Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
30 osób interesuje się tą książką
Poruszająca opowieść o miłości, lojalności, utraconych szansach i o tym, że czasem trzeba pogodzić się z przeszłością, by ocalić przyszłość.
Anna i Julia – matka i córka, których więź zostanie wystawiona na próbę, gdy na horyzoncie pojawi się Robert…
Anna została matką jako nastolatka, a życie zmusiło ją do samotnej walki o lepszą przyszłość dla siebie i córki. Jej szkolna miłość, ojciec Julii, nie przyjął odpowiedzialności, a jego tragiczna śmierć tylko pogłębiła bolesne doświadczenia. Kiedy w końcu Anna spotkała Roberta, miłość swojego życia, była gotowa na nowy początek. Jednak podstępna intryga matki Roberta rozdzieliła ich na lata, pozostawiając w sercach niezabliźnione rany.
Po latach, Julia, dorosła i niezależna, poznaje Roberta, znanego architekta, który jako jedyny podjął się renowacji starego dworu nad Wigrami, który odziedziczyła po dziadkach i który nawiedza ją w snach. Julia, zafascynowana talentem i osobowością Roberta, zaczyna się do niego zbliżać…
Robertowi pomaga siostrzeniec Szymon, które go Julia nie znosi, a jemu pod opiekę dostaje się ośmioletnia siostra z objawami zaburzenia, które przywołuje zatarte wspomnienia Julii z dzieciństwa.
Legenda o tajemniczym medalionie, sylwetka kobiety z przeszłości wymazanej z rodzinnego drzewa, i sny o dawnych świętach w dworze Wielowiejskich, które zaczynają przybierać coraz bardziej złowieszczy ton.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Na początku był zapach.
Nie jeden, ale cała ich symfonia – piernikowego ciasta, doprawionego goździkami i cynamonem, skórki pomarańczy obieranej gdzieś w pobliżu, starych mebli i politury, dymu z kominka oraz perfum o słodkiej, nieco ciężkiej nucie.
Julia szła korytarzem, sunąc dłonią po boazerii. W wypolerowanych drewnianych panelach odbijało się światło wiszących lamp. Jej suknia szeleściła przy każdym kroku – długa, kremowa, z delikatnym połyskiem, jakby utkano ją z mrozu i migotania świec. Na szyi miała cienki łańcuszek z medalionem, wysadzanym szmaragdami i diamentami. Czuła jego ciężar, chłód, a przede wszystkim wartość.
Z lewej strony dobiegły ją dźwięki muzyki – akordeon, skrzypce i cichy rytm kontrabasu.
Gdy otworzyła drzwi, zaparło jej dech.
Wnętrze sali balowej wyglądało jak z innego świata. Choinka sięgała niemal sufitu i lśniła w blasku świeczek umieszczonych w mosiężnych lichtarzach. Na jej gałęziach wisiały bombki ze szkła, ręcznie malowane aniołki i gwiazdy z opłatka, a między nimi przeplatały się złote łańcuchy z bibuły i orzechy owinięte w sreberka po cukierkach. W kącie stała szopka – prawdziwe dzieło sztuki – z miniaturowymi postaciami wyrzeźbionymi w drewnie.
Stół nakryty był białym, haftowanym obrusem. W porcelanie z rodzinnym herbem parowała zupa grzybowa. Obok stały półmiski z karpiem, kapustą z grzybami, kutia, śledzie w śmietanie i w oleju z cebulą, pasztet z dziczyzny. Pod kryształowymi kloszami pyszniły się tort makowy i keks z bakaliami, a w wysokich kieliszkach musowało czerwone wino.
Z sufitu zwisał wielki kryształowy żyrandol, odbijający światło świec i nadający pomieszczeniu odświętną poświatę.
Goście rozmawiali, śmiali się, tańczyli. Kobiety w sukniach z jedwabiu i aksamitu, mężczyźni w smokingach lub eleganckich marynarkach. Czuć było atmosferę dekadenckiego blichtru, jakby w tym miejscu czas stanął – jakby lata siedemdziesiąte nie dotyczyły dworu nad Wigrami.
Julia czuła się jak gość, jak cień, jak ktoś, kto tylko obserwuje. A jednak…
W tłumie zobaczyła jego.
Wysoki, z ciemnymi oczami, ubrany w grafitowy garnitur. Miał w sobie coś arystokratycznego, ale i niepokojącego. Ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się lekko, jakby ją znał. Jakby… czekał.
Podeszli do siebie. Nie powiedział ani słowa. Wyciągnął rękę.
Zatańczyli.
Czuła ciepło jego dłoni, lekki zawrót głowy od zapachów i muzyki. Kręcili się w rytm walca, aż nagle obraz się zmienił.
Muzyka ucichła.
Świece zaczęły przygasać.
Spojrzała w jego twarz – zmieniła się. Oczy stały się ciemniejsze, spojrzenie ostrzejsze. Kącik jego ust uniósł się w uśmiechu, ale nie było w nim czułości. Tylko cień.
Złapał ją mocniej.
Wyrwała się i wybiegła.
Ogród był ciemny i przerażający. Śnieg pod jej stopami skrzypiał, ale nie zostawiała śladów. Gałęzie drzew pochylały się w jej stronę, jakby chciały ją zatrzymać.
Biegła. Nie wiedziała dokąd. Czuła, że musi uciekać.
I wtedy się obudziła.
Mieszkanie Anny pod Białymstokiem,
2 października 2024
Podobno kiedy wreszcie przestajesz myśleć o czymś, co nurtowało cię przez długie lata, i najmniej się tego spodziewasz, to się wydarza. Tak właśnie się stało i w tym przypadku.
Deszcz bębnił o szyby, tworząc na nich kręte ścieżki spływających kropel, a wał niskich chmur sunął po przedwieczornym niebie. Julia poprawiła rękaw swetra i spojrzała na matkę, która stała przy oknie, trzymając w dłoniach kopertę.
– List polecony? – Zmarszczyła brwi. – Kto dziś jeszcze wysyła papierowe listy?
Anna nie odpowiedziała od razu. Przez długą chwilę wpatrywała się w kopertę, jakby jej dotyk parzył.
– Warszawski adres – powiedziała cicho.
– Może jakaś formalność, dokumenty z pracy?
– Nie. To pismo adwokackie.
Julia wstała od stołu, podeszła bliżej.
– Sprawdzimy? – ponagliła, czując, jak coś ściska ją w żołądku.
Anna drgnęła, jakby dopiero teraz wyrwała się z zamyślenia. Rozdarła kopertę powoli, niemal ostrożnie. Wyciągnęła gruby kremowy papier, przeciągnęła po nim palcami, zanim zaczęła czytać.
Im dłużej przesuwała wzrokiem po tekście, tym bledsza stawała się jej twarz.
– Mamo?
Anna usiadła ciężko na krześle. Kartka lekko zadrżała w jej dłoniach.
– Twój dziadek… Konstanty… – przerwała, jakby musiała zebrać myśli. – Nie żyje.
Julia zamrugała.
– Powinnyśmy tam pojechać?
– Bądź co bądź, to rodzina…
– Rodzina, której nie widziałaś od trzydziestu lat – przypomniała Julia. – Konstanty Wielowiejski nie pofatygował się nawet na pogrzeb teściowej w obawie, że nas tam spotka. – Julia celowo nie nazwała zmarłego dziadkiem. – Wiem, że latami sama zabiegałam o to, by ich poznać, ale kiedy dowiedziałam się, jak nas potraktowali…
Anna uniosła wzrok znad listu i przyjrzała się dorosłej córce.
– Częściowo masz rację, ale śmierć zamyka pewną furtkę możliwości…
– Wiem, mamo – wyszeptała łagodniej Julia, gładząc matkę po ramieniu. – Wiem, że miałaś nadzieję, bo sama ją w tobie podsycałam. Przed każdymi świętami łudziłam się, że może tym razem… – ucięła. Od dziecka marzyła o rodzinnej Wigilii przy długim dębowym stole, w blasku kominka, w dworze nad Wigrami, otoczonym wysokimi sosnami. – I rzeczywiście teraz już nie będzie szans na naprawienie przeszłości, a przynajmniej relacji z nim. Zwyczajnie się boję, że to jakiś podstęp, że znów nas odprawią z kwitkiem. – Jej głos stał się ledwo słyszalny.
Anna dotknęła dłoni córki.
– Też się tego obawiam, ale skoro dostałyśmy ten list…
– Nie pozwolimy, by lęk nami rządził. Pojedziemy tam razem. Kiedy i gdzie będzie ceremonia? – Wskazała na kartkę.
– Pogrzeb… – Anna urwała, zerknęła na dolną część listu, a potem zamknęła oczy. – Był wczoraj.
Cisza zapadła nagle, jakby ktoś odciął dźwięk z zewnętrznego świata.
Julia czuła, jak w piersi narasta jej coś ciężkiego, jak fala niedowierzania, złości i czegoś, czego nie potrafiła nazwać.
– Chcesz powiedzieć, że… – Jej głos był cichy, ale napięty. – Że dostałyśmy to za późno?
Anna nie odpowiedziała. Tylko skinęła głową.
Julia zacisnęła zęby.
– Oczywiście – syknęła. – Jakie to w ich stylu.
Szybkim krokiem przeszła przez kuchnię, otworzyła szafkę i wyciągnęła dwa kieliszki. Napełniła je winem, mimo że przez całe życie obie stroniły od alkoholu.
– Julia…
– Nie – przerwała ostro, podchodząc do matki. – Nie mów mi, że ci przykro. Nie po tym wszystkim.
Anna westchnęła.
– Nie chodzi o to, że mi przykro. Chodzi o to, że nie wiem, co to dla nas oznacza.
Julia upiła łyk, skrzyżowała ramiona.
– Oznacza, że ta część naszej historii dobiegła końca – stwierdziła chłodno. – Może to i dobrze.
Anna nie była tego taka pewna.
Bo wciąż było coś, czego Julia nie wiedziała. Mało tego, wkrótce miało wydarzyć się też coś, o czym nie wiedziała nawet Anna.
*
Z nieba zaczynało siąpić, kiedy Julia i Anna opuszczały suwalski cmentarz. Ciężkie październikowe chmury przesłaniały słońce, a chłodny wiatr niósł zapach świeżo rozkopanej ziemi i zwiędłych chryzantem. Julia otuliła się mocniej płaszczem i spojrzała na matkę, która szła obok, milcząca i spięta, obleczona czernią niczym zjawa z przeszłości.
– Cieszę się, że tu przyjechałyśmy – powiedziała w końcu, choć w jej głosie nie było przekonania. – Chociaż nie sądzę, żeby miało to znaczenie dla kogokolwiek poza nami.
Anna westchnęła.
– Pewnie nie ma – przyznała cicho. – Ale czasem trzeba spojrzeć przeszłości w oczy, nawet jeśli to boli.
– Nie zamknęłam auta? – Julia zapytała retorycznie, kiedy podeszły do samochodu. – Zresztą. – Machnęła ręką. – Kto by się połasił na tego gruchota. Muszę sobie wreszcie kupić inny samochód.
Wsiadły pośpiesznie do środka, a Julia drgnęła, gdy zobaczyła na siedzeniu kopertę. Ktoś musiał im ją podrzucić. A to oznaczało, że albo były obserwowane, albo ktoś oczekiwał ich przybycia.
Koperta była ciężka, z wyraźnym stemplem kancelarii prawnej.
– Co to może znaczyć? – zapytała, podając ją matce.
Anna przyjęła ją drżącymi dłońmi. Rozpoznała pieczęć natychmiast.
Nie mogła przewidzieć, co znajdzie w środku, ale zanim otworzyła kopertę, wspomnienia uderzyły w nią jak gwałtowna fala.
*
To było w Boże Narodzenie, dzień po jej osiemnastych urodzinach, pięć miesięcy przed maturą. Dwór Wielowiejski był pełen gości, stoły uginające się od potraw, ogień migoczący w kominku. Każdy rozmawiał, śmiał się, bawił, ale nie ona. Kiedy weszła do jadalni, wszystko ucichło, jakby się zorientowali, że jest inna, że nie należy do nich. Ojciec spojrzał na nią bez słowa, a potem wygłosił wyrok, który zabrzmiał jak ostatnia karta jej historii w tym domu:
– Dla ciebie nie ma miejsca.
Nie musiał tego powtarzać. Wystarczyło jedno zdanie. Ktoś wstał, jednym ruchem zsunął nakrycie, które było przeznaczone dla niej. Czuła, jak jej ciało staje się sztywne, jakby krew zamieniała się w lód.
Matka milczała, patrzyła w ogień w kominku, jakby tego nie zauważyła, jakby tego nie słyszała. A ona stała tam, patrząc na nich – obcych, których nie potrafiła rozpoznać, mimo że wciąż nazywali się jej rodziną.
Z jej ust wyrwało się jedno słowo, cichutkie jak szelest liści:
– Dlaczego?
– Wynoś się.
Żadne łzy, żaden krzyk. Tylko zimna pustka, która zasysała wszystko wokół niej, zostawiając ją samą. Kiedy opuściła jadalnię, nie miała już żadnych wątpliwości. To był koniec.
Zabrała płaszcz, przeszła obok nich, czując na plecach ich wzrok. A potem, gdy znalazła się na zewnątrz, zadrżała. Pochłonęło ją zimno. Zimno, które nie miało końca. Trzymała się za brzuch, nie wiedziała, co ze sobą zrobić, czując narastający ból. Była sama, sama w tym świecie, który wcale jej nie chciał.
W głowie odbijało się tylko jedno pytanie: Co teraz?
Gdy ruszyła w stronę ogrodzenia, ból przeszył jej ciało jak ostry sztylet i na chwilę straciła równowagę. Czuła, jak coś nie tak dzieje się z jej wnętrzem. Chciała wykrzyczeć, że to nie jest koniec, że się nie podda, ale nie miała sił.
– Pan Jakub…
Młody stróż, który stał w stróżówce, dostrzegł ją. Zbliżył się, widząc jej twarz pełną bólu.
– Pani Anno, może by tak zadzwonić do babci Teodozji? Mam w chacie telefon, niech pani się skontaktuje…
Zatrzymała się w pół kroku. Telefon. Babcia. W jej umyśle zapaliła się iskra nadziei, ale nie wiedziała, czy jest jeszcze w stanie z tego skorzystać. Czy w ogóle potrafi poradzić sobie z tym, co ją czeka?
Zatopiła wzrok w śniegu, czując, jak wszystko wokół niej staje się mroczne. Czy to początek nowego życia? Czy to, co miało się stać, mogło być jeszcze odwrócone?
Zacisnęła palce na rąbku płaszcza. Była przerażona, tak bardzo przerażona, ale nie mogła tego pokazać. Nie mogła się złamać. Czuła, że ojciec obserwuje ją z okna.
Od dzieciństwa tresował ją jak zwierzę w cyrku, kształtował jej charakter, lepił niczym glinianą figurkę, by stała się porcelanową, idealną laleczką. Nie potrafił przyjąć do widomości, że mogłaby się zbuntować, oprzeć jego staraniom.
Idealny dom, którego zazdrościli jej rówieśnicy, wcale nie był schronieniem. Życie w pięknym, wiekowym dworze, wystrojonym od góry do dołu świątecznymi ozdobami wcale nie było takie kolorowe. To szkoła stała się miejscem, gdzie mogła uciec od męczącej ją codzienności. Może też nie była idealna, ale pozwalała jej na odrobinę swobody. To tam poznała Krzyśka, zakochała się i… Ach, sprawy potoczyły się bardzo szybko.
Prywatne liceum przestało być azylem. Plotki rozniosły się szybciej, niż mogła się spodziewać. Jako pierwsza zorientowała się nauczycielka wychowania fizycznego – jej lodowaty wzrok mówił więcej niż słowa. Anna wiedziała, że dyrekcja nie będzie pobłażliwa. Prestiżowa szkoła nie chciała skandalu, mimo że jej ojciec zapłacił z góry za cały rok nauki i przesłał sporą sumkę na remont auli.
– Może powinnaś się przenieść – zasugerowała wychowawczyni, a Anna zrozumiała, że nie była to prośba, lecz ostrzeżenie.
Bała się, że naprawdę sobie nie poradzi, ale w tamtej chwili jej sytuacja nie była jeszcze najgorsza. Dopiero później na głowę spadły kolejne nieszczęścia.
*
Samochód stał zaparkowany przed cmentarną bramą, a Anna wpatrywała się w kopertę, czując, jak w piersi narasta jej coś ciężkiego. Otworzyła ją drżącymi palcami. Julia obserwowała matkę w milczeniu.
– I co? – zapytała w końcu cicho.
Anna przełknęła ślinę.
– Dziadek… zostawił ci dwór nad Wigrami.
Cisza między nimi była niemal namacalna.
– To z pewnością jakaś pomyłka albo głupi żart. – Julia zaśmiała się gorzko. – Chcesz powiedzieć, że człowiek, który nie chciał nas widzieć, nagle zostawił mi majątek?
Anna pokręciła głową.
– Nie wiem, co to znaczy. – Jej głos był ledwo słyszalny. – Ale jedno wiem na pewno. Nikt nie robi takich rzeczy bez powodu, a już z pewnością nie Konstanty Wielowiejski.
Biuro architektoniczne Roberta w Warszawie,
5 listopada 2025
Leonardo da Vinci napisał, że „Woda, której dotykasz w rzece, jest ostatkiem tej, która przeszła, i początkiem tej, która przyjdzie; tak samo teraźniejszość”. O tym, jak wiele ta myśl zawiera prawdy, Julia miała się dopiero przekonać.
Pierwszy tego roku śnieg skrzypiał pod butami, a mroźne listopadowe powietrze szczypało w policzki, gdy Julia wsunęła dłonie w kieszenie wełnianego płaszcza. Przystanęła na chwilę na rogu ulicy, obserwując rozświetlone witryny sklepowe, migoczące od złotych i czerwonych ozdób. „Święta coraz bliżej” – głosił wielki baner nad wejściem do galerii handlowej, a tuż obok ktoś rozwieszał girlandy nad udekorowaną już choinką.
Julia westchnęła, czując znajome ukłucie w piersi.
Co roku to samo. Na siłę pompowana atmosfera radości, wzruszeń i rodzinnych cudów. Cukierkowe reklamy, dzieci śmiejące się na śniegu, zapach pierników unoszący się w powietrzu… Ledwo ze sklepowych półek znikną znicze i sztuczne kwiaty, już wypełniają się bożonarodzeniowymi cudeńkami, a w tle rozbrzmiewa wesoła melodia zachęcająca do większych zakupów dla siebie i bliskich.
Dla Julii święta nie były czasem magii. Były czasem przypominania sobie, jak wiele straciła. Na skraju jej świadomości majaczyły resztki wypychanych w nicość wspomnień, w których ten czas niósł radość i ciepło. Zastąpiły je inne, mniej barwne wspomnienia i uczucie niedającej się niczym zapełnić pustki.
Przyspieszyła kroku, chcąc odciąć się od tej myśli, ale obrazy sprzed lat same wracały.
Matka ocierająca ukradkiem łzy, gdy nakrywała stół dla dwóch osób. Puste krzesło, które Julia od dziecka obserwowała, zastanawiając się, czy kiedyś ktoś na nim usiądzie. Przykryty kocem fotel na kółkach, który został po prababci Teodozji, opowieści matki o wystawnych świątecznych przyjęciach w starym, bajkowym dworze i te kartki świąteczne, które miały pochodzić od dziadków, a które w końcu – jako dwunastolatka – znalazła w szufladzie biurka mamy. Niezapisane, puste, kupowane przez Annę tylko po to, by Julia choć przez chwilę mogła wierzyć, że ma gdzieś rodzinę.
Ale nie miała.
Dziadkowie ze strony ojca nigdy się do niej nie przyznali, a ci ze strony matki wyrzucili Annę z domu, gdy dowiedzieli się o ciąży. Minęło tyle lat, a mimo to Julia wciąż czuła w sercu chłód tamtego odrzucenia.
A teraz? Teraz nagle postanowili przepisać wnuczce dwór na Suwalszczyźnie, ten sam, który nawiedzał ją w snach…
Tylko dlaczego?
Czy była to jedynie formalność, bo nie mieli innych spadkobierców? Czy może jednak… żałowali? Jeśli tak, to dlaczego Janina Wielowiejska nie skontaktowała się z nią osobiście? Konstanty nie miał już tej szansy, ale ona…? Podrzuciła lub zleciła komuś podrzucenie wnuczce wiadomości o spadku, a wszystkie formalności załatwiała przez plenipotentów.
Julia potrząsnęła głową, jakby chciała przegonić z niej natrętne myśli. Nie miała ochoty tego analizować. Ostatecznie chodziło o dokumenty i nieruchomość – nic więcej. W pierwszym odruchu odrzuciła gest dziadków. Nie miała zamiaru przyjmować czegoś, co powinno jej zdaniem trafić w ręce Anny, i to nie po śmierci Konstantego – skoro ten nosił się z zamiarem przekazania rodzinnego dworku swoim potomkom – ale znacznie wcześniej. Julia wiedziała, że jej matka kilkukrotnie próbowała się pojednać i robiła to w dużej mierze na jej prośbę. Namawiając ją na odnowienie relacji, Julia nie wiedziała jednak, jak wielką krzywdę ci ludzie im wyrządzili. To prababcia Teodozja opowiedziała jej tę smutną historię. Po jej śmierci Julia przestała walczyć o uwagę ludzi, którzy woleli się wyprzeć własnej wnuczki. Przestała malować laurki na Dzień Babci i Dziadka, przestała fotografować swoje dyplomy i świadectwa z czerwonym paskiem. Przestała marzyć, że kiedyś stanie się ich godna…
Kategorycznie odrzuciła spadek, a kiedy okazało się, że nie jest to takie proste, postanowiła wystąpić z pismem o zrzeczenie się go, jednak po tym, jak wybuchł pożar w mieszkaniu Anny i wszystkie oszczędności musiała włożyć w remont, kupno nowych mebli i sprzętów, a Julia rozbiła nowo zakupione auto, nim spłaciła pierwsze raty, stwierdziła, że pieniądze ze sprzedaży naprawdę są im obu potrzebne. Planowała, że porozmawia z architektem, który jako jedyny z dziesiątek, z którymi się skontaktowała, zgodził się na zapłatę za swoje usługi dopiero po sprzedaży dworku i dysponował ekipą remontową, której zatrudnienie było konieczne, bo z otrzymanej dokumentacji wynikało, że budynek podupadł, stojąc od kilku lat zamknięty. Potem spełni wytyczne z testamentu, mówiącego, że ma przez rok pozostać właścicielką dworku, przemieszkać w nim miesiąc oraz przejrzeć i wycenić wszystkie pozostawione tam przedmioty. Następnie sprzeda dom w cholerę, spłaci zobowiązania i zamknie ten temat. Nie miała zamiaru rozpamiętywać przeszłości. Nie chciała, by ta pochłonęła ją i uczyniła wiecznie zamyśloną, nostalgiczną i smutną, tak jak stało się to z jej matką.
Gdy dotarła pod szklane drzwi biura architektonicznego, zerknęła na witrynę ozdobioną ciepłym światłem lampek. Przez szybę dostrzegła stosy papierów i kogoś pochylonego nad przystrojonym biurkiem. Puls jej przyspieszył.
Ostatni raz była tutaj po to, by pobieżnie przejrzeć dokumenty. Dziś miała podjąć decyzję o przyszłości dworku.
Wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę.
Dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił cicho, a ciepło wnętrza od razu ją otuliło. Pachniało męskimi perfumami i czymś drewnianym – może świeżo ciętymi polanami, ułożonymi obok kominka.
– Szef nie może pani w tej chwili przyjąć. Będzie pani musiała zaczekać – rzucił ktoś zza biurka recepcji, nawet nie podnosząc głowy.
Julia zesztywniała.
Tę barwę głosu znała aż za dobrze.
Nie mogła się mylić.
Wspomnienia uderzyły w nią jak lawina – zimowy kampus uczelni, ośnieżone schody i on, stojący na straży wejścia do sali wykładowej. A potem tamta impreza, gdzie nie powinna się pojawić, ale i tak się zjawiła. Piekielnie przystojny, ale i tak samo irytujący. Do dziś pamiętała, jak doprowadzał ją do szaleństwa, a potem… Hm, nadal nie była pewna, co tak naprawdę się między nimi działo.
I teraz znów się spotykali.
– Nie mam zamiaru czekać – oznajmiła, spinając się w sobie. – Byłam umówiona na konkretną godzinę. Otrzymałam SMS-a z potwierdzeniem, że pan Robert na mnie czeka.
Szymon uniósł wzrok znad biurka i przez chwilę patrzył na nią, jakby nie dowierzał.
– Julia? – Uniósł brew. – Czekaj… Co ty tu robisz?
– Można by rzec, że przyszłam uprzykrzyć ci życie.
– To chyba nic nowego – mruknął, odkładając ołówek. – Chcesz znowu wtargnąć tam, gdzie nie powinnaś, czy może udowodnić mi, że na niczym się nie znam?
Julia zacisnęła usta. O nie, nie tym razem. Nie da mu satysfakcji. Właściwie… nie powinna w ogóle z nim rozmawiać. To miała być zwykła, formalna wizyta. Umowa, projekt, remont dworku i do widzenia. Ale nie. Los musiał sobie z niej zakpić.
Ogólnie unikała facetów, a tego tutaj szczególnie. Był kwintesencją tego, czego powinna się wystrzegać, przed czym ostrzegała ją babcia Teodozja. Czarujący, męski, inteligentny, a przy tym przebiegły i niegodny zaufania. Nic dziwnego, że tak bardzo jej się spodobał i tak usilnie próbowała z tym walczyć. Sądziła, że dawno wyzbyła się słabości do tego drania, ale jedno spojrzenie w jego granatowe oczy wystarczyło. Musiała dyskretnie się uszczypnąć, by nie zrobić czegoś głupiego.
– Przyszłam do architekta – odparła, wyprostowując się. – Takiego prawdziwego – uzupełniła.
– W takim razie masz pecha. Prawdziwy architekt musiał pilnie wyjść.
– Żartujesz, prawda? – Przełknęła ślinę, czując, jak krew odpływa jej z twarzy.
– A wyglądam, jakbym żartował? – Szymon skrzyżował ramiona i przyjrzał się jej z niebezpiecznym błyskiem w oku. – Ale jeśli chodzi o dworek, to szef poprosił, by go zastąpić, nim wróci.
– Kto ma go zastąpić? – Zadała to pytanie z cieniem nadziei, choć podskórnie czuła, że nie spodoba jej się odpowiedź.
– Ja.
Julia zamknęła oczy i policzyła do trzech.
– Nie – powiedziała stanowczo po otworzeniu oczu.
– Tak – odparł Szymon, nonszalancko opierając się o biurko. – Tak się składa, że praktykuję u mojego wujka. A wujek Robert zajmuje się twoim dworkiem. Więc… cóż. Wygląda na to, że będziemy musieli się dogadać.
Julia zacisnęła dłonie w pięści, ale w głębi duszy poczuła coś jeszcze. Niepokojące ciepło, coś, czego nie chciała teraz analizować. Od kiedy prababcia wprowadziła ją w rodzinne sekrety i wyjaśniła, jak bardzo zwodniczy potrafią być mężczyźni, Julia starała się unikać ich, a ściślej mówiąc bliższych i dłuższych relacji z nimi, niczym ogni piekielnych.
– To będzie najgorsza współpraca w moim życiu – mruknęła, odwracając się do drzwi.
Szymon tylko się uśmiechnął.
– Nie przesadzaj, mogło ci się trafić gorzej.
Julia nie zamierzała dać się sprowokować. Dawno temu obiecała sobie, że kiedy go znowu spotka, zachowa zimną rezerwę, że będzie ponad to. Jednak ta zimna rezerwa zahaczyła wraz z rąbkiem jej płaszcza o stolik kawowy w poczekalni biura i w efekcie założenie to szlag jasny trafił.
– Niby co? Budynek mógł się zawalić albo złamałabym nogę w pięciu miejscach na waszej wycieraczce? – syknęła.
– Nie przesadzaj. Nie jestem taki straszny. No sama popatrz. – Wyszczerzył białe zęby i wskazał na swoje idealnie wytrenowane na siłowni ciało opięte elegancką koszulą. Nie mogła zaprzeczyć, że prezentował się niczym z katalogu, jednak wbrew temu, co widziała, zmarszczyła nos.
Przypomniała sobie ich pierwsze bliskie spotkanie.
*
– Przepraszam, ale muszę tam wejść – powiedziała Julia stanowczo, zadzierając głowę, by spojrzeć mu w oczy.
Facet blokujący drzwi nie wyglądał na przejętego. Wręcz przeciwnie – oparł się o framugę, krzyżując ramiona na piersi, i zerknął na nią z wyraźnym rozbawieniem. Znała go z widzenia i uczelnianych plotek. Nie miał najlepszej reputacji. Zdarzyło jej się kilkukrotnie wyrazić swoją opinię na temat jego wyskoków i wiedziała, że przynajmniej jedna z jej uwag dotarła do jego uszu, bo dość zgrabnie ją zripostował.
– No i? – rzucił leniwie.
Julia zamrugała.
– No i… się przesuń?
– Bo? – Podniósł brew.
– Bo chcę tam wejść – przypomniała.
– Świetna argumentacja.
– To dla mnie bardzo ważne.
– Och, bardzo ważne. Nie wiedziałem. – Pokiwał głową z uznaniem, po czym dodał: – Bardzo ważne – powtórzył, po czym westchnął teatralnie. – A ja mam to tak bardzo gdzieś.
Julia zmrużyła oczy.
– Słucham?!
– Widzisz, generalnie mam bardzo kiepski dzień – zaczął, a w jego głosie zabrzmiała nuta przesadnej uprzejmości. – Więc w ramach autoterapii postanowiłem, że nie będę dziś ułatwiać życia ludziom, którzy i mnie go nie ułatwiają. Szczególnie takim, którzy wydają się wyjątkowo zdeterminowani, żeby mnie obrzydzić innym lub zirytować.
Julia zacisnęła usta.
– Nie przyszłam cię irytować, tylko dostać się do środka.
– Na jedno wychodzi. Bo ja dostałem polecenie nikogo nie wpuszczać.
– Boże, ależ ty jesteś… – Julia aż się zapowietrzyła.
– Przystojny? – podsunął.
– Arogancki!
– Prawie trafiłaś.
Zacisnęła pięści. Gość był niemożliwy!
– Po prostu się przesuń, dobrze?
– Cóż, kiedy tak ładnie prosisz… – Westchnął teatralnie, ale nawet nie drgnął.
Julia zaczęła się irytować. Miała beznadziejny dzień, bolała ją głowa, była spóźniona i zdecydowanie nie miała ochoty przepychać się z jakimś gburowatym, ironizującym typem.
Okej. Jeśli nie działa perswazja, czas na plan B, pomyślała.
Ruszyła do przodu, próbując przecisnąć się obok. Plan był niezły. W teorii.
W praktyce… zahaczyła obcasem o stopień i straciła równowagę.
Gdyby nie fakt, że Szymon zareagował w ułamku sekundy i złapał ją w ostatnim momencie, prawdopodobnie rozłożyłaby się jak długa.
Problem w tym, że teraz znajdowała się w jego ramionach.
Zamarła. Jej nos niemal dotykał jego kurtki, a ciepło jego dłoni na jej talii było aż nazbyt wyczuwalne, nawet przez materiał płaszcza. Uniosła głowę. Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę.
I nagle stało się coś dziwnego.
Cisza. Wokół nich dalej panował gwar, ludzie przechodzili obok, ktoś śmiał się w oddali, ale Julia słyszała tylko własne, przyspieszone bicie serca.
Szymon miał ciemne oczy – chłodne, ironiczne, ale w tej sekundzie było w nich coś jeszcze. Coś, czego nie umiała nazwać.
Jego dłoń na jej plecach zacisnęła się odrobinę mocniej.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał głosem niższym niż wcześniej.
Julia wróciła do rzeczywistości jak rażona piorunem.
– Ja?! – Wyrwała się i odsunęła, próbując zamaskować zmieszanie. – To przez ciebie!
– Jasne – mruknął, krzyżując ramiona. – Bo to ja z własnej woli rzuciłem się w twoje objęcia.
– Nie w moje objęcia, tylko…! – Wzięła głęboki oddech. – Nieważne. Nie mam na to czasu.
– No widzisz? – Wyszczerzył się. – A ja akurat mam go mnóstwo.
– Wątpię. Tacy jak ty zazwyczaj mają bardzo napięty grafik. Całodniowe bycie nieznośnym na pewno wymaga dobrej organizacji.
Szymon zaśmiał się cicho.
– Nie uwierzysz, ale to przychodzi mi zupełnie naturalnie.
Julia przewróciła oczami.
– Dobra. Czy możesz się wreszcie przesunąć?
– A co ja z tego będę miał?
– Święty spokój.
– Brzmi kusząco. Ale nie.
Julia przymknęła oczy i policzyła do trzech.
– Jeśli się nie przesuniesz, powiem wszystkim, że masz fetysz w postaci pluszowych misiów i trzymasz ich całą kolekcję w domu.
Na chwilę zapadła cisza.
Szymon zmarszczył brwi.
– Że co?
– No wiesz. – Wzruszyła ramionami. – Wystarczy, że powiem to głośno. Ktoś na pewno uwierzy.
Patrzył na nią przez kilka sekund, po czym… parsknął śmiechem.
– Niezłe – przyznał rozbawiony. – Z szantażem w takim wydaniu jeszcze się nie spotkałem.
– Cóż, było to konieczne.
– Może. – Wreszcie odsunął się, robiąc jej przejście. – Ale teraz przynajmniej wiem, że nie jesteś takim niewiniątkiem, za jakie uchodzisz.
Julia zerknęła na niego z ukosa.
– A ja tylko się utwierdziłam w przekonaniu, że jesteś nieznośnym dupkiem.
– Tak się składa, że oboje mamy rację. Wsuń się cicho, tak żeby nikt cię nie zauważył, dobrze?
I zanim zdążyła coś odpowiedzieć, Szymon po prostu puścił jej oko i odwrócił się, udając, że jej nie dostrzega.
A Julia – ku własnemu zdziwieniu – przez dobrą chwilę nie mogła oderwać od niego wzroku.
Szymon już dawno rozkręcił swój biznes on-line i teoretycznie praktyka w zawodzie architekta nie była mu do niczego potrzebna. Studia skończył przed kilkoma laty i świetnie sobie radził finansowo. Miał jednak świadomość, że rynek pracy się zmienia, i nie mógł zaprzepaścić okazji, by nabrać odrobiny doświadczenia w zawodzie, na który nadal jest zapotrzebowanie. Poza tym obiecał matce, że wreszcie się za to weźmie.
Zaznaczył sobie kiedyś cytat w książce „Piramidy” Terry’ego Pratchetta: „Kłopot z życiem polega na tym, że nie ma się okazji go przećwiczyć i od razu robi się to na poważnie” 1. Początkowo uznał go za zabawny, ale – o ironio – wcale taki nie był. Zabawne było jedynie to, że idealnie pasował do niego.
Planował zacząć od jutra, ale telefon od wuja wyciągnął go z łóżka i szybko postawił na nogi. Robert złamał rękę i musiał jechać na pogotowie. Ktoś musiał go w tym czasie zastąpić.
W biurze nie było nikogo i należało wszystko uruchomić, od komputera po ekspres do kawy. Nikt nie zdążył go wdrożyć, pokazać zakres obowiązków ani nawet powiedzieć, gdzie znajdują się klucze do biurka. Miał do dyspozycji ołówek i papier z drukarki, a tu wraz z jesiennym powietrzem do wnętrza wpadła jakaś kobieta.
– Szef nie może pani w tej chwili przyjąć. Będzie pani musiała zaczekać – rzucił, nie podnosząc wzroku. Próbował wyłamać zamek w szufladzie. Po co recepcjonistka wszystko poukrywała w biurku? I gdzie są te cholerne klucze?
– Nie mam zamiaru czekać – oznajmiła stanowczym tonem. – Byłam umówiona na konkretną godzinę. Otrzymałam SMS-a z potwierdzeniem, że pan Robert na mnie czeka.
Rozpoznał ten głos. Wyprostował się natychmiast i spojrzał na nią.
Julia.
W pierwszej chwili pomyślał, że to jakieś przywidzenie, ale nie – to naprawdę była ona. Starsza o kilka lat, dojrzalsza, ale wciąż miała tę samą uderzającą powagę na twarzy, ten sam chłodny spokój, który zawsze działał mu na nerwy, a potem… Cóż, chyba – jak to mówią poeci – złamał serce.
Gdy po raz pierwszy zobaczył Julię na uczelni, nie zwrócił na nią większej uwagi. Ot, kolejna studentka, jedna z tych cichych, poukładanych, które nie miały nic wspólnego z jego światem. Szymon był wtedy na drugim kierunku, pewny siebie, z dobrą reputacją wśród wykładowców (dzięki babci, profesor Kozłowskiej), ale jeszcze lepszą wśród studentów – jako ktoś, kto potrafił załatwić wszystko, od notatek po miejsca na najlepszych imprezach. Dziewczyny go lubiły, wykładowcy przymykali oko na jego nonszalancję, a on nigdy nie brał niczego zbyt serio.
Do momentu, gdy Julia postawiła mu się publicznie po raz pierwszy.
*
To było na zajęciach z historii sztuki, prowadzonych właśnie przez jego babcię. Szymon jak zwykle spóźnił się parę minut, ale zamiast usiąść cicho, z typową dla siebie dezynwolturą rzucił jakiś żart, który rozbawił całą salę. Prawie całą. Bo Julia nawet nie drgnęła. Siedziała ze wzrokiem utkwionym w notatkach, jakby jego obecność nie miała najmniejszego znaczenia. To go ubodło. Nie był przyzwyczajony do bycia ignorowanym. Chyba że to ignorowanie przynosiło mu korzyści, jak w przypadku babci, która nie zareagowała na jego spóźnione wejście.
– Panno Kowalska, proszę mi powiedzieć, jaka jest różnica między falsyfikatem a rekonstrukcją dzieła sztuki? – zwróciła się do niej nagle profesor Kozłowska.
W sali zapadła chwila ciszy, Julia podniosła głowę i zaczęła mówić.
– Falsyfikat to celowe fałszerstwo, mające na celu wprowadzenie odbiorcy w błąd, natomiast rekonstrukcja to wierne odtworzenie dzieła sztuki, zazwyczaj w celach badawczych lub konserwatorskich. Kluczowa różnica polega na intencji, falsyfikat służy oszustwu, a rekonstrukcja – wiedzy.
Profesor Kozłowska kiwnęła głową z aprobatą, ale zanim zdążyła skomentować odpowiedź, z tylnych rzędów dobiegł znużony głos:
– Czyli jeśli namaluję Mona Lisę i powieszę w salonie, to jestem oszustem, ale jeśli powiem, że to hołd dla da Vinci, to już sztuka?
W auli rozległ się śmiech, a Julia odwróciła się, mrużąc oczy. Doskonale znała ten głos. Szymon Wiśniewski. Wiecznie spóźniony, pewny siebie, z ironicznym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Babka spojrzała na niego surowo.
– Jeśli namaluje ją pan odpowiednio dobrze, to być może trafi pan do historii sztuki. Jeśli źle, to co najwyżej do memów w Internecie.
Znów rozległ się śmiech, ale Szymon nie wyglądał na speszonego. Wzruszył ramionami, a jego spojrzenie spotkało się z Julii. Po raz pierwszy zobaczyła w jego oczach coś innego niż znudzenie. Zainteresowanie.
Ona jednak odwróciła się z powrotem w stronę jego babki, ostentacyjnie go ignorując. I wtedy pierwszy raz poczuł, że ta cicha, pilna studentka może być bardziej interesująca, niż mu się wydawało. Potwierdziło to jej późniejsze zachowanie.
Kiedy przy kolejnym pytaniu uniosła rękę i udzieliła konkretnej, rzeczowej i w pełni uargumentowanej odpowiedzi, nie potrafił się powstrzymać, by tego nie skomentować.
– O, widzę, że mamy przyszłą gwiazdę akademicką – mruknął, bardziej do siebie niż do niej, ale Julia to usłyszała.
Odwróciła się w jego stronę i spojrzała na niego z czymś, co można by nazwać uprzejmą obojętnością.
– Wolę być gwiazdą akademicką niż beztroskim satelitą krążącym wokół cudzej reputacji – odpowiedziała cicho, ale na tyle wyraźnie, że ci, którzy siedzieli najbliżej, powstrzymali się od śmiechu.
Szymon poczuł, jak zaciska szczękę. Wtedy po raz pierwszy ją zauważył – naprawdę zauważył. Nie była tak zupełnie cicha i szara, jak mu się wydawało. Miała ogień, który zapłonął tylko na moment, tylko dla niego.
I od tamtej chwili, ilekroć miał z nią do czynienia, ten ogień zawsze był wymierzony przeciwko niemu.
Nie żeby nie przyłożył do jego rozniecenia ręki, bo przyłożył, i to niejednokrotnie, uderzając precyzyjnie w jej czułe punkty, ale w pewnej chwili już nie chciał jej dokuczać, a zwyczajnie się z nią umówić. Zabierał się do tego przez dwa kolejne lata. By zdobyć jej uwagę, obsesyjnie zbierał wszelkie informacje o tym, co lubi, czego się boi, o czym marzy. Nie przewidział jednak jednego – tego, że zrobi z niego głupca, sądząc pewnie, że to kolejny żart z jego strony. Od tamtej felernej randki mijali siebie z daleka. Ona skończyła studia z wyróżnieniem, on po raz kolejny zmienił kierunek.
*
Szymon odchrząknął i oderwał wzrok od Julii.
A więc wróciłaś, pomyślał.
I choć minęło tyle lat, choć jego życie poszło w zupełnie innym kierunku, wciąż czuł ten sam niepokój, to samo nieznośne przyciąganie i strach przed odrzuceniem.
Tylko że teraz nie był już studentem z przewagą kontaktów i pewnością, że wszystko ujdzie mu na sucho, potrafiącym udawać, że nic go nie obchodzi. Teraz on także miał swoje demony.
A Julia? Widocznie nadal sądziła, że chciał ją wówczas wykorzystać.
– Potrzebuję porady fachowca, nie mam zamiaru omawiać interesów z tobą – sprowadziła go na ziemię chłodnym tonem.
Szymon uniósł brew.
– To może zaczekaj do przyszłego roku – odparł z przesadnym spokojem. – Chyba że wolisz skonsultować się z Robertem na pogotowiu. Może narysuje ci projekt gipsem na ścianie.
Julia zacisnęła usta.
– Bardzo zabawne. Ale ja nie mam czasu na twoje sarkazmy.
– A ja nie mam czasu na bycie architektem, ale jak widzisz, życie potrafi zaskakiwać.
Julia skrzyżowała ramiona.
– Robert mi obiecał, że się tym zajmie – przypomniała. Nie uwierzyła w informację o gipsie. Architekt nie wspomniał jej o tym w przesłanej wiadomości.
– I dotrzyma obietnicy. Ale dopiero jak przestanie faszerować się ketonalem i…
– Naprawdę jest na pogotowiu? – przerwała mu.
– Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie wypadek. Dzwoniłem do niego pół godziny temu. Mieli mu właśnie zakładać gips. Jak dostanie wypis, przyjedzie tutaj. Do tego czasu masz do wyboru mnie albo nikogo.
Znowu to robił. Ten luz, ta zuchwała nonszalancja, jakby cały świat był dla niego jedną wielką grą, a ona tylko kolejną przeszkodą do przeskoczenia.
– Skoro nie masz czasu na bycie architektem, to może lepiej oboje go nie traćmy? – rzuciła chłodno. – Potrzebuję kogoś, kto zna się na renowacji zabytków, a nie kogoś, kto ledwo wie, gdzie w tym biurze trzyma się ołówki.
Szymon uśmiechnął się krzywo.
– Nie uwierzysz, ale ołówki ogarniam. Klucze do szuflad to już inna sprawa.
– Czyli naprawdę jesteś tu na zastępstwie.
– Bingo. I to zupełnie za darmo, więc wiesz… mogłabyś chociaż udawać wdzięczność.
– Wdzięczność? – Julia parsknęła cicho. – Po tym, jak kiedyś traktowałeś ludzi?
Jego twarz stężała na ułamek sekundy, ale zaraz znów przybrał ten swój bezczelny wyraz.
– Nie przesadzaj. To nie tak, że podkładałem komuś nogę na schodach.
Julia spojrzała na niego, jakby oceniała, czy w ogóle warto się w to zagłębiać, po czym westchnęła ciężko.
– Dobra. Niech będzie. Ale nie licz na żadne podziękowania.
– Nawet na drobne „Ależ proszę, Szymonie, ratuj mój projekt”?
– Prędzej piekło zamarznie.
Szymon uśmiechnął się lekko.
– No, to zaczynamy od dobrej atmosfery. Miły początek. – Uśmiechnął się, choć uśmiech nie objął oczu, po czym podszedł do ekspresu i zaproponował: – Napijesz się kawy? Robert łeb mi urwie, jak zawalę jego zlecenia.
– Naprawdę?
– Wierz mi. Tylko wygląda na takiego łagodnego. – Pokręcił głową.
– Nie umiesz kłamać.
– W porządku – skapitulował. – Jest łagodny niczym baranek, ale nie chcę go zawieść. Zostań, proszę. – Spojrzał na nią błagalnie.
– Niech ci będzie – ustąpiła, zdejmując płaszcz, bo bardzo zależało jej na współpracy z tym biurem.
Przeszła do gabinetu i rozsiadła się wygodnie w fotelu przy wielkim dębowym biurku.
Szymon odetchnął z ulgą i podszedł do ekspresu, spoglądając na niego z miną człowieka, który widzi go po raz pierwszy w życiu.
– No dobra… kawa – wymamrotał do siebie, otwierając szafkę nad blatem. – Gdzie on, do czorta, trzyma kawę?
Julia uniosła brew, obserwując jego nieporadne ruchy.
– Może w pojemniku na kawę? – podsunęła z przekąsem, zerkając na metalową puszkę z wielkim napisem „Coffee”.
– Ha, ha, bardzo śmieszne – odparł, ale kiedy w końcu ją znalazł, stanął przed kolejnym problemem. Ekspres.
Spojrzał na przyciski, jakby próbował rozszyfrować zagadkę sprzed wieków.
– Chcesz czarną, latte, espresso czy jakąś inną wersję czarnej magii?
– A masz pojęcie, jak to obsłużyć?
Szymon wzruszył ramionami.
– Zwykle ktoś robił kawę za mnie – oznajmił z rozbrajającą szczerością.
Julia westchnęła i podeszła do niego.
– Pokaż – powiedziała, odsuwając go na bok, ale on się nie poruszył.
Był blisko. Zbyt blisko.
Sięgnęła do przycisków, a w tym samym momencie on też uniósł rękę, niezamierzenie muskając jej dłoń.
Zamarli.
Ciepło jego skóry przeszyło ją na wskroś, a przez sekundę w powietrzu zawisła ta dziwna, elektryzująca cisza. Julia poczuła, jak serce bije jej szybciej, a oddech grzęźnie w gardle.
Szymon też to poczuł. Widział, jak jej źrenice minimalnie się rozszerzyły, jak odruchowo oblizała usta. Ale zamiast się odsunąć, zrobił coś zupełnie odwrotnego – jego palce mimowolnie prześlizgnęły się po jej nadgarstku, ledwie zauważalnie.
– Wystarczy nacisnąć ten guzik – powiedziała cicho, jakby nagle zapomniała, jak normalnie oddychać.
– Ten? – zapytał, ale nie odsunął ręki.
– Mhm.
Chwila trwała sekundę za długo.
I wtedy drzwi otworzyły się z hukiem.
– Jak tam, radzicie sobie beze… – Robert urwał w pół zdania, patrząc na nich z niedowierzaniem.
Julia gwałtownie odsunęła dłoń i cofnęła się o krok.
– Robercie! – powiedziała może odrobinę za głośno.
Szymon tylko przewrócił oczami i sięgnął po filiżankę.
– Jak widzisz, nie wystraszyłem jej i nawet próbuję poczęstować kawą.
Robert spojrzał na niego podejrzliwie, ale ten udawał niewiniątko.
– Jak ręka? – zapytał jego siostrzeniec niby swobodnie, ale dało się wyczuć w głosie napięcie.
– Zwykłe złamanie. Muszę pochodzić przez jakiś czas w tym – wskazał na wystający spod płaszcza fragment gipsu – i się zrośnie. A co z tą kawą? Julia odchrząknęła i szybko nacisnęła przycisk, który powinna była nacisnąć już minutę temu.
– Właśnie się robi – odpowiedziała, unikając wzroku Szymona. – Musiałam mu trochę pomóc.
– Świetnie. Przepraszam za spóźnienie. Zaraz włączę komputer i przygotuję stosowne dokumenty.
– Nie szkodzi. Nie miałeś na nie wpływu. Jeśli potrzebujesz odpocząć, to przełożymy spotkanie.
– Nie. To nie pierwszy mój raz z gipsem. Przejrzałem dokładnie plany dworku i dołączone do papierów zdjęcia. Zaznaczyłem wstępne pomysły, ale dopiero po oględzinach powiem nieco więcej – zakomunikował tonem zawodowca, podchodząc do swojego biurka.
Julia wzięła swoją kawę i kołysząc biodrami, przeszła przez pokój, i zajęła ponownie miejsce naprzeciwko niego.
Robert, mimo że pochylał się nad papierami, omiótł wzrokiem jej sylwetkę, co nie uszło uwadze Szymona. Zacisnął usta, widząc to spojrzenie. Coś w sposobie, w jaki wuj patrzył na Julię, nie spodobało mu się ani trochę. Nie jestem zazdrosny. Oczywiście, że nie! – powiedział do siebie w myślach. Po prostu… czuł, że Julia lekko kokietuje Roberta celowo, tylko po to, by go zirytować.
A może sobie wmawiał?
Julia, nieświadoma jego myśli – albo doskonale świadoma i czerpiąca z tego satysfakcję – nachyliła się lekko nad biurkiem architekta i musnęła palcami brzeg jednej z kartek.
– Doceniam twoje zaangażowanie. Widać, że podchodzisz do tego z pełnym profesjonalizmem, ale i pasją.
Robert uniósł wzrok, zaskoczony ciepłym tonem jej głosu.
– Staram się – przyznał. – To miejsce ma ogromny potencjał. Jeśli dobrze pokierujemy renowacją, może odzyskać dawny blask i uzyskać naprawdę wysoką cenę, a to oznacza i dla mnie doskonały interes, bo przecież umówiliśmy się na premię w postaci procentu od sprzedaży. Nie wątpię, że oboje na tym zyskamy.
– Z takim specjalistą jak ty, na pewno tak będzie – powiedziała z uśmiechem.
Szymon prychnął, głośno mieszając łyżeczką w swojej filiżance.
– No tak, Robert zawsze był mistrzem od odnawiania starych miejsc – rzucił z pozorną beztroską. – Ciekawe, czy da się to samo zrobić z ludźmi.
Julia rzuciła mu krótkie spojrzenie, ale nie dała się sprowokować.
Robert też spojrzał na niego z zaciekawieniem.
– Znamy się ze studiów – powiedział Szymon, jakby to wyjaśniało wszystko.
– Może też masz jakąś wizję? – zapytała z przesadną uprzejmością.
– Moja wizja to nie przeszkadzać ekspertom – odparł po czym oparł się o szafkę i upił łyk kawy.
Robert uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
– Mam wrażenie, że ktoś tu się nudzi.
– Wręcz przeciwnie. – Szymon rzucił Julii znaczące spojrzenie. – Doskonale się bawię.
Julia odpowiedziała mu sztucznym słodkim uśmiechem, po czym wróciła do rozmowy z Robertem.
A on… przez chwilę patrzył na nią inaczej.
Jakby próbował coś sobie przypomnieć.
Coś, co umykało mu od dawna.
Nie myliła się. Robert rzeczywiście wpatrywał się w nią z uwagą, bo gdzieś na skraju podświadomości zamajaczył mu obraz z przeszłości. Wspomnienie, które tłamsił i wypychał ze swojej głowy, bo sprawiało mu zbyt wiele bólu, ale po latach nadal w nim tkwiło.
Światło wpadające przez okno oświetliło delikatnie profil młodej kobiety, a on dostrzegł w nim coś znajomego. Kształt ust? Ruchy dłoni? A może to spojrzenie, które widział kiedyś, dawno temu?
Przypomniała mu kogoś, kogo nie potrafił zapomnieć.
Annę.
Miłość sprzed lat.
1 Terry Pratchett, „Piramidy. Świat dysku”, Tom 7, Prószyński i S-ka 2009.
Redakcja i korekta
Agnieszka Luberadzka
Skład i łamanie wersji do druku
Łukasz Slotorsz
Projekt graficzny okładki
Anna Slotorsz
Zdjęcie wykorzystane na okładce
©AdobeStock
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025
© Copyright by Urszula Gajdowska, Warszawa 2025
Wydanie pierwsze
ISBN: 9788384300367
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
WYDAWCA
Agencja Wydawniczo-Reklamowa
Skarpa Warszawska Sp. z o.o.
ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2
00-036 Warszawa
tel. 22 416 15 81
www.skarpawarszawska.pl
@skarpawarszawska
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Okładka
Strona tytułowa
Prolog
1.
2.
3.
Przypisy
Strona redakcyjna
Spis treści