Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
40 osób interesuje się tą książką
ZIMOWA OPOWIEŚĆ O NIEOCZEKIWANYCH PORYWACH SERC DAJĄCYCH NADZIEJĘ NA LEPSZE JUTRO!
Pośpiech towarzyszący Lidce Adamiak tak w życiu prywatnym, jak i zawodowym poskutkował dramatycznym odkryciem, po którym zaczęła się zastanawiać, czym jest miłość. W jednej chwili jej uporządkowane i zaplanowane życie w stolicy legło w gruzach. Tylko dzięki trosce i wsparciu przyjaciółki kobieta nie popada w obłęd i za jej namową wyjeżdża do Nałęczowa, by nabrać dystansu do wydarzeń i móc spokojnie zasiąść do wieczerzy wigilijnej.
Zarówno sam Nałęczów, jak i jego mieszkańcy zdumiewają Lidkę od pierwszych chwil pobytu w kurorcie, jednak z każdym dniem coraz bardziej jej się tu podoba. A gdy odkrywa drogocenną biżuterię, rozpoczyna poszukiwania prawowitego właściciela. Dzięki temu choć na chwilę zapomina o własnych kłopotach i skupia się na poznaniu historii przedwojennego Nałęczowa i pewnego kuracjusza.
Tym razem Aneta Krasińska przenosi swoich czytelników do otulonego śnieżnym puchem i pachnącego przyprawą do piernika Nałęczowa, w którym przeszłość i współczesność wzajemnie się przenikają, a skutki miłości i nienawiści mają wpływ na to co tu i teraz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Za oknem wciąż jeszcze panował mrok, gdy ciche pochrapywanie dochodzące z drugiej strony łóżka zbudziło Lidkę Adamiak. Zaspanym wzrokiem zerknęła na budzik. Widząc, że pozostała jej zaledwie kilkuminutowa drzemka, przekręciła się w stronę narzeczonego i musnęła ustami jego pokryty dwudniowym zarostem policzek.
W weekendy, gdy obydwoje do obiadu snuli się po domu w piżamach, nie zajmowali się toaletą i strojeniem. W sobotnie popołudnia czekało ich tylko zrobienie zakupów. Zwykle potem lądowali w jednej z restauracji usytuowanych w wilanowskim pasażu handlowym. W niedzielę zaś jechali do centrum i tam zjadali lunch, by następnie korzystać z atrakcji oferowanych przez Warszawę.
W poniedziałek jak ten wstawali rano, by zdążyć dotrzeć na czas do siedzib swych firm ulokowanych poza Wilanowem, ale na tyle dogodnie, by móc dojechać tam metrem.
– Już nie śpisz? – Głos Aleksandra Wąsińskiego zawsze po przebudzeniu nieco chrypiał. – Jeszcze nie ma szóstej – dodał, spoglądając nie do końca przytomnie na smartwatcha.
– Przepraszam, że cię obudziłam, ale nie mogłam się powstrzymać, gdy tak patrzyłam, jak słodko chrapiesz – Lidka ściągnęła brwi i zmarszczyła ze skruchą czoło.
Mężczyzna wsparł się na łokciu i nachylił się, by ją pocałować. Gdy jego ciepłe wargi dotknęły jej lekko rozchylonych ust, przeciągle westchnęła. Czując przyjemne ciepło rozlewające się po ciele, miała ochotę na kolejne pieszczoty, jednak świadomość sprowadziła ją na ziemię.
– Nie teraz, skarbie – szepnęła, przerywając czułości. – Muszę już wstawać, bo nie zdążę na samolot.
– Znów cały tydzień będę tęsknił – jęknął, po czym ponownie zamknął jej usta pocałunkiem, a jego dłonie powędrowały do dwóch krągłości. Pulsującymi od podniecenia wargami pieścił sutki i nie przestawał przesuwać się coraz niżej.
– Wiesz, że delegacje to część moich obowiązków – wyjaśniła, coraz szybciej oddychając. – Każdy wyjazd to dodatkowa dieta i możliwość szybszej spłaty kredytu na mieszkanie czy lepszy prezent pod choinkę.
Od kilku miesięcy nosiła się z pomysłem powiększenia sobie ust, które od zawsze uważała za zbyt małe, dlatego na co dzień malowała je szminką w wyrazistym kolorze i konturówką umiejętnie podkreślała łuk kupidyna, a następnie nakładała podwójną warstwę błyszczyka z milionem drobinek mieniących się w świetle. Wydatek był na tyle odczuwalny, że uzgodnili, iż będzie to doskonały podarunek gwiazdkowy. By jednak zrealizować ten zamiar, Adamiakówna potrzebowała jeszcze kilku stówek.
– Czy to nie za wcześnie na rozmowy o świętach? – spytał zdławionym głosem, a potem mocniej do niej przywarł.
Lubiła czuć dotyk jego nagiego torsu, bo choć letnie upały już dawno odeszły w zapomnienie, to początek listopada wciąż rozpieszczał piękną aurą, a Olek do snu nie wkładał niczego oprócz bokserek. Teraz spod przymkniętych powiek spoglądała na wędrującą pod lekką kołdrą ładnie zarysowaną sylwetkę narzeczonego. Jej oddech stawał się coraz szybszy, a w podbrzuszu czuła coraz mocniejsze pulsowanie. Przeciągłe westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy poczuła usta Olka na wzgórku. W tej samej chwili jazgotliwy dźwięk budzika sprawił, że podskoczyła, kolanem uderzając ukochanego w klatkę piersiową.
– Aj, bolało – przyznał, wygrzebując się z pościeli.
– Przepraszam, skarbie – wyjąkała, patrząc na skulonego narzeczonego z rozwichrzoną czupryną, którą na co dzień zwykł precyzyjnie zaczesywać na boki i utrwalać odrobiną żelu nadającą połysku i ciemniejszego odcienia jego włosom w kolorze czekolady. – I tak nic by z tego nie wyszło, bo muszę się szykować do wyjścia – dodała, skruszona. – Odbijemy to sobie po moim powrocie z Mediolanu – obiecała, obsypując męski tors pocałunkami.
Olek wyraźnie się rozpromienił i znów pochylił się nad kochanką.
– A może masz jakiś minimalny zapasik? – spytał z szelmowskim uśmiechem na ustach. – Obiecuję, że uwinę się raz-dwa, a przy tym jestem przekonany, że będziesz zachwycona. – Mlasnął przymilnie, a potem jego dłonie poczęły pieścić wnętrze jej ud.
– Naprawdę muszę wstawać, żeby nie spóźnić się na samolot – zapewniła go udręczonym głosem. – Przyrzekam, że po powrocie przez cały weekend nie wyściubimy nosa z mieszkania, jeśli tylko zrobisz zakupy w piątek.
– Postaram się, ale niczego nie gwarantuję, bo wiesz, jak to u mnie wygląda pod koniec tygodnia – burknął rozczarowany. – Tabelki, bilanse zysków i strat, a potem wytyczne na nowy tydzień. Istny obłęd. Nie znoszę tego szaleństwa.
– To może powinieneś pomyśleć o zmianie pracy? – podsunęła, powoli wstając z łóżka.
– Jako makler wszędzie będę miał takie same zadania, więc nie ma sensu szukać czegoś innego. Tu przynajmniej mam dobre relacje z szefem i umowę na stałe, co w naszym przypadku ma znaczenie.
Nie musiał jej tłumaczyć, jak ważne jest poczucie bezpieczeństwa, gdy ma się zaciągnięty kredyt, który wraz z odsetkami wynosi okrągły milion, i perspektywę jego spłaty przez najbliższych dwadzieścia lat.
– Przyrzekam, że w weekend wszystko nadrobimy – powtórzyła i cmoknęła jego nieogolony policzek, po czym zniknęła w łazience.
Chłodna woda z deszczownicy ostudziła jej rozgrzane ciało, a przyjemny kwiatowy zapach szamponu, którym umyła włosy, sprawił, że nieco się rozpogodziła. Zwykle unikała zbędnych napięć. W jej naturze nie leżały kłótnie czy obrażanie się, dlatego dzisiejsza sytuacja sprawiła, że teraz czuła się niezręcznie.
Wychodząc spod prysznica, miała wrażenie, że zawiodła oczekiwania Olka, ale nie mogła pozwolić sobie na spóźnienie czy niechlujny wygląd. Prosto z lotniska w Mediolanie miała jechać taksówką wynajętą przez koncern farmaceutyczny DrochMed, w którym była zatrudniona na stanowisku brand managera, na Fiera Milano Rho, by zdążyć na wykład światowej klasy profesora specjalizującego się w badaniach naukowych nad rakiem szyjki macicy.
Po skończeniu studiów farmaceutycznych wiele tematów z medycyny szczerze ją zainteresowało. Niekiedy nawet żałowała, że wbrew namowom matki nie zdecydowała się pójść na medycynę. Przez chwilę pracowała w aptece, ale szybko zrozumiała, że chce czegoś więcej niż tylko rozszyfrowywanie zapisków lekarzy na receptach i wydawanie medykamentów. Wówczas zdecydowała, że podejmie studia podyplomowe. Wybrała farmację medyczną, gdyż zaciekawiła ją możliwość prowadzenia badań klinicznych nad lekami, ale tuż przed rozpoczęciem zajęć okazało się, że grupa chętnych na ten kierunek jest zbyt mała, i dziekan zaproponował im studiowanie na kierunku marketing farmaceutyczny z elementami biznesu i zarządzania. Oferta miała się nijak do tego, co wcześniej Adamiakówna sobie założyła, ale przynajmniej nie straciła roku, a poza tym zaoszczędziła sobie komplikacji związanych z rezygnacją ze studiów na stołecznej uczelni.
Wybór kierunku okazał się strzałem w dziesiątkę, bo jeszcze zanim otrzymała dyplom, już znalazła zatrudnienie w prężnie działającej firmie farmaceutycznej wprowadzającej na rynek coraz to nowe produkty przeznaczone głównie dla kobiet.
Lidka w pośpiechu osuszyła ciało ręcznikiem i z turbanem na głowie wróciła do sypialni, by się przebrać ze szlafroka.
W pomieszczeniu było już widno, a Olek, nakryty kołdrą po uszy, drzemał. Widząc to, na palcach przeszła do zajmującej całą ścianę szafy i ostrożnie wyjęła naszykowane na podróż ubrania. Potem równie cicho opuściła pomieszczenie i udała się do łazienki, gdzie przebrała się i wykonała makijaż. Na koniec spryskała pasma sprayem termoochronnym i je wysuszyła, od czasu do czasu szczotkując.
Od lat nosiła długie włosy, które co pół roku podcinała jej matka będąca właścicielką salonu fryzjerskiego na warszawskim Mokotowie. Teraz odłożyła suszarkę i przez chwilę przyglądała się swemu odbiciu w wielkim lustrze. Może i nosiła rozmiar L, ale potrafiła wyeksponować to, co miała piękne, a za takie uważała sięgające połowy pleców kruczoczarne pukle, wciąż bez jednego siwego kosmyka, choć metryka wskazywała na trzydziestą ósmą wiosnę.
Lidka z akceptacją uśmiechnęła się na ten widok i włączyła prostownicę do kontaktu. Starała się używać jej jak najrzadziej, by zbytnio nie zniszczyć końcówek, ale dzisiaj musiała wyglądać i czuć się dobrze. Umiejętnie przeciągnęła prostownicą po kolejnych pasmach. Gdy uznała, że fryzura prezentuje się dobrze, usłyszała dźwięk telefonu. Spojrzała na wyświetlacz i już wiedziała, że czas wychodzić, bo przed wjazdem na osiedle zamknięte czeka zamówiony wieczorem Uber.
W pośpiechu zgarnęła kosmetyki do saszetki i wyskoczyła do sypialni.
– Buziak na pożegnanie, bo muszę zmykać – szepnęła, nachyliwszy się nad Olkiem, który opieszale otworzył jedno oko.
– Baw się dobrze – odparł przeciągle i nadstawił policzek.
– Jadę tam do pracy – zauważyła i dodatkowo cmoknęła go w sam czubek nieco zadartego nosa. – Bądź grzeczny i pamiętaj, że dzisiaj przychodzi Tamara. W kuchni zostaw jej pieniądze za sprzątanie za ten i ubiegły tydzień – przypomniała, a potem wybiegła do przedpokoju, by upchnąć kosmetyczkę do walizki.
Zanim opuściła mieszkanie, włożyła marynarkę, na nią narzuciła prochowiec, a potem przewiesiła przez ramię pasek od torebki podręcznej. Następnie wyszła na korytarz, wyciągnęła walizkę za próg i zamknąwszy drzwi, przekręciła klucz w zamku. Choć wybrali lokal na pierwszym piętrze, to dzisiaj nie zamierzała schodzić po schodach. Zamiast tego zaczekała na przyjazd windy.
Kilka minut później wsiadła do Ubera i podała docelowy adres. W myślach zaś powtarzała listę niezbędnych rzeczy, które powinna ze sobą mieć, by jej podróż przebiegła bez żadnych komplikacji. Zbyt często wyjeżdżała jako przedstawicielka firmy, by pozwolić sobie na niedociągnięcia. To doskonałej organizacji pracy zawdzięczała stanowisko, dzięki któremu świetnie orientowała się w trendach rynkowych, kampaniach marketingowych oraz wpływała na wygląd zewnętrzny opakowań wprowadzanych na rynek farmaceutyków. A co najważniejsze – godnie zarabiała, co niebawem miało skutkować zmianą stanu cywilnego.
Lidka głęboko odetchnęła, odnotowawszy w pamięci, że niczego nie zapomniała, i wróciła do rozmyślań o wyznaczonym na przyszłe lato ślubie i weselu, z którego jej matka nie pozwoliła im zrezygnować. Rodzice ukochanego nie byli tak uparci w tej kwestii jak Maria Adamiak, która jedynaczce chciała przychylić nieba, ale też miała dość ciągłych docinków i komentarzy swych trzech starszych sióstr, które już dawno pożeniły dzieci, więc chętnie służyły radą.
Właśnie minęli Puławską, gdy w głowie Adamiakówny pojawiła się dręcząca myśl. Natychmiast wyjęła telefon z torebki i wybrała numer komórki Olka. Po pięciu sygnałach uruchomiła się poczta głosowa, więc Lidka postanowiła się rozłączyć, a potem zadzwoniła raz jeszcze, ale i tym razem z podobnym skutkiem.
– Olek, odbierz wreszcie – szepnęła, po raz trzeci słuchając sygnału w aparacie.
Kierowca o zbyt ciemnej jak na Europejczyka karnacji z zaciekawieniem zerknął we wsteczne lusterko. Lidka uciekła wzrokiem za okno, starając się skupić na mijanych budynkach, ale nie zrezygnowała z próby dodzwonienia się do narzeczonego. Musiała się dowiedzieć, co zrobiła z prostownicą. Pamiętała, że odłożyła ją na blat umywalki, ale za żadne skarby nie umiała sobie przypomnieć, czy wyciągnęła wtyczkę z gniazdka. Jeśli zostanie włączona na cały dzień, wtedy na pewno się przegrzeje albo, co gorsza, spowoduje zwarcie. Pomimo upływu czasu wciąż panicznie bała się przepalenia przewodów elektrycznych grożącego pożarem, i z dużą ostrożnością obchodziła się z prądem. Tego nauczyły ją tragiczne wydarzenia sprzed lat, które odebrały jej ukochanego ojca. Wspomnienie jego przedwczesnej śmierci na budowie sprawiło, że zamarła.
– Stać! – krzyknęła i wbiła hardy wzrok w lusterko wsteczne, w którym napotkała spojrzenie kierowcy.
– Coś nie gra? – zapytał z wyraźnym akcentem.
– Muszę wrócić do domu.
– Nie na lotnisko? – upewnił się, zaskoczony.
– Na Wilanów. Szybko!
Kierowca skręcił w boczną ulicę i wykonał manewr zawracania. Potem wrócił na drogę, którą dopiero co jechali.
Lidka nawet na chwilę nie odłożyła telefonu. Z każdą sekundą jej strach pęczniał i nabierał realnych kształtów. Podskórnie czuła, że w jej domu doszło do nieszczęścia. W innym wypadku Olek już dawno odebrałby połączenie. Pamiętała, że dzisiaj zaczyna pracę o dziewiątej, więc o tej porze powinien być jeszcze w mieszkaniu.
– Coś się stało… – wyszeptała, drżąc. – Może wezwać straż? Albo karetkę? – zastanawiała się gorączkowo.
Spoglądający w lusterko kierowca milczał, ale widząc zaszklone oczy pasażerki, mocniej nacisnął pedał gazu.
– Boże, co tu zrobić? Olek… Olek… – powtarzała bezradnie.
Gdy tylko auto zatrzymało się przed bramą wjazdową, Lidka podała kierowcy kartę do automatycznego otwarcia szlabanu.
– Niech pan się stąd nie rusza. Może trzeba będzie jechać do szpitala – wydyszała, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie samochód zaparkuje.
Chwilę później wyskoczyła na chodnik i pognała w stronę wejścia do bielutkiego apartamentowca z sięgającymi sufitu przeszklonymi ścianami salonów i nowoczesnymi aneksami kuchennymi.
Nie czekając na windę, w pośpiechu pokonała schody i niczym huragan wbiegła do mieszkania. Nie zwróciła uwagi na to, że drzwi nie były zamknięte na klucz.
– Olek? Oluś?! – krzyknęła nieco głośniej, nie widząc nikogo krzątającego się w kuchni czy w salonie. – Olek! – powtórzyła i pobiegła do sypialni.
Łóżko wciąż wyglądało, jakby zaledwie przed chwilą ktoś z niego wstał. Na jasnym kocu dostrzegła smartwatch Wąsińskiego, a na stoliku nocnym jego telefon. Dopiero wtedy zwróciła uwagę na szum dochodzący z łazienki. Wciąż na drżących nogach zbliżyła się do drzwi. Potem ostrożnie je pchnęła i znieruchomiała, wpatrzona w splątane ciała rytmicznie ocierające się to o siebie, to znów o zaparowane szyby kabiny prysznicowej.
Obydwie dłonie przytknęła do ust i wstrzymała oddech. W tym momencie jej świat legł w gruzach.
Bulgocząca woda w czajniku elektrycznym wskazywała, że można zalać włożoną do kubka torebkę herbaty earl grey, jednak siedzącą na kuchennym krześle Lidkę pochłaniały zupełnie inne myśli.
Przez niewielkie okno w mikroskopijnych rozmiarów kuchni dostrzegła nabrzmiałe chmury, które od rana płakały deszczem. Adamiakówna nie miała pojęcia, ile czasu minęło od wyjścia przyjaciółki do pracy. Najważniejsze, że Beata Kuliberda, z którą od kilku lat pracowała w DrochMedzie, przyjęła ją pod swój dach po tym, jak dwa dni temu została zdradzona przez ukochanego, a potem naraziła się szefowej, gdyż nie poleciała na targi do Mediolanu.
Od chwili, gdy wyszła ze swojego mieszkania, czuła ucisk w żołądku. Gdyby nie przyjaciółka, to pewnie nawet nie pomyślałaby o jedzeniu i piciu. Beata dzwoniła z pracy co godzinę, przypominając Adamiakównie o konieczności zjedzenia kanapki czy przygotowania herbaty.
Początkowo Lidka miała wrażenie, jakby stała za grubą szybą tłumiącą dźwięki i rozmazującą szczegóły świata zewnętrznego. Kołaczące się w jej głowie wspomnienie splątanych nagich ciał przyprawiało ją o mdłości, skutecznie hamując apetyt.
Gdy zamykała powieki, znów przed oczyma miała porozrzucane w łazience ubrania i zaparowaną szybę kabiny prysznicowej. W pierwszym odruchu chciała dopaść do Olka i wyciągnąć go na zewnątrz, a potem wykrzyczeć cały strach, który czuła, pędząc do domu. Jednak jej ciało odmówiło posłuszeństwa, stała więc kompletnie rozstrojona, nie czując płynących po policzkach łez. Z osłupienia wyrwał ją widok Olka wyłaniającego się z kłębów pary wodnej. Wówczas jakiś impuls kazał jej biec przed siebie bez względu na wszystko. Wybiegła jak oparzona. Dopiero gdy potknęła się o stojącą w korytarzu walizkę, chwyciła ją i pognała przed siebie. Czekający na dole kierowca Ubera bez słowa ruszył na lotnisko. Zdziwił się więc, gdy w połowie drogi znów kazała mu zawracać, ale tym razem podała inny adres. Pod drzwiami mieszkającej na Ursynowie Kuliberdy czekała kilka godzin, zanim ta wróci z pracy. Do matki nie chciała jechać. Nie miała ochoty rozmawiać z nią o swej porażce, bo właśnie w ten sposób interpretowała zajście dowodzące, jak źle ulokowała uczucia.
Lidka znów otarła zabłąkaną łzę. Nie musiała patrzeć na odbicie w lustrze, by wiedzieć, że ma podpuchnięte oczy i nabrzmiałą twarz. Krótki, niespokojny sen nie dawał wytchnienia, więc wstając z łóżka, wciąż czuła zmęczenie.
Tym razem z zamyślenia wyrwał ją zgrzyt otwieranego zamka w drzwiach. Zaskoczona, sprawdziła, która godzina. Nie miała wątpliwości, kogo za chwilę ujrzy. Odruchowo zerknęła na czajnik, ale nie zdążyła ponownie go włączyć, bo woda dawno wystygła.
– Hej, zrobiłam zakupy i zaraz coś upitrasimy – obwieściła Beata, wchodząc do kuchni. – Mam mięso i makaron, więc możemy zrobić spaghetti albo mielone z kaszą gryczaną. Co wybierasz? – Spojrzała na starszą o pięć lat przyjaciółkę, przestając wyjmować produkty na wąski blat pomiędzy lodówką a zlewem.
– Wszystko jedno – mruknęła Lidka.
– Nie wszystko i nie jedno, bo do wyboru masz dwa dania i z oboma świetnie sobie radzę – pochwaliła się Beata filuternie i zamrugała powiekami, pod którymi skrywała niemal hebanowe tęczówki, doskonale kontrastujące z tlenionymi na platynowy blond, sięgającymi ramion włosami.
– Sama zdecyduj, co wolisz zrobić – odparła Adamiakówna i znów spuściła nos na kwintę, zapadając się na krześle.
– Dobra, to ja robię sos, a ty gotujesz makaron – zarządziła gospodyni i naszykowała saganek oraz patelnię, ale nie widząc żadnej reakcji u przyjaciółki, dodała: – Lidka, musisz jeść, żebyś miała siłę myśleć i, co ważniejsze, zacząć działać.
Potem ukucnęła obok krzesła i objęła skuloną na nim postać, w której na darmo szukała dotychczas eleganckiej, dobrze zorganizowanej, rozsądnej kobiety cenionej przez przełożonych i współpracowników. Zamiast tego miała przed sobą złamaną życiem dziewczynę w piżamie i szlafroku, choć zegar wskazywał osiemnastą.
– Zróbmy tak – przemówiła łagodnym tonem. – Ja się zajmę obiadem, a ty w tym czasie weź prysznic i przebierz się do kolacji.
– Prysznic… – wybełkotała Lidka.
Kuliberda natychmiast się zreflektowała, a że w wynajmowanym mieszkaniu nie miała kabiny prysznicowej, tylko wannę, w której sama rzadko leżała, bo rano nie miała na to czasu, a wieczory wolała spędzać z bohaterami coraz to nowych seriali na Netflixie, to w myślach zgromiła się za tę niefrasobliwość.
– Jeszcze lepiej będzie, jak zanurzysz się w wodzie z pianą i spróbujesz się zrelaksować. Zapalę ci świece zapachowe. Chodź. – Wyciągnęła dłoń i poprowadziła Lidkę do maleńkiej łazienki.
Później przygotowała jej kąpiel i wróciła do kuchni, pozostawiając przyjaciółkę samą.
Lidka weszła do wody i podkurczyła nogi, by się zmieścić. U siebie miała większy brodzik. W tej chwili przypomniały jej się momenty, gdy wraz z Olkiem wybierali wyposażenie do łazienki. Ona wolałaby wannę, ale narzeczony nie chciał zagracać pomieszczenia. Uległa, a potem nawet kilka razy kochali się otuleni strumieniami przyjemnie ciepłej wody. Wzdrygnęła się na tę część przeszłości. Rany wciąż bolały, a ona takimi wspomnieniami sypała na nie sól.
Zamknęła powieki i oparła głowę na ręczniku, skupiając się na oddychaniu. Wiele razy ćwiczyła tę umiejętność, gdy miała wystąpić z prezentacją przed zarządem firmy. Nigdy nie pozwalała sobie na to, by stres zaprzepaścił jej wielogodzinną pracę nad nowym projektem czy sprawozdaniem z targowych spotkań lub wyjazdowych konferencji, w których uczestniczyła kilka razy w roku.
Wdech napełniający ciało energią witalną, a potem długi wydech dający siłę do działania. W duchu liczyła do pięciu, zanim znów nabrała powietrza w płuca. Jeszcze kilka razy powtórzyła ćwiczenie, ale nie przyniosło tak dobrych rezultatów jak zwykle. Zrezygnowana, przeszła do mechanicznych czynności jak mycie włosów, a potem całego ciała.
Gdy opuściła łazienkę w samym szlafroku i z turbanem z ręcznika na głowie, przeszła do maleńkiego pokoju służącego Beacie za sypialnię i wyjęła z walizki czystą bieliznę. Potem włożyła podkoszulek i dżinsy. Osuszyła ręcznikiem włosy i boso podreptała przed lustro, by je rozczesać. Nie patrzyła na swoje odbicie. Wiedziała, jak wygląda i jak się czuje, choć miała świadomość, że kąpiel podziałała kojąco na napięte do granic możliwości mięśnie.
Lidka właśnie weszła do kuchni, gdy Beata odcedzała makaron.
– Wyjmiesz sztućce? – spytała, sprawiedliwie dzieląc kluski na dwie porcje, które następnie suto polała sosem pomidorowym z apetycznie pachnącym przysmażonym mięsem oraz cebulką.
Przyjaciółki skupiły się na jedzeniu i choć Lidka po spożyciu połowy dania odstawiła talerz, to Kuliberda nakłoniła ją do dokończenia posiłku.
– Już wiesz, co zrobisz dalej? – spytała gospodyni, gdy siedziały nad pustymi naczyniami i popijały wodę gazowaną.
Początkowo Lidka milczała, wpatrując się w zawartość szklanki.
– Lidka, nie możesz dłużej uciekać przed rzeczywistością – zaczęła Beata łagodnym głosem. – To, co się stało, się nie odstanie. Pewnie jeszcze długo nie wymażesz tamtych obrazów ze świadomości, ale świat z tego powodu się nie zatrzymał. Masz zobowiązania wobec firmy, banku i… – tu na moment zawiesiła głos i położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki – …i Olka.
Lidka opuściła głowę, jakby cała energia otrzymana wraz z pokarmem natychmiast z niej wyparowała. Choć podskórnie czuła, że chwila, gdy przyjdzie jej spojrzeć prawdzie w oczy, nieuchronnie się zbliża, to odwlekała ten moment.
– Wiesz, że cię kryję przed Wiśniowską, bo gdyby się dowiedziała, z jakiego powodu nie dotarłaś na targi, dostałaby szału. Ale nie możemy bez końca udawać, że masz anginę i nie jesteś w stanie mówić. Czas leci i do poniedziałku musisz podjąć przemyślane działania, by przynajmniej w niektórych kwestiach wrócić na dawne tory.
– Jeszcze nie teraz… – wyszeptała Adamiakówna.
– Kochana, zdaję sobie sprawę, jak się czujesz, bo też przeżyłam kilka zawodów miłosnych, ale świat ma to w dupie, a rat kredytu nikt za ciebie nie spłaci. Chyba że Olek uniesie się honorem… – Spojrzała niepewnie na gościa.
– Ten żałosny dupek nie ma pojęcia, czym jest honor – jęknęła pod nosem Lidka.
– Skoro już to wiesz, to nie zostawiaj decyzji w jego rękach. W tej chwili tym, co was łączy, są mieszkanie i kredyt. Musisz się zastanowić, co w tych kwestiach zrobić, jeśli oczywiście zdecydowałaś się rzucić gadzinę.
Lidka zrobiła głęboki wdech, czując, że wraz z płynącym do płuc powietrzem nabiera odwagi. Po śmierci ojca matka z nikim nie związała się na dłużej, bo też nie miała ku temu szansy. Córka każdego z potencjalnych kandydatów na ojczyma szczegółowo lustrowała. Jeśli tylko wiedziała, gdzie mieszka albo kto go zatrudnia, natychmiast cały wolny czas poświęcała na śledzenie i zbieranie informacji o człowieku, który miał się wprowadzić do ich domu. A że szczęście matki skończyło się wraz z wyborem kandydata na pierwszego męża, to operatywna córka co rusz podsuwała rodzicielce dowody zdrady, głupoty czy bezradności kolejnych pretendentów do matczynej ręki. Jakże miałaby teraz się przed nią przyznać do własnego błędu?
– Rzucić i zdeptać – warknęła znacznie silniejszym głosem.
– Brawo. Nareszcie zaczynasz mówić do rzeczy.
– Nic mu nie zostawię, co kiedykolwiek sama kupiłam. A o pieprzeniu panienek w moim mieszkaniu niech zapomni. To ja je wybrałam i urządziłam. Jemu zależało tylko na tej pierdolonej łazience.
– To może lepiej, żeby jednak tam został? – wtrąciła niepewnie Beata. – Będziesz potrafiła wymazać z pamięci, co tam zaszło?
Adamiakówna wiedziała, że odpowiedź na to pytanie jest tylko jedna. Zbyt dobrze się znała, by móc się łudzić, że zdoła wyprzeć z pamięci ten ohydny widok, który stał się jej udręką.
– Poszukam czegoś dla siebie – stwierdziła przytomnie i zagryzła dolną wargę. – Potrzebuję czasu, by to wszystko poskładać do kupy, ale wciąż brakuje mi siły.
– Najważniejsze, że zrozumiałaś, jak ważne jest zrobienie kolejnego kroku, by nie ugrzęznąć w bagnie, do którego zapędził cię Olek.
– Daj mi jeszcze kilka dni, żebym zebrała myśli. Nie będę ci wchodzić w paradę i obiecuję, że przestanę cię zadręczać swoimi problemami. Na razie nie mam się gdzie podziać.
– Pamiętaj, że do poniedziałku musisz stanąć na nogi, by wrócić do pracy.
– Wiem, ale wciąż mnie to wszystko przerasta. Nie jestem w stanie racjonalnie myśleć, a co dopiero przed Wiśniowską kłamać o chorobie.
– Chora jest twoja dusza, więc nie będziesz kłamać, ale rzeczywiście mogłoby się to kiepsko skończyć, gdyby szefowa wyczuła, że blefujesz. Obie wiemy, jaka jest oddana firmie. Dla niej zrobi wszystko i wyeliminuje każde słabe ogniwo – oświadczyła Beata i natychmiast ugryzła się w język. To nie był najlepszy moment na szczerość, choć jako asystentka doskonale znała swoją przełożoną. – Może powinnaś zmienić otoczenie? – rzuciła pomysł, który nagle wpadł jej do głowy. – Z perspektywy inaczej patrzy się na pewne sprawy. Odpoczniesz i w niedzielę wieczorem wrócisz z nowym planem na życie – ciągnęła i z każdym kolejnym zdaniem coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że ów pomysł ma sens. – Masz jakieś miejsce, do którego chciałabyś pojechać?
Lidka wzruszyła ramionami. Od siedmiu lat wszędzie jeździła z Olkiem. W tym czasie zobaczyli kilkanaście pięknych miejscowości nad morzem i w górach. Raz nawet wyjechali na urlop do Tunezji, ale nie zachwycili ich tubylcy i brud poza terenem hotelu. Wcześniej nie stać jej było na takie wyprawy. Dlatego też ceniła sobie fakt, że jako przedstawicielka firmy farmaceutycznej może podróżować po całej Europie, nie wydając na to grosza.
– Mam pustkę w głowie – przyznała wreszcie.
– Nie przejmuj się, zaraz czegoś poszukamy – odparła Beata, nie kryjąc ekscytacji. – Już przynoszę laptopa – dodała, wychodząc do sypialni.
Zanim wróciła ze sprzętem, Lidka włożyła naczynia do zlewu, by później je umyć. W domu od dawna korzystała ze zmywarki, ale lokum wynajmowane przez Beatę nie należało do nowoczesnych, więc i wyposażenie trąciło myszką.
– Kawa czy herbata? – zapytała Lidka, zaglądając do sypialni.
– Kawa, tylko z mlekiem – odparła gospodyni i usadowiła się na łóżku przyrzuconym kocem zakrywającym nieschowaną pościel.
Po chwili delikatny aromat napoju wypełnił pomieszczenie, w którym kobiety pochylały się nad ekranem laptopa. Kolejne pensjonaty ulokowane w malowniczych miejscach kusiły turystów, a zachęty płynące z pozytywnych opinii zadowolonych wczasowiczów przekonywały do podjęcia decyzji.
– Jest jeden problem – oświadczyła Lidka, odstawiając pustą filiżankę na okrągły blat stolika wielkości pokrywki od saganka, w którym gotował się makaron.
– Tylko mi nie mów, że się rozmyśliłaś? – Beata spiorunowała ją wzrokiem.
– Nie w tym rzecz – pośpiesznie zaprzeczyła. – Nie chcę, żeby Olek wiedział, gdzie jestem. Jeśli zapłacę kartą, szybko mnie namierzy.
Tym razem Kuliberda zrobiła głęboki wdech. Doskonale wiedziała, dlaczego przyjaciółka od dwóch dni ma wyłączony telefon. Olek zasypywał ją wiadomościami i uparcie wydzwaniał, nie bacząc na porę dnia. Tym samym sposobem usiłował wyciągnąć informacje od Beaty, ale ta zagroziła, że zgłosi na policję nękanie.
– Wypłacisz pieniądze kartą i zabierzesz ze sobą gotówkę – poradziła.
– Becia, widzisz przecież, że każdy z właścicieli tych pensjonatów chce zadatku, czyli przelew, zanim pojawię się na miejscu.
– Cholera jasna! Tak źle, tak niedobrze. – Przez chwilę siedziała wpatrzona w sielski widok niewielkiego drewnianego budynku otoczonego wianuszkiem wierzb płaczących z sięgającymi ziemi, rosochatymi witkami oblepionymi soczyście zielonym listowiem. Zdjęcie musiało zostać wykonane wiosną. Obecnie większość drzew już zgubiła liście, szykując się do zimowego odpoczynku. – Gdybym nie zapłaciła wczoraj rachunków za prąd i czynsz, to mogłabym ci na kilka dni pożyczyć kasę.
– Dajmy sobie spokój.
– Może pożyczysz od matki?
– Niby na co? Wie, że nie muszę od niej pożyczać, bo dobrze zarabiamy.
Beata nieświadomie wepchnęła kciuk w usta i zaczęła obgryzać paznokieć. Zawsze to robiła, gdy nad czymś intensywnie myślała. W dzieciństwie, gdy się zagalopowała i zgryzała nawet skórki, matka, przez kilka dni z rzędu smarowała jej palce gorzkim płynem z apteki. Ale i to nie pomagało. Kiedy dorosła, chcąc się pozbyć przyzwyczajenia, zaczęła sobie naklejać tipsy, jednak nie potrafiła się do nich przyzwyczaić. Wciąż jej odpadały, lecz przede wszystkim przeszkadzały. Potem więc chodziła do kosmetyczki, by ta nakładała jej lakier hybrydowy. I choć jej paznokcie wyglądały pięknie, to z każdą kolejną wizytą w salonie i nową porcją lakieru robiły się coraz cieńsze, bardziej kruche i zniszczone. Wreszcie zrezygnowała z zabiegów i pozwoliła im odrosnąć. Mimo upływu całych miesięcy wciąż nie wyglądały dobrze, więc co rusz kupowała i nakładała nowe odżywki, czekając na efekt, a w chwilach podenerwowania znów je międliła.
– A gdyby to nie był pensjonat? – poddała.
– Hotel jest jeszcze droższy i też na pewno trzeba wpłacić zaliczkę.
– Nie chodzi mi o hotel – szybko zaprzeczyła. – Choć, o ile mi wiadomo, to miejsce, o którym myślę, jest… to znaczy… można w nim było kiedyś wynająć pokój.
– O czym ty mówisz? – Lidka zmarszczyła brwi, gubiąc się w słowach przyjaciółki.
– Pamiętasz, jak opowiadałam ci o spadku, który dostałam po ciotecznej babce?
Adamiakówna przeszukiwała zakamarki pamięci, by odtworzyć zasłyszane jakiś czas temu informacje od Beaty. Pamiętała, jak pewnego ranka kobieta zadzwoniła do niej, przerażona faktem, że otrzymała spadek po bezdzietnej siostrze babki, która również zdążyła odejść.
– Rudera w Umiastowie? – upewniła się Lidka.
– Drewniany dom w Nałęczowie – poprawiła ją gospodyni.
– Myślałam, że ta chałupa już się zawaliła, bo dawno o niej nie wspominałaś.
– Mam ważniejsze sprawy na głowie. Wiesz, ile haruję, żeby uzbierać kasę na wkład własny? Nie mam kiedy myśleć o domu babki Iwony.
– To skąd ten temat?
– Bo właśnie wpadłam na to, że może chciałabyś tam spędzić tych kilka dni. Nie musiałabyś za nic płacić, więc unikniesz niespodzianek i niezapowiedzianych gości.
– To tam można mieszkać? Nie zawali się ta buda na mnie? – dociekała Lidka, pamiętając narzekania Beaty na stan domu.
– Spanikowałam, gdy pojechałam tam po raz pierwszy, bo działkę zarosły chwasty, a miesiącami niewietrzone mieszkanie cuchnęło. Do tego świadomość, że babka Iwona tam zmarła, nie zachęcała do dłuższego pobytu. Pewnie dlatego żaden agent nieruchomości dotychczas nie potrafił sprzedać posesji.
– I ty chcesz, żebym ja tam pojechała odpocząć? – głośno dedukowała Lidka. – Do tego smrodu i zapewne brudu?
– Wiem, że to nie najlepszy pomysł, ale innego nie mam. – Beata rozłożyła ramiona w geście rezygnacji.
– Twoja cioteczna babka rzeczywiście tam umarła?
– Nieprzytomną zabrało pogotowie, ale sąsiedzi gadali, że mogła być już nieżywa.
– Czyli pewności nie ma?
– Jakby się tak porządnie zastanowić, to nie ma – przyznała i z nadzieją spojrzała w oczy siedzącej obok kobiety.
Lidka wstała i podeszła do okna. Maleńki plac zabaw świecił pustkami bez względu na porę dnia. Zdmuchnięte z drzew liście skryły trawnik otaczający huśtawki i zjeżdżalnię. W dzieciństwie matka nie mogła jej zagnać do domu, żeby odrobiła lekcje. Udawała wtedy, że nie słyszy wołania, by zeszła z huśtawki albo karuzeli. Ta radość i beztroska bezpowrotnie minęły wraz z tragiczną śmiercią ojca, a ona w mig musiała dorosnąć i wziąć na siebie część domowych obowiązków, bo Adamiakowa była zmuszona wydłużyć godziny pracy zakładu fryzjerskiego, by przyjmować więcej klientek, a co za tym idzie zwiększyć obroty.
Teraz znów jej życie się skomplikowało, ale wiedziała, że nie może się poddać. A skoro nie było innego wyjścia, to powinna skorzystać z oferowanej jej pomocy.
– Nie zawali mi się dach na głowę? – spytała, odwróciwszy się w stronę Beaty.
– Nic mi nie wiadomo, żeby dom był w tak złym stanie. Zresztą, gdyby groził zawaleniem, to agencja nieruchomości zaleciłaby zburzenie i sprzedanie samego gruntu.
– A jest tam łazienka?
– Z małą wanną i kibelkiem – szybko odparła przyjaciółka. – Żadnego prysznica nie ma – dodała, uśmiechając się z lekka.
– Przekonałaś mnie – odparła Lidka, a jej usta drgnęły w wymuszonym uśmiechu.
– Może przed wyjazdem powinnaś jechać do siebie i zabrać wygodne ubrania?
– Nie jestem gotowa, żeby tam wrócić. Nie zniosłabym widoku sypialni i łazienki.
– Pożyczę ci dres, legginsy i bluzy.
– Bieliznę kupię po drodze na dworzec.
– Sprawdzę, o której masz pociąg – obiecała Beata i skupiła się na tej czynności.
Lidka przysiadła na kanapie i śledziła pojawiające się na ekranie połączenia.
– Wsiadasz na dworcu Warszawa Wschodnia i niecałe półtorej godziny później jesteś na miejscu – triumfalnie obwieściła Beata. – Bilet będziesz musiała kupić w kasie, jeśli nie chcesz zostawić po sobie śladów.
– Jutro rano wyjeżdżam – stwierdziła nieco pewniejszym głosem Adamiakówna.
– Chodźmy przejrzeć moją szafę. Zbyt dużego wyboru nie ma, ale na pewno znajdziemy coś, co ci się przyda na miejscu.
– Dobrze, że wzięłam większą walizkę.
– Wyjmij żakiety i sukienki, to na pewno zmieścisz potrzebne rzeczy.
Godzinę później sączyły z kieliszków schłodzone różowe wino, a Kuliberda rysowała na kartce plan Nałęczowa i trasę, którą przyjdzie przyjaciółce pokonać, zanim dotrze do rzeczonej posesji.
Mieszająca się ze strachem i niepewnością ekscytacja zaskoczyła Lidkę, która nie miała pojęcia, co na nią czeka w mieście dotychczas kojarzącym się jej wyłącznie ze schorowanymi ludźmi szukającymi sposobu na poprawę kondycji zdrowotnej.
Jej jedynym oczekiwaniem był spokój, którego ją w tak perfidny sposób pozbawiono.
Redakcja
Monika Orłowska
Korekta
Dorota Honek-Sac
Skład i łamanie wersji do druku
Łukasz Slotorsz
Projekt graficzny okładki
Anna Slotorsz
Zdjęcie wykorzystane na okładce
©AdobeStock
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025
© Copyright by Aneta Krasińska, Warszawa 2025
Wydanie pierwsze
ISBN: 9788384300305
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
WYDAWCA
Agencja Wydawniczo-Reklamowa
Skarpa Warszawska Sp. z o.o.
ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2
00-036 Warszawa
tel. 22 416 15 81
www.skarpawarszawska.pl
@skarpawarszawska
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Rozdział I
Strona redakcyjna
Spis treści