Titanic zatonął dwa razy - Izabela Żukowska - ebook + książka

Titanic zatonął dwa razy ebook

Izabela Żukowska

0,0
38,40 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Porywający kryminał oparty na fascynującej i mało znanej historii z czasów II wojny światowej. Odkrywaniu zagadki kryminalnej towarzyszy poznawanie zaskakujących dowodów manii wielkości i szaleństwa władz III Rzeszy.

Wiosną 1942 roku w Gdyni, nazywanej przez Niemców Gotenhafen, pojawia się ekipa filmowa z Berlina, która ma zrealizować jeden z najbardziej szalonych pomysłów Josepha Goebbelsa. Statek „Cap Arcona”, cumujący w gdyńskim porcie, zostaje zamieniony w „Titanica”, a reżyser Herbert Selpin rozpoczyna zdjęcia do filmu o najsłynniejszej katastrofie morskiej.

Na planie filmu zjawiają się Melita, młoda Niemka zatrudniona w sopockim Kasino-Hotel, i jej przyjaciel Gustaw. Praca filmowców zostaje przerwana z powodu zabójstwa jednego z członków ekipy.

Izabela Żukowska – z wykształcenia muzykolog i socjolog, z zawodu dziennikarka muzyczna. Debiutowała kryminalną trylogią retro o gdańskim komisarzu Franzu Thiedtkem. Rodzinne Trójmiasto jest zawsze jednym z ważnych bohaterów jej książek. Prywatnie miłośniczka historii i właścicielka czterech kotów. Lubi muzykę Mozarta i przedwojenne szlagiery. Czas dzieli między Warszawę i Gdańsk.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 299

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Izabela Żukowska 2025

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

Ilustracja na okładce

Polycube/Freepik

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Renata Bubrowiecka

Korekta

Sylwia Kozak-Śmiech,

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8391-756-6

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

A co to jest zdrajca?

Ten, co przysięga i kłamie.

William Szekspir, Makbet

Prawa człowieka nie mają narodowości,

nie znają rasy ani płci, są wspólne dla wszystkich ludzi.

Dlatego trzeba wracać do haniebnych kart

z tej niedawnej historii, by się uwrażliwiać.

Człowiek ma tę przywarę,

że często dotyka go amnezja.

Paweł Adamowicz,

prezydent Gdańska w latach 1998–2019,

fragment przemówienia wygłoszonego

10 listopada 2018 roku w czasie wiecu

„Trójmiasto mówi »nie« faszyzmowi,

nacjonalizmowi, rasizmowi i antysemityzmowi”

PROLOG

Atak nastąpił zupełnie nieoczekiwanie. Kiedy dostał pierwszy cios, pomyślał, że ostrze tylko go drasnęło. Odepchnął napierający ciężar, usiłując jednocześnie dosięgnąć noża, którego ostrze błyszczało w nikłym świetle umieszczonej pod sufitem żarówki. Mocne uderzenie w podbrzusze omal go nie powaliło. Na szczęście korytarz był wąski, więc zatrzymał się na ścianie. Poczuł ostry ból w barku. To tu mięśnie napięły się gwałtownie, by złagodzić uderzenie. Podniósł głowę i zakaszlał. Po brodzie spłynęła mu krew. Wytarł ją dłonią, ale drobne krople i tak poznaczyły biały kołnierzyk koszuli, rozbryzgując się na sztywnym materiale niczym szalony wytwór wyobraźni malarza abstrakcjonisty. Odwrócił się. Nóż wciąż był gotowy do użycia.

Po kłótni w hotelowym barze, podczas której reżyser Selpin coraz agresywniej wyrzucał z siebie oskarżenia przeciwko niemieckiej armii, postanowił zamówić w pokoju natychmiastowe połączenie z Berlinem. To zaszło zdecydowanie za daleko, a Selpin, zamiast robić to, czego od niego oczekiwano, i doceniać opiekę, jaką otoczył go sam minister Goebbels, coraz więcej czasu poświęcał na bibki i coraz częściej narzekał na warunki, w jakich ekipa realizowała zdjęcia. Właśnie sięgał po klucz. Był zaledwie kilka metrów od swojego pokoju, gdy usłyszał, jak otwierają się drzwi do apartamentu, który we wrześniu trzydziestego dziewiątego zajmował sam Führer. To właśnie Kasino-Hotel przy plaży w Zoppot wybrano wtedy jako miejsce dość godne, by mógł się w nim zatrzymać, kiedy odwiedził miasto, które po dwóch haniebnych dekadach odłączenia od macierzy, jak w każdym przemówieniu podkreślał gauleiter Forster, wracało do Rzeszy.

Drzwi zostały otwarte od wewnątrz. Podszedł i pchnął je lekko. Nie stawiały oporu. Wszedł do środka. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Drzwi zatrzasnęły się za jego plecami, wokół zrobiło się ciemno, a jedno mocne uderzenie pozbawiło go tchu i sprawiło, że runął na podłogę. Łapiąc powietrze, próbował się podnieść, a wtedy usłyszał dźwięk przekręcanego włącznika i korytarz spowiło słabe światło. Widząc przed sobą znajomą twarz, zaczął się śmiać – cicho, sarkastycznie, jeśli śmiech w obliczu śmiertelnego ataku może osiągnąć taki poziom sarkazmu, by przykryć podszywający go strach. Nie pomógł tym sobie. Raczej rozsierdził napastnika. Błysnęło ostrze i poczuł krótki zdecydowany cios. Cios, który – wydawało mu się – nie przyniósł żadnych głębszych ran. Rzucił się przed siebie, usiłując dosięgnąć rękojeści, by potem jednym szybkim ruchem podciąć przeciwnikowi gardło tak, jak uczono go w czasie trwających w nieskończoność ćwiczeń. Ale czynności wpajane podczas treningów nie stały się instynktowne. W momencie zagrożenia działał zbyt chaotycznie, by przeciwstawić się rzeczywistemu niebezpieczeństwu.

Zaczęli się szamotać. Czuł, że jest silniejszy, ale ból niemal zwalał go z nóg. Wiedział, że nie ma czasu na wahanie. Odepchnął się od ściany i po raz kolejny rzucił przed siebie. Zamachnął się lewą ręką, bo prawa odmówiła mu posłuszeństwa. Zacisnął dłoń w pięść i wyrzucił ją w powietrze, mając nadzieję, że uda mu się trafić. Udało się. Niewiele widział, ale uderzył chyba w skroń, bo nóż upadł na podłogę.

Właśnie na to czekał. Rzucił się w jego stronę, ale chwytając drewnianą rękojeść, poczuł napierający ciężar. Nie bezwładny, ale ponownie wyrwany do walki, rozsierdzony, pełen determinacji. Upadł na podłogę, pozbawiony możliwości ruchu. I wtedy poczuł drugie cięcie. Nóż prześlizgnął się między żebrami i ostrze znalazło się w samym środku jego ciała.

Nie rozumiał, co się stało. Przecież trzymał nóż, udało mu się go odebrać, więc nie mógł otrzymać nim kolejnego ciosu. Dopiero po sekundzie dotarło do niego, że musiał być drugi nóż, ukryty, czekający na swoją kolej, przygotowany wcześniej, gdyby ten pierwszy nie spełnił swojego zadania. Być może nie był nawet do tego przeznaczony. Może miał tylko odwrócić uwagę od tego, co ostatecznie się stało. Ale to oznaczało, że atak był starannie przemyślany, opracowany w najmniejszych szczegółach.

Znowu zaczął się śmiać. Tym razem śmiał się z samego siebie, z własnego braku wiary w możliwości drugiego człowieka. Ale jak w niego wierzyć, jeśli wcześniej odebrało mu się człowieczeństwo?

Potem umilkł. Śmiech okazał się zbyt wyczerpujący.

Leżał na podłodze korytarza w apartamencie Führera i dotarło do niego, że jeśli nie otrzyma natychmiastowej pomocy, nigdy już o własnych siłach z tej podłogi nie wstanie. Czyż to nie przewrotne? Odejść w przedsionku do wielkich apartamentów tego, któremu oddało się własne sumienie? Grzebiąc nadzieję na własną wspaniałą przyszłość…

Gdy o tym myślał, jego ciało zaczął ogarniać coraz większy spokój. Ból barku minął. Pozostał tylko metaliczny posmak w ustach. Powieki zaczęły mu ciążyć, jakby nagle poczuł potrzebę natychmiastowego zapadnięcia w sen. Chyba został sam, bo wokół panowała cisza. Tylko z daleka docierały odgłosy muzyki – ostatnie dźwięki świata, który zaraz zniknie. Nim zamknął oczy, popatrzył jeszcze przed siebie. Pokój tonął w ciemnościach. Nad nim tliło się ciągle nikłe światło żarówki rozjaśniające korytarz, w którym za chwilę przyjdzie mu rozstać się z życiem. Tak idiotycznie. Dlaczego tego nie przewidział?

Ostatnie spojrzenie powędrowało na ciągnący się przed nim wzór wpleciony misternie w parkiet. Małe swastyki ułożone jedna za drugą wzdłuż ściany namnażały się niczym kręcąca się spirala hipnotyzera. Mówią, że gdy człowiek umiera, w jego głowie przewija się całe życie, wszystkie ważne chwile, ludzie, którzy mieli dla niego znaczenie, miejsca, które były istotne. Gdy jego powieki opadały, w tym jednym momencie, nim zamknął je ostatecznie, pojawiło się tylko jedno wspomnienie, za to tak wyraźne, jakby czas się cofnął i z podłogi w apartamencie na drugim piętrze Kasino-Hotel przeniósł go z powrotem do kwatery Führera w Berlinie, gdzie to wszystko się zaczęło. Choć wspomnienie trwało tylko sekundę, miał wrażenie, że realny świat, w którym leżał w powiększającej się wciąż kałuży krwi, zwolnił, niemal się zatrzymał, by mógł przypomnieć sobie i przeżyć jeszcze raz tamten moment.

Terkot aparatu projekcyjnego był tak wyraźny, jakby pokaz odbywał się w tym pustym korytarzu, w którym teraz leżał. A kiedy taśma w jego głowie się skończyła, zapadła cisza równie przeraźliwa jak wtedy, gdy kilka kroków przed nim siedział, zwrócony twarzą do białego już ekranu, sam Führer. Po projekcjach wódz lubił dyskutować o tym, co właśnie obejrzał. Jeśli kogoś na nie zapraszał, chciał wiedzieć, co jego gość myśli o filmie. Tym razem jednak, choć na sąsiednim fotelu siedział minister propagandy Goebbels, Führer nie odezwał się słowem. Nie ruszył się też z miejsca. Zapadł się w fotelu, ręce oparł na szerokich skórzanych podłokietnikach i nadal wpatrywał się w ekran.

Mężczyzna, który przez cały seans wprost do ucha tłumaczył mu na bieżąco zdania płynące z ekranu, wyprostował się i znieruchomiał na zwykłym drewnianym krześle. Wiedział, że dopóki Führer nie wstanie, nie powinien się ruszać. Nie ruszał się też Joseph Goebbels. Minister oświecenia i propagandy wydawał się zbyt mały na wielki fotel albo to fotel był dla niego za duży. Zapadłszy się w nim na początku projekcji, ledwie sięgał stopami podłogi. Teraz milczał, przyczajony, w oczekiwaniu na pierwsze słowa Führera, bo od nich zależało, czy film miał mu się spodobać, czy też miał okazać się niewart czasu mu poświęconego.

– Żydzi. – Führer wycedził to słowo, jakby przeciągał głoski między zębami. – Żydzi! – powtórzył głośniej i wstał z fotela.

Tłumacz drgnął, minister pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Wszędzie Żydzi! – krzyczał Führer. – Ten cały żydowski Hollywood! Sami Żydzi! Von Stroheim! Jaki on von? Syn żydowskiego kapelusznika! Bracia Warner, polscy Żydzi nie wiadomo skąd!

– Fritz Lang – podsunął usłużnie minister, który z autorem Metropolis miał swoje porachunki.

– Fritz Lang! – jak echo powtórzył Führer. – No właśnie! Zdegenerowany Żyd, który chciał prawdziwym Niemcom wciskać chorą sztukę! Sztukę... Sztukę? – Przemierzał nerwowo pokój. – To nie była żadna sztuka! To… to… nie wiem nawet, jak nazwać tę chorą wyobraźnię! I ten reżyser, no, ten… ten Żyd z Budapesztu! I ten austriacki Żyd od muzyki! Jeszcze żywił się naszą niemiecką kulturą w Hamburgu, zanim pojechał do Ameryki! I ta Kiesler!

– Teraz nazywa się Hedy Lamarr – podpowiedział minister.

– Jakkolwiek się nazywa, zawsze będzie miała żydowską krew! – zaryczał Führer, aż tłumacz odchylił się lekko niczym rażony siłą słów wodza.

Führer podszedł do stojącego po drugiej stronie wielkiego gabinetu biurka, pochylił się nad nim i podparł rękami.

– Powiem ci, co zrobimy! Pokażemy tym Żydom z Hollywood, jak się robi prawdziwe aryjskie filmy! – oświadczył dobitnie, a każde słowo podkreślił uderzeniem pięścią w blat biurka. – Pokażemy czystość naszych idei, wartości niemieckiego narodu!

Wyglądało na to, że nie może zapanować nad własnym ciałem, które wobec emocji go ogarniających musiało być w ciągłym ruchu. Okrążył biurko i przemierzył szybko gabinet.

– Sprawimy, że to nasze studia w Babelsbergu staną się najważniejszym miejscem w świecie filmu! Nie tylko podbijemy Europę, ale zniszczymy Hollywood! Pokażemy, co naprawdę warte jest nasze germańskie kino! A kto tego dokona? – obniżył głos i spojrzał na ministra stalowym wzrokiem. Potem podszedł do fotela, w którym minister jak kukiełka podskakiwał w rytm jego słów. – My, doktorku! My! – Oparłszy dłonie na podłokietnikach fotela ministra, pochylił się nad nim i znowu wybrał krzyk, choć teraz jego twarz przybrała radosny wyraz: – Ty i ja! Ja i ty!

Minister miał ochotę zaklaskać, ale przypomniał sobie, że nie są w gabinecie Führera sami. Odwrócił się i powiedział:

– Ty możesz zostać, Kurt. Ale ty wynocha!

Kiedy speszony tłumacz zamknął za sobą cicho masywne drzwi, minister poderwał się z fotela i dołączył do swego wodza, a ten kopał teraz z impetem mahoniowe krzesła, które z hukiem upadały na wypolerowaną podłogę.

– Zniszczymy ten żydowski Hollywood! To żydowskie schronienie! Nie uciekniecie przede mną, żydowskie szczury! – ryczał z wyraźną przyjemnością.

Pomyślał wtedy, że nie widział u Führera takiego przypływu potężnej energii od czasu, gdy jako członek ochrony podróżował z nim po całym kraju. To było wiele lat temu, w tysiąc dziewięćset trzydziestym drugim, gdy wódz walczył o zwycięstwo w wyborach. To pozwalało myśleć z nadzieją o sukcesie w bitwie o Anglię i walce z tym przemądrzałym grubasem z Londynu. W trzydziestym drugim przecież wygrali.

– Rycz, morski lwie1! – zawołał tymczasem minister, choć Führer w swojej furii chyba go nie usłyszał.

„Rycz, morski lwie” – to były ostatnie słowa, które wybrzmiały w jego głowie, gdy teraz leżał na podłodze w ciągle remontowanym apartamencie Hitlera na drugim piętrze Kasino-Hotel w Zoppot. Pomyślał, że to przecież niemożliwe, by to było już wszystko. Że tak się skończy to, co wtedy w gabinecie Hitlera się zaczęło. I miało być prostym zadaniem.

– Nie mogę sobie pozwolić na jakikolwiek skandal na planie tego filmu – wyjaśniał Goebbels, gdy wezwał go do siebie kilka dni później. – Ten reżyser zapisał się co prawda do NSDAP już w trzydziestym trzecim, ale nie jestem pewien, czy zrobił to z powodów ideologicznych, czy… jak to powiedzieć… dla kariery. Nie jest do końca pewny światopoglądowo, ale to Aryjczyk i ma doświadczenie w robieniu zdjęć pod wodą. Właśnie kończy w Monachium film o konstruktorze łodzi podwodnych. Mają tam taki wielki basen do morskich zdjęć.

Skinął głową, choć nie interesowało go, jak powstają filmy. Nie miał czasu na kino, chyba że oglądał je służbowo jako adiutant ministra.

– Chcę, żebyś miał na niego oko. I na wszystko, co dzieje się na planie. Rozumiemy się, prawda?

Tak, to miało być proste zadanie. A teraz leżał na cholernej podłodze w tym przeklętym hotelu i próbował się poruszyć, doczołgać do drzwi, które prowadziły do świata, na korytarz, gdzie ktoś mógłby go uratować...

Ale właśnie zgasła żarówka i nie miał już siły na nic więcej. Zostały tylko te małe swastyki, które właściciel Kasino-Hotel Willy Kuschel na chwałę Trzeciej Rzeszy i jej wodza kazał wtopić w parkiet.

1 Operacja „Lew Morski” – plan inwazji na Wielką Brytanię z 1940 roku.

ROZDZIAŁ 1

Melita Jung nie lubiła wieczornej zmiany, ale kilka razy w miesiącu musiała ją wziąć, zwłaszcza że w hotelu ciągle brakowało personelu i trudno było znaleźć kogoś, kto mógłby zamienić się z nią na dyżury. Zamiast spać, prasowała więc koszule i pastowała buty. Te w ostatnich latach można było podzielić na dwie grupy – buty z cholewami, w których przyjeżdżali do hotelu oficerowie, i lakierki, w których pokazywali się, zrzuciwszy mundury na czas urlopu w kurorcie nad Bałtykiem. W hotelu było też wiele miejsc, które należało sprzątać nocą, bo pokojówki miały być niewidzialne – właściciel dbał, by gościom oszczędzić widoku polerowania poręczy i zmywania podłóg. Gdy zamykano restaurację, pojawiały się uzbrojone w wiadra i szmaty pokojowe, które każdej nocy szorowały i pucowały to, co w ciągu dnia poplamiono i zabłocono. W końcu Kasino-Hotel był najlepszy w mieście, a jego renoma wykraczała daleko poza Zoppot czy Danzig.

Minęła już północ. Z baru ciągle dochodziły głosy filmowców z Berlina. Mieli w zwyczaju zbierać się tam każdego wieczoru i omawiać to, co wydarzyło się na planie w Gotenhafen. Na ich pójście do pokoi obsługa nie musiała czekać – stali się niemal rezydentami. Z gramofonu dobiegał głos Zarah Leander, a któryś z berlińczyków śpiewał razem z nim. Wcześniej słychać było krzyki, jakby filmowcy się pokłócili, ale teraz gwar nieco przycichł, choć raz po raz ktoś wybuchał śmiechem albo wykrzykiwał pojedyncze słowa.

Wieczorami Melita pracowała wolniej, choć czułaby się urażona, gdyby ktoś zarzucił jej, że gorzej. Po prostu nie wkładała tyle energii w polerowanie balustrad, czyszczenie drewnianych podłóg na korytarzach i mycie okien w restauracji, a właśnie to należało do obowiązków pokojowych pracujących na nocnej zmianie. Zresztą czynności te trzeba było powtarzać w kółko, bo podłogi w ogólnie dostępnych częściach brudziły się znacznie szybciej, a mosiężne klamki wymagały ciągłego polerowania, gdyż ślady dłoni gości odciskały się na nich wyraźnie po każdym dotknięciu. Poza tym praca pokojówki nie była szczytem marzeń Melity, ale trwała wojna i nie można było wybrzydzać.

Teraz Melita szła niespiesznym krokiem, by zamknąć okno na końcu korytarza na drugim piętrze. Jej myśli błądziły gdzieś po Gotenhafen, gdzie kręcono film o tragedii „Titanica”. Zastanawiała się, jak dołączyć do ekipy, by wyjechać z nią do Berlina, kiedy zdjęcia się skończą. Zawsze lubiła kino i oto szansa na wejście do tego niedostępnego świata spadła jej z nieba. Wiedziała już, jaka była najprostsza droga do tego, by spełnić swoje marzenia, ale nie chciała iść śladem Klary. Romans? Właściwie nawet nie romans, może jedna lub kilka wizyt u reżysera czy kogoś równie ważnego. Nie, na myśl o tym czuła mdłości.

Pogrążona w rozmyślaniach omal nie zauważyła, że drzwi do pokoju dwieście pięćdziesiąt dwa są uchylone. O tym, co się za nimi znajduje, krążyły legendy, bo od czasu, gdy mieszkał tu sam Führer, prawie nikt z pracowników nie widział wnętrza apartamentu. Upewniła się, że nikt jej nie obserwuje, odstawiła szczotkę i wiadro i podeszła bliżej. Pchnęła drzwi, ale coś je od wewnątrz blokowało. Spróbowała jeszcze raz.

– Halo?

Zapukała cicho, ale nie dostała odpowiedzi. Pchnęła mocniej drzwi i wcisnęła się do środka.

Jej krzyk nie dotarł do uszu bawiących się w barze, zagłuszony gwarem ich rozmów i śpiewem Leander, ale usłyszały go pokojówki pracujące w pobliżu. Przybiegły pod numer dwieście pięćdziesiąt dwa i przerażone zawodzeniem dochodzącym z jego wnętrza, zaczęły wołać portiera. Ich podniesione głosy, gdy wychylając się przez balustradę, wzywały pomocy, obudziły gości zajmujących pokoje na wszystkich piętrach. W drzwiach zaczęły pojawiać się zaspane twarze, a na korytarze wychodzili mężczyźni w szlafrokach, którzy mniej lub bardziej wzburzeni, domagali się wyjaśnień. Kiedy na drugim piętrze zjawił się zasapany portier, zaczął ich uspokajać, a gdy większość gości wróciła do siebie, fuknął na pokojówki, niezadowolony z zamieszania, które wywołały. Kobiety jedna przez drugą wyjaśniały, co zaszło. Mężczyzna, słuchając ich, pobladł, a potem bez słowa podszedł do uchylonych drzwi, pchnął je, ale nie ustąpiły. Z trudem przecisnął się do środka i omal nie przewrócił, potykając się o nogi leżącego na podłodze mężczyzny. Obok klęczała Melita Jung. Jej służbowy fartuszek uwalany był krwią. Dziewczyna próbowała ocucić mężczyznę, potrząsając nim i klepiąc po twarzy. Wiedziała, kim był, bo powtarzała w kółko:

– Kurt! Obudź się, Kurt!

Portier przyłożył dłoń do tętnicy mężczyzny, ale potwierdził tylko to, o czym pomyślał, gdy zobaczył ciało leżące w kałuży lepkiej krwi. Mężczyzna nie żył.

– Melita, Melita! Coś ty zrobiła?

Próbował podnieść pokojówkę z podłogi i odciągnąć od zwłok, ale dziewczyna spojrzała na niego bez zrozumienia, po czym zaczęła się wyrywać.

– To nie ja! Ja go tylko znalazłam! Już tu leżał! Ja tylko… drzwi były otwarte! – tłumaczyła nieskładnie.

Portier przywołał jedną z pokojówek. Gdy zajrzała do środka, z przerażeniem zakryła usta.

– Proszę ją stąd zabrać – polecił, wskazując Melitę.

ROZDZIAŁ 2

Portier, stojąc w progu baru, próbował odnaleźć reżysera. Nieboszczyk bowiem należał do ekipy filmowej. Ale reżysera nie było. Nie było też jego przyjaciela scenarzysty, którego nazwiska wciąż nie mógł zapamiętać.

– Czy coś się stało? – usłyszał.

Obok stał szczupły blondyn z wysokimi zakolami, elegancki i uprzejmy, choć trochę zdystansowany, w którym podkochiwały się pokojówki. Nazywał się Hans Nielsen i był jedną z gwiazd w ekipie.

– Pan pozwoli ze mną – odpowiedział portier, wycofując się z baru.

– Powie mi pan, o co chodzi? – Nielsen wydawał się lekko poirytowany. – Jest późno.

Spojrzał na zegarek.

– Tak, proszę pana. Jeden z członków państwa ekipy… – Mężczyzna zastanawiał się, jakich słów użyć.

– Słucham? – ponaglił aktor.

– Obawiam się, że jest martwy.

– Co takiego? Kto? Selpin?

– Nie, proszę pana, nie, nie. To nie jest pan reżyser Selpin. Na pewno nie – zapewnił portier. – To jeden z członków ekipy. Nie wiem teraz, jak się nazywał, ale na imię miał chyba Kurt.

– Kurt?

Nielsen wyglądał, jakby w myślach próbował powiązać imię z człowiekiem. Po krótkiej chwili sobie przypomniał.

– Kurt Bode? Chryste Panie! – jęknął. – Niech mnie pan do niego zaprowadzi.

Trzy kwadranse później na podjeździe Kasino-Hotel zatrzymało się czarne auto, z którego wysiadło dwóch ubranych po cywilnemu mężczyzn. Obydwaj mieli na piersiach tabliczki z napisem „Kriminalpolizei”, by nikt nie miał wątpliwości, kim są i po co zjawili się tu o tak późnej porze.

– Kriminalkommissar Hans Wegener – rzucił starszy, gdy portier witał ich przy głównym wejściu.

Mężczyzna był wysoki i szczupły i wyglądał, jakby wbrew jego woli wywleczono go właśnie z łóżka. Co zresztą było prawdą. Pod szyją rozpięta koszula, zmierzwione jasne włosy i zapuchnięte oczy. W policji był legendą. Mówiono, że zna samego Göringa.

– Otto Meinl, policja kryminalna.

Młodszy wszedł za nim. Miał sprężysty krok i bystre spojrzenie, ale z pewnością był niższej szarży.

– Gdzie jest ciało? – zapytał Wegener, spoglądając w górę, gdzie otwarta przestrzeń wokół okrągłej klatki schodowej sięgała aż trzeciego piętra.

Portier wskazał schody. Wspięli się za nim na drugie piętro. Na korytarzu w pobliżu pokoju dwieście pięćdziesiąt dwa stało kilku mężczyzn z ekipy filmowej. Palili papierosy, których zapach czuć było już na dole. Z boku zbiły się pokojówki. Jedną z nich, płaczącą i w poplamionym krwią ubraniu, obejmował młody chłopak, próbując ją uspokoić. Drzwi do apartamentu pilnowało dwóch nieco zagubionych funkcjonariuszy szupo2, którzy dotarli na miejsce pierwsi.

– Kto znalazł ciało? – zapytał Wegener.

Portier wskazał zapłakaną pokojówkę.

– Panna Jung, nasza pracownica – powiedział. – A ja znalaz­łem ją. Jak próbowała ratować nieboszczyka – dodał szybko.

– Można wszystkich zabrać stąd w jakieś jedno miejsce? – zapytał Wegener.

– Oczywiście, do baru. Reszta ekipy filmowej, do której należał ten nieszczęśnik, już tam jest.

– Proszę jednak nie mieszać pracowników z gośćmi.

– Oczywiście, personel ulokujemy w kuchni, filmowców w barze.

– W hotelu są tylko filmowcy?

– Nie, mamy prawie pełne obłożenie.

– To gdzie są pozostali goście?

– W swoich pokojach. Jest środek nocy.

– Dobrze. Proszę zabezpieczyć wszystkie wyjścia z hotelu. Nikt nie może stąd wyjść, dopóki na to nie pozwolę.

– Oczywiście, Herr Kriminalkommissar.

– Meinl, idź z nimi – rozkazał Wegener podwładnemu – a ja się rozejrzę tutaj.

Młodszy policjant z pomocą portiera skierował zgromadzonych na korytarzu w stronę schodów. W tym czasie Wegener minął szupowców i wszedł do apartamentu dwieście pięćdziesiąt dwa.

2 Schupo, Schutzpolizei – formacja wchodząca w skład policji porządkowej, działająca w miastach i miasteczkach liczących powyżej pięciu tysięcy mieszkańców.

ROZDZIAŁ 3

Gdy do baru w Kasino-Hotel wszedł jego właściciel Willy Kuschel, toczące się tu wcześniej dyskusje natychmiast ucichły. Tylko spod okna, z którego w ciągu dnia widać było plażę i molo, dochodził głos wyraźnie pijanego mężczyzny.

– Mówię wam, niemiecka armia nie wygra tej wojny! – bełkotał. – Co to za dyscyplina? Gdzie nasza dawna pruska armia? Zerlett, powiedz im! Ty wiesz! Mów! Jak walczyłeś w Wielkiej Wojnie?

– Niech go ktoś uciszy – jęknęła ciemnowłosa kobieta w eleganckiej sukni z gładkiego atłasu. Na jej idealnej twarzy o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych i podkreślonych czerwoną szminką ustach widać było zmęczenie. – Nie rozumiem, po co Zerlett znowu go tutaj przyprowadził – zwróciła się teatralnym szeptem do siedzącego obok mężczyzny.

Zegar na ścianie wskazywał drugą w nocy.

– Drodzy państwo, proszę jeszcze o trochę cierpliwości. – Kuschel uniósł obie ręce, starając się w ten sposób uspokoić zebranych. – Zaraz przyjdą tu panowie policjanci, którzy chcieliby z państwem porozmawiać. To naprawdę smutne, co wydarzyło się w moim hotelu, ale teraz najważniejsze jest, żebyśmy nie przeszkadzali naszej policji.

– Ktoś w końcu załatwił tego skurwiela! – Spod okna doszedł pijacki śmiech.

W barze zapadła cisza. Mężczyzna o gładko zaczesanych ­jasnych włosach, skryty mimo pory za ciemnymi okularami, uniósł kieliszek z wódką niczym do toastu, po czym szybko go wypił i z impetem roztrzaskał szkło o podłogę.

– Zerlett, zrób z nim coś – wycedził cicho poirytowany Nielsen.

Chudy mężczyzna o wyglądzie pozbawionego sukcesów zawodowych agenta ubezpieczeniowego wstał i podszedł do pijanego. Szkło zachrzęściło pod jego podeszwami.

– Herbert, uspokój się.

– Zerlett, mój przyjaciel Zerlett!

Pijany mężczyzna przyjrzał mu się, poważniejąc, a potem wybuchnął śmiechem.

– Gówniany weteran z gównianym Krzyżem Żelaznym!

Zerlett zesztywniał. Jego twarz poczerwieniała. Puścił pijanego i usiadł w przeciwległym kącie baru.

– Z tego będą tylko kłopoty – odezwała się kobieta w eleganckiej sukni. – Najlepiej zabierzcie go do pokoju. Panno Klaro, niech się pani nim zajmie! – rzuciła w stronę dziewczyny przy barze, która poderwała się z miejsca i podbiegła do pijanego.

Willy Kuschel obserwował całą scenę skonsternowany. Otarł czoło chustką i schował ją do kieszeni marynarki.

– Proszę państwa, proszę się stąd nigdzie nie oddalać. Jak mówiłem przed chwilą, panowie policjanci chcą z państwem porozmawiać. Zaraz tu przyjdą – próbował zapanować nad sytuacją, ale wydawało się, że teraz nikt go nie słucha.

– Charlotte ma rację – odezwał się korpulentny starszy mężczyzna.

Wstał i dołączył do dziewczyny, która bezskutecznie próbowała uspokoić Herberta.

– O! Wernicke! – ucieszył się pijany. – Ty też brałeś udział w Wielkiej Wojnie! Powiedz, że mam rację! Dzisiejsze wojsko niemieckie to chłam! Gówniana armia!

Wernicke tak zdecydowanie podniósł pijanego, że spadły mu okulary. Herbert skrzywił się, oślepiony światłem żarówek. Klara pospiesznie schyliła się po okulary i próbowała wsunąć je Herbertowi z powrotem na nos, ale ten odganiał się od niej jak od namolnej muchy, co go zresztą bardzo bawiło. Tymczasem obok Kuschela stanął portier i cicho powiedział coś szefowi do ucha. Nim się odsunął, za jego plecami pojawili się dwaj mężczyźni. Byli ubrani po cywilnemu, ale ci, którzy znajdowali się bliżej, od razu zauważyli odznaki Gestapo. W barze nastąpiła konsternacja.

– Nikt się stąd nie rusza! – zakomenderował jeden z nich.

– Ale nasz reżyser jest po ciężkim dniu pracy – zaoponowała Charlotte. – Jest późno. Powinien się przespać, żebyśmy mogli jutro wrócić na plan. Panowie wiedzą oczywiście, że przyjechaliśmy do Zoppot, żeby zrealizować film o tragedii „Titanica”.

Gestapowiec przyjrzał się jej zdziwiony.

– Na wyraźne życzenie Herr Goebbelsa – dorzucił Zerlett.

– Na wyraźne życzenie Herr Goebbelsa – przedrzeźniał go pijany Herbert.

– To jest wasz reżyser? – Gestapowiec wskazał na niego.

Herbert uśmiechnął się i przyłożył palce do czoła, udając, że salutuje.

– Tak jest!

– Tak, to jest reżyser Herbert Selpin – potwierdził Wernicke. – To jest scenarzysta Walter Zerlett-Olfenius. – Wskazał na chudego agenta. – To jest sekretarka planu panna Klara Hoffman – przedstawił dziewczynę. – Ja jestem Otto Wernicke i gram kapitana „Titanica”, a to nasza gwiazda Charlotte Thiele – zakończył prezentację, wskazując na kobietę w eleganckiej sukni. – Jedna z naszych gwiazd – poprawił się zaraz. – Pozostali są tutaj z nami, ale wybaczą panowie, nie przedstawię teraz wszystkich, bo, jak panowie widzą, Herbert naprawdę musi się już położyć.

Oficer Gestapo się zawahał.

– Dobrze – odezwał się po chwili mniej oficjalnym tonem. – Możecie odstawić reżysera do pokoju. I tak nie będziemy mogli go w takim stanie przesłuchać.

Potem kiwnął w stronę portiera, by poszedł za nim do pokoju dwieście pięćdziesiąt dwa. Willy Kuschel podążył za nimi, po drodze się przedstawiając.

Gestapowcy weszli zdecydowanym krokiem po schodach, a Kuschel ledwie mógł za nimi nadążyć. Kiedy znaleźli się na drugim piętrze, sapał ze zmęczenia i znowu sięgnął po chustkę, którą otarł mokre czoło.

Oficer podszedł do drzwi apartamentu. Szupowiec, który stał przed nimi, przesunął się na widok jego munduru. Mężczyzna zdecydowanym ruchem popchnął drzwi, ale te napotkały opór i uchyliły się tylko nieznacznie. Jak wszyscy wcisnął się więc do środka przez wąską szparę.

– Obersturmführer SS Klaus Lange – oświadczył, gdy znalazł się w środku.

Otto Meinl przerwał fotografowanie zwłok. Nie zdążył się przedstawić, gdy z wnętrza apartamentu nadszedł Hans Wegener.

– Lange! Co ty tu robisz o tak wczesnej porze? – zapytał z udawanym zdziwieniem. – Ach, tak! Zapomniałem, że Gestapo nigdy nie śpi.

– Kriminalkommissar Hans Wegener... – Lange się skrzywił. – Przyjechaliśmy tu przejąć śledztwo. Zamordowany był oficerem Gestapo w Berlinie.

– Tak, już zdążyłem się tego dowiedzieć, ale na razie nie mamy podstaw, by twierdzić, że morderstwo miało podtekst polityczny – zaoponował Wegener. – Nie widzę powodu, dla którego zwykłe śledztwo kryminalne miałoby być prowadzone przez Tajną Policję Państwową, Lange.

Oficer się zmieszał.

– Kurt Bode był zaufanym człowiekiem samego ministra ­Goebbelsa – odezwał się po chwili.

– Czy to znaczy, że nie mogła zamordować go jakaś zawiedziona, porzucona kobieta? – zapytał kpiąco Wegener.

– I ta zawiedziona, porzucona kobieta wybrałaby sobie akurat ten pokój? – zdenerwował się Lange.

– Tak, ten nieużywany, remontowany pokój. Daj spokój, Lange! Czy może mam zgłosić mojemu przyjacielowi z  Jagdgeschwader Jeden3, że oficerowie policji, którą stworzył, przeszkadzają w pracy starej dobrej Kripo?

Obersturmführer Klaus Lange znalazł się w gdańskim oddziale Gestapo dopiero przed rokiem, ale znał już dobrze komisarza Hansa Wegenera i legendę, która mu towarzyszyła od czasu, gdy w Wielkiej Wojnie walczył pod dowództwem samego Czerwonego Barona Manfreda von Richthofena. Słyszał też o jego znajomości z Hermannem Göringiem, choć mówiono, że Wegener nigdy jej nie wykorzystywał.

– Zgłoszę to moim przełożonym – próbował zachować resztki oficerskiego honoru.

– Obiecuję ci, Lange – wycedził Wegener, który nigdy nie przepadał za Gestapo – że jeśli tylko okaże się, że to była zbrodnia polityczna, natychmiast oddamy wam sprawę. A teraz nie przeszkadzaj nam w pracy. Bardzo proszę.

Lange niemal zadławił się własną złością, ale postanowił wycofać się bez słowa. Minął młodego Meinla, który był świadkiem całego zajścia, a potem ciało Kurta Bodego i wyszedł z pokoju dwieście pięćdziesiąt dwa, w drzwiach zderzając się z lekarzem, znanym w Danzig doktorem Tischlerem.

– Herr Obersturmführer. – Doktor ukłonił się, przyciskając do piersi kapelusz.

W odpowiedzi Klaus Lange skinął tylko głową i skierował się w stronę schodów. Jego asystent Oberscharführer Eckardt podążył za nim.

– Panowie z Gestapo coś nie w humorze – odezwał się Tischler, wchodząc do pokoju, gdzie tymczasem Otto Meinl wrócił do fotografowania zwłok.

– Dzień dobry, doktorze. – Wegener uśmiechnął się, ignorując uwagę o Gestapo.

– Co my tu mamy?

Lekarz odstawił torbę, zawinął rękawy płóciennej marynarki i pochylił się nad ciałem.

– Rany kłute. Ktoś załatwił go nożem. Ale się bronił. Liczne otarcia, kilka ran wyglądających tak, jakby tamten chciał go ugodzić, ale tylko drasnął – mamrotał pod nosem.

– Dawno zmarł?

– Jakieś dwie, ale nie więcej niż trzy godziny temu. Dopiero zaczęły mu tężeć mięśnie małe. Dokładniej odpowiem po sekcji.

Lekarz wstał z kolan, sięgnął do torby po butelkę spirytusu, wylał sobie jego sporą ilość na dłonie, a kiedy wtarł go w skórę, ściągnął rękawy marynarki i poprawił włosy, które opadły mu na czoło.

– Wiemy, kto to jest?

– Przyjechał do Zoppot z ekipą, która kręci tutaj film o „Titanicu”.

– Teraz? – zdziwił się doktor Tischler. – Kiedy mamy wojnę?

Wegener wzruszył ramionami.

– Podobno Führer lubi filmy – powiedział.

Lekarz pokiwał głową.

– Czekam na tę gwiazdę w prosektorium. Po sekcji będę mógł powiedzieć więcej, ale podejrzewam, że ostrze przebiło serce i inne narządy wewnętrzne, co spowodowało wewnętrzny krwotok. Ktoś musiał być bardzo zdeterminowany, bo wyraźnie widać ślady walki.

Doktor zamknął torbę lekarską i się wyprostował.

– Moi chłopcy zaraz tu będą. Jak tylko go do mnie przywiozą, zabiorę się do sekcji.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

3 Jagdgeschwader 1 – wyspecjalizowana niemiecka jednostka lotnicza z okresu I wojny światowej, której ostatnim dowódcą był Hermann Göring.

Spis treści

PROLOG

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ 3

Punkty orientacyjne

Okładka