Splątani krwią - Szymańska Aleksandra - ebook

Splątani krwią ebook

Szymańska Aleksandra

4,7

Opis

Głosy nigdy nie cichną.
Szepczą o Monarchach bez ziemi, utraconych koronach i zemście tak krwawej jak zagłada Lankei.

Trzydzieści lat temu czarny ogień pochłonął najpotężniejsze z państw. Pozostawił po sobie jedynie szary popiół, grzebiąc w nim stare tajemnice Lankei. Życie na tych ziemiach zamarło, a czarne płomienie nigdy nie wygasły.

Po kataklizmie kontynent spowiła mgła strachu. Poszukiwania sposobu na ugaszenie płomieni spełzły na niczym, a prawda, która mogłaby dać ludziom nadzieję, wciąż pozostaje ukryta. W końcu źródło mocy Monarchów było pilnie strzeżoną tajemnicą Rodów Krwi Lankei. Teraz jednak sekrety Rodów obróciły się przeciwko nim. Rozproszeni po kontynencie Monarchowie nie wiedzą, jak okiełznać potęgę, która spłynęła do nich wraz z krwią ich poprzedników.

Nie mają już wiele czasu. W spowitych czarnym płomieniem zgliszczach Lankei ten, którego zwą zdrajcą, jest gotów znów zaatakować.

To opowieść o dniach próby, siłach manipulujących ludźmi i wojnie tak starej jak sam świat. Jej bohaterowie, choć wielu stanie im na drodze, stoczą najcięższe bitwy z głosami we własnych głowach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 601

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja_Bien

Nie oderwiesz się od lektury

Pod dość banalnym tytułem kryje się świetna opowieść o czasach i bohaterach nie z tego świata. Ciekawa, świeża a przede wszystkim napisana dobrym językiem z wyczuciem historii. Polecam!
10
joannuss

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonale skonstruowany fantastyczny świat. Nie taki z dziwnymi stworzeniami, tylko taki z mapą, hierarchią, tajemnicami. Czyta się dobrze, nie nudzi. Dzięki takiemu zabiegowi gdzie każdy rozdział przedstawia innego z bohaterów, czytamy by znów trafić na przygody ulubionego z nich. każdy z bohaterów we własnym tempie dochodzi do swojej tajemnicy. Poznaje czym lub kim jest ten drugi w głowie głos. Jedni są go świadomi dość szybko inni nie. Wszystko rozwiąże się, gdy dołączy ostatni z potomków pięciu monarchów. tylko, czy będzie świadom tego kim jest? Mnie serce skradł Sakrd.
10

Popularność




© Aleksandra Szymańska, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone

Projekt okładki i ilustracja:

Marta Żurawska | @zurawska_marta_illustrator

Redakcja:

Dominika Kamyszek | @opiekunka_slowa

Korekta:

Aleksandra Juryszczyk | @ olajuryszczak_korektor

Skład i łamanie:

Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek

Wydanie 1

Kobylany, 2025

ISBN: 978-83-974882-9-8

Dla Was, stwo­rzo­nych do ży­cia w in­nych świa­tach

prolog

Terarchol

23 września

Niebo pę­kło wpół. Wy­da­wało się te­raz ma­tową, szarą bańką, w któ­rej śro­dek wbito szty­let. Pa­skudna rana zio­nęła pustką, wy­plu­wa­jąc z sie­bie czarne smugi er­ret­zjaru.

Tiama cze­kała w swo­jej kry­jówce. Wpa­tru­jąc się w prze­ci­na­jący skle­pie­nie por­tal, nie od­wa­żyła się na­wet mru­gnąć. W końcu pęk­nię­cie roz­bły­sło zło­tym świa­tłem. Na jedną chwilę nie­prze­nik­niona czerń za­stą­piona zo­stała po­światą Da­shar. Ktoś otwo­rzył drogę poza gra­nice tego świata. Chwilę póź­niej por­tal w końcu za­czął się za­skle­piać.

– Udało mu się – szep­nęła Tiama. W jej tur­ku­so­wych oczach za­lśniły roz­iskrzone łzy.

Wzno­wiła marsz, te­raz mu­siała się spie­szyć. Ru­szyła przez za­jęte czar­nym pło­mie­niem er­ret­zjaru zglisz­cza Te­rar­cholu. Ze­wsząd do­bie­gały trza­ski i szum ob­ra­ca­ją­cego się w pył świata. Pod jej sto­pami chrzę­ściły ka­mienne odłamki zbu­rzo­nych bu­dowli. Tiama za­kasz­lała ci­cho, wszech­obecny dym draż­nił gar­dło, szczy­pał w oczy.

Coś zwró­ciło jej uwagę, ja­kiś zna­jomy dźwięk. Przy­sta­nęła więc i za­częła na­słu­chi­wać, wy­pa­tru­jąc kształ­tów w pa­nu­ją­cym pół­mroku.

On na­dal mógł tu być… Ten, który ich zdra­dził.

Może mi się wy­da­wało?, po­my­ślała.

Pył osia­dał na jej ja­snych wło­sach, na rzę­sach. Za­mru­gała z od­razą, by się go po­zbyć. Nie po­cho­dził je­dy­nie ze spo­pie­lo­nych drzew i skał. Dym mie­szał się z pro­chami mi­lio­nów lu­dzi za­miesz­ku­ją­cych nie­gdyś Lan­keię. De­ber nisz­czył wszystko i wszyst­kich, nie po­prze­stał na sto­licy. Te­rar­chol był je­dy­nie miej­scem, gdzie wszystko się za­częło. Gdzie wszystko się skoń­czyło.

Po­czą­tek końca i ko­niec po­czątku. Ni­czym punkt, w któ­rym wąż po­łyka swój ogon, gdzie wszystko zbiega się w cza­sie, umiera i po­wstaje – jed­no­cze­śnie.

– Jesz­cze tu je­steś?

Tiama drgnęła, ob­ró­ciła się i spoj­rzała w za­czer­wie­nione zmę­cze­niem oczy Su­ena. Ode­tchnęła ciężko, ła­piąc się za klatkę pier­siową. Więc jed­nak jej się nie wy­da­wało…

– Ty także, a nie po­wi­nie­neś. – Opa­no­wała się i wy­pro­sto­wała przy­gar­bione lę­kiem plecy.

Suen wy­glą­dem przy­po­mi­nał wy­so­kiego męż­czy­znę o ja­snych wło­sach. Jego twarz zda­wała się wy­szli­fo­wa­nym bry­lan­tem – o gład­kich ścian­kach, lecz i ostrych kra­wę­dziach, wręcz nie­ska­zi­tel­nym. Zim­nym.

W tym mo­men­cie także peł­nym wy­rzutu i gniewu.

– Soon? – za­py­tała.

Le­d­wie wi­docz­nie, lecz twarz Su­ena zła­god­niała.

– Żyje – od­po­wie­dział. – Jest już bez­pieczna.

Tiama po­czuła się lżej. Za­lę­gły w niej strach opu­ścił ją, aż zro­biło jej się słabo.

– Co ty so­bie my­śla­łaś przez cały ten czas? – Suen po­krę­cił głową i roz­ło­żył ra­miona w ge­ście re­zy­gna­cji. Ota­cza­jące go zglisz­cza zbyt gło­śno wy­krzy­ki­wały, jak bar­dzo oka­zał się bez­silny, sta­nąw­szy twa­rzą w twarz z wy­peł­za­jącą z por­talu be­stią er­ret­zjaru. Są­dził, że wy­ty­ka­jąc Tia­mie błąd, po­czuje się le­piej. Że ja­kimś spo­so­bem od­zy­ska z dawna utra­coną kon­trolę nad rów­no­wagą sił tego świata.

– Zdra­dził nas. – Te dwa słowa były je­dy­nym ar­gu­men­tem, któ­rym Tiama mo­gła się za­sło­nić.

– Nie – za­prze­czył Suen. – Da­łaś mu się oszu­kać. A to róż­nica.

– Ale plan…

Nie do­koń­czyła, bo Suen ro­ze­śmiał się jej w twarz gorzko i okrut­nie.

– Na­wet Lan­ke­ia­nie za­wie­dli. Pię­ciu Mo­nar­chów zgi­nęło, za­brali Straż­ni­ków ze sobą, do gro­bów. Za­klęte w czer­wo­nych krysz­ta­łach mie­cze pew­nie leżą po­grze­bane głę­boko pod gru­zami. Ko­rony i trony przy­sy­pał skalny pył. To ko­niec. Trzeba zna­leźć inne roz­wią­za­nie. Splą­ta­nie lu­dzi z Przed­wiecz­nymi od sa­mego po­czątku było cho­rym po­my­słem.

Tiama nie przyj­mo­wała tego do wia­do­mo­ści.

Przed­wieczni bę­dący Straż­ni­kami nie mogą umrzeć, my­ślała. Do­póki ist­nieje choć je­den przed­sta­wi­ciel każ­dego z pię­ciu śmier­tel­nych Ro­dów Krwi, nie jest to moż­liwe. Do­pil­no­wała tego oso­bi­ście, by tacy prze­trwali. To w nich Straż­nicy znów się od­ro­dzą. Była tego pewna.

Udug jesz­cze po­ża­łuje, że ją zdra­dził. Że zdra­dził ich wszyst­kich. Poza tym…

– Jest ktoś, kto mógłby nam po­móc.

Suen nie zro­zu­miał od razu.

– Cza­sami na­prawdę prze­raża mnie to, co kłębi się w tej two­jej gło­wie – od­parł po chwili. – Na szczę­ście nie ist­nieje spo­sób, by go obu­dzić.

Lecz Tiama wie­działa, że ow­szem, jak naj­bar­dziej ist­nieje. I była już bli­sko… Tak bar­dzo bli­sko obu­dze­nia Nun. Otwar­cie por­talu po­mię­dzy świa­tami było nie­zbędne. Po­zo­stawi za sobą ślad. Nun bę­dzie mógł do niej tra­fić ni­czym po okru­chach chleba.

Ten, któ­remu udało się przejść przez por­tal, miał tego dla niej do­pil­no­wać.

– Chodź. – Suen wy­po­wie­dział prośbę gło­sem peł­nym we­wnętrz­nego przy­musu, by za­cho­wać się przy­zwo­icie. – Za­biorę cię stąd.

Tiama fuk­nęła pod no­sem.

– Dam so­bie radę. – Prze­szła obok niego, trą­ca­jąc go bar­kiem.

Suen przy­gryzł ze zło­ści wnę­trze po­liczka. Przez mo­ment wal­czył z my­ślami, w końcu jed­nak po­dą­żył za nią, jak za­wsze.

***

Szli w ci­szy, ra­mię w ra­mię, szu­ka­jąc daw­nych ulic nie­przy­sy­pa­nych gru­zami. Błą­dząc w tym po­twor­nym la­bi­ryn­cie pa­ru­ją­cych zgliszcz, Tiama z wolna za­częła tra­cić na­dzieję.

Prze­cież Me­zis wie­działa, kiedy za­mie­rzamy otwo­rzyć por­tal, my­ślała. Miała nim przejść. Po­trze­bu­jemy jej…

– Czego szu­kamy? – za­in­te­re­so­wał się w końcu Suen. – Je­śli in­sy­gniów, to tylko tra­cimy czas.

Tiama mi­mo­wol­nie zer­k­nęła w jego kie­runku. Ani je­den szary py­łek nie go­ścił na jego wło­sach i sza­tach. Mu­siał ota­czać się Ba­rierą. Nie­ustan­nie pró­bo­wał od­gro­dzić się od wszel­kiego brudu ma­te­rial­nego świata, w któ­rym ona sama grzę­zła od lat. Zi­ry­to­wana tą my­ślą, już miała ka­zać mu zo­sta­wić się w spo­koju, coś jed­nak prze­kie­ro­wało jej uwagę. Spra­wiło, że za­po­mniała słów.

Wpa­trzyła się w znisz­czony, ka­mienny po­sąg, wy­róż­nia­jący się na tle ota­cza­ją­cych go sza­rych sto­sów gruzu. Pa­mię­tała to miej­sce. Jesz­cze nie­dawno był tu zie­lony plac, wo­kół roz­le­wały się wody fon­tanny. Wy­so­kie ka­mie­nice wzno­siły się nad ludźmi aż do chmur, cu­dow­nie zdo­bione. Dzieci bie­gały boso w fon­tan­nie po­mię­dzy strze­la­ją­cymi słu­pami wody. Wciąż dźwię­czał jej w uszach ich śmiech…

Śmiech ten w jed­nej chwili prze­ro­dził się w za­wo­dze­nie przed­wcze­śnie wy­rwa­nych z ciał dusz.

Mar­mu­rowy po­sąg przed­sta­wiał ko­bietę w mo­krych sza­tach. Cię­żar ciała opie­rała na jed­nej no­dze, drugą miała lekko cof­niętą, zu­peł­nie jakby za­mie­rzała za mo­ment ze­sko­czyć ze swego pie­de­stału wprost do wód fon­tanny. Zwy­kle sia­dały na niej ptaki. Dzi­siaj, je­dy­nie po­piół.

Fi­gura w wy­niku ka­ta­kli­zmu utra­ciła głowę i nie­gdyś roz­ło­żone do skoku ra­miona, ale roz­po­starte skrzy­dła po­zo­stały nie­na­ru­szone.

Te­raz zda­wała się pra­gnąć wzbić do nie­bios. Ku wol­no­ści.

Gruzy za­częły się osu­wać. Tiama od­wró­ciła się w kie­runku ru­moru, a w tym sa­mym mo­men­cie Suen ob­jął ją Ba­rierą, za­czął ma­ni­pu­lo­wać dielli, przy­go­to­wu­jąc się do walki.

– Cze­kaj – po­wstrzy­mała go Tiama, gdy spo­mię­dzy chmury pyłu za­czął wy­ła­niać się za­rys po­staci.

– Nok­turn? – Suen za­prze­stał ma­ni­pu­la­cji, nie do­wie­rza­jąc.

Tiama po­stą­piła dwa kroki do przodu.

– Co ty tu ro­bisz? – za­py­tała w pa­nice, po­nie­waż to nie Nok­turn miał przejść do tego świata zza dru­giej strony por­talu. – Gdzie ona jest? Gdzie jest Me­zis?

Męż­czy­zna spoj­rzał na nią obłą­ka­nymi sza­rymi oczami. Ubrany był w dziwną, sztywną ko­szulę i be­żowe spodnie z le­ją­cej się tka­niny. Jego cera zda­wała się ko­lo­rem sta­piać z sza­ro­ścią gru­zo­wi­ska.

– Kto? – wy­beł­ko­tał. – Kim wy je­ste­ście?

– O nie… – wy­rwało się Tia­mie z ust.

– Co to ma, na dielli, zna­czyć?! – Suen zła­pał ją za ra­miona, ści­snął i zaj­rzał jej głę­boko w oczy. – To o to ci cho­dziło? Chcia­łaś otwo­rzyć por­tal, żeby ścią­gnąć tu Przed­wiecz­nego z in­nego świata? Prze­cież to zbu­rzy całą rów­no­wagę!

Twarz Tiamy wy­ra­żała jed­nak ta­kie samo za­sko­cze­nie. Pu­ścił ją więc, zbyt prze­ra­żony kon­se­kwen­cjami, by móc zro­bić co­kol­wiek.

Tiama po­de­szła do Nok­turna po­woli.

– Co się stało? – za­py­tała go.

– Za wcze­śnie – wy­mam­ro­tał pod no­sem, roz­glą­da­jąc się z prze­stra­chem. – Jest za wcze­śnie…

– Co to zna­czy? – drą­żyła. – Na co jest za wcze­śnie?

– Wojna Nie­na­zwa­nych – szep­nął. – Ten, Który Ist­nieje, Ten, Któ­rego Nie Ma, i Ten, Któ­rego Nie Wi­dać.

Mię­śnie Tiamy za­drżały pod jej skórą, gdy zro­zu­miała.

– Twój świat do­się­gła już wojna Trzech Ener­gii – wy­du­siła.

Po­ki­wał głową.

– On musi obu­dzić się szyb­ciej – po­wie­dział Nok­turn. – Ona musi się spie­szyć… Trzy­dzie­ści… Trzy­dzie­ści…

– Za­bierz go ze sobą – zwró­ciła się Tiama do Su­ena.

– Tak wła­śnie za­mie­rza­łem zro­bić.

– Niech Soon spró­buje przy­wró­cić mu wspo­mnie­nia.

Suen otwo­rzył je­dy­nie usta, ale się po­wstrzy­mał. Nie­na­wi­dził, gdy wy­ko­rzy­sty­wała ta­kie mo­menty do roz­ka­zy­wa­nia mu. Po­ko­nał dzie­lącą go od Nok­turna prze­strzeń i bez słowa wy­ja­śnień zła­pał zdez­o­rien­to­wa­nego za ra­mię.

– Mam na­dzieję, że ro­zu­miesz kon­se­kwen­cje zbu­rze­nia rów­no­wagi mię­dzy świa­tami, Tiamo – wy­gło­sił szorstko. – To już ko­niec.

Otwo­rzył Da­shar. Na­stą­pił roz­błysk ener­gii, w któ­rym obaj znik­nęli sprzed jej oczu.

Tiama uśmiech­nęła się pod no­sem. Gdzieś po­mię­dzy roz­ło­żo­nymi skrzy­dłami mar­mu­ro­wego po­sągu ostat­nie z pęk­nięć nie­bo­skłonu wła­śnie się za­skle­piło.

– Och nie, Suen – rzu­ciła ci­cho. – My­lisz się. Pię­ciu Mo­nar­chów znów po­wsta­nie. Ska­zani na ba­ni­cję po­wrócą jesz­cze sil­niejsi. To, co za­gi­nęło, od­naj­dzie się, a niebo ko­lejny raz pęk­nie, gdy Za­po­mniany po­wróci, by po­pro­wa­dzić nas ku ze­mście.

Prze­po­wied­nia z Lo­don wła­śnie za­częła się spraw­dzać.

Wąż roz­wiera pasz­czę, by po­łknąć swój ogon.

To do­piero po­czą­tek końca.

To do­piero ko­niec po­czątku.

CZĘŚĆPIERW­SZA

Czy wie­dząc, że może cię ona znisz­czyć, się­gnął­byś po moc zdolną oca­lić tych, na któ­rych za­leży ci naj­bar­dziej?

Dielli – jedna z dwóch ener­gii na­pę­dza­ją­cych ludz­kie ciało, za­raz obok ener­gii ży­cio­wej. Spo­soby po­słu­gi­wa­nia się dielli nie są za­ko­do­wane na po­zio­mie ge­ne­tycz­nym. Ist­nieją jed­nak me­tody na pod­po­rząd­ko­wa­nie so­bie tej ener­gii. Lu­dzie zwą je sztuką ma­ni­pu­la­cji i kre­acji.

Ilość czą­stek dielli jest ogra­ni­czona moż­li­wo­ściami ma­te­rial­nego ciała. Więk­szość lu­dzi ro­dzi się z ni­skimi po­kła­dami dielli, co po­zwala im na zgłę­bia­nie sztuki ma­ni­pu­la­cji i kre­acji je­dy­nie na bar­dzo pod­sta­wo­wym po­zio­mie.

Kre­acja to sztuka przej­mo­wa­nia kon­troli nad dielli swo­jego ciała. Umie­jęt­ność kre­acji jest ko­nieczna do zgłę­bia­nia sztuki ma­ni­pu­la­cji.

Ma­ni­pu­la­cja po­lega na prze­pusz­cze­niu dielli przez formę, zwaną Ele­men­tem. Wy­róż­nia się pięć pod­sta­wo­wych Ele­men­tów. Uży­cie każ­dego z nich wy­maga nada­nia ener­gii dielli od­po­wied­nich wi­bra­cji, gę­sto­ści, siły i kie­runku prze­pływu.

Kre­acja do­dat­nia po­zwala wy­do­by­wać ener­gię z wnę­trza swo­jego ciała i wpro­wa­dzać ener­gię do źró­dła ze­wnętrz­nego. Źró­dłem ze­wnętrz­nym mogą być je­dy­nie obiekty kom­pa­ty­bilne z ludz­kim dielli, ta­kie jak ludz­kie ciało lub ar­te­fakty.

Kre­acja ujemna po­zwala czer­pać dielli z ze­wnętrz­nego źró­dła i wpro­wa­dzać ener­gię do wnę­trza ciała. Ze­wnętrzne źró­dło musi być kom­pa­ty­bilne z ludz­kim dielli.

1

Trzydzieści lat później

Wyspy Lodon

19 marca

Tauri ła­pała po­wie­trze hau­stami. Jej płuca po­woli prze­gry­wały de­spe­racką walkę o tlen. Mię­śnie bo­lały, od­ma­wiały po­słu­szeń­stwa. Nie miała na­wet czasu, by choćby po­my­śleć…

– Kon­tro­luj od­dech! – wrza­snął na nią El­ta­nin, wy­pro­wa­dza­jąc cios drew­nia­nym mie­czem z boku całą swą po­tężną siłą le­wej ręki.

Tauri za­blo­ko­wała atak, uno­sząc prawe ra­mię na wy­so­kość głowy i roz­cią­ga­jąc klingę wzdłuż ciała. Przy­trzy­mała ostrze lewą dło­nią, by ude­rze­nie nie wy­trą­ciło jej z rów­no­wagi. W sali ćwi­czeń roz­legł się głu­chy trzask przy zde­rze­niu drew­nia­nych mie­czy. El­ta­nin użył wię­cej siły, czym zmu­sił ją do cof­nię­cia się. Tauri za­ci­snęła szczękę. Jej ścią­gnięte wargi aż po­bie­lały.

Siłą obu rąk mocno pchnęła klingę w przód, wy­pro­wa­dza­jąc ruch z pra­wego barku. Zmu­siła go do prze­rwa­nia po­łą­cze­nia i od­skoku, lecz El­ta­nin nie po­zwo­lił jej wy­ko­rzy­stać tej oka­zji na przej­ście do ofen­sywy. Nim Tauri się ze­brała, znów za­ata­ko­wał. Iden­tycz­nie jak przed mo­men­tem. Zro­biła unik, od­ska­ku­jąc w tył na obu no­gach i co­fa­jąc całą klatkę pier­siową. Ostry ko­niec za­ha­czył o ma­te­riał jej szaty, ale nie do­się­gnął skóry. El­ta­nin za­ata­ko­wał ko­lejny raz. Tym ra­zem wy­pro­wa­dził klingę z góry, trzy­ma­jąc rę­ko­jeść w obu dło­niach, jakby chciał roz­pła­tać Tauri na dwie czę­ści. Zro­biła pół­ob­rót, usta­wia­jąc miecz nad głową. Roz­legł się szczęk ude­rze­nia. Noga El­ta­nina po­szy­bo­wała w jej kie­runku.

Tauri prze­klęła w du­chu w tym sa­mym mo­men­cie, w któ­rym kop­niak w brzuch od­rzu­cił jej ciało. Za­mor­ty­zo­wała upa­dek prze­wro­tem w tył. Wstała na­tych­miast, go­towa na spa­ro­wa­nie ko­lej­nego ciosu, który jed­nak nie nad­szedł. Zmarsz­czyła brwi, na­słu­chu­jąc. El­ta­nin ni­gdy nie po­zwa­lał jej opu­ścić gardy po upadku.

Coś świ­snęło w po­wie­trzu. Tauri po­czuła falę go­rąca pod czaszką i w ostat­nim mo­men­cie od­biła przed­miot. Po dźwięku zde­rze­nia zro­zu­miała, że rzu­cił w nią szty­le­tem. I nie był on drew­niany.

– Mo­głeś mnie za­bić! – krzyk­nęła, bo nie opa­no­wała emo­cji. Wy­ła­do­wała na nim wście­kłość po­rażki. Jak zwy­kle przy­gry­zła ję­zyk o se­kundę za późno.

– Oczy­wi­ście – od­po­wie­dział nie­zra­żony El­ta­nin swoim na­tu­ral­nie aro­ganc­kim to­nem. – Za­bić to cel walki. Cel wal­czą­cych. My­śla­łem, że tę lek­cję już prze­ro­bi­li­śmy – wes­tchnął. – To przez twój strach przed utratą kon­troli nad dielli, mam ra­cję? Lęk spo­wal­nia ci umysł. Zżera całą twoją pew­ność sie­bie.

Tauri fuk­nęła, a jej noz­drza za­fa­lo­wały jak u roz­ju­szo­nego byka. ­El­ta­nin wiecz­nie był głodny jej zmę­cze­nia, fru­stra­cji i wstydu.

– Do­brze wiesz, że ro­bię, co tylko mogę… – za­częła się bro­nić, ale jej prze­rwał.

– Je­śli na­dal bę­dziesz ro­bić je­dy­nie to, co mo­żesz, ni­gdy nie sta­niesz się kimś wię­cej, niż je­steś te­raz. Twoje naj­wyż­sze gra­nice po­winny sta­no­wić dla cie­bie punkt zero. Do­piero wtedy masz szansę zro­bić coś, co wy­nie­sie cię po­nad. Dzięki czemu sta­niesz się lep­sza. Masz po­tężne po­kłady dielli. Inni o po­dob­nych mogą co naj­wy­żej po­ma­rzyć. Zrób z nich w końcu ja­kiś po­ży­tek!

Tauri za­ci­snęła pię­ści. Wciąż nie po­tra­fiła po­go­dzić się z tym, że musi nie­prze­rwa­nie wal­czyć o coś, co in­nym przy­cho­dzi na­tu­ral­nie. Bez nie­ustan­nego kon­tro­lo­wa­nia prze­pływu dielli w swoim ciele kre­acją jej wła­sna ener­gia do­pro­wa­dzi­łaby do jej śmierci. Nie za­wsze tak było.

Gdzieś na li­nii czasu, trzy­na­ście lat wstecz, mała Tauri wciąż to po­trafi. Lecz wraz z na­dej­ściem nocy jej świat po­grąży się w mroku…

– Po co mi tyle dielli, skoro je­dyne, co po­tra­fię, to trzy­mać go w ry­zach kre­acją, żeby nie roz­sa­dził mnie od środka? – mruk­nęła.

– To zda­nie jest klatką, w któ­rej się za­mknę­łaś – od­parł El­ta­nin lo­do­wa­tym gło­sem. – Po­zwól, że cię z niej uwol­nię.

Tauri spa­ro­wała na­gły atak. In­stynk­tow­nie się obro­niła. El­ta­nin ­wy­ko­nał pół­ob­rót, pra­wym ra­mie­niem zła­pał ją pod jej lewe ra­mię i z ca­łej siły po­cią­gnął za sobą, omal nie wy­ry­wa­jąc jej stawu bar­ko­wego. Syk­nęła z bólu. Zde­rzyli się ple­cami. Zro­biła szybki ob­rót w lewo i nim El­ta­nin ją do­go­nił, wy­ko­nała zwrot. Na czas od­parła atak, tnąc z góry. Za­ata­ko­wała z dołu, mie­rząc w jego tęt­nicę udową, lecz on od­bił jej miecz w prawo. Ce­lo­wał w jej łydkę. Od­sko­czyła. W lo­cie za­ry­zy­ko­wała i cięła, obie­ra­jąc za cel od­sło­niętą szyję. Zbyt prze­wi­dy­wal­nie i nie­pew­nie – El­ta­nin zdą­żył zro­bić unik. Starli się na krót­kim dy­stan­sie. Na­stą­piła bły­ska­wiczna wy­miana cio­sów, drew­niane klingi skrzy­żo­wały się na mo­ment w im­pa­sie. El­ta­nin wy­grał walkę si­łową, od­rzu­cił Tauri w tył i ciął z boku.

Zdą­żyła od­sko­czyć. Za­częli się okrą­żać jak wal­czące o przy­wódz­two w sta­dzie wilki.

– Mar­nu­jesz za dużo ener­gii – upo­mniał ją. – Gro­madź ją w jed­nym punk­cie i nim ude­rzaj. Atak ma być jak dzieło sztuki: prze­my­ślany i z prze­ka­zem. Nie trafi do mnie, je­śli sama nie bę­dziesz pewna tego, co chcesz prze­ka­zać.

Za­ata­ko­wał z pra­wej ręki, ce­lu­jąc w jej brzuch. Zro­biła unik i ob­ró­ciła się w lewo, w tym sa­mym mo­men­cie wy­pro­wa­dza­jąc miecz z dołu. Chciała po­gru­cho­tać mu ko­lano, ale prze­wi­dział to i sko­czył. Prze­cięła je­dy­nie po­wie­trze, a za­nim się zo­rien­to­wała, nad jej głową za­wisł jego miecz. Usko­czyła w lewo, od­bi­ja­jąc się od pra­wej nogi, ale nim zdą­żyła się za­mach­nąć, grzmot­nął ją w bok szyi wy­so­kim kop­nia­kiem.

– Gdy­bym uży­wał ma­ni­pu­la­cji, w tym mo­men­cie by­ła­byś mar­twa – oznaj­mił su­cho El­ta­nin.

Tauri za­klęła w du­chu. Zbyt sku­piła się na prze­miesz­cza­niu, przez co stra­ciła rytm. Na­uka była jed­nak warta swej ceny.

Sko­czyła w tył, od­bi­ja­jąc się na le­wej ręce, wy­lą­do­wała w przy­sia­dzie i się­gnęła dło­nią w lewo. Jest! Zła­pała szty­let i rzu­ciła nim w kie­runku El­ta­nina, nie da­jąc mu czasu do na­my­słu. Od­bił go, oczy­wi­ście, lecz wów­czas ona była już przy nim. Cięła, a on od­sko­czył, wy­raź­nie wy­bity z rytmu. Za­ata­ko­wał z góry, nie­mal na nią ska­cząc, ale prze­wi­działa to i jesz­cze przed ata­kiem zro­biła unik w lewo. Za­mach­nęła się i wkła­da­jąc w ten cios wszel­kie swoje siły, cięła, mie­rząc w tęt­nicę udową.

Za­sło­nił się w ostat­niej chwili drugą nogą, jed­nak go tra­fiła. Dźwięk ude­rze­nia jej mie­cza w ko­lano El­ta­nina wy­dał jej się na­gle tak cu­downy, że wy­szcze­rzyła zęby w sza­lo­nym uśmie­chu.

Na­dal czuła głód, pod­sy­cany pa­lącą po­trzebą wy­tknię­cia El­ta­ni­nowi, że się myli. Za­szła tak da­leko, a ni­gdy nie po­wie­dział, że zro­biła coś do­brze. Te­raz na pewno…

Zła­pała go za ra­mię. Na­gle moż­li­wość utraty kon­troli prze­stała być tak prze­ra­ża­jąca.

Zro­bię to… Mu­szę…

– No i pro­szę – wy­du­sił jej mistrz, ce­dząc słowa mię­dzy zę­bami. – Znów je­steś mar­twa.

Tauri zmarsz­czyła czoło i prych­nęła, nie cof­nęła ręki. Po­czuła jed­nak ukłu­cie pod le­wym że­brem.

– Ale… kiedy? – wy­du­kała.

El­ta­nin wstał tak dziar­sko, jakby jej atak ni­gdy nie miał miej­sca. Mu­siał już zdą­żyć zre­ge­ne­ro­wać stłu­czone ko­lano po­łą­cze­niem kre­acji z Ele­men­tem Me­talu. Me­tal po­zwa­lał na przej­mo­wa­nie kon­troli mię­dzy in­nymi nad ukła­dem ru­chu ciała. Dzięki kre­acji mógł skie­ro­wać ener­gię do re­ge­ne­ra­cji tka­nek w tym ukła­dzie.

Szyb­kość i ła­twość, z ja­kimi ma­ni­pu­lo­wał, były im­po­nu­jące.

– Po­czu­łaś to, prawda? – za­py­tał. – Ogłu­pia­jący smak zwy­cię­stwa. Chwilę otu­ma­nia­ją­cego, eks­cy­tu­ją­cego szumu w gło­wie. Po­szłaś za nią, a nie po­win­naś. Od ciosu w ko­lano się prze­cież nie gi­nie. Znów za­miast pró­bo­wać mnie za­bić, po­sta­no­wi­łaś mnie po­ko­nać. I znów prze­gra­łaś. Są­dzi­łem, że jak do­bę­dziesz już w końcu tego szty­letu, to ja­koś le­piej go wy­ko­rzy­stasz – przy­znał z ta­kim za­wo­dem, że Tauri się za­czer­wie­niła.

Roz­legł się dźwięk otwie­ra­nych drzwi.

– Wy­bacz, że ci prze­ry­wam, mi­strzu… – Tauri po­znała po gło­sie, że to Mi­moza. – Zgro­ma­dze­nie De­wa­na­gari za­raz się za­cznie.

El­ta­nin po­czuł na zro­szo­nym po­tem czole po­wiew chłod­nego, wie­czor­nego po­wie­trza wdzie­ra­ją­cego się przez drzwi. Stra­ci­łem po­czu­cie ­czasu, po­my­ślał.

 – Na dzi­siaj ko­niec ćwi­czeń, Tauri. – Wy­cią­gnął dłoń, by od­dała mu ćwi­czebny miecz.

Tauri się za­wa­hała.

Nie po­win­nam… Na­prawdę nie po­win­nam…

– Ja… – za­jąk­nęła się, lecz za­raz od­chrząk­nęła i wy­pro­sto­wała, za­dzie­ra­jąc pod­bró­dek. – Mam py­ta­nie.

El­ta­nin za­sta­no­wił się krótką chwilę.

– Za­cze­kasz na mnie za drzwiami, Mi­mozo?

– Oczy­wi­ście – zgo­dziła się usłuż­nie ko­bieta. Drzwi zo­stały za­mknięte.

Tauri prze­łknęła ślinę. Od­dała swój drew­niany miecz.

– Po co szko­lisz mnie w walce? – za­py­tała. – W star­ciu z kimś, kto po­trafi ma­ni­pu­lo­wać, i tak nie będę miała szans. Ja… nie ro­zu­miem. Po­tra­fię się już prze­cież kon­tro­lo­wać, a o to cho­dziło, prawda? Chyba nie ocze­ku­je­cie, że stanę się jedną z was? Jedną z De­wa­na­gari. Nie na­daję się, mu­sisz to wi­dzieć.

Tauri drę­czyło to od dłuż­szego czasu.

Kiedy El­ta­nin ją zna­lazł, nie miała żad­nej kon­troli nad swoim prze­pły­wem dielli. Póź­niej jesz­cze przez długi czas ktoś nie­ustan­nie mu­siał sto­so­wać na niej kre­ację do­dat­nią, by dielli w jej ciele pły­nął tak, jak po­wi­nien. Na­uka sa­mo­dziel­nej kre­acji za­jęła jej wiele lat. Wielu ucier­piało pod­czas jej na­głych utrat kon­troli nad ener­gią. Te­raz jed­nak prze­stała już stwa­rzać za­gro­że­nie. Za­równo dla sie­bie, jak i dla in­nych.

– Po­zwól­cie mi odejść – do­koń­czyła Tauri.

– Sły­sza­łem, że w na­stęp­nym ty­go­dniu masz test – po­wie­dział El­ta­nin, jakby nie usły­szał żad­nego z jej słów. – Po­win­naś sku­pić się na na­uce.

Tauri nie uznała tej wy­po­wie­dzi za sa­tys­fak­cjo­nu­jącą. Te­raz, gdy w końcu od­wa­żyła się pod­jąć te­mat, nie za­mie­rzała tak ła­two się pod­dać. El­ta­nin ru­szył jed­nak do wyj­ścia.

– Od kilku do­brych lat nie stra­ci­łam nad dielli kon­troli, to prze­cież coś zna­czy! – pod­jęła de­spe­racką próbę. – Nie ma­cie prawa mnie tu wię­zić! – krzyk­nęła, ale on się nie za­trzy­mał. – Dla­czego? – wy­sy­czała przez za­ci­śnięte do bólu zęby. Po­czuła, jak w klatce pier­sio­wej roz­pływa się pul­sa­cjami zna­jomy żar. Ostrze­że­nie.

El­ta­nin do­tarł do drzwi. Mimo to nie wy­szedł.

– Wy­mień mi szczepy Przed­wiecz­nych.

Dziew­czy­nie opa­dły ra­miona. Na­prawdę za­mie­rzał ją te­raz prze­py­ty­wać?

– To jedno z pod­sta­wo­wych za­gad­nień te­sto­wych. Na pewno znasz od­po­wiedź – za­chę­cił ją.

Tauri na­brała wody w usta, jed­nak prze­dłu­ża­jąca się ci­sza podpo­wie­działa jej, że mistrz nie od­pu­ści.

– Wy­róż­nia się na­gów, gharsu, istoty, he­pa­lów i ur’idi­mów – od­po­wie­działa z roz­draż­nie­niem.

– Czym szczepy róż­nią się od sie­bie? – drą­żył.

– Każdy spe­cja­li­zuje się w kon­kret­nym Ele­men­cie.

– W któ­rym z nich na­go­wie?

– W Ele­men­cie Po­piołu.

– Wi­dzisz? – El­ta­nin chwy­cił za klamkę drzwi. – Po­ra­dzisz so­bie.

– Ja od­po­wie­dzia­łam na każde py­ta­nie – fuk­nęła Tauri. – Ty wszyst­kie moje prze­mil­cza­łeś.

Szcze­rze nie spo­dzie­wała się, że te słowa skło­nią go do mó­wie­nia. Po­zwo­le­nie so­bie na od­py­sko­wa­nie miało być na­grodą po­cie­sze­nia. On ­po­sta­no­wił ją jed­nak za­sko­czyć.

– Są ta­kie mie­cze… – od­parł pół­gło­sem. – Klingi, które po­tra­fią od­bi­jać dielli. Ma­jąc jedną z nich, by­ła­byś w sta­nie sta­nąć na­prze­ciw każ­dego.

Tauri zmarsz­czyła brwi. Nie o to jej cho­dziło. Nie o to py­tała.

– Ale…

– Po­śpiesz się w dro­dze po­wrot­nej – prze­rwał jej El­ta­nin. – Słońce już za­cho­dzi, a Ri­giell nie lubi, kiedy wra­casz do domu po zmroku. Po­wo­dze­nia na te­ście.

Trza­snęły za­my­kane drzwi.

Prze­cież i tak je­dyne, co wi­dzę od trzy­na­stu lat, to mrok, po­my­ślała Tauri, nie po­bie­gła jed­nak za El­ta­ni­nem. Wie­działa, o co mu cho­dzi. Gdyby zdała eg­za­min koń­cowy, udo­wod­ni­łaby, że po­trafi kon­tro­lo­wać swoją ener­gię. De­wa­na­gari nie mie­liby wów­czas żad­nego ar­gu­mentu, by na­dal trzy­mać ją za mu­rami kom­pleksu świą­tyn­nego.

– Gdy­bym tylko mo­gła wi­dzieć…

…już dawno bym stąd ucie­kła, skoń­czyła w my­ślach.

***

Mi­moza długo mil­czała, ale w końcu nie wy­trzy­mała i prych­nęła. Po­krę­ciła głową z nie­do­wie­rza­niem.

– El­ta­nin klę­czący na ma­cie… – Wy­po­wie­działa te słowa po­woli, nie­mal z na­masz­cze­niem. W jej to­nie pełno było kpią­cego nie­do­wie­rza­nia. – Dla tego wi­doku warto było się po mi­strza po­fa­ty­go­wać.

El­ta­nin prze­świ­dro­wał ją ja­do­wi­tym spoj­rze­niem zie­lo­nych oczu.

– Jesz­cze nie wy­ro­słaś z pod­glą­da­nia? – udał obu­rze­nie, ale wi­dząc, że nie bar­dzo się tym prze­jęła, do­dał: – Po­zwo­li­łem jej na to.

– Och nie, nie, nie! – Mi­moza po­ma­chała mu pal­cem przed no­sem. Jej dłu­gie kasz­ta­nowe włosy za­fa­lo­wały z wdzię­kiem. – Komu jak komu, ale nie Tauri. Sama to so­bie wy­pra­co­wała, a ty w końcu mu­sisz to przy­znać. No już! – Mi­moza za­gro­dziła mu drogę i za­częła iść ty­łem. Wy­mie­rzyła w niego oskar­ży­ciel­sko pa­lec wska­zu­jący.

El­ta­nin prze­wró­cił oczami, na co ona dźgnęła go tym pal­cem w nos.

– No już!

Od­go­nił się od niej mach­nię­ciem ręki i zro­bił krok w lewo, by ją mi­nąć. Mi­moza zmarsz­czyła czoło. Coś w wy­ra­zie jego twa­rzy ka­zało jej dać mu spo­kój. Szli, mil­cząc oboje, z wolna wspi­na­jąc się po krę­tych, ka­mien­nych scho­dach do Sali Ob­rad. Nad­cho­dzący zmrok niósł ze sobą nie­przy­jemny, po­zi­mowy chłód. El­ta­nin na­ło­żył kap­tur i owi­nął się cia­śniej pal­tem, roz­my­śla­jąc o sło­wach Tauri. Prze­wi­dy­wał na­dej­ście tego dnia. Od­wle­kał go, jak tylko mógł.

– Dawno nie wi­dzia­łam, by słońce za­cho­dziło tak in­ten­sywną czer­wie­nią – za­uwa­żyła Mi­moza i wes­tchnęła. Trudno było po­wie­dzieć, czy z za­chwytu, czy po­trze­bo­wała chwili prze­rwy. Sala Ob­rad pla­so­wała się nie­mal na szczy­cie wzgó­rza. Wy­żej był już tylko Pan­teon.

El­ta­nin przy­sta­nął i obej­rzał się za sie­bie. Za­cho­dzące czer­wie­nią słońce rzu­cało na cały kom­pleks świą­tynny ciem­no­po­ma­rań­czowe smugi. Oto­czone wy­so­kimi mu­rami mia­steczko to­nęło w pół­cie­niach. Drew­niane domki sto­jące w do­li­nie po­mię­dzy wzgó­rzami czer­niały. Kon­tra­sto­wały z błysz­czą­cymi od ostat­nich pro­mieni słońca stru­my­kami, prze­ci­na­ją­cymi mia­sto w kilku miej­scach. Byłby to w isto­cie cu­downy wi­dok, gdyby tak bar­dzo nie przy­po­mi­nał El­ta­ni­nowi tam­tego dnia.

Wów­czas słońce rów­nież wy­da­wało się czer­wone od le­cą­cego z nieba krwa­wego desz­czu.

– Nie do wiary, że Tauri nic nie wi­dzi – wes­tchnęła Mi­moza nie­ocze­ki­wa­nie. – Gdy­bym nie znała jej od dzie­ciaka, nie wi­działa, jak obija się o wszystko i wszyst­kich, ni­gdy bym nie uwie­rzyła, że jest nie­wi­doma. Te jej ru­chy… Le­dwo mo­głam za wami na­dą­żyć spoj­rze­niem. Jest już pra­wie tak do­bra jak ty, i na­wet nie pró­buj za­prze­czać. Po­wiedz, jak ona to w ogóle robi?

Ką­cik ust El­ta­nina po­szy­bo­wał w górę.

– Mo­żesz w końcu przejść do sedna – po­na­glił Mi­mozę. – Zwy­kle nie je­steś taka roz­mowna – do­dał, gdy w zdzi­wie­niu unio­sła brew.

Wzno­wiła wspi­naczkę za­sę­piona. Po chwili ukła­da­nia zdań w gło­wie w końcu po­sta­no­wiła je z sie­bie wy­rzu­cić:

– De­wa­na­gari w Zan­tos ode­brał wia­do­mość z kon­ty­nentu. To ja­kiś cud, że ktoś go od­szu­kał ma­ni­pu­la­cją. Prze­bi­cie się przez za­kłó­ce­nia ota­cza­ją­cej wy­spy Lo­don Ba­riery z pew­no­ścią nie było ła­twe.

– I…? – po­na­glił ją El­ta­nin.

– Ar­di­lia wy­po­wie­działa Qu­inu­lii wojnę. W Ag­gers­borgu zbie­rają się od­działy wojsk. To kwe­stia czasu, kiedy doj­dzie do bez­po­śred­niego star­cia.

To zda­nie ude­rzyło El­ta­nina moc­niej, niż dał po so­bie po­znać.

– Co na to Dra­koia? – do­py­tał.

– Jesz­cze nic nie wia­domo, ale to chyba oczy­wi­ste, co zro­bią Wo­dzo­wie.

Nie mógł nie przy­znać Mi­mo­zie ra­cji.

– Ro­zu­miesz, co to ozna­cza, prawda? I kto tak na­prawdę za tym wszyst­kim stoi? – spy­tał.

Mi­moza przy­tak­nęła.

– Ale wy­spy Lo­don chroni Ba­riera czci­god­nej Tiamy. Nikt z ze­wnątrz się tu nie do­sta­nie, prawda? – W jej gło­sie wy­brzmie­wała na­dzieja ma­łego dziecka. Śle­pego i nie­świa­do­mego, że ro­dzice nie są naj­po­tęż­niej­szymi ludźmi na świe­cie.

El­ta­nin chciałby po­tra­fić pod­trzy­mać w niej tę wiarę.

– Py­ta­łaś, jak Tauri to robi – pod­jął prze­rwany wą­tek, nie­zbyt zgrab­nie zmie­nia­jąc te­mat, by od­cią­gnąć Mi­mozę od mrocz­nych wi­zji. – Cóż, po­cząt­kowo chcia­łem je­dy­nie na­uczyć ją kon­troli, więc szko­li­łem ją w kre­acji. Kiedy prze­szła moje naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia, za­czą­łem uczyć ją ma­ni­pu­la­cji.

Mi­moza wznio­sła spoj­rze­nie ku niebu.

– Prze­cież Zgro­ma­dze­nie za­bro­niło ci szko­le­nia jej w ma­ni­pu­la­cji.

– Spo­koj­nie. – El­ta­nin mach­nął nie­dbale ręką. – Przez jej bli­zny po er­ret­zja­rze trak­tują Tauri jak trę­do­watą. Nikt ze Zgro­ma­dze­nia jej na­wet nie do­tknie, nie mó­wiąc o pró­bie jej spraw­dze­nia. Poza tym sama Tauri nie wie, że używa do tego ma­ni­pu­la­cji. Ta nie­świa­do­mość po­zwala jej ro­bić po­stępy.

– To w ogóle moż­liwe, żeby uży­wać Ele­men­tów nie­świa­do­mie?

– Źle mnie zro­zu­mia­łaś. Tauri ko­rzy­sta z nich świa­do­mie, ale są­dzi, że to na­dal część kre­acji. Gdyby ktoś ci po­wie­dział, że drzewo to owoc, a ty nie wie­dzia­ła­byś, że kła­mie, ży­ła­byś w tym prze­ko­na­niu. Z Tauri jest jed­nak je­den pod­sta­wowy pro­blem. Nie po­trafi wy­pusz­czać dielli na ze­wnątrz swo­jego ciała. To czyni jej ma­ni­pu­la­cję bez­u­ży­teczną w walce.

– Może po­trze­buje czasu? Prak­tyki?

El­ta­nin po­krę­cił prze­cząco głową.

– Oba­wiam się, że tu nie cho­dzi już o braki w jej umie­jęt­no­ściach. Pro­blemy Tauri z ma­ni­pu­la­cją praw­do­po­dob­nie mają zwią­zek z in­cy­den­tem, przez który mu­sia­łem ukryć ją na wy­spach.

Mi­moza aż przy­sta­nęła.

– Jak to „ukryć”?

El­ta­nin się­gnął po dielli, sam sie­bie prze­kli­na­jąc. Wtar­gnął do pa­mięci Mi­mozy po­łą­cze­niem Ele­men­tów Umy­słu i Fali, kre­acją do­dat­nią wpu­ścił do jej po­łą­czeń ner­wo­wych swoją ener­gię prze­kształ­coną Ele­men­tem Po­piołu. Od­na­lazł od­po­wied­nie wspo­mnie­nie. Było świeże, więc nie miał z tym pro­blemu. Wy­pa­lił je.

Tego, jak Tauri zna­la­zła się na Lo­don, nie mógł wie­dzieć nikt.

– To na czym to…? – Mi­moza po­krę­ciła głową i ro­zej­rzała się do­okoła, pró­bu­jąc so­bie przy­po­mnieć wą­tek.

– Na tym, że przez cały czas ro­bi­łem, co tylko mo­głem, by Tauri po­tra­fiła się obro­nić.

Spoj­rzała na El­ta­nina kar­cąco.

– Tyle że ty nie na­uczy­łeś jej obrony – za­uwa­żyła. – Ty na­uczy­łeś Tauri za­bi­jać. To spora róż­nica.

2

Aggersborg

19 marca

Trzeci Ba­ta­lion Pie­choty pod do­wódz­twem ma­jora Tor­nvalda przy­był do Ag­gers­borgu jako je­den z ostat­nich od­dzia­łów. Po cięż­kiej prze­pra­wie przez wi­jący się prze­smyk Ha­se­raph aż z Na­msa­ras wszy­scy byli wy­czer­pani za­równo fi­zycz­nie, jak i psy­chicz­nie. Świa­do­mość, że zo­stali wy­słani na pierw­szą rzeź, wy­gry­wała im na żo­łąd­kach pie­śni ża­łobne. W ciągu dnia dało się to znieść. Wy­ma­ga­jący, me­cha­niczny marsz zaj­mo­wał ich umy­sły fi­zycz­nym zmę­cze­niem, przy­ćmie­wa­jąc strach. Jed­nak no­cami, gdy każdy po­zo­sta­wał je­dy­nie w oto­cze­niu mia­ro­wych od­de­chów le­żą­cych obok to­wa­rzy­szy, wąt­pli­wo­ści na­tręt­nie wpeł­zały do głowy. Nie ci­chły aż do świtu.

Dni ro­biły się co­raz cie­plej­sze. Po­kryte pą­kami ga­łę­zie drzew zu­peł­nie nie pa­so­wały do pa­nu­ją­cych na­stro­jów. Wio­senny opty­mizm przy­ćmie­wała świa­do­mość, że nad­cho­dzące lato nie bę­dzie ta­kie jak te po­przed­nie. Być może część z nich na­wet go nie uj­rzy. Po ci­chu każdy mo­dlił się do Przod­ków, by nie do­szło do bez­po­śred­nich walk. Nikt nie chciał brać na po­waż­nie ko­lej­nej wojny. Nie po trzy­dzie­stu la­tach względ­nego po­koju.

Gdyby po­wstał ran­king osób naj­głę­biej do­tąd prze­ko­na­nych, że za swo­jego ży­cia nie za­znają wojny, to Eirik byłby na pierw­szym miej­scu. Nie mógł opa­no­wać drże­nia szczęki. Dwa lata spę­dzone w ar­mii nie wy­star­czyły, by na­uczyć go pa­no­wa­nia nad stra­chem. Gdy stał te­raz przed bra­mami po­tęż­nej twier­dzy, przy zdro­wych zmy­słach trzy­mała go je­dy­nie wiara, że dzięki mo­ne­tom z żołdu jego ro­dzice i młod­sza sio­stra nie będą głodni. Dru­gim utrzy­mu­ją­cym go w pio­nie po­wo­dem był Skard.

Na­gle na plecy Eirika wpadł Bers, przez to chło­pak bo­le­śnie przy­gryzł so­bie ję­zyk. Nie­przy­jemne mro­wie­nie roz­nio­sło się po ca­łej jego żu­chwie.

– Bers! – syk­nął nie­zro­zu­miale, wy­gła­dza­jąc ję­zyk o pod­nie­bie­nie.

Do­brze zbu­do­wany, star­szy od niego o sie­dem lat męż­czy­zna uniósł dło­nie w prze­pra­sza­ją­cym ge­ście.

Cho­ciaż przez całą drogę szyk mu­siał być utrzy­my­wany obo­wiąz­kowo, to na placu przed bramą wszy­scy z rzę­dów zo­stali na­gle ści­śnięci ni­czym sar­dynki w sło­iku. Spraw­dzano do­kład­nie, czy ich nie­śmier­tel­niki są praw­dziwe, a trwało to całe wieki. Lu­dzi do tego upo­waż­nio­nych można by w Qu­inu­lii zli­czyć na pal­cach.

– Wi­dzia­łeś Skarda? – za­gad­nął Eirik, roz­glą­da­jąc się do­okoła w tłu­mie w po­szu­ki­wa­niu bu­rzy ja­snych jak mleko wło­sów i zbyt szczu­płej syl­wetki, któ­rej na­wet szkie­let by się nie po­wsty­dził.

Wy­róż­nia­jący się swoim nie­bo­tycz­nym wzro­stem Bers ski­nął głową.

– Stoi już w bra­mie.

Eirik po­my­ślał, że po tylu la­tach w jed­nej dru­ży­nie nie po­winno go to dzi­wić. Skard po­tra­fił prze­my­kać po­mię­dzy ludźmi jak cień.

***

Stary kwa­ter­mistrz zmie­rzył Skarda po­dejrz­li­wym spoj­rze­niem. Zmarszczki wo­kół jego oczu się po­głę­biły. Skard wie­dział, w jaki spo­sób bada się praw­dzi­wość nie­śmier­tel­nika, lecz kwa­ter­mi­strza to nie nie­śmier­tel­nik za­czął za­sta­na­wiać. Na szczę­ście mło­dzie­niec znał twarz sta­ruszka, choć on z pew­no­ścią jego twa­rzy nie pa­mię­tał.

– Czy pod tym mia­stem są ka­nały? – za­py­tał Skard szep­tem, zbli­ża­jąc do kwa­ter­mi­strza swoją twarz. Roz­cią­gnął wą­skie usta w lek­kim uśmie­chu.

Sta­ru­szek od­wza­jem­nił gest.

– Ka­nały pełne Szczu­rów – od­po­wie­dział i prze­pu­ścił Skarda ru­chem głowy.

***

– Do strzy­że­nia – za­ko­men­de­ro­wał kwa­ter­mistrz.

– Do czego?! – Eirik wy­rzu­cił z sie­bie py­ta­nie wy­so­kim fal­se­tem. Mimo gwaru stło­czo­nego tłumu to słowo usły­szał bar­dzo wy­raź­nie. Zęby roz­dzwo­niły mu się na do­bre. – Po co?

– Wsza­wica – od­parł gbu­ro­wato kwa­ter­mistrz i skie­ro­wał go do ko­lejki na lewo.

Bersa skie­ro­wano na prawo. Jego głowa już od roku lśniła ły­siną. Ostat­nim, czego po­trze­bo­wał, była brzy­twa. Za to bliź­niacy Hialti i Hol­dis już po chwili zna­leźli się za ro­ze­dr­ga­nym Eiri­kiem.

– Niby ja­kim cu­dem mamy zła­pać na tym od­lu­dziu wsza­wicę? – za­sta­na­wiał się na głos Hialti, że­gna­jąc się ze swo­imi zwią­za­nymi w ku­cyk dłu­gimi wło­sami.

– Te­raz to już na­wet Skard nas nie roz­różni. – Hol­dis za­czął roz­pla­tać war­kocz. – Nie szczę­kaj tak zę­bami, Eirik. Aku­rat u cie­bie to bę­dzie nie­wielka zmiana.

Eirik na­tych­miast cof­nął dłoń, którą bez­wied­nie prze­cze­sy­wał równo przy­cięte włosy.

Od tego mo­mentu ko­lejka po­su­wała się znacz­nie szyb­ciej. Duża część do­wód­ców wy­ma­gała od swo­ich pod­ko­mend­nych strzy­że­nia się na krótko. Po­dobno po­ma­gało to utrzy­mać dys­cy­plinę i wzma­gało po­czu­cie rów­no­ści w od­dziale. Ma­jor Tor­nvald ani z jed­nym, ani z dru­gim nie miał pro­ble­mów. Jego ba­ta­lion był dość oso­bliwą zbie­ra­niną. Obec­nie jed­nak zo­stali pod­łą­czeni pod Drugą Bry­gadę ge­ne­rała Ber­tholda, jed­nego z naj­bar­dziej pe­dan­tycz­nych lu­dzi, ja­kich Tor­nvald kie­dy­kol­wiek miał oka­zję po­znać. Ber­thold zo­stał przez Wy­soką Radę Sval­bardu mia­no­wany głów­nym do­wódcą Ag­gers­borgu, co da­wało mu spore pole do po­pisu w za­pro­wa­dza­niu po­rząd­ków. Tor­nvald stra­cił prawo głosu w spra­wie ta­kich de­tali, tym bar­dziej że obecna sy­tu­acja nie sprzy­jała sprze­ci­wia­niu się pu­pil­kom Rady.

Już po kilku mi­nu­tach Eirik był w sta­nie zo­ba­czyć sto­ją­cych przy krze­słach czte­rech męż­czyzn, któ­rzy spraw­nymi ru­chami po­tęż­nych brzytw cięli włosy sie­dzą­cych, krzy­wią­cych się wo­jow­ni­ków. Męż­czyźni wsta­wali z krze­seł z dość oso­bli­wymi fry­zu­rami. W nie­któ­rych miej­scach wi­dać było nagą skórę, w in­nych od­sta­wały dłuż­sze lub krót­sze ko­smyki. Nie­któ­rym z przy­pad­ko­wych ran cie­kła krew, bar­wiąc szcze­cinę na rdzawy ko­lor.

Kiedy Eirik już w no­wej fry­zu­rze do­py­tał ku­cha­rza, gdzie i kiedy będą mo­gli się wy­ką­pać, tam­ten go wy­śmiał. Wrę­czył chło­pa­kowi liść sa­łaty z go­to­waną ka­szą, po czym wska­zał na beczkę z wodą i za­nu­rzoną w niej cho­chlą.

– Tylko jedną – za­zna­czył.

Eirik zmu­sił się do wy­chy­le­nia jej za­war­to­ści, choć o mało się nie po­rzy­gał. Prze­py­cha­jąc się w tłu­mie, zgu­bił też gdzieś Hial­tiego i Hol­disa. Zdany na sie­bie, po­dą­żył za cho­rą­gwiami jego ba­ta­lionu, czu­jąc, że za­raz straci orien­ta­cję w tym ka­mien­nym la­bi­ryn­cie.

Ag­gers­borg był tak ogromny, jak sły­szał, choć od lat nie­uży­wany. Po wielu klę­skach ży­wio­ło­wych, które do­tknęły oko­liczne zie­mie, po­wo­du­jąc skrajny nie­uro­dzaj, a po nim głód, lu­dzie wy­emi­gro­wali aż za Lim­na­ion. Po­kryli gę­sto Ko­tlinę Liobe licz­nymi mia­stecz­kami. Ko­niec koń­ców Rada ogło­siła zie­mie po­mię­dzy Ag­gers­bor­giem a Lim­na­io­nem strefą bu­fo­rową i od­dała twier­dzę na uży­tek woj­ska. Przez ostat­nie dwa­dzie­ścia lat wa­row­nia z wolna po­pa­dała w ru­inę, ob­sa­dzona je­dy­nie kil­koma zmie­nia­ją­cymi się plu­to­nami ma­ją­cymi strzec gra­nic. Za­pewne wi­dok tych pa­ru­dzie­się­ciu pa­łę­ta­ją­cych się po ogrom­nym mie­ście lu­dzi był dość gro­te­skowy, ale więk­szej liczby wojsk nie opła­cało się po pro­stu tam umiesz­czać. Brak otwar­tych kon­flik­tów zbroj­nych także nie za­chę­cał do in­we­sto­wa­nia w to miej­sce.

Przede wszyst­kim jed­nak Ag­gers­borg był je­dyną w Qu­inu­lii wa­row­nią znaj­du­jącą się na tyle bli­sko gra­nicy, by z wież można było doj­rzeć za­rys spo­wi­tej czar­nym pło­mie­niem i dy­mem Lan­kei. Pań­stwa, które trzy­dzie­ści lat temu znik­nęło z po­wierzchni kon­ty­nentu w ciągu za­le­d­wie kilku dni. Do tej pory nie ogło­szono ofi­cjal­nej wer­sji tego, co się tam stało. Ani co było na tyle po­tężne, by po­ko­nać tak roz­wi­niętą na­cję wy­spe­cja­li­zo­waną w sztuce ma­ni­pu­la­cji i kre­acji.

Szep­tano, że łak­nący nie­zmie­rzo­nej po­tęgi Lan­ke­ia­nie w końcu od­na­leźli nie­zrów­nane źró­dło mocy, któ­rego tak nie­stru­dze­nie szu­kali – i to ono ich znisz­czyło. Ni­komu nie spie­szyło się jed­nak, by tę teo­rię spraw­dzić. Uśpio­nego zła le­piej nie bu­dzić.

Te­raz Ag­gers­borg oka­zał się po­trzebny i na­wet bli­skość gra­nic Lan­kei nie znie­chę­ciła Rady do usta­wie­nia tu pierw­szej li­nii obrony, choć na miej­scu bra­ko­wało do­słow­nie wszyst­kiego. Na­wet kwa­ter dla wo­jow­ni­ków. Więk­szość bu­dyn­ków miesz­kal­nych nie­gdyś ro­ze­brano i bu­du­lec prze­zna­czono do wznie­sie­nia do­dat­ko­wych mu­rów obron­nych. Na pu­stych po­lach po­roz­sta­wiano więc na­mioty.

– Prze­cież na­dal stoją tu ka­mie­nice – mam­ro­tał pod no­sem Eirik, wbi­ja­jąc w su­chą zie­mię me­ta­lowy ko­łek.

– To domki dla ksią­żą­tek. – Hialti te­atral­nie zgiął się wpół w ukło­nie.

– Spóź­nia­ją­cych się ksią­żą­tek – za­uwa­żył Bers, sta­ra­jąc się z Hol­di­sem od­na­leźć w po­tęż­nych po­łach roz­wi­ja­nej plan­deki, z któ­rej fi­nal­nie miał po­wstać na­miot.

– Wy­soko uro­dzeni to jed­nak mają ży­cie – fuk­nął Eirik. – Nie zna­cie ja­kie­goś rodu, który mógłby za mnie po­rę­czyć i opła­cić mi szko­le­nie na Kre­atora?

– To po­je­dyn­cze przy­padki – za­uwa­żył Bers. – Po­twier­dzają je­dy­nie re­gułę ist­nie­ją­cej hie­rar­chii spo­łecz­nej, w któ­rej tacy jak my nie mają prawa do­stępu do mocy, jaką daje umie­jęt­ność ma­ni­pu­la­cji.

Skard uniósł ką­cik ust, lecz nic nie po­wie­dział. Jego zda­niem je­dy­nym po­wo­dem ta­kiego stanu rze­czy był strach Wy­so­kiej Rady Sval­bardu przed re­be­lią niż­szych klas. Dzięki kon­troli nad na­ukami ma­ni­pu­la­cji mo­gła bez­kar­nie na nich że­ro­wać, nie oba­wia­jąc się od­wetu.

Na­gle za­dud­niły bębny. Wszy­scy prócz Skarda drgnęli.

– Po­wiedz­cie, że pa­mię­ta­cie, co to ozna­cza… – Eirik w pa­nice nie po­tra­fił so­bie przy­po­mnieć pra­wi­dło­wej in­ter­pre­ta­cji wy­gry­wa­nego rytmu. Prze­dłu­ża­jący się stres zdą­żył już od­ci­snąć na jego umy­śle swoje piętno.

– Ne­go­cja­cje zo­stały za­koń­czone nie­po­myśl­nie – wy­ce­dził me­cha­nicz­nie Bers, jakby od­po­wia­dał na py­ta­nie prze­py­tu­ją­cej go ko­mi­sji.

Rytm bęb­nów się zmie­nił. Ten Eirik pa­mię­tał do­brze, lecz Bers i tak prze­tłu­ma­czył:

– Wróg u bram.

– Jesz­cze nie przy­byli Kre­ato­rzy… – Na czole Skarda po­ja­wiły się kro­pelki potu.

– Przy­go­to­wać się do obrony – tłu­ma­czył Bers me­cha­nicz­nie, jakby to były je­dy­nie ćwi­cze­nia. Jakby po po­praw­nym roz­po­zna­niu nic in­nego już ro­bić nie mu­siał. – Wo­jow­nicy do bram.

Ru­szyli bie­giem, po­zo­sta­wia­jąc za sobą tylko czę­ściowo roz­sta­wiony na­miot. Tłum po­rwał ich ze sobą. Bębny grzmiały upar­cie, wy­da­jąc kla­rowne ko­mendy ma­jące za­pa­no­wać nad po­wsta­łym cha­osem. Więk­szość wo­jow­ni­ków nie po­tra­fiła ja­sno my­śleć pod tak przy­gnia­ta­jącą pre­sją stresu. Nim bębny zdo­łały prze­bić się przez sko­rupę stra­chu i wy­mu­sić na umy­słach po­dą­ża­nie za roz­ka­zami, na cha­otyczną bie­ga­ninę zmar­no­wali wiele cen­nych sił.

Skard wzniósł wzrok na ka­mienną bramę. Po­woli za­czy­nał ro­zu­mieć, że każda wcze­śniej­sza mi­sja była ni­czym w po­rów­na­niu z sy­tu­acją, w którą wła­śnie wpa­ko­wał go Tor­nvald. Brama stała się jego punk­tem fik­sa­cji. Ka­mien­nym obrońcą da­ją­cym ilu­zo­ryczne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa.

Bez Kre­ato­rów nie mieli szans i świa­do­mość tego prze­dzie­rała się przez umysł Skarda lo­do­wa­tym nur­tem. To oni sta­no­wili praw­dziwą siłę Qu­inu­lii. Tak jak pod­sta­wową siłą Ar­di­lian były już w tym mo­men­cie ma­chiny.

Bębny za­częły wy­gry­wać nowy rytm. Zmiana tonu obu­dziła Skarda w ostat­niej chwili.

– Wy­co­fać się! – wrza­snął ktoś.

Roz­legł się głu­chy świst. Coś gruch­nęło z nie­sa­mo­witą siłą o wieżę na le­wej flance i część po­łą­czo­nego z nią muru. Siła ude­rze­nia ro­ze­rwała ka­mień, jego czę­ści wy­strze­liły do­okoła w tu­ma­nach ku­rzu z grzmią­cym ostrze­że­niem. Wieża, po­zba­wiona nie­mal po­łowy pod­pory, za­ko­ły­sała się, po czym ru­nęła z ło­sko­tem na plac i zgro­ma­dzo­nych na nim wo­jow­ni­ków. Za­pa­no­wał chaos. Wszy­scy za­częli ucie­kać w po­pło­chu, tło­cząc się i prze­py­cha­jąc w tył.

Eirik zwy­mio­to­wał na wi­dok zmiaż­dżo­nego ciała. To mógł być on, gdyby tylko stał kilka kro­ków bli­żej. Skard po­cią­gnął go za fraki, co­fa­jąc się jesz­cze bar­dziej. Czuł się jak we śnie. Kom­pletna dez­orien­ta­cja po wy­bu­chu zo­stała na­gle za­stą­piona wy­raź­nym ob­ra­zem sy­tu­acji. Mają tre­bu­sze, mają tre­bu­sze, mają tre­busze… Póź­niej znów dez­orien­ta­cja. Z tre­bu­szami nie da się wal­czyć. Co mamy ro­bić? I ja­sność: Ucie­kać! Dez­orien­ta­cja: Prze­cież nie ma do­kąd ucie­kać. Ja­sność: Mu­simy prze­trzy­mać szturm. Dez­orien­ta­cja: Ale jak? My nie mamy tre­bu­szy, po­my­ślał Skard, za­ci­ska­jąc do bólu szczęki.

Woj­sko Qu­inu­lii nie in­we­sto­wało w ma­chiny mio­ta­jące. Za­stę­po­wały je od­działy Kre­ato­rów. Od­działy, które nie do­tarły na czas.

In­stynkt to śmierć ro­zumu,przy­po­mniał mu w my­ślach Ka­beru.

Skard bez­wied­nie zła­pał za wi­szący mu na szyi czer­wony ka­myk.

– Za mną! – wrza­snął gło­śno, by po­zo­stali mo­gli go usły­szeć, i ru­szył z miej­sca. – No już!

***

Rzeź – to było pierw­sze słowo, które przy­szło Skar­dowi na myśl. Dru­gim była „ru­letka”, po­nie­waż tre­bu­szy nie dało się po­ko­nać. Śmierć była po­wo­do­wana po­ja­wie­niem się w złym miej­scu, w złym cza­sie. Żeby unik­nąć pe­cha, trzeba było zmi­ni­ma­li­zo­wać ry­zyko po­ja­wie­nia się w złym miej­scu i cza­sie.

Na tym sku­pił się Skard.

Jako je­dyny po­sta­no­wił się nie wy­co­fy­wać, tylko po­biegł na­przód. Za nim rzu­cił się Bers, za Ber­sem Hialti i Hol­dis, a także klnący na całe gar­dło Eirik. Kiedy inni wo­jow­nicy zbie­gali z muru, Skard się na mur wdra­py­wał. Tre­bu­sze było wi­dać stam­tąd jak na dłoni. Po chwili igra­nia ze śmier­cią znał tra­jek­to­rię lotu. W za­leż­no­ści od cię­żaru po­cisk le­ciał da­lej lub bli­żej, ale wciąż w tym sa­mym, nie­mal nie­zmien­nym kie­runku. Po­mię­dzy tre­bu­szami wid­niały po­tężne od­stępy. Cała reszta była czy­stą fi­zyką i lo­giką. Do­tar­cie do pu­stej prze­strzeni w mar­twym punk­cie za­jęło do­wo­dzo­nej przez Skarda piątce pół go­dziny.

Ru­letka ustą­piła miej­sca chłod­nej kal­ku­la­cji gwa­ran­tu­ją­cej prze­trwa­nie.

A jed­nak tre­bu­sze wy­ko­nały swoje za­da­nie. Za­siały ziarno stra­chu.

***

Po usta­niu ataku z mu­rów po­zo­stały je­dy­nie gruzy, a cały Ag­gers­borg spo­wiła szara mgła wszech­obec­nego pyłu.

Pół dnia upły­nęło w kilka mi­nut. Za­bu­rze­nie upływu czasu w ich umy­słach było jed­nak naj­mniej­szą z wy­rzą­dzo­nych tam szkód. Skard znał wła­sne od­ru­chy, spo­sób dzia­ła­nia ludz­kiej psy­chiki i me­tody ła­ma­nia in­stynk­tow­nych, zwie­rzę­cych sche­ma­tów utrwa­lo­nych przez lata ewo­lu­cji.

Więk­szość woj­ska tego nie wie­działa. Ci, któ­rzy prze­trwali, mieli po pro­stu szczę­ście. Wy­grali w ru­letkę. Wo­jow­nicy za­cho­wy­wali się w prze­ra­ża­jący wręcz spo­sób zgod­nie z teo­re­tycz­nymi sy­tu­acjami opi­sy­wa­nymi w pod­ręcz­ni­kach, stu­dio­wa­nych przez Skarda kilka lat temu. Zu­peł­nie jakby wszy­scy je prze­czy­tali.

Na jedno krót­kie mgnie­nie, w któ­rym pierw­szy po­cisk tra­fił w wieżę, za­marli w miej­scu. Zu­peł­nie jak wstrzy­mane przez me­cha­nizm, bez­wolne ku­kiełki. Lal­karz w ich gło­wie na­ka­zał im ob­ser­wo­wać tę nową, z pew­no­ścią groźną sy­tu­ację, pe­łen na­dziei, że owo nie­bez­pie­czeń­stwo ich nie za­uważy i so­bie pój­dzie. Zu­peł­nie jak dzi­kie zwie­rzę – odej­dzie, a oni po­zo­staną bez­pieczni i nie­do­strze­żeni.

Jed­nak czasy dzi­kich zwie­rząt dawno już mi­nęły. Na­stała epoka rzą­dów czło­wieka. W do­datku słu­żący mu po­twór w po­staci tre­bu­sza oka­zał się nie mieć oczu. Ata­ko­wał na ślepo. I za­bi­jał, nie da­jąc szans na obronę.

Za­pa­no­wał chaos, roz­po­częty jed­nym krót­kim, acz­kol­wiek bar­dzo su­ge­styw­nym ha­słem: „Ucie­kaj!”. Lal­karz w umy­śle zro­zu­miał, że bez­ruch po pro­stu się nie spraw­dził. Na­stępna w ko­lejce in­stynk­tow­nych re­ak­cji była ucieczka. Lu­dzie za­częli więc bie­gać w po­szu­ki­wa­niu schro­nie­nia. Całe lata szko­leń w jed­nym mo­men­cie zo­stały wy­rzu­cone do ko­sza. Gdyby na­wet wy­dano roz­kaz do ataku, wielu nie by­łoby zdol­nych ru­szyć z miej­sca.

Pa­ra­dok­sal­nie do­piero wów­czas stało się naj­gor­sze. Oka­zało się bo­wiem, że nie ma do­kąd ucie­kać. Tre­bu­sze zda­wały się obej­mo­wać za­się­giem całe mia­sto. Bębny na­prze­mien­nie na­ka­zy­wały wy­co­fy­wać się i wal­czyć, choć trudno było po­wie­dzieć, jak i z kim. Lal­karz w umy­śle chciał wy­ko­nać jed­no­cze­śnie zbyt wiele ru­chów, z któ­rych osta­tecz­nie ża­den nie oka­zał się wła­ści­wym roz­wią­za­niem. Lalki za­częły się psuć.

Nie­któ­rzy bie­gali w nie­da­ją­cej się okieł­znać pa­nice. Inni cho­wali się w na­mio­tach lub za gru­zami. Z gło­wami za­kry­tymi rę­kami i z za­tka­nymi uszami tkwili w jed­nym miej­scu. Im dłu­żej trwał ostrzał, tym bar­dziej nie­ru­cho­miało mia­sto. Wo­jow­nicy co­raz wy­raź­niej zda­wali so­bie sprawę, że żadna in­stynk­towna re­ak­cja nie jest wła­ściwa. Umy­sły się za­wie­szały. Za­pę­tlały w ka­ru­zeli bez wyj­ścia. Nie można stać w miej­scu, nie ma gdzie ucie­kać, nie ma jak wal­czyć. I po­wtórka.

Skard im się nie dzi­wił. Ro­zu­miał ich wszyst­kich. Ich re­ak­cja była na­tu­ralna i jak naj­bar­dziej uspra­wie­dli­wiona. In­stynk­towna.

– In­stynkt to śmierć ro­zumu – tłu­ma­czył mu kie­dyś Ka­beru. – Je­śli sie­dzisz wy­god­nie w fo­telu i do­pada cię złe prze­czu­cie, do­brze jest mu za­ufać, ale je­śli na szali zo­sta­nie po­sta­wione twoje ży­cie, nie idź za in­stynk­tem. Myśl! Tylko po­zo­sta­nie przy zdro­wych zmy­słach jest wów­czas w sta­nie za­gwa­ran­to­wać ci prze­ży­cie.

Dzi­siaj Skard ko­lejny raz, lecz do­tkli­wie jak jesz­cze ni­gdy wcze­śniej, prze­ko­nał się, że Ka­beru miał ra­cję. Mu­siała mi­nąć do­bra go­dzina od usta­nia ostrzału, by kto­kol­wiek od­wa­żył się ru­szyć z miej­sca. Lu­dzie za­częli łą­czyć się w grupy oca­la­łych, nie bar­dzo wie­dząc, co po­winni zro­bić i do­kąd się udać. Oka­zało się rów­nież, że kwa­tera głów­no­do­wo­dzą­cych, w któ­rej skryła się więk­szość do­wód­ców, wy­grała ru­letkę z tre­bu­szami.

Skard po­dej­rze­wał, że sami do­wódcy, któ­rzy prze­szli prze­cież szko­le­nie na Kre­atora, roz­sta­wili wła­sną Ba­rierę. Ob­jęli nią tak duży plac, jaki mo­gli. Czyli aku­rat naj­więk­szy bu­dy­nek sta­no­wiący kwa­terę główną.

Szczę­ście w nie­szczę­ściu, że wciąż miał kto do­wo­dzić.

Sztab wy­dał na­kaz prze­szu­ka­nia ru­mo­wi­ska i wy­do­by­cia moż­li­wie każ­dego ciała. Wzdłuż traktu poza mu­rami wa­rowni za­częto ko­pać doły na ma­sowe mo­giły.

***

W ciągu swo­jego dwu­dzie­stocz­te­ro­let­niego ży­cia Skard wi­dział wiele śmierci, lecz ni­gdy aż tylu zma­sa­kro­wa­nych ciał w jed­nym miej­scu. Nie chciał czuć obo­jęt­no­ści ani jej uda­wać. Pa­mię­tał pierw­szego trupa, któ­rego zo­ba­czył. Był nim jego dzia­dek, a Skard miał pięć lat. Pa­mię­tał to trudne do opi­sa­nia, pa­skudne uczu­cie.

Cie­kawe, ilu z wo­jow­ni­ków wi­działo dzi­siaj swoje pierw­sze zwłoki, po­my­ślał.

Kiedy w końcu całą piątką stło­czyli się pod na­prędce skle­co­nym na­mio­tem, za­bra­kło im słów. Po pro­stu mil­czeli. Eirik cią­gle bie­gał wy­mio­to­wać. Ber­sowi łzy cie­kły z oczu stru­mie­niami, choć twarz miał nie­wzru­szoną jak ka­mienna rzeźba. Na­wet Hialti i Hol­dis ści­śnięci na jed­nej pry­czy przy­lgnęli do sie­bie ra­mio­nami i wpa­try­wali się nie­obec­nym wzro­kiem w ja­kiś punkt przed sobą. Byli wy­koń­czeni. W gło­wach dzwo­niło im ostrze­że­nie, że ostrzał z tre­bu­szy może być w każ­dej chwili wzno­wiony. W noz­drzach nie­ustan­nie czuli me­ta­liczny za­pach krwi, ro­ze­rwa­nej tkanki i roz­ko­pa­nej ziemi. Prze­śla­do­wały ich mar­twe oczy wrzu­ca­nych na wozy zwłok. Sztab nie chciał do­pu­ścić do wy­bu­chu za­razy. Wszy­scy to ro­zu­mieli, przy­naj­mniej do pew­nego stop­nia.

Z ca­łej piątki je­dy­nie Skard zda­wał się ja­koś trzy­mać. Nie dla­tego, że strach szczę­dził mu swej obec­no­ści. Po pro­stu zbyt czę­sto pi­jał z nim krew. Wpa­try­wał się przez długi czas w swoje buty, które nie­dawno ścią­gnął ze stóp ja­kie­goś mar­twego wo­jow­nika. Były skó­rzane i po­rząd­nie pod­bite. Wy­glą­dały nie­mal na nowe. Nie to, co jego stare i prze­tarte, za­pewne do­gry­zane w tym mo­men­cie przez ro­baki kilka me­trów pod zie­mią w zbio­ro­wej mo­gile. Skard za­sta­na­wiał się, kim był ów wo­jow­nik. Do­kąd te buty go nio­sły. Czy miał oka­zję w nich za­tań­czyć.

Pra­gnął wyjść i od­szu­kać Tor­nvalda, ale nie był pe­wien, czy jego mi­sja po ta­kim ob­ro­cie spraw na­dal ma ja­kiś sens. To nie było jed­nak główne py­ta­nie, ja­kie chciał Tor­nval­dowi za­dać.

Skard sły­szał po­gło­ski. Szepty. Mó­wiono, że wódz Au­strin udał się do Ker­gradu wraz z naj­bar­dziej osła­wio­nym od­dzia­łem Kre­ato­rów pod ­do­wódz­twem ge­ne­rała Jor­munda. Po­dobno szu­kał tam sta­rych mi­tów i stu­dio­wał mapy por­ta­lowe. Dla więk­szo­ści bred­nie, lecz Skard nie­jedno już w ży­ciu wi­dział. Ra­zem z Ka­beru w po­szu­ki­wa­niu mocy za­pu­ścili się da­lej, niż po­winni. Ob­ra­ca­jąc w pal­cach czer­wony ka­myk, Skard nie po­tra­fił oprzeć się prze­czu­ciu, że ich wódz także pró­buje do­grze­bać się do źró­dła, które wło­ży­łoby mu w ręce po­tężną moc. Cze­goś, co Qu­inu­lia­nie na­zy­wali Świa­domą Ener­gią, a Lan­ke­ia­nie – Przed­wiecz­nymi.

Ele­ment – zbiór czyn­no­ści, które na­leży wy­ko­nać na dielli w celu jego prze­kształ­ce­nia. Każdy Ele­ment wy­maga nada­nia dielli od­po­wied­nich wi­bra­cji, gę­sto­ści, siły i kie­runku prze­pływu.

Ele­ment Fali – współ­ist­nieje z ma­ni­pu­la­cją po­zo­sta­łymi Ele­men­tami. Po­zwala na prze­no­sze­nie prze­kształ­co­nego dielli poza ciało bez utraty kon­troli nad wy­pusz­czoną ener­gią. Ele­ment Fali ma dużo więk­szy za­sięg niż kre­acja do­dat­nia i nie ogra­ni­cza go ko­niecz­ność kom­pa­ty­bil­no­ści z ludz­kim dielli.

Ele­ment Od­de­chu – po­zwala na prze­kształ­ce­nie dielli w ener­gię zdolną do ma­ni­pu­lo­wa­nia ru­chem po­wie­trza.

Ele­ment Po­piołu – daje moż­li­wość prze­obra­że­nia dielli w cie­pło i świa­tło. Po­wszech­nie jest wy­ko­rzy­sty­wany do two­rze­nia Lun.

Ele­ment Me­talu – umoż­li­wia wy­ko­rzy­sty­wa­nie ener­gii dielli do przej­mo­wa­nia kon­troli nad sy­gna­łami elek­trycz­nymi w mó­zgu. Ogra­ni­cza się do kon­troli układu do­krew­nego, od­de­cho­wego, na­czy­nio­wego, na­rzą­dów osło­no­wych i układu ru­chu.

Ele­ment Umy­słu – umoż­li­wia wy­ko­rzy­sty­wa­nie ener­gii dielli do przej­mo­wa­nia kon­troli nad sy­gna­łami elek­trycz­nymi w mó­zgu. Ogra­ni­cza się do kon­troli wra­żeń zmy­sło­wych, my­śli, od­czuć emo­cjo­nal­nych i wspo­mnień.

3

Kergrad

19 marca

Wódz Au­strin su­nął pal­cem po po­tęż­nym ar­ku­szu sta­rej mapy roz­ście­lo­nym na stole obok kilku in­nych mniej­szych map. W po­koju pa­no­wał pół­mrok. Świa­tło rzu­cały je­dy­nie dwie Luny, wy­kre­owane przez Au­strina Ele­men­tem Po­piołu i za­wie­szone pod su­fi­tem Falą. Kie­dyś był to je­dyny spo­sób walki z nocą – prócz świec. Od nie­dawna ist­niał inny. Po od­kry­ciu ma­te­rial­nych źró­deł ener­gii eks­pan­sja no­wej tech­no­lo­gii w ciągu kilku lat za­stą­piła sztukę ma­ni­pu­la­cji w wielu dzie­dzi­nach. Te­raz ulice roz­świe­tlały la­tar­nie, a nie Luny. Po­wie­trze prze­sy­cał za­pach wę­gla. Chmury zsza­rzały.

Po upadku Lan­kei zmie­niło się wszystko.

Im da­lej do przodu szedł świat, tym bar­dziej Au­strin miał ochotę za­głę­bić się w prze­szło­ści. I nie tylko miał ochotę – ak­tyw­nie i nie­zmor­do­wa­nie szu­kał prze­szło­ści w ma­pach i zwo­jach. Nie­roz­wią­zane ta­jem­nice od za­wsze fa­scy­no­wały go o wiele bar­dziej niż to, co miało do­piero na­dejść. Się­gnął do pię­trzą­cego się stosu zwo­jów pod sto­łem i od­na­lazł wła­ściwy. Roz­wi­nął go, po­rów­nał z mapą.

– Chyba już wiem, gdzie znaj­duje się ten Ka­mień Prze­po­wiedni – wy­po­wie­dział pod no­sem.

– Oświeć mnie – wes­tchnął El­nat, na­miest­nik Au­strina, z przy­jem­no­ścią od­ry­wa­jąc się od prze­glą­da­nia ra­por­tów. Odło­żył pióro na za­słane pa­pie­rami biurko i się prze­cią­gnął. Mimo że miał do­piero dwa­dzie­ścia dzie­więć lat, jego plecy już były lekko przy­gar­bione od ślę­cze­nia za biur­kiem. Au­strin szu­kał prze­szło­ści, El­nat zaś wzno­sił mo­dły do Przod­ków, by mniej działo się w te­raź­niej­szo­ści.

– Na wy­spach Lo­don. – Au­strin wska­zał punkt na ma­pie i wy­pro­sto­wał się.

El­na­towi jego ciało za­wsze wy­da­wało się jakby dziw­nie wy­dłu­żone, ale te­raz, gdy jego cień wę­dro­wał za nim mi­go­tli­wie po ścia­nach, wra­że­nie to jesz­cze się po­głę­biło.

– W ta­kim ra­zie całe mie­siące od­szy­fro­wy­wa­nia tam­tego zwoju pójdą na marne. Lo­don są dla Dra­koi świę­tymi wy­spami. Po­dobno na­wet oni mają tam za­kaz wstępu. Kon­takt z wy­spami ist­nieje je­dy­nie po­przez De­wa­na­gari, ka­pła­nów świą­tyn­nych.

– To niby skąd Lan­ke­ia­nie wie­dzieli o Ka­mie­niu Prze­po­wiedni? – Uśmiech­nął się z prze­ką­sem. Jego nos stał się przez to jesz­cze bar­dziej ha­czy­ko­waty.

El­nat nie zna­lazł na to py­ta­nie od­po­wie­dzi. Wpa­try­wał się je­dy­nie w Au­strina i za­sta­na­wiał, czy po­wi­nien mu po­wie­dzieć, że lu­dzie za­czy­nają już prze­zy­wać go Sza­lo­nym Wo­dzem. On sam w jego oczach nie do­strze­gał sza­leń­stwa, choć ich ory­gi­nalny ko­lor, pla­su­jący się po­mię­dzy błę­ki­tem a fio­le­tem, cza­sem przy­pra­wiał go o dresz­cze. Długi, wy­róż­nia­jący się nos i głę­boko osa­dzone oczy nada­wały mu sro­go­ści starca, mimo że miał do­piero trzy­dzie­ści dwa lata. Au­strin był ni­czym tak go fa­scy­nu­jące stare mapy: choć ist­niał w te­raź­niej­szo­ści, ema­no­wał ta­jem­nicą. Jakby był straż­ni­kiem prze­szło­ści.

El­nat znał wo­dza od cza­sów szko­leń na Kre­ato­rów. Kie­dyś wszy­scy uwa­żali Au­strina za ge­niu­sza, był w końcu naj­młod­szym wo­dzem w dzie­jach Qu­inu­lii. Dziś lu­dzie byli o krok od na­zy­wa­nia go tchó­rzem, który za­miast za­jąć się nad­cią­ga­jącą wojną, szuka mi­tów i chowa się po dru­giej stro­nie pań­stwa.

– Jest pewna grupa istot, które we­dług tego zwoju mają wstęp na Lo­don i znają treść prze­po­wiedni – cią­gnął Au­strin. – Na­zy­wano ich Przed­wiecz­nymi.

– Au­strin…

– A w tym zwoju… – Wódz roz­wi­nął ko­lejny stary ar­kusz. – Do­kład­nie tu – wska­zał – jest opi­sane, że Przed­wieczni więk­szość czasu spę­dzają po tak zwa­nej Dru­giej Stro­nie, by nie za­bu­rzać swą mocą rów­no­wagi ma­te­rii.

– Po­słu­chaj mnie…

– Za to ta mapa – Au­strin pod­niósł głos i ude­rzył pię­ścią w stół – to je­dyna mapa por­ta­lowa, którą udało mi się od­na­leźć. Wi­dzisz te prze­ci­na­jące się li­nie? – Po­wiódł pal­cem po ma­pie. – To Da­shar. Sieć ener­gii, która oplata cały nasz świat i go spaja. Li­nie są nie­re­gu­larne. W nie­któ­rych miej­scach prze­cina się ich wiele w tym sa­mym punk­cie. – Wska­zał na ar­ku­szu wy­spy Lo­don. – Lan­ke­ia­nie uży­wali tych map do bu­do­wa­nia swo­ich por­tali nie­skoń­czo­no­ści. Uwa­żali też, że tam, gdzie prze­cina się wię­cej niż kil­ka­na­ście li­nii, stę­że­nie dielli w prze­strzeni prze­kra­cza normę. W ta­kich miej­scach gra­nice po­mię­dzy wy­mia­rami są wy­jąt­kowo cien­kie i ła­twiej jest je prze­kro­czyć. Zgod­nie z mapą jedno z ta­kich kul­mi­na­cyj­nych miejsc znaj­duje się na wy­spie Nel­heim… – Au­strin wy­rzu­cał słowa co­raz szyb­ciej, a El­nat le­dwo za nim na­dą­żał. – Przy­po­mnij mi, co mówi na­sza wiara o Nel­heim.

El­nat roz­tarł so­bie skro­nie.

– Zgod­nie z wie­rze­niami Qu­inu­lian Nel­heim jest miej­scem prze­by­wa­nia etemmu na­szych zmar­łych Przod­ków. A pie­czę nad nimi spra­wują…

– Świa­dome ener­gie – do­koń­czył za niego Au­strin. – Czyli Przed­wieczni.

El­nat sta­rał się nie trak­to­wać tego ciągu do­my­słów jak pa­pla­niny sza­leńca. Na­prawdę się sta­rał.

Au­strin zwie­sił głowę i oparł się obiema dłońmi o stół. Do tej pory ­ide­al­nie za­cze­sane włosy opa­dły mu na oczy, a on od­gar­nął je z iry­ta­cją. Był pewny cze­goś, o czym inni lu­dzie sta­rali się na­wet nie my­śleć, a Wielka Rada Sval­bardu ro­biła wszystko, by in­for­ma­cje o tym za­taić: za znisz­cze­niem Lan­kei stała po­tężna, obca siła. Coś, co mo­gło za­ata­ko­wać po­now­nie.

Jak miał jed­nak ko­go­kol­wiek prze­ko­nać, skoro cały kon­ty­nent tkwił w prze­ko­na­niu, że Lan­keie znisz­czyła wła­sna po­tęga, a nie coś z ze­wnątrz? Je­dyną osobą, która po­dzie­lała punkt wi­dze­nia Au­strina, była Ge­ira, jego sio­stra. Nie miał z nią kon­taktu od ośmiu lat.

Ge­ira była obec­nie główną do­wód­czy­nią Lim­na­ionu. I nie­do­szłą ­re­be­liantką. Do dziś była zda­nia, że Au­strin ją zdra­dził.

W pew­nym sen­sie miała ra­cję.

– Dla­czego tak się upar­łeś, że do po­ko­na­nia Ar­di­lian bę­dziemy po­trze­bo­wać Przed­wiecz­nych i ja­kiejś prze­po­wiedni wy­ry­tej na ka­mie­niu? – ­za­py­tał El­nat, się­ga­jąc po ko­lejny ra­port. – Mamy do­brze wy­szko­lone od­działy Kre­ato­rów. Mogą roz­ta­czać nad Ag­gers­bor­giem Ba­rierę dielli mie­sią­cami, może i na­wet la­tami, je­śli bę­dzie trzeba. Ma­te­ria za­wsze prze­gra z ener­gią. Po co ścią­gać tu siły, któ­rych nie ro­zu­miemy? W za­ło­że­niu, że w ogóle ist­nieją.

Au­strin pu­ścił słowa El­nata mimo uszu. Tłu­ma­cze­nie mu, że to nie o woj­ska Ar­di­lian po­winni się naj­bar­dziej mar­twić, było w tym mo­men­cie bez­sen­sowne. Ich atak pe­łen był de­spe­ra­cji. Ja­kiejś ukry­tej agre­sji pod­szy­tej stra­chem. Cały kon­ty­nent zda­wał się drżeć, choć nikt do końca nie wie­dział, czego zie­mia się lęka. Wszy­scy z wolna pod­da­wali się pa­nice, do­strze­gł­szy w mroku kształt czar­niej­szy na­wet od nocy. Szu­kali tar­czy, którą mo­gliby się przed nim osło­nić.

Ar­di­lia­nie nie byli inni. Ata­ko­wali, bo mu­sieli się do­wie­dzieć, czego on sam szuka. Chcieli do­trzeć do tego pierwsi. Choć uwa­żali sztukę ma­ni­pu­la­cji za zło spro­wa­dza­jące je­dy­nie nie­szczę­ście, wie­dzieli do­sko­nale, że tylko moc dielli zdoła ich oca­lić.

Też szu­kali Przed­wiecz­nych.

– Jest ja­kiś ra­port ze Sval­bardu? – za­py­tał Au­strin. – List? Co­kol­wiek?

El­nat prze­wró­cił oczami i znów ode­rwał się od swo­jej pracy. Za­czął szu­kać w sto­sie pa­pie­rów. Strony szu­miały, a im dłu­żej El­nat prze­wra­cał kartki, tym wię­cej zmarsz­czek po­ja­wiało się na czole Au­strina.

Opu­ścili Sval­bard dwa ty­go­dnie temu, po dzie­wię­ciu dniach drogi do­tarli do Ker­gradu. Na­wet El­nat nie był do końca świa­domy, że po pro­stu stam­tąd ucie­kli, praw­do­po­dob­nie w ostat­nim moż­li­wym mo­men­cie. Au­strin był prze­ko­nany, że Rada mimo wszystko nie za­prze­sta­nie od­gry­wa­nia swo­jego te­atrzyku. Są­dził, że bę­dzie chciała jak naj­dłu­żej utrzy­my­wać po­zory. Dla­tego za­brał ze sobą je­dy­nie od­dział Jor­munda. Po­my­lił się.

– Strony mu­siały się skleić – wy­du­kał El­nat. Na jego czole po­ja­wiły się kro­pelki potu. Za­czął szu­kać jesz­cze raz.

Au­strin cier­pli­wie cze­kał.

Brak łącz­no­ści ze Sval­bar­dem bę­dzie osta­tecz­nym do­wo­dem, że osiem lat temu po­peł­ni­łem błąd. Po­wi­nie­nem wów­czas wziąć stronę Ge­iry. Po­zwo­lić jej wznie­cić re­be­lię. Mie­li­by­śmy jed­nego wroga mniej.

Wtedy jed­nak utrzy­ma­nie po­koju, na­wet ilu­zo­rycz­nego, wy­da­wało się Au­stri­nowi wła­ściw­sze od prze­lewu krwi.

– Nie ro­zu­miem… – El­nat po­krę­cił głową, two­rząc na biurku co­raz więk­szy chaos. Roz­trą­cał kupki z ra­por­tami i szu­kał wy­ryw­kowo.

Au­strin po­czuł ucisk w żo­łądku. Skoro Wy­soka Rada prze­stała stwa­rzać po­zory…

Już wie­dzą, że o nich wiem, zro­zu­miał.

Wtedy roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi.

– Wejść – roz­ka­zał.

Do po­koju wpadł je­den z Łącz­ni­kow­ców, lu­dzi wy­szko­lo­nych w Ele­men­cie Umy­słu i Fali, któ­rzy po­tra­fili prze­ka­zy­wać so­bie in­for­ma­cje te­le­pa­tycz­nie na da­le­kie od­le­gło­ści. Jego twarz była blada i sper­lona po­tem.

– Ode­bra­li­śmy ra­port z Ag­gers­borgu… – Ła­pał po­wie­trze po prze­by­tym biegu. – Ar­di­lia­nie za­ata­ko­wali tre­bu­szami.

Au­strin za­zgrzy­tał zę­bami. Wie­dział, że to się w końcu wy­da­rzy, ale świa­do­mość wy­bu­chu otwar­tego kon­fliktu w obec­nej sy­tu­acji i tak go zmro­ziła. Ski­nął głową i mach­nię­ciem ręki od­pra­wił Łącz­ni­kowca.

– To nie wszystko – wy­beł­ko­tał męż­czy­zna. – Do Ag­gers­borgu nie do­tarła ani jedna jed­nostka Kre­ato­rów, przez co tre­bu­sze znisz­czyły dużą część mia­sta. Jest wielu ran­nych. I ofiar. Pró­bo­wa­li­śmy łą­czyć się ze Sval­bar­dem, ale nikt nie od­po­wiada. Ża­den kruk z wia­do­mo­ścią nie wró­cił. Ag­gers­borg także nie ma ze Sval­bar­dem kon­taktu.

– Jak to „nie ma ze Sval­bar­dem kon­taktu”? – po­wtó­rzył El­nat, pod­no­sząc się zza biurka z im­pe­tem.

– Łącz z Lim­na­io­nem – roz­ka­zał Au­strin. – Już!

Był na sie­bie wście­kły. Po­wi­nien był to prze­wi­dzieć.

Oszo­ło­miony męż­czy­zna zro­zu­miał sens słów wo­dza do­piero po chwili, po­ki­wał głową i za­czął ma­ni­pu­lo­wać dielli. Gdy od­na­lazł po­łą­cze­nie z in­nym Łącz­ni­kow­cem z Lim­na­ionu, wy­po­wie­dział od­po­wied­nią re­gułkę. Dał znak Au­stri­nowi, że ten może już mó­wić.

– Nie mamy czasu na prze­ka­zy­wa­nie wia­do­mo­ści. Niech Łącz­ni­ko­wiec z Lim­na­ionu idzie pro­sto do kwa­ter do­wódz­twa. Mu­szę po­roz­ma­wiać z ge­ne­rał Ge­irą oso­bi­ście.

***

Au­strin miał wra­że­nie, że cze­ka­nie trwa wieki.

Tkwił w jed­nym miej­scu, my­śląc in­ten­syw­nie. El­nat rów­nież mil­czał, te­raz już nie­mal tak samo blady jak Łącz­ni­ko­wiec. Cho­dził ner­wowo po ma­łym po­koju z za­ło­żo­nymi na piersi rę­kami.

– Pro­szę o wy­ba­cze­nie, ale… – ode­zwał się w końcu męż­czy­zna. Od­chrząk­nął. – Ge­ne­rał Ge­ira od­mó­wiła roz­mowy.

El­nat aż przy­sta­nął, a Au­strin za­klął w du­chu. Oczy­wi­ście, że Ge­ira nie mo­gła od­mó­wić wy­ko­na­nia roz­kazu wo­dza. Za to była jedna kara: śmierć. Tyle że ona rów­nież mu­siała już zro­zu­mieć, że wraz ze zdradą Wy­so­kiej Rady wszel­kie prawa prze­stały mieć ra­cję bytu.

– Prze­ka­zuj moje słowa na bie­żąco – po­le­cił Au­strin. – I nie po­zwól prze­ka­zu­ją­cej wia­do­mo­ści oso­bie odejść od Ge­iry. Po­wo­łaj się na mnie i je­śli bę­dzie trzeba, zmuś do współ­pracy przy­po­mnie­niem, co czeka na tych, któ­rzy od­ma­wiają wy­ko­na­nia roz­kazu.

Łącz­ni­ko­wiec chwilę mil­czał, po czym przy­tak­nął i po­wie­dział:

– Pro­szę mó­wić.

– My­li­łem się… – Au­strin wy­du­sił te słowa z tru­dem.

El­nat za­mru­gał kil­ku­krot­nie. Na­gle za­wład­nęło nim złe prze­czu­cie.

– Wtedy jesz­cze nie ro­zu­mia­łem, ale te­raz już ro­zu­miem – cią­gnął Au­strin. – Jor­mund nie zdąży do­trzeć do Ag­gers­borgu, ale twój od­dział Kre­ato­rów już tak.

– W Lim­na­io­nie nie ma żad­nego od­działu Kre­ato­rów – za­uwa­żył El­nat, ale Au­strin uci­szył go unie­sie­niem dłoni.

– Musi być ja­kiś po­wód, dla któ­rego to na Ag­gers­borg padł pierw­szy cios – kon­ty­nu­ował Au­strin. – Nie wy­sy­łaj tam od­działu Kre­ato­rów ze względu na mnie, ale przez wzgląd na to, w co na­dal wie­rzysz. Jor­mund na­tych­miast wy­ru­szy do Lim­na­ionu. Nie zo­sta­niesz sama.

Przez mo­ment znów trwała ci­sza. Łącz­ni­ko­wiec na­gle spur­pu­ro­wiał.

– Ge­ne­rał Ge­ira… – Prze­łknął ślinę. – Ge­ne­rał wy­po­wie­działa wiele nie­god­nych po­wtó­rze­nia słów. Opi­sała wo­dza wie­loma ob­raź­li­wymi epi­te­tami, które na­ka­zała mi prze­ka­zać, ale…

– Nie mu­sisz ich po­wta­rzać – uspo­koił go Au­strin.

Łącz­ni­ko­wiec skrzy­wił się kil­ku­krot­nie. W końcu ode­tchnął.

– Ge­ne­rał Ge­ira na­ka­zała prze­ka­zać, że jej od­dział dawno już wy­ru­szył. I że wódz się spóź­nił. Tyle że nie użyła słowa „wódz”…

Z Au­strina jakby na­gle ze­szło całe po­wie­trze, ode­tchnął.

– To mi w zu­peł­no­ści wy­star­czy – za­pew­nił, po­zwa­la­jąc męż­czyź­nie za­koń­czyć po­łą­cze­nie.

Łącz­ni­ko­wiec upadł na pod­łogę, ciężko dy­sząc. El­nat ze­rwał się z miej­sca i pod­biegł do męż­czy­zny, ale ten je­dy­nie pod­niósł dłoń w za­pew­nie­niu, że nic mu nie jest. Na­miest­nik i tak po­mógł mu wstać i wyjść. Więk­szość lu­dzi ma­ni­pu­la­cja Ele­men­tami kosz­to­wała wiele ener­gii.

Au­strin tym­cza­sem ob­szedł stół i zmie­nił roz­sta­wie­nie fi­gur na ma­pie kon­ty­nentu, za­zna­cza­jąc Sval­bard si­łami wroga.

– Znajdź Jor­munda i Al­tara – zwró­cił się do El­nata. – Spro­wadź ich tu­taj. Te­raz. Z ni­kim in­nym nie roz­ma­wiaj.

– Nie le­piej wy­dać od­dzia­łom z Ag­gers­borgu roz­kaz do od­wrotu? – za­su­ge­ro­wał El­nat.

Au­strin po­krę­cił prze­cząco głową.

– Gdyby do­wódcą Ag­gers­borgu był ktoś spoza kręgu Rady, mo­gli­by­śmy spró­bo­wać się z nim po­ro­zu­mieć. Ber­thold jed­nak od lat jest jej zwo­len­ni­kiem, poza tym nie ma prawa po­sta­wić mo­jego roz­kazu po­nad roz­kaz Sval­bardu. Ja je­stem je­dy­nie wo­dzem, El­na­cie. Mam re­pre­zen­to­wać, ład­nie się uśmie­chać i po­ka­zy­wać pu­blicz­nie. Na­wet tu­taj je­stem tylko po to, żeby ofi­cjal­nie roz­po­cząć żniwa qu­ili­nich ro­gów. Przy­naj­mniej ofi­cjal­nie. Mu­simy zo­sta­wić Ag­gers­borg w rę­kach od­działu Ge­iry.

El­nat nie za­da­wał wię­cej py­tań. Wy­biegł z po­koju.

Au­strin na po­wrót zwie­sił głowę nad mapą. Nie za­mie­rzał sam sie­bie okła­my­wać, prze­cież się tego spo­dzie­wał. Wie­rzył jed­nak, że będą mieć wię­cej czasu.

Jesz­cze kilka lat temu on, El­nat, Al­tar i Jor­mund byli je­dy­nie ry­wa­lami, pró­bu­ją­cymi zo­stać nu­me­rem je­den na szko­le­niu Kre­ato­rów. Po­zo­stałą trójkę trak­to­wał jak przy­ja­ciół. I choć ich do­ce­niał, to ni­gdy do końca nie po­czuł się przez nich zro­zu­miany. Dziś wszy­scy stali się waż­nymi fi­gu­rami roz­sta­wio­nymi na ma­pie kon­ty­nentu. Od ich de­cy­zji za­le­żało prze­trwa­nie ca­łego pań­stwa.

Los musi być zde­spe­ro­wany, po­my­ślał Au­strin i pierw­szy raz od bar­dzo dawna do­pu­ścił do sie­bie świa­do­mość, że bar­dzo bra­kuje mu Ge­iry. Jej jako je­dy­nej ufał nie­gdyś bez­gra­nicz­nie.

***

Ge­ne­rał Jor­mund po­sta­wił dwa ku­fle na drew­nia­nym stole z taką siłą, że piwo aż z nich chlu­snęło. Huk w karcz­mie na mo­ment przy­cichł, a oczy wo­jow­ni­ków zwró­ciły się na Jor­munda. Niedź­wie­dzia po­stura ge­ne­rała już sama w so­bie bu­dziła re­spekt, ale wy­spe­cja­li­zo­wa­nie w Ele­men­cie Me­talu i po­gło­ski o za­mi­ło­wa­niu do pod­ziem­nych, nie­le­gal­nych walk prze­kształ­cały re­spekt w coś z po­gra­ni­cza stra­chu. Krą­żyły także opo­wie­ści, że na co dzień opa­no­wany ge­ne­rał po wy­chy­le­niu kilku ku­fli piwa ma skłon­ność do my­le­nia karczm z pod­ziemną areną.

– Ni­gdy nie po­tra­fi­łeś sza­no­wać do­brego trunku… – Al­tar, główny do­wódca Ker­gradu, po­krę­cił głową z dez­apro­batą. Się­gnął po szkło i za­cią­gnął się za­pa­chem. – To piwo ry­żowe, spro­wa­dzane aż z Ki­riat Da­lah.

Jor­mund usiadł z im­pe­tem na krze­śle, które nie­bez­piecz­nie za­skrzy­piało pod jego masą. Chwy­cił za ku­fel i wy­chy­lił po­łowę za­war­to­ści kil­koma po­tęż­nymi hau­stami. Piwo po­cie­kło mu po gę­stej bro­dzie. Al­tar aż się skrzy­wił na ten wi­dok. Od cza­sów szko­leń ich re­la­cja zna­czona była ostrą ry­wa­li­za­cją, pod­że­ganą dziwną mie­szanką nie­na­wi­ści i sym­pa­tii. Ni­gdy osta­tecz­nie nie zde­cy­do­wali, czy są wro­gami, któ­rzy po­tra­fią się ze sobą do­ga­dać, czy przy­ja­ciółmi, któ­rzy cza­sem mie­wają gor­sze dni.

Jor­mund od­sta­wił ku­fel na lepki stół i otarł usta.

– Mó­wię ci, Al­tar… – Czknął i po chwili pod­jął prze­rwany wą­tek. – Ge­ira ma ten roz­dział ży­cia za sobą. Jej były od­dział na­zy­wają te­raz Wy­klę­tym. Czasy, w któ­rych chciała oba­lić Wy­soką Radę Sval­bardu, mi­nęły – do­dał pół­gło­sem.

Jego to­wa­rzysz upił łyk piwa i zmu­sił się, by nie prze­wró­cić oczami. To Jor­mund był bra­tem Ge­iry, a nie on, ale Al­tar miał wra­że­nie, że zna Ge­irę dużo le­piej niż obaj jej bra­cia ra­zem wzięci. Jor­mund z pew­no­ścią nie wie­dział, że Ge­ira po kry­jomu szko­liła w Lim­na­io­nie wła­sny od­dział Kre­ato­rów. Co było wbrew ogól­nie na­rzu­co­nemu przez Radę prawu, które mó­wiło wy­raź­nie, że wszel­kie szko­le­nia Kre­ato­rów winny od­by­wać się pod jej nad­zo­rem, w Okręgu Sy­bris.

– Nie wie­rzysz mi – za­rzu­cił mu Jor­mund, zwę­ża­jąc oczy.

Al­tar wzru­szył ra­mio­nami.

– Skoro tak uwa­żasz, to musi być prawda – si­lił się na szcze­rość, z któ­rej jak zwy­kle wy­szła mu je­dy­nie iro­nia.

– Za­rzu­casz mi kłam­stwo! – Jor­mund pod­niósł głos.

Al­tar uniósł ką­cik ust w za­dzior­nym uśmie­chu.

– Nie śmiał­bym – za­kpił. Stłu­mił w so­bie prze­świad­cze­nie, że gdyby był tu te­raz El­nat, z pew­no­ścią na­zwałby go mą­ci­wodą. – Uwa­żam je­dy­nie, że ma­jąc po swo­jej stro­nie moc, którą dys­po­no­wał roz­wią­zany od­dział Ge­iry, nie mu­sie­li­by­śmy te­raz tak trząść por­t­kami.

– Nie trzę­siemy por­t­kami! – Jor­mund ude­rzył pię­ścią w stół i wstał.

W karcz­mie za­pa­dła mar­twa ci­sza, a Al­tar roz­siadł się wy­god­niej na krze­śle.

– Ro­zej­rzyj się do­okoła. I to po­wtórz.

Jor­mund po­wiódł wzro­kiem w prawo, w lewo, obej­rzał się za sie­bie. W końcu usiadł i zwie­sił po­tężne ra­miona. Wy­glą­dało to tak, jakby spu­ścił z mię­śni po­wie­trze. Rze­czy­wi­ście, wszy­scy byli prze­ra­żeni. Nie przy­szło mu jed­nak do głowy, że nim sa­mym.

– Wszy­scy z Wy­klę­tych poza Ge­irą za­gi­nęli po tam­tej mi­sji, nie pa­mię­tasz? – mruk­nął smęt­nie, po czym wy­chy­lił drugą po­łowę ku­fla. – Może i le­piej. W Sval­bar­dzie cze­kała na nich eg­ze­ku­cja za pod­że­ga­nie do re­be­lii, obaj to wiemy. Tak przy­naj­mniej zgi­nęli ho­no­rowo.

Al­tar nie za­mie­rzał wy­pro­wa­dzać Jor­munda z błędu. Nie byłby jed­nak sobą, gdyby za­mknął tak skan­da­liczny te­mat, nie wier­cąc w nim głę­biej.

– Do­szły mnie wie­ści…

– Na­wet nie pró­buj tego ro­bić – ostrzegł go Jor­mund.

– Zwy­kłe plotki…

– Al­tar… – Głos Jor­munda był już nie­mal bła­galny.

– Po­dobno Rada schwy­tała nie­dawno jedną z Wy­klę­tych – po­wie­dział Al­tar pół­gło­sem. – Sły­sza­łem, że sam wy­ko­na­łeś na niej eg­ze­ku­cję w Sval­bar­dzie, ale coś spar­to­li­łeś. Na­prawdę zwiała wam z krypty? – Al­tar po­chy­lił się w przód w za­cie­ka­wie­niu.

– Skąd, na dielli… – Jor­mund przy­mknął oczy i ści­snął pal­cami grzbiet nosa.

– Tak, tak, wiem. – Al­tar mach­nął nie­dbale dło­nią. – To ści­śle tajne in­for­ma­cje, ale jak na­stęp­nym ra­zem Enyo da się wam zła­pać, po­zdrów ją ode mnie. – Do­pił i dał znak karcz­ma­rzowi, by przy­niósł im na­stępną ko­lejkę tego sa­mego.

– Da się zła­pać? – za­py­tał Jor­mund po chwili głę­bo­kiego za­sta­no­wie­nia. Przy­naj­mniej na tyle głę­bo­kiego, na ile po­zwa­lał mu za­bu­rza­jący my­śli szum trunku.

– Te­raz to mo­że­cie wy­dać cały bu­dżet pań­stwa, a i tak Enyo nie znaj­dzie­cie. – Al­tar wy­rzu­cał z sie­bie słowa, ba­wiąc się w naj­lep­sze, pod­czas gdy twarz jego słu­cha­cza co­raz bar­dziej sta­piała się z od­cie­niem śniegu. – Za­po­mnia­łeś już, kto ją szko­lił?

– Jak pi­śniesz o tym ko­mu­kol­wiek… – Jor­mund wy­mie­rzył pa­lec wska­zu­jący w Al­tara.

Wy­glą­dał tak, jakby wła­śnie po­wią­zał fakty, a Al­tar był skłonny stwier­dzić, że na­resz­cie. W tym mo­men­cie karcz­marz po­sta­wił na sto­liku nowe ku­fle, za­brał pu­ste i po­spiesz­nie się od­da­lił pod po­na­gla­ją­cym wzro­kiem Jor­munda. Al­tar po­cią­gnął spory łyk.

– No… – Otarł usta. – To co zgi­nęło Wy­so­kiej Ra­dzie Sval­bardu ze skarbca?

Jor­mund przez mo­ment zbie­rał się na od­po­wiedź. Naj­wi­docz­niej mu­siał naj­pierw ugła­skać uśpioną w so­bie be­stię, którą za­częły bu­dzić słowa Al­tara – na po­do­bień­stwo brzę­czą­cej mu nad śpiącą głową mu­chy. W końcu wy­buch­nął ner­wo­wym śmie­chem.

– Na­prawdę my­śla­łeś, że kilka ku­fli roz­wiąże mi ję­zyk?

– Kie­dyś to wy­star­czyło – przy­po­mniał mu Al­tar. – Jak wi­dać, czasy szybko się zmie­niają – wes­tchnął, krę­cąc głową z ża­lem. – Jesz­cze kilka lat temu jedna dru­żyna była w sta­nie za­stą­pić kilka kom­pa­nii. A pa­mię­tasz, jak Ge­ira się uparła, żeby Rada prze­mia­no­wała jej od­dział z dru­żyny na pułk? – ro­ze­śmiał się. – Dzie­wię­cioro lu­dzi…

– Ty się nie zmie­ni­łeś – za­uwa­żył Jor­mund cierpko. – Wciąż wściu­biasz nos tam, gdzie nie po­wi­nie­neś.

– A ty wciąż się pie­nisz, bo nie masz po­ję­cia, ja­kim cu­dem coś mi tego nosa jesz­cze nie utarło. Naj­wi­docz­niej nie­które rze­czy po­zo­stają nie­zmienne.

Jor­mund za­gryzł zęby. Al­tar jak nikt inny po­tra­fił grać mu na ner­wach wy­wi­ja­niem przed no­sem in­for­ma­cjami, o któ­rych nie po­wi­nien mieć bla­dego po­ję­cia, ale wie­dza o in­cy­den­cie z Enyo to już było za wiele. Chyba że…

– Mam pro­po­zy­cję. – Jor­mund zła­pał za uchwyt ku­fla.

– Za­mie­niam się w słuch.

– Urządźmy so­bie po­je­dy­nek.

Al­tar uniósł brwi, szcze­rze za­sko­czony tą pro­po­zy­cją.

– Na­sze walki ni­gdy nie koń­czyły się zbyt do­brze – przy­po­mniał Jor­mun­dowi. – Nie po­tra­fimy się ra­zem ba­wić, pa­mię­tasz?

– Je­śli wy­grasz, zdra­dzę ci, co znik­nęło ze skarbca. Jak prze­grasz, po­wiesz mi, skąd wie­dzia­łeś o Enyo.

Al­tar nie po­trze­bo­wał więk­szej za­chęty.

– Kiedy i gdzie?

Jor­mund uniósł ką­cik ust. Się­gnął po dielli. Ma­ni­pu­lu­jąc Ele­men­tem Me­talu, prze­kie­ro­wał ener­gię do ośrod­ków mó­zgo­wych od­po­wie­dzial­nych za pracę układu mię­śnio­wego i na­rzą­dów osło­no­wych. Wy­do­był dzięki temu ich pe­łen po­ten­cjał, po­zwo­lił dielli prze­jąć nad nimi kon­trolę, na­pę­dzać je, wzmac­niać. Za­ci­snął lewą pięść.

– Te­raz! – ryk­nął, po­sy­ła­jąc cios pro­sto w kie­runku twa­rzy Al­tara.

Ude­rzył pro­sto w jego Ba­rierę i mina na­tych­miast mu zrze­dła.