Siedem dni u Silbersteinów - Leroux Etienne - ebook + książka
NOWOŚĆ

Siedem dni u Silbersteinów ebook

Leroux Etienne

0,0

Opis

Wielka południowoafrykańska powieść, w której odnaleźć można pogłosy Thomasa Manna i atmosferę rodem z Lampedusy.

Afryka Południowa przełomu lat 50. i 60. w krzywym zwierciadle. Z pozoru wszystko jest tu jak w klasycznej plaasroman, powieści farmerskiej – mamy farmę i patriarchów, planowane małżeństwo i szereg modelowych motywów, jak uroczystości rodzinne, zmiany obyczajów czy związek człowieka z przyrodą. Leroux przedstawia ten świat na opak i z rozmachem. Farma okazuje się nowoczesnym przedsiębiorstwem winiarskim, kolonializm zastąpiony jest przez kapitalizm, a właścicielami starego majątku są żydowscy nuworysze. Na domiar wszystkiego narzeczeni (goj i niereligijna Żydówka) nie znają się, patriarchami okazują się maczystowski filister oraz bon vivant, w majątku każdego wieczoru bawią się zmieniający się jak w kalejdoskopie goście (bogacze, farmerzy, artyści), a nawet dochodzi do sabatu czarownic.

Majątek Welgevonden znajduje się w podobnej względnej izolacji jak sanatorium w Czarodziejskiej górze, każdy dzień ma swój rytm, prowadzi się tu filozoficzne debaty, zasiada do regularnych posiłków, a młody człowiek Henry van Eeden – tabula rasa pod względem społecznym, towarzyskim czy erotycznym – w ciągu symbolicznych siedmiu dni jest stwarzany na nowo.

Siedem dni u Silbersteinów (1962), najsłynniejszą powieść Etienne’a Leroux, południowoafrykańskiego pisarza tworzącego w języku afrikaans, uznaje się za tekst założycielski nowej tradycji krytycznego przepisywania klasycznej powieści farmerskiej, do której nawiązywać będą też późniejsi anglojęzyczni laureaci Nagrody Bookera J.M. Coetzee (1999) i Damon Galgut (2021).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 283

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Etienne Leroux

Siedem dni u Silbersteinów

Z języka afrikaans przełożył, przypisami i posłowiem opatrzył Jerzy Koch ArtRage Warszawa 2025

Nie istnieje taka farma jak Welgevonden.

Wszystkie postaci są fikcyjne.

Wydarzenia nieprawdopodobne.

Poświęcone Mariannie i Alexandrowi Podlashukom

Nie jesteśmy sami. Każdego dnia coraz bardziej uzmysławiamy sobie nasz wspólny udział w losie ludzkości. Samotność jest pragnieniem, bólem, gdy obserwujemy zafałszowany wizerunek indywiduum, którego po trochu ubywa, w miarę jak zdobywamy głębszy wgląd.

Rozdział pierwszy

Taniec bogaczy

I

Van Eedenowie czuli, że czas już najwyższy ożenić ich jedynaka z kimś, kto pod każdym względem odpowiadałby ich pozycji. Dzięki Bogu wychowano młodego człowieka na tyle światowo, iż wiedział, że miłość wchodzi w grę dopiero na ostatnim miejscu. Padło imię Salome, a po szczerej rozmowie zostało zaakceptowane. Zdecydowano się poprosić wuja najmłodszej latorośli van Eedenów, aby wziął na siebie przeprowadzenie niezbędnych czynności wstępnych i mając na względzie nieobliczalny charakter stosunków międzyludzkich, wsparł delikatną sprawę kontraktu społecznego. Wujem owym jest J.J. van Eeden, kawaler i wagabunda; imię młodego człowieka – Henry.

Właśnie w tej chwili znajdują się w drodze do Silbersteinów; spędzą tam około tygodnia. J.J. ma na sobie tweedowy garnitur z pasującymi dodatkami, jak fajka, tytoń, poszetka i apaszka. Wokół siebie roztacza woń świerkowych igieł. Henry prowadzi rileya[1] w sposób tak nonszalancki, że trudno odróżnić, ile w tym szczęścia, a ile rutyny. Za scenerię mają wszystko, co tylko może zaoferować krajobraz Bolandu[2]: winnice, góry, drzewa i urokliwe rzeczki. Szybko zbliżają się do majątku położonego w górnym krańcu doliny.

Bramę wjazdową tworzą dwa pokaźne, pomalowane na biało słupy, które po obu stronach drogi przechodzą w murek ogrodzenia, też biały, i niczym ramiona obejmują ziemskie posiadłości Silbersteinów, rozciągające się aż po horyzont. Nazwę majątku umieszczono na konstrukcji ze stali nierdzewnej, metalowe litery, styl gotycki, szyld: Welgevonden[3]. Drogę wiodącą do rezydencji wyasfaltowano i z rozmysłem poprowadzono krętą linią pomiędzy patrycjuszowskimi budynkami mieszkalnymi w stylu kapsztadzko-holenderskim z jednej strony a stajniami w tym samym stylu architektonicznym z drugiej[4]. Drzwi są najprawdopodobniej ze stinkhout[5], dachy naprawiono i na nowo pokryto trzciną, elewacje zakończone są schodkowo i zaokrąglone ku górze, wśród ornamentów dominują motywy winogron, dzieciątka Erosa oraz rogi obfitości. Fronton budynku głównego to istny poemat zawijasów, łuków i białego wapna. Są tu fascynujące zakamarki i korytarzyki prowadzące donikąd, drabinki ze starego drewna skierowane ku facjatkom, są potężne betonowe bloki pergoli z poprzecznymi belkami dla winorośli i solidne drewniane drzwi z masywnymi, mosiężnymi gałkami i ozdobnymi kołatkami. Dalej widać wysokie palmy, cyprysy, dęby, nieśpliki, brzoskwinie, buki, drzewa gumowe i orzechy. Są tu pnącza bugenwilli, wodospady fioletu i czerwieni nad murkami, które raptownie się pojawiają i gwałtownie urywają na latarniach z kutego żelaza. Jeszcze dalej znajdują się niedostępne ścieżki poprowadzone kręto pod zasłonami zieleni, kort tenisowy z płożącym się bluszczem, walcem w kącie, podniszczoną siatką i zatartymi liniami, wreszcie całkowicie zarośnięta pagoda, małe, artystyczne fontanny o nieregularnych kształtach ze skrzatami i wręcz maniackie murki. Riley zajeżdża z szykiem, J.J. i Henry wysiadają. W pierwszej chwili czują się niepewnie, jak zazwyczaj, ilekroć nagle wkracza się na czyjąś posiadłość – moment zebrania myśli, zwątpienia… Co ja tutaj robię? Dokąd skierować swe kroki?

W promieniach popołudniowego słońca rozbłyskuje u drzwi zdobna płyta zamka z motywem liścia.

– Zupełnie jak macica – odzywa się J.J.

Unosi ciężką kołatkę w kształcie smoka i stuka z energiczną stanowczością, bez przesadnego hałasu, lecz i bez fałszywej skromności – dokładnie tak, jak przystało na mężczyznę z pozycją, który od dziecka nawykł do szarmanckiej melodii samozapowiedzi.

Najpierw uchyla się górna połowa drzwi i ukazuje się w niej kolorowa dziewczyna w usztywnionym czepku i wykrochmalonym białym kołnierzyku, przez co jej wąska orientalna twarzyczka zdaje się jeszcze drobniejsza[6]; z rozbawieniem spogląda na obu mężczyzn, którzy oślepieni promieniami zachodzącego słońca trwają w dość urzędowej pozie. Potem otwarta zostaje dolna część drzwi i wchodzą do korytarza oświetlonego barokową rozetą nad wejściem; zanim skręcą zaraz na prawo do salonu, w ślad za dziewczyną, która w półobrocie przesuwa się przed nimi w lansadach, ich skrywaną uwagę ściąga na siebie szczególny wystrój domu. Korytarz na całej długości pokryty jest białymi i niebieskimi kaflami, aż do uchylnego okna, przez którego szykowne fioletowe szybki wpada światło. Cztery perskie dywany, drobno utkane jedwabną nicią, silnie ukwiecone, naprzemiennie pokrywają posadzkę czworokątem, prostokątem, czworokątem, prostokątem. Na ścianie po prawej stronie szafa kapsztadzka z podokarpu[7], zwieńczona pękiem piór rzeźbionych w drewnie; na lewo wypukło-wklęsły kredens; nieopodal na stoliku obrazek Epsteina[8], a po bokach krzesła, których siedziska i oparcia z kwakierską prostotą spleciono z rzemyków.

W chwili, gdy obaj wchodzą do salonu, rozmowy się urywają – oto moment doniosłej ciszy, kiedy czyni się trafne spostrzeżenia i stara odnaleźć wyimaginowaną równowagę między arogancką obojętnością a uniżonym szacunkiem. W kącie na krześle, z dłońmi złożonymi na podołku, siedzi najbrzydsza kobieta, jaką Henry kiedykolwiek widział. Kwadratowa broda, ozdobiona czarną myszką, z której sterczy kilka poskręcanych włosków, mierzy w jego kierunku, a para oczek hebanowego koloru sonduje go i nie przestanie tak śledzić do końca wieczoru. Obok niej stoi szczupła kobieta w czarnej wieczorowej sukni, upiększonej srebrnymi cekinami, biała, łabędzia szyja, dekolt głęboki, ukazujący połowę biustu; jej oczy rozbłyskują wielką uciechą, gdy wyciągnąwszy dłonie, zbliża się do J.J. i drapuje się wokół jego ręki.

– J.J. – odzywa się – nareszcie. Jesteście zmęczeni? Napijecie się czegoś?

Z pobliskiego stolika bierze kieliszek wypełniony lekkim białym winem i podaje mu.

– Zaraz wskażą wam wasze pokoje. Najpierw jednak napijcie się. Wolisz białe czy czerwone? Mnie już chyba starczy, ale cóż innego pozostało robić o tej wieczorowej porze, kiedy słońce zachodzi, a człowieka zaczyna ogarniać nuda… Czy to nie Henry?

Henry zostaje przedstawiony Mrs Silberstein. Księżna z Alicji w Krainie Czarów burczy coś ze swojego krzesła, kiedy przedstawiają go starszej mev. Silberstein[9]; chwyta go oburącz, przyciąga ku sobie i natychmiast puszcza.

– Jesteś drobny i mizerny. Myślałam, że jesteś wyższy. Mały, rachityczny goj.

– Mamusiu! Mamusiu! – odzywa się szczupła Mrs Silberstein, wciąż przyklejona do J.J.

– Jock… Henry…

I Jock postępuje do przodu, sześć stóp koma cztery[10], wytworny w wizytowym garniturze, na twarzy rumieniec, dłonie szerokie, a mimo to ściskające Henry’ego z subtelnością pianisty.

– Juffrou Silberstein, juffrou Silberstein[11].

W rogu dwie myszate dziewczyny kiwają się na krzesłach w tę i we w tę, otoczone butelkami, podochocone lekkim winem, które pociągają z kieliszków niczym wodę.

– No tak – konkluduje Jock. – Teraz znasz już cały ménage Silbersteinów[12].

– Z wyjątkiem Salome – rzuca jedna z dziewcząt, po czym obie, rozsadzane nadmierną wesołością, zaczynają się na krzesłach skręcać ze śmiechu.

– To prawda – stwierdza Jock i otacza ramieniem Henry’ego, który czuje się jak dziecko tulone przez ojca. – Chodź, usiądź przy mnie. – Wygląda przez okno. – To twój samochód? No, wcale, wcale. – Szturcha Henry’ego w bok i nagle milknie.

W poświacie kandelabru w stylu Martinusa Smitha[13] J.J. i szczupła Mrs Silberstein delektują się winem i swoim towarzystwem, tymczasem pozostali, księżna o wzroku szpicla i dwie myszate dziewczyny we wdzięcznych pozach, śledzą każdy gest i krok Henry’ego.

– To wspaniały dom – odzywa się Henry.

– Kupiony piętnaście lat temu od pierwszych właścicieli – dodaje Jock. – Na samo doprowadzenie tego miejsca do porządku trzeba było wydać sto tysięcy randów[14]. Lubisz wino?

Unosi jedną z butelek; jest trójkątna z umieszczoną na trójkątnej etykiecie nazwą Welgevonden Riesling.

– Teraz wina z Welgevonden znów zajmują należne im miejsce. Ten sam riesling w zwykłych butelkach sprzedawaliśmy po czterdzieści centów i nie było popytu. Teraz… – odstawia butelkę – trójkątna sprzedaje się po sto pięćdziesiąt centów jak ciepłe bułeczki. Podejście psychologiczne. Reklama za reklamą i sztuczki z promocją, no a wtedy takie miejsce jak Welgevonden może zdobyć należne uznanie. – Z aprobatą spogląda na Henry’ego. – Cieszę się, że interesują cię stare kapsztadzko-holenderskie domy. Tylu młodych ludzi uważa, że pozbawione są komfortu. My staramy się prowadzić taki styl życia, jak za czasów dawnej Kolonii Przylądkowej. Styl liberalny, kulturalny i ekscytujący. Każdego wieczoru podejmujemy gości, sam zobaczysz dziś wieczorem. I tak przez cały tydzień. To miejsce żyje. Wszystko, wszystko żyje. – Dłońmi wykonuje nieokreślony gest. – Wszystko żyje i tak długo, jak długo tętni tu życie, Welgevonden żyje. Tu nic nigdy nie może znajdować się w zastoju; zawsze musi się coś dziać. Posłuchaj! Słyszysz?

Henry dosłuchuje się dudnienia maszyny w oddali.

– To duży silnik Diesla dostarczający elektryczność. Prąd mamy z miasta, ale uzupełniamy go własnym generatorem. W Welgevonden zawsze coś musi pracować. Tak bije serce Welgevonden. Kiedy ta maszyna się zatrzyma, włączy się druga; wypompuje z basenu wodę, przefiltruje ją i znów naleje. Kiedy pompa stanie, zaczną pracować wentylatory u sufitu, żeby wymusić obieg powietrza. Kiedy one się wyłączą, zostanie uruchomiona rozlewnia butelek w piwnicach, tak wszystko funkcjonuje. – Wyraźnie rozpiera go duma. – Jutro musisz się ze mną przejść po majątku. Ciągniki warczą, browar huczy, ciężarówki dudnią, bańki na mleko stukają, woda szemrze, ptaszki ćwierkają, robotnicy Welgevonden śpiewają… Zaczekaj, posłuchaj!

Z ogrodu dochodzi śmiertelny krzyk pawia. Jock opróżnia kieliszek i ciężko odstawia na stół. Potem milknie posępny, jego plecy się garbią, brodę wspiera na dłoni, łokieć na kolanie.

– Goj – odzywa się księżna.

– Oh, shut up, mother – mówi Jock.

Dwie myszate panny Silberstein robią się coraz bardziej pijane i muzykalnie chichocą. J.J. i szczupła Mrs Silberstein spoglądają na siebie, wzajemnie taksując się wzrokiem. Henry popija wino i popijając, rozgląda się po salonie.

Ma dwadzieścia siedem lat i już pochwycił go szablon, nad którym nie panuje i panować nie pragnie. Wierzy we wszystko z wyjątkiem miłości: w wartość religii, piękno, we wpływ przyrody na człowieka, w państwo, liberalne sumienie, przyszłość ludzkości, nieprzemijalność symboli, we wzorowy ład, w życzliwość, dobroczynność, bezpieczeństwo i człowieka jako koronę bożego stworzenia. Nadszedł czas, że trzeba mu się ożenić, mieć dzieci i przedłużać siebie samego. Brak miłości został zastąpiony wszechogarniającą litością; miłość jest samolubna. Henry van Eeden jest bezbłędnym małym robotem, z rozmysłem stworzonym w akcie seksualnym i gruntownie wyuczonym. Zostanie sparowany z Salome, a wszystko, co o niej wie, to to, co J.J. o niej powiedział: że ma ciemne oczy.

Ktoś stuka go w ramię. To Jock.

– Sarie wskaże ci twój pokój.

Podąża korytarzem za służącą aż do pokoju, w którym dokładnie pośrodku stoi miedziane łóżko z narzuconą kapą, a na jego ubrania czeka unikatowa szafa w kapsztadzko-flamandzkim wydaniu[15]. Służąca otwiera okiennicę, pociągając za łańcuszek uruchamiający rygiel à la Provence[16]. Uchyla okno; gęstwina w ogrodzie zasłania widok. Przystaje w drzwiach, kołysze się, czekając, a kiedy on się nie odzywa, cichutko zamyka za sobą drzwi i drepcze w kierunku starej kapsztadzko-holenderskiej kuchni.

– Miły, młody człowiek – odzywa się Jock.

– Dobrze wychowany – dodaje szczupła Mrs Silberstein.

– Elegancki i szczupły – mówią dwie myszate panny Silberstein.

– Niski – odzywa się księżna. – Impotent.

– Siedem dni – mówi J.J. – Powinno wystarczyć.

Trącają się kieliszkami.

– Zaraz będą tu goście – mówi szczupła Mrs Silberstein. – Mamy akurat tyle czasu, żeby się przebrać.

Spogląda przeciągle na J.J.

Salon pustoszeje, ale zaludnia się ponownie, gdy tabun służących w sztywno zaprasowanych błękitnych spódnicach i wykrochmalonych kołnierzykach, drobne twarzyczki, bezzębne usteczka, zaczyna porządkować pomieszczenie, froterować, zamiatać, a następnie zastawiać najróżnorodniejszymi potrawami: oliwkami, owocami, brzęczącymi pucharkami, kurczakami, indykami, rybnymi roladami, szparagami, śledziami i kawiorem.

W swoim pokoju Henry przebiera się w wizytowy garnitur i zapala papierosa. Z dworu dochodzi huczący odgłos Diesla od generatora elektryczności. Siedzi sztywno wyprostowany w krześle ze stinkhout, bez cienia emocji przyglądając się pszczole, która usiłuje wydostać się przez szybę.

[1]Riley – prestiżowa marka angielskiego samochodu, którego limuzyny konkurowały swego czasu z Jaguarem. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

[2]Boland (afr.) – „górny kraj”, malownicza kraina w zachodniej części Prowincji Przylądkowej położona na północny wschód od Kapsztadu, słynąca z uprawy winorośli.

[3]Welgevonden (z niderl.) – „dobrze znalezione, odkryte”, podobnie znaczące nazwy nadawali Holendrzy miejscowościom i majątkom w koloniach w Afryce Południowej, Indonezji czy na Antylach.

[4]styl kapsztadzko-holenderski – styl architektoniczny rozpowszechniony w Prowincji Przylądkowej, najwcześniej skolonizowanej przez Holendrów części Afryki Południowej, rozwinięty w XVIII i XIX wieku i charakterystyczny zarówno dla wiejskich gospodarstw, jak też rezydencji regionu winiarskiego, z typowymi zdobnymi elewacjami.

[5]stinkhout (afr.) – dosł. śmierdzące drzewo – rodzaj twardego, cenionego w meblarstwie drewna, uzyskiwanego m.in. z południowoafrykańskiego drzewa Ocotea bullata, osiągającego wysokość 27 metrów.

[6]kolorowa dziewczyna […] orientalna twarzyczka – chodzi o osobę rasy mieszanej; społeczność Kolorowych/Koloredów powstała głównie ze zmieszania Khoi-khoi (oryginalna i prawidłowa nazwa plemion zwanych u nas dawniej „hotentockimi”) oraz niewolników pochodzących głównie z Indii, a częściowo z Indonezji i Madagaskaru, z białymi mieszkańcami Przylądka.

[7]podokarp – też: zastrzalin szerokolistny, południowoafrykańskie drzewo z endemicznego rodzaju Podocarpus (Podocarpus latifolius), drewno jest cenione w meblarstwie; zwane w afrikaans drewnem żółtym geelhout.

[8]Epstein – sir Jacob Epstein (1880–1959) – angielski rzeźbiarz, malarz i grafik polsko-rosyjskiego pochodzenia, reprezentujący odmianę ekspresjonizmu wzbogaconego o inspirację sztuką prekolumbijską i egipską; autor rzeźb o tematyce religijnej lub literackiej, przedstawiających postaci w nerwowym napięciu, m.in. monumentalnego nagrobka Oskara Wilde’a (1912) na paryskim Père-Lachaise oraz św. Michała walczącego z diabłem (1958) w katedrze w Coventry.

[9]mev. – skrót od mevrou (afr.) – pani.

[10]stopa – ok. 30 centymetrów, a zatem o wzroście 192 centymetrów.

[11]juffrou (afr.) – panna.

[12]ménage (fr.) – gospodarstwo domowe; rodzina.

[13]kandelabr w stylu Martinusa Smitha – Martinus Laurens Smith (1722–1806) był duńskim kowalem, który w 1780 roku podarował luterańskiemu kościołowi w Kapsztadzie trzy sześcioramienne miedziane kandelabry; podobne zamawiał w Holandii lub Niemczech, każąc dużymi literami grawerować swoje nazwisko na kuli świecznika.

[14]sto tysięcy randów – południowoafrykański rand (ZAR), składający się ze stu centów, jest jednostką monetarną Afryki Południowej, wprowadzoną w 1961 roku, trzy miesiące przed ogłoszeniem państwa Republiką Południowej Afryki.

[15]szafa w kapsztadzko-flamandzkim wydaniu – tj. zakończona stosunkowo prostym łukiem, podobnie jak fronton domu w stylu kapsztadzko-holenderskim.

[16]rygiel à la Provence – zamknięcie okiennic od wewnątrz, charakterystyczne dla „La Provence”, majątku francuskich hugenotów w pobliżu Kapsztadu.

II

Delikatne pukanie do drzwi, znak, że goście już się zebrali; Henry odnajduje drogę do odmienionego salonu, który skąpany w jaskrawym świetle mieści rozedrgane ludzkie mrowie. Pojawia się w drzwiach i wszyscy milkną. Kierują wzrok na młodego człowieka o anielskiej twarzy, w czarnym wizytowym garniturze, z papierosem w lewej dłoni, prawa swobodnie spuszczona wzdłuż boku. Zebrani są w codziennych ubraniach: szczupła Mrs Silberstein w kostiumie z angielskiego tweedu, w damskich czółenkach na płaskim obcasie, księżna w chustce na głowie i szalu na ramionach. Jock w marynarce do konnej jazdy, J.J. bez marynarki, w koszuli z jedwabną apaszką, pozostali goście rozluźnieni w noszonej na co dzień garderobie. Po chwili wszyscy wracają do przerwanych rozmów.

Księżna czepia się ramienia Henry’ego.

– Sefer nashim, Hilkot issure biah ve-behemah[17].

Znacząco spogląda na niego, po czym znika w tłumie.

Zewsząd dociera do Henry’ego co rusz imię Salome, ale za każdym razem kiedy podnosi wzrok, dostrzega tylko grupkę dziewcząt, wszystkie o ciemnych oczach.

Dołącza do grona mężczyzn, którzy pilotują go do barku w rogu, gdzie wszyscy przyswajają po pokaźnym kieliszku brandy (Welgevonden Special). Ktoś omyłkowo użył Indian Tonic zamiast sody. Ale wszyscy przypisują ów smak określonym właściwościom brandy z tutejszego majątku – pobudzający, gorzko-słodki, o takim jakimś posmaku. Wąchają kieliszki w kształcie kul.

Henry zostaje przedstawiony dr. Johnsowi z Bishopscourt, sędziemu O’Harze z Bishopscourt, sir Henry’emu Mandrake’owi z Bishopscourt[18]. Rozmawiają o nartach wodnych, tuńczykach, krykiecie i Margaret Armstrong-Jones[19]. Podchodzą do nich kobiety i są obejmowane. Ktoś serwuje oliwki i szparagi, ktoś inny frykadelki, jeszcze inny kurczaki i indyki. Henry tańczy z włoską contessą[20] (sześć lat w tym kraju), która z zażenowaniem wyznaje mu, że ma sześcioro dzieci.

– To wspaniale – mówi Henry.

Ona na to:

– Czuję się jak królica.

– Bloody shmok[21] – szepce mu do ucha księżna, łaskocząc w policzek swoją myszką.

Popychają go do rozmowy o sztuce: o Tretchikoffie i innych. Ktoś objaśnia mu symbolikę orchidei na schodach, świeżej kropli wody, zniszczonych dekoracji i niedopałków papierosów. Przyjemność jest jeszcze krótsza niż życie zerwanego kwiatu, trwanie kropli wody[22]. Podpita blondynka na powrót zaciąga Henry’ego do tańca, droczy się z nim, kołysząc biodrami, rozsmarowuje mu na kołnierzyku róż, sama przysposabia się (na nim) dla kogoś innego, wypytuje o Salome i znika w ramionach sumiastego wąsa z jego konwersacją pełną ryb, sportu i seksu.

– Nebelah[23] – syczy księżna i niknie w ciżbie.

Jedna z myszatych panien Silberstein kiwa na niego, żeby przysiadł się do niej.

– Salome – zaczyna – lubi kwiaty i veld[24]. Wcześnie rano, kiedy trawa pokryta jest jeszcze rosą, udaje się na przechadzkę w zwiewnej sukience niczym nimfa nad ruczajem. Kocha zwierzęta i śpiewa jak słowik. Jest delikatna i nieśmiała jak dzikie zwierzątko. Jeśli powiedzieć coś do niej głośniej, natychmiast ucieknie porannym wietrzykiem.

Druga myszata panna Silberstein podchodzi na swój urokliwy sposób i szepce mu do drugiego ucha.

– Salome jest delikatna i cudowna. Obchodź się z nią subtelnie, z miłością dokonuj inicjacji…

Nagle cichnie, przykłada dłoń do ust.

– Z wyczuciem dokonuj jej inicjacji w krainę…

Parskają gwałtownym chichotem i chichocząc, przepoczwarzają się w myszaty kokon.

Henry ma taki nawyk, że pociąga się za uszy. Ale robi tak tylko wtedy, gdy jest pogrążony w myślach, tak jak w tym momencie; najpierw ciągnie się za jedno, potem za drugie ucho. W tej akurat chwili uzmysławia sobie własną śmierć – nie jako ostateczność, raczej jako niejasną perspektywę. Nie budzi to w nim strachu; po prostu zaczyna się zastanawiać, jakie to może być uczucie, że go już nie ma. I chociaż stara się ze wszystkich sił, sam też jest tam zawsze obecny: widzi swoje zwłoki, swój grób, swoją zdumioną rodzinę i zaczyna pojmować sens upływającego czasu. Próbuje sobie wyobrazić, czym jest pójście do nieba. Pełen łaski stan perfekcyjnej harmonii. Potem zastanawia się nad tym, że człowiek może się czuć bardzo oszukany, kiedy w tej ekstremalnej sytuacji zamyka oczy, czeka, a tu nic się nie dzieje. Oba wyobrażenia są zagmatwane i w tym momencie to zbyt wiele dla niego, powraca zatem do życia, które wokół niego robi się coraz hałaśliwsze.

– Dlaczego stronisz od towarzystwa? – pyta Jock, dosiadając się do niego, barczysty w swojej marynarce z najlepszego szkockiego tweedu. – Dlaczego nie pijesz? – Podaje mu kieliszek brandy. – Znasz tych ludzi? – Wskazuje na mężczyznę, który oczarowanym słuchaczom w zajmujący sposób głosi niedorzeczności. – Sędzia O’Hara to mój wielki przyjaciel. Jest doskonałym prawnikiem, ale, niestety, filister. Tacy są moi przyjaciele, wszyscy, dobrzy w swoim fachu, a przy tym bogaci. Sądzisz, że to wstyd być bogatym? Wątpisz w ich prawość? Czy bogaci nie są uczciwi? Życie nie jest takie proste. Wydaje mi się, że powinieneś się oduczyć niektórych utartych pojęć.

Staje się nieco zaczepny.

– Wiesz co, powiedz mi, czy porządna rodzina liczy się bardziej od bogactwa? Co masz na myśli, gdy mówisz o porządnej rodzinie? Ludzi, którzy przez pokolenia robili coś dla społeczeństwa? Ludzi, którzy w swoim kręgu zazdrośnie strzegą pewnych towarzyskich kodów i gustów?

Robi się nieco mniej napastliwy.

– Uważasz, że jesteśmy wulgarni? Ja jestem bogaty i jestem tak samo dumny ze zdobycia bogactwa jak ty ze swojego drzewa genealogicznego. Lekcja numer jeden. Musisz się oswoić z bogactwem i bogaczami.

– Myślałem o śmierci – odzywa się Henry. – Nie mam nic przeciw panu ani pańskim gościom.

Nagle zaczyna odczuwać panujący upał i pragnie zrzucić garnitur.

Obaj przemieszczają się teraz pośród miażdżących ich tweedowych postaci.

– W tym wizytowym garniturze wydajesz się nie pasować do tego miejsca – stwierdza Jock – chociaż to cię jednocześnie wyróżnia, stajesz się bardziej intrygujący. Podejrzewam, że jesteś indywidualistą.

– Nie – odpowiada Henry. – Po prostu się pomyliłem.

– Z kim i o czym chciałbyś porozmawiać? – pyta Jock. – O liniach krwi, kastracji, czystości i nieczystości, krzywdzie, rozwodach, ceremoniach, pierworodnych, dziedziczeniu, mariażach pomiędzy grupami należącymi do różnych plemion, trądzie, małżeństwie, mordzie, jedzeniu, ubogich, prostytucji, zapuszczaniu brody, niewolniczej pracy, kradzieży, członkach rad nadzorczych, religii…? Wystarczy, byś wymienił temat, a ja zaraz wyciągnę stąd kogoś, kto udzieli ci niezbędnych informacji podług swojej najlepszej wiedzy, co nie będzie jednak takie proste, biorąc pod uwagę fakt, iż obecnych jest tu tak wiele osób, które odniosły sukces w najróżniejszych profesjach. I zapamiętaj, bo zachodzi tu ścisły związek, otrzymały jednocześnie materialne wynagrodzenie za swoje talenty. A może wolisz biednego eksperta? Skoro tak, może znajdę ci kogoś, ale później, w ciągu tygodnia.

Ktoś odciąga Jocka za ramię.

– Miło się gawędziło. Musimy jeszcze pogadać. – I osieroca Henry’ego pośrodku parkietu, gdzie pijana, choć aromatycznie pachnąca kobieta w zaawansowanym wieku zaczyna młodego człowieka namiętnie tulić.

Zjawia się Jock i szepce jej coś na ucho. Ona zwraca się do Henry’ego, bierze go pod rękę i prowadzi do okna wychodzącego na oświetlony ogród.

– Żyjemy w ziemi żywych[25], nie powinniśmy cały boży dzień myśleć o śmierci – mówi. – Życie jest tak zajmujące. Weźmy na ten przykład mojego męża, tam w rogu, po drugiej stronie, tego z siwą brodą, sir Henry’ego Mandrake’a. Sir Henry i ja zjeździliśmy cały świat: Hongkong, Hawaje, Grecja, Majorka, Wenecja i Capri. Widzieliśmy wszystkie najwspanialsze dzieła sztuki; sir Henry jest zapalonym kolekcjonerem, aczkolwiek nie poważa najnowszej abstrakcji. Życie sir Henry’ego było wypełnione, a teraz dokucza mu serce. Dr Johns jest naszym lekarzem domowym i w zaufaniu zakomunikował mi, że sir Henry musi na siebie uważać. Śmierć kołacze, ale czy sądzisz, że sir Henry zaszyłby się tak w kącie i dumałby o śmierci jak ktoś, kogo oboje znamy? Przypatrz mu się.

Sir Henry obejmuje szczupłe dziewczę. Oczy dziewczęcia są ciemne, skóra alabastrowa; wygląda jak madonna. (Czy to Salome?) Twarz sir Henry’ego staje się pąsowa; żyły na skroniach fioletowe i nabrzmiałe; łapie oddech, wzrok dziki, ruchy drewniane.

– Żyć i jeszcze raz żyć, oto dewiza sir Henry’ego. Gdzież jest, o śmierci, twój oścień?[26]

Uroczyście spogląda na młodego człowieka. Układ jej kości jest imponujący; werniks piękności na twarzy został biegłą dłonią wymodelowany na wspaniałą maskę, która teraz znajduje się w stanie powolnego rozkładu, w miarę jak spływają po niej łzy: najpierw błękit spod oczu, następnie róż z policzków, wreszcie łuszczący się wszędzie puder.

– Och, smutki młodości! – chwyta go za ramię. – Żyj! Żyj! Tańcz i wesel się: cały świat stoi otworem. Życie, życie, życie! – Chowa twarz na jego piersi, a jej fryzura Junony stopniowo się rozsypuje i grzebyczki, szpilki oraz spinki, jedne po drugich, spadają na podłogę z odgłosem kapiącej wody.

Henry otacza ją ramieniem, a jego wzrok napotyka promieniejącą twarz szczupłej Mrs Silberstein, J.J. i Jocka, którzy rozweseleni machają do niego z aprobatą, stojąc po przeciwległej stronie salonu, obok kominka z drewnianym ekranem z podokarpu.

Chwilę później, kiedy znów znajduje się sam pośrodku salonu, z kieliszkiem brandy wciśniętym mu przez przechodzącego gościa, ktoś ściąga jego uwagę. To sędzia O’Hara z dr. Johnsem.

– Jock powiedział mi, że bardzo cię interesuje trąd – mówi dr Johns. – Czy to nie jest nieco chorobliwe?

– A także cudzołóstwo, morderstwa, nieczystość, prostytucja i kradzieże – dorzuca sędzia O’Hara. – Muszę wyznać, iż to niezwykłe zainteresowania jak na człowieka w twoim wieku.

– Co się tyczy trądu – podejmuje dr Johns – nie będę cię zanudzać aspektami medycznymi; dość niewielkie jest bowiem prawdopodobieństwo, byś w tej części Afryki kiedykolwiek mógł się zarazić trądem lub w ogóle z nim zetknąć. Najwidoczniej interesuje cię w tym wszystkim aspekt psychologiczno-moralny.

Odchrząkuje, zaciąga się i popija nieco, by zacząć na nowo.

– Jak niedwuznacznie stwierdza Mojżesz Majmonides, dawni filozofowie traktowali trąd jako karę za obmowę[27]. Choroba zaczyna się od ścian domu. Jeśli sprawca zaprzestaje oszczerstw, wówczas cel został osiągnięty. Jeśli trwa przy oszczerstwie, choroba przenosi się na jego łóżko i meble; jeśli i to go nie odstrasza, atakuje jego ubranie i ciało. Wziąwszy pod uwagę zaraźliwość trądu, wszyscy stronią od delikwenta i w ten oto sposób cel zostaje osiągnięty: oszczerca unieszkodliwiony. Myślę, że w tym ujęciu kryje się głęboka filozofia.

– Niezmiernie zajmujące – odzywa się sędzia O’Hara.

Rozglądają się po ścianach salonu, po nieczystych stojących w grupkach, po ich mielących ustach, które sprowadzają chorobę ze ścian na meble. Dotykają własnych ubrań i nagle wydaje się, jakby całe pomieszczenie wypełnione było trędowatymi.

– Cały świat – dodaje sędzia O’Hara – cały świat porażony jest nieczystością.

– Puryfikację wywołują drewno cedrowe, hyzop, karmazynowe nitki i para ptaków. Przyczyna tego, podawana w mądrościach midraszu, jest wątpliwa i trudna do przyjęcia[28].

Dr Johns i sędzia O’Hara zapominają o Henrym i rozprawiając dalej na ten sam temat, podążają w stronę barku.

[17]sefer nashim, Hilkot issure biah ve-kaleë behemah (hebr.) – zdanie gramatycznie niepoprawne i stąd trudne do zinterpretowania; sefer nashim – księga kobiet (trzecia księga Miszny, tj. pierwszej części Talmudu, obejmującej zbiór podań Izraelitów, zebranych przez rabina Judę), Hilkot issure biah ve-kaleë behemah – sposób zachowywania się jak u (domowego) zwierzęcia (np. wołu, osła).

[18]Bishopscourt – bogata dzielnica Kapsztadu, położona na stokach Góry Stołowej; nazwa pochodzi od założonej tam w 1849 roku rezydencji anglikańskiego biskupa Kapsztadu „Bishop’s Court”.

[19]Margaret Armstrong-Jones – siostra królowej Elżbiety II, Margaret Rose (1930–2002), wyszła w 1960 roku za mąż za fotografa Anthony’ego Armstronga-Jonesa (rozwód nastąpił w 1978 roku).

[20]contessa (wł.) – włoska hrabina.

[21]bloody shmok (ang.) – cholerny kutas; z jidisz shmok – penis; głupek.

[22]Tretchikoff – Vladimir Tretchikoff (1913–2006) – malarz południowoafrykański rosyjskiego pochodzenia, zwany „królem kiczu”, w latach 50. i 60. wystawy jego kontrowersyjnego malarstwa w USA, Kanadzie i Europie Zachodniej cieszyły się olbrzymim powodzeniem, a obrazy, szczególnie w środowiskach nowobogackich, osiągały zawrotne ceny; tu opis konkretnego obrazu Lost Orchid (zwanego też Orchid on Stairs) z 1948 roku (por. https://tretchikoff.co.za/products/lost-orchid-tretchikoff-print).

[23]nebelah (hebr.) – biedak.

[24]veld (afr.) – południowoafrykański step, ale też pole, otwarta przestrzeń.

[25]ziemia żywych – sformułowanie biblijne (por. m.in. Hi 28:13, Ps 27:13, Iz 38:11).

[26]oścień śmierci – cytat z Pierwszego Listu do Koryntian (1 Kor 15:55).

[27]Mojżesz Majmonides (1135–1204) – urodzony w Hiszpanii lekarz, teolog i najwybitniejszy średniowieczny filozof żydowski; podbudowując Talmud i Biblię elementami filozofii Arystotelesa, usiłował racjonalistycznie uzasadnić zasady judaizmu.

[28]puryfikacja – oczyszczenie; podany sposób jest cytatem z Księgi Kapłańskiej (14: 3-4), której rozdziały trzynasty i czternasty w całości poświęcone są trądowi i innym chorobom skóry (niektórzy z dawnych filozofów faktycznie traktowali trąd jako karę za obmowę); hyzop – według komentatorów żydowskich ten biblijny termin odnoszono do kilku rosnących na lub przy murach ziół, ze względu na wyraźny zapach i właściwości oczyszczające używanych do sakralnych obrzędów; mądrości midraszu – wieloznaczny termin odnoszący się do wyjaśnień zawartych w hebrajskich księgach, powstałych pomiędzy II a X wiekiem n.e.; też: alegoryczny sposób objaśniania ksiąg kabalistycznych.

III

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Sewe dae by die Silbersteins

Redaktor inicjujący: Krzysztof Cieślik

Redaktor prowadzący: Michał Michalski

Koordynacja produkcji: Szczepan Kulpa

Opieka promocyjna: Ewelina Lebida

Projekt okładki: Łukasz Piskorek

Projekt makiety: Mimi Wasilewska

Redakcja: Marek Szpanowski

Korekta: Michał Trusewicz, Anna Smutkiewicz

Copyright © 1964 Etienne Leroux

Originally published by Human & Rousseau, an imprint of

NB Publishers, Cape Town, South Africa in 1964

© Copyright for the Polish edition by ArtRage, 2025

© Copyright for the Polish translation by Jerzy Koch, 2025

© Copyright for the Polish afterword by Jerzy Koch, 2025

The publication has been made possible with the financial support from the PEN Afrikaans Translation Fund.

Seria Cymelia Wydanie pierwsze, Warszawa 2025

ISBN 978-83-68191-82-0

Wydawnictwo ArtRage

wydawnictwo.artrage.pl

Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek