Geriatryczne biuro śledcze. Zajazd pod Szalonym Mnichem - Iwona Banach - ebook + audiobook

Geriatryczne biuro śledcze. Zajazd pod Szalonym Mnichem ebook i audiobook

Iwona Banach

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Ada dowiaduje się, że zamordowano córkę jej koleżanki. W zajeździe pod „Szalonym Mnichem” ktoś ją zabił, ale wyraźnie widać, że nie mógł tego zrobić człowiek bo jest to fizycznie niemożliwe.

Cala ekipa wraz z psem uratowanym z rąk szalonego tresera udaje się do Mnichowoli, żeby zająć się sprawą. Patronuje im Purchawa wciąż usiłująca usidlić jednego z detektywów.

Na miejscu wszystko wydaje się nie takie jak powinno. Zajazd jest czymś w rodzaju sanatorium/

Wieś miota się między chęcią zarobkowania, a strachem przed mordercą.

Wszyscy  są trochę uwikłani w ten wiejski mikrokosmos i każdy ciągnie do siebie. Aptekarz na niebieskich tabletkach i jego zazdrosna żona, właścicielka przerabiająca ziemniaki na bataty, kobieta z wsi wieszcząca zgrozę…

I nikt nie podejrzewa nawet jakie tajemnice kryje tajemniczy katafalk…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 26 min

Lektor: Katarzyna Hołyńska

Oceny
4,0 (64 oceny)
25
21
15
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Swietna ksiazka na poprawe humoru! Polecam!
10
cosmo41

Nie polecam

Koszmarek.
10
Alexa12035

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna książka 😂
00
monika_i_ksiazki78

Dobrze spędzony czas

[Współpraca barterowa z Wydawnictwem Skarpa Warszawska ] "Często nie zabija się za coś dokonanego, ale za coś, co mogłoby się dokonać, a jeszcze bardziej za wiedzę. Wiedza to coś, co może zagrażać życiu i zdrowiu, coś, co zabija. Tylko czy ona coś wiedziała, czy tylko morderca o tę wiedzę ją posądzał?" Lubicie komedie kryminalne? Kto już czytał książki Iwony Banach, ten wie, że autorka ma swój specyficzny styl pisania. Dość ekscentryczny i barwny. I czasem trudno jest się połapać w wywiadach myślowych bohaterów, niemniej jednak ma to swój urok. Zajazd pod Szalonym Mnichem jest drugim tomem przygód emerytowanych policjantów: Edzia, Mundka i Huberta oraz licencjonowanej bufetowej Ady, którzy postanowili stworzyć Geriatryczne Biuro Śledcze. A ponieważ emerytura im doskwierała niską aktywnością zawodową (a właściwie jej brakiem), znaleźli wspólnie sposób na łapanie złodziei i wypełnienie nadmiaru wolnego czasu. Ada dowiaduje się, że zamordowano córkę jej koleżanki w Zajeździe pod Szalo...
00
karkry

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność



Kolekcje



Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAgnieszka Kie­lak
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce©Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Iwona Ba­nach, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83293-78-3
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Geria­tryczne Biuro Śled­cze po­winno świę­to­wać roz­wią­za­nie sprawy, jed­nak było od tego jak naj­dal­sze. Rany cięte i tłu­czone tro­chę prze­szka­dzały i za­dyszka da­wała im w kość.

Tro­chę, nie tak cał­kiem, cał­kiem, ale jed­nak byli wy­koń­czeni.

To już nie były te czasy, żeby mo­gli ła­pać, wię­zić, za­trzy­my­wać czy ra­zić (czym­kol­wiek poza bra­kiem ogłady) bez kon­se­kwen­cji zdro­wot­nych, ale i tak praca przy śledz­twie da­wała im sa­tys­fak­cję.

Po­tra­fili do­ce­nić szanse, ja­kie dało im ży­cie i zna­jo­mo­ści w po­li­cji.

Już zresztą na­stęp­nego dnia Ada, gdy tylko wstała, zo­ba­czyła na stole kartkę, jedną z tych, które cza­sem zo­sta­wiała jej Melka, żeby wy­tłu­ma­czyć, co na­roz­ra­biała i ewen­tu­al­nie dla­czego to nie jest jej wina. Bo to ni­gdy nie była jej wina. Tyle że tym ra­zem sprawa do­ty­czyła przy­szło­ści.

Ada aż się zje­żyła, przy­po­mniaw­szy so­bie o ciąży Melki. Z Ma­te­uszem. Po­my­ślała, że dziecko, które z tego związku przyj­dzie na świat, może ten świat znisz­czyć, zwa­żyw­szy na ce­chy, które odzie­dzi­czy po ro­dzi­cach. Wy­bu­chowa cie­ka­wość świata, bez­pre­ten­sjo­nalne ole­wa­nie za­sad, brak ja­kich­kol­wiek ha­mul­ców... Ada aż za­drżała.

Za­częła czy­tać list.

Cześć, ciotka, wszystko się po­krę­ciło i po­sta­no­wi­li­śmy z Ma­te­uszem za­dbać o na­szą przy­szłość i o przy­szłość na­szego po­tom­stwa.

Ada sze­roko otwo­rzyła zdu­mione oczy. Czyżby coś do nich jed­nak do­tarło? I dla­czego pi­sze „po­tom­stwo”, a nie „dziecko”? Czyżby to zna­czyło, że jest w ciąży, nie daj Boże, mno­giej? W każ­dym ra­zie prze­kaz był zde­cy­do­wa­nie po­zy­tywny. Melka do­ro­sła. Wkrótce jed­nak te ra­do­sne my­śli ucie­kły z głowy Ady w po­pło­chu.

Spo­dzie­wamy się tro­jacz­ków.

Pra­wie ze­mdlała.

Jak wiesz, w ży­ciu i oczy­wi­ście dla zdro­wia psy­chicz­nego trzeba my­śleć nie tylko o dzie­ciach, ale i o so­bie, o swo­ich pa­sjach i przy­jem­no­ściach, ina­czej czło­wiek prze­staje być tym, kim jest. A my nie chcemy tak żyć. Po­my­śle­li­śmy, że pra­gniemy się re­ali­zo­wać i wstą­pić do Anio­łów Pie­kieł. Jeź­dzić po Los An­ge­les na wy­pa­sio­nych har­ley­ach, ale nie­stety. Nie da się. Nie znamy an­giel­skiego, a tu­taj u nas Anio­łów Pie­kieł nie ma! Tak więc po­sta­no­wi­li­śmy przy­łą­czyć się do sa­ta­ni­stów, to pra­wie to samo, tylko bez mo­to­rów.

– O Boże – jęk­nęła Ada. Z tyłu za do­mem coś za­wyło. Po­nie­waż koty rzadko wyją, po­my­ślała, że to może sa­ta­ni­ści.

Do­dat­kowo to za­pewni przy­szłość przy­naj­mniej jed­nemu z dzieci, my na ro­dzi­ców ta­kiej gro­madki nie bar­dzo się na­da­jemy, od­damy im jedno lub dwoje, może im się przy­da­dzą na ja­kąś ofiarę czy coś.

– Aaa! – wrza­snęła Ada, za­głu­sza­jąc wy­cie zza domu, te­raz w wy­obraźni wyło nie­na­ro­dzone dziecko Melki i Ma­te­usza.

Nie wia­domo, ja­kie będą, bo ostat­nio tro­chę nad­uży­wa­li­śmy nar­ko­ty­ków, po­tem do­da­li­śmy psy­cho­tropy, kiedy prze­szli­śmy na LSD było za­je­bi­ście, tylko le­ka­rze mó­wią, że to szko­dzi na ciążę, ale w su­mie dziecko to dziecko, nie ma się czym przej­mo­wać. Ja­koś so­bie po­ra­dzi.

– Ona jest pier­dol­nięta! – jęk­nęła Ada, ubie­ra­jąc się po­spiesz­nie.

Od­wró­ciła list na drugą stronę.

No do­bra, to wszystko pod­pu­cha, żeby wam po­ka­zać, że bywa go­rzej, niż wam się wy­daje. My na­wet nie je­ste­śmy w ciąży, a w Pra­sławcu nie ma sa­ta­ni­stów, tylko zde­frau­do­wa­li­śmy trzy­sta zło­tych z kasy bu­fetu, żeby ura­to­wać psa od ta­kiego zbo­czo­nego fa­ceta, co go szko­lił. To miał być pies na baby. No i te­raz kło­pot. U mnie nie może zo­stać, bo koty i mama się nie zgo­dziła, po­wie­działa, że to nie pies, ale wy­cior, u Ma­tiego też nie, dla­tego musi zo­stać u cie­bie.

Przy­wią­za­łam go z tyłu domu, może koty go nie za­gryzą.

Ten list, ty­powy in­ter­ne­towy żart, nie po­wi­nien był na Adę za­dzia­łać, ale za­dzia­łał.

Wy­raź­nie oglą­dała za mało me­mów.

Ada w po­czu­ciu ulgi po­bie­gła za dom.

Tak, to, co wyło, było chyba psem. Z na­ci­skiem na „chyba”.

Koty nie zdo­łały go za­gryźć, choć pró­bo­wały. Po­pa­trzyła na to coś i na­prawdę nie wie­działa, jak to za­kwa­li­fi­ko­wać.

Miał pysz­czek tro­chę jak u ma­łego kaj­mana, oczy wiel­kie i okrą­głe. Sierść sztywną, burą z ciem­nymi i ja­śniej­szymi pa­sem­kami, na­stro­szoną we wszyst­kie moż­liwe strony, wy­glą­dał jak szczotka do my­cia bu­te­lek i był kosz­mar­nie brzydki.

Z py­ska wy­sta­wał mu ró­żowy ję­zor, który maj­tał się na wszyst­kie strony. Jego brzy­dota jed­nak była tak zde­cy­do­wana, że aż prze­cho­dziła na stronę piękna, nieco od tyłu, to prawda, ale jed­nak prze­cho­dziła. Był po pro­stu pięk­nym kosz­mar­kiem.

– Cie­kawe, jak on mógł być wy­szko­lony. Jako co? Pies na baby? Jak to pies na baby... To pa­skudz­two mia­łoby być psem na baby?

Od ja­kie­goś czasu ja­kaś myśl nie da­wała jej spo­koju, ale była tak nie­kon­kretna, mgli­sta i nie­wy­raźna, że Ada nie była w sta­nie jej so­bie uzmy­sło­wić. Coś za­wa­liła, była tego pewna, ale nie wie­działa co.

Po­my­ślała o psie na baby i na­gle to do niej do­tarło. Babka! To zna­czy Ko­ściu­chowa!

Przez ostat­nie dwa ty­go­dnie nie spo­tkała jej ani razu, nie roz­ma­wiała z nią, a że jej te­le­fon zna­le­ziono na miej­scu zbrodni, to i za­dzwo­nić się do niej nie dało. Ja­kimś cu­dem Ko­ściu­chowa wy­pa­dła jej z głowy. Ada wła­ści­wie nie przej­mo­wała się ni­czym, ale było jej tro­chę głu­pio, że naj­pierw za­brała babę do klubu, po­tem ją upiła, a w końcu zgu­biła na całe ty­go­dnie.

To było pa­skudne, miała wy­rzuty su­mie­nia.

Żeby im za­po­biec, ubrała się szybko i wziąw­szy wy­ciora do bu­te­lek na smycz, po­bie­gła z nim na spa­cer w kie­runku domu Ko­ściu­cho­wej.

Po­my­ślała, że psa trzeba bę­dzie ja­koś na­zwać.

Pies był, co prawda, Melki, ale jak znała ży­cie, na pewno zo­sta­nie psem śled­czym i do­łą­czy do GBŚ.

Była na Melkę wście­kła.

Ow­szem, de­frau­da­cja była czymś pa­skud­nym, nie­mniej pie­nią­dze zo­stały spo­żyt­ko­wane na ura­to­wa­nie... tego cze­goś, co przez cały czas wy­glą­dało jak zje­żona szczotka.

Jego ko­lor su­ge­ro­wał, że mo­gła słu­żyć do my­cia sta­rych rur ka­na­li­za­cyj­nych.

Mimo wszystko Ada była ra­do­sna i roz­pie­rała ją po­zy­tywna ener­gia.

Co było w tej sy­tu­acji cudne, to to, że nie bę­dzie dziecka, nie bę­dzie sa­ta­ni­stów i ca­łej reszty. Za­sta­na­wiała się, czy te wszyst­kie wy­mie­nione w li­ście używki były prawdą, co by ją za­ła­mało, ale po­sta­no­wiła, że spraw­dzi to póź­niej. Te­raz chciała tylko wy­ja­śnić kwe­stię Ko­ściu­cho­wej, a za­raz po­tem sto­jący do góry no­gami świat po­wi­nien wró­cić na swoje miej­sce.

Szła z na­dzieją na osta­teczne i ja­kieś po­lu­bowne za­ła­twie­nie sprawy, choć drą­żył ją pod­skórny nie­po­kój.

Ko­ściu­cho­wej coś ostat­nio nie było wi­dać za bar­dzo w mie­ście.

Czyżby coś jej się stało?!

Oby nie!

Dom ko­biety stał nie­da­leko miej­sca, gdzie ro­ze­grała się zbrod­nia, ich pierw­sza w ka­rie­rze GBŚ, i wcale to spra­wie nie po­ma­gało, bo Ada miała na­prawdę złe sko­ja­rze­nia z tym wszyst­kim, a do­dat­kowo wy­cior za­cho­wy­wał się na­gan­nie.

We­szła na po­dwórko Ko­ściu­cho­wej. Nic. Żad­nego po­ru­sze­nia, dźwięku, na­wet zwy­kłych co­dzien­nych od­gło­sów ży­cia.

Za­pu­kała do drzwi domu. Też nic. Żad­nego po­ru­sze­nia, dźwięku ani na­wet za­pro­sze­nia, choć, jak się przy­sta­wiło ucho do drzwi, to coś bul­go­tało.

Ucho oczy­wi­ście przy­sta­wiła, a na­wet dwa, bo nie od pa­rady była śled­czą. Wła­ści­wie była bar­dziej bu­fe­tową śled­czą, ale mimo wszystko to zo­bo­wią­zy­wało.

Za­pu­kała raz jesz­cze. Bez skutku, po­tem na­ci­snęła klamkę. Każdy by tak zro­bił, zwłasz­cza że gul­got przy­po­mi­nał ostat­nie ob­jawy ży­cia osoby dła­wią­cej się na cały głos pie­ro­gami.

Ewen­tu­al­nie du­szo­nej przez ośmior­nicę, ale ostat­nio nie wi­dziano zbyt wielu ośmior­nic w oko­licy.

Drzwi się otwo­rzyły jak w naj­lep­szym hor­ro­rze, ta­kim, przy któ­rego oglą­da­niu wi­dzo­wie wrzesz­czą z prze­ra­że­niem: „Nie idź tam!”.

Oczy­wi­ście we­szła.

Po­szła w kie­runku gul­gotu.

W końcu, po spraw­dze­niu ła­zienki i kuchni, które były po dro­dze, we­szła do sa­lonu. Na pod­ło­dze le­żała Ko­ściu­chowa.

Nie było ani śladu ośmior­nicy, ani śladu pie­ro­gów, ale smród był straszny.

Ko­bieta żyła, choć nie wy­glą­dała za do­brze. Wo­kół niej wa­lały się bu­telki po wódce, pi­wie i wi­nie oraz nie do końca prze­tra­wione resztki ka­szanki, a ona sama, wi­dać to było wy­raź­nie, schu­dła chyba z dzie­sięć kilo.

Ada jej na­tych­miast po­zaz­dro­ściła, ale tak to jest. U jed­nych wódka idzie w bio­derka, u in­nych z bio­de­rek wy­miata.

Tu wy­mia­tała, bo oprócz Ko­ściu­cho­wej i bu­te­lek na pod­ło­dze było też pełno za­schnię­tych plam or­ga­nicz­nego po­cho­dze­nia.

– Edziu – za­dzwo­niła do jed­nego ze swo­ich ko­le­gów z GBŚ – weź­cie no pa­to­loga i mi­giem do Ko­ściu­cho­wej!

Ta­kie po­sta­wie­nie sprawy było roz­sądne.

Pa­to­log był je­dy­nym za­przy­jaź­nio­nym le­ka­rzem, który mógł się sta­wić na ich we­zwa­nie szybko i bez zbęd­nych py­tań.

– Do­bra, już le­cimy – po­wie­dział Edzio, zro­zu­miaw­szy wszystko, jak na­leży. Czyli zu­peł­nie nie tak, jak trzeba, bo choć pa­to­log też le­karz, to jed­nak nieco spe­cy­ficzny.

Ko­bieta była w bar­dzo złym sta­nie.

Jak ktoś pije przez tyle dni, to kac bywa na­prawdę po­twor­nie bo­le­sny.

– Pani Ko­ściu­chowa, co się stało?! – za­wo­łała Ada, kiedy ko­bieta otwo­rzyła nieco za­ka­pra­wione oczy.

– O Boże, dia­beł! – za­wo­łała, bu­dząc we wszyst­kich prze­ra­że­nie, bo tego typu zwidy, szcze­gól­nie w ta­kim mo­men­cie, są nie­bez­piecz­nym ob­ja­wem, ale po chwili do­dała, wska­zu­jąc drżącą ręką gdzieś za Adę: – Dia­beł ta­smań­ski!

– A nie, to tylko pies – spro­sto­wała Ada. – Le­piej pani po­wie, co się stało!

Tak po­sta­wione py­ta­nie było bar­dzo za­sadne, bo Ko­ściu­chowa mimo swo­ich licz­nych wad jak do­tąd al­ko­ho­liczką nie była. Do pi­cia, i to tak ak­tyw­nego, coś mu­siało ją skło­nić.

– Aaa – wy­ję­czała Ko­ściu­chowa. – Olga do mnie dzwo­niła.

Jak je­den te­le­fon może zro­bić z ta­kiej ko­biety jak Ko­ściu­chowa ta­kie nie­szczę­ście, nie wie­dział nikt, jed­nak Ada po­sta­no­wiła się tego do­wie­dzieć i to wszystko ja­koś usys­te­ma­ty­zo­wać.

– Kto to jest Olga? – za­częła w pew­nym sen­sie od po­czątku.

Od­po­wiedź na to py­ta­nie mu­siała po­cze­kać, bo ko­bietą tar­gnęły mdło­ści.

– Córka – wy­ja­śniła w końcu Ko­ściu­chowa. – Zo­stała za­mor­do­wa­naaa – do­dała płacz­li­wie.

– Czyja córka? – zdzi­wiła się Ada, bo żad­nej Olgi nie znała i w su­mie nie była pewna, czy to ta córka zo­stała za­mor­do­wana, czy ta Olga, która też prze­cież mu­siała być czy­jąś córką.

Pa­to­log za­jął się le­d­wie żywą Ko­ściu­chową i po­sa­dził ją na du­pie, bo po­sta­wie­nie jej na nogi w tym mo­men­cie było za­da­niem nie­wy­ko­nal­nym – ko­bieta była wy­mor­do­wana, wy­nisz­czona i zmar­no­wana w naj­wyż­szym stop­niu.

Oparła się łok­ciami o stół, wlała w sie­bie sporo pły­nów z wi­ta­mi­nami. Zwró­ciła, po­tem po­wtó­rzyła tę czyn­ność trzy­krot­nie, ale w końcu ja­koś do­szła do sie­bie, choć na­dal wy­glą­dała mar­nie.

– Olga to moja przy­ja­ciółka. Miała córkę. I ta córka zo­stała... Ooo – roz­pła­kała się – za­mor­do­wa­naaa.

– A co na to po­li­cja? – Ada już ostrzyła so­bie zęby.

– Niiic – wy­ję­czała. – Nic nie mogą zro­bić! Nic! Drzwi za­mknięte, okna za­mknięte, a ona z no­żem i łapą przy stole.

Ta prze­mowa była nieco za­gma­twana. Ada zro­zu­miała okna i drzwi, ale nie zro­zu­miała noża i łapy.

– Z no­żem przy stole? – za­py­tała, usi­łu­jąc sko­ja­rzyć to, co da się sko­ja­rzyć w ta­kich mo­men­tach. Sie­dze­nie z no­żem przy stole nie jest ka­ralne ani na­wet dziwne. Szcze­gól­nie kiedy się coś, na przy­kład, kroi albo je.

– Przy stole? Ja­dła coś i się udła­wiła? Z no­żem w ręku? Tak?

Ro­zu­mo­wa­nie, choć lo­giczne, nie oka­zało się jed­nak pra­wi­dłowe.

– Nie, nie z no­żem w ręku. Z no­żem w ple­cach, ale fakt, przy stole.

Oczy wy­obraźni Ady, bo wła­śnie nimi te­raz zo­ba­czyła tę ma­low­ni­czą scenę, tro­chę wy­szły z or­bit oczo­do­łów, bo jed­nak nie była cał­ko­wi­cie po­zba­wiona su­mie­nia. Nie lu­biła ma­ka­bry, choć mor­der­stwa jak naj­bar­dziej. Ta­kie ele­gant­sze. Z mi­ni­malną ilo­ścią krwi, bez wnętrz­no­ści na ścia­nach i mó­zgu na me­blach.

– A co z tą łapą? – za­py­tała po chwili, bo przy­po­mniała so­bie, że była w wy­po­wie­dzi Ko­ściu­cho­wej ja­kaś łapa. – To gdzie ta łapa była? Też na stole czy w ple­cach? Ob­cięta, obe­rwana?

– Łapa na książce! Otwar­tej.

– Jaka? – po­na­gliła. – Od­cięta?

– Łapa była od­ci­śnięta! Ludzka. Na książce. Bar­dzo! Łapa Sza­lo­nego Mni­cha.

– A nie ręka? – Ada od­róż­niała czę­ści ciała zwie­rzęce od ludz­kich.

– No ręka, ale bar­dziej łapa z pa­zu­rami! No zna­czy to czło­wiek. On jest czło­wie­kiem, ale to była łapa, nie ręka.

– A kto to jest ten Sza­lony Mnich? – Przez chwilę za­sta­na­wiało ją, dla­czego coś jej to mówi. Sza­lony mnich zde­cy­do­wa­nie obił się jej o uszy, ale ja­koś tak z da­leka, bo nie ko­ja­rzyła go za bar­dzo. – Za­raz, czy pani mówi o tej... jak to na­zwać? Obe­rży?

– To jest za­jazd, Za­jazd pod Sza­lo­nym Mni­chem. Taki ho­tel, tu za­raz... Ta Olga, moja przy­ja­ciółka, jest wła­ści­cielką, a jej córka tam pra­co­wała.

Ada po­czuła zew krwi, zew przy­gody, czy co­kol­wiek tam jesz­cze ją wzy­wało. W sto­sunku do Ko­ściu­cho­wej czuła się winna. Po pierw­sze chciała jej po­móc, a po dru­gie była cie­kawa, co tam się stało i dla­czego po­li­cja aż tak bar­dzo od­pu­ściła sprawę. No i li­czyła, że może uda się w to wejść.

Prawda była taka, że mo­gli wkro­czyć do ak­cji do­piero po tym, jak po­li­cja cał­kiem od­pu­ści do­cho­dze­nie, ale raz, że warto było się cze­goś do­wie­dzieć, a dwa – ist­niała mi­łość.

– Edziu, Pur­chawa! Na­tych­miast!

– O, co ty? Co to to nie... – usi­ło­wał ne­go­cjo­wać, ale nie miał siły prze­bi­cia. Dałby wszystko, żeby nie mu­sieć roz­ma­wiać z Pur­chawą już ni­gdy, prze­nigdy, na­wet przez te­le­fon, ale Ada była nie­prze­jed­nana.

– Na­wet nie pró­buj! Pur­chawa na­tych­miast!

Mi­łość Pur­chawy do Edzia mo­gła im po­móc.

***

Pur­chawa po ostat­nich suk­ce­sach umoc­niła swoją po­zy­cję na ko­mi­sa­ria­cie, a jako po­li­cjantka mo­gła bar­dzo wiele i bar­dzo wiele wie­działa.

Na­dal też ko­chała Edzia. Była to mi­łość wy­ra­cho­wana.

Mnó­stwo ta­kich jest. Jedni ko­chają dla pie­nię­dzy, inni dla sławy, ale nie, Pur­chawa ko­chała Edzia dla­tego, że to było dla niej ide­alne wyj­ście. Edzio był star­szy i nie ro­ko­wał, a to da­wało jej wszel­kie szanse na wielką nie­speł­nioną mi­łość, te nie­speł­nione zaś wła­śnie dla­tego, że nie­speł­nione, by­wają zde­cy­do­wa­nie trwałe.

I piękne, a na­wet ro­man­tyczne, choć ze­sta­wie­nie Pur­chawy i ro­man­ty­zmu było dość kar­ko­łomne.

I było to uczu­cie bez­na­dziejne, bez­sen­sowne i po­zba­wione ja­kich­kol­wiek wi­do­ków na przy­szłość, ale mi­łość po­dobno nie wy­biera.

Edzio bar­dzo chciał kon­taktu z ko­bietą. A naj­bar­dziej kon­tak­tów z ko­bie­tami, ale był wy­bredny.

Nie z Pur­chawą.

Kiedy kto­kol­wiek go za­py­tał, dla­czego przed Pur­chawą ucieka, miał jedną od­po­wiedź.

– Nie jest moim ide­ałem.

Ta od­po­wiedź na­tych­miast pro­wo­ko­wała do ko­lej­nych py­tań:

– A jaki jest twój ideał ko­biety?

– Bez pe­nisa.

– Pur­chawa ma pe­nisa?

– Nie, ale to baba z ja­jami, a ja wolę ta­kie bez jaj.

Nie to, że była brzydka, nie, była na­wet ładna, przy­stojna, zgrabna, nie­stety bar­dzo czę­sto biła fa­ce­tów. Każdy wi­dział, jak pod­czas aresz­to­wa­nia uży­wała siły i była bar­dzo sku­teczna, a w bójce w ba­rze bez za­sta­no­wie­nia po­tra­fiła kop­nąć chłopa w klej­noty tak, że aż uszami mu wy­cho­dziły.

I gdyby nie pewne za­ję­cia z sa­mo­obrony, dawno już uda­łoby jej się Edzia usi­dlić albo choć za­in­te­re­so­wać. Nie­stety. W cza­sie za­jęć była tak sku­teczna, że Edzio się za­ła­mał, stwier­dził, że nie po­trze­buje w domu ani w łóżku ma­szyny do za­bi­ja­nia. Po­tem przez dwa ty­go­dnie ku­lał i cho­dził sku­lony, chro­niąc klej­noty, a to tylko z po­wodu jej po­pi­sów.

Nie wi­dział sie­bie przy niej w in­nej niż po­ła­ma­nej for­mie.

Ona jed­nak, choć miała jaja, to nimi nie my­ślała.

Zo­ba­czyła na wy­świe­tla­czu jego nu­mer i na­tych­miast się uśmiech­nęła do sie­bie. Z za­do­wo­le­niem, ale i nie­kła­maną zło­śli­wo­ścią.

Edzio, oczy­wi­ście tego nie wie­dząc, z drże­niem w gło­sie za­py­tał na­iw­nie:

– Cześć, co u cie­bie?

Pur­chawa prze­ana­li­zo­wała prze­kaz i od razu wie­działa, że skoro nie do­dał „Pur­chawy”, to chciał być grzeczny, a by­wał grzeczny, tylko kiedy cze­goś chciał. Po­tem po­my­ślała, że ni­gdy nie dzwo­nił to­wa­rzy­sko i bez przy­czyny, tak więc po­twier­dziła w my­ślach po­dej­rze­nie, że cze­goś od niej po­trze­buje, no i ostat­nie – ni­gdy nie dzwo­nił sam z sie­bie, a kiedy ją do­strzegł, prze­cho­dził na drugą stronę ulicy i cho­wał się w bra­mach, są­dząc, że ona tego nie wi­dzi, a skoro nie za­dzwo­nił sam, to ktoś mu ka­zał. Kto? Oczy­wi­ście Ada, sa­mo­zwań­cza sze­fowa GBŚ.

Za­nim Edzio zdą­żył zro­bić wdech, do wszyst­kiego do­ło­żyła jesz­cze ostat­nie wie­ści oraz kilka po­dej­rzeń i wy­pa­liła.

– A, cho­dzi ci o to mor­der­stwo w Za­jeź­dzie pod Sza­lo­nym Mni­chem? – za­py­tała, wpra­wia­jąc go w nie­małe osłu­pie­nie.

Obie strony tego układu były od sie­bie za­leżne i na so­bie ko­rzy­stały. Po pierw­sze po­li­cja mo­gła się wiele do­wie­dzieć z po­kąt­nych dzia­łań biura, bo nie dys­po­no­wała ta­kimi si­łami, jak trzeba. Do­dat­kowo de­tek­tywi z GBŚ znali się na pracy w po­li­cji i na pra­wie oraz na pro­ce­du­rach.

GBŚ nie miało ta­kich upraw­nień, ja­kich by chciało. Mu­siało więc jed­nak pod­po­rząd­ko­wy­wać się po­li­cji, co nie było ta­kie złe, bo strze­lać by­naj­mniej nie mieli ochoty.

– Jedź­cie tam! – po­wie­działa roz­ka­zu­ją­cym to­nem Pur­chawa, wpro­wa­dza­jąc Edzia w stan ta­kiego za­sko­cze­nia, że aż usiadł.

Pur­chawa wie­działa, że w ten spo­sób bę­dzie miała na miej­scu ko­goś ze swo­ich, a żad­nych in­nych swo­ich, tych służ­bo­wych, od­de­le­go­wać nie mo­gła, poza tym chciała so­bie pod­po­rząd­ko­wać Edzia, je­żeli nie jako męż­czy­znę, to choć jako pra­cow­nika.

I dać prztyczka w nos Adzie

– No ale...

– Nic nie wiem – od­po­wie­działa – Nic zu­peł­nie nie wiem. Babka, to zna­czy ko­bieta, na­wet nie stara, była za­mknięta w po­koju, drzwi za­sta­wione sto­sami ksią­żek, okna trzeba było wy­bi­jać, żeby wejść. Ta­ra­sowe. Nóż wbity w plecy. Głu­pota to­talna, to wszystko tak zro­bione, jakby miało su­ge­ro­wać sa­mo­bój­stwo, ale kto sam so­bie wbija nóż w plecy?! Co tam u was tak dziamga? – za­re­ago­wała na dzi­waczne po­szcze­ki­wa­nie psa typu wy­cior.

– Nic nie dziamga – ob­ru­szył się Edzio, bo dziam­ga­nie nie na­le­żało do sprawy. – No to ja­kie ma­cie... – Ja­kimś cu­dem nie był w sta­nie prze­bić się przez po­tok jej słów.

– Żad­nych – od­parła Pur­chawa po­śpiesz­nie – choć ta łapa... No wy­gląda to na in­ge­ren­cję sił nad­przy­ro­dzo­nych – do­dała jak naj­bar­dziej po­waż­nym gło­sem.

Pur­chawa po­cze­kała chwilę, aż Edzio po dru­giej stro­nie li­nii ska­mie­nieje ze zgrozy, bo była za­zwy­czaj osobą prak­tyczną i prag­ma­tyczną, po czym ro­ze­śmiała się, jakby chciała za­prze­czyć temu, co przed chwilą po­wie­działa.

Było to ce­lowe.

Te­raz z jed­nej strony nikt nie mógł jej po­są­dzić, że wie­rzy w siły nad­przy­ro­dzone, ale nikt nie mógł też jej za­rzu­cić, że nie uprze­dzała.

Taka gra po­zo­rów, która była jej po­trzebna dla jej wła­snych, nie­cnie pry­wat­nych ce­lów. No i je­żeli coś jest, choćby w ro­zu­mie­niu świad­ków, nad­przy­ro­dzone, to z pew­no­ścią ci świad­ko­wie, żeby się nie ośmie­szać, nie będą o tym roz­ma­wiać z po­li­cjan­tami, a z kimś ta­kim jak lu­dzie z GBŚ będą.

I z Melką, która jest sama tak nad­przy­ro­dzona, że bar­dziej nie trzeba.

Zresztą czy coś jest czy nie jest nad­przy­ro­dzone, czę­sto za­leży od punktu wi­dze­nia.

– Ja pier­dolę – jęk­nął Edzio i pró­bo­wał odło­żyć słu­chawkę. Tak jak ro­bił to kie­dyś jesz­cze w pracy, kiedy po­słu­gi­wali się te­le­fo­nami na tar­czę. I one miały wi­dełki. I on na te wi­dełki chciał tym te­le­fo­nem tra­fić. A że dzwo­nił przez ko­mórkę, to tą ko­mórką tra­fił do mi­ski z okła­dami i mo­krymi ścier­kami, któ­rymi wy­cie­rano Ko­ściu­chową. Na­prawdę mo­gło być go­rzej, obok stała ta druga mi­ska, do któ­rej zbie­rano to, co się z Ko­ściu­cho­wej wy­do­sta­wało.

– Czy ona to po­wie­działa? – za­py­tała Ada, która oczy­wi­ście roz­mowę sły­szała, bo te­le­fon był usta­wiony na gło­śność. Pur­chawa jako zwo­len­niczka tego typu po­my­słów nie mie­ściła im się w gło­wach.

Ada jed­nak w pew­nym sen­sie to ro­zu­miała. To zna­czy nie te siły nad­na­tu­ralne czy nad­przy­ro­dzone, ale to, co Pur­chawa chciała prze­ka­zać. Nie wie­dzą nic, dają im wolną rękę, sami nic nie zro­bią, ale jak coś się uda, bę­dzie to za­sługa po­li­cji, a jak nie to ge­ria­tryczni de­tek­tywi do­staną po du­pach.

Cał­ko­wi­cie to ak­cep­to­wała i wie­działa, że to nic nad­zwy­czaj­nego. Tak jest za­wsze. Te­raz na­wet się cie­szyła, bo Pur­chawa nie­jako pa­tro­no­wała ich uczest­nic­twu w tej spra­wie.

Zo­stali przez nią tam wy­słani. Po­bło­go­sła­wieni. Do­stali po­zwo­le­nie. To już było coś. Nie bę­dzie ko­niecz­no­ści wy­pie­ka­nia ton ła­pó­wek, przy­naj­mniej cza­sowo, żeby się cze­go­kol­wiek do­wie­dzieć.

Ko­ściu­chowa też sły­szała tę roz­mowę i coś so­bie kal­ku­lo­wała.

– Ja nie wiem, jak z tym wa­szym bar­te­rem, bo nie wiem, co wam mogę dać. Ja na­wet sadu nie mam – jęk­nęła.

– Ależ, pani Cze­siu, nic nie szko­dzi! – Edzio ele­gancko po­sta­rał się o zła­go­dze­nie jej wy­rzu­tów su­mie­nia, choć bar­ter lu­bił.

W jego ra­mach do­sta­wali prze­różne pro­dukty i bar­dzo to so­bie ce­nili, no ale sprawa była cie­kawa, więc mo­gli ją wziąć i bez tego. Już jej pra­gnęli.

– No ale mogę was za­kwa­te­ro­wać i wy­ży­wie­nie dam, to zna­czy ta moja przy­ja­ciółka da – stwier­dziła. – Prze­cież mu­si­cie gdzieś miesz­kać, do­jeż­dżać nie bę­dzie­cie. Trzy po­koje za­ła­twię. Pani z Melką, a fa­ceci po dwóch. Te­raz po tym mor­der­stwie to go­ści nie ma za bar­dzo, bo po­li­cja od­ra­dzała, po­tem będą, więc się od­kują.

– A pani?

– Ja we­zmę so­bie do po­koju tego dia­bła ta­smań­skiego. – Ko­ściu­chowa wska­zała na psa, co za­ła­twiło sprawę.

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki