Ślady prowadzą w noc. Najciekawsze kryminały PRL. Tom 3 - Janusz Faber - ebook + audiobook

Ślady prowadzą w noc. Najciekawsze kryminały PRL. Tom 3 ebook i audiobook

Faber Janusz

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Doktor Mięta przybywa do pensjonatu „Rosiczka”. Spotyka swego dawnego słuchacza z kursu oficerów milicji. Kapitan KGMO Benedykt Sylwester jest na urlopie w sąsiednim pensjonacie. Gdy w „Rosiczce” zostaje zamordowana piękna Maria Bojarska – Mięta jest w kręgu podejrzanych. Ponieważ kapitan został odwołany służbowo do Warszawy, Mięta prowadzi śledztwo na własną rękę. Chce zdemaskować zbrodniarza, by oczyścić się z podejrzeń. Okazuje się, że Bojarska miała fałszywe dokumenty. Z nikim się nie zaprzyjaźniła – a poszukiwała jakiegoś grobu z czasów II wojny. Mięta rusza tym śladem ... Polecamy równiez "Bardzo cierpliwy morderca" oraz kolejny tom w serii "Listy przyniosły śmierć".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 191

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 42 min

Lektor: Janusz Faber

Oceny
3,5 (22 oceny)
4
8
6
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Janusz Faber

Ślady prowadzą w noc

Najlepsze kryminały PRL Lata 60. 1969 r.

Przyczyna, dla której doktor Filip Mięta znalazł się na urlopie właśnie tutaj i właśnie o tej porze, była prosta: nie lubił lata. Zdecydowanie wolał jesień. Nie lubił również wszystkiego, co dobrze znane. Jednego z ostatnich dni sierpnia zjawił się więc po prostu na dworcu Głównym w Warszawie, by nabyć bilet do miejscowości, której nazwa nie mówiła mu zupełnie nic. Wsiadł w pociąg – można by właściwie powiedzieć: w pierwszy lepszy pociąg – i w ten sposób, w gruncie rzeczy nie bardzo wiedząc dokąd pojedzie, znalazł się tutaj, akurat w chwili, gdy fala wczasowiczów była już w pełni odpływu.

Przyjechał wczesnym rankiem i jakiś czas włóczył się bez celu pustymi ulicami Karłowa, ze swoją jedyną walizką beztrosko zawieszoną na przerzuconym przez ramię parasolu, aż wreszcie mroczny tunel świerkowej alei doprowadził go do starego pensjonatu. Był to, rzecz jasna, przypadek.

Stał i długo przyglądał się dziwnemu domowi, który nagle wyłonił się przed nim zza zakrętu alei. Był to dwupiętrowy, drewniany budynek o dziwacznej konstrukcji: jego okna porozmieszczane były nieregularnie w sposób, który nasuwał obraz wykrzywionej ludzkiej twarzy. Dom porośnięty był szczelnie zbitą masą dzikiego wina: czyniło to wrażenie śmiertelnego uścisku. Ciemne okna wyglądały jak szeroko otwarte usta, łapiące w milczeniu ostatni oddech.

Najbardziej zaskakująca była jednak nazwa budowli, wypisana wielkimi, spłowiałymi literami tuż nad wejściem. Dom nazywał się „Rosiczka”. Cóż za przewrotny zamysł kierował nazwaniem posępnego baraku mianem tej dziwnej, owadożernej rośliny, co chwyta w podstępny uścisk muchy znęcone kroplami na jej liściach, kroplami, które niegdyś alchemicy nazywali poetycznie „rossolis” – rosą słońca? Doktor Mięta w zadumie ssał swoją marokańską fajkę.

Z bliska dom okazał się pensjonatem Powiatowej Spółdzielni Usług Wczasowo-Turystycznych „Słoneczko”. Brzmiało to zachęcająco i doktor Mięta postanowił zamieszkać właśnie tutaj.

Szybko okazało się, że miał powody by winszować sobie swojego przypadkowego wyboru. Stary dom lśnił wewnątrz kliniczną czystością, a co najważniejsze kuchnią „Rosiczki” zawiadywał dawny kucharz księcia Sanguszki, wytrawny mistrz patelni, który nawet w zmienionych warunkach ustrojowych nie taił swojego przywiązania do feudalnych tradycji kulinarnych i jak mógł dawał temu czynny wyraz w ramach obowiązujących norm żywienia. Rezultaty jego wysiłków były godne najwyższej uwagi.

Dobry nastrój doktora Mięty wzrósł jeszcze bardziej, kiedy trzeciego dnia swojego pobytu w Karłowie, spotkał nieoczekiwanie na deptaku kapitana Benedykta Sylwestra z wydziału śledczego Komendy Głównej MO. Wprawdzie doktor Mięta na wczasach rygorystycznie unikał znajomych, lecz Sylwester był tu wyjątkiem. Poznali się przed paru laty na kursie dla oficerów milicji, na którym doktor Mięta miał jakieś wykłady i od tej pory połączyła ich przyjaźń, dość dziwna, jeśli się zważy, że w gruncie rzeczy były to dwie diametralnie różne osobowości.

Doktor Mięta ucieszył się szczerze na wieść, że Sylwester również przybył tutaj na urlop. W Warszawie mieli ostatnio coraz mniej czasu na swoje nieskończone dyskusje o istocie życia.

Zasiedli na tarasie kawiarni „Zdrojowej” w przyjaznym cieniu wielkich lip. Tuż obok, na wyciągnięcie ręki, rozpościerał się mały, uroczy rynek; kolorowe kamieniczki drzemały leniwie w ciepłym słońcu sierpniowego popołudnia.

Doktor Mięta usiadł wygodnie w trzcinowym fotelu stwierdził, że czuje się idealnie. Urlop zapowiadał się tak właśnie, jak tego pragnął: w wielkim spokoju nadciągającej jesieni. Powoli palił swoją marokańską fajkę przyglądał się przyjacielowi. Obaj odczuwali już daleki podmuch czterdziestki, ale Sylwester zachował ciągle ten sam odrobinę dziecięcy, odrobinę okrutny uśmiech młodego wilka. Był dziś w cywilu. Biały sweter efektownie podkreślał cygańską ciemność jego twarzy, a płowe, krótko przystrzyżone włosy nadawały jej wygląd prawie młodzieńczy.

– A więc tak, Ben – doktor Mięta pierwszy przerwał milczenie. – Myślę, że stoicy jednak mieli rację. „Wszystko, co związane z ciałem to rzeka, co z duszą, to sen mara” – zacytował.

Marek Aureli tchnął w sierpniowe popołudnie spokój spraw wiecznych. Płowy kapitan zdmuchnął go jednym pogardliwym machnięciem ręki.

– Deklaracja zdechłego ogórka. Nie daj się temu uwieść. Jestem empirykiem i twierdzę, że życie, mój drogi…

Doktor Mięta uśmiechnął się do siebie: Sylwester najwyraźniej połknął haczyk. Zaczerpnął właśnie tchu, by szczegółowo wyłożyć swój pogląd na życie, gdy nagle zamilkł, z wpółotwartymi ustami, ze wskazującym palcem wycelowanym w pierś przyjaciela. Na taras kawiarni weszła kobieta, ku której zwróciły się wszystkie spojrzenia. Przez sekundę stała mrużąc oczy przed słońcem, po czym szybko ruszyła w stronę jedynego wolnego stolika.

– Ale babka! – syknął kapitan, tracąc zupełnie wątek swoich filozoficznych dywagacji.

Nowo przybyła była istotnie kobietą wielkiej urody, choć może, myślał patrząc na nią doktor Mięta, była to uroda odrobinę wulgarna. Wszystko w niej było jak gdyby o ton za mocne: pyszne rude włosy były zbyt rude, zielone oczy zanadto pełne blasku, piękna linia biustu nieco przesadnie wysunięta do przodu. Może zdawała sobie sprawę z tego wrażenia, bo zachowanie jej było przeciwwagą jej powierzchowności. Nie zwrócił a najmniejszej uwagi na otoczenie i z miejsca pogrążyła się w lekturze przyniesionej ze sobą książki. Jej skupienie było tak ostentacyjne, ż e gorączkowe spojrzenia mężczyzn na tarasie szybko przygasły. Piękna pani siedziała samotnie w swoim fotelu jak fascynujące, ale dalekie i niedostępne zjawisko.

– Ale babka – powtórzył kapitan Sylwester tonem fachowego uznania. – Znasz ją?

Doktor Mięta istotnie ukłonił się rudej pani, na tyle wyraźnie, by to dostrzegła i na tyle dyskretnie, by mogła udać, że go nie zauważa. Wybrała drugą ewentualność.

– Owszem, znam – powiedział powoli. Mieszka w tym samym pensjonacie, co ja.

– Co to za jedna?

Doktor Mięta zastanowił się przez chwilę.

– W gruncie rzeczy wiem tylko tyle, że nazywa się Maria Bojarska. W sumie dość tajemnicza osoba. Uprzejma, lecz bardzo chłodna. Widać, że chce zachować dystans, ale robi to odrobinę… za mocno. Unika wszelkiego towarzystwa.

Płowy kapitan słuchał w wielkim skupieniu.

– Ciekawe – zamruczał. – Na siostrę urszulankę raczej nie wygląda. Dziwne…

– Dziwne? Może po prostu lubi samotność. Umiałbym to zrozumieć.

– Lubi samotność i przyjeżdża do ruchliwej miejscowości wczasowej, żeby jej tutaj szukać? Nie, mój miły, coś tu się nie klei…

I kapitan Sylwester zbliżył konspiracyjnie swoją twarz do twarzy przyjaciela:

– A ja ci mówię, Filip, że to może być jakaś pochyła sprawa!

Doktor Mięta uśmiechnął się uspokajająco.

– Obsesja zawodowa, Ben. 

Przez chwilę w milczeniu palił swoją marokańską fajkę.

– A może – rzekł wreszcie, śledząc kółko dymu wolno rozwiewające się w powietrzu – może masz rację, kapitanie. Świat jest w gruncie rzeczy pełen tajemnic.

Zegar na wieży starego ratusza wybił szóstą i piękny, mosiężny dźwięk wolno rozpłynął się w powietrzu. Zaczęli zbierać się do wyjścia.

Od drzwi doktor Mięta po raz ostatni rzucił okiem w kierunku Marii Bojarskiej. Oczy pięknej pani utkwione były w książce z taką samą uwagą, jak przed godziną. Lecz doktor Mięta nagle uświadomił sobie z jakimś nieprzyjemnym zdziwieniem, że Bojarska czyta ciągle jedną i tę samą stronę: od początku nie przewróciła ani jednej kartki.

Przez taras kawiarni przeszło pierwsze tchnienie wieczornego chłodu.

*

Po rozstaniu się z kapitanem Sylwestrem doktor Mięta szedł śpiesznie w stronę pensjonatu. Był to ostatni dzień sierpnia i z okazji zakończenia turnusu miała właśnie odbyć się solenna kolacja pożegnalna. De facto była to uroczystość zamknięcia sezonu; wprawdzie pensjonat miał być czynny jeszcze przez cały wrzesień, ale lwia część wczasowiczów wyjeżdżała właśnie dzisiaj, nocnym pociągiem o dwudziestej czwartej z minutami. Oprócz doktora Mięty pozostać miało w „Rosiczce” wszystkiego sześć czy siedem osób.

Doktor Mięta miał zaledwie tyle czasu, by włożyć swój jedyny garnitur na wszystkie okazje. Uważnie przyjrzał się w lustrze: spokojna szara marynarka, ciemnozielony krawat w dyskretne pasy. Tak, zupełnie przyzwoicie. Doktor Mięta należał do tych ludzi, którzy nie lubią niczym zwracać na siebie uwagi: zawsze wolał obserwować niż być obserwowanym. Natura przyszła mu tutaj z pomocą.

Byłoby może przesadą utrzymywać, że powierzchowność doktora Mięty była idealnie przeciętna. Mówiąc ściśle należał do ludzi nierzucających się w oczy. W tłumie – nawet niewielkim tłumie – na ogół nikt nie wyróżniał tej szczupłej sylwetki o twarzy na pozór niewiele mówiącej. Tylko inteligentny i baczny obserwator mógł odkryć, że ta wąska twarz ma w sobie niebanalny, trudno uchwytny urok, a spojrzenie pary spokojnych szarych oczu jest pełne rozumnej i odrobinę ironicznej życzliwości wobec ludzi, świata i siebie samego.

Gdy doktor Mięta schodził do jadalni, zasiadano już do stołów. Kierowniczka pensjonatu – niska, niepozorna blondynka o nieprzychylnie odętej twarzy – wybąkała cicho kilka niezręcznych słów. Nawet teraz nie zdobyła się na najmniejszy uśmiech i doktor Mięta raz jeszcze stwierdził, że pani Leonia Czuraj robi wrażenie osoby odnoszącej się do wszystkiego wokół z najwyższą niechęcią.

Przy spożywaniu mistrzowskiej wersji karpia po romańsku doktor Mięta uczuł przelotne wzruszenie. Kotlet à la Sobieski wprawił go w niemy podziw. Jednakże clou programu stanowił tort „Michel”, oryginalne dzieło starego kucharza, nazwane tak na cześć śp. Księcia Michała Sanguszki.

Dziwnie szybko uporano się ze znakomitym dziełem ekskuchmistrza Sanguszków. Wszyscy przeszli do świetlicy i zaczęły się tańce.

Doktor Mięta usadowiony w wygodnym fotelu, z rozkoszą pogrążył się w obrzędzie rozpalania swojej marokańskiej fajki. Nie miał zamiaru tańczyć: wolał przyglądać się tańczącym. Opanowało go przyjemne uczucie lekkiego odrętwienia. Z zadowoleniem pomyślał, że czeka go miły wieczór.

Fajka wypadła mu z ręki. Schylił się, by ją podnieść i w tym momencie odniósł przelotne, lecz ostre wrażenie, że pod powierzchnią jego dobrego nastroju wzbiera w gruncie rzeczy jakiś niezrozumiały niepokój. Wydawało mu się, że w sali świetlicy czegoś brakuje. Ależ tak, oczywiście – nie było tu Marii Bojarskiej. Prawdopodobnie myślał o niej cały czas podświadomie.

Sylwester jest zabawny ze swoimi podejrzeniami. A swoją drogą ciekawe, jakiej to lekturze oddawała się piękna pani z taką uporczywością? Doktor Mięta pomyślał, że prawdopodobnie zna tę książkę.

Było to wczoraj. Planował właśnie kilka pieszych wycieczek po okolicy, lecz nie mógł nigdzie dostać przewodnika po województwie. Zupełnie przypadkowo dostrzegł, że jeden jego egzemplarz znajduje się w posiadaniu Marii Bojarskiej, ale gdy przy kolacji zwrócił się do pięknej pani z prośbą o wypożyczenie książki na jeden wieczór – ta udała zdumienie. Niestety, nie posiada czegoś takiego. Jednocześnie doktor Mięta dostrzegł jak ramię pięknej pani niby przypadkowo nakrywa koszyk, z którego wystawał grzbiet nieszczęsnej książeczki.

Wzruszył wówczas ramionami, niemile zdziwiony tak otwartym dowodem małostkowości pięknej rudowłosej. A dziś na tarasie „Zdrojowej” – czyż nie był to właśnie ów przewodnik?

W świetlicy gwar rozmów powoli ucichał. Wygaszono silniejsze światła. Tylko na kilku dalszych stolikach paliły się lampy, przysłonięte abażurami. Na parkiecie panował półmrok. Czteroosobowa orkiestra grała teraz wiązankę starych tang. Dźwięk jej instrumentów, jak gdyby urzeczonych nadciągającą ciszą nocy, rozbrzmiewał śpiewnie i spokojnie.

Doktor Mięta czuł, jak w świetlicy wzbiera banalny, przecież prawdziwy smutek rozstania. Powoli zbliżała się nieuchronna chwila odjazdu. Jeszcze jeden silniejszy uścisk ręki, ukradkowy pocałunek na parkiecie, ostatni rozbłysk przelotnego uczucia, ostatnia chwila znajomości bez dalszego ciągu. Czyjaś maleńka rozpacz, którą już jutro rano rozproszy pierwszy blask słońca na szybach wagonu.

Drzwi skrzypnęły. Doktor Mięta odwrócił głowę i zobaczył, że na progu stanęła Maria Bojarska.

Od jednego ze stolików wolno dźwignął się malarz i podszedł do pięknej pani. Przez cały czas siedział samotnie, jakby na kogoś czekając. Doktor Mięta ujrzał uśmiechniętą, jak gdyby lekko rozbawioną twarz Marii Bojarskiej i stanowczy ruch jej głowy. Odmawiała. Jednakże malarz nie rezygnował; stojąc ciężko na swoich masywnych nogach, o pół głowy niższy od niej, tłumaczył jej coś gorąco czy o czymś przekonywał. Dopiero po dłuższej chwili wrócił do swojego stolika i nieoczekiwanie porywczo rozdusił w popielniczce papierosa. Doktor Mięta zobaczył teraz wyraźnie jego twarz: malowało się na niej uczucie gniewnego zawodu.

Maria Bojarska stała w dalszym ciągu przy drzwiach wejściowych, jakby nie mogąc się zdecydować, czy ma definitywnie wejść na salę. Oczy pięknej pani wyraźnie kogoś szukały.

Doktor Mięta poszedł śladem jej spojrzenia. W przeciwległym, ciemnym kącie świetlicy siedziało dwoje ludzi: inżynier Maurycy Zych ze swoją towarzyszką. Ani on, ani ona nie tańczyli jeszcze ani razu.

Doktor Mięta zwrócił już na nich uwagę, chociaż dopiero wczoraj przybyli oboje do „Rosiczki”. Była to dziwna para. Dziewczyna – mogła mieć najwyżej dwadzieścia dwa, trzy lata – była brunetką o prawie doskonałej urodzie. Jej szczupła twarz, wąska linia nosa, mroczne piękno oczu miały w sobie urok bizantyńskich ikon. Wrażenie pogłębiały jeszcze długie, wąskie, niezwykle piękne dłonie. Lecz w tej urodzie był a jakaś dysonansowa nuta: nastroszona ponurość, jaką widuje się u drapieżników zamkniętych w klatce.

Jej towarzysz mógł mieć równie dobrze lat czterdzieści, co sześćdziesiąt. Tacy mężczyźni nie mają wieku: mogłoby się wydawać, że istnieją poza czasem.

Zych był skrojony na miarę mitologicznych gigantów. Kiedy tak siedział z głową podpartą olbrzymim ramieniem i pochylony do przodu – jak gdyby ciągnął go ciężar potężnego torsu – przypominał słynnego „Myśliciela” Rodina. Jego twarz nasuwała wrażenie, że człowiek ten łączy w jakiejś dziwnej syntezie pierwotną siłę ze smutkiem dojrzałej mądrości.

Patrząc na tych dwoje, zaszytych w najciemniejszym kącie sali, doktor Mięta nieoczekiwanie pomyślał, że oboje wyglądają na ludzi, którzy ślepo i instynktownie szukają przed czymś schronienia. Schronienia, a może – ratunku?

Zapowiedziano białe tango i doktor Mięta ujrzał, że Maria Bojarska podchodzi do Zycha. Zaczęli tańczyć. Miętę ogarnęło nagle jakieś niezrozumiałe uczucie fascynacji.

Bojarska coś półgłosem mówiła. Doktor Mięta nie mógł oprzeć się dziwacznemu wrażeniu, że słowa jej mają dla Zycha jakieś niezwykłe znaczenie. Na zewnątrz żaden mięsień nie drgnął w surowej twarzy inżyniera, lecz gdy zbliżyli się, młody uczony ujrzał, że jego skronie pokryte są kroplami potu. Tymczasem oczy pięknej pani utkwione czujnie w twarzy partnera, były zimne i bez uśmiechu.

Wracając później pamięcią do zdarzeń tamtego wieczoru, doktor Mięta zastanawiał się wielokrotnie, czy nie uległ wówczas po prostu podszeptowi wyobraźni, nadając jakiś szczególny sens scenie w istocie rzeczy najzwyklejszej pod słońcem.

Pamiętał natomiast, że nie tylko jego zainteresował wtedy tak bardzo taniec Zycha z Bojarską. Ilekroć tańczący zbliżali się do podium orkiestry, przesuwał się po nich leniwie, jakby od niechcenia, wzrok saksofonisty. Był to pan Robert Czuraj, mąż kierowniczki pensjonatu, młodszy od niej o dobre dziesięć lat. Przyglądał się pięknej rudowłosej w jakiś szczególny sposób: doktor Mięta miał wrażenie, że w jego wzroku dostrzega ironiczny, zły błysk triumfu. Lecz znowu mogło to być tylko złudzenie.

Lecz był na sali ktoś jeszcze, czyje oczy śledziły tańczącą parę z nie mniejszą uwagą. Była to Krystyna Nieborowska, młoda towarzyszka inżyniera Zycha. Zdjęła pantofle i siedziała z podwiniętymi nogami w swoim fotelu. W tej pozycji robiła wrażenie kota, śledzącego tok zdarzeń z nieruchomą czujnością. Nieborowska siedziała w najciemniejszym kącie świetlicy i doktor Mięta zupełnie nie widział jej twarzy.

Orkiestra przestała grać. Zapalono światła. Doktor Mięta zorientował się, że już od dawna ssie zgasłą fajkę.

*

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Polecamy również

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży. Tom 1

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy. Tom 2

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Tom 3

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu. Tom 4

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin. Tom 5

Marek Romański

, Mister X. Tom 6

Marek Romański

, Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Tom 7

Marek Romański

, Szpieg z Falklandów. Tom 8

Marek Romański

, Tajemnica kanału La Manche. Tom 9

Marek Romański

, Pająk. Tom 10

Marek Romański

, Znak zapytania. Tom 11

Marek Romański,

Prokurator Garda. Tom 12

Marek Romański,

Złote sidła, pierwsza część. Tom 13

Marek Romański,

Defraudant, druga część. Tom 13

Marek Romański

, Małżeństwo Neili Forster. Tom 14

Marek Romański,

Serca szpiegów, pierwsza część. Tom 15

Marek Romański

, Salwa o świcie, druga część. Tom 15

Marek Romański

, Zycie i śmierć Axela Branda. Tom 16

Kazimierz Laskowski,

Agent policyjny. Papiery po Hektorze Blau. Tom 17

Walery Przyborowski

, Czerwona skrzynia. Tom 18

Walery Przyborowski

, Widmo na kanonii (pierwsza i druga część). Tom 19

Antoni Hram

, Upiór podziemi. Tom 20

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Alibi. Tom 1

Opera śmierci. Tom 2

Człowiek z Kimberley. Tom 3

Dom tajemnic w Wilanowie. Tom 4

Grobowiec Ozyrysa. Tom 5

Skok w otchłań. Tom 6

Puama E. Tom 7

As Pik. Tom 8

Koralowy sztylet i inne opowiadania. Tom 9

Najciekawsze kryminały PRL

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka. Tom 1

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca. Tom 2 

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc. Tom 3

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć. Tom 4

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą. Tom 5

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy. Tom 6

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt. Tom 7

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni. Tom 8

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców. Tom 9

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa. Tom 10

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tajemnica szpilki. Tom 1

Czerwony Krąg. Tom 2

Bractwo Wielkiej Żaby. Tom 3

Szajka Zgrozy. Tom 4

Kwadratowy szmaragd. Tom 5

Numer Szósty. Tom 6

Spłacony dług. Tom 7

Łowca głów. Tom 8

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Człowiek z niebieskim szalem. Tom 1

Czarna Gwiazda. Tom 2

Tajemnica torpedy. Tom 3

Pokój zmarłego. Tom 4

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Lista sześciu. Tom 1. 

Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści. Tom 2.

Zamknięci. Tom 3

Poza granicą szaleństwa. Tom 4

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Sekret włoskiego orzecha. Tom 1

W cieniu włoskiego orzecha. Tom 2

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa. Tom 1

Mordercza proteza. Tom 2

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Syryjska legenda. Tom 1

Meksykańska hekatomba. Tom 2

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Janusz Faber

Ślady prowadzą w noc

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie I, 1961. Wydanie II, 2018. Wydawano we współpracy z Klubem MOrd

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce: Digital-Clipart / AdobeStock, Laszlo / AdobeStock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-023-7

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek