Geriatryczne biuro śledcze. Zajazd pod Szalonym Mnichem - Iwona Banach - ebook + audiobook

Geriatryczne biuro śledcze. Zajazd pod Szalonym Mnichem ebook i audiobook

Iwona Banach

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ada dowiaduje się, że zamordowano córkę jej koleżanki. W zajeździe pod „Szalonym Mnichem” ktoś ją zabił, ale wyraźnie widać, że nie mógł tego zrobić człowiek bo jest to fizycznie niemożliwe.

Cala ekipa wraz z psem uratowanym z rąk szalonego tresera udaje się do Mnichowoli, żeby zająć się sprawą. Patronuje im Purchawa wciąż usiłująca usidlić jednego z detektywów.

Na miejscu wszystko wydaje się nie takie jak powinno. Zajazd jest czymś w rodzaju sanatorium/

Wieś miota się między chęcią zarobkowania, a strachem przed mordercą.

Wszyscy  są trochę uwikłani w ten wiejski mikrokosmos i każdy ciągnie do siebie. Aptekarz na niebieskich tabletkach i jego zazdrosna żona, właścicielka przerabiająca ziemniaki na bataty, kobieta z wsi wieszcząca zgrozę…

I nikt nie podejrzewa nawet jakie tajemnice kryje tajemniczy katafalk…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 26 min

Lektor: Katarzyna Hołyńska
Oceny
4,1 (144 oceny)
65
42
27
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Swietna ksiazka na poprawe humoru! Polecam!
10
cosmo41

Nie polecam

Koszmarek.
10
Joannapedzich28

Nie oderwiesz się od lektury

fajna
00
KarolinaGzd

Całkiem niezła

Pierwsza część była świetna, ale przy czytaniu tej strasznie się męczyłam.
00
Agnieszka_Rudnicka

Nie polecam

wrzeszczący lektor :(
00

Popularność



Kolekcje



Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAgnieszka Kie­lak
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce©Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Iwona Ba­nach, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83293-78-3
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Geria­tryczne Biuro Śled­cze po­winno świę­to­wać roz­wią­za­nie sprawy, jed­nak było od tego jak naj­dal­sze. Rany cięte i tłu­czone tro­chę prze­szka­dzały i za­dyszka da­wała im w kość.

Tro­chę, nie tak cał­kiem, cał­kiem, ale jed­nak byli wy­koń­czeni.

To już nie były te czasy, żeby mo­gli ła­pać, wię­zić, za­trzy­my­wać czy ra­zić (czym­kol­wiek poza bra­kiem ogłady) bez kon­se­kwen­cji zdro­wot­nych, ale i tak praca przy śledz­twie da­wała im sa­tys­fak­cję.

Po­tra­fili do­ce­nić szanse, ja­kie dało im ży­cie i zna­jo­mo­ści w po­li­cji.

Już zresztą na­stęp­nego dnia Ada, gdy tylko wstała, zo­ba­czyła na stole kartkę, jedną z tych, które cza­sem zo­sta­wiała jej Melka, żeby wy­tłu­ma­czyć, co na­roz­ra­biała i ewen­tu­al­nie dla­czego to nie jest jej wina. Bo to ni­gdy nie była jej wina. Tyle że tym ra­zem sprawa do­ty­czyła przy­szło­ści.

Ada aż się zje­żyła, przy­po­mniaw­szy so­bie o ciąży Melki. Z Ma­te­uszem. Po­my­ślała, że dziecko, które z tego związku przyj­dzie na świat, może ten świat znisz­czyć, zwa­żyw­szy na ce­chy, które odzie­dzi­czy po ro­dzi­cach. Wy­bu­chowa cie­ka­wość świata, bez­pre­ten­sjo­nalne ole­wa­nie za­sad, brak ja­kich­kol­wiek ha­mul­ców... Ada aż za­drżała.

Za­częła czy­tać list.

Cześć, ciotka, wszystko się po­krę­ciło i po­sta­no­wi­li­śmy z Ma­te­uszem za­dbać o na­szą przy­szłość i o przy­szłość na­szego po­tom­stwa.

Ada sze­roko otwo­rzyła zdu­mione oczy. Czyżby coś do nich jed­nak do­tarło? I dla­czego pi­sze „po­tom­stwo”, a nie „dziecko”? Czyżby to zna­czyło, że jest w ciąży, nie daj Boże, mno­giej? W każ­dym ra­zie prze­kaz był zde­cy­do­wa­nie po­zy­tywny. Melka do­ro­sła. Wkrótce jed­nak te ra­do­sne my­śli ucie­kły z głowy Ady w po­pło­chu.

Spo­dzie­wamy się tro­jacz­ków.

Pra­wie ze­mdlała.

Jak wiesz, w ży­ciu i oczy­wi­ście dla zdro­wia psy­chicz­nego trzeba my­śleć nie tylko o dzie­ciach, ale i o so­bie, o swo­ich pa­sjach i przy­jem­no­ściach, ina­czej czło­wiek prze­staje być tym, kim jest. A my nie chcemy tak żyć. Po­my­śle­li­śmy, że pra­gniemy się re­ali­zo­wać i wstą­pić do Anio­łów Pie­kieł. Jeź­dzić po Los An­ge­les na wy­pa­sio­nych har­ley­ach, ale nie­stety. Nie da się. Nie znamy an­giel­skiego, a tu­taj u nas Anio­łów Pie­kieł nie ma! Tak więc po­sta­no­wi­li­śmy przy­łą­czyć się do sa­ta­ni­stów, to pra­wie to samo, tylko bez mo­to­rów.

– O Boże – jęk­nęła Ada. Z tyłu za do­mem coś za­wyło. Po­nie­waż koty rzadko wyją, po­my­ślała, że to może sa­ta­ni­ści.

Do­dat­kowo to za­pewni przy­szłość przy­naj­mniej jed­nemu z dzieci, my na ro­dzi­ców ta­kiej gro­madki nie bar­dzo się na­da­jemy, od­damy im jedno lub dwoje, może im się przy­da­dzą na ja­kąś ofiarę czy coś.

– Aaa! – wrza­snęła Ada, za­głu­sza­jąc wy­cie zza domu, te­raz w wy­obraźni wyło nie­na­ro­dzone dziecko Melki i Ma­te­usza.

Nie wia­domo, ja­kie będą, bo ostat­nio tro­chę nad­uży­wa­li­śmy nar­ko­ty­ków, po­tem do­da­li­śmy psy­cho­tropy, kiedy prze­szli­śmy na LSD było za­je­bi­ście, tylko le­ka­rze mó­wią, że to szko­dzi na ciążę, ale w su­mie dziecko to dziecko, nie ma się czym przej­mo­wać. Ja­koś so­bie po­ra­dzi.

– Ona jest pier­dol­nięta! – jęk­nęła Ada, ubie­ra­jąc się po­spiesz­nie.

Od­wró­ciła list na drugą stronę.

No do­bra, to wszystko pod­pu­cha, żeby wam po­ka­zać, że bywa go­rzej, niż wam się wy­daje. My na­wet nie je­ste­śmy w ciąży, a w Pra­sławcu nie ma sa­ta­ni­stów, tylko zde­frau­do­wa­li­śmy trzy­sta zło­tych z kasy bu­fetu, żeby ura­to­wać psa od ta­kiego zbo­czo­nego fa­ceta, co go szko­lił. To miał być pies na baby. No i te­raz kło­pot. U mnie nie może zo­stać, bo koty i mama się nie zgo­dziła, po­wie­działa, że to nie pies, ale wy­cior, u Ma­tiego też nie, dla­tego musi zo­stać u cie­bie.

Przy­wią­za­łam go z tyłu domu, może koty go nie za­gryzą.

Ten list, ty­powy in­ter­ne­towy żart, nie po­wi­nien był na Adę za­dzia­łać, ale za­dzia­łał.

Wy­raź­nie oglą­dała za mało me­mów.

Ada w po­czu­ciu ulgi po­bie­gła za dom.

Tak, to, co wyło, było chyba psem. Z na­ci­skiem na „chyba”.

Koty nie zdo­łały go za­gryźć, choć pró­bo­wały. Po­pa­trzyła na to coś i na­prawdę nie wie­działa, jak to za­kwa­li­fi­ko­wać.

Miał pysz­czek tro­chę jak u ma­łego kaj­mana, oczy wiel­kie i okrą­głe. Sierść sztywną, burą z ciem­nymi i ja­śniej­szymi pa­sem­kami, na­stro­szoną we wszyst­kie moż­liwe strony, wy­glą­dał jak szczotka do my­cia bu­te­lek i był kosz­mar­nie brzydki.

Z py­ska wy­sta­wał mu ró­żowy ję­zor, który maj­tał się na wszyst­kie strony. Jego brzy­dota jed­nak była tak zde­cy­do­wana, że aż prze­cho­dziła na stronę piękna, nieco od tyłu, to prawda, ale jed­nak prze­cho­dziła. Był po pro­stu pięk­nym kosz­mar­kiem.

– Cie­kawe, jak on mógł być wy­szko­lony. Jako co? Pies na baby? Jak to pies na baby... To pa­skudz­two mia­łoby być psem na baby?

Od ja­kie­goś czasu ja­kaś myśl nie da­wała jej spo­koju, ale była tak nie­kon­kretna, mgli­sta i nie­wy­raźna, że Ada nie była w sta­nie jej so­bie uzmy­sło­wić. Coś za­wa­liła, była tego pewna, ale nie wie­działa co.

Po­my­ślała o psie na baby i na­gle to do niej do­tarło. Babka! To zna­czy Ko­ściu­chowa!

Przez ostat­nie dwa ty­go­dnie nie spo­tkała jej ani razu, nie roz­ma­wiała z nią, a że jej te­le­fon zna­le­ziono na miej­scu zbrodni, to i za­dzwo­nić się do niej nie dało. Ja­kimś cu­dem Ko­ściu­chowa wy­pa­dła jej z głowy. Ada wła­ści­wie nie przej­mo­wała się ni­czym, ale było jej tro­chę głu­pio, że naj­pierw za­brała babę do klubu, po­tem ją upiła, a w końcu zgu­biła na całe ty­go­dnie.

To było pa­skudne, miała wy­rzuty su­mie­nia.

Żeby im za­po­biec, ubrała się szybko i wziąw­szy wy­ciora do bu­te­lek na smycz, po­bie­gła z nim na spa­cer w kie­runku domu Ko­ściu­cho­wej.

Po­my­ślała, że psa trzeba bę­dzie ja­koś na­zwać.

Pies był, co prawda, Melki, ale jak znała ży­cie, na pewno zo­sta­nie psem śled­czym i do­łą­czy do GBŚ.

Była na Melkę wście­kła.

Ow­szem, de­frau­da­cja była czymś pa­skud­nym, nie­mniej pie­nią­dze zo­stały spo­żyt­ko­wane na ura­to­wa­nie... tego cze­goś, co przez cały czas wy­glą­dało jak zje­żona szczotka.

Jego ko­lor su­ge­ro­wał, że mo­gła słu­żyć do my­cia sta­rych rur ka­na­li­za­cyj­nych.

Mimo wszystko Ada była ra­do­sna i roz­pie­rała ją po­zy­tywna ener­gia.

Co było w tej sy­tu­acji cudne, to to, że nie bę­dzie dziecka, nie bę­dzie sa­ta­ni­stów i ca­łej reszty. Za­sta­na­wiała się, czy te wszyst­kie wy­mie­nione w li­ście używki były prawdą, co by ją za­ła­mało, ale po­sta­no­wiła, że spraw­dzi to póź­niej. Te­raz chciała tylko wy­ja­śnić kwe­stię Ko­ściu­cho­wej, a za­raz po­tem sto­jący do góry no­gami świat po­wi­nien wró­cić na swoje miej­sce.

Szła z na­dzieją na osta­teczne i ja­kieś po­lu­bowne za­ła­twie­nie sprawy, choć drą­żył ją pod­skórny nie­po­kój.

Ko­ściu­cho­wej coś ostat­nio nie było wi­dać za bar­dzo w mie­ście.

Czyżby coś jej się stało?!

Oby nie!

Dom ko­biety stał nie­da­leko miej­sca, gdzie ro­ze­grała się zbrod­nia, ich pierw­sza w ka­rie­rze GBŚ, i wcale to spra­wie nie po­ma­gało, bo Ada miała na­prawdę złe sko­ja­rze­nia z tym wszyst­kim, a do­dat­kowo wy­cior za­cho­wy­wał się na­gan­nie.

We­szła na po­dwórko Ko­ściu­cho­wej. Nic. Żad­nego po­ru­sze­nia, dźwięku, na­wet zwy­kłych co­dzien­nych od­gło­sów ży­cia.

Za­pu­kała do drzwi domu. Też nic. Żad­nego po­ru­sze­nia, dźwięku ani na­wet za­pro­sze­nia, choć, jak się przy­sta­wiło ucho do drzwi, to coś bul­go­tało.

Ucho oczy­wi­ście przy­sta­wiła, a na­wet dwa, bo nie od pa­rady była śled­czą. Wła­ści­wie była bar­dziej bu­fe­tową śled­czą, ale mimo wszystko to zo­bo­wią­zy­wało.

Za­pu­kała raz jesz­cze. Bez skutku, po­tem na­ci­snęła klamkę. Każdy by tak zro­bił, zwłasz­cza że gul­got przy­po­mi­nał ostat­nie ob­jawy ży­cia osoby dła­wią­cej się na cały głos pie­ro­gami.

Ewen­tu­al­nie du­szo­nej przez ośmior­nicę, ale ostat­nio nie wi­dziano zbyt wielu ośmior­nic w oko­licy.

Drzwi się otwo­rzyły jak w naj­lep­szym hor­ro­rze, ta­kim, przy któ­rego oglą­da­niu wi­dzo­wie wrzesz­czą z prze­ra­że­niem: „Nie idź tam!”.

Oczy­wi­ście we­szła.

Po­szła w kie­runku gul­gotu.

W końcu, po spraw­dze­niu ła­zienki i kuchni, które były po dro­dze, we­szła do sa­lonu. Na pod­ło­dze le­żała Ko­ściu­chowa.

Nie było ani śladu ośmior­nicy, ani śladu pie­ro­gów, ale smród był straszny.

Ko­bieta żyła, choć nie wy­glą­dała za do­brze. Wo­kół niej wa­lały się bu­telki po wódce, pi­wie i wi­nie oraz nie do końca prze­tra­wione resztki ka­szanki, a ona sama, wi­dać to było wy­raź­nie, schu­dła chyba z dzie­sięć kilo.

Ada jej na­tych­miast po­zaz­dro­ściła, ale tak to jest. U jed­nych wódka idzie w bio­derka, u in­nych z bio­de­rek wy­miata.

Tu wy­mia­tała, bo oprócz Ko­ściu­cho­wej i bu­te­lek na pod­ło­dze było też pełno za­schnię­tych plam or­ga­nicz­nego po­cho­dze­nia.

– Edziu – za­dzwo­niła do jed­nego ze swo­ich ko­le­gów z GBŚ – weź­cie no pa­to­loga i mi­giem do Ko­ściu­cho­wej!

Ta­kie po­sta­wie­nie sprawy było roz­sądne.

Pa­to­log był je­dy­nym za­przy­jaź­nio­nym le­ka­rzem, który mógł się sta­wić na ich we­zwa­nie szybko i bez zbęd­nych py­tań.

– Do­bra, już le­cimy – po­wie­dział Edzio, zro­zu­miaw­szy wszystko, jak na­leży. Czyli zu­peł­nie nie tak, jak trzeba, bo choć pa­to­log też le­karz, to jed­nak nieco spe­cy­ficzny.

Ko­bieta była w bar­dzo złym sta­nie.

Jak ktoś pije przez tyle dni, to kac bywa na­prawdę po­twor­nie bo­le­sny.

– Pani Ko­ściu­chowa, co się stało?! – za­wo­łała Ada, kiedy ko­bieta otwo­rzyła nieco za­ka­pra­wione oczy.

– O Boże, dia­beł! – za­wo­łała, bu­dząc we wszyst­kich prze­ra­że­nie, bo tego typu zwidy, szcze­gól­nie w ta­kim mo­men­cie, są nie­bez­piecz­nym ob­ja­wem, ale po chwili do­dała, wska­zu­jąc drżącą ręką gdzieś za Adę: – Dia­beł ta­smań­ski!

– A nie, to tylko pies – spro­sto­wała Ada. – Le­piej pani po­wie, co się stało!

Tak po­sta­wione py­ta­nie było bar­dzo za­sadne, bo Ko­ściu­chowa mimo swo­ich licz­nych wad jak do­tąd al­ko­ho­liczką nie była. Do pi­cia, i to tak ak­tyw­nego, coś mu­siało ją skło­nić.

– Aaa – wy­ję­czała Ko­ściu­chowa. – Olga do mnie dzwo­niła.

Jak je­den te­le­fon może zro­bić z ta­kiej ko­biety jak Ko­ściu­chowa ta­kie nie­szczę­ście, nie wie­dział nikt, jed­nak Ada po­sta­no­wiła się tego do­wie­dzieć i to wszystko ja­koś usys­te­ma­ty­zo­wać.

– Kto to jest Olga? – za­częła w pew­nym sen­sie od po­czątku.

Od­po­wiedź na to py­ta­nie mu­siała po­cze­kać, bo ko­bietą tar­gnęły mdło­ści.

– Córka – wy­ja­śniła w końcu Ko­ściu­chowa. – Zo­stała za­mor­do­wa­naaa – do­dała płacz­li­wie.

– Czyja córka? – zdzi­wiła się Ada, bo żad­nej Olgi nie znała i w su­mie nie była pewna, czy to ta córka zo­stała za­mor­do­wana, czy ta Olga, która też prze­cież mu­siała być czy­jąś córką.

Pa­to­log za­jął się le­d­wie żywą Ko­ściu­chową i po­sa­dził ją na du­pie, bo po­sta­wie­nie jej na nogi w tym mo­men­cie było za­da­niem nie­wy­ko­nal­nym – ko­bieta była wy­mor­do­wana, wy­nisz­czona i zmar­no­wana w naj­wyż­szym stop­niu.

Oparła się łok­ciami o stół, wlała w sie­bie sporo pły­nów z wi­ta­mi­nami. Zwró­ciła, po­tem po­wtó­rzyła tę czyn­ność trzy­krot­nie, ale w końcu ja­koś do­szła do sie­bie, choć na­dal wy­glą­dała mar­nie.

– Olga to moja przy­ja­ciółka. Miała córkę. I ta córka zo­stała... Ooo – roz­pła­kała się – za­mor­do­wa­naaa.

– A co na to po­li­cja? – Ada już ostrzyła so­bie zęby.

– Niiic – wy­ję­czała. – Nic nie mogą zro­bić! Nic! Drzwi za­mknięte, okna za­mknięte, a ona z no­żem i łapą przy stole.

Ta prze­mowa była nieco za­gma­twana. Ada zro­zu­miała okna i drzwi, ale nie zro­zu­miała noża i łapy.

– Z no­żem przy stole? – za­py­tała, usi­łu­jąc sko­ja­rzyć to, co da się sko­ja­rzyć w ta­kich mo­men­tach. Sie­dze­nie z no­żem przy stole nie jest ka­ralne ani na­wet dziwne. Szcze­gól­nie kiedy się coś, na przy­kład, kroi albo je.

– Przy stole? Ja­dła coś i się udła­wiła? Z no­żem w ręku? Tak?

Ro­zu­mo­wa­nie, choć lo­giczne, nie oka­zało się jed­nak pra­wi­dłowe.

– Nie, nie z no­żem w ręku. Z no­żem w ple­cach, ale fakt, przy stole.

Oczy wy­obraźni Ady, bo wła­śnie nimi te­raz zo­ba­czyła tę ma­low­ni­czą scenę, tro­chę wy­szły z or­bit oczo­do­łów, bo jed­nak nie była cał­ko­wi­cie po­zba­wiona su­mie­nia. Nie lu­biła ma­ka­bry, choć mor­der­stwa jak naj­bar­dziej. Ta­kie ele­gant­sze. Z mi­ni­malną ilo­ścią krwi, bez wnętrz­no­ści na ścia­nach i mó­zgu na me­blach.

– A co z tą łapą? – za­py­tała po chwili, bo przy­po­mniała so­bie, że była w wy­po­wie­dzi Ko­ściu­cho­wej ja­kaś łapa. – To gdzie ta łapa była? Też na stole czy w ple­cach? Ob­cięta, obe­rwana?

– Łapa na książce! Otwar­tej.

– Jaka? – po­na­gliła. – Od­cięta?

– Łapa była od­ci­śnięta! Ludzka. Na książce. Bar­dzo! Łapa Sza­lo­nego Mni­cha.

– A nie ręka? – Ada od­róż­niała czę­ści ciała zwie­rzęce od ludz­kich.

– No ręka, ale bar­dziej łapa z pa­zu­rami! No zna­czy to czło­wiek. On jest czło­wie­kiem, ale to była łapa, nie ręka.

– A kto to jest ten Sza­lony Mnich? – Przez chwilę za­sta­na­wiało ją, dla­czego coś jej to mówi. Sza­lony mnich zde­cy­do­wa­nie obił się jej o uszy, ale ja­koś tak z da­leka, bo nie ko­ja­rzyła go za bar­dzo. – Za­raz, czy pani mówi o tej... jak to na­zwać? Obe­rży?

– To jest za­jazd, Za­jazd pod Sza­lo­nym Mni­chem. Taki ho­tel, tu za­raz... Ta Olga, moja przy­ja­ciółka, jest wła­ści­cielką, a jej córka tam pra­co­wała.

Ada po­czuła zew krwi, zew przy­gody, czy co­kol­wiek tam jesz­cze ją wzy­wało. W sto­sunku do Ko­ściu­cho­wej czuła się winna. Po pierw­sze chciała jej po­móc, a po dru­gie była cie­kawa, co tam się stało i dla­czego po­li­cja aż tak bar­dzo od­pu­ściła sprawę. No i li­czyła, że może uda się w to wejść.

Prawda była taka, że mo­gli wkro­czyć do ak­cji do­piero po tym, jak po­li­cja cał­kiem od­pu­ści do­cho­dze­nie, ale raz, że warto było się cze­goś do­wie­dzieć, a dwa – ist­niała mi­łość.

– Edziu, Pur­chawa! Na­tych­miast!

– O, co ty? Co to to nie... – usi­ło­wał ne­go­cjo­wać, ale nie miał siły prze­bi­cia. Dałby wszystko, żeby nie mu­sieć roz­ma­wiać z Pur­chawą już ni­gdy, prze­nigdy, na­wet przez te­le­fon, ale Ada była nie­prze­jed­nana.

– Na­wet nie pró­buj! Pur­chawa na­tych­miast!

Mi­łość Pur­chawy do Edzia mo­gła im po­móc.

***

Pur­chawa po ostat­nich suk­ce­sach umoc­niła swoją po­zy­cję na ko­mi­sa­ria­cie, a jako po­li­cjantka mo­gła bar­dzo wiele i bar­dzo wiele wie­działa.

Na­dal też ko­chała Edzia. Była to mi­łość wy­ra­cho­wana.

Mnó­stwo ta­kich jest. Jedni ko­chają dla pie­nię­dzy, inni dla sławy, ale nie, Pur­chawa ko­chała Edzia dla­tego, że to było dla niej ide­alne wyj­ście. Edzio był star­szy i nie ro­ko­wał, a to da­wało jej wszel­kie szanse na wielką nie­speł­nioną mi­łość, te nie­speł­nione zaś wła­śnie dla­tego, że nie­speł­nione, by­wają zde­cy­do­wa­nie trwałe.

I piękne, a na­wet ro­man­tyczne, choć ze­sta­wie­nie Pur­chawy i ro­man­ty­zmu było dość kar­ko­łomne.

I było to uczu­cie bez­na­dziejne, bez­sen­sowne i po­zba­wione ja­kich­kol­wiek wi­do­ków na przy­szłość, ale mi­łość po­dobno nie wy­biera.

Edzio bar­dzo chciał kon­taktu z ko­bietą. A naj­bar­dziej kon­tak­tów z ko­bie­tami, ale był wy­bredny.

Nie z Pur­chawą.

Kiedy kto­kol­wiek go za­py­tał, dla­czego przed Pur­chawą ucieka, miał jedną od­po­wiedź.

– Nie jest moim ide­ałem.

Ta od­po­wiedź na­tych­miast pro­wo­ko­wała do ko­lej­nych py­tań:

– A jaki jest twój ideał ko­biety?

– Bez pe­nisa.

– Pur­chawa ma pe­nisa?

– Nie, ale to baba z ja­jami, a ja wolę ta­kie bez jaj.

Nie to, że była brzydka, nie, była na­wet ładna, przy­stojna, zgrabna, nie­stety bar­dzo czę­sto biła fa­ce­tów. Każdy wi­dział, jak pod­czas aresz­to­wa­nia uży­wała siły i była bar­dzo sku­teczna, a w bójce w ba­rze bez za­sta­no­wie­nia po­tra­fiła kop­nąć chłopa w klej­noty tak, że aż uszami mu wy­cho­dziły.

I gdyby nie pewne za­ję­cia z sa­mo­obrony, dawno już uda­łoby jej się Edzia usi­dlić albo choć za­in­te­re­so­wać. Nie­stety. W cza­sie za­jęć była tak sku­teczna, że Edzio się za­ła­mał, stwier­dził, że nie po­trze­buje w domu ani w łóżku ma­szyny do za­bi­ja­nia. Po­tem przez dwa ty­go­dnie ku­lał i cho­dził sku­lony, chro­niąc klej­noty, a to tylko z po­wodu jej po­pi­sów.

Nie wi­dział sie­bie przy niej w in­nej niż po­ła­ma­nej for­mie.

Ona jed­nak, choć miała jaja, to nimi nie my­ślała.

Zo­ba­czyła na wy­świe­tla­czu jego nu­mer i na­tych­miast się uśmiech­nęła do sie­bie. Z za­do­wo­le­niem, ale i nie­kła­maną zło­śli­wo­ścią.

Edzio, oczy­wi­ście tego nie wie­dząc, z drże­niem w gło­sie za­py­tał na­iw­nie:

– Cześć, co u cie­bie?

Pur­chawa prze­ana­li­zo­wała prze­kaz i od razu wie­działa, że skoro nie do­dał „Pur­chawy”, to chciał być grzeczny, a by­wał grzeczny, tylko kiedy cze­goś chciał. Po­tem po­my­ślała, że ni­gdy nie dzwo­nił to­wa­rzy­sko i bez przy­czyny, tak więc po­twier­dziła w my­ślach po­dej­rze­nie, że cze­goś od niej po­trze­buje, no i ostat­nie – ni­gdy nie dzwo­nił sam z sie­bie, a kiedy ją do­strzegł, prze­cho­dził na drugą stronę ulicy i cho­wał się w bra­mach, są­dząc, że ona tego nie wi­dzi, a skoro nie za­dzwo­nił sam, to ktoś mu ka­zał. Kto? Oczy­wi­ście Ada, sa­mo­zwań­cza sze­fowa GBŚ.

Za­nim Edzio zdą­żył zro­bić wdech, do wszyst­kiego do­ło­żyła jesz­cze ostat­nie wie­ści oraz kilka po­dej­rzeń i wy­pa­liła.

– A, cho­dzi ci o to mor­der­stwo w Za­jeź­dzie pod Sza­lo­nym Mni­chem? – za­py­tała, wpra­wia­jąc go w nie­małe osłu­pie­nie.

Obie strony tego układu były od sie­bie za­leżne i na so­bie ko­rzy­stały. Po pierw­sze po­li­cja mo­gła się wiele do­wie­dzieć z po­kąt­nych dzia­łań biura, bo nie dys­po­no­wała ta­kimi si­łami, jak trzeba. Do­dat­kowo de­tek­tywi z GBŚ znali się na pracy w po­li­cji i na pra­wie oraz na pro­ce­du­rach.

GBŚ nie miało ta­kich upraw­nień, ja­kich by chciało. Mu­siało więc jed­nak pod­po­rząd­ko­wy­wać się po­li­cji, co nie było ta­kie złe, bo strze­lać by­naj­mniej nie mieli ochoty.

– Jedź­cie tam! – po­wie­działa roz­ka­zu­ją­cym to­nem Pur­chawa, wpro­wa­dza­jąc Edzia w stan ta­kiego za­sko­cze­nia, że aż usiadł.

Pur­chawa wie­działa, że w ten spo­sób bę­dzie miała na miej­scu ko­goś ze swo­ich, a żad­nych in­nych swo­ich, tych służ­bo­wych, od­de­le­go­wać nie mo­gła, poza tym chciała so­bie pod­po­rząd­ko­wać Edzia, je­żeli nie jako męż­czy­znę, to choć jako pra­cow­nika.

I dać prztyczka w nos Adzie

– No ale...

– Nic nie wiem – od­po­wie­działa – Nic zu­peł­nie nie wiem. Babka, to zna­czy ko­bieta, na­wet nie stara, była za­mknięta w po­koju, drzwi za­sta­wione sto­sami ksią­żek, okna trzeba było wy­bi­jać, żeby wejść. Ta­ra­sowe. Nóż wbity w plecy. Głu­pota to­talna, to wszystko tak zro­bione, jakby miało su­ge­ro­wać sa­mo­bój­stwo, ale kto sam so­bie wbija nóż w plecy?! Co tam u was tak dziamga? – za­re­ago­wała na dzi­waczne po­szcze­ki­wa­nie psa typu wy­cior.

– Nic nie dziamga – ob­ru­szył się Edzio, bo dziam­ga­nie nie na­le­żało do sprawy. – No to ja­kie ma­cie... – Ja­kimś cu­dem nie był w sta­nie prze­bić się przez po­tok jej słów.

– Żad­nych – od­parła Pur­chawa po­śpiesz­nie – choć ta łapa... No wy­gląda to na in­ge­ren­cję sił nad­przy­ro­dzo­nych – do­dała jak naj­bar­dziej po­waż­nym gło­sem.

Pur­chawa po­cze­kała chwilę, aż Edzio po dru­giej stro­nie li­nii ska­mie­nieje ze zgrozy, bo była za­zwy­czaj osobą prak­tyczną i prag­ma­tyczną, po czym ro­ze­śmiała się, jakby chciała za­prze­czyć temu, co przed chwilą po­wie­działa.

Było to ce­lowe.

Te­raz z jed­nej strony nikt nie mógł jej po­są­dzić, że wie­rzy w siły nad­przy­ro­dzone, ale nikt nie mógł też jej za­rzu­cić, że nie uprze­dzała.

Taka gra po­zo­rów, która była jej po­trzebna dla jej wła­snych, nie­cnie pry­wat­nych ce­lów. No i je­żeli coś jest, choćby w ro­zu­mie­niu świad­ków, nad­przy­ro­dzone, to z pew­no­ścią ci świad­ko­wie, żeby się nie ośmie­szać, nie będą o tym roz­ma­wiać z po­li­cjan­tami, a z kimś ta­kim jak lu­dzie z GBŚ będą.

I z Melką, która jest sama tak nad­przy­ro­dzona, że bar­dziej nie trzeba.

Zresztą czy coś jest czy nie jest nad­przy­ro­dzone, czę­sto za­leży od punktu wi­dze­nia.

– Ja pier­dolę – jęk­nął Edzio i pró­bo­wał odło­żyć słu­chawkę. Tak jak ro­bił to kie­dyś jesz­cze w pracy, kiedy po­słu­gi­wali się te­le­fo­nami na tar­czę. I one miały wi­dełki. I on na te wi­dełki chciał tym te­le­fo­nem tra­fić. A że dzwo­nił przez ko­mórkę, to tą ko­mórką tra­fił do mi­ski z okła­dami i mo­krymi ścier­kami, któ­rymi wy­cie­rano Ko­ściu­chową. Na­prawdę mo­gło być go­rzej, obok stała ta druga mi­ska, do któ­rej zbie­rano to, co się z Ko­ściu­cho­wej wy­do­sta­wało.

– Czy ona to po­wie­działa? – za­py­tała Ada, która oczy­wi­ście roz­mowę sły­szała, bo te­le­fon był usta­wiony na gło­śność. Pur­chawa jako zwo­len­niczka tego typu po­my­słów nie mie­ściła im się w gło­wach.

Ada jed­nak w pew­nym sen­sie to ro­zu­miała. To zna­czy nie te siły nad­na­tu­ralne czy nad­przy­ro­dzone, ale to, co Pur­chawa chciała prze­ka­zać. Nie wie­dzą nic, dają im wolną rękę, sami nic nie zro­bią, ale jak coś się uda, bę­dzie to za­sługa po­li­cji, a jak nie to ge­ria­tryczni de­tek­tywi do­staną po du­pach.

Cał­ko­wi­cie to ak­cep­to­wała i wie­działa, że to nic nad­zwy­czaj­nego. Tak jest za­wsze. Te­raz na­wet się cie­szyła, bo Pur­chawa nie­jako pa­tro­no­wała ich uczest­nic­twu w tej spra­wie.

Zo­stali przez nią tam wy­słani. Po­bło­go­sła­wieni. Do­stali po­zwo­le­nie. To już było coś. Nie bę­dzie ko­niecz­no­ści wy­pie­ka­nia ton ła­pó­wek, przy­naj­mniej cza­sowo, żeby się cze­go­kol­wiek do­wie­dzieć.

Ko­ściu­chowa też sły­szała tę roz­mowę i coś so­bie kal­ku­lo­wała.

– Ja nie wiem, jak z tym wa­szym bar­te­rem, bo nie wiem, co wam mogę dać. Ja na­wet sadu nie mam – jęk­nęła.

– Ależ, pani Cze­siu, nic nie szko­dzi! – Edzio ele­gancko po­sta­rał się o zła­go­dze­nie jej wy­rzu­tów su­mie­nia, choć bar­ter lu­bił.

W jego ra­mach do­sta­wali prze­różne pro­dukty i bar­dzo to so­bie ce­nili, no ale sprawa była cie­kawa, więc mo­gli ją wziąć i bez tego. Już jej pra­gnęli.

– No ale mogę was za­kwa­te­ro­wać i wy­ży­wie­nie dam, to zna­czy ta moja przy­ja­ciółka da – stwier­dziła. – Prze­cież mu­si­cie gdzieś miesz­kać, do­jeż­dżać nie bę­dzie­cie. Trzy po­koje za­ła­twię. Pani z Melką, a fa­ceci po dwóch. Te­raz po tym mor­der­stwie to go­ści nie ma za bar­dzo, bo po­li­cja od­ra­dzała, po­tem będą, więc się od­kują.

– A pani?

– Ja we­zmę so­bie do po­koju tego dia­bła ta­smań­skiego. – Ko­ściu­chowa wska­zała na psa, co za­ła­twiło sprawę.

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki