Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
41 osób interesuje się tą książką
Pięć dziewczyn, cztery historie, jeden wielki sekret.
Odina Bianchi wie, że pewne sekrety powinny pozostać w ukryciu. Romans z Noahem – przystojnym i niebezpiecznie czarującym bratem jej najlepszej przyjaciółki Avery – nigdy nie miał wyjść na jaw. Choć chłopak daje jej nadzieję na coś więcej, Odina wciąż ma w pamięci nieudany związek z mężczyzną, który jest ojcem jej synka. Dobrze wie, że gdyby złamała serce Noaha, Avery nigdy by jej tego nie wybaczyła.
Ale romans to niejedyny sekret, który ciąży jej coraz mocniej. Odina wie znacznie więcej o zniknięciu swojej dawnej przyjaciółki Josie, niż przyznaje. A im więcej czasu spędza z Noahem i Avery, tym trudniej jest jej ukryć prawdę…
Czy zaryzykuje wszystko dla miłości, czy dalej będzie uciekać przed prawdą? Czy przyjaciółki zbliżą się do prawdy i odkryją, co stało się z Josie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 458
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Maeksa, mojego chłopca
We are so lightly here
It is in love that we are made,
in love we disappear
Leonard Cohen, Boogie Street
Dziesięć lat wcześniej
W mroku niewyraźnie zarysowała się ciemna sylwetka latarni morskiej. Stała tam jak ponury olbrzym, który już tylko dla pozoru strzegł zatoki. Była nieczynna – jej światło dawno zgasło. Odwróciłam wzrok od groźnych konturów, za sobą miałam morze. Spojrzałam w górę na piaszczystą ścieżkę, która mnie tutaj przyprowadziła. Było tak ciemno, że nawet światło księżyca nie zdołało oświetlić drogi. Co najwyżej mogłabym dostrzec światła samochodu. Jak Josie zamierzała tutaj dotrzeć? Czy przywiezie ją jeden z jej ochroniarzy?
Za pięć dziesiąta.
Byłam pewna, że znajdziemy jakieś rozwiązanie. Na sto procent. Byłyśmy przyjaciółkami. Mogła mi zaufać. Ale gdzie się podziała? Wokół panowała tylko złowroga cisza.
Dwa moskity ukąsiły mnie w ramię. Po Josie nie było jednak ani śladu.
Włączyłam latarkę w telefonie, ale i tak wszystko ginęło w ciemnościach. Każdy najcichszy odgłos, każdy najmniejszy szelest, który przerywał ciszę, przyprawiał mnie o dreszcze.
– Josie, to ty?
Brak odpowiedzi.
Pięć po dziesiątej.
Zastanawiałam się, czy Josie przychodziła zawsze punktualnie, czy raczej się spóźniała? Nie mogłam sobie tego przypomnieć.
Dziesięć po dziesiątej.
Na moim czole pojawiły się kropelki potu. Było zupełnie cicho. Jedynie fale głucho uderzały o brzeg.
Piętnaście po dziesiątej.
Trzecie ukąszenie na drugim ramieniu i cholernie złe przeczucie. Czy coś ją zatrzymało? Jeszcze raz spojrzałam na ekran telefonu, tak jakbym nie robiła tego co minutę. Żadnego połączenia i żadnej wiadomości od Josie. Tylko SMS od mojego brata.
Jesteś w domu???
Szybko mu odpisuję:
Tak, leżę w łóżku. Daj mi spać.
Dwadzieścia po dziesiątej.
Prawie marzyłam o tym, żeby podeszła od tyłu, położyła dłoń na moim ramieniu i mnie przestraszyła. Ona głośno by się zaśmiała, a ja bym zaklęła.
Wybrałam numer Josie. Włączyła się poczta głosowa. W miejscu ukąszeń zaczęła mnie swędzić ręka. Chciałam już stąd iść. Miałam zimne ramiona, a do wilgotnego od potu czoła przykleiły się mi kosmyki włosów. Przypomniałam sobie o zielonych pasemkach Josie, o kolczykach Avery w kształcie kół. Byłam zła na samą siebie.
Dlaczego im o niczym nie powiedziałam? Powinnyśmy przyjechać tutaj razem albo poszukać Josie. Na pewno jeszcze tutaj przyjdzie. Jestem tego pewna.
Przyszła jakaś wiadomość, a ja aż podskoczyłam.
Andrea:
Josie zaginęła! Wiedziałaś o tym? Zaczęły się poszukiwania.
Usunęłam SMS-a. Nie odpowiedziałam. Co miałam powiedzieć? Tak, taki był plan, miałam czekać na nią przy latarni…
Jedenasta godzina, ale Josie nadal się nie pojawiła.
Flagi przed komisariatem policji w Charleston zwisają zupełnie nieruchomo. Zastygły jak papierowe chorągiewki na urodzinowym torcie. Holden Kaine, policjant o ciemnych kręconych włosach, ze zmęczonym wyrazem twarzy opiera się o swój błyszczący motocykl służbowy i uprzejmie odpowiada na nasze powitanie. Też mieszka na Harbour Bridge. Znamy się jeszcze ze szkoły. Trudno jest mi sobie wyobrazić, jak w takim upale może jeszcze nosić kask. Na dodatek ma na sobie mundur, który w tej tropikalnej temperaturze przypomina szczelnie zawinięty kaftan bezpieczeństwa.
Od pół godziny czekamy przed komisariatem na Isabellę. Ani matka Isy, ani Avery, ani ja nie możemy spokojnie wysiedzieć na stojącej w cieniu ławce. Cały czas chodzimy w jedną i drugą stronę, spoglądając na wejście do komisariatu. Holden Kaine obserwuje nas uważnym wzrokiem.
Wreszcie pojawia się Isa. Energicznym krokiem wychodzi z City Hall i idzie prosto w naszym kierunku. Jej spojrzenie szuka mojego spojrzenia, po czym na jej twarzy pojawia się nieśmiały uśmiech, który jest jak objęcie kogoś ramionami. Odwzajemniam go. Robię to nie bez powodu. Isa w końcu się przełamała i złożyła doniesienie na mężczyznę, który ją skrzywdził.
Wreszcie stawiła czoła duchom przeszłości i jestem przekonana, że jej rany z czasem się zagoją.
– Iso, jestem z ciebie niesamowicie dumna – mówię, gdy staje przed nami.
Chociaż nigdy nie wymaże z pamięci tamtego strasznego dnia, w którym znany reżyser, Wellington, wykorzystał seksualnie ją i Josie, to i tak w pewnym sensie może zamknąć ten rozdział. Zamienić to zdarzenie we wspomnienie, które nie będzie jej towarzyszyło na każdym kroku.
– Teraz znajdziemy Josie – oznajmia głośno Isa, wywołując w nas zdumienie.
Jej matka szuka naszego wzroku. Avery otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko je zamyka.
– Teraz jestem pewna, że ona żyje! – oświadcza Isa i bierze Avery pod rękę. – Odino, miałaś rację. Musimy jej poszukać. Nie możemy się poddawać.
Słowa Isy działają na mnie jak hamulec bezpieczeństwa. Czuję, że w jednej chwili wszystko nieruchomieje. Szczerze się cieszę z jej odwagi, ale czai się też we mnie coś więcej. Ogromna masa wrzących emocji. Mój umysł kibicuje Isie. Moje serce mówi mi, że powinnam się wstydzić.
– Odi, nie patrz tak na mnie! Wszystko jest w porządku – Isabella ściska moją dłoń.
Pewnie myśli, że mam wyrzuty sumienia wynikające z troski o nią.
– Ktoś złożył drugie doniesienie na Wellingtona! – Jej głos aż podskakuje z radości. – Jest jeszcze jedna osoba, rozumiesz?
Powoli kiwam głową. Choć nie do końca pojmuję, dlaczego jej spojrzenie jest tak rozpromienione. Czy to raczej nie jest zła wiadomość? Że jeszcze ktoś cierpiał przez Wellingtona? Dlaczego tak się z tego cieszy?
– Słyszysz mnie?
– Słyszę – odpowiadam nieobecnym głosem i patrzę na ulicę.
Powietrze jest naładowane wysoką temperaturą i drży jak w starych westernach. Upał staje się nie do zniesienia. Chcę wrócić na Harbour Bridge. Chcę wrócić nad morze, gdzie dzięki morskiej bryzie gorące powietrze napływające z Południowej Karoliny jest bardziej znośne.
– Tak, kochana, oczywiście, że cię słyszę – dodaję szybko.
– Josie złożyła na niego doniesienie w rocznicę swojego zaginięcia. Myślę, że to jakaś wskazówka.
Słucham jej uważnie.
– Naprawdę? – uprzedza mnie Avery.
– Tak!
Zatrzymuję się. Za późno zauważam, że w tym momencie dłoń Isy wysuwa się z mojej dłoni.
– To na pewno była Josie? Dlaczego się z nami nie skontaktowała?
Po twarzy Isy przemknął lekki cień.
Szybko proponuję:
– W takim razie musimy zdobyć jej adres.
– Już go mam! To znaczy, wiem, gdzie złożono doniesienie. Wprawdzie nie widziałam nazwiska, ale czy to mógłby być ktoś inny niż Josie? Chodzi mi o to, że to dokładnie ten sam dzień dziesięć lat od jej zaginięcia. Musimy tam jechać. Najlepiej jutro.
– A jeśli jest inaczej? Jeśli to tylko przypadek? – pyta Avery.
– Przypadek? Ogłoszenia w „Harbour Chronicle” i szczegóły z naszej przeszłości, które znamy tylko my? I to drugie doniesienie, które złożono dokładnie dziesięć lat po zaginięciu Josie?
– Nie – mówię powoli. – Nie wydaje mi się, że to przypadek. Ale co mamy teraz zrobić?
Twarz Isy jest tak ożywiona, że przez chwilę wygląda jak zupełnie inna osoba.
Ona chce jej szukać. Właśnie do tego przez cały czas usiłowałam ją przekonać.
– Przecież nie na darmo włamałam się do obcego domu, szukając jakichś poszlak. Nie możemy ich już jednak wykorzystać. Jesper ma alibi. Mimo to wiemy, że jest stalkerem, który te wszystkie świństwa gromadzi w segregatorach – odzywa się Avery spokojnym i stanowczym głosem.
Matka Isy spogląda na nią z zaskoczeniem.
– Masz rację. Całymi dniami drżałyśmy na samą myśl o tym, że w jeziorze Moss leży ciało Josie. Żadna z nas tego nigdy nie zapomni. Musimy się dowiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło – pospiesznie przytakuję Avery.
Chcę tego. Chcę tych poszukiwań. Potrzebuję ich. Muszę odnaleźć Josie. Nie widzę innego wyjścia, bo czas ucieka.
– Pojadę tam. A im szybciej, tym lepiej! – oznajmia Isa z podekscytowaniem. – A wy? Pojedziecie ze mną?
– Dokąd?
– Do Thousand Oaks. Tam właśnie złożono doniesienie.
– Thousand Oaks w…? – dopytuje Avery.
Isa wzrusza ramionami i niepewnie odpowiada:
– W Kalifornii.
Biorę głęboki wdech, a Avery poważnieje.
– Wiecie, że chciałabym wam pomóc. To znaczy… mogę z tobą jechać, ale… – spoglądam na Isę, która najwyraźniej niczego nie rozumie. Wcale jej się nie dziwię. – Iso, nie mogę tak po prostu polecieć do Kalifornii!
Nie mówię jej, że nie mam na to pieniędzy. To niemożliwe, żebym zapłaciła za lot do Kalifornii, chyba że… Odganiam szybko tę myśl i dodaję:
– Chodzi o Jamiego. Co miałabym z nim zrobić?
– Czy Jamie nie mógłby… – Isa przerywa w pół zdania.
Szuka mojej bezwiednie zwisającej dłoni. Chwyta ją. Czuję ulgę, bo na szczęście nie proponuje mi, żeby Wilson zajął się Jamiem. Wciąż jeszcze daleko nam do tego, żeby się dzielić ze sobą wszystkimi naszymi historiami, lecz mimo upływu tak wielu lat nadal potrafimy zrozumieć się bez słów. Bardzo się z tego cieszę, bo mam tak wiele do wyjaśnienia, że nawet nie wiem, od czego mogłabym zacząć.
***
Avery uważa, że jedynym sposobem na to, żeby uczcić zwycięstwo Isy nad demonami przeszłości, jest wspólne surfowanie. Dlatego następnego ranka, po godzinie spędzonej na falach, siedzimy na plaży i dzielimy się ogromną porcją naleśników. Rhonda White osobiście je zapakowała wraz z małymi miseczkami z cukrem pudrem, dżemem i syropem.
Przyglądamy się dzieciakom, które jeszcze zostały w wodzie i intensywnie trenują, podczas gdy my rzucamy się na nasze śniadanie jak wygłodniałe wilki.
– Niedługo odbędą się zawody Mid-Atlantic Regionals – odzywa się Isa i wskazuje na jedną z surfujących dziewczyn. – Tamta całkiem nieźle sobie radzi.
– Pamiętacie, jak wściekła była Lee, kiedy Celeste wygrała heat? – przypomina sobie Avery.
– Nigdy nie zapomnę, jak bardzo byłaś zła na Josie z powodu Jake’a – zauważa Isa.
Avery odchrząkuje.
– Z perspektywy czasu wydaje się to takie głupie. Teraz zupełnie inaczej patrzę na wiele tamtych spraw.
Po tych słowach obie spoglądają na mnie.
– Co?
– Na ciebie nikt nigdy się nie wściekał. Byłaś, a raczej jesteś kimś, komu można najbardziej zaufać – słyszę od Avery.
Isa potwierdza jej słowa, kiwając głową. Avery przysuwa się bliżej i kładzie dłoń na moim mokrym udzie.
– Tak bardzo się cieszę, że cię odzyskałam. Myślę, że ty, Odi, dawniej bardziej martwiłaś się o innych niż o samą siebie. Zawsze byłaś rozsądną, szczerą, godną zaufania dziewczyną.
– My musiałyśmy najpierw dorosnąć, a Odina już jako nastolatka wiedziała, co jest dobre, a co złe.
Obie uśmiechają się do mnie przyjaźnie i ciepło. A mnie przeszywa zimny dreszcz. Chcę zaprotestować, ale mam tak zaschnięte gardło, że nie potrafię wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Cholera, czuję się potwornie, słuchając pochwał, na które nie zasługuję.
„Szczera”. „Rozsądna”. „Godna zaufania”.
Gdyby one o wszystkim wiedziały…
Chcę wstać, odsunąć się od nich, ale nie mam tyle odwagi. Zmuszam się więc do uśmiechu i pakuję do ust następnego naleśnika. Przynajmniej oszczędzę na jedzeniu w domu.
– Odi, nie bądź taka skromna. Ze spokojem możesz to zaakceptować. Bez ciebie nasza grupka mogła się już dawno rozpaść. Zawsze byłaś spoiwem, które trzymało nas razem. – Avery mnie szturcha i się uśmiecha.
Nie ma pojęcia, że może kiedyś byłam takim spoiwem, ale to właśnie przeze mnie nasza przyjaźń się rozpadła. Czuję ulgę, gdy po chwili Avery zmienia temat i opowiada o swoich postępach w pisaniu tekstów, o nowych piosenkach, które opracowała razem z Jakiem, i o tym, jak pozytywny wpływ miało na nią nazwanie wszystkich emocji, wszystkich nieporozumień, które zaszły między nimi w ostatnich latach.
– Kiedy mamy inne zdanie na jakiś temat, po prostu razem piszemy wściekłe teksty – oznajmia, a po wyrazie jej twarzy widać, że jest szczęśliwa.
– Kiedy kłócimy się z Prestonem, burzymy ściany i to w dosłownym tego słowa znaczeniu – odzywa się ze śmiechem Isa, po czym spogląda na mnie z ukosa.
Co mam powiedzieć? Kiedy kłócę się moim byłym, muszę uważać, żeby mi nie przyłożył?
Oczywiście nie wymawiam swoich myśli na głos, bo skoro nie mogę już być szczerą, niezawodną, rozsądną przyjaciółką, to będę chociaż taką, która chce dać swoim najbliższym największe szczęście na świecie.
Czy w moim życiu jest miejsce dla mężczyzny? Jak miałabym go upchnąć między brakiem pieniędzy, grożącą mi bezdomnością, pracą na dwóch etatach, Jamiem i tym całym przeklętym zamieszaniem wokół Josie?
– Ave, może posłuchamy jakiejś twojej nowej piosenki? – proszę, żeby odwrócić uwagę od ponurych myśli.
– Może wpadniesz do nas dziś wieczorem razem z Jamiem? Zrobimy spotkanie z przyjaciółmi, pogadamy sobie, coś zjemy, trochę pogramy. Są u nas Sammy i Rodriguez, zagramy wam nowe kawałki, a potem wygonimy chłopaków, zrelaksujemy się na tarasie i powspominamy dawne czasy? – twarz Avery cała promienieje, a Isa aż klaszcze w dłonie.
– Tak, koniecznie musimy się spotkać.
***
Gdy wracam z pracy w szpitalu, jestem tak zmęczona, że nawet nie mam siły otworzyć drzwi. Mama podnosi na mnie wzrok i wyciera dłonie w fartuch w małe pomidory. Potem podchodzi do mnie, kładzie dłonie na moich policzkach i całuje mnie w czoło.
– Tutto bene, topolina?[1]
– Si, mama – uspokajam ją. – Tutto bene.
Uważnie mi się przygląda, wciąż trzymając dłonie na policzkach. Po chwili je odsuwa, a gdy się uśmiecha, wokół jej oczu pojawiają się drobne zmarszczki.
– Nie wierzę ci w ani jedno zdanie – mówi tym melodyjnym tonem, dzięki któremu jej angielski brzmi tak gładko i miękko.
Trochę zazdroszczę jej tego włoskiego akcentu. Gdy ja mówię po angielsku, w ogóle go nie słychać, chyba że przechodzę na mój ojczysty język. W pewnym sensie żałuję, że zamieniłam swój rodzinny kraj na ojczyznę z wyboru i straciłam szansę na to, żeby przynajmniej jeden z tych języków stał się moim własnym.
– „W ani jedno słowo” – poprawiam ją. – Mówi się: „nie wierzę w ani jedno słowo”.
Mama macha ręką i przechodzi obok mnie, kołysząc biodrami, po czym siada na kuchennym krześle, które razem z moim bratem Andreą wciąż jeszcze nazywamy konfesjonałem. Tutaj siadaliśmy po przyjściu z dworu z poobijanymi kolanami albo gdy dostaliśmy złą ocenę, gdy zostaliśmy przyłapani na kłamstwie, gdy nie poszliśmy do kościoła, a czasami, gdy prosiliśmy o kieszonkowe. Na tym krześle płakaliśmy, byliśmy pocieszani, buntowaliśmy się, krzyczano na nas, wybaczano nam i właśnie tu się spowiadaliśmy.
– To już niedługo – mówi do mnie. – Nasz wyjazd jest coraz bliżej.
Powoli kiwam głową. Oczywiście, że znam dokładny dzień, widziałam bilety na samolot, które od trzech tygodni są schowane w szufladzie z plastrami. Dzień, w którym moi rodzice opuszczą Amerykę, nastąpi za zaledwie sześć tygodni. Tak bliska jest przyszłość, w której ten dom będzie należał już do kogoś innego. Moi rodzice spełniają swoje marzenie o powrocie do Włoch. A ja tutaj zostaję.
– Odino, zawsze możesz wrócić z nami, jeśli tylko chcesz! – mówiąc to, spogląda na mnie.
Swoje pulchne dłonie splata na brzuchu. Jak zawsze ma pomalowane na czerwono paznokcie, które idealnie pasują do koloru pomidorów na jej fartuchu.
– Wiem, mamo. Ale to niemożliwe. Zostanę tutaj ze względu na Jamiego.
– Jamie kocha Włochy – stwierdza mama.
Wzdycham w duchu.
– Jamie był tam jeden jedyny raz, mamo. Miał wtedy dwa lata. Nie może tego pamiętać. Wychował się w Ameryce. Nie mogę mu odbierać jego ojczyzny.
„Tak jak wy odebraliście mi moją” – dodaję w myślach.
– Madonna mia, stwarzasz problema tam, gdzie ich nie ma, topolina.
– Jego ojciec stąd pochodzi, mamo.
– Pezzo di merda! – prycha gniewnie, zanim zdążę ją powstrzymać.
– Masz rację, Wilson to gnojek, ale to nadal ojciec Jamiego. Jamie ma tutaj przyjaciół, tutaj chodzi do szkoły. Zna zaledwie kilka słów po włosku. Jak sobie poradzi w Europie? To dla niego obcy kontynent. Nie da się odziedziczyć ojczyzny, mamo.
– Kiedy tutaj przyjechaliśmy, twój angielski też nie był dość dobry. – Unosi ręce w geście rezygnacji.
„No właśnie” – mam ochotę jej odpowiedzieć. „Właśnie dlatego. Nie chcę, żeby mój syn doświadczał tego samego, czego doświadczyłam ja”.
– Basta, mama! Dam sobie radę.
Staram się nie wspominać, że mój brat także wraca do Włoch. Ale mama robi to za mnie.
– Gdyby chociaż Andrea tutaj został, moje dziecko.
– Od kiedy przeprowadził się do Savannah, tak czy owak się z nim nie widuję. Poza tym nigdy tak bardzo nie martwiłaś się o niego, jak o mnie.
Tylko że Andrea nie jest rodzicem samotnie wychowującym dziecko, skończył college i pracuje na stanowisku kierownika marketingu w firmie produkującej sprzęt laboratoryjny. Poza tym jest z Francescą, która nie tylko jest szalenie ładna, ale na dodatek cholernie inteligentna. Francesca, która studiowała japonistykę, czyta książki Ishigury w oryginale oraz napisała pracę magisterską na temat przemocy w twórczości Harukiego Murakamiego. No dobrze, z taką wiedzą da się pewnie zarobić równie niewiele, jak z moją pasją do wielkich fal.
– Andrea nie jest sam i dużo zarabia – podsumowuje moja matka.
– Nie musisz się o mnie martwić, mamo. Nie jestem tutaj sama i zarabiam wystarczająco dużo, żeby utrzymać siebie i Jamiego.
Kłamstwo. Kłamstwo. Półprawda.
– Andrea przyjedzie za dwa tygodnie, żeby pomóc mi w przeprowadzce – informuje mnie. – Porozmawiaj z nim, może cię przekona. Zresztą zawsze się go słuchałaś.
– Mamo, jestem dorosła. Andrea nie musi być moim doradcą.
– Czy zapewniłaś sobie jakieś mieszkanie? – pyta, marszcząc nos.
– Jasne – odpowiadam. – Już podpisałam umowę najmu.
Tak naprawdę odmówiono mi, zanim zdążyłam obejrzeć mieszkanie.
Single mom ticks all the boxes[2] – myślę z ironią.
Matka mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów. Tak samo jak Isabelli i Avery nie przyjdzie jej jednak do głowy, że mogę kłamać. To nie są kłamstwa, które wynikają z mojego egoizmu. W obu przypadkach kłamię, żeby ochronić innych. Mimo to czuję się z tym okropnie. Nie chcę, żeby moi rodzice ze względu na mnie musieli przełożyć wyjazd, czy nawet całkowicie pogrzebać swoje marzenie o spędzeniu starości we własnej ojczyźnie. Przez całe swoje życie ciężko harowali i nigdy się nie przyznali, że emigrowanie do kraju nieograniczonych możliwości okazało się błędem. Na całym świecie istnieją nieograniczone możliwości, ale to nie oznacza, że każdy potrafi je wykorzystać. Na koniec i tak życie staje im na drodze. Ja jestem tego najlepszym przykładem.
Mama patrzy na mnie takim wzrokiem jak wtedy, gdy musiałam się przyznać, że przykleiłam do szkolnych sedesów zdjęcie Isabelli White. Odwracam się, nie mogę znieść tego, jak bardzo cierpi, wiedząc, że musi mnie tu zostawić, choć tak gorąco pragnie, żebym wróciła z nimi. Co gorsza, jakaś część mnie chce do nich dołączyć. Nie ze względu na sycylijskich macho, z którymi mama najchętniej by mnie zeswatała, ale ze względu na to, że wprawdzie nie można odziedziczyć ojczyzny, to jednak nie da się jej całkiem wykorzenić, przenosząc się w inne miejsce. W mojej głowie wciąż pobrzmiewają słowa Josie: „Nawet Avery nie jest w pełni wolna. Rozkracza nogi nad Atlantykiem i nie wie, jak długo utrzyma ten szpagat”. Czasami wydaje mi się, że ze mną jest tak samo. Kocham Harbour Bridge, ale tęsknię za Włochami z taką żarliwością, która nie przystaje do tych zaledwie kilku lat spędzonych w tym kraju i do tych jeszcze rzadszych wizyt.
– Idę na górę – mówię i zostawiam ją samą.
Gdy wchodzę po schodach do mojego małego mieszkania nad garażem, czuję, jak ciężkie są moje kroki. Zostanę tutaj. Dla Jamiego.
Za godzinę mój syn wróci ze szkoły. Jeszcze przez kilka lat będzie chodził do podstawówki na wyspie. Potem chciałabym go wysłać do Ashley High lub do innej prywatnej szkoły w Charleston. Nie wiem, w jaki sposób sfinansuję jego naukę. Nie mam nawet szans na mieszkanie w przystępnej cenie, pomijając już kwestie umowy najmu. Zostało mi mniej niż sześć tygodni. Zaczęło się odliczanie, zegar bezwzględnie odmierza kolejne godziny. Jeszcze tylko sześć tygodni, a potem oboje stracimy dach nad głową.
W moim mieszkaniu czuć kurz i stęchliznę. Klimatyzacja nie działa tak, jak powinna, ale nie chcę prosić rodziców, żeby naprawiali ją przed wyjazdem. Zwykle włączam wentylatory na suficie. Dzisiaj tego nie robię.
Na jednym z czterech plecionych krzeseł, które stoją przy okrągłym stole, wisi sportowa torba Jamiego, na drugim leży sterta książek. Pod obydwa wentylatory przesuwam jedno wolne krzesło i na nie wchodzę. Wnętrzem dłoni opukuję sufit, jego pojedyncze deski, które swoim wyglądem nie zdradzają kryjącej się za nimi tajemnicy. Jeden panel jest luźny i odsuwam go na bok. Wyciągam rękę i macam dłonią pustą przestrzeń. Jak zawsze na czole pojawiają się krople potu. Jak zawsze czuję irracjonalny lęk przed tym, że mogła zniknąć. Staję na samych palcach, krzesło zaczyna się chwiać, ale wtedy ją chwytam. Mocno i zdecydowanie, z ogromnym spokojem. Biorę głęboki wdech i przesuwam luźną deskę na swoje miejsce.
Tak często się zastanawiałam, co mogłoby się stać, gdybym wtedy się nie zgodziła. Jakże inaczej potoczyłoby się moje życie, gdybym nie ukryła tej torebki najpierw w ogrodzie, a potem tutaj. Ta tajemnica nie zmienia niczego, a jednocześnie zmienia wszystko. Jest moim ubezpieczeniem na życie i moim przekleństwem. Stojąc na krześle, rozglądam się po moim małym królestwie. Takie mieszkanie jest wystarczające dla mnie i dla Jamiego. Mały aneks kuchenny, w którym pod blatem pralka zaczyna ostatni cykl, ciemnozielone szafki stojące obok, które są tak rozmieszczone, że kończą się tuż przy drzwiach. Nasza maleńka sofa, na której mieszczą się tylko dwie osoby, o ile Jamie położy swoje nogi na moich, i jasna podłoga, którą Wilson kiedyś zeszlifował, gdy się tutaj wprowadzaliśmy, i na której promienie słońca bezlitośnie ukazują nagromadzony kurz. Całe mieszkanie ma około sześćdziesięciu metrów kwadratowych, ale na takiej wyspie, jaką jest Harbour Bridge, z czasem nie byłoby mnie na nie stać.
– Mamo, jesteś w domu? – z korytarza dobiega mnie dźwięczny, ale mocny głos Jamiego. – Dzisiaj wcześniej skończyliśmy.
Błyskawicznie zeskakuję z krzesła i odstawiam je na swoje miejsce. Przecieram dłonią czoło, jakbym nie tylko chciała zetrzeć z niego pot, lecz razem z nim usunąć wszystkie moje zmartwienia. Ale wcale nie muszę tego robić. Mojemu synowi zawsze udaje się mnie rozweselić.
Jamie woła mnie drugi raz. Jego „mamo” ma włoski wydźwięk, inny niż amerykańskie „mom”.
Gwałtownie otwiera drzwi i staje przede mną.
– Mamo! Nie wyobrażasz sobie, co dzisiaj robiliśmy w szkole. Pisaliśmy listy. Ręcznie. Potem przyklejaliśmy znaczki, na ślinę – zabawnie się wzdryga z obrzydzenia. – A potem poszliśmy do skrzynki pocztowej, wrzuciliśmy je do środka i wysłaliśmy! Ta skrzynka wyglądała jak kosz na śmieci. Jason Hadley nie chciał wrzucić swojego listu, bo myślał, że pan Bold nas nabiera.
– Super! – odpowiadam mu i aż muszę się uśmiechnąć. – Pisanie listów to już prawie zapomniana sztuka.
Jamie z zapałem kiwa głową.
– Bardzo staroświeckie, nie? Ale fajne. Jak myślisz, ile czasu minie, zanim list dojdzie na Sycylię?
– Nie mam pojęcia, może dwa tygodnie?
Jamie z niedowierzaniem kręci głową. Ma gęste, ciemne, kręcone włosy. Tak jak Wilson. „Tak jak ja!”, poprawiam się. Jamie jest dość wysoki jak na swój wiek, ale bardzo szczupły. Kiedy spoglądam na jego dłonie, od razu mam przed oczami dłonie Wilsona. Gdy dawniej obcinałam mu paznokcie u rąk, zawsze miałam dziwne wrażenie, że trzymam w dłoniach miniaturową wersję Wilsona.
Mimo to dzieli ich ogromna różnica. Dłonie Jamiego są delikatne. Dłonie Wilsona są silne, aż budzą lęk.
– Dwa tygodnie? Tak długo? A jak szybko można tam dolecieć?
– W ciągu mniej więcej czternastu godzin.
– W takim razie, zamiast pisać listy, może lepiej polecimy do Nonny i Nonna.
– Dobrze – odpowiadam przeciągle i odwracam wzrok.
Nie stać mnie nawet na lot do Kalifornii, jak mam zatem kiedykolwiek polecieć z Jamiem do jego dziadków? Jeśli Josie… Zakazuję sobie rozmyślania o niej i rozglądam się po naszym małym mieszkaniu. Tak naprawdę nie ma tutaj niczego wartościowego. Mogłabym sprzedać tę przesadnie drogą torebkę Michaela Korsa, świąteczny prezent dla pracowników hotelu, który dostałam na Boże Narodzenie w zeszłym roku. To jednak i tak nie starczyłoby na bilet do Los Angeles, nawet w jedną stronę. Nie mówiąc o podróży do Europy. Jamie zauważa, że zatapiam się w myślach. Nie odzywa się, lecz uważnie mi się przygląda. Czasami jego spojrzenie też przypomina mi Wilsona. Wtedy czuję strach. Nie boję się Jamiego, ale się obawiam, że może odziedziczyć charakter po ojcu. Za każdym razem wstydzę się tej myśli i przekonuję samą siebie, że przecież nie ma żadnego powodu do zmartwień. Jamie to dobroduszne, empatyczne dziecko, które nie przejawia żadnych cech narcystycznych.
– Chodź tutaj – proszę i przytulam jego głowę do mojej piersi. Całuję go we włosy. – Dla ciebie, wszystko tylko dla ciebie – szepczę ledwie słyszalnie, dotykając ustami jego kręconych włosów.
– Mama – mruczy Jamie – nie przytulaj mnie tak mocno.
Puszczam go i patrzę na jego piękną, delikatną, chłopięcą twarz. Mam nadzieję, że gdy stanie się mężczyzną, zachowa choć kilka tych subtelnych rysów.
– Chciałbyś pójść ze mną do Avery i zjeść razem z nami kolację?
Jamie przechyla głowę na bok.
– Czy Avery będzie tu jeszcze przez jakiś czas?
– Tak, zostanie tutaj na długo.
– Dłużej niż Nonna i Nonno?
– Tak.
Z namysłem kiwa głową.
– W takim razie zostanę w domu.
Wieczorem zaprowadzam Jamiego na dół do moich rodziców. Pilnuję się, żeby za bardzo się tutaj nie rozglądać. Bo połowa mojego dzieciństwa już zniknęła z tych pokoi. Fotel uszak i różne inne dawne rodzinne pamiątki wkrótce rozpoczną drugą w swoim życiu podróż przez Atlantyk i są już zapakowane w folię. Za kilka dni przyjedzie mój brat i będzie pomagał przy przeprowadzce. Wtedy to, co wciąż wydaje mi się stanem przejściowym, zmieni się w trwałą rzeczywistość. Niebawem obrazy na ścianie przemienią się w ciemne ślady na tapecie. Wkrótce wyblaknie wszystko, co miało jakąś barwę. A ja w przypływie dziecięcej krnąbrności najchętniej rozpakowałabym pierwsze skrzynie i ustawiła z powrotem na półkach wszystkie książki i ramki ze starymi, rodzinnymi fotografiami.
Muszę stąd wyjść!
Uwalniam się od tego ciężaru dopiero wtedy, gdy jadę skuterem na Center Street. W parku za sklepem Reda kilku nastolatków siedzi z puszkami piwa schowanymi w papierowych torebkach i do mnie macha. Odpowiadam im, machając, i gdy docieram do Waterfront Avenue, czuję, że moje życie wraca do normy.
Parkuję skuter obok porysowanego samochodu, który Avery ma z wypożyczalni, i luksusowego Chevy Bandit, który jest własnością Jake’a. Należący do Isabelli SL stoi po drugiej stronie ulicy, tak samo jak jeszcze jeden samochód, którego nigdy tutaj nie widziałam. To pokryta kurzem i piaskiem czerwona Toyota Tacoma na numerach z Minnesoty. Na tylnej klapie widnieje biała, okrągła naklejka z logo Harbour Bridge, które władze gminy zaprojektowały dziesięć lat temu z okazji festiwalu Harbour Gras. Przesuwam palcem po falach i półksiężycu znajdującym się także na stanowej fladze Karoliny Południowej. Obchodzę samochód, pochylam się i przykładam dłonie do zaciemnionych szyb. Zaglądam do wnętrza. W środku jest czysto, ale chaotycznie. Tylne siedzenie zawalono jakimiś technicznymi sprzętami, kablami, laptopami i aparatami. Na bagażniku potężnego pick-upa leży deska surfingowa, która wydaje mi się dziwnie znajoma.
Odkąd Avery wróciła na wyspę, odwiedzam ją bardzo często, ale za każdym razem, wchodząc po schodach prowadzących na frontową werandę, czuję radosne podniecenie. Dawniej posiadłość rodziców Avery była czymś w rodzaju mojego drugiego domu. Dobrze jest mieć świadomość, że dom przy plaży zawsze tutaj stoi, zwłaszcza gdy nie będę miała już własnego kąta. Drzwi są uchylone, z dochodzących mnie głosów domyślam się, że wszyscy się zebrali na zewnątrz, na tarasie, na którym razem spędziłyśmy tyle wakacji. Słyszę głośny śmiech. Z początku nie mogę odgadnąć, kto się tak radośnie śmieje, ale po chwili moje serce wypełnia ciepłe uczucie. To Isa. Zaraz potem słyszę jakiś męski głos, którego nie rozpoznaję.
Na blacie w kuchni stawiam wielką szklaną miskę z panna cottą, którą na szybko przygotowałam w domu, i wychodzę na zewnątrz do pozostałych gości.
– Odina! – wykrzykuje z radością Avery i do mnie podchodzi.
Akurat w tym momencie Jake chciał rozsiąść się na poduszkach, ale na mój widok pospiesznie wstał.
– Siadaj – wołam do niego. – Nie musisz wstawać z mojego powodu.
– Przyniosę ci coś do picia, jest niesamowity upał – mówi Jake i obejmuje mnie na powitanie.
A potem stoję naprzeciw mężczyzny, którego jeszcze nigdy nie widziałam. Ma bardzo krótko ostrzyżone, ciemne włosy i wyraz twarzy, który jednocześnie wydaje się łobuzerski i sceptyczny, tak jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego marszczy swoje gęste brwi i szybko odwraca wzrok.
– Cześć – mówię. „Cholera, ale jesteś sexy” – myślę.
On krzyżuje ramiona na piersi, jego opalone na brązowo ramiona podkreśla luźna, wyblakła koszulka. Na jego twarzy pojawia się lekko ironiczny uśmiech. Wydaje mi się, że skądś go znam. Ile może mieć lat? Na pewno jest młodszy ode mnie. Wzrostem na pewno przewyższa Jake’a, ma długie, umięśnione nogi i szorty. Stoi przede mną boso.
– Cześć – odpowiada. – Cieszę się, że cię widzę.
Cały czas nie mogę się uwolnić od tej jednej myśli: „Cholera, ale jesteś sexy”.
Muszę przestać się tak na niego gapić. „Przecież to jeszcze szczeniak” – staram się przekonać samą siebie. Nie mogę się jednak powstrzymać. Najwyraźniej on też nie. Chociaż tego wieczoru nie prezentuję się zbyt spektakularnie. Mam na sobie starą, jasnożółtą sukienkę na cienkich ramiączkach, która nieco opina się na biuście, ale wspaniale powiewa wokół nóg, więc jest idealna na taki dzień, jak ten. Część włosów spięłam w kok, reszta swobodnie opada na moje ramiona.
– Odino, nie słyszysz, co do ciebie mówię? – dobiega mnie głos Avery.
– Co?
– Jake się pyta, czego chcesz się napić.
– Poproszę wodę – odpowiadam i czuję irracjonalną chęć, żeby znów odwrócić się w stronę nieznajomego. Tak, jakbym mogła coś przegapić.
– Zobaczyłaś ducha? – pyta Avery.
– Eee… nie… – odpowiadam.
A może jednak? Chyba tak. Czy ten facet naprawdę istnieje? Raczej tak, bo jak na ducha jest nieprzyzwoicie pociągający.
Biorę się w garść i wskazuję głową w kierunku nieznajomego.
– Ave, nie chcesz nas sobie przedstawić? Czy to nowy członek zespołu?
Wiem tylko, że może ma mało wyjątkowe rysy twarzy, ale bardzo wyjątkowe ciało. Ma wyraźnie prowokujący uśmiech i zarost, który raczej nie zasługuje na miano brody.
– Eee… – zacina się Avery i przez jedną absurdalną chwilę myślę sobie, że może ona też ma problem, żeby cokolwiek powiedzieć w obecności tego bezwstydnie przystojnego faceta.
Avery zawsze jednak potrafiła znaleźć odpowiednie słowa, poza tym jej oczy widzą wyłącznie Jake’a.
Oczy…
Patrzę na jej twarz, na parę takich samych, uważnie spoglądających oczu, na czoło, które marszczy się w taki sam geometryczny wzór, jak czoło mojego nieznajomego. W jednej chwili uświadamiam sobie, dlaczego deska surfingowa, którą widziałam na samochodzie, wydawała mi się tak znajoma. Teraz wiem, kim jest mężczyzna, który stoi przede mną niczym półbóg wynurzający się spośród morskich fal.
– Noah! – wyrywa mi się i zaczynam się głupkowato śmiać. – O Boże, podawali ci hormony wzrostu?
To Noah. Młodszy, choć już teraz nie taki mały, irytujący, ale niewinny, choć już teraz nie taki niewinny, brat Avery.
Noah lekko się uśmiecha.
– Nie było takiej potrzeby, O. – odpowiada i szybkim ruchem odsuwa się od balustrady.
„O”. Już zdążyłam zapomnieć, że Noah wszystko i każdego obdarzał jakimś przezwiskiem. Gdy jego usta wypowiadają tę jedną literę, moje nogi robią się miękkie jak z waty.
Podchodzi do mnie wolnym krokiem. W geście obrony zasłaniam rękami ciało, które w dziwny sposób reaguje na Noaha (młodszego brata Avery!). Nagle robi mi się tak sucho w gardle, że na pewno nie mogę zrzucić tego na upał.
– Ile masz lat? – pytam prosto z mostu.
– Dwadzieścia trzy – odpowiada i się zatrzymuje. Na szczęście.
– To niemożliwe, bo jeszcze wczoraj obrzucałeś nas algami, kradłeś nam orzeszki, przechodziłeś mutację i… – nagle tracę umiejętność wypowiadania zdania do końca.
Chcąc jakoś uratować sytuację, zaczynam się śmiać i kumplowskim gestem klepię Noaha po ramieniu, choć wciąż nie mogę uwierzyć, że to naprawdę on. I tutaj popełniam ogromny błąd. Zupełnie nie przewidziałam skutków tego cielesnego kontaktu. W gardle robi mi się jeszcze bardziej sucho. Czuję, że za chwilę skonam z pragnienia. To na pewno nie jest normalna reakcja i chyba wynika z tego, że od dawna nie uprawiałam seksu. Noah wzbudza we mnie ogromne pożądanie, a to chyba jakiś rodzaj kazirodztwa. A może jednak nie?
Wyraz jego twarzy pasuje do mojego pozornie siostrzanego gestu w równie małym stopniu, jak moje myśli.
Avery wybucha śmiechem.
– Jesteście tacy zabawni. Odi, chcesz mi powiedzieć, że nie poznałaś Noaha? Przecież nic się nie zmienił. Noah, nie bądź taki powściągliwy. Już minęły czasy, w których Odina kładła ci do łóżka plastikowe pająki.
Noah i powściągliwość? Wydaje mi się, że jego obecność wypełnia całą przestrzeń. Przyciąga mnie jak magnes.
– Zachowujesz się tak, jakbym był dwadzieścia lat młodszy od was – odzywa się Noah. Jednak nie kieruje wzroku na swoją przyrodnią siostrę, lecz na mnie.
– Bo prawie tak jest – odpowiada ze śmiechem Avery, staje między nami, obejmuje mnie jednym ramieniem, a drugim swojego dobrze zbudowanego, długonogiego, kipiącego testosteronem, seksownego…
Stój, stój, stój!
Obejmuje ramieniem mnie i swojego brata. Kropka.
Jake wraca na taras, niosąc szklankę wody. Gdy na mnie spogląda, przez moment unosi brwi. Czy nie może mi po prostu wylać tej wody na głowę? A najlepiej chlusnąć nią między moje nogi?
Po chwili przysuwamy krzesła do stołu, a Isabella i Preston upierają się, że wystarczy im ławeczka przy balustradzie. Są jeszcze w tej fazie związku, w której oboje potrzebują nieustannego kontaktu cielesnego i pewnie uprawiają seks trzy razy dziennie. Co najmniej. Widok promieniejącej szczęściem Isy sprawia mi ogromną radość.
Noah i ja stoimy bezczynnie, unikając wzajemnych spojrzeń, aż wszystkie miejsca są już zajęte i zostały tylko dwa wolne, stojące obok siebie krzesła na szczycie stołu. Są ustawione tak blisko siebie, że nasze ciała mimowolnie będą się dotykać. Jego noga dotknie mojej, jego nagie stopy dotkną moich łydek…
DOŚĆ!
A więc to Noah. Chyba uda mi się usiąść obok młodszego brata Avery i nie rzucić się na niego jak wygłodniała syrena? Co właściwie jest ze mną nie tak?
Chrząkam, mamroczę coś o panna cotcie i szybkim krokiem idę do kuchni. Tam z desperacją chwytam szklaną miskę, jakby była moją przeklętą bojką ratunkową. Co teraz? Jest za ciepło, żeby już teraz postawić deser na stole. Wkładam miskę do lodówki i mam nadzieję, że nikt nie zauważy, w jaki wyjątkowy stan wprawiła mnie sama myśl o siedzeniu tak blisko Noaha.
Gdy wychodzę na taras, spuszczam wzrok. Od razu jednak zauważam, że przy stole zmienił się porządek siedzenia. Obok Noaha siedzi Jake, a ja mogę zająć wolne krzesło obok Avery. Dzięki temu nie grozi mi zetknięcie się z jej bratem. Siadam i czuję wewnętrzne rozdarcie między ulgą a dziwnym żalem.
Jake ledwie zauważalnie do mnie mruga, a Noah wpatruje się we mnie tak pożądliwie, że aż robi mi się gorąco. W jego spojrzeniu nie widać żadnego skrępowania. Przynajmniej tyle mogę stwierdzić w milisekundzie, w której pozwalam sobie spojrzeć na niego. Nie mogę niczego przełknąć, bo ciągle myślę o Noahu, choć zakazuję sobie patrzenia w jego stronę.
– Co właściwie chcecie zrobić, gdy już będziecie w Kalifornii? Chodzi mi o to, że macie tylko datę i adres komisariatu, nic więcej. Czego chcecie tam szukać? – Jake kieruje rozmowę na sprawę Josie.
– Wykorzystałyśmy kilka kontaktów dzięki zespołowi – wyjaśnia Avery. Brzmi to jednak nieco wymijająco.
– A więc efekt Jamesa Bonda – mruczy pod nosem Jake.
Avery rzuca Isabelli spojrzenie, które znam tak dobrze, że aż skręca mnie w brzuchu. Jednocześnie nie mam żadnego prawa, żeby czuć zazdrość o ich małe tajemnice.
Isa natychmiast szuka mojego wzroku.
– Kiedy składałam doniesienie, policjantka na chwilę wyszła, a ja zrobiłam zdjęcie ekranu jej laptopa. Wydawało mi się, że to nie ma żadnego znaczenia, ale kiedy jeszcze raz się przyjrzałam temu zdjęciu…
– To co? – dopytuję z niecierpliwością w głosie.
– Tam jest adres. W zasadzie tylko jego fragment. W każdym razie to musi być adres osoby, która złożyła doniesienie – spogląda na mnie i się uśmiecha.
– To adres, ale nie nazwisko – zauważa Preston.
Isa kiwa głową.
– Ale to przecież oznacza… – odchrząkuję. – To przecież oznacza, że my… wy możecie tam pojechać, zadzwonić do drzwi i… i może otworzy wam Josie? – mój głos pnie się coraz wyżej, oktawa za oktawą.
– Zgadza się – odpowiada Isa z roziskrzonymi oczami. – Tak, tak może się zdarzyć. Może trudno to sobie wyobrazić, ale to możliwe.
Bardzo chciałam z nimi pojechać. Czułam tak ogromny żal, że nie mogę tego zrobić. Za sześć tygodni stracę dach nad głową. Podróż samolotem do Kalifornii to ostatnia rzecz, o której mogłabym teraz pomyśleć.
Rozmawiamy jeszcze chwilę o Josie, zastanawiamy się, jak zaplanować działania Isabelli i Avery w Thousand Oaks. Nie mogę jednak w pełni się skupić na tej rozmowie. Trudno mi uwierzyć w to, że obecność Noaha wywarła na mnie takie wrażenie. Wydaje mi się, jakbym w okamgnieniu znów się stała niedoświadczoną nastolatką, która nie ma odwagi spojrzeć prosto w oczy chłopakowi.
Gdy zostało powiedziane już wszystko na temat ewentualnego przebywania Josie w Kalifornii, Preston zwrócił się do Noaha:
– Co zamierzasz robić po studiach?
– Zacząć następne – wcina się Avery i chichocze, zanim Noah zdąży coś odpowiedzieć. – Mój brat jeszcze nie dotarł na salę wykładową, ale już wiedział, gdzie rozkręcają się najlepsze imprezy.
– Jak dla mnie, to ma większą wartość niż dyplom – śmiejąc się, stwierdza Sammy, basista Force of Habit.
Avery kopie brata pod stołem.
– Jeśli już, to Noah na sto procent otrzyma dyplom z uwodzenia pięknych kobiet – mruga do mnie.
Chyba wydaje się jej, że myślę tylko o jednym. O Noahu, który ze mną flirtuje. O Noahu, który podrywa kobiety. O Noahu, który stoi przede mną nagi…
– Trzeba było tak od razu mówić, mały – mówi donośnym głosem Sammy. Brzmi to dość zabawnie, bo Noah jest wyższy od niego co najmniej o głowę. – Studiujesz piękne kobiety… Nie wyobrażam sobie lepszego kierunku.
Avery się krzywi, ale potem znów szczerzy zęby do swojego brata. Nie mogę się powstrzymać i na niego spoglądam. Marszczy czoło i ledwie zauważalnie potrząsa głową. Odnoszę wrażenie, że nie zaprotestował tylko dlatego, że, tak czy owak, nie ma to żadnego sensu. Avery nawet sobie nie uświadamia, w jaki sposób Noah reaguje na jej słowa. Po prostu jest w dobrym nastroju i tak jak dawniej dokucza bratu. Dobrze wiem, że nie ma złych zamiarów.
– Noah, wyluzuj. Ta Szwedka na zagranicznej wymianie… Jak ona miała na imię? Sanna? To była piękność! A ta blondynka, z którą niby brałeś udział w kursie programowania w Daytonie?
– Kurs programowania w Daytonie, ha, w ferie wiosenne, co? – huczy Sammy. – Niezły jesteś, Noah!
– Znam ten program, nazywa się „kod seksu” – żartuje sobie Rodriguez, perkusista zespołu, i ze śmiechu płyną mu łzy.
– Nie macie o niczym pojęcia – broni się bez przekonania Noah.
To on jest jednak tutaj pisklęciem, a inni gdakają za głośno, żeby im się przeciwstawić. Rzuca mi jedno spojrzenie. Nie ma w nim tamtej przenikliwości, lecz raczej zamyślenie.
– Kogo nazywamy radykalnym studentem? Kogoś, kto pokrywa wszystko oprócz swojego utrzymania.
Rodriguez klepie się po udzie i wyciąga z rękawa następnego suchara.
– Student oznajmia: „Mam jutro ważne spotkanie z inwestorami”. Profesor się dziwi: „Jak to, przecież spotykasz się tylko z rodzicami?”.
Noah wzdycha z ciężkim sercem. Reszta towarzystwa się śmieje. Oprócz Jake’a. O Boże, teraz wiem, dlaczego Avery go kocha. Też zaczynam go kochać. Za to, że zwolnił dla mnie miejsce, i za to, że nie uczestniczy w nękaniu Noaha.
Zanim zdaję sobie sprawę z tego, co robię, szybko wstaję, opieram dłonie o blat stołu i chcę na cały głos oznajmić, żeby wszyscy przestali się czepiać Noaha. Takie zachowanie byłoby jednak wyraźnie nie na miejscu, dlatego w porę się opanowuję.
– Przyniosę deser – wyduszam z siebie i po raz drugi tego wieczora zmykam do kuchni.
Tym razem ktoś za mną idzie.
Czuję, jak powietrze się zagęszcza i aż trzeszczy od napięcia. Za mną stoi Noah.
Udaję, że go nie zauważam. Tak silnie odczuwam jego obecność, że w pierwszej chwili nie mogę nawet znaleźć panna cotty, choć sama ją chowałam. Nagle pojawia się ramię Noaha, który przytrzymuje mi drzwi lodówki, gdy wreszcie wyjmuję deser, i jest tak blisko, że wszystkie włoski na moim ciele stają dęba. Dają mi sygnał ostrzeżenia albo podniecenia. A może i jedno, i drugie.
Odwracam się, trzymając miskę w rękach, ale on wcale się ode mnie nie odsuwa i niemal się dotykamy.
– Odina Bianchi – odzywa się cicho i przechyla głowę. Tak jak czasami robi to Avery.
Dobrze, że dostrzegam to podobieństwo. Ono powstrzymuje mnie przed ujrzeniem w nim mężczyzny. Moje ciało natomiast nie widzi żadnych przeszkód, żeby zareagować na Noaha w zupełnie nieprzyzwoity sposób.
– Naprawdę się cieszę, że znów cię widzę – mówi, jakby koniecznie chciał to po raz kolejny podkreślić.
– Tak, to dziwne… To znaczy, co za przypadek. Akurat tutaj – trajkoczę i nagle milknę, gdy uświadamiam sobie, że gadam jakieś bzdury.
Widocznie mój mózg działa na zwolnionych obrotach. Nic dziwnego, bo moje ciało całą energię zużywa na to, żeby powstrzymać się przed seksualnym atakiem na Noaha.
– W domu moich rodziców – śmieje się Noah. – To naprawdę megaprzypadek.
– Dawno cię tutaj nie było, co?
Odwraca wzrok.
– To prawda, minęło kilka lat.
– Właściwie dlaczego?
Wzrusza ramionami.
– Tak się złożyło.
Natychmiast wyczuwam, że za jego słowami kryje się coś więcej, ale nie chcę go o to wypytywać.
Po chwili Noah niepewnie się uśmiecha.
– A co u ciebie, O.? Co robi Jamie? Ave pokazywała mi kilka zdjęć. Jest tak do ciebie podobny. To na pewno super chłopak. Założę się, że jesteś z niego szalenie dumna.
To tylko słowa, ale w jego oczach widać szczere zainteresowanie.
Jamie. Noah wie o nim.
– No pewnie, że jestem. Jestem z niego dumna. Z mojego syna – wyjąkuję. Po chwili unoszę ramiona. – Dziękuję. U mnie wszystko w porządku. To znaczy, przeważnie. To nie jest tak, że wszyscy z nas spełniają swoje marzenia, tak jak twoja siostra. Ale jest dobrze, nie narzekam.
– Twoim marzeniem były studia medyczne, prawda? – dopytuje.
– Tak.
– Potem pojawił się Jamie?
– Tak właśnie było, pojawił się Jamie. Wówczas wszystko się zmieniło.
– Czy nie jest tak, że przeważnie życie toczy się inaczej, niż to sobie wyobrażaliśmy? Nie znaczy to jednak, że gorzej.
– Masz rację. Nie sądziłam, że zostanę samotną matką, ale jestem szczęśliwa, że tak się zdarzyło.
„Gdybym została z Wilsonem, byłoby o wiele gorzej”. Dodaję w myślach, bo nie chcę o tym głośno mówić.
Noah kiwa głową, a jego uśmiech wydaje się nieco cieplejszy. Pochyla się i sięga po coś do lodówki, jednocześnie przypadkiem dotykając mojej dłoni. Zaledwie opuszką palca. Pewnie nawet tego nie zauważył. W myślach ponownie posyłam wyrazy wdzięczności Jake’owi za to, że zamienił się miejscami. Nawet sobie nie wyobrażam, co mogłoby się ze mną dziać, gdyby Noah dotykał mnie dłużej niż przez ułamek sekundy.
– Cały czas surfujesz? – pytam go, bo przez kuchenne okno widać jego samochód i deskę. Poza tym muszę skupić myśli na czymś innym.
– Oczywiście – uśmiecha się. – I nadal z Hannibalem.
Przez chwilę nie wiem, jak mam to rozumieć, ale potem przypominam sobie o dawnym zwyczaju brata Avery.
– Twoja deska, tak? Hannibal, to twoja deska surfingowa?
– No jasne! Tylko nie mów, że twój skuter nie ma żadnego imienia?
– Nie, właściwie nie. Minęły czasy, w których nadawałam imiona przedmiotom.
Mój skuter to Betty, ale nie będę mu o tym mówić. Wydaje mi się, że powinnam podkreślić, jak dziecinnym zachowaniem jest wymyślanie imion rzeczom. Choć z drugiej strony to takie wzruszające.
Noah pociera swój ledwie widoczny zarost.
– Chciałabyś ze mną popadlować? Masz swoją Colette?
– Pamiętasz jeszcze, jak nazywa się moja deska?
– NAZYWAŁA SIĘ – delektuje się tym, co mówi. – Jesteś przecież zbyt dorosła, żeby nadawać imiona rzeczom.
Po tych słowach wychodzi z kuchni.
Tytuł oryginalny: Three Tides to Stay: Breaking Waves
Tłumaczenie: Anna Grysińska
Redakcja: Maryla Błońska
Korekta: Krystyna Hołoga
Opracowanie wersji elektronicznej: Karolina Kaiser,
Oryginalny projekt okładki: copyright © Favoritbuero, München
Zdjęcie na okładce: copyright © Wonderful Nature / Shutterstock
Mapa na okładce: copyright © Peter Palm, Berlin/Niemcy
Adaptacja okładki polskiego wydania i skład: Amadeusz Targoński | targonski.pl
Oryginalne wydanie firma Forever.
Forever jest wydawcą Ullstein Buchverlage GmbH Berlin
I edycja marzec 2024
Copyright © Ullstein Buchverlage GmbH, Berlin 2024 by Forever
Copyright © 2025 for this Polish edition by MT Biznes Ltd.
All rights reserved.
Copyright © 2025 for this Polish translation by MT Biznes Ltd.
All rights reserved.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2025
Historia zawarta w tej książce to jest fikcja literacka. Imiona, postaci, miejsca i zdarzenia są produktem wyobraźni autora lub są fikcyjne.
Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób, żyjących lub zmarłych, wydarzeń lub lokalizacji są całkowicie przypadkowe.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl.
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
MT Biznes Sp. z o.o.
www.wydawnictwoendorfina.pl
ISBN 978-83-8231-708-4 (epub)
ISBN 978-83-8231-709-1 (mobi)
[1] wł. Wszystko w porządku, myszko?
[2] ang. (idiom) Samotna matka – dokładnie to, czego wszyscy szukają [przyp. red.].