Sklepik przeciwzmarszczkowy - Eva Swedenmark - ebook + audiobook

Sklepik przeciwzmarszczkowy ebook i audiobook

Eva Swedenmark

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Historia, które roznieci optymizm!  W sztokholmskiej dzielnicy Aspudden owdowiałe siostry Vera i Mimmi prowadzą swój projekt marzeń: second-hand Po Siostrze. Pomagają im w tym przebojowa stażystka Lotta, markotna, ale zdolna krawcowa Margot i kierowca Bosse.

Second-hand Po Siostrze to miejsce, gdzie ciągle coś się dzieje. Klienci zachowują się dziwacznie, ktoś kradnie ubrania sprzed sklepu, ktoś próbuje rozwiązać problemy osobiste. Na szczęście miłe właścicielki second-handu razem z Bossem potrafią poprawić samopoczucie, a nawet odjąć niechcianych zmarszczek. I odmienić życie!

Sklepik przeciwzmarszczkowy” to pierwsza część serii „Nikt nie ma wszystkiego, każdy ma coś” szwedzkiej autorki Evy Swedenmark, w których skupia się na życiu dojrzałych kobiet i oczekiwaniach wobec nich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 156

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 4 min

Lektor:

Oceny
3,8 (112 oceny)
28
46
28
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
patrycjalitva92

Z braku laku…

Przeczytałam prawie połowę. Niby fajnie, przyjemnie się czyta, ale tak w sumie akcji żadnej, wieje nudą, wręcz męczy czasami... Miałam nadzieję na ciekawe spojrzenie na życie emerytów w Sztokholmie, ale nie tym razem, rozczarowanko. Nie będę kontynuować, bo jeszcze stracę cały sentyment do literatury skandynawskiej
30
Kaate7

Z braku laku…

niewiele się tam dzieje
30
lorelei_l

Z braku laku…

Bardzo płaskie postacie, najpierw wydawało mi się, że to może z racji małej liczby stron, ale mało akcji nie pozwala za bardzo poznać bohaterów.
20
Mortycja_com

Nie oderwiesz się od lektury

Ciepła i kojąca opowieść, polecam słuchanie audiobooka ❤️
21
DorotaMagdalena

Z braku laku…

Miałkie, nudne, ckliwe.
10

Popularność




Tytuł oryginału: Själen har inga rynkor

Przekład z języka szwedzkiego: Karolina Ancerowicz

Copyright © Eva Swedenmark, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Michael Ceken

Redakcja: Maria Zając

Korekta: Aneta Iwan

ISBN 978-91-8034-748-8

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Żyjemy w czasach, w których oczekuje się od starych ludzi, że staną się niewidzialni. Najchętniej byśmy ich nie oglądali. Ty też lada chwila zaczniesz się stawać coraz bardziej przezroczysty.

Henning Mankell, Włoskie buty

Rozdział 1

– Mamo! Ale będę za tobą tęsknić! Obiecaj, że znajdziesz sobie mnóstwo ciekawych zajęć, to w mig znowu się zobaczymy. – Po policzkach Amandy płynęły łzy.

Jej torby stały już przy drzwiach do windy, podeszła ostatni raz przytulić mamę na pożegnanie. Petra uśmiechnęła się i wzięła córkę w ramiona. Już za nią tęskniła.

– Kto wie, może ja też przeprowadzę się do Nowego Jorku! – odpowiedziała. Uśmiech uwierał ją w kącikach ust, kiedy stała w otwartych drzwiach i patrzyła, jak Amanda taszczy ciężkie torby do wąskiej windy. Jej policzki wciąż były mokre od łez.

Petra uśmiechnęła się, machając.

Uśmiech zniknął, gdy winda ruszyła w dół. Petra zamknęła drzwi. Oparła się o nie, dała płynąć łzom, które wcześniej powstrzymywała.

Amanda, jej jedyne dziecko. W drodze do Nowego Jorku, gdzie będzie śpiewać i tańczyć w musicalu. Córka bardzo się tym cieszyła, ale miała też wyrzuty sumienia, że zostawia mamę w Sztokholmie.

Petra niedawno się tu przeprowadziła, zdążyła się zadomowić w Aspudden, niedaleko mieszkania Amandy, które teraz zostało wynajęte. Zostawiła swoje życie w Härnösand, żeby mogły mieszkać blisko siebie, spędzać ze sobą czas i sobie pomagać.

– To nowy początek dla nas obu – zgodziły się.

Petra źle się czuła w Härnösand, odkąd Amanda przeprowadziła się do Sztokholmu i poszła do szkoły musicalowej. Sprzedała więc dom i wyjechała.

Było wspaniale. Przez trzy miesiące. Dopóki Amanda nie dostała fantastycznej roli w teatrze off-broadwayowskim.

Petra również bardzo się z tego cieszyła i dobrze ukrywała ból i tęsknotę, które jednocześnie czuła. Nie miała zamiaru ich okazywać.

– Jedź! – powiedziała córce. – To twoja życiowa szansa. Będziesz żałować, jeśli jej nie wykorzystasz.

– Ale mamo, zostaniesz sama…

– Nigdy nie będę sama, mam mnóstwo zajęć i kiedy wrócisz, to ja będę pokazywać ci wszystkie fajne knajpki i klimatyczne miejsca w dzielnicy Söder – zapewniła Petra, ale sama musiała przyznać, że brzmi to aż nazbyt dziarsko.

Jednak Amanda postanowiła jej uwierzyć.

Rozdział 2

Winda, cholerna stara winda. Działała przecież dobrze rano, kiedy Amanda wyjeżdżała. Petra odczekała chwilę, zanim wyszła, żeby kupić croissanty na śniadanie. A ta nieszczęsna winda nie działała. Petra była od niej zależna. Operacja stawu biodrowego wprawdzie pomogła, ale ból wciąż dokuczał kobiecie.

Była zmuszona zejść schodami. Trochę ruchu to samo zdrowie, powtarzała sobie cicho. Zeszła już do drugiego piętra, zaraz będzie na dole. Zatrzymała się. Bolało ją.

Co za kretyński pomysł, żeby schodzić na sam dół schodami. Ból nie ustępował. Przed operacją zbiegała tanecznym krokiem, nie zjeżdżała windą. Teraz musiała to robić. Kiedy winda stała w miejscu, tak jak teraz, Petra była po prostu uziemiona. I nie umiała się z tym pogodzić.

Usiadła na schodach. Postanowiła chwilę odpocząć, zanim pójdzie dalej.

Była przerażona, że ktoś może ją zobaczyć, miała swoją dumę. Jednocześnie nasłuchiwała kroków, może ktoś miły mógłby pomóc jej wstać i wejść z powrotem do mieszkania. Tam musiałaby poczekać, aż winda zacznie znowu działać.

Co za porażka.

Ale jeśli uda jej się zejść, jak ma wejść z powrotem na górę? Jeśli nieszczęsna winda dalej będzie strajkować. To pytanie zostawiła na później.

Usłyszała kroki.

To serwisant wind. Łysiejący, ciężko oddychający mężczyzna w średnim wieku.

– Ale czemu babcia tu siedzi? – zapytał zdziwiony.

– Nie twój interes! – odpowiedziała. – Dziadku!

Wstała z godnością i z wysoko uniesioną głową zeszła dwa schodki z kijkami spoczywającymi bezczynnie pod pachą.

Nie mogła znieść, że patrzy na nią jak na biedną starą babuleńkę. Sześćdziesiąt pięć lat to chyba nie tak znowu wiele!

Ale może przez kijki wyglądała starzej? Musi więcej ćwiczyć, żeby móc chodzić bez nich.

Zagryzła zęby, da sobie radę. Zawsze sama dawała sobie radę. Teraz pozwoli sobie na dodatkowego croissanta z czekoladowym nadzieniem, w nagrodę i na pocieszenie za to, że Amanda siedziała teraz w samolocie do USA.

Potem wejdzie na samą górę schodami. Obiecała sobie, że już nigdy nie usiądzie na schodach, żeby odpocząć, nawet jeśli miałaby zemdleć z wycieńczenia drogą w górę lub w dół.

Nikt nie będzie robił z niej babci!

Rozdział 3

Vera znowu się spóźniała. Teraz pedałowała tak szybko, jak się da, żeby zdążyć na czas. Dzisiaj jej kolej na otwarcie sklepu.

Mżyło, powietrze było rześkie. Była rozgrzana od przejażdżki rowerem, kiedy skręciła z ulicy Hägerstensvägen na ryneczek przy stacji metra Aspudden. W jednym z pięknych starych kamiennych domów znajdował się Po Siostrze. Sklep, który otworzyły po przejściu na emeryturę razem z Mimmi, jej siostrą, żeby pomagać ludziom w potrzebie. Jak zawsze ucieszyła się, kiedy zobaczyła szyld. Ich sklep, ich spełnione marzenie. Po dwóch latach ciągle nie mogła uwierzyć, że sen stał się rzeczywistością. Zaczęło się od żartu, długo przed tym, jak przeszły na emeryturę, od chęci zrobienia czegoś dobrego dla świata, by nie popaść w bezczynność po zakończeniu życia zawodowego.

– Wyobraź sobie, że będziemy razem pracować, ja i ty – mówiła Mimmi, gdy zbliżał się czas przejścia na emeryturę. – Że otworzymy ten sklepik, o którym zawsze żartowałyśmy, będziemy zbierać używane ubrania, książki i różności, sprzedawać je i przeznaczać dochody na coś, co pomoże potrzebującym.

– Po Siostrze – wymyśliła na poczekaniu Vera.

Przez wiele lat planowały otwarcie wymarzonego sklepiku. Kiedy Vera jako pierwsza przeszła na emeryturę, długo szukała lokalu, na który mogły sobie pozwolić. Wieczorami myślały o wszystkim, co zrobią. Rok później, po tym, jak Mimmi również przestała pracować, otworzyły swój sklepik w lokalu w Aspudden, który leżał dokładnie pośrodku między ich domami. Vera mieszkała w Midsommarkransen, a Mimmi w Mälarhöjden.

Teraz sen stał się rzeczywistością.

Cholewcia. Vera zobaczyła, że Mimmi już czeka przed sklepem, skulona w puchowej kurtce, bez czapki i parasolki.

– Jesteś w końcu – powiedziała Mimmi. – Stoję i się trzęsę już całą wieczność, czy to nie ty miałaś otwierać w tym tygodniu? Nie wzięłam ze sobą klucza. – Spojrzała wymownie na zegarek na komórce.

Vera, chcąc uniknąć rozmowy o czasie, skinęła głową na stos toreb pod daszkiem przy drzwiach.

– Hojni byli dzisiaj w nocy ludzie. Dużo toreb. Wniesiemy je od razu i posortujemy? – zapytała Vera, przypinając rower do słupa latarni.

Mimmi otrzepała się jak mokry pies i odsunęła wilgotną grzywkę znad oczu.

– Nic nie zrobię, zanim nie dostanę kawy. Czekały całą noc, to poczekają jeszcze pół godziny. Są przecież pod dachem. A dzisiaj nie było nikogo, kto chciałby coś z nich ukraść.

Vera otworzyła drzwi i weszły tylnym wejściem do zawalonego bibelotami pomieszczenia. Wszędzie stały torby, kartony i wielkie pojemniki na kółkach na towary. W kącie, prawie niewidoczna spod stosu ubrań, skrywała się maszyna do szycia.

Pokój twórczego chaosu, jak nazywała go Vera, kiedy Mimmi mamrotała coś o graciarni. Za składzikiem znajdował się przyjemny pokój socjalny, oczywiście bez okien, ale z wysłużoną welurową kanapą pełną poduszek, obdrapanym stołem z drewna tekowego, kilkoma fotelami, wygodnymi, chociaż nie do kompletu, czajnikiem i ekspresem do kawy.

Vera pośpiesznie zaparzyła kawę. Mimmi z wdzięcznością przyjęła kubek i piła, przeglądając gazetę i rozmawiając. To była ich chwila dla siebie, kiedy mogły przez moment porozmawiać i zaplanować dzień, zanim przyszli klienci. Zerkała trochę na gazetę, głównie na nagłówki. Nagle zesztywniała.

– Słyszałaś, że ma być remont? Piszą tu, że tę starą ruderę przerobią na blok mieszkalny i ma się stać „klasy luksusowej”.

– Zawsze tak straszą tymi drogimi apartamentowcami, ale zwykle na straszeniu się kończy – odpowiedziała Vera. – To na pewno tylko plotki.

Mimmi podniosła gazetę.

– Ale to stoi tu czarno na białym. Całą okolicę mają odnowić i nadać jej najwyższy standard, będą tu same luksusowe apartamenty i ekskluzywne butiki po przebudowie kilku starych budynków. Spójrz na plan. Widzisz, gdzie te eleganckie sklepy mają stać? Tutaj, na rogu. – Wskazała palcem. – Naszym rogu. Teraz będziemy musiały zamknąć sklep, wiedziałam, że tak to się skończy.

– Wiedziałaś? – zdziwiła się Vera.

– Wiedziałam, że coś takiego się stanie, za dobrze nam szło, tak nie może być, coś się musi zmienić. Znowu wszystko się popsuje, jak zawsze – stwierdziła, głośno wzdychając. – Będziemy musiały zamknąć nasz sklep.

– Ech, Mimmi, nie bądź taką fatalistką, wszystko będzie dobrze, nie przejmuj się. Musimy tylko porozmawiać z właścicielem lokalu. – Vera też zaczęła się denerwować. Ale w ich siostrzanej relacji ona zawsze widziała szklankę w połowie pełną, a Mimmi w połowie pustą.

Mimmi prychnęła.

– Jakby to miało w czymś pomóc. Jedyny język, jaki rozumie, to money, money, money. – Ponuro zanuciła starą piosenkę Abby. – Od początku tak mówiłam – kontynuowała – powinnyśmy były kupić od niego lokal, a nie tylko wynajmować.

Vera pokręciła głową.

– A skąd miałybyśmy wziąć na to pieniądze? Masz może jakieś ukryte fundusze? Ja nie mam. Cieszę się, że możemy zapłacić za czynsz, już on słono kosztuje.

Obydwie umilkły.

– Napijmy się jeszcze kawy, Mimmi, to ci poprawi humor. A wczorajsze bułeczki cynamonowe będą jak świeże, jeśli podgrzejemy je w piekarniku.

– Gąbczaste minibuły – prychnęła Mimmi. – A potem musimy się wziąć za torby przed drzwiami, zanim zainteresują kogoś o lepkich rękach.

Rozdział 4

Znowu pojawili się ci, którzy kradli w ich uroczym sklepiku Po Siostrze, zauważyła Petra. Przekazywała tam ubrania, gdy ją naszło, żeby zrobić porządki w swojej dobrze wyposażonej garderobie. Albo gdy wreszcie zebrała się do przejrzenia rzeczy po jej ukochanym Petrusie.

Ale często widywała złodziei, którzy zupełnie bezceremonialnie wyjmowali ubrania i inne przedmioty z toreb, które wspaniałomyślni ludzie stawiali tam po zamknięciu. Wydawało się, że w ogóle nie mieli wyrzutów sumienia, tylko bez żenady przed otwarciem sklepu brali sobie rzeczy.

Właśnie kupiła croissanty w piekarni na rogu po tym, jak w końcu udało jej się pokonać schody. W drodze na wyczekiwaną kawę znowu to zobaczyła. Kilka osób zupełnie bez wstydu grzebało w torbach i kradło. Nawet bezczelnie je przymierzali, zanim zdecydowali, czy przełożyć je do swoich toreb.

Teraz już koniec z tą grabieżą w biały dzień!

Petra postanowiła interweniować, zamiast zrobić jak wszyscy inni, którzy byli świadkami tego procederu. Odwracali wzrok i udawali, że nic się nie dzieje.

Ciężko wbijała kijki w ziemię, przechodząc przez ulicę do sklepiku na rogu.

Petra stanęła obok schodków, na których stały torby. Darczyńcy na pewno schludnie je zapakowali, a teraz ubrania, buty i książki leżały niedbale porozrzucane po mokrych kamieniach.

– Musicie przestać kraść! – powiedziała.

Elegancko ubrana kobieta rzuciła torbę, w której grzebała, i czmychnęła w kierunku metra.

Teraz Petra zwróciła się błagalnie do młodego długowłosego chłopaka, który właśnie wciągnął na siebie skórzaną kurtkę, na której sklep na pewno zarobiłby dużo pieniędzy.

– Nie rozumiesz, że to dla potrzebujących, dla głodujących dzieci? Nie wyglądasz, jakbyś cierpiał biedę.

Był wystraszony, ale też wyraźnie zbuntowany.

– A skąd ty możesz wiedzieć, co ja cierpię? – syknął.

Spojrzała na niego wyzywająco, on się w nią wpatrywał, ale nie puścił torby, tylko dalej w niej grzebał.

Reszta zgromadzonych wycofała się rakiem.

– Wynoś się stąd i zostaw, co ukradłeś, bo dzwonię po policję – zagroziła Petra, podnosząc komórkę, żeby zrobić mu zdjęcie. Złość zawsze dodawała jej odwagi.

Wypuścił torbę, w której wcześniej przebierał. Książka, ubranka dla dzieci, kubek, który rozbił się na asfalcie.

– Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! – wymamrotał, patrząc na nią krzywo.

– Odłóż w tej chwili to, czego nakradłeś, bo zadzwonię po policję. – Złapała skórzaną kurtkę i pociągnęła za nią.

Uciekając, chłopak szarpnął kurtkę tak mocno, że Petra się zachwiała. Przebiegając tuż obok niej, popchnął ją, a ta straciła resztki równowagi. Upadła i uderzyła głową prosto w asfalt chodnika.

Rozdział 5

Gdyby ten pokój przestał się kręcić! Co to za miejsce? Gdzie ona jest? Słyszała gwar głosów, ale nie mogła rozróżnić żadnych słów. Próbowała wstać, lecz opadła z powrotem na miękkie poduszki.

– Gdzie jestem? Co się stało? – wyszeptała Petra, czując jednocześnie rozpaczliwy ból twarzy i głowy.

Czuła się jak na karuzeli. Najpierw wszystko gwałtownie się kręciło, ale po chwili zaczęło się poruszać w zwolnionym tempie. Znowu spróbowała otworzyć oczy. Z półki nieruchomymi oczami spoglądał na nią rząd lalek. To były stare, zniszczone lalki, jednej brakowało ręki, innej nogi. Jedna ze szczególnie intensywnym spojrzeniem i starymi, brudnymi ubraniami patrzyła na nią wyzywająco. Petra zamknęła oczy. Czy to jej się śniło?

Czy umarła? Czy w końcu znowu spotka Petrusa?

Ostrożnie otworzyła oczy.

Wpatrywała się w parę ludzkich niebieskich oczu przy swojej twarzy. Dookoła nich rozpościerała się siatka przyjaznych zmarszczek.

– Budzi się! – krzyknął jakiś głos. – Leż, nie ruszaj się, zaraz przyjedzie karetka – powiedział do niej niebieskooki mężczyzna. Miał zaniepokojony głos, pogłaskał ją po twarzy szorstką dłonią i wziął ją za rękę.

Teraz docierały do niej też słowa kobiety:

– Wszystko widzieliśmy przez okno. Jak nakrzyczałaś na chłopaka, który wykradał rzeczy z naszych toreb. Ale jesteś odważna!

Inny głos:

– Widziałyśmy go już wiele razy, ale kto by się odważył zaczynać z młodym, zdenerwowanym chłopakiem? Nie mamy niestety żadnych supermocy.

Pokój zaczął znowu szybko się kręcić.

Petra szepnęła słabym głosem:

– A ja najwyraźniej mam.

– Jesteś tu u nas, w Po Siostrze – wytłumaczyła kobieta. – Bosse cię wniósł. Zemdlałaś, a ten chłopak, który cię przewrócił, uciekł.

– Zabrał skórzaną kurtkę? – wyszeptała Petra.

– Rzucił ją na chodnik i popędził, jakby się paliło, gdy my wyszliśmy, a ty straciłaś przytomność. Mogłaś umrzeć! – Kobiecie zaszkliły się oczy.

– A ty pytasz o skórzaną kurtkę! A nie o swoją komórkę albo kijki do chodzenia! – dodał mężczyzna z sympatycznymi oczami. – Tu masz zresztą telefon, zdaje się, że się uratował, zajęliśmy się też twoimi kijkami.

– Ale jesteś odważna, że zwróciłaś im uwagę. Wszyscy inni udają, że nic nie widzą! – rzuciła kobieta.

Pokój dalej wirował. Petra leżała na starej, wysiedzianej welurowej kanapie z poduszkami pod głową i pledem w kratkę na nogach. Ktoś zdjął jej buty.

– Nie trzeba karetki – powiedziała. – Mam twardą głowę. Ale może trochę wody i kawy?

– Mieliśmy właśnie pić kawę. Dasz radę wstać?

Bolała ją noga i huczało jej w głowie.

– Nie, Vera – usłyszała przyjazny głos mężczyzny. – Ma nie wstawać ani tym bardziej nic nie jeść ani nie pić. Musi szybko jechać do szpitala. Gdzie ta przeklęta karetka?!

Petra się bała, ale czuła też coś innego. Miło było, że ktoś się nią zajmował.

Znowu odpłynęła myślami i zemdlała.

Rozdział 6

Kiedy Petra znowu się obudziła, leżała w łóżku z wysokimi barierkami. Jak w małym więzieniu. Usłyszała krzyczących i jęczących ludzi. Miękkie poduszki, kolory i przyjaźni ludzie zniknęli. Ale też żadne lalki już się w nią wyzywająco nie wpatrywały.

Głowa pulsowała jej od eksplozji okropnego bólu. Bolała ją też noga, cholera, właśnie ta, z którą miała problemy. Ale jako tancerka przez wiele lat nauczyła się zagryzać zęby i ignorować ból. Tańczyło się, nawet kiedy stopy krwawiły.

Co się wydarzyło?

Dotknęła ręką głowy, tam gdzie tak bolało. Wyczuła wielki bandaż. Najwyraźniej była w szpitalu.

Jakaś twarz przyglądała jej się badawczo.

– Obudziła się pani? – Kobieta w białym kitlu z rozczochranymi włosami odetchnęła z ulgą.

– Halo, co się stało, gdzie jestem?

Czy kobieta była pielęgniarką? Lekarzem? Wzięła Petrę za rękę.

– Została pani zaatakowana i miała pani wstrząśnienie mózgu. Jest pani w Szpitalu Południowym. Najpierw leżała pani na oddziale ratunkowym, bo przywieziono panią nieprzytomną. Przywiozła panią karetka dzisiaj rano, spała pani cały dzień. Czy pani nie pamięta, co się wydarzyło?

Wrócił do niej obraz desperacko wpatrujących się w nią oczu, ten chłopak, ten złodziej – co miał zamiar jej zrobić? Czy ją popchnął?

– Nie wypuścił z rąk kurtki – przypomniała sobie. – Ale ja nie dałam za wygraną, chociaż musiałam się wystraszyć.

Znowu ogarnęła ją senność. Spała długo.

Kiedy się obudziła, panowała noc. Łóżko oddzielono zasłoną, ale usłyszała jakiś dźwięk, ktoś płakał. Ktoś inny chrapał.

Głowa już tak bardzo nie bolała. Ale noga tak, przypomniała sobie. Przewróciła się na ulicy, nie, popchnięto ją, i śniły jej się takie dziwne sny o ruchomym pokoju i miłych niebieskich oczach. I o gapiących się lalkach.

Z jej obandażowanej dłoni do stojącego przy łóżku stojaka z kroplówką prowadził przewód. Wpadła w trans, wpatrując się, jak spadają krople, jedna za drugą, najwyraźniej wpadały do jej krwiobiegu.

Jej łóżko nagle się poruszyło, ktoś ją gdzieś prowadził.

– Gdzie mnie wieziecie? – zapytała słabym głosem.

– Tylko spokojnie – odezwał się mężczyzna, który długim korytarzem pchał jej łóżko. – Wszystko jest pod kontrolą. Zrobiliśmy pani tomografię mózgu, teraz położymy panią do sali. Zostanie pani na obserwacji.

Pokazał jej dzwonek alarmowy.

– Proszę zadzwonić, jeśli będzie pani czegoś potrzebować!

Zadzwonić, powinna zadzwonić do Amandy. Opowiedzieć o tym, co się wydarzyło. Ta myśl przeleciała jej przez głowę, ale Petra nie miała siły poszukać komórki. Zamiast tego zasnęła.

Obudziła się w środku obchodu. Lekarka siedziała na skraju jej łóżka.

– Przytrafił się pani okropny wypadek – wyjaśniła. – Dobrze, że się pani obudziła i dochodzi do siebie.

Stwierdziła, że muszą zrobić kilka badań, ale z pewnością Petra będzie mogła wyjść do domu już następnego dnia.

– Chciałaby pani, żebyśmy skontaktowali się kimś, kto zawiezie panią do domu? – zapytała lekarka.

– Wystarczy taksówka – zapewniła Petra.

– Pani przyjaciele dzwonili i serdecznie pozdrawiają. Mam przekazać pozdrowienia od Very, Mimmi i Bossego – powiedziała pielęgniarka. – To od nich są te piękne kwiaty.

Teraz Petra zobaczyła śliczny bukiet na stole obok łóżka. Czy postradała zmysły? Za żadne skarby nie mogła sobie przypomnieć znajomych z takimi imionami. Najlepiej nie okazać tego personelowi szpitala, bo jeszcze nie puszczą jej do domu.

– Czuję się już znacznie lepiej – oznajmiła dziarsko. Uśmiechnęła się do nich. – Tyle przecież spałam. Teraz jestem za to trochę głodna.

Obchód przeszedł do kolejnego łóżka, pielęgniarka została przy niej.

– Dobry znak! – Uśmiechnęła się. – Coś pani przyniosę. Herbata i kanapki, może być?

Petra uznała, że brzmi to bosko. Poza tym miała tylko jedną myśl w głowie: Chcę do domu, najszybciej, jak się da.

Ważne było, żeby mieć dużo energii, to ją wypuszczą.

Z zastanowieniem popatrzyła na piękny bukiet róż koło łóżka. Może po prostu pomyliły im się osoby?

Przy kwiatach wisiał bilecik: „Jesteś bohaterką! Dziękujemy, do zobaczenia wkrótce”. Podpisane przez Bossego, Verę i Mimmi.

Przedziwna rzecz. Nie będzie o tym teraz myśleć. Nie zadzwoni też do Amandy. Będzie tylko jeść, cieszyć się i czekać na wypis.

Rozdział 7

Nareszcie w domu! Petra cieszyła się, że może spać we własnym łóżku i nie musi już słuchać chrapania i jęków nieznajomych ludzi tuż obok. Lekarze wypisali ją z dokładnymi zaleceniami, których miała w najbliższym czasie przestrzegać.

– Weźmie pani taksówkę? – zapytali troskliwie.

– Oczywiście, tak zrobię – zapewniła Petra.

A potem wsiadła do autobusu na Hornstull, gdzie przesiadła się do metra w kierunku Aspudden. Czuła, że już prawie doszła do siebie. Domyśliła się, że to życzliwi ludzie z Po Siostrze wysłali jej kwiaty. Jak miło z ich strony! Musi im podziękować.

Przez godzinę zastanawiała się, czy powinna nastawić przedpołudniową kawę i napić się samotnie przy aneksie kuchennym. A może zaczekać, aż otworzą, zejść i podziękować za to, że się nią zajęli?

Powinnam kupić coś do kawy, pomyślała. Jako podziękowanie.

Wyjrzała przez okno, spoglądając na sklep. Jeszcze nie zapaliły lamp w środku, ale wiedziała, że tam są. Od dziewiątej przyjmowały darowizny, sortowały i rozpakowywały. Petra wyobrażała sobie, jak marszczyły nos na widok brudnych szmat i cieszyły się ze wszystkiego, co ładne i nadające się do sprzedaży. Otworzyły o dziesiątej, przed południem usiadły na chwilę napić się kawy na zapleczu. Wszyscy z wyjątkiem tej osoby, która miała nieszczęście w tym momencie stać przy kasie i dlatego nie mogła dołączyć do reszty.

Założyła czerwony płaszcz i owinęła jedwabny szal w kropki wokół szyi, patrząc z dezaprobatą na brzydkie, ale wciąż niezastąpione trapery i kijki, bez których po operacji biodra nie mogła się jeszcze obejść. Za to pomalowała usta na taki sam czerwony odcień jak płaszcz. Ujdzie. Była gotowa. I spragniona kawy.

Winda działała. Trzeszcząc, powolutku zjechała na parter. Petra wyszła na zewnątrz. Powietrze łagodne, ten denerwujący śnieg już się roztopił. Przez chwilę tylko tam stała i oddychała świeżym powietrzem. Wyczuwała pierwsze oznaki wiosny. Zdjęła okulary przeciwsłoneczne i odwróciła twarz do słońca.

Teraz kupi coś słodkiego do kawy w piekarni Dobry Chleb i pójdzie do Po Siostrze. Długo musiała czekać w piekarni. Przed nią w kolejce stała niewysoka starsza pani. Petra jakby ją rozpoznawała. Niska kobieta w pstrokatych ubraniach. Dzisiaj na jej siwym koczku spoczywał różowy beret. Była bardzo zdeterminowana.

– Chcę kupić od was resztki, zawsze tak robiłam w dzieciństwie w Solleftei. Mówiliśmy na to skrawki. Za dwadzieścia pięć öre można wtedy było dostać całą torbę. Poproszę coś takiego.

Kiedy nie doczekała się żadnej odpowiedzi, ciągnęła bardziej surowo:

– A może tylko udajecie, że tutaj się coś piecze? Może dostajecie przemysłowo wyprodukowane bułeczki z jakiejś wielkiej fabryki za miastem? W innym wypadku mielibyście krzywe chleby, przepołowione bułeczki, nieudane ciastka?

Spojrzała na nich wyzywająco.

– Możemy dać pani od nas bułeczkę do kawy, jeśli pani sobie tego życzy – spróbowała dziewczyna za ladą.

Petra cierpliwie czekała. Ostatnio jej się nie śpieszyło. Niewysoka starsza pani musiała być koło osiemdziesiątki.

– Ale po co pani tyle chleba? – Petra nie mogła poskromić ciekawości. – Będzie pani karmić ptaki?

Staruszka rzuciła jej spojrzenie pełne złości.

– Karmić ptaki! No nie, młoda damo, mam wnuczka, który jest w potrzebie, jest taki chudy. Głoduje! Chcę jemu dawać to pieczywo.

Dziewczyny za kasą się poddały. Wyciągnęły w jej stronę torbę, do której zebrały trochę chleba i bułeczek.

– Proszę bardzo, pani Violu, niech pani wnuczek nie umrze z głodu.

Starsza pani, która najwyraźniej nazywała się Viola, wzięła torbę z wysoko podniesioną głową.

– Dziękuję, to miłe. Przyjdę jeszcze któregoś dnia. Teraz pójdę poszukać wnuczka, biedny chłopaczek.

Zaniepokojona, potrząsnęła głową i wyszła ze sklepu.

Dziewczyny za ladą zachichotały, bez złośliwości, ale jednak protekcjonalnie.

– Przychodzi od czasu do czasu – wyjaśniły Petrze, gdy spostrzegły, jak pytająco na nie spogląda. – Biedny wnusio! – Znowu zachichotały.

Petra kupiła swoje bułeczki. Była miła, ta babunia, jak ją nazwały, ale najwyraźniej skołowana. Ale Petra w ogóle nie miała ochoty się z niej śmiać.

Czy ja też taka będę za piętnaście lat? – zastanawiała się. W maju skończy sześćdziesiąt sześć lat.

Zobaczyła, jak kobieta odchodzi, powoli, ale zdecydowanie, przeszła przez ulicę z torebką bułeczek w ręce i zniknęła w bramie, tam gdzie mieszkała Petra.

Aha, sąsiadka, której wcześniej nie widziała.

Petra wzięła swoją torebkę i poszła do Po Siostrze, budynek dalej.

Rozdział 8

Jak tylko weszła do sklepu, poczuła kawę. Zamknęła oczy i wdychała jej zapach. Spojrzała na kobietę za ladą, to musiała być jedna z osób, które się nią zajęły.

– Chciałam przyjść i podziękować – zagaiła Petra przyjaźnie. – Za to, jacy mili byliście ostatnio, kiedy mnie zaatakowano.

– Ależ kochana! Jak się czujesz? – zapytała kobieta, opuszczając ladę i biegnąc ją objąć. – Tyle o tobie mówiliśmy! Ale to my powinniśmy tobie podziękować. Mimmi, Bosse! – krzyknęła. – Chodźcie!

Z magazynu wyjrzeli mężczyzna i kobieta.

Obydwoje wyglądali na równie zadowolonych, gdy zobaczyli Petrę. Wyszli ją przytulić i przedstawić się.

– Jestem Vera – przedstawiła się kobieta stojąca wcześniej za ladą. – A to Bosse i Mimmi.

– Jak miło, widzę, że stanęłaś już na nogi – zauważył Bosse, wyglądał na naprawdę zadowolonego.

– Tancerka nigdy się nie poddaje – odparła dumnie Petra. Nigdy nie mogła znieść litości.

– Wspaniale, że masz tyle energii, tak się martwiliśmy – powiedziała Mimmi. – Właśnie mieliśmy usiąść napić się kawy – dodała.

– Kupiłam dla was coś słodkiego do kawy – ogłosiła Petra i podała Verze torbę. – Jako podziękowanie za te piękne kwiaty!

– Mamy croissanty, wprawdzie wczorajsze, ale dostajemy to, co zostanie piekarni Dobry Chleb, tu zaraz obok – poinformowała ją kobieta o imieniu Mimmi.

Zaprowadzili ją na zaplecze, przez magazyn do małego, kolorowego, zagraconego pokoiku.

– Jakbym już tu była – zdziwiła się. – Dziwne, nie przypominam sobie, pamiętam tylko, że byłam kiedyś z przodu w sklepie.

– Bosse cię tutaj wniósł. Nie mogliśmy pozwolić, żebyś leżała na ulicy, czekając na karetkę – wytłumaczyła Vera.

Petra rozejrzała się wokół.

– Byłam taka zdezorientowana, śniły mi się te lalki – powiedziała, wskazując na półkę, gdzie dalej siedziały w długim rzędzie i gapiły się.

– Chwilę trwało, zanim przyjechała karetka, ale potem cię wynieśli. Wstrząśnienie mózgu, wyjaśnili sanitariusze, poinformowali nas też, że nie powinniśmy byli cię przenosić, więc zaczęliśmy się jeszcze bardziej martwić.

– Jak się teraz czujesz? – Mężczyzna o imieniu Bosse spojrzał na nią. Rozpoznała wyraz oczu, który ujrzała, gdy na chwilę się obudziła.

Petra postanowiła zapomnieć o bólu nogi i zamiast tego cieszyć się, że spotkała teraz ludzi, z którymi chętnie się zapozna. Miło napić się kawy w czyimś towarzystwie. Poczuła się sobą dzięki temu, że mogła z kimś porozmawiać.

– Więc jesteś tancerką i aktorką – zachwyciła się Mimmi. – Musisz nam o tym opowiedzieć.

– Tancerką jestem z wykształcenia – zaczęła opowiadać Petra. – Ale późno w życiu urodziłam dziecko, a wiecie, że tancerki wcześnie przechodzą na emeryturę. Byłam więc koło czterdziestki z małym dzieckiem i czekałam na zbliżającą się emeryturę. Wtedy przestawało się pracować między czterdziestym pierwszym a czterdziestym czwartym rokiem życia.

Spojrzeli na nią zdziwieni.

– Emerytura w wieku czterdziestu jeden lat, coś takiego – skwitowała Mimmi.

– To nie jest takie fajne, jak się wydaje, człowiek czuje się jeszcze młody, ale jednocześnie za stary, żeby wykonywać wybrany przez siebie zawód. Myślałam wtedy: czy nikt mnie nie chce?

Wytrzeszczyli oczy.

– Taka piękna kobieta jak ty w najlepszych latach życia? – zdziwił się Bosse.

Petra rzuciła mu pełne wdzięczności spojrzenie.

– Widać po tobie, że tańczyłaś. Co za postawa, pomimo kijków – zauważyła Vera.

– Muszę ich używać po operacji stawu biodrowego, typowa przypadłość tancerek – wyjaśniła Petra. – Ale nie powinnam tak tylko paplać o sobie. W każdym razie wstąpiłam do zespołu Rewii Norrlandzkiej. Mają swoją siedzibę w Härnösand, ale jeżdżą w tournée po całej Norrlandii. – Zaśmiała się wesoło. – Najwyraźniej miałam ukryte komediowe talenty – kontynuowała. – Sporo zjeździliśmy tej Norrlandii, fajna z nas była paczka. No tak, była jak była, chcieliby, żebym dalej tam występowała, ale ja czułam, że muszę zamieszkać blisko mojej córki Amandy.

– Więc przeprowadziłaś się tutaj, jak miło – wyrwało się Verze.

– Tak, bardzo miło, ale Amanda zaraz wyprowadziła się do Nowego Jorku.

– Więc teraz jesteś sama? – zapytał Bosse.

Kiwnęła głową.

– Tak, teraz jestem sama.

Z zaciekawieniem wysłuchali jej historii, a potem opowiedziano jej o sklepie, marzeniu ich życia.

– Długo zastanawiałyśmy się, jaki charytatywny cel wybrać – zaczęła Vera.

– Którą część świata, który kraj? – ciągnęła Mimmi. – Stary znajomy z pracy Very ma córkę, która pracowała w Liberii. Kraj, o którym wcześniej praktycznie nie słyszeliśmy. Nie podróżowaliśmy za dużo. Ale tak wyszło, że zdecydowaliśmy, że nadwyżkę zysków będziemy wysyłać akcji charytatywnej właśnie w Liberii.

Vera wspomniała o zaangażowanych wolontariuszkach, które dbały o to, by dziewczęta mogły chodzić do szkoły, uczyć się czytać, gotować zupy i szyć ubrania, żeby miały szansę godnie żyć.

Prowadzący akcję powiedzieli, że chcieliby w swoim kraju być rozwiązaniem problemu, a nie jego częścią.

– Tak niewiele można zrobić – zasmuciła się Vera. – Ale to jakoś do nas trafiło, też chcemy na swój skromny sposób być częścią rozwiązania problemów świata.

Każdego miesiąca sumiennie wysyłały pieniądze i czasami dostawały zdjęcia przedstawiające działalność wśród biednych dzieci i dziewczynek. Wieszali te wesołe, kolorowe obrazki na tablicy ogłoszeń w sklepie.

– Musicie tam więc pojechać – powiedziała entuzjastycznie Petra.

– Odwiedzić akcję to nasze sekretne marzenie. Nigdy nie byłyśmy w Afryce – odparła Vera. – Może któregoś dnia w końcu się tam wybierzemy.

– Marzenie o wyjeździe tam nie jest na razie możliwe do zrealizowania, o ile kiedykolwiek będzie. Dlaczego mielibyśmy przeznaczyć na to tak dużą część zysków? – sprzeciwiła się Mimmi.

Bosse początkowo niewiele mówił. Wyglądał jednak na zainteresowanego tym, co omawiano.

– Też jesteś współwłaścicielem sklepu? – zapytała w końcu Petra.

– Dostałem się tu bocznym wejściem – wyjaśnił. – Znaliśmy się z Mimmi, więc wiedziała, że z moim kolegą Rafaelem prowadzimy firmę przeprowadzkową. Kiedy zapytała, czy mogę czasem pomóc przy przewozie towaru, zabrałem się do roboty.

– Jest taki skromny – zaprotestowała Vera. – Bosse, powiedz, jak wszystko robicie za darmo, przybyliście nam na pomoc jak zastęp aniołów, kiedy woziłyśmy tu rzeczy i odnawiałyśmy lokal. Tylko pomagają, nie biorą za to ani grosza.

– W słusznej sprawie warto robić, co się da – podsumował, a potem szybko zmienił temat.