Sprawa Dantona - Stanisława Przybyszewska - ebook

Sprawa Dantona ebook

Stanisława Przybyszewska

0,0

Opis

Dramat o rewolucji i mechanizmach dochodzących do głosu w konfliktach politycznych, osnuty na faktach z dziejów Wielkiej Rewolucji Francuskiej 1789 roku.

Jest wiosna 1794 r. Francja znajduje się w stanie oblężenia, największe mocarstwa Europy chcą zmiażdżyć młodą republikę, bojąc się, że idee wolności, równości i braterstwa rozleją się poza jej granice i zaczną obalać trony. W kraju trwa kolejny kryzys żywnościowy, a władze muszą z równą determinacją zwalczać obce armie, co opozycję wewnętrzną — upokorzoną arystokrację, konspirujących rojalistów, konserwatywny kler, ale też część ludu rozczarowaną zbyt umiarkowaną (lub zbyt radykalną) polityką liderów. Sprawa Dantona to dramat polityczny Stanisławy Przybyszewskiej przedstawiający kluczowe postaci rewolucji francuskiej w momencie, kiedy ich drogi ostatecznie się rozchodzą.

Losy Francji są w rękach jej przedstawicieli w Konwencie Narodowym i dwóch Komitetów: Ocalenia Publicznego i Bezpieczeństwa Powszechnego. Georges Danton, za zasługi dla obalenia monarchii nazywany Człowiekiem Dziesiątego Sierpnia (tego dnia 1792 r. lud Paryża aresztował króla), teraz zwolennik szukania pokoju z najeźdźcami, cieszący się posłuchem wśród paryskiego ludu — wraca do polityki mimo ostrzeżeń, że może za chwilę podzielić los radykalnej lewicy, tzn. zostać zatrzymany i zgilotynowany. Maximilien Robespierre, także prawnik, lider stronnictwa jakobinów, umacnia swoją już niemal dyktatorską władzę — a kolejny krok na tej drodze to pozbycie się właśnie Dantona i Camille'a Desmoulinsa, których wpływ na sankiulotów go niepokoi. Wie przy tym, że i on prędzej czy później spotka się z „wielką wdową”.

W miarę postępów rewolucji zaostrzają się spory o kształt nowego państwa — czy ma być federacją lokalnych komitetów w duchu demokracji bezpośredniej czy scentralizowanym państwem z rozbudowaną administracją (jak w przyszłości państwa socjalistyczne)? Jak uregulować gospodarkę? Czy powinna działać zgodnie z ideą tzw. wolnego rynku, w którym to producenci i (w największym stopniu) pośrednicy będą odpowiadać za dostępność towarów? Czy jednak potrzebna jest interwencja administracji, która ustanowi maksymalne ceny na najbardziej potrzebne towary i będzie karać tych, którzy na głodzie i niedostatku najuboższych chcą zbić majątki? Takie dylematy stają przed każdą rewolucją społeczną, która ma ambicje nie tylko obalenia ancien régime, ale też zbudowania nowego, bardziej sprawiedliwego ustroju. W dramacie Sprawa Dantona Stanisława Przybyszewska skupia się jednak nie na dylematach gospodarczych i politycznych, ale na konflikcie dwóch typów mentalnych. Robespierre to ascetyczny idealista, kierujący się „wyższymi wartościami” i gotowy na niepopularne posunięcia, zaś Danton to hedonista, który folguje swoim naturalnym instynktom i potrzebom, traktując politykę jako grę, w której może chodzić o poprawę bytu — ale wyłącznie własnego.

Ambicją Przybyszewskiej było ukazanie ponadczasowych prawideł rządzących konfliktem politycznym, widziała w sporze Dantona i Robespierre'a przykład tego, co dzieje się w sercu każdej rewolucji, stąd w dramacie sporo anachronizmów i angielskich wtrąceń, które miały sygnalizować, że chodzi tu o zjawisko uniwersalne, a nie o historyczną rekonstrukcję.

Jak sama przyznawała, jej faworytem, z którym wytworzyła emocjonalną więź, był przywódca jakobinów, Robespierre. Aby ukazać wielkość tej postaci, jego oponenta przedstawiła wręcz karykaturalnie. W kilku miejscach odeszła od prawdy historycznej lub dała wiarę nieprzychylnym opiniom na temat Człowieka Dziesiątego Sierpnia. W jej sztuce Danton to nie tyle umiarkowany polityk, kierujący się raczej zdrowym rozsądkiem i sceptycznym spojrzeniem na naturę ludzką niż czystym idealizmem, co cyniczny oszust, brytyjski agent, złodziej, spekulant, gardzący w głębi duszy ludem, o który rzekomo walczy. Przybyszewska przedstawiła go także jako brutalnego (i żałosnego) starca (choć w chwili śmierci miał dopiero 35 lat), który kupił sobie młodą żonę i nieustannie molestuje ją seksualnie, posuwając się nawet do gwałtu. To wyjaśnia czemu w sztuce Louise nie chce zaangażować się w ratowanie — słusznie, jej zdaniem — oskarżonego męża.

Przybyszewska wplotła też w dramat wątki homoromantyczne, choć nie mają one dziś uzasadnienia w badaniach historycznych. Nie wiemy, czy trzy główne postaci, Dantona, Robespierre'a i Desmoulinsa, łączyły emocjonalne i seksualne relacje. Trzeba jednak przyznać autorce, że jej progresywne spojrzenie na biseksualność dalece wyprzedzało epokę, w której nieheteronormatywność w sztuce zwykle oznaczać miała, że bohater jest w jakiś sposób gorszy lub skazany na cierpienie.

Również postaci kobiece stworzone są w sposób współczesny, a ich prawo do samostanowienia także w kwestii seksualnej wyrażone wprost. Wnikliwa czytelniczka pewnie zwróci jednak uwagę na występujące w didaskaliach wyrażenia typu „histeryczne piski kobiet”, które dziś już nie pojawiłyby się u autorki o feministycznych zapatrywaniach.

Lewicowe przekonania i zainteresowanie polityką lat 20. i 30. XX wieku skłoniły Przybyszewską do szukania nowej perspektywy na rewolucję francuską. Odrzuciła liberalne spojrzenie gloryfikujące postać Dantona jako reprezentanta wyważonego centrum, przeciwstawiła się też konserwatywnej ocenie rewolucji jako krwawej rzezi, zdolnej tylko na chwilę obalić „naturalny porządek rzeczy”, w którym masy rządzone są przez lepszych od siebie. (Nota bene, sama jednak w jakimś stopniu podzielała przekonanie, że masy są niebezpieczne, nieobliczalne czy wręcz bezrozumne, bo gotowe ulec dowolnym manipulacjom takim, jak te stosowane przez dantonistów w drugim i trzecim akcie dramatu.) To spojrzenie utrudniło jej znalezienie teatru gotowego wystawić Dantona. Zwróciła się o pomoc w tej sprawie do redaktora „Wiadomości Literackich”, Mieczysława Grydzewskiego, i za jego pośrednictwem zainteresowała sztuką Leona Schillera. Mimo jego życzliwości dramat nie miał szczęścia, prapremiera we Lwowie (w reżyserii Edmunda Wiercińskiego z 1929 r.) padła ofiarą krytyki ze strony konserwatystów, a także inwestorów, którzy woleli lżejszy repertuar. Kolejna próba inscenizacji, tym razem w Warszawie w reż. Aleksandra Zelwerowicza (1933 r.), nie spodobała się publiczności, którą być może zraził jej prorządowy charakter.

Sprawa Danotna to dzieło, które przyniosło autorce, Stanisławie Przybyszewskiej, spóźnioną i zasłużoną sławę. Spóźnioną, bo podjęła się trudnego zadania, które dziś określilibyśmy jako zmiana dyskursu na temat budzący skrajne emocje, jakim była (i jest) rewolucja francuska. Zasłużoną, bo dzięki wnikliwym studiom historycznym i psychologicznym, a także odwadze twórczej przedstawiła nową interpretację wydarzeń historycznych i głównych postaci rewolucji. Udało jej się także pokazać złożone procesy polityczne w emocjonujący sposób.

Dopiero w PRL-u Przybyszewska, już pośmiertnie, zyskała uznanie, a jej sztuki wydanie drukiem i kilka inscenizacji. Przyczynił się do tego przede wszystkim Jerzy Krasowski, reżyser, aktor, dyrektor i kierownik artystyczny teatrów, który odszukał maszynopis Sprawy… i wystawił na jego podstawie sztukę. Jego tropem podążył Roman Taborski. Skorzystał on z przechowanego przez Halinę Barlińską, ciotkę autorki, archiwum Przybyszewskiej, które po jej śmierci za pośrednictwem Stanisława Helsztyńskiego trafiło do Polskiej Akademii Nauk. Przygotował na tej podstawie wydanie książkowe (Wydawnictwo Morskie, 1975), w którym zamieścił trzy rewolucyjne sztuki — Dziewięćdziesiąty trzeci, Sprawa Dantona i Thermidor — uwzględniając przy tym liczne uwagi samej Przybyszewskiej. Naszą edycję oparliśmy właśnie na tym wydaniu, tylko w niewielkim stopniu wprowadzając uwspółcześnienia i zachowując oryginalną interpunkcję zgodnie z zastrzeżeniami autorki, że ma ona wyrażać emocje i być wskazówką interpretacyjną dla reżyserów. W dramacie zastosowaliśmy także specjalne klamry, wprowadzone zgodnie ze wskazówkami autorki do wydania z 1975 r., jednak zrezygnowaliśmy z rozróżnienia klamry czerwonej (dla zaznaczenia równoczesności wszystkich objętych nią kwestii) i czarnej (dla wskazania równoczesności kilku kwestii objętych kolejnymi klamrami). W dwóch miejscach, gdzie w wydaniu źródłowym klamry nachodzą na siebie, dodaliśmy przypisy.

Sprawa Dantona doczekała się ekranizacji w reżyserii Andrzeja Wajdy (1983 r., pt. Danton) z Gerardem Depardieu w roli tytułowej i wybitną kreacją Wojciecha Pszoniaka jako Robespierre'a. Również w XXI w. sztuka Przybyszewskiej była kilkukrotnie wystawiana, m.in. przez Jana Klatę w Teatrze Polskim we Wrocławiu w 2008 r.

Dramat Sprawa Dantona Stanisławy Przybyszewskiej dostępny jest jako e-book w formatach EPUB i MOBI oraz jako PDF.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Stanisława Przybyszewska
Sprawa Dantona
Epoka: Modernizm Rodzaj: Dramat Gatunek: Tragedia

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 287

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stanisława Przybyszewska

Sprawa Dantona

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury.

ISBN-978-83-288-7337-7

Sprawa Dantona

Kronika sceniczna

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

AKT I

ODSŁONA I

Na ulicy przed sklepem piekarza. Na narożniku jaskrawy afisz. Zmrok poranny. Mularz, człowiek powyżej czterdziestki, tuż u drzwi; Szpicel, wiek nieokreślony, spaceruje bez celu na przestrzeni przed drzwiami.

SZPICEL

niepotrzebnym szeptem

Widzieliście, obywatelu... afisz?

MULARZ

głośno, niechętnie

Co znowu za afisz?

SZPICEL

O, tam na rogu... znów przylepili po nocy, psiekrwie!...

MULARZ

A niechże sobie... mało ich to ponalepiali od Nowego Roku? Dla nas afisz nie nowina.

SZPICEL

Ależ obywatelu, to oni... to Wielki Sędzia1!

MULARZ

Wielki Sędzia! — Tydzień jak Wielki Sędzia poszedł z dymem2. Jeszcze się po nim całowali.

SZPICEL

No a tam macie go znowu! — Ej, obywatelu: Wielki Sędzia to nie byle kto! jeszcze ciszej Wam plotą, że to niby ma być Pache3... Poczciwiec Pache! Noworodek Pache! — A ja wam powiadam, oby...

MULARZ

A stulisz ty nareszcie pysk z tym twoim Wielkim Sędzią? — Co mnie to obchodzi, czy to Pache, czy nie Pache robi z siebie zatraconego durnia?

SZPICEL

Ależ nie złośćcie się tak od ra...

MULARZ

dowiaduje się

Pudziesz4?

Szpicel daje za wygraną. Odchodzi i kręci się dookoła przybywających: Madeleine, ok. 30 lat i Suzon, 15 lat.

SUZON

zatrzymuje się pod afiszem

Ooo, Madeleine! Chodź no, zobacz! Znowu afisz!

MADELEINE

przystaje za Mularzem

Ech, to zwykły...

SUZON

Gdzie tam zwykły! Dokładnie to samo, co dawniej... zachwycona Słuchaj: „Obywatele! Znosicie od dwu lat rządy Konwencji5, a z każdym miesiącem trudniej wam o chleb. Obywatele! Nie dajcie sobie zamydlić oczu! Wiedzcie, że w łonie Konwencji — na samym stoku niezachwianej „Góry”6 — czają się zdrajcy: tygrysy, co poże...”

MADELEINE

gwałtownie

Nie czytaj tych bredni! Chodź tu, bo ci zajmą miejsce!

Nadchodzą: Blondyn, Inteligent, Drukarz, 30–40 lat. Wyścigi między Blondynem a Suzon; dziewczynka przegrałaby, lecz Szpicel broni jej miejsca.

SZPICEL

w napoleońskiej pozie

Przepraszam. To rezerwowane miejsce kobiety.

Ustępuje Suzon, która mu dziękuje roztargnionym skinieniem.
równocześnie

BLONDYN

Co takiego?!...

SZPICEL

Dla prawdziwego sankiuloty7 rezerwowane miejsca kobiet są nietykalne.

DRUKARZ

Oj... a cóż będzie w takim razie z przyszłością narodu?...

SUZON

półgłosem

Madeleine — Madeleine — więc przecież coś z tego będzie!

MADELEINE

szeptem

Suzon, będziesz ty cicho nareszcie?

DRUKARZ

obojętnie

Widzieliście? Hebertyści8 znów chcą nam głowy zawracać.

MULARZ

Ci panicze z Biur Wojennych9 sądzą, że nam jeszcze mało rozruchów i strzelania, i gilotyn!

BLONDYN

To wszystko ten wariat Vincent10: ma ci smarkacz armię po to, żeby Paryż żywić; tymczasem jemu się zachciewa Konwencję tą armią burzyć! — Bodaj czy mu się nawet korona nie marzy...

Dochodzą: Młody Inwalida, Elegant, Student i Stary Zegarmistrz.

INTELIGENT

trochę tajemniczo

Więc wam się zdaje, że to Vincent tak minuje Paryż od trzech miesięcy? Że to Vincent zamierza się na rząd, ba — na sam Wielki Komitet11? Vincent?...

ELEGANT

No a kto? Hébert może? Ha, ha!

śmiech

BLONDYN

Albo Pache?

wzmożona wesołość

INTELIGENT

Hébert i Pache to pionki, a Vincent — to młodziutki generalik12 o ptasim mózgu. Inwalida marszczy się groźnie Nie takiej to musi być miary, kto śmie podnieść rękę na Komitet Ocalenia Publicznego — dziś, gdy ten Komitet literalnie kraj na plecach niesie i kieruje polityką Europy...

Moi drodzy: w Paryżu, a może na całym świecie, jest jeden tylko człowiek, co by się na to ważył — Ale to nie Vincent.

SZPICEL

Tylko?... Wyostrzyliście nam ciekawość, obywatelu...

Inteligent spostrzega się, kim jest ten człowiek i milknie przerażony.

SUZON

namiętnie

Kto to taki? To ten ma być Wielkim Sędzią, prawda? Kto to?...

Napięte milczenie. Inteligent wskazuje oczami na Szpicla.

DRUKARZ

zamyślony

Wszystko jedno: tę Konwencję warto by raz gruntownie wyczyścić — nawet za cenę rozruchów. O, jakżeśmy odbiegli od dziewięćdziesiątego drugiego! Dzisiejszy rząd to istne bagno korupcji i fałszer...

Inteligent szczypie go z miłości bliźniego. Wiadomość o Szpiclu rozchodzi się znakami i sprowadza milczenie powszechne. By odwieść uwagę Szpicel zbliża się do Suzon.
równocześnie

BLONDYN

po przykrej ciszy

Ale co to się znów z tym chlebem stało? Już od trzech tygodni było zupełnie dobrze, a tu raptem masz — stój znów w ogonkach przez dzień i noc!

Dochodzą w odstępach: Starsza Dama, Gospodyni, pięć kobiet i sześciu mężczyzn.

INTELIGENT

jeszcze blady

A cóż, obywatelu — wojna.

DRUKARZ

To nie wojna, to te cholery skupywacze! Na nic policja; na nic gilotyna; bezczelne to jak szczury.

BLONDYN

Ci to mają zyski dopiero! Raz z swego rzemiosła świńskiego, a potem to im Jego Brytyjska Mość Pitt13 drugie tyle płaci, że morzą rewolucję głodem...

ZEGARMISTRZ

Jak płaci tym, co zarażają Konwencję, a w nas niszczą resztki wiary...

STUDENT

cicho

Wiecie, co mnie się zdaje? Ten nagły głód nie jest naturalny. Wywołują go umyślnie ci, co chcą rząd wywrócić: głodzą nas w tym celu jak zwierzęta na arenę!

niedowierzanie — oburzenie — poparcie, wciąż stłumione i z bacznym okiem na flirtującego Szpicla

SZPICEL

Cóż wy taka smutna, obywateleczko? Narzeczony na wojnie, co?

SUZON

Proszę mi dać spokój.

SZPICEL

Nie gniewajcie się, panienko; ja was przecież chcę pocieszyć...

SUZON

krzyczy

Proszę odejść!

MADELEINE

Wynoś się pan!

SZPICEL

Obywatelko, ja nie do was. Ja do tej młodej panienki.

szamotanie

MULARZ

silnie trącony przez Szpicla chwyta go za kołnierz i rzuca

Kundlu parszywy, znoś mi się stąd!

błyskawiczne porozumienie wśród innych

INTELIGENT

do wracającego Szpicla

Gdzie wasze miejsce?

SZPICEL

Wszędzie. Ulica jest dla wszystkich.

DRUKARZ

Poza rzędami nie wolno się wałęsać.

SZPICEL

nadrabia miną

Niby co? A kto mi zakaże?

DRUKARZ

Ja!

poparcie

ELEGANT

I potrafimy wyegzekwować rozporządzenie!

Onieśmielony Szpicel próbuje się wcisnąć za Suzon.

INTELIGENT

O, nie! Trzeba było stać tu od początku!

DRUKARZ

wyciąga go i rzuca, ku nieukrywanej radości Suzon

Dalej, na sam koniec!

Szpicel ponawia próbą kilkakrotnie, lecz daremnie, staje wreszcie na końcu, ledwo widoczny. Po pewnym czasie znika.

BLONDYN

No, nareszcie! O, ale jacyśmy jeszcze nieostrożni!

Nagle dzwon zaczyna bić. Znieruchomiała cisza.

INTELIGENT

cicho

Cóż to znaczy... o tej porze?

MADELEINE

szeptanym krzykiem

Na trwogę!!!

BLONDYN

Dobranoc. Mamy insurekcję.

po zdrętwieniu wzrastające poruszenie

SUZON

w napięciu

Wiedziałam, że dziś się coś stanie!...

KOBIETA A

w krzyk

Prędko, do domu!

Zamieszanie. Nikt nie chce pierwszy opuścić miejsca — nuż to pusty alarm, a chleb przepadnie. Crescendo accelerando molto 14:

MĘŻCZYZNA A

No a chleb?!

KOBIETA B

Ma być nowa rzeź! Jak we wrześniu15!!

KOBIETA C

Teraz to bandy Vincenta! Będzie gorzej!

Krzyk zlewa się w chaos:

KRZYK

Prędzej! — Do domów! — Wracajmy! — Okiennice i bramy! — Uciekać!! Rzeź!!! — A chleb?! — Stratują nas! — Muszę mieć chleb! — Nie ruszę się! — A niechże rżną: muszę — mieć — chleb!!!

Dzwon milknie; napięcie bez tchu, potem westchnienie ulgi i wybuch nerwowej wesołości.

MULARZ

do kobiet na końcu

Idiotki!

wesołe wyzwiska kumoszek

SUZON

z westchnieniem

Szkoda!

INWALIDA

To nowa rekwizycja dzwonów. Próbują dla wyboru. — Tym razem mają podobno już brać i z Notre-Dame.

DAMA

Rekwizycje — pobory — zimno — głód — i nasi synowie, co giną setkami dzień w dzień. — Czyż się ta wojna nigdy nie skończy?

BLONDYN

A spytajcież się Komitetu Ocalenia, czemu nie chce zawrzeć pokoju!

INTELIGENT

Ładnie byśmy wyszli wszyscy razem na pokoju przedwcześnie zawartym, podyktowanym przez wroga!

STUDENT

zapalczywie

Myślicie, że Komitet dla sportu wojnę prowadzi, czy co? Albo o jakiś kawałeczek gruntu, jak królowie?!

ELEGANT

Wszystko jedno. Dawniej rewolucja była weselsza. Teraz stała się ponura i nudna.

ciche oburzenie u Drukarza, Studenta i Zegarmistrza

INWALIDA

O, to prawda! O ileż było weselej w dziewięćdziesiątym drugim! Dziesiątego sierpnia16... Wiecie, tej jednej godziny na placu Karuzeli, gdy mi łapę przetrącili — nie oddałbym za sto zdrowych ramion. Wojna na ulicy, to... to sam raj.

śmiech i oburzenie

INTELIGENT

przyjaźnie

A dla kogo walczycie i o co, to już was nie obchodzi, prawda?

INWALIDA

Pewno, że obchodzi! Myślicie, że wesoło bić się pod szpicrutą oficera o jakieś osobiste rodzinne nieporozumienia między królami — dla których jesteśmy towarem tańszym od koni? O, nie, mój panie! To jednak nie to samo, co z własnej woli stawiać i wywracać barykady o Prawa Człowieka17!

ZEGARMISTRZ

Prawa Człowieka! — To była cztery lata temu wiara, dla której każdy, bez wahania, oddawał życie, a nawet mienie. Tymczasem cztery lata minęły; cierpimy i walczymy bez wytchnienia; a co zdobędziemy, to zagrabią albo zmarnują nasi przedstawiciele. — Rząd wolnościowy! Wodzowie wolnego ludu! Człowiek, co zyskał władzę, z miejsca staje się świnią, wszędzie i zawsze; wszystko jedno, czy siedzi na tronie, czy w Konw...

Szmer oburzenia i przestrachu wzbudzony już w połowie przechodzi w stłumiony krzyk i przerywa.

GŁOSY

wszyscy oglądają się trwożliwie za Szpiclem

Czy on oszalał?! — Zmiłujcie się! — Wstydziłbyś się! Człowieku, miejże rozum! Głową to przypłacisz!

ZEGARMISTRZ

Głową? Wielkie nieszczęście! Dla człowieka, co stracił wiarę, śmierć nie taka straszna!

INTELIGENT

Pocieszcie się, obywatelu: rewolucja nie zboczyła z drogi. Lecz Praw Człowieka nie można wywalczyć w sześć tygodni — po tysiącleciach niewoli.

STUDENT

do Zegarmistrza

Pańska rozpacz to dezercja — rozumie pan? Walczymy dopiero cztery lata; i będziemy walczyć do samej śmierci. Nie o nas chodzi, o nie! Chodzi o swobodę ludzkiego rozwoju — może dopiero dla naszych prawnuków!

Szpicel znów się pojawia.

GOSPODYNI

Łatwo wam gadać, paniczu. Gdybyście mieli rodzinę do wyżywienia — myślelibyście inaczej po takich czterech latach.

STUDENT

przyjaźnie, wskazuje oczami na Szpicla

Ale nie myślałbym głośno, obywatelko.

INTELIGENT

A Konwencję należy podziwiać, zamiast mieć do niej małostkowe pretensje. Cóż stąd, że wśród siedmiuset deputowanych jest parę głupców i łotrów? Cóż oni znaczą — wobec jednego Robespierre’a18 na przykład?

To nazwisko działa jak lekki prąd elektryczny.

DRUKARZ

To fakt: odkąd on chory19, rewolucja zwalnia biegu i zaczyna się chwiać.

STUDENT

żarliwie

To człowiek wyjątkowy. Jedyny umysł zdolny objąć całokształt sytuacji i to pod każdym kątem widzenia; a przy tym czysty.

MULARZ

Właśnie. Bo zresztą, jak który bystry — to złodziej...

DRUKARZ

szeptem

Jak „Człowiek Dziesiątego Sierpnia”20...

oburzenie Blondyna

MULARZ

...a często także i zdrajca. — Tymczasem jemu jednemu można zaufać naprawdę.

STUDENT

Rządzi lepiej niż najlepszy król; lecz o dyktaturze nie pomyśli nawet!

BLONDYN

groźnie

No, niechby tylko spróbował! — Ale on się już wysłużył, moi drodzy.

STUDENT

Oszalałeś?!

INWALIDA

Tak, to prawda! Chaumette też mówi, że to człowiek zużyty; i ma zupełną rację!

BLONDYN

Rewolucja dawno ukończona; teraz potrzeba Republice pokoju i swobody; tymczasem on przeciąga wojnę, przeciąga terror, wyczerpuje i zniechęca naród...

DRUKARZ

Aha, ten chodził do szkoły Dantona21!

INWALIDA

Idioto! Jest wręcz przeciwnie; Robespierre był dobry, póki starczyły środki łagodne. Za to dziś trzeba energii! Dziś trzeba środków radykalnych, których on się boi — inaczej kontrrewolucja zarazi cały kraj, jak już zaraziła Konwencję...

BLONDYN

Wolę ja szkołę Dantona od szkoły Héberta! To wy, zdrajcy, nas głodzicie! Takie to te wasze radykalne środki!

Zanosi się na starcie. Uwagę odwodzi nadejście konwoju egzekucyjnego ze skazańcem. Konwój ma wejść w przecznicę, zastawioną przez czekających. Musi się więc zatrzymać, a rząd przesuwa się z trudem, gdyż silniejsi wypychają słabszych za lada drgnieniem.

BLONDYN

cicho

O — albo patrzcie na to. Czy to ma sens? Dzień w dzień kogoś prowadzą. Przecie już się mdło robi na samą myśl o tej wiecznej jatce publicznej! I czemu ten wasz Komitet nie przestanie?

ELEGANT

Hej, co to za jeden?

Milicja ignoruje pytanie.

INWALIDA

Gadajcie: co to za jeden?

ŻOŁNIERZ

Emigrant; ale co wam do tego?

SZPICEL

zbliża się

Co nam do zbawienia Ojczyzny, hę? Co nam do tego?

INTELIGENT

Cóż to, na piechotkę dla odmiany?

ŻOŁNIERZ

Jak jeden, to po co go wieźć? Zdrów jest, może iść.

SZPICEL

Pewno — w jedną stronę może iść. — Ale z powrotem będzie trudniej... co, panie hrabio? Na piechotkę — z powrotem?...

śmiech dwu-trzech osób, krótki, bo bez rezonansu

MĘŻCZYZNA B

Czemużby nie? O tak, główkę pod pachę i dalej!

Konwój rusza.

SUZON

drżącym głosem

O mój Boże... a on taki ładny... biedaczek!

Trochę przychylnego śmiechu — lecz na ogół nastrój niechętny. Konwój mija.

DAMA

O tak — to rzeczywiście smutny widok...

STUDENT

Raczej dziękujcie Bogu za energię i czujność Komitetów! Więc wolelibyście, żeby asygnaty spadły do wartości starego papieru? Żeby każdy mógł żądać tysiąc funtów za wiązkę drzewa i okradać was z tej odrobiny jadła, jaką przynajmniej teraz dostajecie?!

Dwaj uzbrojeni żołnierze Armii Rewolucyjnej pukają do okiennicy i ustawiają się po obu stronach wejścia.

GŁOSY

szmer ulgi, radości

Nareszcie! — Trzy godziny każą nam czekać! — Byleśmy tylko wszyscy dostali...

Piekarz otwiera. Okrzyk radości; wchodzi Mularz.

SUZON

cicho do towarzyszki

Co to za jedni?

MADELEINE

Toś ty jeszcze nigdy w ogonku nie stała? — Armia Rewolucyjna. Żołnierze Vincenta.

SUZON

A oni nam po co?

BLONDYN

Utrzymać porządek. — Zobaczycie, jaki oni ten porządek utrzymują.

Mularz wraca; wchodzi Madeleine. Zatrzymują Mularza, czepiają się go.

GŁOSY

Ile tam jeszcze sztuk? — Ile bochenków? — Ile on tam ma? — Czy starczy dla wszystkich? — Czy jest dość?

MULARZ

uwalnia się

A czy ja wiem? Nie liczyłem!

Odchodzi. Tłum w napięciu.

KOBIETA A

półgłosem

To znaczy, że za mało!...

Szmer niepokoju. Powstaje elektryczne naprężenie gotowości.

MADELEINE

wybiega; szeptem do Suzon

Spiesz się — już tylko siedem sztuk!

Exit22. Podsłuchana wiadomość spływa błyskawicznie wzdłuż rzędu szeptem — który prawie natychmiast przechodzi w krzyk.

GŁOSY

Siedem sztuk — siedem bochenków — co, znowu! — Prędzej, do środka! Mnie się należy!! — Ja muszę dziś dostać!!!

Nim Suzon dobiegła do drzwi, rząd się rozsypał. Koniec rzuca się naprzód; za nim wszyscy. Piekarz zatrzasnął drzwi, przygniatając rękę jakiejś kobiecie. Przeraźliwy krzyk bólu. Tłum rozwścieczony dusi się pod drzwiami. Jęki, krzyk, przekleństwa. Wreszcie wyskakują poszczególne głosy:

DRUKARZ

wskazuje na posągowych żołnierzy

My się zabijamy... a ci tu, psiakrew, stoją jak malowani, widzicie ich!

Tłum zluźnia się nieco i orientuje zgodnie przeciwko nim, lecz na razie bez zaczepności.

GŁOSY

zirytowane, lecz dobroduszne

No, ruszcie się, ruszcie — dalej! — A radźcież nam teraz, od czego wy jesteście? — Armia Rewolucyjna! — Im tylko przewroty w głowie! — Wypchać by was, jednego z drugim, a waszych Vincentów też! — Żeby który bodaj palcem kiwnął... — Gadajcie przynajmniej: co mamy robić?!

ŻOŁNIERZ

I wynoście się do domów, marsz!

Szmer zdumienia — ryk wściekłości. Tłum przybiera postawę agresywną, naciera nawet, lecz nie śmie atakować.

KRZYK

Oni naumyślnie! — Łapówkę wzięli, żeby nas nie wpuścić! Kreatury zdrajców!

Drukarz zamierza się na żołnierza; ten nastawia bagnet. Ostry krzyk przerażenia. Tłum odskakuje od broni jak zgłodniałe psy od bata: o krok. Jest stosunkowo ciszej, gdyż furia i strach tłumią teraz głosy. Groźne zawieszenie po obu stronach.

KRZYK

Z bagnetem na lud!... Pitt ich opłacił! — Bydlęta! — Świnie! — Banda!— Do stu piorunów, ja chcę chleba! kobieta: A wyrwijże im który te rożna!

Nie ma rezonansu: tłum jest bezbronny, nie wie, co począć.

INWALIDA

znajduje wyjście

Wywalić drzwi!!!

Zawieszenie momentalnie przechodzi w akcję. Tłum zmienia orientację ku uldze żołnierzy, którzy też nie bronią nowego jej celu. Owszem, ostentacyjnie opuszczają broń. Krzyk się wzmaga.

KRZYK

jaskrawszy

Wywalić! — Tam mnóstwo chleba! — To skupywacz! — Wywalić! — Dalej, wywalić!!

Żołnierze ustępują, lecz kobiety rzucają się na drzwi, bronią ich z wrzaskiem.

KOBIETY

O, nie! My też chcemy chleba! — Niedoczekanie wasze! Albo wszyscy, albo nikt! — Precz stąd! — Nam się pierwej należy! — Złodzieje! — Bandyci!!

Zbiegowisko. Głowy u okien. Zachwyt tłumu, świst, krzyki, śmiech, wycie. Okrzyki zachęty jak na zapasach. Dzieci rzucają kamieniami. Mężczyźni wśród pisku odciągają baby i walą w drzwi ciężarem ciał.

MĘŻCZYŹNI

Dalej, wal go! — Baby, na bok!

Orgia; szturmują. Wtem zjawiają się, ex machina23, trzej komisarze sekcji. Tłum zastyga momentalnie; tylko oblężenie trwa jeszcze parę sekund dzięki nieświadomości szturmujących. Gdy tylko się spostrzegli — nieruchomieją. Cisza kościelna.

KOMISARZ I

gdy już słychać oddech — efektownie cicho

Co się tu dzieje?

CHÓR

wybucha

Chleba... brak chleba... bezprawie... od trzech dni... skupywacz... i znowu... naumyślnie... zdrajcy!... nieprawda... siedem sztuk... zataraso...

KOMISARZ I

grzmi

Cicho! Gadać po ludzku!

cisza. Potem artykułowane głosy.

GŁOSY

Znów tylko siedem bochenków! Dzień w dzień za mało! — On musi nas wpuścić! — Nie ma prawa! — Tymczasem, o, zatrzasnął, bestia! — On ma pełny magazyn: to skupywacz! coraz gwałtowniej Tak jest, skupywacz! — Pitt go opłaca, a tych tu też! — Trzeba wyłamać drzwi! — Zobaczymy, ile on tam schował! poklask Wyłamać! — Trzeba wyłamać!!

KOMISARZ I

ponad hałasem

Kto jeszcze raz powie „wyłamać”, zostanie aresztowany. Cisza. Nikły, żałosny protest Skoro jest siedem bochenków — dostanie je tych siedmioro, na których kolej. u końca pierwotnego rzędu znów nieśmiały protest. Kto miał teraz wejść?

Zgłaszają się wszyscy. Konsternacja. Śmiech.

KOMISARZ II

do żołnierzy

A wy od czego? — Dla ozdoby? — I to wy pozwalacie na takie skandale?!

ŻOŁNIERZ II

A co, to nasza wina, że ten tam ma siedem bochenków?

DRUKARZ

wśród gwaru bezradnej irytacji

Ależ podzielmy się, ludzie!

GŁOSY

nagłe ożywienie

Co... podzielić? — Podzielić, mówi... — A dobrze! — Świetny pomysł! — Ilu nas jest? — Liczyć! — Podzielić! Podzielić! — Osiemnastu. — Ilu tam? Dwudziestu trzech — siedemnastu — nie ruszać się! — Dwudziestu jeden. — Tak, dwudziestu jeden! — Równy rachunek! protest E, co mi tam po kromeczce... — Ja muszę przynieść bochenek! — Czekam od świtu! — Mam prawo do całego chleba! — Żadnych podziałów! Było przyjść wcześniej! — Myślą, że wszystko dla nich!

INTELIGENT

No to nikt nic nie dostanie!

KOMISARZ I

Dalej, obywatele: ustawić się trójkami, prędzej! Każdy dostanie po jednej trzeciej, a my zrewidujemy sklep.

Ustawiają się stosunkowo spokojnie, chętni zmuszają niechętnych. Szpicel zbliżył się do Komisarzy; szepce do I i II.

KOMISARZ III

podczas gdy piekarz otwiera i wpuszcza Drukarza, Suzon i Blondyna

To ja pójdę zobaczyć. Ale wątpię, czy co znajdę: to człowiek uczciwy.

Odchodzi. Szpicel usuwa się za narożnik i patrzy. Komisarze ustawiają się przy drzwiach. Drukarz wraca.

KOMISARZ II

kładzie mu rękę na ramieniu

Aresztuję was w imieniu prawa.

Cisza grobowa zalega nagle ulicę. Drukarz zdrętwiał; chwila milczenia.

DRUKARZ

odzyskuje głos

Z-za-a co?...

KOMISARZ II

do tłumu

Czy on powiedział, że trzeba usunąć Konwencję?

Zdumienie powszechne; stopniowo ożywiają się.

GŁOSY

Nie... — Ależ skąd! — No tak, właściwie powiedział... — Nie: nie „usunąć”! — Przekręcili! — Ale to tylko tak — i nie że trzeba — że warto by — ale to tylko tak ot, nic nie myślał — z naciskiem nie powiedział przecie „usunąć”!

KOMISARZ II

No, tylko jak?

ELEGANT

Wyczyścić!

Tłum drgnął krótkim śmiechem, który natychmiast gaśnie. Suzon wychodzi i zatrzymuje się w drzwiach przerażona.

KOMISARZ II

Trudno; zabierzcie chleb, a dajcie mi kartę. W komitecie sekcji sprawa pewno się wyjaśni.

Odchodzi z więźniem.
równocześnie

SZMER

grozy i gniewu

To ten szpicel... kręcił się od świtu... Wszędzie tego pełno, jak wszy... A widzicie, nie mówiłem? Widzicie, jak to dziś trzeba uważać?!

KOMISARZ I

do Suzon, która robi krok naprzód

Wy też musicie kartę pokazać.

SUZON

zmartwiała

Ja?!!

KOMISARZ I

Tak, właśnie wy.

SUZON

oszalała

Ależ ja nic nie... za co wy mnie... krzyk, który sprowadza nagłą a zupełną ciszę Jezus Maria, oni mnie zetną!!!

KOMISARZ I

podejrzliwie

Prędzej, obywatelko. Kartę.

Bierze jej z rąk chleb, który jej przeszkadza przy szukaniu.

SUZON

Ale to dla domu!...

KOMISARZ I

Ja wam tylko potrzymam. Znajdźcie kartę.

INTELIGENT

Co ta mała przeskrobała, komisarzu?

KOMISARZ I

Podobno zdradziła takie wzruszenie na widok skazanego emigranta, że należy przypuszczać, iż to jej kochanek...

SUZON

jak młody kogut

Co?!!

KOMISARZ I

... lub krewny.

Tłum patrzy po sobie; nagle wybucha śmiechem.

GŁOSY

Powiedziała, że ładny, to wszystko! — Żal jej było przystojnego chłopca, przecie to jeszcze głupiutkie! — Dla niej chłopiec to chłopiec!

SUZON

O, tu karta... A teraz mnie za to zabiją!

Zdwojona wesołość. Komisarz III wychodzi z sklepu i patrzy.

KOMISARZ I

Nie zabiją, nie — chyba żeście chciała objąć dyktaturę nad krajem. — Czy ją kto z was zna?

GOSPODYNI

Naturalnie! To Suzanne Ferrus, córka fryzjera spod dwunastego!

GŁOSY

ubawione

A puśćcież ją! — Ona myśli, że teraz to już prosto na szafot!

KOMISARZ I

porównał z kartą

Tak... do III Jak sądzisz: co począć z tym ptaszkiem? Wziąć do sekcji i przepytać, czy od razu puścić?

KOMISARZ III

Puść ją. Nie mamy czasu na nonsensy. — A trzeba być idiotą, żeby myśleć, że arystokratka zacznie w głos żałować swego wspólnika, na ulicy.

KOMISARZ I

No, obywatelko — ruszajcie zatem.

zadowolenie tłumu

SUZON

śmieje się wśród gorących łez; wykonuje dyg

Dziękuję wam, obywatele!

ucieka

KOMISARZ I

Hej! Wasz chleb! Macie tu wasz chleb! śmiech powszechny. Suzon wraca i bierze chleb; po drodze zaczepiają ją przyjaźnie. Do kolegi Więc cóż? Znalazłeś co?

KOMISARZ III

Nic zupełnie. Wiedziałem z góry, że to nie spekulant.

KOMISARZ I

przejmująco zimnym tonem

Hej, kolego! Strzeż no ty się przed zbytnią ufnością do ludzi! Teraz musimy podejrzewać wszystkich!...

ODSŁONA 2

Skromny pokój Robespierre’a. Trybun siedzi cierpliwie, czekając, aż fryzjer skończy pracę z jego włosami, i cieszy się życiem w przedwiosenny dzień. Fryzjer posypuje gotową fryzurę pudrem; pacjent podnosi lustro ręczne — trochę nieufnie — a ujrzawszy się, szczerzy w uśmiechu kredowe zęby.

ROBESPIERRE

To już przesada. Wyglądam jak gigantyczny przekwitły ostromlecz.

FRYZJER

To pańska zwykła fryzura. Tylko twarz panu wychudła i dlatego zapewne wydaje się...

ROBESPIERRE

Może być. — Poradźcież co na to; nie można zachować powagi na mój widok.

FRYZJER

Dziś już za późno. Jutro znów przytnę panu włosy. — Swoją drogą nikt wśród moich klientów nie ma tak gęstych. Grzebień w nich tonie.

ROBESPIERRE

po kilku sekundach

À propos klientów — macie mnóstwo źródeł informacji. Podobno Wielki Sędzia znów kusi po nocach? Czyście co słyszeli?

FRYZJER

zakłopotany

Słyszy się takie nonsensy...

ROBESPIERRE

No cóż takiego? Może to ja mam być tą tajemniczą istotą obecnie?

FRYZJER

Na Boga! — Nie, do tego jeszcze nie doszło...

ROBESPIERRE

już troszkę energicznie

No więc?

FRYZJER

Powiadają, ż-że... że Danton.

Robespierre zastygł. Dotkliwa cisza.

ROBESPIERRE

naturalnie, lecz zbyt monotonnie

Skąd to macie...

FRYZJER

coraz bardziej nieswój

Wybaczcie, obywatelu... nie mogę... to jest wo-wolałbym... nie...

ROBESPIERRE

obojętnie

Mniejsza o to. lekkie pukanie Proszę!

Wchodzi Eléonore Duplay24, 25 lat. Zatrzymuje się w drzwiach.

ROBESPIERRE

Dzień dobry! Proszę wybaczyć, że nie wstaję. Niechże pani wejdzie...

ELÉONORE

podaje mu rękę i siada

Wstał pan już? — Czy nie za wcześnie jednak?...

ROBESPIERRE

szczerzy zęby

Za wcześnie... po pięciu tygodniach! — Zresztą, w taki dzień jak dziś trup by wstał.

ELÉONORE

Ale podłoga chwieje się jeszcze... prawda?

ROBESPIERRE

Troszkę — lecz to jej dodaje uroku. — Nie mogę się nasycić rozkoszą swobodnego ruchu. Mięśnie zmartwychwstają... Życie jest rzeczą nad wyraz przyjemną, proszę pani.

Fryzjer cofnął się o krok i mierzy swoje dzieło.

FRYZJER

No — sądzę, że pan gotów.

Podaje mu lustro, które Robespierre lękliwie odpycha.

ROBESPIERRE

Nie... wolę się nie widzieć. Dziękuję wam. — Jutro proszę już przyjść o zwykłej porze! Fryzjer kłania się i wychodzi. Robespierre obraca się w krześle, ręce do łokci opiera o poręcz i patrzy z nieokreślonym uśmiechem w oczy równie nieruchomej kochanki. Nagle wstaje i podaje jej dłonie Przywitajmy się, lwico. Eléonore wstaje spokojnie; obejmują się i całują. Lecz to jej nie wystarcza; opuszcza się z wolna na kolana, łasząc się twarzą i torsem o ramię, pierś, bok, biodro i udo przyjaciela. On stoi oparty o dość odległy stół — by nie stracić równowagi, gdy mu ramionami otoczyła kolana — i przegięty wstecz w postawie rozkosznie niewygodnej. Broni się — bez przekonania — lewą ręką. Dopiero gdy mu się uścisk osuwa poniżej biódr, chwyta powietrze trochę gwałtownie i prosi poważniej — Och, Léo... przestań. ona udaje oczywiście, że nie słyszy. Ciszej a intensywniej Przestań... przestań.

Odpycha ją prawie. Gdy wstała, przeciąga się niespokojnie całym ciałem. Potrząsa głową, jakby chciał coś z włosów strzepnąć. Końcem stopy zakreśla linie na podłodze.

ELÉONORE

siada. Wesoło, lecz z ukrytą goryczą

Prawda. Wykroczyłam przeciw twoim zasadom.

ROBESPIERRE

zdziwiony podnosi głowę

Moim zasadom... ty?!

ELÉONORE

Jedną z nich w każdym razie umiejętnie wbiłeś mi w pamięć: „Wszelki objaw miłości przy świetle dziennym jest nietaktem w najgorszym guście”.

ROBESPIERRE

siada

To agresywne zasady człowieka pracy — mnie, zmokłej kurze, tak dzisiaj obce!

ELÉONORE

Chwała Bogu. Już sobie i pazury ostrzyć zaczynamy... dla próby na sobie samym, przypatruje mu się Tak: jesteś zdrów. — Szkoda.

ROBESPIERRE

No wiesz...

ELÉONORE

delikatnie wzrusza ramionami

Trudno, najdroższy: byłam szczęśliwa dzięki twemu cierpieniu. Tyś się skręcał w szponach malarii — za to ja miałam cię przez całe godziny, ba — przez dni i noce. Choroba nie szpeci cię nawet: z tym wyrazem tragicznej bierności było ci niezmiernie do twarzy. Siedziałam i uczyłam się twych rysów na pamięć. Nie pielęgnowałam cię: nie jestem żoną. Ładnie byś zresztą na tym wyszedł! W rękach mojej matki byłeś bezpieczny.

ROBESPIERRE

przypatruje się jej zamyślony

Gdybym tylko mógł uwierzyć w ten twój metaliczny egoizm, lwico...

ELÉONORE

Przyjacielu: miłość to nie miłosierdzie.

ROBESPIERRE

podstępnie, po kilku sekundach

A dzieci, dearest25?...

ELÉONORE

zdumiona

Dzieci? z podgiętymi kątami ust Człowieku: a na cóż mi nędzna karykatura, gdy mam oryginał? — Niech sobie natura zakłada wylęgarnie w innych ciałach — niezdolnych do szczęścia.

ROBESPIERRE

naiwnie zdziwiony

Szczęścia?... — Ach, dwa lata temu chyba! z niesymetrycznie przeciągniętymi ustami Zapewne... nasze ówczesne wieczory... i noce... Nasze idylliczne plany — Great God! 26 — Gdym myślał, że się spełnia swoją porcję rewolucyjnej roboty za rok lub dwa, a potem wraca do domu! — Léo: te czasy minęły!

ELÉONORE

W porównaniu do dziś byłam wówczas uboga.

ROBESPIERRE

Kochałem cię wtedy. — Dziś jesteś mi środkiem nasennym.

ELÉONORE

Wiem.

ROBESPIERRE

Dziecko, ty kłamiesz! Tym gorzej, jeśli też i wobec siebie samej! Natura w tobie uczepiła się płonnej nadziei — i dla tego kłamstwa marnujesz swe cenne życie w sposób wręcz ohydny!

Léo: rewolucja potrwa z dwa stulecia. Nigdy nie będę wolny, rozumiesz? Nigdy. Rząd dwudziestogodzinnych dni coraz cięższej pracy aż do samej śmierci. Dziś mam trzydzieści pięć lat... nim dobrnę do czterdziestki będę ruiną — niczym najrozrzutniejszy pięćdziesięcioletni rozpustnik!

ELÉONORE

I cóż stąd, jedyny? Póki mogę cię widzieć choćby w przelocie — póty przesycasz mi życie niewypowiedzianą radością. Gdy mnie rzucisz — będę cię przecież widzieć co dzień z galerii Konwencji i klubu.

ROBESPIERRE

Kobieto: czy ty nie czujesz, jak cię taka niewola poniża?! Posłuchaj: rewolucja wchłania nie tylko mój czas — lecz całą moją istotę. Dziś już nie posiadam osobistego życia. Przestaję być człowiekiem: ludzka wrażliwość, ludzkie uczucia, pragnienia — wszystko to zsycha stopniowo i odpada w tej piekielnej temperaturze ześrodkowanego wysiłku. Staję się bezosobowym, potwornie rozszerzonym, rozognionym mózgiem. Dziś widzę, co się ze mną dzieje, bo mam czas... i aż mi nieswojo. — Dziecko: ja cię już nie kocham. Jesteś mi dosłownie obojętna! — Zważ: jedyna obecnie sposobność, by spędzić parę minut razem — to gorączkowe spazmy żądzy u mnie; spazmy, które są podłą męczarnią, a wynikają z bestialnego wyczerpania. Czy ty wiesz, Léo, że mi jest absolutnie wszystko jedno, kto mnie od tej udręki uwolni? — Czy wiesz, że cię nieraz pierwsza lepsza dziewka zastępuje... i że mi to nie sprawia różnicy? Że jeśli się do ciebie zbliżam — to tylko dlatego, że brak mi sił, by przejść kilka ulic i oszczędzić ci przynajmniej tego poniżenia?...

Léo — człowieku — przecież to hańba! Szarpnij się, chociaż ci trudno — i uwolńże się nareszcie!

ELÉONORE

z lekkim westchnieniem

Nie wysilaj się, carino27. Czyż twoja w tym wina, że los przeznaczył mnie do twego użytku? Robespierre marszczy brwi. Ona uśmiecha się wąsko O co ty się trapisz? Przecie po to tu właśnie jestem, by ci oszczędzić wędrówek po mieście, gdyś zmęczony, i uchronić cię od zakażenia. — Gorszę cię? Nie, nie, chéri28: choćbyś dobierał słów jeszcze zjadliwszych — nie zmienisz naturalnego faktu, że jestem twoją własnością. Cokolwiek od ciebie pochodzi — jest mi sensem istnienia, nie hańbą.

ROBESPIERRE

po krótkiej chwili

Wstyd mi za ciebie.

ELÉONORE

Przesadzasz.

Znienacka chwyta mu rękę i całuje. W odpowiedzi Robespierre nachyla się nagle, ujmuje ją za głową i oddaje pocałunek w usta z intensywnością drapieżną.

ROBESPIERRE

z głęboką szczerością

Tak, przyjacielu — wstyd mi za ciebie: to fakt. — Ale równocześnie mogę odczuć twą wspaniałość... dziś, gdy po pięciu tygodniach wypoczynku — człowiek we mnie nieśmiało próbuje się ocknąć. — Za dwa tygodnie... będziesz mi znów już tylko ciałem kobiecym... pod ręką. — Och, jacyście wy szczęśliwi — ludzie prywatni!... I jakże ciebie straszliwie szkoda, Léo!

ELÉONORE

Ale te dwa tygodnie, Maxime — darujesz mi! — Powiedziałeś wyraźnie!

ROBESPIERRE

patrzy przez okno

Dwa tygodnie... swobodnego człowieczeństwa. Dwa tygodnie... czternaście dni... być głupim sobą, nie odpowiedzialnym za nic na świecie... i o tej boskiej porze roku... Niestety, to nie do pomyślenia. Cztery dni jednak — gwarantuję słowem honoru.

Wyjmuje pilnik, siodełko etc. i zaczyna umiejętnie piłować paznokcie.

ELÉONORE

prawie przestraszona

Jak to... sądzisz, że się wyliżesz za cztery dni?

ROBESPIERRE

Przecie już mi nic nie jest. Za to — jestem maniakalnie spragniony waszego życia. Chorobliwie: jak pijak, gdy mu odmówią alkoholu...

Pukanie. Wstaje i podchodzi do drzwi.

GŁOS

podrostka, który podaje korespondencję przez drzwi

Listy dla pana. Tu depesza z Komitetu Bezpieczeństwa29.

Całkowicie zaabsorbowany Robespierre niecierpliwie przerzuca listy stojąc przy stole. Na końcu rozdziera depeszę.

ELÉONORE

zaniepokojona, nieśmiało

Maxime, pow...

ROBESPIERRE

Psssst, poczekaj...

ELÉONORE

półszeptem

Żmijo!...

ROBESPIERRE

muzykalnym świstem zbiega gamę chromatyczną. Czyta parę słów dalej; podnosi raźno głowę

Już po moich wakacjach, Léo.

Eléonore opuszcza powieki. Odwraca się spokojnie twarzą do okna.

ROBESPIERRE

mówi i czyta równocześnie

Za pół godziny... muszę... być w Ko-mitecie... odrywa na chwilę oczy Więc proszę cię o filiżankę kawy. Jeśli chleba nie ma, to nic nie szkodzi.

ELÉONORE

Natychmiast.

Robespierre podnosi oczy i śledzi ją z uśmiechem trochę smutnym, aż znika za drzwiami. Wtedy siada i zamyśla się, wpatrzony w ścianę przeciwległą. Twarz mu się ścina. — Pukanie ułożone w rytm. Na monosylabiczną odpowiedź wkracza do pokoju Saint-Just30.

SAINT-JUST

Jesteś przytomny — wstałeś nawet. To całe szczęście. zasiada, nie czekając na zaproszenie. Robespierre podejmuje pilnik na nowo Czy dostałeś zeznanie Haindla31?

ROBESPIERRE

znad swej pracy wskazuje depeszę skinieniem w bok

A jakże. Dopiero co.

SAINT-JUST

Widzisz, że miałem rację? — Gdybyś mi był dał wolną rękę tydzień temu, mielibyśmy dziś spokój. A Bóg wie, co z tego teraz będzie.

ROBESPIERRE

Nic się nie stało ani nie stanie. To tylko hebertyści.

SAINT-JUST

opiera się wstecz

Tylko!...

ROBESPIERRE

Tylko. Puste pałki są nieszkodliwe, nawet gdy chcą wysadzać Paryż w powietrze. Rozwiążemy Armię Rewolucyjną, a Vincenta osadzimy w więzieniu. Voilà tout32.

Milczenie. Saint-Just przypatruje mu się krytycznie.

SAINT-JUST

Maxime — wstrzymywałem się dotąd od indagacji — ale zaczynasz mnie niepokoić. Skąd ta podejrzana skłonność do pół- i ćwierćśrodków — u ciebie?!

ROBESPIERRE

Moja niechęć do przelewu krwi, chciałeś powiedzieć? — Synu, bo stoimy na samej granicy terroru. Jesteśmy zmuszeni tępić fałszerzy, skupywaczy, zdrajców. A jeśli się tego straszliwego środka nie opanuje — nie zdoła pohamować jego tendencji do potęgowania się — to każdy nowy krok jest krokiem ku katastrofie.

SAINT-JUST

Lecz skoro nie ma innego środka wewnętrznej obrony?

ROBESPIERRE

Gdy nie ma — to trudno. Ale uczniak Vincent, raz, nie jest niebezpieczny — po wtóre, jest, lub był, działaczem rewolucyjnym. To znaczy, że dla pewnego procentu ludności — jest wodzem. A piętnować i tracić wodzów, przyjacielu — to niszczyć rewolucję w samym rdzeniu jej życia: w duszach ludzkich. Bo wtedy ludzie tracą wiarę.

Radzę ci pomedytować nad tymi dwoma słowami.

SAINT-JUST

po chwili

Gdyby szło o Collota, powiedzmy... ale Vincent! Za nim idzie kilkudziesięciu zatraceńców w najgorszym razie.

ROBESPIERRE

Wystarczy, gdy zwątpienie zgasi kilkadziesiąt dusz. Bo zwątpienie szerzy się jak dżuma. Wiara — przebudzenie się ludzkiej duszy w zwierzęciu roboczym — to słaby płomyk. Jeśli jej nie będziemy strzec jak Ciała Pańskiego — możemy dożyć dnia, gdy zniechęcona Francja jednogłośnie zażąda powrotu do chlebodajnej niewoli. A co wtedy, Saint-Just? odkłada pilnik i wpatruje się w przyjaciela z skośnym, asymetrycznym uśmiechem Wyobrażasz sobie naród francuski zmuszony być wolnym pod presją armat rewolucyjnego rządu?...

SAINT-JUST

po chwili pustego milczenia

To dedukcje bez miary, uwieszone na włosku. Dla przyszłego stulecia — nie można poświęcać jutra.

ROBESPIERRE

podpiera nagle głowę na obu dłoniach, jakby mu przybrała na wadze

Komunały są czasem... oślepiające. Eléonore wchodzi, przynosząc śniadanie. Witają się przyjaźnie z Saint-Justem. Robespierre wstaje i pomaga jej nakryć Dziękuję ci serdecznie... co, prawdziwy chleb?! Ulubienico bogów, bądź błogosławiona! Antoine, cukru oczywiście nie ma — czy mam cię gościć tą smołą?

SAINT-JUST

Będę ci wdzięczny. Nie spałem; jestem zmęczony i zły.

Eléonoreexit.

ROBESPIERRE

nalewając kawę

Wszystko jedno, Saint-Just. W tym wypadku — dobro Republiki nie wymaga ofiar ludzkich. Nie traćmy proporcji z oczu.

SAINT-JUST

podczas gdy tamten zabiera się do krajania chleba — pije łyk w zamyśleniu, po czym opiera się o poręcz

Pozwól zatem, że uzupełnię informacje Haindla dwoma drobnymi faktami:

Po pierwsze: chodzą wiarygodne pogłoski, że Desmoulins33 napisał nowy numer — to by był siódmy — w którym otwarcie wzywa ogół do buntu przeciw Komitetom; po drugie: od trzech dni Paryż szepce o bliskim przewrocie i o dyktaturze Wielkiego Sędziego jako o rzeczy... prawdopodobnej.

A pamiętasz, prawda, że pierwotny Wielki Sędzia — którym miał być Pache — został uroczyście wyśmiany przez całe miasto.

Sapienti sat34.

ROBESPIERRE

już przy pierwszej rewelacji odłożył nagle bochenek i nóż. Stoi wyprostowany z rękami na stole; zmarszczył nieco brwi. Gwałtownie

Tym razem kto?...

SAINT-JUST

Nikt nie wymawia nazwiska. Czyli że...

Pije, bierze sobie ukrajaną kromkę, ale obserwuje przyjaciela bezustannie.

ROBESPIERRE

odrywa się szarpnięciem od stołu, odchodzi ku oknu. Z głębi serca, po krótkiej chwili

Przeklęta banda!! wraca z wolna Tak. To samo mówił mi fryzjer — wykrztusił nawet nazwisko, zatrzymuje się Nie uwierzyłem... półgłosem, w którym tętni krzyk Czy ten cham oszalał?! Ratować własną skórę za cenę katastrofy państwowej... pada na krzesło. Szeptem Wielki Boże!...

SAINT-JUST

Pij, bo wystygnie.

ROBESPIERRE

przyjrzał się kawie dokładnie, ale jej nie rusza. Spokojnie

Skoro hebertyści są na żołdzie Dantona — to rzeczywiście nie ma rady. Trzeba będzie poświęcić czterech wodzów, żeby go rozbroić. Zabiera się do śniadania z determinacją, bo bez apetytu.

SAINT-JUST

Maxime — mówię do dawnego, nieugiętego Robespierre’a: oszczędzimy społeczeństwu wiele, jeśli poślemy Dantona razem z Vincentem. Od razu.

ROBESPIERRE

obraca się sztywnie

Danton jest nietykalny, Saint-Just.

SAINT-JUST

Człowiek, co sprowadził na Paryż te trzy tygodnie głodu — musi zginąć na szafocie już za to jedno, jeśli sprawiedliwość rewolucyjna istnieje.

ROBESPIERRE

przeciąga kurczowo usta, podnosi jedną brew — bardzo cicho, a tonem jak kwas siarkowy

Sprawiedliwość rewolucyjna!!...