Show mojego życia - Patrycja Strzałkowska - ebook + książka

Show mojego życia ebook

Patrycja Strzałkowska

3,0

Opis

Nowa, zaskakująca i pełna erotyki powieść Patrycji Strzałkowskiej!

Matylda dostaje szansę od losu na zmianę nudnego życia – możliwość udziału w nowym reality show!

Dziesięciu uczestników, egzotyczna rajska plaża, duże pieniądze do wygrania i medialny lans. Bilet od losu wiedzie jednak prosto do piekła...

Czy uda jej się z niego wyrwać? Czy istnieją granice, których twórcy reality show nie przekroczą, by zaszokować widzów?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (92 oceny)
19
13
23
21
16
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja_Szlachta1

Nie polecam

Gniot
00

Popularność




Au­tor: Pa­try­cja Strzał­kow­ska

Re­dak­cja: Li­dia Za­wie­ru­szan­ka

Ko­rek­ta: Mar­cin Cho­wań­ski

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Anna Jam­róz

Skład i przy­go­to­wa­nie eBo­oka: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski

Zdję­cia: Mo­ni­ka Stań­czuk

© Co­py­ri­ght by Pa­try­cja Strzał­kow­ska

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2020

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl, www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-678-8

Dla wszystkich, którzy chociaż raz spojrzeli w telewizor i zapragnęli czegoś, co w nim zobaczyli. O dziwo, telewizja potrafi w piękny sposób opisać nawet śmierć, która na ekranie zdaje się wyglądać niebywale zachęcająco.

Wła­śnie mija 20 lat od pre­mie­ry pierw­szej edy­cji ho­len­der­skie­go „Big Bro­the­ra”. Dla świa­ta to był ogrom­ny prze­łom. Wszyst­ko to było nowe, inne. Oglą­da­jąc ten pro­gram, widz czuł się, jak­by miał peł­ne pra­wo do pod­glą­da­nia czy­je­goś ży­cia, spra­wo­wa­nia nad nim pew­ne­go ro­dza­ju kon­tro­li i ty­po­wa­nia uczest­ni­ków do odej­ścia z domu. Może dla­te­go ten show stał się tak wiel­kim suk­ce­sem: każ­dy z nas ma w so­bie chęć spra­wo­wa­nia wła­dzy nad dru­gim czło­wie­kiem. Wła­ści­wie ten pro­gram po­zwo­lił lu­dziom wy­do­być z sie­bie głę­bo­ko za­ko­rze­nio­ne ce­chy, któ­re po­zwa­la­ją na bez­kar­ną kry­ty­kę, oce­nę i po­trze­bę spra­wo­wa­nia kon­tro­li nad oto­cze­niem. For­mu­ła „Big Bro­the­ra” spodo­ba­ła się ca­łe­mu świa­tu na tyle, że zo­stał po­wie­lo­ny w aż 54 kra­jach. A to był do­pie­ro po­czą­tek, bo w na­stęp­stwie po­wsta­ły ko­lej­ne pro­gra­my i co­raz to nowi pro­du­cen­ci te­le­wi­zyj­ni w swo­ich ra­mów­kach re­ali­zo­wa­li co­raz to wy­myśl­niej­sze re­ali­ty show bi­ją­ce ko­lej­ne re­kor­dy po­pu­lar­no­ści. Tyl­ko że… cóż, w koń­cu coś, co kie­dyś było nowe, za­czy­na się sta­rzeć. Ale co to zna­czy? Tyle, że to, co kie­dyś nas szo­ko­wa­ło, po cza­sie sta­je się nor­mą, a więc ko­lej­ne pro­gra­my te­le­wi­zyj­ne, aby mia­ły szan­sę stać się hi­tem, nie mogą ba­zo­wać na tym sa­mym, co kie­dyś. I tu po­ja­wia się pro­blem, bo prze­cież lu­dzie nie za­czną na­gle ska­kać jak małp­ki w zoo, choć to mo­gło­by być w su­mie cie­ka­we… Dla­te­go pro­du­cen­ci z jed­nej stro­ny mają nie lada za­gwozd­kę: co zro­bić, aby zszo­ko­wać wi­dza, któ­ry sta­je się co­raz bar­dziej wy­ma­ga­ją­cy. Ale z dru­giej stro­ny mło­dzi lu­dzie, tacy jak ja, zda­ją so­bie spra­wę, że te­le­wi­zja może po­móc w ka­rie­rze i roz­po­zna­wal­no­ści, co nie­sie za sobą ogrom­ny suk­ces w in­ter­ne­cie. Jesz­cze 20 lat temu było nie do po­my­śle­nia, że ośmio­lat­ko­wie będą za­ra­biać wię­cej od dy­rek­to­rów du­żych kor­po­ra­cji. Te­raz wy­star­czy po pro­stu umieć za­ist­nieć w in­ter­ne­cie i za­szo­ko­wać, a pie­nią­dze z re­klam po­pły­ną po­cząt­ko­wo cien­kim, a po­tem co­raz szer­szym stru­mie­niem. Ni­ko­go nie ob­cho­dzi to, w jaki spo­sób ktoś zy­skał roz­głos, li­czy się tyl­ko licz­ba ob­ser­wa­to­rów. Wie­cie, co się naj­le­piej kli­ka w in­ter­ne­cie? Tra­ge­die: gwał­ty, śmierć i okru­cień­stwo. Cho­dzi po pro­stu o emo­cje ro­dzą­ce się w czy­tel­ni­ku, któ­ry otwie­ra dany post. Dla­te­go też mo­że­my prze­czy­tać na wie­lu por­ta­lach plot­kar­skich o śmier­ci zna­ne­go ak­to­ra, bo to przy­cią­ga ludz­ki wzrok, a co za tym idzie: daje zy­ski wła­ści­cie­lo­wi por­ta­lu. Kasę za­ra­bia­ną na czy­jejś tra­ge­dii…

Pro­gra­my te­le­wi­zyj­ne mu­szą nie tyl­ko opie­rać się na po­dob­nych sche­ma­tach, któ­re są spraw­dzo­ne, ale też prze­kra­czać ko­lej­ne gra­ni­ce, aby nie sta­ło się nud­no. Żeby widz mógł się wkrę­cić, musi zo­ba­czyć kłót­nie, łzy, krzyk, śmiech, prze­moc i oczy­wi­ście seks, a to wszyst­ko po­win­no być prze­ry­so­wa­ne na mak­sa. Dla­cze­go? Nor­mal­ne ży­cie jest za­zwy­czaj nud­ne, a po co lu­dzie mają oglą­dać sce­na­riu­sze, któ­re roz­gry­wa­ją się w ich ży­ciu na co dzień?

Każ­dy ko­lej­ny pro­gram musi być zu­peł­nie inny, opo­wia­dać o czymś no­wym, mieć swo­ją fa­bu­łę i re­ali­zo­wać wy­zna­czo­ne przez pro­du­cen­tów cele. Musi się w nim po­ja­wić to, co pro­du­cent chce po­ka­zać, na­wet kosz­tem uczest­ni­ków. Ob­ra­zy do pię­cio­mi­nu­to­wej scen­ki są za­zwy­czaj na­gry­wa­ne przez wie­le go­dzin. Cza­sa­mi na­wet, oczy­wi­ście w za­leż­no­ści od pro­jek­tu, jed­na sce­na może wy­ma­gać 30 po­wtó­rzeń. Dzię­ki temu pro­du­cent ma moż­li­wość wy­bra­nia ide­al­nych mo­men­tów czy wy­po­wie­dzi. Na przy­kład, je­śli nie po­tra­fisz go­to­wać, a bie­rzesz udział w pro­gra­mie o go­to­wa­niu, to dana sce­na zo­sta­nie na­gra­na tyle razy, żeby wi­dzo­wie uwie­rzy­li w to, że po­tra­fisz to ro­bić. Widz oglą­da­ją­cy po­pu­lar­ny pro­gram ocze­ku­je eks­tre­mal­nych za­cho­wań pro­wa­dzą­cej. Jak to w ży­ciu bywa: jed­ne­go dnia ma się do­bry hu­mor, a dru­gie­go zły. W pro­gra­mie jed­nak za­wsze mu­szą być syf, obe­lgi, no i oczy­wi­ście ogrom­ne zwro­ty ak­cji, fru­stra­cje i wiel­kie prze­mia­ny. Na­wet je­śli w rze­czy­wi­sto­ści tego nie ma, two­rzy się to sztucz­nie dla Was, wi­dzów, bo tego ocze­ku­je­cie.

A co, je­śli ktoś wy­my­ślił­by taki pro­gram, któ­ry prze­kra­czał­by wszel­kie za­sa­dy mo­ral­ne?

A co, je­śli ktoś zna­la­zł­by się w pro­gra­mie, któ­ry był­by to­tal­nym sy­fem, któ­ry miał­by ge­ne­ro­wać kosz­tem uczest­ni­ków ogrom­ne pie­nią­dze?

A co, je­śli ten eks­pe­ry­ment oka­zał­by się być strza­łem w dzie­siąt­kę albo naj­gor­szym ba­gnem?

To wy­da­rzy­ło się na­praw­dę. Dla­te­go na­wet nie wiem, co mam da­lej ro­bić. Nie wiem już, kim je­stem i czy da­lej mam siłę żyć tym ży­ciem, któ­re wła­śnie mia­ło się za­cząć. Nie wiem, czy je­stem na to go­to­wa.

Prolog

Wło­ży­łam do zam­ka klucz i dwu­krot­nie prze­krę­ci­łam go w pra­wo. Pa­so­wał. O dzi­wo pa­so­wał. W miesz­ka­niu przy Pu­ław­skiej było dość ci­cho, co ra­czej sta­no­wi­ło nor­mę, kie­dy w nim jesz­cze miesz­ka­łam. Przez ostat­nie pięć lat pra­wie za­wsze ktoś się śmiał, a z gło­śni­ków, któ­re To­mek ku­pił za ja­kieś cho­re pie­nią­dze, wiecz­nie le­cia­ła mu­zy­ka. Raz był to rap, in­nym ra­zem reg­gae, a cza­sem to ja na­sta­wia­łam na­stro­jo­wy jazz do kom­ple­tu z ko­min­kiem na te­le­wi­zo­rze. Nie mie­li­śmy praw­dzi­we­go, ale prze­cież miesz­ka­li­śmy w zwy­kłym blo­ku, a nie w eks­klu­zyw­nym domu z miej­scem na ko­mi­nek na pół ścia­ny. Kie­dy we­szłam do środ­ka, miesz­ka­nie za­la­ło sza­re świa­tło, któ­re szyb­ko znik­nę­ło, gdy tyl­ko drzwi za­czę­ły się za mną za­my­kać. Zu­peł­nie za­po­mnia­łam o tym, że po­win­nam je przy­trzy­mać. Były bar­dzo cięż­kie, a ja aż pod­sko­czy­łam, gdy z hu­kiem ude­rzy­ły o fra­mu­gę.

– Ups – szep­nę­łam pod no­sem.

Ża­lu­zje w kuch­ni były opusz­czo­ne, więc za­pa­li­łam lam­pę. Zmru­ży­łam oczy od nad­mia­ru świa­tła. Za­raz po­tem przy­po­mniał o so­bie ból w ple­cach, któ­ry to­wa­rzy­szył mi pod­czas po­dró­ży po­wrot­nej do War­sza­wy. Wy­krzy­wi­łam się i za­czę­łam prze­cha­dzać po ca­łym miesz­ka­niu, pod­pie­ra­jąc ręką lę­dź­wie. Po chwi­li, tuż przy wej­ściu do sa­lo­nu, po­czu­łam moc­ny po­wiew zim­ne­go, wręcz lo­do­wa­te­go po­wie­trza. Po­de­szłam do okna i za­mknę­łam je, a przy oka­zji strą­ci­łam z wy­so­kie­go bu­fe­tu kie­li­szek z czer­wo­nym wi­nem, któ­re roz­la­ło się na jas­nym dy­wa­nie.

– Kur­wa… – szep­nę­łam do sie­bie, po czym w poś­pie­chu za­czę­łam wy­cie­rać pla­mę szmat­ką zna­le­zio­ną w kuch­ni, co za­koń­czy­ło się je­dy­nie roz­tar­ciem trun­ku po jesz­cze więk­szej po­wierzch­ni.

Wte­dy przy­po­mnia­łam so­bie, po co wła­ści­wie tam przy­szłam. Wy­pro­wa­dza­jąc się od Tom­ka, za­po­mnia­łam za­brać lap­to­pa. Zresz­tą przez ostat­nie mie­sią­ce i tak nie był mi po­trzeb­ny. Oczy­wi­ście pla­no­wa­łam, że spo­tkam się ze swo­im eks­fa­ce­tem i będę mo­gła w koń­cu od­dać mu klu­cze, któ­re na nic mi się już nie zda­ły. Uda­łam się za­tem do sy­pial­ni, gdzie praw­do­po­dob­nie zo­sta­wi­łam kom­pu­ter w szu­fla­dzie koło łóż­ka. Li­czy­łam rów­nież na to, że na­tknę się na śpią­ce­go Tom­ka. Otwo­rzy­łam drzwi. W po­miesz­cze­niu pa­no­wał okrop­ny ba­ła­gan. No tak, te­raz mo­żesz so­bie na to po­zwo­lić – po­my­śla­łam. Ką­tem oka za­uwa­ży­łam zwi­sa­ją­cą spod koł­dry rękę Tom­ka. Całe szczę­ście, że był w miesz­ka­niu. Mia­łam szan­sę to szyb­ko za­koń­czyć, za­brać kom­pu­ter i odło­żyć klu­cze, na­wet go nie bu­dząc, bo prze­cież nie mu­sia­łam już za­my­kać za sobą drzwi. Naj­ci­szej jak tyl­ko po­tra­fi­łam, obe­szłam łóż­ko, po­de­szłam do sza­fecz­ki, któ­ra nie­gdyś na­le­ża­ła do mnie, i wy­cią­gnę­łam z niej swo­je­go Mac­Bo­oka. To­mek na­wet się nie po­ru­szył. Pod gład­ką po­ście­lą od­zna­cza­ły się kon­tu­ry jego cia­ła. Po­my­śla­łam o spę­dzo­nych z nim kie­dyś chwi­lach. Nie mo­głam po­wstrzy­mać łez. Ukuc­nę­łam na pod­ło­dze, któ­ra wy­da­wa­ła mi się już zu­peł­nie obca i zim­na, jak­by chcia­ła ode­pchnąć mnie ze wszyst­kich sił. Wła­ści­wie czu­łam się tu jak in­truz. Opar­łam się ple­ca­mi o łóż­ko, w któ­rym spę­dzi­łam wie­le nocy. W tym łóż­ku bu­dzi­łam się w złym i do­brym hu­mo­rze, w tym łóż­ku nie­raz upra­wia­łam seks z fa­ce­tem, któ­re­go kie­dyś na­praw­dę ko­cha­łam. A dziś… Nie mam siły się nad tym za­sta­na­wiać. Wła­ści­wie nie wiem, co mam te­raz zro­bić. Prze­cież po­win­nam go obu­dzić, po­roz­ma­wiać z nim, a nie ucie­kać bez sło­wa, rzu­ca­jąc klu­cze, gdzie po­pad­nie. To prze­cież by­ło­by strasz­ne. Tak mi się wy­da­je. Cho­ciaż te­raz… już sama nie wiem, kim je­stem.

Może opo­wiem od po­cząt­ku. Od tego, jak to wszyst­ko się za­czę­ło i jak zna­la­złam się w punk­cie, w któ­rym je­stem te­raz.

Ru­ty­na. Nic, zu­peł­nie nic nie mo­gło mnie za­sko­czyć. Od daw­na nie pa­mię­ta­łam, co zna­czy mieć gę­sią skór­kę z pod­nie­ce­nia, a tym bar­dziej ze stra­chu. Brzmi zna­jo­mo, praw­da?

Mój fa­cet co dzień wsta­wał z łóż­ka, po czym mył zęby, sie­dząc na ki­blu przez po­nad pół go­dzi­ny. Wolę chy­ba nie wie­dzieć, czy ro­bił to, sra­jąc, czy może już chwi­lę po tym. Nie­waż­ne… W tym cza­sie zbie­ra­łam z pod­ło­gi jego po­roz­rzu­ca­ne skar­pet­ki, szy­ko­wa­łam dla sie­bie płat­ki z mle­kiem i na­le­wa­łam go­rą­cą kawę do jego ulu­bio­ne­go czer­wo­ne­go ku­becz­ka, któ­ry do­stał ode mnie na trze­cią rocz­ni­cę. Po­tem mój męż­czy­zna uda­wał się do kuch­ni, sia­dał przy mnie w swo­im czar­nym szla­fro­ku i wy­pi­jał kawę do dna. Boże, jak ten szla­frok śmier­dział! Pra­łam mu go rów­no co ty­dzień, a i tak prze­ni­kał na wy­lot za­pa­chem jego potu. Gdy już jed­nak się w nim roz­sia­dał, czę­sto kłó­cił się ze mną o to, że je­stem le­ni­wa, a w domu wiecz­nie jest syf. Pan ide­al­ny się zna­lazł… To prze­cież ta­kie oczy­wi­ste, że wszyst­ko, co złe w na­szym związ­ku, było moją pie­przo­ną winą. Póź­niej w po­śpie­chu za­kła­dał bie­li­znę, je­an­sy i ko­szu­lę, po czym ca­ło­wał mnie w czo­ło i wy­cho­dził do pra­cy. Po chwi­li wra­cał, bo cze­goś za­po­mniał, czym do­pro­wa­dzał mnie do sza­łu. Gdy już my­śla­łam, że będę mo­gła ze spo­ko­jem w ser­cu pójść do ki­bla i sko­rzy­stać z nie­go bez nad­zo­ru, ten za­wsze, kur­wa, za­wsze mu­siał za­wra­cać.

Za­ra­biał na nas dwo­je, to zna­czy tak moż­na by to na­zwać. Ja też mia­łam oszczęd­no­ści, jed­nak nie­zbyt wie­le. Od cza­su do cza­su da­wa­łam dzie­cia­kom ko­re­pe­ty­cje z an­giel­skie­go, aby móc za­pła­cić za swo­ją część czyn­szu. Do­sta­wa­łam też nie­wiel­kie ali­men­ty od ojca. Resz­tę opła­cał To­masz, że­bym mo­gła da­lej stu­dio­wać dzien­nie dzien­ni­kar­stwo, któ­re było dla mnie bar­dzo waż­ne. Było nas na to stać. To­masz za­ra­biał cał­kiem, cał­kiem. Oczy­wi­ście to nie były ja­kieś hor­ren­dal­ne kwo­ty, ale na ro­dzi­ców ni­g­dy nie mo­głam li­czyć. Ni­g­dy zresz­tą nie czu­łam się ko­cha­nym dziec­kiem. Za­wsze mu­sia­łam ra­dzić so­bie sama. Za­wsze. Moja praw­dzi­wa mama umar­ła, kie­dy by­łam jesz­cze bar­dzo mała. Wła­ści­wie to na­wet nie pa­mię­tam, jaki mia­ła ko­lor oczu czy wło­sów, je­dy­ne, co mi świ­ta gdzieś w gło­wie, to jej ra­do­sny śmiech. Kie­dy zda­rzył się wy­pa­dek, ten śmiech znik­nął na za­wsze. Zo­sta­łam tyl­ko z oj­cem, któ­ry wraz z moją mat­ką za­ko­pał całą mi­łość do mnie. Przez całe ży­cie mia­łam wra­że­nie, że ob­wi­nia mnie za jej śmierć. Aż wresz­cie pew­ne­go pięk­ne­go dnia po­znał moją ma­co­chę, któ­ra mo­men­tal­nie za­szła w cią­żę, i tak przy­szła na świat moja młod­sza ode mnie o pięć lat przy­rod­nia sio­stra. Ko­cha­łam ją, ale za­wsze czu­łam się od niej gor­sza. Mia­łam wra­że­nie, że mój oj­ciec stał się dla mnie je­dy­nie kum­plem, któ­ry od cza­su do cza­su uda­je, że in­te­re­su­je się swo­ją pier­wo­rod­ną. Praw­da była jed­nak taka, że opła­cał mi szko­łę i da­wał pie­nią­dze na moje utrzy­ma­nie tyl­ko dla­te­go, że na­ka­zy­wa­ło mu to pra­wo. Dla­te­go tak szyb­ko, jak tyl­ko mo­głam, wy­pro­wa­dzi­łam się do To­ma­sza. Był moją pierw­szą mi­ło­ścią. Na­wet nie wiem, czy mi­łość to naj­lep­sze okre­śle­nie. Był pierw­szym fa­ce­tem, któ­ry oka­zał mi ja­kie­kol­wiek za­in­te­re­so­wa­nie, a ja po pro­stu by­łam mu za to cho­ler­nie wdzięcz­na. Po cza­sie może i fak­tycz­nie zro­dzi­ło się we mnie ja­kieś uczu­cie, ale nie było ono tak sil­ne, jak po­win­no. Chy­ba po pro­stu nie umia­łam ko­chać. Pew­nie dla­te­go, że nikt ni­g­dy nie na­uczył mnie, co to zna­czy.

Czy mia­łam za­tem nor­mal­ne ży­cie? Chy­ba tak, tak mi się wy­da­je, bo prze­cież nikt nie ma ła­two. Ja też nie mia­łam. Po pro­stu wio­dłam prze­cięt­ne ży­cie, któ­re nu­dzi­ło mnie jak ja­sna cho­le­ra…

Gdy To­mek wy­cho­dził, ja zbie­ra­łam się na pierw­sze za­ję­cia, ale już po szes­na­stej by­łam z po­wro­tem w domu lub na za­ku­pach, do­bie­ra­jąc ide­al­ne ziem­nia­ki do ru­ko­li i kur­cza­ka, z któ­rych póź­niej ro­bi­łam sa­łat­kę. Gdy wy­bi­ja­ła dzie­więt­na­sta, czy­li go­dzi­na, o któ­rej To­mek po­wi­nien być już w domu, dzwo­ni­łam do nie­go, by za­py­tać, gdzie jest. Ten raz od­bie­rał, a in­nym ra­zem nie. To, czy w od­po­wie­dzi sły­sza­łam: „Cześć, ko­cha­nie, za­raz będę”, czy: „Kur­wa, czy ty za­wsze mu­sisz dzwo­nić i mnie spraw­dzać”, za­le­ża­ło od dnia. Tak wła­śnie wy­glą­dał nasz zwią­zek. Tak wła­śnie wy­glą­da NOR­MAL­NY zwią­zek. Nie jest w ni­czym po­dob­ny do mi­ło­snej hi­sto­ryj­ki z hol­ly­wo­odz­kie­go fil­mu. Jest jak po­wta­rza­ją­ca się sta­ra ka­se­ta, któ­ra po pro­stu się z cza­sem zu­ży­wa, a słu­chacz zna na pa­mięć każ­dy jej ka­wa­łek i albo się do niej przy­zwy­czai i bę­dzie brał, co ma, albo so­bie ją wy­mie­ni na inną. Róż­nie bywa.

Kto nie zna ta­kie­go ży­cia? Po­dej­rze­wam, że po­ło­wa albo na­wet i więk­sza część spo­łe­czeń­stwa pro­wa­dzi ży­cie zbli­żo­ne do tego, któ­re sama wio­dłam. Ale to nie było dla mnie. Nie chcia­łam cze­goś ta­kie­go. Po­trze­bo­wa­łam od­mia­ny. Chy­ba mu­sia­łam po­czuć, jak to jest żyć mniej nor­mal­nie, a bar­dziej sza­le­nie i od­waż­nie. Chcia­łam wy­wa­lić zwy­kłe ży­cie do ko­sza i wy­mie­nić ka­se­tę na nową. Nie mia­łam tyl­ko po­ję­cia, jak to zro­bić. Na­wet chy­ba nie wie­dzia­łam do koń­ca, cze­go pra­gnę. Wie­dzia­łam je­dy­nie, że nie chcę wię­cej po­czu­cia, że rzą­dzi mną ta pie­przo­na ru­ty­na.

Czy do­sta­łam od losu taką zmia­nę, ja­kiej ocze­ki­wa­łam?

Za­czę­łam od usu­nię­cia z mo­je­go ży­cio­ry­su moc­ne­go punk­tu za­cze­pie­nia… Wy­pro­wa­dzi­łam się od Tom­ka, wy­zwa­la­jąc się z mo­no­ton­ne­go związ­ku. Nie mam po­ję­cia, co sie­dzia­ło mi w gło­wie, bo na utrzy­ma­nie mia­łam nie wię­cej niż 1200 zło­tych. Ale wresz­cie coś się zmie­ni­ło. By­łam wol­na. Taki był prze­cież mój plan. Chy­ba jed­nak coś nie do koń­ca po­szło po mo­jej my­śli, bo sta­łam się nie­wol­ni­cą, któ­ra nie po­tra­fi so­bie po­ra­dzić z tym, co spo­tka­ło ją póź­niej. Dla­cze­go? Otóż przy­pa­dek pod­su­nął mi pod nos nie­zwy­kłą przy­go­dę. Zu­peł­nym zrzą­dze­niem losu nie­dłu­go po tym, jak wy­pro­wa­dzi­łam się od Tom­ka, za­miesz­ka­łam w luk­su­so­wej wil­li na da­le­kiej eg­zo­tycz­nej wy­spie. Gdzie? Nie wiem. Za­py­ta­cie, jak to moż­li­we… Tego nie da się opi­sać jed­nym zda­niem. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, od­da­ła­bym wszyst­ko, żeby tyl­ko cof­nąć czas. Dziś ma­rzę o ru­ty­nie i spo­koj­nym od­de­chu, któ­ry mi ode­bra­no. Mo­gła­bym na­wet żyć da­lej z Tom­kiem. Było byle jak, ale przy­naj­mniej ja­koś było. Cóż… Praw­dzi­we ży­cie może i jest nud­ne, ale jest PRAW­DZI­WE. Ma­rzę o tym, by tyl­ko znów być daw­ną sobą. Dziś już nie wiem, kim je­stem. Każ­dy, kto mija mnie na uli­cy, zna moje imię. Nie je­stem ano­ni­mo­wa, bo je­stem tą la­ską z naj­bar­dziej po­pu­lar­ne­go re­ali­ty show w Pol­sce. Tu na­wet nie cho­dzi o to, że ma­rzę o nie­by­ciu po­pu­lar­ną. Ja chcę znik­nąć. Po pro­stu pra­gnę ze wszyst­kich sił, by mój umysł prze­stał zże­rać mnie od środ­ka… Naj­gor­sze jest jed­nak to, że nie mogę po­wie­dzieć ni­ko­mu ca­łej praw­dy, bo nie stać mnie na praw­ni­ków i za­pła­ce­nie trzech mi­lio­nów zło­tych od­szko­do­wa­nia za ujaw­nie­nie szcze­gó­łów umo­wy za­war­tej z pro­du­cen­ta­mi pro­gra­mu, w któ­rym bra­łam udział. Nic na­wet nie mogę zro­bić z po­czu­ciem do­zna­nej krzyw­dy.

Po dłuż­szej chwi­li uża­la­nia się nad sobą otar­łam łzy i wsta­łam, pod­pie­ra­jąc się dło­nią o łóż­ko, na któ­rym le­żał To­mek. Po­my­śla­łam, że po­win­nam zmu­sić się do roz­mo­wy z męż­czy­zną, któ­ry jako je­dy­ny kie­dy­kol­wiek mnie ro­zu­miał. Na­wet je­śli po tym wszyst­kim by mnie znie­na­wi­dził, bar­dzo tego po­trze­bo­wa­łam. Bar­dziej niż tle­nu.

– Pro­szę, obudź się – ci­cho po­wie­dzia­łam do nie­go, bar­dzo zde­ner­wo­wa­na i skrę­po­wa­na. To­mek da­lej le­żał w tej sa­mej po­zy­cji. Przyj­rza­łam mu się do­kład­nie, ale nie wi­dzia­łam jego twa­rzy. Była scho­wa­na pod po­dusz­ką. Kto nor­mal­ny śpi z gło­wą pod po­dusz­ką?! To nie była na­tu­ral­na po­zy­cja, a wręcz prze­ra­ża­ją­co nie­na­tu­ral­na. Nie­pew­nie po­ło­ży­łam rękę na po­dusz­ce i przy­cią­gnę­łam ją do sie­bie. To­mek miał za­mknię­te oczy, a na jego ustach błą­kał się uśmiech. Wy­glą­dał, jak­by spał. Jesz­cze za­nim do­tar­ło do mnie, co zo­ba­czy­łam, z mo­je­go gar­dła za­czął się wy­do­by­wać naj­gło­śniej­szy krzyk, jaki tyl­ko moż­na so­bie wy­obra­zić. Po­tem drżą­cy­mi dłoń­mi wy­bra­łam nu­mer na po­li­cję. To­mek wca­le nie spał, i ja też nie… To dzia­ło się na­praw­dę.

Część 1

Rozdział 1

Ma­tyl­da

TE­RAZ

„Ko­lej­ny sło­ik, któ­ry przy­je­chał do War­sza­wy w po­szu­ki­wa­niu pra­cy”. Je­stem wręcz prze­ko­na­na, że tak wła­śnie oce­ni­li mnie prze­chod­nie, gdy sta­łam opar­ta o wa­liz­kę wiel­ko­ści ma­łe­go sło­nia, nie wie­dząc tak na­praw­dę, co mam ze sobą zro­bić. Nie będę ukry­wać, że moja de­cy­zja była lek­ko­myśl­na. Nie mam nic na swo­ją obro­nę… Mo­że­cie na­zwać mnie dur­ną. Pro­szę bar­dzo, dro­ga wol­na, ale naj­pierw za­daj­cie so­bie py­ta­nie, co trze­ba zro­bić, żeby w ży­ciu coś się zmie­ni­ło. No co? Trze­ba po­dej­mo­wać ry­zy­ko. I ja się wła­śnie na to zde­cy­do­wa­łam. Być może po­peł­ni­łam naj­więk­szy błąd swo­je­go ży­cia, i wła­śnie to na­uczy mnie roz­sąd­ku, a może na­resz­cie coś się zmie­ni i za parę lat będę się cie­szyć, że nie po­zwo­li­łam so­bie na sta­nie w miej­scu. Wra­ca­jąc jed­nak do sło­ika. To oczy­wi­ście nie była praw­da. Moja cała ro­dzi­na miesz­ka na war­szaw­skiej Woli, ale szcze­rze po­wie­dziaw­szy, wo­la­łam tu­łać się po mie­ście z ba­ga­żem w po­szu­ki­wa­niu noc­le­gu, niż wró­cić do ojca i tłu­ma­czyć mu się z de­cy­zji, któ­rą pod­ję­łam. I tak mnie nie zro­zu­mie, a na­wet nie wiem, czy miał­by ocho­tę mnie wy­słu­chać. Pew­nie nie usły­sza­ła­bym od nie­go nic oprócz tego, że je­stem dur­na. Dla­cze­go za­tem nie za­dzwo­ni­łam do żad­nej ko­le­żan­ki, ko­le­gi lub ja­kiej­kol­wiek z osób, któ­re z pew­no­ścią by mi po­mo­gły? Bo zwy­czaj­nie nie mia­łam na to ocho­ty. Chcia­łam po­być sama i nie dzie­lić się z ni­kim tym, co sie­dzia­ło mi w gło­wie.

Jak do tego w ogó­le do­szło? Ech… Wkur­wia­ło mnie w nim już wszyst­ko, na­wet to, że od­dy­cha. Mia­łam go dość i de­fi­ni­tyw­nie po­sta­no­wi­łam od nie­go od­jeść. Sto­jąc w na­szej kuch­ni, trza­snę­łam jego czer­wo­nym kub­kiem o pod­ło­gę, roz­wa­la­jąc go w drob­ny mak, co oczy­wi­ście roz­zło­ści­ło Tom­ka nie­mi­ło­sier­nie, po czym spa­ko­wa­łam się w naj­więk­szą wa­liz­kę, jaką tyl­ko mia­łam, i nie­wie­le my­śląc, wy­szłam. Za­po­mnia­łam jesz­cze wspo­mnieć, że zro­bi­łam coś, cze­go ro­bić nie po­win­nam, ale cóż, sta­ło się. To­masz w sy­pial­ni w sza­fie trzy­mał pie­nią­dze, któ­re zbie­rał na wy­ma­rzo­ny mo­to­cykl. Ja je po pro­stu stam­tąd za­bra­łam i scho­wa­łam do to­reb­ki. Wła­ści­wie to nie mia­łam zie­lo­ne­go po­ję­cia, co zro­bię da­lej i ile w ogó­le jest tych pie­nię­dzy. Nie mia­łam pla­nu. Wsia­dłam w pierw­szy lep­szy au­to­bus i, za­pła­ka­na, ru­szy­łam przed sie­bie. Pła­ka­łam, ale to nie był płacz tę­sk­no­ty czy żalu. To były ra­czej łzy ulgi i stra­chu przed zmia­ną. Wła­śnie w taki spo­sób zna­la­złam się w cen­trum. Po prze­je­cha­niu jesz­cze paru przy­stan­ków po­sta­no­wi­łam wy­siąść przed ja­kimś wiel­kim szkla­nym bu­dyn­kiem, któ­ry, jak się póź­niej oka­za­ło, był po pro­stu eks­klu­zyw­nym ho­te­lem. Sko­ro miesz­kam w mie­ście od daw­na, to po pro­stu nie ko­rzy­stam z ta­kich miejsc, bo po cho­le­rę? A zresz­tą, ni­g­dy nie było mnie na to stać. Pew­nie wy­glą­da­łam jak prze­stra­szo­na dziew­czyn­ka, któ­ra zgu­bi­ła dro­gę. Nie prze­szka­dza­ło mi to jed­nak w tym, aby pchnąć drzwi ho­te­lu i pierw­szy raz w ży­ciu za­pła­cić mnó­stwo kasy za spę­dze­nie jed­nej nocy w luk­su­sie. W koń­cu mia­łam na to pie­nią­dze. Może i nie na­le­ża­ły one do mnie, ale co z tego... Po tym wszyst­kim to­tal­nie mi się to na­le­ża­ło! Sta­nę­łam więc w ko­lej­ce do wy­so­kiej pani sie­dzą­cej w re­cep­cji. Przede mną sta­ła grup­ka mło­dych, moc­no wcię­tych Hisz­pa­nów, któ­rzy za­czę­li ze mnie żar­to­wać, nie zwa­ża­jąc na to, że prze­cież ist­nie­je praw­do­po­do­bień­stwo, że do­sko­na­le po­słu­gu­ję się hisz­pań­skim. Je­den z nich, dość przy­stoj­ny i ele­ganc­ki, spoj­rzał mi pro­sto w oczy, jak­by chciał od­czy­tać, o czym my­ślę. Nie­do­cze­ka­nie! Naj­pierw odro­bi­nę mnie to prze­ra­zi­ło, ale… może wła­śnie to było coś, cze­go po­trze­bo­wa­łam? Ja­kie­goś sza­leń­stwa? Może ocze­ki­wał, że od­wza­jem­nię uśmiech, a po­tem za­cią­gnie mnie do swo­je­go po­ko­ju i ze­rżnie, nie prze­sta­jąc wpa­try­wać się w moje oczy? Może po­win­nam na to po­zwo­lić, ale nie po­zwo­li­łam… Na od­chod­ne po­zdro­wi­łam pa­nów po hisz­pań­sku, co wy­wo­ła­ło ich śmiech nio­są­cy się po ca­łej sali. Męż­czy­zna, któ­ry chwi­lę wcześ­niej na mnie pa­trzył, uśmiech­nął się po­now­nie. Na­tych­miast od­wró­ci­łam wzrok, bo wresz­cie na­de­szła moja ko­lej i mo­głam po­dejść do re­cep­cji.

– Dzień do­bry, po­trze­bu­ję po­ko­ju na jed­ną noc.

– Oczy­wi­ście, po­pro­szę o do­ku­ment. Je­śli cho­dzi o płat­no­ści, to wszyst­ko zo­sta­nie na­li­czo­ne: po­byt, po­sił­ki w re­stau­ra­cji, bar, mi­ni­ba­rek w po­ko­ju. Opła­ty po­bie­ra­my na ko­niec po­by­tu. Ak­cep­tu­je­my za­rów­no płat­no­ści go­tów­ką, jak i kar­tą – po­wie­dzia­ła re­cep­cjo­nist­ka.

Od­wró­ci­łam się do niej ple­ca­mi, pod­czas gdy ko­bie­ta ryt­micz­nie ude­rza­ła pal­ca­mi w kla­wia­tu­rę.

– Ma pani przed sobą nasz naj­więk­szy bar. Je­śli ma pani ocho­tę, za­pra­szam do jego od­wie­dze­nia. W ce­nie noc­le­gu przy­słu­gu­je po­wi­tal­ny drink. Wy­star­czy po­dać kel­ne­ro­wi nu­mer po­ko­ju.

– Do­brze. Może sko­rzy­stam. Bar­dzo pani dzię­ku­ję. – Gdy już mia­łam odejść, po­czu­łam wi­bra­cję te­le­fo­nu w kie­sze­ni. Dzwo­nił To­masz. Rzecz ja­sna nie ode­bra­łam, tyl­ko wy­ci­szy­łam te­le­fon, po czym za­bra­łam z bla­tu kar­tę do swo­je­go po­ko­ju.

– Pani po­kój znaj­du­je się na czwar­tym pię­trze, nu­mer 432. Pro­szę sko­rzy­stać z win­dy po le­wej stro­nie od baru. Ży­czę mi­łe­go po­by­tu.

– Dzię­ku­ję. – Ode­szłam i do­pie­ro wte­dy przyj­­­rza­łam się zwit­ko­wi pie­nię­dzy, któ­ry za­bra­łam Tom­ko­wi. W mo­jej to­reb­ce była po­kaź­na suma. Wy­da­je mi się, że no­si­łam przy so­bie ład­nych parę ty­się­cy. Chcia­łam jak naj­szyb­ciej je po­li­czyć, ale prze­cież nie mo­głam tego zro­bić na środ­ku ho­te­lu, bo jesz­cze ktoś by mnie okradł. Co za iro­nia. Ktoś miał­by okraść dziew­czy­nę, któ­ra przed chwi­lą okra­dła swo­je­go fa­ce­ta. Nie czu­łam się z tym zbyt do­brze. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, czu­łam się okrop­nie. Jak w ogó­le przy­szło mi to do gło­wy?! Ja zło­dziej­ką? Na­praw­dę? Po­krę­ci­łam z nie­do­wie­rza­niem gło­wą i po­bie­głam w kie­run­ku win­dy, któ­ra za­bra­ła mnie na czwar­te pię­tro.

Przy­ło­ży­łam ka­wa­łek bia­łe­go pla­sti­ku do urzą­dze­nia obok klam­ki i usły­sza­łam pi­ka­nie. Drzwi lek­ko się uchy­li­ły. Zo­ba­czy­łam zwy­kły ho­te­lo­wy po­kój. Nic nad­zwy­czaj­ne­go. Te­le­wi­zor, ciem­no­bor­do­we za­sło­ny w oknie i mała ła­zien­ka z prysz­ni­cem. Było też łóż­ko z rów­no roz­ło­żo­ną po­ście­lą, tak jak­by nikt ni­g­dy wcze­śniej w nim nie spał, jak­by było ste­ryl­nie czy­ste i jak­by ktoś chciał wy­ma­zać fakt, że prze­wi­nę­ło się przez nie ty­sią­ce osób, a ma­te­rac roi się od za­cie­ków po pły­nach ustro­jo­wych. Mia­łam to jed­nak wte­dy głę­bo­ko w du­pie. Rzu­ci­łam się na nie ze wszyst­kich sił. Do­kład­nie tak, jak to ro­bią bo­ha­te­ro­wie ame­ry­kań­skich fil­mów. Za­to­pi­łam się w mięk­kim pie­rzu. W mo­jej gło­wie po­ja­wi­ły się smu­tek i nie­do­wie­rza­nie, ale jed­no­cze­śnie czu­łam się wol­na, a prze­cież wła­śnie tego chcia­łam. Nie wie­dzia­łam jed­nak, ile bę­dzie to trwa­ło i kie­dy po­sta­no­wię sta­wić czo­ła rze­czy­wi­sto­ści. Do­sko­na­le zda­wa­łam so­bie spra­wę, że prę­dzej czy póź­niej będę zmu­szo­na za­pu­kać do drzwi ojca. Od­wró­ci­łam się z brzu­cha na ple­cy i wy­cią­gnę­łam z kie­sze­ni te­le­fon ko­mór­ko­wy. Na wy­świe­tla­czu po­ja­wi­ło się po­wia­do­mie­nie o 38 nie­ode­bra­nych po­łą­cze­niach od To­ma­sza. Usu­nę­łam je i za­czę­łam prze­glą­dać zdję­cia zna­jo­mych w sie­ci. Ma­rio­la ku­pi­ła so­bie no­we­go jam­ni­ka, któ­re­go zdję­cia wrzu­ca­ła na In­sta­gram z czę­sto­tli­wo­ścią nie mniej­szą niż jed­no na 5 mi­nut. Inna zna­jo­ma przy­nu­dza­ła sen­ten­cja­mi o mi­ło­ści. Na­resz­cie na­tra­fi­łam na fo­to­gra­fie uśmiech­nię­tej dziew­czy­ny w słom­ko­wym ka­pe­lu­szu, pod któ­rym zna­la­złam 22 382 laj­ki. OMG – po­my­śla­łam. Ja­kim cu­dem ktoś ma taką oglą­dal­ność? Wszyst­ko ja­sne… Po za­głę­bie­niu się w jej pro­fil za­uwa­ży­łam, że była to ob­ser­wo­wa­na prze­ze mnie po­pu­lar­na blo­ger­ka, któ­ra, z tego co mi się wy­da­je, sły­nę­ła z okrop­nie dro­gich ubrań. Cie­ka­we tyl­ko, skąd mia­ła na to wszyst­ko pie­nią­dze… Dziw­ka! No, wia­do­mo… Każ­da, któ­ra jest ład­niej­sza, bo­gat­sza i szczu­plej­sza ode mnie, za­słu­gu­je na mia­no dziw­ki. Dla­cze­go in­nym jest w ży­ciu tak ła­two? Dla­cze­go mnie ob­ser­wu­ją za­le­d­wie 162 oso­by, któ­re są mo­imi praw­dzi­wy­mi zna­jo­my­mi? Chcia­ła­bym cho­ciaż je­den dzień być taką la­ską, któ­ra po­ka­że na zdję­ciu bluz­kę, a tłum od razu bie­rze z niej przy­kład. Swo­ją dro­gą, je­stem cie­ka­wa, ile kasy bie­rze za taki spon­so­ro­wa­ny post. Pew­nie parę ty­się­cy, a może i wię­cej…

Prze­glą­da­łam jej zdję­cia, pie­kląc się co­raz bar­dziej, gdy na­gle usły­sza­łam szmer do­bie­ga­ją­cy zza drzwi. Po chwi­li ktoś za­czął się do nich bar­dzo gło­śno do­bi­jać i pu­kać. Pod­sko­czy­łam ze stra­chu i ru­szy­łam w ich kie­run­ku.

– Kto tam? – za­py­ta­łam nie­pew­nie.

– Ma­tyl­da, otwie­raj na­tych­miast!

– To­mek?

– A kto, kur­wa, inny? Otwie­raj te cho­ler­ne drzwi!

Zro­bi­łam to, o co pro­sił. Przy­znam szcze­rze, że ni­g­dy nie wi­dzia­łam go w ta­kim sta­nie. Wy­glą­dał jesz­cze go­rzej niż parę go­dzin wcze­śniej, gdy wy­cho­dzi­łam z na­sze­go jesz­cze wspól­ne­go miesz­ka­nia.

– Co ty tu ro­bisz? I skąd wie­dzia­łeś, gdzie je­stem? – za­py­ta­łam zdzi­wio­na.

– Tak się skła­da, że sama mi za­in­sta­lo­wa­łaś apli­ka­cję, któ­ra mia­ła mnie śle­dzić i spraw­dzać, czy aby na pew­no cię nie zdra­dzam.

No tak, lo­ka­li­za­tor w iPho­nie. Dla­cze­go go nie usu­nę­łam?! Ależ je­stem dur­na – po­my­śla­łam.

– Gdzie to masz? – To­masz zła­pał mnie moc­no za rękę i krzyk­nął mi pro­sto w twarz.

– O co ci cho­dzi?

– Ma­tyl­da… to, że je­steś kre­tyn­ką, nie zna­czy, że ja rów­nież. Gdzie są moje pie­nią­dze? Ciesz się, że jesz­cze nie we­zwa­łem po­li­cji!

– Ja nie… – Na­tych­miast mi prze­rwał, nie po­zwa­la­jąc mi do­koń­czyć wy­po­wie­dzi:

– Prze­stań! Po pro­stu mi je od­daj i te­mat za­mknię­ty. – Za­mu­ro­wa­ło mnie. Po pierw­sze to jego po­dej­ście, a po dru­gie to, że na­wet nie był na mnie ja­koś wy­bit­nie wście­kły. Po pro­stu przy­szedł, jak gdy­by ni­g­dy nic, do po­ko­ju w ho­te­lu i chciał za­brać swo­je. Rzecz ja­sna, tym czymś nie by­łam ja, a pie­nią­dze, któ­re mu zwy­czaj­nie zwi­nę­łam. To chy­ba naj­bar­dziej mnie roz­wa­li­ło. Po­czu­łam się okrop­nie. Nie dla­te­go, że o mnie nie wal­czył, a dla­te­go, że wsty­dzi­łam się tego, co zro­bi­łam. To było do mnie nie­po­dob­ne, tak jak i na­głe odej­ście. Zwy­kle nie po­dej­mo­wa­łam tak po­chop­nych i de­cy­zji. A jed­nak…

– Są w to­reb­ce. Prze­pra­szam… Nie wiem, co mnie na­pa­dło – wy­szep­ta­łam.

– W du­pie mam two­je prze­pro­si­ny. Dzwo­ni­łem do cie­bie tyle razy, a ty na­wet nie ra­czy­łaś na­cis­nąć tej pie­przo­nej słu­chaw­ki. Zo­bacz, co ro­bisz! Za­cho­wu­jesz się jak psy­cho­pat­ka. Ale wiesz co, to aku­rat mam już w du­pie. Nie je­stem two­im oj­cem, żeby mó­wić ci, jak masz żyć. Sko­ro nie chcesz żyć ze mną, trud­no. Za­pew­niam cię, że jest wie­le chęt­nych!

– Co?

– Kur­wa, gów­no! Po­wie­dzia­łem tak, żeby ci uświa­do­mić, że nie je­steś pęp­kiem świa­ta. A sko­ro by­łaś go­to­wa, żeby mi tak per­fid­nie za­brać pie­nią­dze, to cho­ciaż po­win­naś wy­rzu­cić swój te­le­fon do ko­sza, aby nie po­zo­sta­ły po to­bie żad­ne śla­dy. Może po­wi­nie­nem na­uczyć cię, co ro­bić, aby nie zo­stać zła­pa­nym?

– Prze­stań… – po­wie­dzia­łam, zdru­zgo­ta­na obrzy­dze­niem i za­że­no­wa­niem w jego oczach.

– Chcia­łem ci uświa­do­mić, że zło­dziej z cie­bie bar­dzo prze­cięt­ny albo chy­ba ra­czej tra­gicz­ny… Nie­odbie­ra­nie te­le­fo­nu mia­ło mnie zwieść na ma­now­ce? Haha, je­steś na­praw­dę nie­zła…

– To­mek… My­śla­łam, że bę­dziesz chciał, że­bym wró­ci­ła… Dla­te­go nie od­bie­ra­łam.

– Osza­la­łaś? Nie będę ni­ko­go zmu­szać, żeby ze mną był. Nie chcesz, to nie. Mam swo­ją god­ność, w prze­ci­wień­stwie do cie­bie… Jak mo­głaś za­brać mi pie­nią­dze? Co ci w ogó­le strze­li­ło do gło­wy?

– Nie wiem…

To­masz pod­szedł do mo­jej to­reb­ki wi­szą­cej na opar­ciu krze­sła i wy­cią­gnął z niej go­tów­kę.

– Pa – rzu­cił szyb­ko i od­wró­cił się w stro­nę drzwi.

– Prze­pra­szam… – od­po­wie­dzia­łam ci­cho, ale wiem, że usły­szał. Na­wet nie spoj­rzał w moim kie­run­ku, chy­ba znie­na­wi­dził mnie już do koń­ca. Zresz­tą było mi wszyst­ko jed­no…. Nie ob­cho­dzi­ło mnie, co do mnie czuł, ani to, co ja czu­łam do nie­go. Tego cze­goś już po pro­stu nie było.

Po tym in­cy­den­cie usia­dłam na skra­ju łóż­ka i ob­ję­łam gło­wę dłoń­mi. Mia­łam wra­że­nie, jak­by coś moc­no mnie w nią ude­rzy­ło albo jak­by coś w niej wi­ro­wa­ło, a prze­cież nie by­łam pi­ja­na. Jesz­cze nie by­łam. Za­raz po­tem przy­po­mnia­łam so­bie o tym, że w ba­rze na dole cze­ka na mnie po­wi­tal­ny drink. Ścią­gnę­łam z sie­bie blu­zę i wy­cią­gnę­łam z wa­liz­ki su­kien­kę. Wło­ży­łam ją na sie­bie, aby po­czuć się odro­bi­nę le­piej i za­po­mnieć o tym, że wła­śnie stra­ci­łam reszt­ki god­no­ści. Go­rzej już i tak być nie mo­gło. Wy­szłam z po­ko­ju i po­now­nie uda­łam się na par­ter. Mi­nę­łam re­cep­cję: za ladą nie sie­dzia­ła już ko­bie­ta, któ­ra mnie wcze­śniej ob­słu­gi­wa­ła. Pew­nie skoń­czy­ła swo­ją zmia­nę. Na uli­cy też zro­bi­ło się zu­peł­nie ina­czej. Wszyst­ko to­nę­ło w pół­mro­ku i było sły­chać tyl­ko kro­ple desz­czu stu­ka­ją­ce o szkla­ne ścia­ny bu­dyn­ku. Stuk, stuk, stuk… Uwiel­bia­łam, gdy pa­da­ło, bo deszcz za­zwy­czaj uspo­ka­jał mnie i czu­łam, jak­by do­pa­so­wy­wał się do mo­je­go na­stro­ju. Dźwięk kro­pli prze­ni­kał moje cia­ło, do­ty­ka­jąc neu­ro­nów. Do­zna­łam ulgi, jak­by cały świat współ­od­czu­wał ze mną.

Wcze­śniej bar wy­da­wał mi się dużo mniej­szy niż w rze­czy­wi­sto­ści. Zda­je się, że mógł­by spo­koj­nie po­mie­ścić po­nad 50 osób, a kie­dy do nie­go we­szłam, był już pra­wie w ca­ło­ści za­peł­nio­ny. Po dwu­dzie­stej nad dłu­gim bla­tem z gład­kie­go mar­mu­ru za­pa­li­ły się okrą­głe lam­py da­ją­ce przy­jem­ne, cie­płe świa­tło. Tym chęt­niej przy­sia­dłam na skó­rza­nym ho­ke­rze. Za­raz za bar­ma­nem, któ­ry już zmie­rzał w moją stro­nę, wi­dać było pół­kę wy­peł­nio­ną prze­róż­ny­mi al­ko­ho­la­mi.

– Do­bry wie­czór, co po­dać?

– W re­cep­cji po­in­for­mo­wa­no mnie, że mogę sko­rzy­stać z po­wi­tal­ne­go drin­ka.

– Oczy­wi­ście, dziś ser­wu­je­my Cuba Li­bre. Czy ma pani na nie­go ocho­tę?

– Chy­ba nie mam wy­bo­ru. A co to ta­kie­go?

– Rzad­ko bywa pani w ba­rach? – uśmiech­nął się do mnie.

– Ostat­nio nie mia­łam na to zbyt wie­le cza­su – po­wie­dzia­łam.

– Cuba Li­bre to kla­sycz­ny drink z bia­łe­go rumu i coca-coli. Do­le­wa­my do nie­go sok z li­mon­ki oraz do­da­je­my kost­ki lodu.

– Może być.

Już po chwi­li drink sta­nął przede mną, a ja mo­głam się wy­god­nie roz­siąść przy osob­nym sto­li­ku tuż przy oknie. Są­cząc na­pój, wpa­try­wa­łam się w spa­da­ją­cy na zie­mię deszcz i roz­my­śla­łam, a wła­ści­wie to po­zwo­li­łam na to, by my­śli swo­bod­nie prze­pły­wa­ły mi przez gło­wę.

– Nie za­uwa­ży­łaś mo­je­go port­fe­la? To miej­sce jest już za­ję­te – usły­sza­łam za ple­ca­mi mę­ski głos. Od­wró­ci­łam się. Tuż przy mnie stał męż­czy­zna. Oko­ło trzy­dziest­ki. Przy­stoj­ny. Cho­ler­nie przy­stoj­ny. Był ubra­ny w luź­ną ko­szu­lę wpusz­czo­ną w ele­ganc­kie spodnie. Miał krót­ko ostrzy­żo­ne wło­sy i wy­pie­lę­gno­wa­ny przez bar­be­ra za­rost.

– Prze­pra­szam, zu­peł­nie nie zwró­ci­łam uwa­gi. Mam bar­dzo trud­ny dzień i szcze­rze po­wie­dziaw­szy, je­stem moc­no roz­ko­ja­rzo­na. A czy my się już dziś przy­pad­kiem nie wi­dzie­li­śmy? – Do­pie­ro w tam­tym mo­men­cie zo­rien­to­wa­łam się, że roz­ma­wiam z męż­czy­zną, któ­ry przy­glą­dał mi się, gdy sta­łam w ko­lej­ce do re­cep­cji ho­te­lo­wej.

– Ow­szem. Je­stem Lu­cio. – Wy­cią­gnął dłoń w moją stro­nę.

– A ja Ma­tyl­da. Nie je­steś Po­la­kiem, praw­da?

– O, jak na to wpa­dłaś? – Za­śmiał się, po czym usiadł tuż obok mnie.

– To ra­czej nie jest trud­ne do od­gad­nię­cia.

– Mam na­dzie­ję, że nie masz nic prze­ciw­ko, że przy­sią­dę się do wła­sne­go sto­li­ka.

– Och. Już idę, prze­pra­szam. Po­szu­kam in­ne­go miej­sca. – Za­czę­łam się pod­no­sić. Za­wie­si­łam tor­bę na ra­mie­niu, gdy zda­łam so­bie spra­wę, że już zwy­czaj­nie nie ma wol­nych miejsc.

– Nie wy­głu­piaj się. Zo­stań. Wła­ści­wie i tak będę wol­ny jesz­cze przez na­stęp­ne dwie go­dzi­ny.

– Jak to? – za­py­ta­łam, na­dal roz­glą­da­jąc się po ca­łym lo­ka­lu. Mia­łam na­dzie­ję, że może kto­kol­wiek wsta­nie ze swo­je­go krze­sła, jed­nak nic ta­kie­go się nie sta­ło.

– Ma­tyl­da, usiądź, pro­szę. – Ką­tem oka spoj­rza­łam na Hisz­pa­na, któ­ry lu­stro­wał mnie od stóp do głów. Był tak sek­sow­ny, że nie śmia­łam mu od­mó­wić. A może po­win­nam?

– OK. W ta­kim ra­zie opo­wiedz mi swo­ją hi­sto­rię, a ja opo­wiem ci swo­ją.

– Ty pierw­sza. Ale naj­pierw za­mó­wię ci no­we­go drin­ka, bo wi­dzę, że już koń­czysz.

– Niech bę­dzie. – Uśmiech­nę­łam się do nie­go ser­decz­nie.

– Pi­jesz to samo?

– Mhm – przy­tak­nę­łam. Lu­cio od­szedł od na­sze­go wspól­ne­go już sto­li­ka i po chwi­li wró­cił z dwo­ma po­dwój­ny­mi drin­ka­mi.

– Chy­ba chcesz mnie upić. – ro­ze­śmia­łam się.

– Zga­dłaś, ale naj­pierw wo­lał­bym cię tro­chę po­znać. Oczy­wi­ście je­śli nie masz nic prze­ciw­ko, bo chy­ba nie masz? – od­po­wie­dział, a ja po­czu­łam się dość nie­zręcz­nie.

– Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, moje ży­cie jest w tym mo­men­cie ra­czej mało in­te­re­su­ją­ce.

– Nie wie­rzę.

– Nie mam miesz­ka­nia. Nie mam zbyt wie­lu zna­jo­mych i nie mam fa­ce­ta. A, za­po­mnia­ła­bym do­dać, nie wiem, co mam da­lej ro­bić. Je­stem w to­tal­nej du­pie na swo­je wła­sne ży­cze­nie i wła­ści­wie wca­le nie chcę się wy­co­fy­wać ze swo­ich de­cy­zji.

– I to ma być nud­ne ży­cie? Nic z tego nie zro­zu­mia­łem, chy­ba mu­sisz mó­wić odro­bi­nę wol­niej. To, że mó­wię po pol­sku, nie ozna­cza, że wszyst­ko do­brze ro­zu­miem…

– Och… Nie będę cię za­nu­dzać tym smęt­nym sce­na­riu­szem. Wła­ści­wie to nie ma się czym chwa­lić. Jak to się sta­ło, że zna­la­złeś się w Pol­sce, no i skąd znasz ję­zyk?

– Cóż, nie za­nu­dzasz mnie, ale sko­ro nie masz ocho­ty, nie będę cię zmu­szać. Po co roz­pa­mię­ty­wać prze­szłość… Masz ra­cję, le­piej na­pi­sać nowy sce­na­riusz. Może bę­dzie cie­kaw­szy? – Uśmiech­nął się do mnie.

– Ha, ha, OK! To od­po­wiesz na moje py­ta­nie?

– Ja­sne. Przy­je­cha­łem do Pol­ski na stu­dia.

– Wy­bacz, ale nie wy­glą­dasz na dwu­dzie­sto­lat­ka, któ­ry wła­śnie za­czy­na stu­dia.

– Daj mi do­koń­czyć… Przy­je­cha­łem na stu­dia parę lat temu. Ukoń­czy­łem je w ze­szłym roku i wró­ci­łem do domu, do Se­wil­li. Oczy­wi­ście, jak mo­żesz się do­my­ślić, zwią­za­łem się z Po­lką.

– Czy­li masz dziew­czy­nę? – za­py­ta­łam.

– Nie. Już nie. Syl­wia nie jest już moją dziew­czy­ną. Przy­je­cha­łem do Pol­ski z kum­pla­mi, żeby się za­ba­wić.

– Ro­zu­miem, w ta­kim ra­zie obo­je mamy za co pić. – Pod­nio­słam szklan­kę z dru­gim drin­kiem.

– Masz ocho­tę za­pa­lić? – za­py­tał.

– Nie palę, ale je­śli masz ocho­tę, to pro­szę bar­dzo, tyl­ko z tego, co mi się wy­da­je, mu­sisz wyjść na dwór, bo tu nie wol­no pa­lić.

– Ma­tyl­da… ja nie mó­wię o faj­kach. Chcesz za­ja­rać zio­ło?

– Ha, ha, no to trze­ba było tak od razu. Wła­ści­wie… cze­mu nie? Kie­dyś parę razy pa­li­łam z moim by­łym i cał­kiem mi się to po­do­ba­ło, ale ze­sta­wie­nie al­ko­hol plus zio­ło może się u mnie źle skoń­czyć.

– To zna­czy?

– Ech… – Uśmiech­nę­łam się do nie­go i chy­ba od razu za­ła­pał, o co mi cho­dzi. Na­gle wstał.

– Idę do po­ko­ju. Za­cze­kasz tu? Za­raz wró­cę.

– Ja­sne.

Lu­cio nie wra­cał przez ja­kiś czas, a ja zdą­ży­łam wy­pić trzy na­praw­dę moc­ne drin­ki. Czu­łam po­trze­bę od­re­ago­wa­nia emo­cji, któ­re ku­mu­lo­wa­ły się we mnie od sa­me­go rana. By­łam już pi­ja­na i wca­le mi to nie prze­szka­dza­ło. Było mi w tym sta­nie wy­bit­nie do­brze. Mia­łam już to­tal­nie wy­wa­lo­ne na to, co kto o mnie po­my­śli. Do­sko­na­le wie­dzia­łam, że je­śli w tym sta­nie za­pa­lę, to prę­dzej czy póź­niej skoń­czy się to sek­sem z ob­cym męż­czy­zną. Ale… mia­łam na to ocho­tę. Se­rio, mia­łam na to za­je­bi­stą ocho­tę! Aby ze­rżnął mnie obcy ku­tas. I co z tego, że nie było to zbyt przy­zwo­ite za­cho­wa­nie!? Co z tego?! W ży­ciu nie za­wsze robi się to, co jest grzecz­ne.

– Wy­cho­dzi­my? – za­py­tał sto­ją­cy za mną Lu­cio.

– Gdzie?

– Mu­si­my wyjść na dwór, aby za­pa­lić.

– Ach, no tak. Wy­bacz, tro­chę mi się już krę­ci w gło­wie i spraw­ność mo­ich sy­naps jest so­lid­nie ogra­ni­czo­na.

Już po chwi­li sta­li­śmy za ro­giem bu­dyn­ku. Czu­łam się, jak­bym znów była na­sto­lat­ką i cho­wa­ła się przed po­li­cją. Tym ra­zem je­dy­nym, cze­go się ba­łam, był deszcz. Ra­zem z moim nowo po­zna­nym to­wa­rzy­szem wcią­ga­li­śmy w płu­ca bia­ły dym i czu­li­śmy, jak bło­gość roz­pie­ra nas od środ­ka. Tak daw­no nie pa­li­łam, że już zdą­ży­łam za­po­mnieć, jak uwiel­biam ten stan. Mia­łam dość cze­ka­nia na jego ruch. Przy­su­nę­łam się do Lu­cia i po­pro­si­łam, aby wdmu­chał mi dym w usta. Zgo­dził się. Nasz pierw­szy po­ca­łu­nek był jak de­li­kat­ne i nie­pew­ne mu­śnię­cie, i wła­śnie tak go so­bie wy­obra­ża­łam. Na­pię­cie osią­gnę­ło szczyt. Gdy na­sze usta się wresz­cie spo­tka­ły, nie mo­głam się od nie­go ode­rwać. Jemu chy­ba też było trud­no. Lu­cio przy­cią­gnął mnie do sie­bie, po czym moc­no przy­ci­snął do ścia­ny. Cho­ciaż na dwo­rze pa­no­wał chłód, opa­no­wa­ło mnie go­rą­ce po­żą­da­nie. Ni­g­dy wcze­śniej taka nie by­łam. To uczu­cie było mi obce, ale nie ozna­cza to, że nie wie­dzia­łam, jak się za­cho­wać. Do­sko­na­le wie­dzia­łam. Drża­łam, a on z uśmie­chem od­su­nął się od mo­ich ust.

– Na pew­no tego chcesz? – za­py­tał.

– Tak.

– Pój­dzie­my do two­je­go po­ko­ju. U mnie… cóż, będą ra­czej kiep­skie wa­run­ki. Nie je­stem tu sam, zresz­tą już ci to tłu­ma­czy­łem. – Nie od­po­wie­dzia­łam na­wet sło­wem, nie po­trze­bo­wa­łam wy­ja­śnień. Po pro­stu ru­szy­łam w wy­bra­nym kie­run­ku.

Wy­grze­ba­łam z to­reb­ki kar­tę i przy­ło­ży­łam ją do czyt­ni­ka. Lu­cio przy­ci­snął mnie do drzwi na ko­ry­ta­rzu i pchnął z ca­łej siły, aż wpa­dłam do środ­ka i upa­dłam na ko­la­na.

– Aua… – syk­nę­łam i spoj­rza­łam na nie­go, ale on za­sło­nił mi oczy, po czym ukuc­nął i zbli­żył usta do mo­je­go ucha, a po­tem szep­nął:

– Bo­leć to cię do­pie­ro za­cznie, ma­leń­ka…

Nie wie­dzia­łam, czy po­win­no mnie to prze­ra­zić, czy ra­czej pod­nie­cić, ale moje cia­ło za­de­cy­do­wa­ło za mnie. Chwy­cił moją dłoń, cały czas za­sła­nia­jąc mi oczy dru­gą ręką, i prze­su­nął nią po swo­im kro­czu. Czu­łam, że jego pe­nis aż bła­ga, by po­zwo­lić mu się wy­do­stać ze spodni. Czu­łam, że chce, bym go pie­ści­ła. Tak też zro­bi­łam. Ści­snę­łam go i za­czę­łam ryt­micz­nie po­ru­szać dło­nią, ale Lu­cio od­su­nął się rap­tow­nie i ru­szył w kie­run­ku łóż­ka.

– Jesz­cze nie te­raz… – usły­sza­łam. Nie za­sta­na­wia­jąc się zbyt dłu­go, zdję­łam z sie­bie su­kien­kę i rzu­ci­łam ją w miej­sce, w któ­rym przed se­kun­dą klę­cza­łam. Sta­nę­łam przed nim w sa­mej bie­liź­nie. Lu­cio naj­pierw przy­glą­dał mi się swo­imi ciem­ny­mi ocza­mi, po czym rów­nie pręd­ko po­zbył się swo­ich ubrań. Po­de­szłam do nie­go, by mu po­móc, a on znów po­ka­zał mi, że zde­cy­do­wa­nie chce mieć nade mną wła­dzę. Jed­nym ru­chem ze­rwał ze mnie majt­ki, po czym bez ostrze­że­nia ob­li­zał swój kciuk i wsu­nął go w moje wnę­trze, ob­ra­ca­jąc nim. Po­czu­łam pie­ką­cy ból: pa­lec tępo prze­ci­snął się przez war­gi sro­mo­we, ale to na­krę­ca­ło jesz­cze bar­dziej. Nie mi­nę­ła se­kun­da, gdy moja po­chwa za­czę­ła przyj­mo­wać go co­raz głę­biej, a jej wnę­trze za­czę­ło się ro­bić na­praw­dę wil­got­ne. To, jak mnie trak­to­wał, było na swój spo­sób eks­cy­tu­ją­ce. Na tyle, że pra­gnę­łam ze wszyst­kich sił, aby wresz­cie po­czuć w so­bie nie tyl­ko jego pal­ce, ale też pe­ni­sa. Mia­łam na­dzie­ję, że nie roz­cza­ru­ję się jego wiel­ko­ścią.

Lu­cio od­wró­cił się, do mnie ple­ca­mi i za­czął szu­kać cze­goś w kie­sze­ni spodni. Wy­cią­gnął z nich pre­zer­wa­ty­wę i rzu­cił ją na łóż­ko.

– Bę­dzie­my tego po­trze­bo­wać – po­wie­dział i sze­ro­ko się uśmiech­nął, a ja, roz­pa­lo­na do gra­nic moż­li­wo­ści, tyl­ko od­li­cza­łam se­kun­dy, aby wresz­cie to na­sta­ło.

Za­czął błą­dzić rę­ka­mi po moim cie­le. To było ta­kie obce, a za­ra­zem przy­jem­ne do­zna­nie. Po­wo­li prze­su­wał dłoń, obej­mu­jąc moją pierś, po­tem za­czął gła­dzić moje bio­dra, kie­ru­jąc się w stro­nę cip­ki. By­łam już cała mo­kra. Ewi­dent­nie prze­jął kon­tro­lę nad sy­tu­acją. Od­da­łam się zu­peł­nie ob­ce­mu męż­czyź­nie, i było mi z tym fak­tem za­je­bi­ście do­brze! Go­rzej upodlić się już nie mo­głam, więc chcia­łam cho­ciaż za­koń­czyć ten dzień, krzy­cząc z pod­nie­ce­nia. Po­ło­żył mnie na łóż­ku i usta­mi po­dą­żał ścież­ką wy­ty­czo­ną wcze­śniej przez dło­nie. Za­czął od de­li­kat­ne­go ca­ło­wa­nia, po­przez ryt­micz­nie li­za­nie mo­jej skó­ry koń­ców­ką ję­zy­ka, po czym zbli­żył się do mo­ich pier­si. Zła­pał je w dło­nie i ści­snął. Moje sut­ki sta­nę­ły na bacz­ność. Opu­ścił gło­wę na je­den z nich i de­li­kat­nie wziął go do ust. Za­drża­łam, kie­dy za­czął go ssać, ale było mi mało, wciąż chcia­łam wię­cej. Na­resz­cie do­cze­ka­łam się, by Lu­cio zmie­nił swój cel. Za­czął od ca­ło­wa­nia brzu­cha, a skoń­czył na de­li­kat­nym gry­zie­niu ud. Po­tem roz­dzie­lił je i za­nu­rzył mię­dzy nimi twarz. Za­czął mnie li­zać, aż jęk­nę­łam. Nie trwa­ło to zbyt dłu­go: moje cia­ło drża­ło i gdy­bym nie ode­pchnę­ła go w ostat­niej se­kun­dzie, do­szła­bym pod jego ję­zy­kiem. Całe szczę­ście zro­zu­miał to i zsu­nął z sie­bie resz­tę ubrań. Wi­dok jego sztyw­ne­go pe­ni­sa o na­praw­dę za­do­wa­la­ją­cych kształ­tach i roz­mia­rach jesz­cze bar­dziej mnie pod­nie­cił. Po­zwo­lił mi na sie­bie wsiąść i wresz­cie po­czu­łam to, cze­go na­praw­dę po­trze­bo­wa­łam. Bło­gość. Po­zwo­le­nie na prze­ję­cie wła­dzy nie po­trwa­ło jed­nak zbyt dłu­go. Lu­cio już po chwi­li od­wró­cił mnie na brzuch i wszedł we mnie cały, aż po­czu­łam jak ude­rza o mój pę­cherz. Po­su­wał mnie tak, jak daw­no nikt tego nie ro­bił. Ból roz­kosz­nie prze­ni­kał się z pod­nie­ce­niem.

Krzy­cza­łam, ale już po kil­ku pchnię­ciach Lu­cio skoń­czył. Wy­cią­gnął ze mnie swo­je­go ku­ta­sa i za­stą­pił go dwo­ma pal­ca­mi, a póź­niej trze­ma. Za­wsze lu­bi­łam być do­mi­no­wa­na, ale te­raz było zu­peł­nie ina­czej. By­łam po pro­stu rżnię­ta przez prak­tycz­nie nie­zna­jo­me­go męż­czy­znę. Przy­jem­ność, któ­rą da­wa­ła mi ta eks­cy­tu­ją­ca sy­tu­acja, bar­dzo szyb­ko do­pro­wa­dzi­ła mnie do or­ga­zmu. Po raz pierw­szy w ży­ciu do­szłam bez sty­mu­la­cji łech­tacz­ki. A to był ogrom­ny suk­ces. Może wła­śnie klu­czem był ten ból… Może wła­śnie ten pie­przo­ny nie­zna­jo­my po­ka­zał mi, że je­stem na tyle zbo­czo­na, że zwy­kły seks nie daje mi tego, cze­go po­trze­bu­ję. Uśmiech­nę­łam się w du­chu sama do sie­bie.

Le­że­li­śmy chwi­lę nadzy na ho­te­lo­wym łóż­ku, ale w pew­nym mo­men­cie Lu­cio wstał i za­czął się ubie­rać.

– Wy­cho­dzisz już? – za­py­ta­łam.

– Tak, Ma­tyl­da, mu­szę wyjść. Cze­ka­ją na mnie ko­le­dzy. Dziś jest mój wie­czór ka­wa­ler­ski.

– Co? – Pod­nio­słam się na­tych­miast do po­zy­cji sie­dzą­cej.

– Było miło, dzię­ki.

– Ty so­bie chy­ba żar­tu­jesz?! Ty pie­przo­ny skur­wie­lu! Okła­ma­łeś mnie! Mó­wi­łeś, że je­steś wol­ny.

– Nie kła­ma­łem. Po pro­stu nie po­tra­fisz słu­chać albo wy­cią­gasz z roz­mo­wy błęd­ne wnio­ski. Syl­wia nie jest moją dziew­czy­ną, bo jest już moją na­rze­czo­ną. A o to nie py­ta­łaś.

– Ty pier­do­lo­ny dra­niu!

– Zo­sta­wię ci pie­nią­dze. Będę się czuł le­piej, je­śli za­pła­cę ci za seks. Cał­kiem zresz­tą uda­ny. Seks z dziw­ką to mniej­sza zdra­da. Za ty­dzień bio­rę ślub. A dziś idę w mia­sto kon­ty­nu­ować za­je­bi­ście za­czę­ty wie­czór ka­wa­ler­ski. – Lu­cio stał przed lu­strem i po­pra­wiał ko­szu­lę, któ­rą chwi­lę wcześ­niej w po­śpie­chu z nie­go ścią­ga­łam. Pod­bie­głam do nie­go cał­kiem naga i z ca­łych sił sta­ra­łam się go wy­pchnąć z po­ko­ju. Był sil­ny. Bar­dzo sil­ny. Ani drgnął.

– Uspo­kój się, mała. Jesz­cze zro­bisz so­bie krzyw­dę.

– Wy­pier­da­laj stąd! Wy­noś się, bo za­raz za­dzwo­nię po ochro­nę! Nie je­stem żad­ną dziw­ką! – krzy­cza­łam, ile sił w płu­cach.

– U nas tak się wła­śnie na­zy­wa ko­bie­ty, któ­re idą do łóż­ka z fa­ce­tem po paru go­dzi­nach roz­mo­wy. Nie dziw się, że tak cię trak­tu­ję, bo na to właś­nie za­słu­gu­jesz.

Rzu­ci­łam się w stro­nę drzwi i otwo­rzy­łam je na oścież. Nie mia­łam wy­bo­ru. Nie by­łam w sta­nie wy­pchnąć Lu­cia i zmu­sić go do opusz­cze­nia po­miesz­cze­nia. Da­lej by­łam naga, ale w tam­tym mo­men­cie mia­łam to to­tal­nie w po­wa­ża­niu. Za­czę­łam krzy­czeć. O dzi­wo, tym ra­zem mnie po­słu­chał. Wy­szedł bar­dzo po­wo­li, jak gdy­by ni­g­dy nic. Za­trza­snę­łam drzwi z ca­łych sił i opar­łam się o nie ple­ca­mi. Wciąż nie wie­rzy­łam w to, co się wła­śnie sta­ło. A po­tem usły­sza­łam, jak ten drań wsu­wa bank­no­ty przez szpa­rę pod drzwia­mi. Na­tych­miast wsta­łam, by je otwo­rzyć. Ku mo­je­mu zdzi­wie­niu na­prze­ciw­ko mnie sta­ła ja­kaś star­sza pani, któ­ra py­ta­ją­cym wzro­kiem pa­trzy­ła na moje na­gie cia­ło. Po fa­ce­cie nie było ani śla­du. Za­mknę­łam za sobą drzwi i zgnio­tłam pie­nią­dze w dło­ni, po czym ci­snę­łam nimi w stro­nę łóż­ka.

– Aaaa! Pier­do­lo­ny ku­tas!

Ża­łość. Po pro­stu ża­łość. To, co wła­śnie się skoń­czy­ło, spra­wi­ło, że po­czu­łam się obrzy­dli­wie. Jak pier­do­lo­na dziw­ka. Fak­tycz­nie, może Lu­cio miał ra­cję. Jak to się w ogó­le sta­ło?! Zbyt dużo emo­cji, zbyt dużo za­ufa­nia, zbyt dużo al­ko­ho­lu i zbyt dużo zio­ła… Je­stem kre­tyn­ką. Je­śli mam być szcze­ra, chy­ba nie była to wy­łącz­nie wina al­ko­ho­lu. Ani in­nych uży­wek. Lu­cio mógł­by mieć na­wet na imię Kac­per albo Woj­tek. Po pro­stu pra­gnę­łam do­ty­ku cia­ła, któ­re mnie okry­je. Ko­bie­ty cza­sa­mi po­trze­bu­ją, aby ktoś zwy­czaj­nie je prze­rżnął. Nie by­łam dum­na z tego, co się wła­śnie sta­ło, ale… przede mną le­ża­ły zwi­nię­te w kłę­bek dwa bank­no­ty 500 euro.

– O Boże! – krzyk­nę­łam z prze­ra­że­nia. To były po­nad czte­ry ty­sią­ce zło­tych. A do­kład­niej coś koło 4400. Przy­naj­mniej już wie­dzia­łam, skąd we­zmę pie­nią­dze na opła­ce­nie ho­te­lu. Te­raz mo­głam tu zo­stać jesz­cze przez parę nocy. Brzy­dzi­łam się tych pie­nię­dzy, nie chcia­łam ich wi­dzieć. Się­gnę­łam po to­reb­kę, by je scho­wać, i wte­dy mnie za­mu­ro­wa­ło… W środ­ku było coś koło ośmiu ty­się­cy. To­masz mu­siał je zo­sta­wić spe­cjal­nie. Na­tych­miast do nie­go za­dzwo­ni­łam.

– Halo?

– Cze­go chcesz?

– Mo­żesz mi wy­tłu­ma­czyć, co mają zna­czyć te pie­nią­dze w mo­jej to­reb­ce?

– A jak my­ślisz?

– My­śla­łam, że przy­sze­dłeś mi je za­brać.

– Nie, kre­tyn­ko. Przy­sze­dłem zo­ba­czyć, czy z tobą wszyst­ko w po­rząd­ku. Zo­sta­wi­łem ci te pie­nią­dze, że­byś mia­ła z cze­go żyć, bo się o cie­bie mar­twię… Nie wiem, co się ostat­nio z tobą dzie­je, ale sko­ro taką pod­ję­łaś de­cy­zję, to dro­ga wol­na. Mu­szę się z tym po­go­dzić, ale po pro­stu nie po­zwo­lę ci skoń­czyć pod mo­stem.

Roz­łą­czy­łam się na­tych­miast. Tego już było dla mnie za wie­le.

Rozdział 2

We­ro­ni­ka

KIE­DYŚ

– Pro­szę, ustaw się ina­czej. Świet­nie byś wy­glą­da­ła, gdy­byś prze­nio­sła cię­żar cia­ła na pra­wą nogę i pod­par­ła ręką bro­dę, a pal­ce wsu­nę­ła we wło­sy. Wiesz, spró­buj wy­eks­po­no­wać to, co masz naj­lep­sze.

– Tak do­brze? – za­py­ta­łam, po­pra­wia­jąc po­przed­nią pozę.

– Jesz­cze bar­dziej. Słu­chaj, weź się wy­chyl i nie patrz w obiek­tyw. Ro­zu­miesz?

– A te­raz OK?

– Wy­śmie­ni­cie. Zo­stań tak. Te­raz za­ła­pa­łaś, o czym mó­wię. Mamy parę do­brych ujęć. Bę­dzie z cze­go wy­bie­rać.

– Czy­li owoc­na se­sja? Bę­dzie cho­ciaż jed­no, któ­re­go się nie po­wsty­dzisz?

– Wie­le, We­ro­ni­ka. Wiesz, ład­na mo­del­ka, to i zdję­cia ni­cze­go so­bie.

– Oj, prze­stań mnie za­wsty­dzać. – Uśmiech­nę­łam się do nie­go uro­czo.

– Taka moja pra­ca. Mu­szę za­chwa­lać mo­del­ki, żeby czu­ły się pew­niej i le­piej po­zo­wa­ły. Nie od­bie­raj tego zbyt oso­bi­ście, wca­le nie je­steś taka pięk­na. Je­steś ma­łym po­twor­kiem. – To­masz ro­ze­śmiał się, a ja lek­ko ude­rzy­łam go w gło­wę.

– Głu­pek. Je­steś okrop­ny. Ro­zu­miesz? Okrop­ny głu­pek!

– Wiem i za to wła­śnie mnie uwiel­biasz. Ha ha.

Nie będę ukry­wać, że go uwiel­bia­łam. Mo­gła­bym na­wet po­wie­dzieć, że To­masz za­wsze mi się po­do­bał. Nie po­win­nam o tym mó­wić ani na­wet my­śleć. Cza­sa­mi tak w ży­ciu jest, że coś po pro­stu jest nie­osią­gal­ne… Tu na­wet nie cho­dzi­ło o to, że był Bóg wie jak przy­stoj­ny. Oczy­wi­ście, że nie był okrut­nie pa­skud­ny, a na­wet cał­kiem względ­ny. Taki, och… jak by to okre­ślić… po­praw­ny. Naj­bar­dziej po­cią­ga­ła mnie jego aura. Miał w so­bie po pro­stu to coś, co spra­wia­ło, że każ­da ko­bie­ta czu­ła się przy nim na­praw­dę do­brze. A wła­ści­wie to chy­ba trud­no jest opi­sać wy­gląd ide­al­ne­go męż­czy­zny, bo prze­cież każ­da ko­bie­ta ma inny gust. To­masz no­sił kla­sycz­ną krót­ką fry­zu­rę z wło­sa­mi za­cze­sa­ny­mi do tyłu, miał ja­sno­nie­bie­skie oczy i moc­no za­ry­so­wa­ną żu­chwę. Czy tak wy­glą­da ide­ał? Pew­nie dla ko­goś tak, ale mnie naj­bar­dziej po­do­bał się jego uśmiech. Po­dob­no psy­cho­lo­dzy twier­dzą, że wy­star­czy 1/10 se­kun­dy, że­by­śmy wy­ro­bi­li so­bie o kimś opi­nię, pa­trząc na jego twarz – a Tom­ka była za­wsze uśmiech­nię­ta. Lu­bił się śmiać i dow­cip­ko­wać. Zda­rza­ło mu się to na­wet wte­dy, gdy sy­tu­acja wy­ma­ga­ła opa­no­wa­nia: on za­wsze po­wie­dział coś ta­kie­go, że na­wet pła­czą­cy czło­wiek na chwi­lę za­po­mi­nał o swo­im smut­ku. Był jak prze­bi­ja­ją­ce się przez chmu­ry pro­mie­nie słoń­ca. Bar­dzo po­zy­tyw­ny, bez złych na­wy­ków, nie­wła­ści­wych za­cho­wań. Wła­ści­wie to mo­gła­bym o nim opo­wia­dać w sa­mych su­per­la­ty­wach. Nie­ste­ty, To­masz był rów­nież za­ka­za­nym owo­cem ze wzglę­du na po­waż­ny zwią­zek. Mo­głam so­bie więc tyl­ko na nie­go pa­trzeć i ma­rzyć o tym, że kie­dyś po­znam ta­kie­go fa­ce­ta: zwy­kłe­go cie­płe­go męż­czy­znę, któ­ry o mnie za­dba.

By­łam wła­śnie wte­dy na roz­sta­ju dróg. Mu­sia­łam w koń­cu wy­brać ja­kiś kie­ru­nek. Za­wsze in­te­re­so­wa­łam się ak­tor­stwem, ale wła­ści­wie nikt mnie nie wspie­rał w pod­ję­ciu tej de­cy­zji. Nikt oprócz Tom­ka. To wła­śnie za jego na­mo­wą za­miast wy­bra­nej dla mnie przez mamę me­dy­cy­ny po­sta­wi­łam na szko­łę te­atral­ną.

Ro­dzi­ce nie po­pie­ra­li mo­je­go wy­bo­ru, ale po­sta­no­wi­łam nie brać tego zbyt moc­no do sie­bie. Zresz­tą co oni mo­gli o mnie wie­dzieć. Mama uwiel­bia­ła swój ga­bi­net pe­dia­trycz­ny i była prze­ko­na­na, że odzie­dzi­czę po niej mi­łość do za­glą­da­nia dzie­ciom w gar­dła. Czu­łam, że ma do mnie żal, jak­bym nie speł­ni­ła jej ocze­ki­wań. Mój oj­ciec na­to­miast przy­ta­ki­wał ma­mie i na­wet mo­gło­by się wy­da­wać, że obo­je mają po­dob­ne zda­nie. Praw­da była jed­nak taka, że bar­dziej in­te­re­so­wa­ło go pie­prze­nie się ze swo­ją se­kre­tar­ką i uda­wa­nie naj­wspa­nial­sze­go męża, ja­kie­go mo­gła so­bie wy­obra­zić moja mat­ka. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, nie wiem, dla­cze­go mu na to po­zwo­li­łam. Czy po­win­nam mil­czeć? Nie za bar­dzo wie­dzia­łam, co na­le­ża­ło zro­bić, ale wy­bra­łam mil­cze­nie. Uzna­łam, że to nie jest moja spra­wa. Może jed­nak po­win­nam coś z tym zro­bić. Nie wiem. To­mek jako mój przy­ja­ciel rzecz ja­sna wie­dział o wszyst­kim. Ze sto­ic­kim spo­ko­jem stwier­dził, że zwią­zek naj­bliż­szych mi osób jest ich pry­wat­ną spra­wą. Za­su­ge­ro­wał na­wet, że moja mat­ka nie na­le­ży do głu­pich osób, sko­ro nosi przed na­zwi­skiem ty­tuł dok­to­ra. To­masz na­wet pod­su­nął mi taką myśl, że moja mama praw­do­po­dob­nie zda­je so­bie ze wszyst­kie­go spra­wę. Ona jed­nak rów­nież po­sta­wi­ła na mil­cze­nie i tą ci­szą daje mo­je­mu ta­cie przy­zwo­le­nie. Są ko­bie­ty, któ­re po pro­stu mają swo­je po­wo­dy, żeby go­dzić się na róż­ne sy­tu­acje. Może same mają ko­chan­ków, a może cza­sa­mi kie­ru­je nimi strach przed sa­mot­no­ścią, a cza­sa­mi waż­niej­sze oka­zu­je się utrzy­ma­nie w ro­dzi­nie spo­ko­ju i har­mo­nii. Tar­ga­ły mną prze­róż­ne emo­cje: ko­cha­łam swo­ją mat­kę z ca­łych sił i nie chcia­łam jej krzyw­dzić. To­mek ka­zał mi się od­se­pa­ro­wać od tej hi­sto­rii i za­cząć my­śleć o so­bie. Po­słu­cha­łam go. Czy to były do­bre rady, nie mam po­ję­cia, ale przy­naj­mniej nie czu­łam się win­na temu, że moja ro­dzi­na się roz­pa­da.

Mój przy­ja­ciel pra­co­wał jako fo­to­graf, bar­dzo do­bry zresz­tą. W związ­ku z tym, że mia­łam przed sobą trzy mie­sią­ce wa­ka­cji przed roz­po­czę­ciem stu­diów, za­su­ge­ro­wał, abym za­ło­ży­ła kon­to na po­pu­lar­nym por­ta­lu dla mo­de­lek, na któ­rym do dziew­czyn zgła­sza­ją się agen­cje z pro­po­zy­cja­mi pra­cy. On miał wy­ko­nać mi pro­fe­sjo­nal­ną se­sję zdję­cio­wą, któ­rej efek­ty będę mo­gła umie­ścić na swo­im pro­fi­lu.

– To kie­dy ob­ro­bisz mi te zdję­cia? – za­py­ta­łam go z na­dzie­ją, że zro­bi to jak naj­szyb­ciej. Zwy­czaj­nie nie mo­głam się do­cze­kać, żeby zo­ba­czyć, co stwo­rzył. Był w tym na­praw­dę do­bry, a może na­wet naj­lep­szy. Pew­nie prze­sa­dzam, ale był za­je­bi­sty, i ko­niec!

– Jak tyl­ko skoń­czę pro­jekt, któ­ry mam w pra­cy.

– O Jezu, a ile to bę­dzie trwa­ło?

– Po­sta­ram się wy­słać ci dziś cho­ciaż jed­no, OK?

– Dzię­ku­ję.

– Za­ło­ży­łaś kon­to?

– Oczy­wi­ście.

– Jaki nick?

– we­rcia.kwia­tu­szek.

– Że co? – Po­pa­trzył na mnie jak na wa­riat­kę. Nie ukry­wam, że wpra­wił mnie tym w nie­złe za­kło­po­ta­nie.

– No co? Zła na­zwa? Aż tak? Prze­sa­dzi­łam? – za­py­ta­łam, nie wie­dząc, czy po­win­nam się za­paść pod zie­mię, czy ucie­kać. Czu­łam się, jak­bym mia­ła co naj­wy­żej 15 lat. Miał ra­cję… „kwia­tu­szek”… no kto się tak na­zy­wa? No kto?! Od­po­wiedz jest pro­sta – na­sto­lat­ki.

– Kur­wa, We­ro­ni­ka, może naj­pierw po­wi­nie­nem ci za­dać py­ta­nie, cze­go ocze­ku­jesz? Bo może ja się nie­po­trzeb­nie wtrą­cam, ale je­śli chcesz, aby pi­sa­li do cie­bie po­ten­cjal­ni spon­so­rzy od ru­cha­nia, to bar­dzo do­bry nick, wręcz wy­śmie­ni­ty! Je­że­li chcesz po­dejść do spra­wy pro­fe­sjo­nal­nie, to po­win­naś zmie­nić na­zwę, za­nim do­dasz tam ja­kie­kol­wiek zdję­cie. Naj­le­piej by było po pro­stu po­dać swo­je imię i na­zwi­sko: we­ro­ni­ka.ka­rol­kie­wicz.

– Och, wi­dzisz, mo­głeś mi to po­wie­dzieć!

– Skąd mo­głem wie­dzieć, że je­steś taka głu­piut­ka?

– Le­piej już nie ko­men­tuj, bo się ob­ra­żę!

– Tak, będę pła­kał za tobą dnia­mi i no­ca­mi.

– Spa­daj!

– Do­bra, We­rka, ja spa­dam do ro­bo­ty i po­de­ślę ci fot­kę wie­czo­rem, może na­wet uda mi się dwie. Pod­wieźć cię gdzieś?

– Nie trze­ba, chcę jesz­cze pod­sko­czyć do Zło­tych Ta­ra­sów. Umó­wi­łam się tam z ko­le­żan­ką na kawę.

– W po­rząd­ku, to do zo­ba­cze­nia lub usły­sze­nia. – Po­ca­ło­wał mnie w po­li­czek i ro­ze­szli­śmy się w prze­ciw­ne stro­ny.

Tego sa­me­go dnia otrzy­ma­łam od nie­go nie jed­ną ani nie dwie, a dzie­sięć ide­al­nie ob­ro­bio­nych fo­to­gra­fii. Onie­mia­łam. A ra­czej by­łam zdu­mio­na, że jed­nak zna­lazł dla mnie czas. Dla dziew­czy­ny, któ­ra tak upo­rczy­wie się go trzy­ma­ła. Mia­łam wra­że­nie, że To­masz wy­czu­wa moje emo­cje, ale sta­ra się nie oce­niać mnie ani tego, że no, kur­wa, je­stem w nim za­ko­cha­na… Zresz­tą ja rów­nież sta­ra­łam się za­cho­wać to dla sie­bie, cho­ciaż cza­sa­mi było mi z tym cho­ler­nie trud­no.

Za­nim jed­nak zdą­ży­łam zmie­nić na­zwę pro­fi­lu, sta­ło się to, co To­masz za­po­wie­dział mi wcze­śniej. Nie wiem, po jaką cho­le­rę w ogó­le do­da­wa­łam zdję­cie pro­fi­lo­we. Po­czu­łam się okrop­nie dur­na, czy­ta­jąc wia­do­mość od nie­zna­jo­me­go.

Wi­taj, Kwia­tusz­ku. Może to bę­dzie zbyt bez­po­śred­nie py­ta­nie, ale mam na­dzie­ję, że Cię ono nie ura­zi. Znam dość do­brze Two­je­go ojca, czę­sto mi o To­bie opo­wia­da. Je­steś jego oczkiem w gło­wie. Zresz­tą, co in­ne­go mamy ro­bić w pra­cy, gdy mamy dość te­ma­tów o kal­ku­la­cji i ta­bel­kach. Cóż, przejdź­my do rze­czy. Otóż wy­bie­ram się w pią­tek w de­le­ga­cję i za­czą­łem prze­szu­ki­wać ten por­tal w celu zna­le­zie­nia to­wa­rzysz­ki po­dró­ży. Tak właś­nie wpa­dłem na Cie­bie. Po­my­śla­łem so­bie, że sko­ro tak do­brze do­ga­du­ję się z Two­im oj­cem, któ­ry po­wie­dział mi o tym, że…. A, zresz­tą nie­waż­ne. Po­wiedz­my, że wiem, iż nie po­gar­dzisz pie­niąż­ka­mi, a ja nie po­gar­dzę tak mło­dym cia­łem jak Two­je. Pro­po­nu­ję Ci wy­jazd na dwie noce w za­mian za za­cną go­tów­kę, spa i miłe pre­zen­ty. Co ty na to? Mam na­dzie­ję, że się zgo­dzisz. Twój tata też czę­sto za­bie­ra ze sobą to­wa­rzy­stwo… Lu­cjan.

– Ja pier­do­lę! – szep­nę­łam z nie­do­wie­rza­niem, jed­nak za­raz po­tem za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy to, co przed chwi­lą prze­czy­ta­łam, fak­tycz­nie mo­gło wyjść od zna­jo­me­go taty. Prze­cież w wia­do­mo­ści za­bra­kło pod­sta­wo­wych da­nych. Fa­cet na­wet nie na­pi­sał, jak mój oj­ciec ma na imię, nie po­dał miej­sca pra­cy. Nie na­pi­sał nic. Może to był jego pa­tent na na­ga­by­wa­nie mło­dych dup, któ­re ze stra­chu wy­bra­ły­by taką opcję. To był im­puls. Na­tych­miast zmie­ni­łam na­zwę kon­ta. Lu­cjan wię­cej nie na­pi­sał.

Po do­da­niu do pro­fi­lu pro­fe­sjo­nal­nej se­sji fak­tycz­nie za­czę­ły do mnie na­pły­wać róż­ne­go ro­dza­ju pro­po­zy­cje współ­pra­cy. Raz były to na­praw­dę cie­ka­we kam­pa­nie, a in­nym ra­zem nie­zbyt in­te­re­su­ją­ce bez­płat­ne se­sje. Zda­rzy­ły się tak­że pro­po­zy­cje płat­ne­go sek­su, a je­den fa­cet na­wet wy­słał mi wia­do­mość z proś­bą o wy­sła­nie zu­ży­tych raj­stop, któ­rą po­prze­dził zdję­ciem swo­je­go pe­ni­sa. Chciał mi za nie za­pła­cić tyle, ile tyl­ko będę so­bie ży­czy­ła. Kur­wa, nie będę ukry­wać, że jego list zo­stał prze­ze mnie ola­ny, bo nie zo­stał. Wzbu­dził moją cie­ka­wość. Jak to moż­li­we, że lu­dzi w ogó­le krę­cą ta­kie rze­czy?! Zda­ję so­bie spra­wę z prze­róż­nych de­wia­cji sek­su­al­nych, ale za­sta­na­wia­ją­ce jest to, co taki męż­czy­zna może ro­bić ze zno­szo­ny­mi raj­sto­pa­mi. Czy za­cią­ga się nimi, jak­by wdy­chał naj­droż­sze per­fu­my świa­ta, czy może bar­dziej wkła­da w nie pe­ni­sa i ocie­ra o ma­te­riał swo­ją skó­rę? Przez chwi­lę na­wet chcia­łam mu od­pi­sać. Po­my­śla­łam, że prze­cież na ta­kich psy­cho­lach moż­na cał­kiem spo­ro za­ro­bić, ale ko­niec koń­ców chy­ba za bar­dzo się ba­łam. Pew­ne­go uro­cze­go dnia otrzy­ma­łam wia­do­mość o zu­peł­nie in­nej tre­ści:

Cześć, We­ro­ni­ka,

szu­ka­my mo­de­lek do na­grań przy pro­duk­cji no­we­go pro­gra­mu te­le­wi­zyj­ne­go. Bę­dzie to pro­gram o no­win­kach z mę­skie­go świa­ta. Szu­ka­my pięk­nych i od­waż­nych ko­biet, któ­re nie boją się eks­tre­mal­nych wy­zwań. Czy je­steś za­in­te­re­so­wa­na?

Ta, ja­sne… – od­po­wie­dzia­łam sama so­bie, po­pra­wia­jąc spa­da­ją­cy mi z nogi but. Wła­śnie wy­bie­ra­łam się z ko­le­żan­ka­mi nad Wi­słę. La­tem wy­glą­da ona tro­chę mniej od­ra­ża­ją­co niż o in­nych po­rach roku. Na jej brze­gu moż­na spo­tkać tłu­my mło­dych lu­dzi po­pi­ja­ją­cych piwo ze szkla­nych bu­te­lek, któ­re póź­niej ukrad­kiem wy­rzu­ca­ją w gę­ste tra­wy lub, co gor­sza, do rze­ki. Po­mi­ja­jąc ta­kie atrak­cje, jest tam cał­kiem miło. Nie mia­łam zresz­tą za­mia­ru pły­wać w tej obrzy­dli­wie brud­nej wo­dzie, ale po­wiedz­my, że mo­głam wziąć ką­piel sło­necz­ną.

– Je­stem już na dole – usły­sza­łam głos Kor­ne­lii po pod­nie­sie­niu słu­chaw­ki te­le­fo­nu.

– Do­bra, po­cze­kaj na mnie pięć mi­nut i scho­dzę.

– Ru­chy! Ko­bie­to, za­raz nam słoń­ce zaj­dzie.

– Tak, oczy­wi­ście, zaj­dzie o trzy­na­stej. Daj mi tyl­ko pięć mi­nut. Mu­szę od­pi­sać na wia­do­mość.

– Uuu… czyż­by ja­kiś nowy męż­czy­zna?

– O Jezu, daj mi już spo­kój. Za­raz będę na dole.

– Cze­kam! I tak to z cie­bie wy­cią­gnę.

Wró­ci­łam do swo­je­go po­ko­ju, mi­ja­jąc mamę nio­są­cą fi­li­żan­kę z her­ba­tą. Nie mia­ła zbyt po­god­nej miny. Mo­gła­bym dać so­bie rękę uciąć, że przed chwi­lą ocie­ra­ła łzy po ko­lej­nej awan­tu­rze z moim tatą. Trzy­ma­ła się go kur­czo­wo, jak­by nie ist­nia­ło nic poza nim. Jak­by ży­cie bez nie­go mia­ło już nie mieć sen­su. Wy­ba­cza­ła mu wszyst­ko. Wy­da­je mi się, że gdy­by sta­nął nad nią z no­żem, to po­mo­gła­by mu wsa­dzić go so­bie pro­sto w ser­ce. Ni­g­dy nie po­tra­fi­łam jej zro­zu­mieć, ale prze­cież nie taka jest rola cór­ki. Mama po­win­na być au­to­ry­te­tem. Kimś, kogo chce się na­śla­do­wać, kimś, kto daje wła­ści­we wzor­ce i po­ka­zu­je, co jest do­bre, a co nie. Nie je­stem prze­ko­na­na, czy moja mama po­win­na od­gry­wać w moim ży­ciu wła­śnie taką rolę. Po­dej­rze­wam, że do­sko­na­le zda­wa­ła so­bie spra­wę z tego, co ro­bił mój oj­ciec, ale zbyt moc­no go ko­cha­ła. My­ślę na­wet, że bar­dziej niż mnie. To przy­kre, a na­wet bar­dzo przy­kre, ale za­wsze czu­łam się tak, jak­bym była na dru­gim miej­scu. Nie wią­za­ło ich prze­cież nic oprócz ob­rącz­ki, żad­ne ge­ne­tycz­ne po­wią­za­nie, tyl­ko ta pier­do­lo­na che­mia, cho­ciaż ze stro­ny mo­jej mat­ki to był ra­czej obłęd. Trak­to­wa­łam taki stan rze­czy jako coś nor­mal­ne­go. My­śla­łam, że tak już jest, że mama go­tu­je dla ojca, że spę­dza wię­cej cza­su z nim niż ze mną, że po pro­stu woli jego. Nie wie­dzia­łam, że mo­gło­by być ina­czej, aż do mo­men­tu, gdy pod­ro­słam i za­czę­łam za­uwa­żać, jak ona cier­pi. Pew­nie wła­śnie dla­te­go nie mia­łam w so­bie po­czu­cia od­po­wie­dzial­no­ści za całą sy­tu­ację. Nie zna­łam bez­gra­nicz­nej mat­czy­nej mi­ło­ści, bo na­sze re­la­cje opie­ra­ły się głów­nie na ocze­ki­wa­niach, któ­re po pro­stu mia­łam speł­niać. Sta­ra­łam się ją jed­nak ko­chać na tyle, na ile po­tra­fi­łam, bo to prze­cież ona dała mi ży­cie, i po­win­nam ją za to po pro­stu sza­no­wać.

– Wszyst­ko OK, mamo?

– Tak, ko­cha­nie.

– Wiesz… do­sta­łam pro­po­zy­cję wy­stę­pu w pro­gra­mie te­le­wi­zyj­nym.

– Sko­ro uwa­żasz, że ci to po­trzeb­ne… W po­rząd­ku.

– Nie za­py­tasz, jak to się sta­ło?

– Có­recz­ko, moim zda­niem nie ma się czym chwa­lić. Rób, co chcesz, to two­je ży­cie, ale moim zda­niem mar­nu­jesz swój dar.

– Jaki dar?

– Za­wsze by­łaś taką do­brą uczen­ni­cą. Gdy­byś wy­bra­ła mą­drze, to w przy­szło­ści mo­gły­by­śmy pra­co­wać ra­zem.

– Ty zno­wu to samo?!

– Och, po pro­stu wciąż bar­dzo mi przy­kro. Nie mogę po­jąć, dla­cze­go tak wy­bra­łaś. Li­czy­łam na to, że moja có­recz­ka bę­dzie tak samo am­bit­na jak ja. Cze­kam, aż zmie­nisz zda­nie.

– Je­stem am­bit­na! Mamo, do cho­le­ry, po pro­stu nie je­stem tobą! Nie zmie­nię zda­nia! Po co ja w ogó­le z tobą roz­ma­wiam! – wku­rzo­na za­trza­snę­łam za sobą drzwi i wró­ci­łam do kom­pu­te­ra, na któ­rym mia­łam od­pa­lo­ną stro­nę dla mo­de­lek. Nie wie­dzia­łam, czy ktoś nie robi so­bie ze mnie żar­tów. Po­my­śla­łam, że to ra­czej mało praw­do­po­dob­ne, iż te­le­wi­zja szu­ka dziew­czyn na ta­kim por­ta­lu. My­śla­łam, że zaj­mu­ją się tym ja­kieś agen­cje ak­tor­skie, ale w su­mie prze­cież oni nie szu­ka­li ak­tor­ki, tyl­ko mo­del­ki… A co mi tam… – po­my­śla­łam i od­pi­sa­łam, pa­mię­ta­jąc, że ko­le­żan­ka cze­ka­ją­ca na mnie trzy pię­tra ni­żej za­pew­ne do­sta­je już sza­łu.

Je­stem wstęp­nie za­in­te­re­so­wa­na. Pro­szę o wię­cej in­for­ma­cji.

Nie mu­sia­łam dłu­go cze­kać na od­po­wiedź. Przy­szła do mnie z pręd­ko­ścią świa­tła.

Pro­si­my o te­le­fon kon­tak­to­wy.

Bez żad­ne­go na­my­słu po­da­łam swój nu­mer i za­czę­łam cze­kać na od­zew. Mi­nę­ła jed­na mi­nu­ta, po­tem dwie i nic. Ci­sza. Mia­łam wra­że­nie, że z nad­mia­ru emo­cji do­sta­nę za­wa­łu. Po chwi­li ode­zwał się gło­śny dźwięk dzwon­ka.

– Kur­wa, We­ro­ni­ka! – ze słu­chaw­ki do­mo­fo­nu, któ­rą trzy­ma­ła przy uchu moja mama, usły­sza­łam krzyk mo­jej ko­le­żan­ki.

– Dzień do­bry, Kor­ne­lio… We­ro­ni­ka już scho­dzi. – Mama nie sko­men­to­wa­ła, tyl­ko odło­ży­ła słu­chaw­kę na swo­je miej­sce, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź. Było mi na­praw­dę głu­pio.

– Mamo, prze­pra­szam cię za nią! Sły­sza­łam to na­wet w swo­im po­ko­ju.

– Ech… Za­pa­mię­taj so­bie: kto z kim prze­sta­je, ta­kim się sta­je… Ale je­steś już do­ro­sła i sama do­ko­nu­jesz wy­bo­rów. Ja już nie mam za­mia­ru się z tobą kłó­cić. Spie­przysz so­bie ży­cie, to sama się bę­dziesz ba­brać w tym gów­nie.

– Do­bra, idę, pa!

– Pa, có­recz­ko…

Wy­bie­głam na scho­dy i szyb­ko zbie­głam na dół, gdzie cze­ka­ła na mnie Kor­ne­lia.

– Kie­dyś przez cie­bie osza­le­ję… – wark­nę­łam do niej prze­peł­nio­na zło­ścią i roz­cza­ro­wa­niem.

– Prze­pra­szam! Boże, prze­pra­szam… My­śla­łam, że je­steś sama.

– Nie…

– No skąd mo­głam wie­dzieć?! Wy­bacz. Pew­nie do­sta­łaś za mnie nie­zły opier­dziel, co?

– Mo­jej ma­mie nie­wie­le po­trze­ba, żeby mnie skry­ty­ko­wać. Nic jej się nie po­do­ba. Zła szko­ła, złe ko­le­żan­ki, złe, kur­wa, wszyst­ko! A ty tyl­ko do­wa­li­łaś do tego wia­dra jej nie­za­do­wo­le­nia.

– Ech… Chcesz za­pa­lić?

– Chcę. – Wy­cią­gnę­łam rękę w jej stro­nę.

– Mogę tyl­ko do­dać na po­cie­sze­nie, że ku­pi­łam nam też po dwa piwa.

– Ja­kie?

– Two­je ulu­bio­ne. Mam na­dzie­ję, że cho­ciaż to po­pra­wi ci hu­mor. I za­bierz je ode mnie, bo mi cho­ler­nie cięż­ko.

– Wie­rzę, że znasz mój gust. – Kor­ne­lia otwo­rzy­ła swo­ją tor­bę, pre­zen­tu­jąc mi jej za­war­tość.

– Mam cy­tryn­kę, żeby do nich wrzu­cić. Wła­ści­wie tyl­ko nie wiem, jak ją prze­kro­imy, ale to się ja­koś za­ła­twi na miej­scu.

– Och, jak do­brze, że cię mam!

– Ja też cię ko­cham. Chodź­my się opa­lać i opo­wia­daj, co tam się wy­da­rzy­ło u góry.

– Z mamą? Prze­cież już ci mó­wi­łam…

– We­ro­ni­ka… co mnie ob­cho­dzą fo­chy two­jej mamy! Ga­daj, z kim pi­sa­łaś! Co to za fa­cet?

– Aaa! Cóż, nie­ste­ty to nie to, o czym my­ślisz. Wiesz, ja­kiś czas temu za­ło­ży­łam kon­to na por­ta­lu dla mo­de­lek i wła­śnie do­sta­łam pro­po­zy­cję współ­pra­cy. I to nie byle ja­kiej… – zro­bi­łam pau­zę, aby pod­bić cie­ka­wość mo­jej ko­le­żan­ki.

– No i…

– Ale co? Ha, ha. – Ro­ze­śmia­łam się, sztur­cha­jąc ją w ra­mię, a na­stęp­nie bar­dzo po­wo­li za­czę­łam za­cią­gać w płu­ca dym, któ­ry wy­peł­nił każ­dą ich ko­mór­kę.

– We­ro­ni­ka!

– Jesz­cze nie ma o czym mó­wić. Ale ode­zwa­ła się do mnie jed­na z naj­więk­szych sta­cji te­le­wi­zyj­nych w Pol­sce. – Kor­ne­lia na­gle sta­nę­ła na sa­mym środ­ku jezd­ni i wrza­snę­ła:

– Że co?!

– Za­raz po­trą­ci cię sa­mo­chód – krzyk­nę­łam w jej kie­run­ku i w tam­tym mo­men­cie mój te­le­fon wresz­cie wy­do­był z sie­bie dźwięk, któ­ry za­po­wia­dał wy­cze­ki­wa­ną prze­ze mnie roz­mo­wę.

– Halo? – Ode­bra­łam, ma­cha­jąc w stro­nę Kor­ne­li i po­ka­zu­jąc pal­cem na swo­ją ko­mór­kę, by wie­dzia­ła, że roz­mów­ca jest wła­śnie tym go­ściem, z któ­rym wcze­śniej pi­sa­łam. Kor­ne­lia nie­ocze­ki­wa­nie za­czę­ła ska­kać z eks­cy­ta­cji. Od­wró­ci­łam się od niej ple­ca­mi, by móc się sku­pić na roz­mo­wie, za­miast na mo­jej szur­nię­tej ko­le­żan­ce.

– Cześć, tu Bła­żej. Pi­sa­li­śmy ze sobą na por­ta­lu. Mam na­dzie­ję, że nie masz nic prze­ciw­ko, że będę mó­wił do cie­bie na ty.

– Oczy­wi­ście, nie ma pro­ble­mu. – Uśmiech­nę­łam się sze­ro­ko do te­le­fo­nu.

– Je­steś dziś bar­dzo za­ję­ta?

– Hmm… to za­le­ży, o co py­tasz.

– Wła­śnie wy­sy­pa­ła nam się z pla­nu dziew­czy­na, a mamy za­pla­no­wa­ny cały dzień na­grań. Je­ste­śmy w to­tal­nej du­pie.

– Wow, se­rio? – wy­szep­ta­łam, żeby nie wyjść na zbyt roz­e­mo­cjo­no­wa­ną.

– A, no i naj­waż­niej­sze py­ta­nie: czy nie bo­isz się sko­czyć do wody z du­żej wy­so­ko­ści?

– A… – to był je­dy­ny dźwięk, któ­ry mo­głam z sie­bie wy­do­być.

– No, tak wła­śnie my­śla­łem, że nie bę­dziesz z tego za­do­wo­lo­na. No nic, będę szu­kać da­lej – od­po­wie­dział.

– Nie, nie, po­cze­kaj. Zro­bię to, ale po­daj mi wię­cej szcze­gó­łów. Nie będę ukry­wać, że mnie za­mu­ro­wa­ło, ale jesz­cze nie wiesz, z kim roz­ma­wiasz. Je­stem bar­dzo od­waż­na, po pro­stu nie wiem, o co cho­dzi.

– Ach, no w su­mie masz ra­cję. Znie­chę­ci­łem się po ostat­niej mo­del­ce, któ­ra wy­krę­ci­ła nam nu­mer ze znik­nię­ciem z pla­nu, gdy tyl­ko pod­je­cha­ła na ba­sen w Pa­ła­cu Kul­tu­ry. Krę­ci­my od­ci­nek o sko­kach do wody ze skocz­ni. Ten ba­sen cze­kał na re­mont aż 60 lat. Mia­sto wy­ło­ży­ło na pro­jekt aż 12 mi­lio­nów zło­tych!

– O mat­ko! – sko­men­to­wa­łam.

– Na pla­nie oczy­wi­ście będą in­struk­tor i ra­tow­nik, o to nie mu­sisz się mar­twić. Ba­sen ma głę­bo­kość do 4,8 me­tra, więc jest na­praw­dę bar­dzo duży, a nad nim stoi wie­ża do sko­ków o wy­so­ko­ści 10 me­trów.

– I co? Ja mam z niej sko­czyć? – Zła­pa­łam się za gło­wę. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, nie­wie­le mi to mó­wi­ło. Szyb­ko ob­li­czy­łam to so­bie gło­wie. Je­śli jed­no pię­tro ma śred­nio 2,5 me­tra wy­so­ko­ści, to wła­śnie do­sta­łam pro­po­zy­cję, aby sko­czyć z czwar­te­go pię­tra. O kur­wa!

– Do­kład­nie tak, a za­raz po to­bie zro­bi to na­sza gwiaz­da pro­gra­mu.

– To zna­czy kto?

– Je­den z głów­nych pro­wa­dzą­cych te­le­wi­zji śnia­da­nio­wej.

– O kur­de! To o któ­rej mam się sta­wić przed Pa­ła­cem Kul­tu­ry?

– No szcze­rze to… jak naj­szyb­ciej. Tyl­ko weź ze sobą ko­stium ką­pie­lo­wy i ręcz­nik.

– OK, do zo­ba­cze­nia.

Odło­ży­łam słu­chaw­kę. Mia­łam te­raz nie lada wy­zwa­nie: po­in­for­mo­wać Kor­ne­lię o tym, że mu­si­my prze­ło­żyć na­sze pla­ny re­lak­su na pla­ży. Moja przy­ja­ciół­ka, całe szczę­ście, nie mia­ła mi tego za złe. Pa­trzy­ła na mnie ze zło­wro­gą miną przez ja­kieś 30 se­kund, ale gdy wy­ja­wi­łam jej po­wód na­głej zmia­ny pla­nów, ucie­szy­ła się ra­zem ze mną. Wła­śnie o ta­kich przy­ja­ciół trze­ba wal­czyć i dbać. Wy­sła­łam więc rów­nież SMS dzięk­czyn­ny do To­ma­sza i po­gna­łam na spo­tka­nie ze swo­im przy­szłym high life’em.

Skocz­nia, z któ­rej ka­za­no mi ska­kać, oka­za­ła się dużo wyż­sza, niż mi się wy­da­wa­ło. Ale wie­dzia­łam, że je­śli nie zro­bię kro­ku na­przód, nic się w moim ży­ciu nie zmie­ni, a mi za­le­ża­ło, cho­ler­nie mi za­le­ża­ło, żeby zro­bić ja­kie­kol­wiek kro­ki w stro­nę ak­tor­stwa. Pierw­szy wy­stęp w te­le­wi­zji mógł mi w tym po­móc. Wia­do­mo, że za­wsze le­piej mieć zna­jo­mo­ści, a te ja­koś trze­ba zdo­być. Sko­czy­łam. Na­to­miast pre­zen­ter, któ­re­go zresz­tą zna każ­dy, tego nie zro­bił. Jemu zo­sta­ło wy­ba­czo­ne, bo jest zna­ny, lu­bia­ny i ce­nio­ny. Ja mu­sia­łam po­sta­wić so­bie po­przecz­kę dużo wy­żej, bo prze­cież pra­gnę­łam zo­stać za­uwa­żo­na. Tak też się sta­ło. Zo­sta­łam ulu­bie­ni­cą ca­łe­go ze­spo­łu. Świet­nie do­ga­dy­wa­łam się z pro­duk­cją, ka­me­rzy­stą i ko­le­siem od dźwię­ku. Nie wy­stą­pi­łam więc w jed­nym od­cin­ku, a w pię­ciu. To była na­praw­dę świet­na przy­go­da. Ostat­ni od­ci­nek pro­gra­mu był dla mnie ol­brzy­mim za­sko­cze­niem. By­łam prze­ko­na­na, że zo­stał zna­ko­mi­cie wy­re­ży­se­ro­wa­ny, ale oka­za­ło się, że wpad­ki zda­rza­ją się na­wet naj­lep­szym. Wy­pa­dek na pla­nie oka­zał się strza­łem w dzie­siąt­kę, je­śli cho­dzi o pro­mo­cję ca­łe­go pro­gra­mu. Ostat­nie za­da­nie po­le­ga­ło na wy­ko­na­niu akro­ba­cji na sali tram­po­lin. Gwiaz­da pro­gra­mu, jak to gwiaz­da, gwiaz­do­rzył. Kie­dy w koń­cu sko­czył, usły­sza­łam gło­śny trzask, a po­tem krzyk:

– Aua! O kur­wa! – Ope­ra­tor na­tych­miast zwró­cił ka­me­rę na ko­la­no męż­czy­zny. Za­raz po­tem pod­biegł dru­gi ope­ra­tor i ka­zał mi po­dejść do fa­ce­ta i za­py­tać, czy wszyst­ko z nim w po­rząd­ku. Tam­ten da­lej ję­czał, a ja so­bie już wy­ro­bi­łam o nim zda­nie. Czu­łam się po pro­stu za­że­no­wa­na, że za­gra­łam w ta­kim te­atrzy­ku. Ale ja­kie było moje za­sko­cze­nie, gdy oka­za­ło się, że to było praw­dzi­we. Męż­czy­zna nie uda­wał, a na­praw­dę cier­piał i przez na­stęp­ne trzy mie­sią­ce cho­dził w gip­sie.

Da się uda­wać wie­le. Nie wszyst­ko moż­na za­pla­no­wać. Ży­cie może za­sko­czyć każ­de­go. Jed­no jest pew­ne: ka­me­ra ni­g­dy tego nie prze­oczy.