39,99 zł
Siedem dni, które zmienią wszystko.
Sycylijskie słońce, błękitne morze i pozornie beztroskie wakacje w nadmorskim hotelu. Jednak każdy z gości przybywa z bagażem – nie tylko wypełnionym letnimi strojami.
Roma przyjeżdża z ukochanym mężczyzną, nieświadoma, że za kilka dni odkryje prawdę, która zburzy wszystko, w co dotąd wierzyła. Chiara, każdego ranka, tuż przed świtem, ucieka na pustą plażę, by w samotności zmierzyć się z myślami o śmierci. Stanisław wie, że niektórych rzeczy nie da się już naprawić. Lena po raz pierwszy w życiu czuje, że może być szczęśliwa, ale czy to uczucie przetrwa powrót do rzeczywistości?
Cztery osoby. Cztery historie. Cztery spojrzenia na życie. Siedem dni, które każdego z nich zmienią na zawsze.
Poruszająca opowieść o sile, która rodzi się w najtrudniejszych momentach. O przyjaźni dojrzewającej w cieniu tragedii i o tym, że czasem trzeba wszystko stracić, by odnaleźć siebie.
Tomasz Sablik, ur. w 1988 roku w Bielsku-Białej, gdzie mieszka do dziś. Autor powieści: Mój dom (2024), Przypadłość (2022), Lęk (2021), Winda (2020), Próba sił (2019, 2024). Introwertyk, najlepiej czujący się we własnym domu. Lubi zaglądać do ludzkich umysłów i przelewać swoje obserwacje na papier.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 176
Małgosi J., bez której ta powieść by nie powstała.
Podmuch gorącego, parnego powietrza omiótł jej ciało zaraz po wyjściu przez ciasne drzwi samolotu na metalowy podest schodów. Turbiny potężnej maszyny buczały głośno, wzmagając gorąc i duchotę. Natychmiast pożałowała, że nie zamieniła dresowych, bawełnianych spodni na lniane szorty, które miała na tę okazję przygotowane w podręcznej torbie.
Dziewczyna, która nazywała się Róża, lecz chciała, by nazywano ją Roma, spojrzała za siebie, by się upewnić, że jej chłopak także wydostał się z samolotu. Był tuż za nią. Czuła zapach jego perfum, słyszała za sobą jego kroki, a mimo to musiała się upewnić, niczym mała dziewczynka uważająca, by nie zgubić ojca w tłumie.
Do trzydziestki brakowało jej dokładnie siedmiu miesięcy, ale bez makijażu wyglądała zaledwie na dwadzieścia kilka lat. Była niewysoka, ale nie nosiła butów na obcasie i w ogóle najczęściej przedkładała wygodę nad atrakcyjność. Lubiła być naturalna i nade wszystko ceniła komfort. Długie, sięgające do pasa blond włosy połyskiwały w pełnym słońcu, a grzywka zakrywała czoło. Jej oczy zdawały się zawsze radosne i pełne życia. Lubiła się śmiać, ale nie przepadała za swoim śmiechem, zupełnie tak, jakby można było to w ogóle wykonywać niepoprawnie. W towarzystwie się pilnowała, ale całkiem swobodnie śmiała się za to przy Rafale. To był jej chłopak. Mężczyzna, z którym chciała spędzić resztę swojego życia doczesnego i każdego, jakie istnieje po nim.
Chłodna od klimatyzacji skóra dziewczyny powoli adaptowała się do nowych warunków klimatycznych a sycylijskie słońce, teraz przysłonięte przez maszynę, zwiastowało według prognozy pogody siedem upalnych dni.
Kiedy wraz z pozostałymi pasażerami schodziła po metalowych, perforowanych schodkach, jej uwagę przykuła niewielka winda, która po drugiej stronie samolotu powoli opadała z pokładu na rozgrzaną płytę lotniska. Dostrzegła w niej młodą dziewczynę na wózku inwalidzkim, na oko dwudziestoparoletnią. Dziewczyna umknęła jej uwadze, gdy wylatywali, być może korzystała z pierwszeństwa i jako pierwsza dostała się na pokład samolotu.
Obok niej stali jedna ze stewardes oraz młody chłopak. Na twarzy stewardesy gościł promienny, niemal wyuczony i wzorowy uśmiech. Chłopak natomiast minę miał zatroskaną i trzymał dłoń na smukłym ramieniu dziewczyny.
Była ona na pierwszy rzut oka niebywale atrakcyjna, miała zamknięte oczy. Gęste kasztanowe włosy upięła w długi warkocz. Bluzka na ramiączkach odsłaniała kilka małych tatuaży na jej bladych ramionach. W pasie okryta była kocem. Roma zauważyła, że Rafał także patrzył w tamtym kierunku. Chciała mu powiedzieć, cicho, lecz słyszalnie, że życie jest niesprawiedliwe, lecz poczuła ciepły dotyk jego dłoni na swoim nadal chłodnym ramieniu. Wskazał na potężną górę, która wyłoniła się zza samolotu.
– Spójrz. Góra Erice. Z lądu wygląda jeszcze potężniej.
Roma odwróciła się i dostrzegła ogromny szczyt na tle pozbawionego jakiejkolwiek chmury błękitnego nieba.
– Zrobisz mi na jej tle zdjęcie? – zapytał, wciąż wpatrując się w czyste, niedoskonałe doskonałe dzieło natury.
Spojrzała na niego tak, jakby spoglądała pierwszy raz. Był wysokim mężczyzną, całe ciało miał wytatuowane czarnym tuszem, aż po szyję. Jego niebieskie oczy barwy morza często wydawały się zaszklone, jakby miał zaraz zapłakać, co niebywale i niezrozumiale ją pociągało. Może dlatego, że te oczy zdradzały jego prawdziwą, wrażliwą naturę. Rafał miał trzydzieści dwa lata, choć przez tatuaże oraz kilkudniowy zarost mógł wyglądać na starszego.
– Jasne – odparła Roma. Zamaskowała smutek, a może i delikatne rozgoryczenie, że Rafał nie chce mieć zdjęcia z nią na tle tej góry ani żadnej innej. Często nie chciał się z nią fotografować, co zauważyła już jakiś czas temu i ten fakt czasem uwierał ją jak kamyk w bucie. Kamyk, z którym chodziła już od półtora roku, kiedy się poznali.
– Nie mogę się doczekać, aż wskoczymy do morza. Tylko ty i ja przez siedem dni, Mała – powiedział, teraz patrząc w jej zielone oczy.
– Ja również – odparła.
Uścisnął jej ramię. Nie lubiła, gdy ją tak nazywał, lecz uśmiechnęła się mimowolnie. Dotyk mężczyzny, z którym zamierzała spędzić swoje życie, przegnał z jej głowy wszelkie troski i rozmyślania o niesprawiedliwości losu i braku wspólnych zdjęć.
Gdy zeszli na rozgrzaną płytę lotniska, cyknęła mu kilka fotek. Na każdej przybrał tę samą pozę. Oddała mu aparat, a on cmoknął ją w usta. Uśmiechnęła się.
Udali się do podstawionych małych autobusów lotniskowych, a cholerny kamyk nadal tam był.
– Wszystko w porządku, kochanie?
Uniosła głowę i spojrzała na chłopaka o krótko przystrzyżonych blond włosach i orzechowych oczach. W jego spojrzeniu dostrzegła dobrze jej znane zatroskanie, czego miała w tym dniu serdecznie dość. Nie tylko zresztą w tym dniu. Na miłość boską, miała tego po dziurki w nosie od dłuższego czasu.
Gdy pierwszy raz spojrzał na nią tymi oczyma, pytając o wspólną kawę, zapadła się w nich, jak dziecko zapada się w wysokiej zaspie śniegu, gdy skacze na nią z balkonu. Sama robiła tak nieraz w dawnych czasach, gdy wiedziała jeszcze co to szczęście i czucie w nogach.
Teraz przyłapywała się na tym, że po prostu nie znosi tego spojrzenia. Znajdowali się na lotnisku w strefie odbioru bagażu rejestrowanego, gdzie właśnie uruchomiła się czarna taśma bagażowa, a gdzieś w trzewiach budynku huknęła pierwsza walizka.
– Ile jeszcze razy mnie o to zapytasz? – zapytała łagodnym tonem, choć irytacja powoli przejmowała nad nią kontrolę. – Jest dopiero południe, a już zapytałeś około dziesięciu razy. Dobijemy do stu, Mikołaj?
– Nie – odparł chłopak, jeszcze mocniej zatroskany, a teraz nieco zbity z tropu. – Po prostu…
– Po prostu daj mi spokój, okej? Jeśli będę się czuła źle, poinformuję cię, tato – zadrwiła. – Słowo harcerza. Na tym wózku ci też nigdzie nie ucieknę, prawda? A przyznam, że wyglądałoby to nad wyraz komicznie.
Dziewczyna przystawiła dłoń do piersi. Czuła, jak serce znowu galopuje jej ze złości, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Żałowała, że zareagowała tak ostro, ale nie zdołałaby się już dłużej uśmiechać i zapewniać, że nic jej nie jest.
Tak naprawdę dolegało jej wiele. Zgodziła się na ten wyjazd, by uszczęśliwić właśnie jego, swojego męża, lecz pożałowała tuż przed wylotem, gdy kilka osób gapiło się, jak obsługa lotniska nieporadnie radzi sobie z załadowaniem jej wózka na pokład samolotu.
– Przepraszam, kochanie – odparł nieco zdezorientowany.
– Jezu! Nie musisz wciąż przepraszać – upomniała go Chiara ponownie ostrzej, niż zamierzała. – Idź po nasz bagaż, proszę. Raczej nikt mnie nie porwie, a jeśli jednak spróbuje, to będę głośno krzyczeć, jak pieprzona wariatka. Ludzie znowu będą mieli ubaw.
To było silniejsze od niej. Zazwyczaj starała się panować nad emocjami, lecz dzisiaj nie potrafiła. Chciała do toalety, była już całkiem przepocona, śmierdziała, a w dodatku nieznośnie bolał ją kręgosłup. Nie pomagała jej myśl, że czeka ich jeszcze ponadgodzinna podróż autokarem do hotelu. Patrząc, jak Mikołaj idzie po bagaż i ukradkiem na nią jeszcze zerka, modliła się w duchu, by w autokarze była sprawna klimatyzacja.
Chiara była sparaliżowana od pasa w dół. Unieruchomiona, miała mnóstwo czasu na obserwacje i szczerze lubiła to robić. W gruncie rzeczy uważała, że niewiele więcej jej zostało do roboty przez większość czasu. Wychwyciła utkwiony w niej wzrok niskiej blondynki, która stała na schodach samolotu, a potem zerkała na nią w trakcie przejazdu autobusem na lotnisko, no i teraz. Czuła to, a jednak pozwalała jej patrzeć bez skrępowania. Mogłaby spojrzeć jej w oczy, zmrozić lodowatym spojrzeniem, które wyćwiczyła do perfekcji, i tym samym wprawić ją w zakłopotanie, ale nie chciała tego robić. Pomyślała za to, że ładna blondynka nawet nie dostrzega tego, że chłopak, z którym przybyła, przygląda się niemal każdej dziewczynie na lotnisku. Chiara znała ten typ mężczyzn. Facet stojący obok dziewczyny był cały w tatuażach. Wysoki i bardzo szczupły, i niebywale atrakcyjny. Zwracał na siebie uwagę. Pozował na niegrzecznego chłopca i być może nawet nim w istocie był. Tego nie mogła jeszcze określić, ale siedem wspólnych dni, o ile jadą w to samo miejsce, pozwoli jej to stwierdzić. Pomyślała z roztargnieniem i zawstydzeniem, że sama wolałaby obok siebie właśnie takiego mężczyznę.
Takiego, którego kiedyś miała, lecz wypadek zabrał jej go wraz z możliwością poruszania się na własnych nogach.
Klimatyzacja, owszem, działała w autokarze, który wiózł turystów do hotelu, lecz to i tak nie pomagało w żadnym stopniu. Lodowaty nadmuch przypominał dmuchanie w rozbuchane ognisko. Upalne, rozżarzone słońce nagrzewało bezlitośnie autokar z każdej strony. Promienie wpadające przez szybę skutecznie tłumiły wątłe nawiewy klimatyzatorów całkiem przestronnego pojazdu. Pot perlił się na policzkach wszystkich ludzi wewnątrz nagrzanej, mknącej autostradą puszki i lepił koszulki do pleców zmęczonych, ale i podekscytowanych turystów, tworząc wykwintne, wielkie, ciemne plamy na ich podkoszulkach.
Wesoła, latynoska muzyka przygrywała z małych przysufitowych głośników, lecz zagłuszał ją stary silnik pojazdu, ilekroć ten osiągał maksymalną prędkość, czyli przez niemal cały czas.
Stanisław wyjął z kieszonki koszuli bawełnianą chusteczkę, starannie ją rozłożył i podał swojej żonie, lecz ta nawet na niego nie spojrzała, wpatrywała się za to w przesuwający się za szybą krajobraz. A chusteczka ta wiele znaczyła dla Stanisława, bo lata temu dostał ją od matki, która wkrótce potem zmarła. Nie rozstawał się z tym skrawkiem materiału nawet na krok, jakby cząstka duszy jego matki była w nim zaklęta.
– Życzy sobie pani przetrzeć twarz? – zapytał teatralnie, lecz uprzejmie.
Maria, nauczycielka, na którą uczniowie klas podstawowych wołali „Pani Marika Pała Do Dziennika”, wzięła chusteczkę z wyhaftowanymi inicjałami S.M. i przyłożyła do twarzy, by dokładnie ją wytrzeć. Nie okazała jednak poszanowania dla tego świętego przedmiotu, bo zmiętą i wilgotną zwróciła mężowi, nadal gapiąc się przez szybę. Stanisław złożył starannie chusteczkę i wsunął do kieszeni spodni, notując, by wyprać ją od razu po przybyciu na miejsce. Był zadowolony, że jego żona skorzystała z chusteczki. W zasadzie nosił tę pamiątkę zawsze przy sobie właśnie na takie okazje.
Spojrzał w lewo na rząd siedzeń obok. Przyglądał mu się młody chłopak, na oko czternastoletni. Mężczyzna wzruszył ramionami zakłopotany i uśmiechnął się, lecz tamten tylko przewrócił oczami i wrócił do oglądania filmu na telefonie. Stanisław obrócił się za siebie i spojrzał między dwa fotele. Oparta o szybę, zajmując oba miejsca, na wpół siedziała, na wpół leżała jego czternastoletnia córka. Wpatrzona była w ekran identycznie jak chłopak obok, choć zdaniem Stanisława wszyscy wpatrzeni w ekran telefonu wyglądają identycznie. Kasztanowe, lokowane włosy lepiły jej się do spoconego czoła.
W uszach miała szare słuchawki, które kupił jej pod choinkę jakoś trzy lata temu. Stanisław żałował, że nie miał przy sobie drugiej chusteczki, którą mógłby jej wręczyć.
– Lenka, chcesz wody? – zapytał więc, by jakkolwiek pomóc córce w znojach.
Czternastolatka spojrzała na niego i niechętnie wyciągnęła słuchawki.
– Co? – warknęła ze złością, marszcząc brwi.
Skrzywiła się, jakby zza fotela wyłonił się wielki, włochaty pająk, a nie jej ojciec.
– Pytam, czy chcesz wody. Powinnaś dużo pić.
– Chcę umrzeć.
– Zaraz będziemy na miejscu – odparł ojciec, nie wiedząc, co innego odpowiedzieć.
Nie miał pewności, czy nastolatka go usłyszała, bo na powrót wpatrywała się w telefon.
Stanisław ponownie napotkał spojrzenie chłopaka, który znowu przewrócił oczami. Mężczyzna przeniósł więc spojrzenie na ogromną górę, prężącą się na tle niebieskiego nieba. Uśmiechnął się na ten widok. Jego matka zawsze kazała mu szukać najmniejszego powodu do szczęścia w każdej, nawet najcięższej chwili.
***
Autokar mknął przez włoską autostradę z niebywałą prędkością, a kierowca co raz trąbił na każdego, jak tylko coś mu się nie spodobało, i gestykulował w kierunku innych rozpędzonych samochodów, a tak się składa, że nie podobało mu się niemal wszystko cały czas. Trzydziestu dwóch pasażerów zmierzało w stronę trzygwiazdkowego hotelu w Palermo, przy akompaniamencie dźwięku klimatyzacji, wrzasków kierowcy, gitarowej muzyki i własnych przekleństw, gdy na każdym zakręcie łapali swoje spadające z kolan bagaże.
To był ich pierwszy z zaplanowanych siedmiu dni na gorącej Sycylii.
Hotel był niewielki, ale niezwykle czysty jak na włoskie warunki, a do tego bardzo praktyczny. Posiadał własny, kameralny basen, przy nim dużo leżaków, a kilkanaście metrów dalej prywatną plażę, dostępną tylko dla gości obiektu. Nie był molochem, a małym resortem wypoczynkowym z niezwykle uprzejmą obsługą.
Słońce świeciło wysoko na bezchmurnym niebie. Tylko czasem wiatr uprzejmy był dmuchnąć w nagrzane ciała turystów, lecz niezbyt silnie, wręcz subtelnie i od niechcenia.
Muzyka dochodziła z jednego potężnego głośnika ustawionego przed wejściem do niewielkiej kawiarni. Ludzie w całym przekroju wiekowym przechadzali się z drinkami wte i wewte, uśmiechy gościły na twarzach większości z nich, a z basenu dobiegały piski podekscytowanych dzieci.
Roma nasmarowała ciało olejkiem, a gdy skończyła, spojrzała na Rafała, leżącego obok. Miał bladą skórę, na której idealnie grał ciemny tusz. Tatuaże kontrastowały z jasną cerą mężczyzny, były naprawdę dobrze wykonane, bardzo szczegółowe. Przebijały przez nie mrok i beznadzieja. Czaszki, otwarte serca, głowy z rogami czy wrzeszczące z bólu oblicza demonów. Romę bardzo podniecały te wykute w ciele ilustracje, choć nigdy się Rafałowi do tego nie przyznała. Krępowało ją to z jakichś powodów. Widziała je przecież w chwilach uniesień i cieszyła się, że tylko ona może je podziwiać w całej krasie, że tylko ona ich dotyka i je całuje.
– Nasmarować cię, prezes? – zapytała, spoglądając na jego okulary przeciwsłoneczne. Uśmiechnął się do niej lekko.
– Si.
– To jedyne słowo, które znasz po włosku, co?
– Si, señora.
– O, jednak dwa – parsknęła.
Gdy usiadł do niej tyłem, dokładnie wmasowała w jego ciało gęstą emulsję. Po wszystkim wtarła pozostały olejek z dłoni w swoje uda.
– Gotowe, panie Antonio Banderas. Może się pan smażyć.
Rafał opadł z powrotem na leżak. Roma także, choć zrobiła to z większą gracją, na koniec opuszczając okulary na nos.
– Dała mi w kość ta podróż. Jeszcze nie doszłam do siebie. Dzisiaj odpoczywamy.
– Dobry pomysł.
– Mogłam jednak iść z Patką na siłkę przed tymi wakacjami. Miała rację. Roztyłam się.
– Zawsze gadasz, że się roztyłaś, a wyglądasz tak samo.
– Tak samo, czyli tak samo grubo?
– Nie. Po prostu tak samo.
– Aha. Czyli grubo.
– Podaj mi wodę.
Roma otworzyła oczy i uniosła głowę.
– Jest obok ciebie.
– To wstań i mi podaj. Nie lubię się ruszać na leżaku, jak jestem nasmarowany. Czuję się, jakby na mnie zwymiotował ślimak.
Podała mu plastikową butelkę, po czym wróciła na miejsce i wzięła głęboki oddech. Pozwoliła, by dźwięki muzyki oraz piski dzieciaków wprawiły ją w wakacyjny nastrój.
– I jak ci się tu podoba? – zapytała po chwili, zaplatając dłonie za głową.
– Może być.
Zamilkła. Nie wiedziała, czy ta odpowiedź to żart. Wiele razy nie umiała rozszyfrować jego żartów. Otworzyła oczy i spojrzała w czarno-białe odbicie słońca, które raziło ją nawet przez przyciemnione szkła. Odezwała się dopiero po chwili, nieco niepewnie, próbując brzmieć naturalnie.
– Może być? Moi rodzice nam postawili ten wyjazd, byliby zaskoczeni, gdyby usłyszeli w zamian tylko to – powiedziała to od niechcenia i na końcu się zaśmiała, by słowa wybrzmiały jak żart.
– To, że twoi starzy zapłacili za ten wyjazd, ma od razu sprawić, że jest tu zajebiście? Mam skakać z radości? Zrobić twojemu ojcu laskę? Co mam zrobić, Roma? Czego sobie życzysz?
– Nie, nie chodzi mi o to. Po prostu…
– …po prostu twoi starzy nie mają co robić z pieniędzmi. Sami lecą… dokąd? Przypomnij mi?
– Ale co to ma do rzeczy?
– No a dokąd lecą na święta?
– Na Malediwy. Ale co to zmienia?
– Może i nic. Ale nie róbmy z tego wielkiej sprawy, dobra?
Roma ponownie zamilkła, jakby potrzebowała przetrawić ten wątek.
– Czekaj – mówiła powoli. – Sugerujesz, że to nam powinni opłacić droższe wakacje, a sami udać się na tańsze?
– Kurwa, ja nic nie sugeruję. Skończ już.
– No właśnie że chyba sugerujesz dokładnie to.
– Mam w dupie twoich starych i ich pieniądze. Jak masz zamiar mi coś wypominać, to uwierz mi, że spakuję się jeszcze dzisiaj i stąd spierdalam.
– Za co niby spierdolisz? Przecież ty nie masz nawet na papierosy.
– Co ty powiedziałaś?
Podniósł się i ściągnął okulary. Jego oczy zapłonęły dobrze znanym jej gniewem. Zaciśnięte usta i napięte mięśnie najpewniej były oznaką ich pierwszego straconego dnia w tym miejscu.
– Nic, przepraszam.
Wyciągnęła w jego stronę dłoń, próbując cokolwiek uratować, ale ten podniósł się ze swojego leżaka i ruszył w stronę basenu.
– Rafał, chodź tu!
Nie spojrzał na nią.
Poczuła złość do siebie, że poruszyła ten temat, a najgorzej wyszło to, co powiedziała na końcu. Wiedziała, jak bardzo go to drażni, a jednak zapomniała, palnęła niechcący, za szybko, niepotrzebnie. Nie chciała, by w ten sposób zaczęły się ich wakacje. Usiadła na leżaku i patrzyła, jak jej chłopak wchodzi powoli do błękitnej wody, omijając grupkę bawiących się przy drabince dzieci.
Poczuła chęć sięgnięcia po drinka, ale stłumiła ją. To mogłoby tylko pogorszyć sprawę, bo po alkoholu nie czuła żadnych oporów, by się kłócić do upadłego. Jej język wtedy żył swoim życiem, a usta wypluwały słowa, których później bardzo żałowała. Niektóre słowa były tak mocne, że prowokowały Rafała do zachowań, których i on później żałował. Ostatnimi czasy potrafił podnieść na nią rękę. Zawsze po alkoholu. Byli wtedy dwiema zupełnie innymi osobami. Złymi i nieprawdziwymi, jakby pokazywali swoje fałszywe oblicza. A przynajmniej Roma bardzo chciała myśleć, że są nieprawdziwe.
Po śniadaniu na basenie przybywało osób. Część usadawiała się na leżakach, część szła dalej, na plażę, mijając małą scenę, przy której wczoraj na żywo grała do późna muzyka dla przyjezdnych gości. Roma dostrzegła także dziewczynę na wózku, który pchał teraz blondyn, może jej brat, a może partner, a może przyjaciel. Był niesamowicie zadbany i wysportowany, a do tego miał całkiem sympatyczną twarz, jeśli w ogóle można mówić, że twarz może być sympatyczna. Roma uważała, że owszem, można. Z twarzy i spojrzenia można często dobrze przeczytać człowieka. Ponownie dopadło ją ogromne współczucie. Tym razem nawet większe, bo ta dziewczyna była chyba najpiękniejszą istotą, jaką widziała w swoim życiu. Czy to normalne, że bardziej żałuje się osób atrakcyjnych? Pięknych w każdym calu? Roma poczuła wyrzuty sumienia, że tak właśnie myślała.
Dziewczyna miała na sobie jednoczęściowy strój kąpielowy. Jej nieproporcjonalnie chude w stosunku do reszty ciała nogi spoczywały bezwładnie na podnóżku wózka. Chłopak nachylił się i coś jej szepnął do ucha, a ta skinęła głową, po czym udali się na plażę. Nagle Roma zapragnęła z nią porozmawiać, nie wiedzieć czemu. Tak po prostu, zamienić kilka słów. Pomyślała, że jeśli będzie okazja, zrobi to, choć jeszcze nie miała pojęcia jak.
Wstała ze swojego miejsca. Było jej gorąco, choć dochodziła dopiero dziesiąta. Ściągnęła okulary. Zobaczyła, że przypatruje się jej ratownik, najpewniej Włoch. Jak na Włocha był całkiem wysoki, z ciemną karnacją i gęstymi, ciemnymi włosami, o urodzie innej niż Rafał. Był bardziej piękny niż przystojny. Uśmiechnął się do niej. Roma udała jednak, że tego nie widzi. Ściągnęła chustę z głowy i ruszyła do basenu, czując pod stopami nagrzany, miękki i chropowaty beton, niemal palący ją w bose stopy. Musiała przeprosić Rafała i zażegnać spór jak najszybciej, nim gniew zacznie w mężczyźnie eskalować.
Poczuła chłód wody na kostkach nóg i gdy była już zanurzona do pasa, wpłynęła w objęcia cudownie chłodnej cieczy. Zanurkowała, a gdy się wynurzyła i przetarła oczy, skierowała się w stronę swojego chłopaka, teraz siedzącego na skraju basenu. Kątem oka widziała, jak nadal wpatruje się w nią ratownik.
Zapatrzyła się w morze i jego fale, które były dla niej jak tykające wskazówki zegara całego świata. Fale odmierzały czas. Fale były nieśmiertelne, morze było nieśmiertelne, ale wszystko, co pod nim i nad nim, zamieniało się w końcu w nicość. Nawet jeśli Chiara żałowała przyjazdu tutaj, ani przez moment nie żałowała tego, że miała teraz przed sobą ten bezkresny, ciekły horyzont, który mogła chłonąć.
Była mężowi wdzięczna, że odnalazł krótszą drogę do leżaków i nie musiał prosić nikogo o pomoc, by wnieść ją z wózkiem na plażę. Zrobił to sam. Cieszyło ją też, że ta prywatna plaża była kameralna i zaciszna, zresztą był to jej warunek przyjazdu tutaj. Mimo to ludzi wciąż przybywało. Postanowiła do tego po prostu jakoś przywyknąć.
To tylko siedem dni, Chiara, pocieszyła się w myślach, a jednak usłyszała swój głos w uszach.
Niebo było błękitne, a słońce wspinało się po nieboskłonie coraz wyżej, by wkrótce osiągnąć jego szczyt. Cieszyło ją, że Mikołaj mógł tu być. Widziała, jak pływa, oczywiście zerkając w jej kierunku i co chwilę jej machając. Był jednocześnie irytujący i kochany, co doprowadzało ją do szaleństwa, bo tworzyło w jej duszy multum wewnętrznych mikrourazów, a te urastały do wątpliwości, które tak bardzo chciała od siebie odpędzać.
Z zamyślenia wyrwały ją drobinki piasku, które wleciały jej we włosy, do oczu i do ust. Odwróciła się i dostrzegła młodego chłopaka, który beztrosko wytrzepywał swój ręcznik tuż przed nią. Musiał dopiero co wyjść z wody i najpewniej siedział tam za długo, bo mimo upału cały się trząsł. Poczuła gniew.
– Hej. Heeej! – Zaczęła machać rękoma i gestykulować, wskazując na piasek we włosach. Chłopak się odwrócił. – Piasek! Piasek, sypiesz mi go prosto do gęby, synku, kapiszi? Rozumiesz?
Chłopiec o bardzo bladym ciele i rudych włosach tępo wlepiał w nią wzrok. Jego piegi oraz niemal bursztynowe oczy błyszczały w gorącym słońcu. Zastygł na długą chwilę, zrobił przerażoną minę, odłożył powoli ręcznik na piasek, po czym uciekł z powrotem do morza.
Chiara westchnęła, a piach zachrobotał jej między zębami.
– Tak, właśnie tak, spierdalaj, rudy – warknęła do siebie, wytrzepując włosy.
– Co mówisz, kochanie?
Spojrzała na lewo na Mikołaja, który teraz sięgał po swój ręcznik. Woda ściekała z jego niemal idealnego ciała.
– Że kurewsko tu gorąco – odburknęła.
– Prawda. Tu nie ma żartów. Jesteśmy w naszym żywiole, nie?
Zaśmiał się i ucałował ją w czoło.
Westchnęła głośno.
– Proszę, nie rób tego.
– Czego?
Spojrzała mu w oczy.
– Nie całuj mnie w głowę, jakbym była, kurwa, dzieckiem, dobrze? Mam usta, jakbyś zapomniał.
– Ej, spokojnie! Nie miałem nic złego na myśli.
I znowu. Znowu to poczuła. Wyrzuty sumienia wymieszane z potężnym gniewem.
Nie odzywała się teraz, tak samo jak jej mąż, który położył się na ręczniku.
„Mąż”.
Wciąż to do niej nie docierało. Była jego żoną niemal od roku, a tak wiele się zmieniło w tym czasie. Jakby to właśnie małżeństwo stało się klątwą, która spowodowała ten wypadek samochodowy.
Z dużego głośnika leciały letnie przeboje. Dzieciaki bawiły się w morzu. Rudy chłopiec stał na brzegu i Chiara dostrzegła, jak ukradkiem bojaźliwie spogląda w jej kierunku. Nie było jej go żal. Nie miała litości dla ludzi głupich i uważała, że nawet dzieci dzielą się na głupie, w miarę rozgarnięte, a bywa, że i bardzo inteligentne. Pewnie sporo też zależało od wychowania, jak sądziła. Rudy musiał być idiotą. Gdyby była kotem, syknęłaby w jego kierunku. Przypomniała sobie kawał.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki