Niestety mieli, a cena przyprawiła Dagmarę o drżenie rąk. Sobie pewnie by odmówiła takiego luksusu, ale dla Filipa była skłonna do wszelkich poświeceń.

Wiedziała, że jak zawsze to ona zapłaci rachunek. Tak jakoś po prostu się przyjęło. Filip nie śmierdział groszem, za to był elegancki, przystojny, czasami nawet zabawny. Daga absolutnie nie przypisywała mu złych intencji. Tłumaczyła to sobie, że po prostu dba o zdrowie, i słusznie. Po co jeść tony tłuszczu, po co sobie zapychać żyły cholesterolem? Uważała jego postępowanie za mądre, dobre i godne naśladowania, nie mogła tylko zrozumieć, dlaczego tak ją czasem denerwuje.

– Wiesz, kochanie – powiedział chłopak, zamawiając jeszcze jeden likier dla Andżeliki i koniak dla siebie, bo Michał nie miał ochoty pić o tak wczesnej porze. – Jak tylko się pobierzemy, na pewno znajdę odpowiednią pracę i będę utrzymywał nas na właściwym poziomie… Wiem, że ty się starasz, ale sama rozumiesz.

Jasne, że rozumiała. Starała się jak cholera! Bardzo, najbardziej na świecie, ale po prostu nie wychodziło. Może dlatego, że on był księciem z bajki, a ona niestety miała marne kwalifikacje na księżniczkę. Pracowała dorywczo to tu, to tam, w szkołach językowych, biurach i sekretariatach, czekając na obiecaną stałą pracę na uczelni. Wkrótce miała ją dostać, ale zarobki nie zapowiadały się specjalnie dobrze, w każdym razie nie tak, jak by chciała.

Pozostała część drogi minęła dość spokojnie, nie licząc słowotoku Andżeliki i złośliwych reakcji Michała.

Nowa znajoma zachowywała się jak kretynka, co wyraźnie denerwowało Michała i bawiło Filipa. Dagmara miała niejasne wrażenie, że ci troje dość dobrze się znają. Robiła wszystko, żeby nie powiedzieć Andżelice czegoś nieprzyjemnego. Miała jej dosyć. To różowe coś wyraźnie kradło jej chłopaka! Więcej, narzeczonego. Prawie męża. Przecież za kilka miesięcy mieli się pobrać!

Skierowała się na Słodków. „Jakoś się ułoży” – pomyślała. Nie chciała tłumaczyć Filipowi i Michałowi, że co jak co, ale do Warszawy razem nie pojadą. Postanowiła, że załatwi to sam na sam z Filipem. Niech on się teraz tłumaczy! W końcu to jego znajomi.

Kiedy dotarli pod dom dziadka, Dagmara poczuła, że coś jest nie tak. Było jakoś zbyt cicho i zbyt pusto.

– Co jest, do cholery? – mruknęła, wysadzając pasażerów i podchodząc do drzwi.

Zamknięte. Klucz, co prawda, jak zwykle leżał pod donicą z pelargoniami, ale nigdzie nie było dziadka i Kingi.

Ani psów.

– Gdzie oni się podziali? – Zdezorientowana skierowała się do domu pani Stasi, nerwowo analizując sytuację. Przecież nie zrobił jej numeru i nie wyjechał… I co z Kingą?

– Pani Stasiu! – zawołała, usiłując zachować spokój. – Pani Stasiu!

Kiedy podeszła do drzwi domu starszej pani, stanęła jak wryta. Całe były czymś umazane. Czymś czerwonym. Miała tylko nadzieję, że to nie krew. Na wycieraczce leżała spora lalka, jakby kukła ze szmat, z której sterczały jakieś igły. Na szyi lalka miała zawiązany powróz.

Daga odruchowo złapała się za serce.

– Tylko tego brakowało! – krzyknęła. – Komuś odbiło czy jak?!

– To jakieś wiejskie voodoo! – stwierdził ze znawstwem Michał.

– Makabryczne! – pisnęła Andżelika. – Okropne!

– I co teraz?! – krzyknęła rozdzierająco Dagmara – Coś musiało się tu stać! Nie ma Kingi, nie ma pani Stasi…

– Dziadek zwariował, złapał siekierę i już… Stąd ta krew na ścianach – zawyrokował Filip. – Lepiej stąd spadajmy. Wracajmy do Warszawy. Nie mam ochoty na kontakt z niebezpiecznym mordercą.

Nie był specjalnie odważny, dlatego lubił straszyć innych, bo to odwracało uwagę od jego własnych słabości.

Michał zdegustowany pokręcił głową.

– Nie bądź idiotą. To naprawdę paskudnie wygląda, trzeba coś zrobić. Coś tu się stało…

– Boże – jęknęła Dagmara. – A Kinga? Muszę ją odnaleźć. Nie zostawię jej na pastwę…

Nie wiedziała, na czyją lub czego pastwę nie zostawi przyjaciółki, ale wiedziała, że nie i już. Dagmara była zasadniczo lojalna, co nie zawsze się sprawdzało w układach z chłopakami, którzy cenili tę cechę, ale tylko wobec siebie samych.

– Ja ci pomogę – zadeklarował Michał. – Nie zostawię cię samej w takiej sytuacji! Zresztą ta kukła i cała reszta to wszystko wygląda fatalnie.

– Ja też – szepnęła dotąd milcząca Andżelika, która cały czas dreptała krok w krok za Filipem.

Wszyscy popatrzyli na nią jak na cielaka z dwiema głowami, zastanawiając się, do czego mogłaby im się przydać ta koszmarna różowa zjawa. Dziewczyna zamilkła speszona.

– No co?! – pisnęła po chwili. – Chcę pomóc! Przecież głupia nie jestem!

Litościwie nie zaprzeczyli.

– Chyba zadzwonię na policję – stwierdziła Dagmara, ignorując deklarację Andżeliki. Tylko tego jej brakowało do kompletu nieszczęść…

– Ale ja nic nie zrobiłam! Nie dzwoń! – jęknęła różowa, czerwieniąc się. – Po co zaraz wzywać gliny?

– To nie o ciebie chodzi, chcę zgłosić zaginięcie pani Stasi i pokazać im te drzwi…

– Zgłupiałaś? – Filip też był wyraźnie przeciwny wzywaniu przedstawicieli władzy. – Te bohomazy to pewnie ketchup, lalka to wygłup dzieciarni, a pani Stasia jest dorosła, mogła wyjść choćby po zakupy! Albo gdzieś wyjechać!

– Filip ma rację. To nie najlepszy pomysł – stwierdził, aczkolwiek niechętnie, Michał. – Pewnie nic jej się nie stało.

– Fakt – westchnęła dziewczyna niezbyt pewnie. – Ale jeśli ktoś ją zabił?

– Bzdura! – ostro zareagował Michał. – Kto i po co? Nakręcasz się.

Daga po chwili wahania wzięła lalkę w dwa palce, wzdrygając się z obrzydzeniem.

– Zabiorę ją do domu – oświadczyła. – To może być ważny dowód.

– Jesteś wariatką… kochanie. – skomentował jej decyzję Filip, dodając ostatnie słowo ze względu na wyraźną dezaprobatę w oczach Michała. – Mamy tu niezły pasztet. Twój dziadek był politycznie uświadomiony czy moherowy?

– Moherowy generał? – Anżelika aż pisnęła z radości. – W bereciku?

Daga powstrzymała odruch wymiotny, choć żądza mordu jeszcze mocniej rozbłysła w jej oczach, ale postanowiła poczekać na bardziej sprzyjające okoliczności. Jakieś krzaki, wieczór, bezgwiezdna noc i różowa zjawa zniknie raz na zawsze… Brr… Otrząsnęła się. Na wszelki wypadek leżący na blacie nóż włożyła głęboko do szuflady, żeby przestał ją kusić.

W tej chwili zadzwonił telefon.

– Co się stało, dziadku?! – krzyknęła do słuchawki. – Gdzie jesteś?! Gdzie Kinga?

– Mówiłem ci, wyjechałem, ty też musisz, bo… bo coś się stało! Coś strasznego. Nie siedź tam, tylko wsiadaj do samochodu i jedź za nami. To ważne!

– A Kinga? Co z nią, co się dzieje, dziadku…

Nie dostała odpowiedzi. Miała ochotę gryźć i kopać. Generał przerwał połączenie.

– Boże, nie powiedział, co z Kingą! – krzyknęła zrozpaczona.

– Porwał ją jak nic – mruknął złośliwie Filip, uśmiechając się wrednie. Wcale nie tęsknił za tą piekielnie złośliwą, choć piękną dziewczyną. Jej zniknięcie bardzo mu odpowiadało.

– A może to ona jego porwała? – zasugerowała Andżelika. Widząc zaszokowane spojrzenie Dagmary, na chwilę umilkła, ale postanowiła brnąć dalej. – No bo wiesz, seks i te rzeczy? To się zdarza nawet w najlepszych rodzinach!

W tej kwestii jednak Dagmara całkowicie wykluczała swoją rodzinę. Dziadek kiedyś z pewnością uprawiał seks, pewnie raz czy dwa, na co dowodem była jej matka. Dziewczynę ten fakt nieco przerażał, więc usiłowała o tym nie myśleć, zresztą to było dawno, ale teraz? Dziadek i seks? To wykluczone. W końcu bycie seniorem rodu do czegoś zobowiązuje!

– Andżeliko, jeżeli jeszcze raz powiesz coś na temat seksu, będę musiała cię zabić – powiedziała, cedząc słowa przez zęby. Miała dość.

– Wiesz, twoje zachowanie to czysta pudernica! – odgryzła się różowa. – Znalazła się, cnotka niewydymka, świętsza od papieża!

– Pudernica? Chodzi ci o pruderię! I masz rację, Andżeliko – pochwalił ją Filip, czym wywołał na twarzy Dagmary wypieki złości.

Dziewczyna usiadła zrezygnowana przy stole.

– I co teraz będzie? – zapytała, nie licząc na odpowiedź.

Mimo to ją otrzymała.

– Jakoś sobie poradzimy – pocieszył ją Michał. – Pojedziemy za nimi! Skoro dziadkowi na tym zależy, trzeba to zrobić.

Na twarzy Filipa pojawił się wyraz niekłamanego obrzydzenia.

– Nie słuchaj go, dziewczyno. – Filip wzruszył ramionami – To nie ma sensu. Jeżeli dziadek uciekł, to coś się stało i to jest niebezpieczne. A w takim razie lepiej trzymać się od tego z daleka. Proste? Proste! Nie chcesz wracać do Warszawy, to zostaniemy tutaj. Poczekamy na rozwój wypadków i spędzimy miło kilka dni…

Znów zadźwięczał dzwonek telefonu. Tym razem odezwała się Kinga. Jej głos wydawał się spokojny, choć to, co mówiła, było bardzo dziwne.

– Dagmara, proszę, błagam, przyjedź tu po mnie.

– Ale po co? Dlaczego? Mów! – krzyknęła. Na chwilę zapanowała cisza.

– On mnie porwał…

Dagmara nadstawiła uszu. Czy tylko jej się wydawało, że ktoś podpowiadał Kindze, co ma mówić?

– Porwał?

– No tak. Proszę… – Kinga jakby zachichotała. Dagmara chciała wierzyć, że to był nerwowy chichot.

– Mów natychmiast, co się dzieje! – zażądała.

Znów zapanowało niezręczne milczenie.

– Ojej, telefon mi się… – jęknęła Kinga. – Nie mogę rozmawiać. Przyjeżdżaj jak najszybciej.

Znów dało się słyszeć chichot. Potem dziewczyna się rozłączyła.

Dagmara próbowała się do niej dodzwonić, ale bez skutku. Nie wiedziała, co o tym myśleć.

Dziadek porwał Kingę? To jakaś totalna bzdura! A może ktoś porwał ich oboje? Nie, nielogiczne, ale stało się coś strasznego. Tylko co?

Usiłowała się dodzwonić na oba telefony raz jeszcze, ale nie odpowiadały. Z jednej strony czuła wściekłość, z drugiej przerażenie, ale chyba przeważało to pierwsze. W domu pani Stasi nikogo nadal nie było. Czyżby i ją ktoś porwał? Pojechała z nimi? Dlaczego?

Zdezorientowana Dagmara miotała się po kuchni. Nie miała ochoty robić obiadu, ale musieli przecież coś zjeść. Stanęło na kanapkach, których nikt poza Michałem nie chciał nawet spróbować. Andżelika tak się przejęła się sytuacją, że nie była w stanie przełknąć ani kęsa.

Filip znowu stroił fochy. Chleb z jajkiem na twardo najwyraźniej nie spełniał jego standardów.

– Pójdę do sklepu – stwierdził w końcu. – Kupię coś rozsądnego do jedzenia, może jakieś wino…

– Nawet mowy nie ma. Nie będę piła. Muszę mieć jasny umysł. Wy też. W końcu nie wiadomo, co się dzieje.

Michał z aprobatą pokiwał głową.

– Idę z tobą! – krzyknęła Andżelika i pobiegła za Filipem.

– A tej co znowu? – zdziwiła się Dagmara. – Łazi za nim jak różowy kurczak za kwoką!

– Niech łazi, przynajmniej nie będziemy musieli jej słuchać – rzucił Michał ze śmiechem, ale Dagmara nie była zachwycona. Rywalizowanie o Filipa z osóbką o inteligencji majonezu nie za bardzo jej pasowało, ale nie mogła nic poradzić na to, że kwitła w niej zazdrość. Nie łzawa, typu „mój ci on”, ale taka, która rozgląda się za porządną ostrzałką do noża…

Dagmara posprzątała w kuchni i przycupnęła na ławeczce pod drzewem.

– Cicho tu, przyjemnie, prawda? – powiedziała do Michała, który usiadł obok niej. Wcale nie była zachwycona spokojem, ale nie wiedziała, o czym ma z nim rozmawiać. – Gdyby nie całe to zamieszanie…

– Wiesz, to wcale nie musi być takie straszne, jak wygląda. Może to zwykłe nieporozumienie? Czy ja wiem? Przenocujmy tu, a jutro coś się postanowi. Daleko jest ten sklep? – zapytał po chwili z nutą niepokoju w głosie.

– Nie, a dlaczego pytasz?

– Bo nie ma ich już od godziny, a robi się ciemno… Może wyjdziemy im naprzeciw, bo wyraźnie się zapodziali.…

– Tu nie ma gdzie się zgubić! – parsknęła dziewczyna. – Wszędzie jest o rzut beretem!

– Tym bardziej mnie to dziwi – mruknął zaniepokojony Michał. – Idziemy!

Pospiesznie ruszyli zalesionym poboczem w kierunku sklepu. Z daleka zauważyli jakieś poruszenie i usłyszeli krzyki. Zobaczyli, jak ktoś pędzi w ich kierunku, a za nim, piszcząc, biegnie coś różowego, potykając się co chwila. Kilka metrów dalej, nieco wolniej i dość chwiejnie, zbliżały się inne osoby.

Z wrzasku, pokrzykiwań i wzniesionych rąk dało się wywnioskować, że ktoś wyraźnie ma ochotę na samosąd.

– Nie powinnam była im pozwolić tam iść! – jęknęła Daga rozdzierającym głosem. – Zawracajmy biegiem do domu, zanim dopadną i ich, i nas. Skrótem!

Odwróciła się i zawołała do zbliżającego się Filipa:

– Coś ty znów, kochanie, narozrabiał?!

Różowa zjawa, która wyglądała mniej więcej jak rozczochrana Andżelika, nie przestawała piszczeć. Miała poszarpaną kurteczkę i upaprane kozaczki, ale truchtała nadzwyczaj wytrwale.

Pędzili dalej, kiedy nagle usłyszeli za sobą tupot, trzask łamanych gałęzi i krzyki.

– Są za nami! – krzyknął Michał.

– Znają skrót, przecież to tutejsze pijaczki, szybciej!

Daga chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Michał gestem dłoni nakazał jej ciszę. Dotarli do domu ostatkiem sił i zabarykadowali się w kuchni.

– Gasimy światła, może pobiegną dalej! – zarządził Michał, ale nadzieja na bezkrwawe rozwiązanie sprawy szybko w nim zgasła.

– Ja ci dam, ty miastowy dupku! Teraz mnie popamiętasz, ty i twoja Różowa Pindzia! – krzyczał ktoś najwyraźniej bardzo pijany. – Popamiętaaaaasz!

Tupot zbliżał się coraz bardziej.

– I nogi wam z dupy… – Ktoś czknął głośno. – No, tego, powyłamywamy! O! Dopadniemy cię, bydlaku pieprzony…

Daga popatrzyła na Filipa z niedowierzaniem.

– Coś ty im zrobił? – zapytała.

– Kiedy nic! – odparł Filip z wyższością – Nawet się do nich nie odzywałem. Mówię ci, odbiło im zupełnie bez przyczyny, dziewczynę zaczęli szarpać, to uciekłem!

Michał popatrzył na Filipa z gigantycznym niedowierzaniem.

– Dziewczynę zaczęli szarpać, to uciekłeś? Taki z ciebie bohater?

– Odczep się! Ja jestem po prostu rozsądny! Co niby miałem zrobić? – Filip obraził się na wszystkich. – Dać się posiekać? To nie w moim stylu!

Pewnie kłótnia trwałaby jeszcze długo, gdyby nie to, że pod domem zapanował nieopisany harmider.

– A wyłaź stamtąd! Wyłaź natychmiast, domu nie podpalim, bo generałowy, ale czekać możemy i do rana!

– Już późno, a nam się wcale nie chce spać… – zaintonował ktoś, fałszując niemiłosiernie, co wzbudziło okrzyki aprobaty i głośne śmiechy.

– Strasznie to dziwne! – Dagmara pokręciła głową z niedowierzaniem. – Co wyście narozrabiali w tym sklepie?

– Naprawdę nic, tylko rozmawialiśmy – mruknął Filip niezadowolony. – O tym porwaniu i w ogóle… Zastanawialiśmy się, czy przypadkiem ten twój dziadek nie zwariował i nie porąbał kogoś siekierą.

Obok domu awantura trwała w najlepsze. Daga właśnie postanowiła zadzwonić po policję, gdy ze zdziwieniem stwierdziła, że z daleka dobiega głos syreny. Najwidoczniej ktoś już wezwał stróżów prawa, ale awanturnicy zamiast się rozbiec lub ukryć, czego oczekiwała dziewczyna, nadal stali pod domem. Przyjęli bojowe postawy, jakby szykowali się do konfrontacji.

– Do pierdla z nimi! – krzyczeli, wskazując dom. – To jakieś oszusty!

– Do pierdla!

W całym tym gwarze trudno było usłyszeć poszczególne zdania, ale podpici i wściekle przejęci mężczyźni najwyraźniej mieli ochotę na jakiś koszmarny samosąd.

– …i że wariat! – krzyczał ktoś z pokaźnego i wciąż rosnącego tłumu. – I że udusił! …

– Różowa Pindzia! … Zamordował!

– Ktoś zabił Różową Pindzię, jak rozumiem? – odezwał się bardzo głośno policjant.

– Jeszcze nie – odparło kilka głosów z tłumu. – Ale to da się naprawić!

Reszty już nie usłyszeli, ale zrozumieli, że kilka osób ma na to szczerą ochotę.

Po chwili dało się słyszeć pukanie do drzwi. Otworzyli z wahaniem.

– O co tu chodzi? – zapytał policjant, wchodząc do środka.– Kto wywołał to zamieszanie?!

– Nikt – wyrwał się Filip. – To oni zaczęli nas gonić! Bez dania racji! Naprawdę.

– Jasne. Włamaliście się tu! Zgadza się?

– Nie! To dom mojego dziadka! – jęknęła płaczliwie Daga.

– No, tego, który zwariował – dodała Andżelika.

– Co takiego?! Chyba nie mówi pani o Generale?!

– No właśnie mówię! – pisnęła dziewczyna zadowolona, że ktoś wreszcie jej słucha.

Policjant westchnął i oparł się o drzwi.

– Tak, teraz rozumiem i wcale im się nie dziwię! Nie wolno tak mówić o Generale! To wyście musieli oszaleć, żeby coś takiego opowiadać, i to jeszcze w sklepie, przy… – Funkcjonariusz przerwał oburzony.

– Przy tych pijaczkach? – Filip otworzył oczy szeroko ze zdumienia. – Daga, dlaczego nie powiedziałaś, że dziadek jest alkoholikiem?

– Jakim alkoholikiem?! Niech się pan liczy ze słowami, młody człowieku, bo nie ręczę za siebie! Życie panu niemiłe?! Generał to…

– Jakiś tutejszy celebryta! Rozumiem! – krzyknęła Andżelika. – Piosenkarz! O kurczę, nikt mi nie uwierzy, jak opowiem, że miałam dla niego…

– Zamknij się, debilko – warknął Filip.

– Kim, do licha, jest ta pani? – zaciekawił się policjant.

– To Różowa Pindzia – odparli Michał i Dagmara grobowymi głosami, nie zastanawiając się, jak odbierze to zainteresowana.

– Nie piosenkarz? – zapytała ta z żalem w głosie.

– Nie! Generał! – odwarknęła Dagmara.

– A to znaczy co? To lepiej czy gorzej? – Dziewczyna wyraźnie nie wiedziała, o czym mówi. – To taki jakby zakonnik? Bo u jezuitów jest generał, babcia mi mówiła. – Słowotok Andżeliki skutecznie zamknął wszystkim usta

– Co racja to racja, nie powinien mordować.

– Bo nie mordował! – mruknął policjant, szczerze zdziwiony tokiem rozumowania dziewczyny – Co wy w ogóle wygadujecie? Odbiło wam? O co chodzi z tym mordowaniem?

– O nic! – krzyknęła Dagmara zdecydowanie.

Andżelika znów spróbowała się wtrącić, ale uciszył ją stanowczo Filip, za co Dagmara była mu naprawdę wdzięczna. Na wszelki wypadek wolała na razie nie wtajemniczać policji w dziwne zniknięcie dziadka i historię z kukłą.

Funkcjonariusz skierował się do wyjścia.

– Uspokoję ich, ale przez jakiś czas proszę nie rzucać się w oczy, a poza tym doradzałbym ostrożność. Ci ludzie potrafią być nieobliczalni, dziś wam się udało, ale jutro…

Śpiewy i wrzawa za oknem cichły. Przez jakiś czas słychać było jeszcze pojedyncze groźby, ale policjanci skutecznie, choć dość powoli rozgonili towarzystwo do domów.

A wtedy znów zadzwonił telefon.

– Gdzie jesteś? Dojeżdżacie? – zapytała Kinga.

– Nie, no, siedzę cały czas w Słodkowie. W domu! Nie mam zamiaru nigdzie się stąd… – odpowiedziała gniewnie Dagmara i tym razem w tle usłyszała: „Cholera jasna!”

– Błagam, przyjedź, to ważne – sapnęła Kinga. – Bestia zżarł mi ładowarkę. To konieczne! I pani Stasia…

– Co z nią? I co z dziadkiem?! – gorączkowała się Daga.

Piiip. Piiip. Piiip. Telefon Kingi zapiszczał, sygnalizując rozładowanie baterii. Dagmara nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Pozostali tylko się na nią głupio gapili. Przez jakiś czas chodziła po kuchni tam i z powrotem, ale w końcu się poddała.

– Musimy się przespać – zawyrokowała – a rano postanowimy, co dalej. Ty, Filip, śpisz na sofie w salonie, Michał bierze dwa fotele, nie położę cię w pokoju dziadka, bo nie wypada. Andżelice pościelę u Kingi. No, dobranoc. – Udała ziewanie.

Nie miała ochoty na dyskusje, choć spać też specjalnie jej się nie chciało. Andżelika posłusznie podreptała za Dagmarą do sypialni Kingi.

– Bo wiesz… – wydukała wreszcie. Dało się zauważyć, że coś ją trapi. – Bo wy jutro gdzieś pojedziecie, prawda?

– Taaak, pewnie tak – mruknęła Daga na odczepnego, zmieniając pościel.

– No bo ja bym z wami… – zaproponowała z wahaniem dziewczyna. – Może się przydam.

„Jak dziura w moście” – pomyślała Daga, ale nie miała serca powiedzieć tego głośno.

– Bo widzisz, Filip mówił, że znajdę tu pracę, że niby własny pokój i jedzenie…

– Pracę? – Daga nie wierzyła własnym uszom.

– No, u tego dziadka, na opiekę chciałam przyjść, a teraz co ja mam zrobić? Zabierzesz mnie? Może po drodze coś znajdę albo jak ten dziadek przestanie wariować, to mnie weźmie do roboty? Wprawdzie świr z niego, ale nie za bardzo szkodliwy, co? – Z przestrachem zasłoniła ręką usta.

Jej słowa rozczuliły Dagmarę. Filip pomyślał o opiece dla dziadka, żeby ona nie musiała sama kogoś szukać. No, no… Smerf Maruda to jednak naprawdę kochany facet! Szczerze ją to ucieszyło. Tylko skąd wiedział o całym kłopocie? Pewnie mama mu powiedziała, choć, hm, zazwyczaj nie rozmawiała z obcymi na takie tematy…

– Ale wiesz – dziewczyna zatrzymała się przy drzwiach – to wszystko jest strasznie głupie!

– Co? – zdziwiła się Dagmara.

– No, wszystko. – Andżelika powiodła ręką dookoła siebie. – Ta ucieczka i w ogóle…

– Tak uważasz? Według mnie to raczej straszne! – oburzyła się szczerze.

– No bo popatrz, skoro oni tak go tu wszyscy kochają, tego twojego Generała, że za głupie gadki w sklepie o mało nie rozerwali nas na strzępy, to czego on mógł się bać? I po co uciekał, przecież ludzie by go obronili, nie?

Głupota Andżeliki nagle wydała się Dagmarze jakoś mniej oczywista.

Dziewczyna zdała sobie sprawę, że Różowa Pindzia jakimś cudem może mieć rację! To tylko pogłębiło jej niepokój, bo albo dziadek coś kombinował, czego nie dało się wykluczyć, albo naprawdę coś się stało. Choćby ta sprawa z kukłą… Chciała natychmiast podzielić się swoimi przemyśleniami z Filipem i Michałem, ale ci zdążyli już zasnąć.

Poszła więc do swojego pokoju, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Bała się usnąć, więc jak to zawsze w takich przypadkach bywa, zasnęła natychmiast.

I śniła. Coś plątało jej się po głowie. Jakieś słowa i makabryczna kukła. To nie był pokrzepiający sen.

– Szumu nie zrozumiesz głemboko noco nad zalew z czartami! Ukradła… I tak ukradła! – Słyszała dziwaczne frazy wypowiadane z jakimś wschodnim, podpadającym pod rosyjski akcentem.

Obudziła się zlana potem. Zrozumiała.

– Rosyjska mafia! – krzyknęła. Zaraz potem dało się słyszeć huk, stukot i kilka przekleństw. Wyskoczyła z łóżka i nie narzucając szlafroka, wpadła do saloniku.

Filip właśnie wstawał z podłogi, a Michał usiłował się wydostać spod zawalonej konstrukcji z foteli.

– Czego wrzeszczysz? – burknął wściekle Filip. – Morduje cię kto?

– Rosyjska mafia! – wrzasnęła.

– Morduje cię rosyjska mafia? Oszalałaś?

– Nie mnie, dziadka! Sama słyszałam. We śnie. – Dagmara uśmiechnęła się, zadowolona z rozwikłania zagadki, ale po chwili zdała sobie sprawę, że radość w tym przypadku jest nie na miejscu. – W każdym razie tak mi się wydawało.

Andżelika wychynęła z pokoju trochę mniej różowa niż wczoraj. Piżamę miała zieloną.

– I co z tą mafią? – zapytała sennie, przecierając oczy.

– Śniło mi się takie coś. Jakby gadali po rosyjsku, że ktoś coś ukradł diabłom głemboko noco…

– Głęboką nocą – poprawił Filip z naganą.

Daga się obraziła.

– Nie, przecież mówię wyraźnie: głemboko noco. To było z takim wschodnim akcentem…

– U nas tak gadają. – Andżelika uśmiechnęła się ciepło.

– To ty z Rosji jesteś? – zapytał Michał ze złośliwą miną.

– No co ty? Z zamojskiego! Przecież ja nawet ruskiego nie znam! – dodała usprawiedliwiająco, jakby sama znajomość tego języka była bardzo, ale to bardzo niebezpieczna.

– Spać! – jęknął Filip rozdzierająco. – Dajcie mi wreszcie spać!

Znów się położyli, a przynajmniej taki mieli zamiar. Michał odbudował konstrukcję z foteli, zazdrośnie patrząc na moszczącego się na sofie Filipa, dziewczyny poszły do swoich pokoi. Pogasili światła.

Dagmara poważnie się zastanawiała nad Andżeliką i jej inteligencją, bo o takową zaczęła właśnie dziewczynę podejrzewać, co niestety trochę ją martwiło. Po co ktoś niegłupi miałby udawać idiotę? Zazwyczaj to działa w drugą stronę i choć daje marne rezultaty, to jednak da się prosto wytłumaczyć.

Zamknęła oczy i nagle usłyszała to coś.

Nie był to właściwie jakiś szczególnie niepokojący dźwięk, dziwne tylko, że rozległ się bardzo blisko domu.

Ktoś coś mówił, a brzmiało to obco i niepodobnie do niczego.

– Szete dike sekisi1.

Drugi głos odpowiedział coś po swojemu, ale bardzo cicho. Do pokoju Dagi bezszelestnie wśliznęła się Andżelika.

– Słyszysz? Ktoś mówi, że się kisi!

– Słyszę, ale nie rozumiem. Kisi? Kto się kisi? Może to Cyganie?

Coś zaczęło sapać. Znów usłyszały męski głos:

– Folia forsę2.

Dagmara zrobiła wielkie oczy.

– Ktoś kisi pod folią jakąś forsę?

– A macie tu kompostownik? – zapytała Andżelika.

– A bo ja wiem? – Daga nie była pewna – Mamy beczkę do kiszenia kapusty, to nie wystarczy? No ale kto kisi pieniądze?

– Może twój dziadek je schował…

Coś zachrobotało pod drzwiami.

– Jeśli to Cyganie, to będą kłopoty… – szepnęła Daga.

– Koma siekieri?

– Cholera, gadają coś o siekierze!

– Szene sepa, szne sepa3 – sapnęło coś po chwili.

– Będą ciąć rzepę siekierą? – pisnęła Andżelika ze zgrozą.

– Albo nas! – wrzasnęła Dagmara, podskakując na materacu.

– Co tam znów wyprawiacie, kretynki?! – rozdarł się Filip, zapalając światło i powodując kolejną katastrofę łóżkową Michała.

Za drzwiami coś szurnęło i z tupotem zaczęło się oddalać. Daga dałaby sobie głowę uciąć, że to coś klęło, choć z pewnością w jakimś obcym języku.

Z lękiem wyszli na dwór. Było ciemno, chłodno i ogólnie zwyczajnie. Dopiero kiedy chcieli wrócić do domu, zobaczyli, co się stało. Drzwi wymazano czymś czerwonym, co jeszcze nie zdążyło przestać pachnieć sosem pomidorowym. „Wymazano” to jednak złe słowo. Na drzwiach widniał napis „Ócjekac fzhut”. Wszyscy jak jeden mąż pozostali w niezbyt błogiej nieświadomości znaczenia tego dzieła, dopóki Andżelika nie przeczytała napisu na głos.

– Uciekać wschód. – Niestety, miała potworny zwyczaj wypiskiwania swoich wypowiedzi. – Aha, ktoś każe komuś uciekać na wschód.

– Ale… Boże, jak można… i kogo oni mają na myśli?

– Ciebie, to jasne – powiedział Michał. – Dziadek przecież mówił, że zdarzyło się coś strasznego, niewykluczone, że… ale te ortografy to już przesada! Po co ktoś narobił tyle byków?

– Wiem, on chciał, żebym pomyślała, że jest rosyjskim mafiosem, który nie umie pisać, więc może mi spokojne obharatać głowę siekierą?

– No tak, ale co to zmienia? Nawet umiejący pisać facet po studiach może spokojnie odrąbać komuś wszystkie członki, a nie tylko głowę! Do tego nie trzeba mafiosa!

– To po co te byki?

– Może ten ktoś nie zna polskiego?! – zasugerował Michał niezbyt pewnym głosem.

– To jeszcze gorzej! – jęknęła Dagmara. – Z Polakami zawsze jakoś da się dogadać, a z takimi to jak? Załóżmy, że leci do ciebie facet z siekierą, ty do niego coś mówisz, a on nie rozumie, ani be, ani me, ani kukuryku!

– Gość chce cię zarąbać, a ty urządzasz sobie z nim pogaduszki? Oszalałaś. – Michał popukał się w głowę. – Ja bym zwyczajnie spier… hm… uciekał!

– Ale po co, ci ludzie, no wiesz…

– I do tego ketchupem?

– Nie wiem po co ani dlaczego, oczywiście wolę to niż krew, ale tak czy siak, powinniśmy stąd jak najszybciej wyjechać – oświadczył Michał.

Filip, nieco blady i dziwnie milczący, nie zaprotestował. Nie chciał nigdzie jechać, no, chyba że do Warszawy, ale tego z kolei nie chciała Dagmara. Mógłby zostać tutaj, ale nie w takiej sytuacji.

Daga pokiwała głową.

– Tak. Masz rację. Mogą wrócić i oblać nas musztardą! – stwierdziła złośliwie, nie chcąc się przyznać, że najzwyczajniej w świecie się boi, ale Michał pokręcił głową z dezaprobatą.

– Obawiam się czegoś gorszego. Tym razem uciekli, ale kto wie, co zrobią następnym razem. Może też przyjść ktoś inny, bardziej zdecydowany, mniej strachliwy i niestety tym razem naprawdę niebezpieczny. To musi mieć coś wspólnego z tą kukłą.

Filip bladł coraz bardziej. Przetarł ręką spocone czoło.

– Hm. To mi się nie podoba – stwierdził drżącym głosem. – To jakieś świry, a świry bywają niebezpieczne. Jedźmy do tego Suśca!

– Po drodze zatrzymamy się w Zwierzyńcu – zaproponował Michał. – Muszę coś tam załatwić. Tak na szybko…

– Świetnie! Odwiedzę ciotkę – pisnęła Andżelika. – Robi świetną kiełbasę.

Pół godziny później wsiedli do samochodu, też trochę – choć raczej przypadkowo – upaćkanego ketchupem, i ruszyli w drogę.

Przypisy

1 Je te dis que c’est ici – Mówię ci, że to tu (fr.).

2Faut la forcer – Trzeba ją zmusić (fr.).

3Je ne ’sais pas – Nie wiem (fr.).