Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Miłość buduje, umacnia, uszczęśliwia, daje radość i poczucie spełnienia. To prawda. Ale nie cała. I nie do końca. Miłość może też niszczyć, burzyć, wichrzyć, a nawet zabijać. Nieważne, że robi to w jedwabnych rękawiczkach o ledwo uchwytnym zapachu płatków róż. Niebezpieczeństwo zawsze jest blisko, zagrożenie zawsze jest realne, ciemne chmury w każdej chwili mogą nadciągnąć zza horyzontu.
Mogą. Ale nie muszą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Data ważności licencji: 7/27/2028
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redakcja techniczna: Robert Fritzkowski
Korekta: Franciszek Roch, Lingventa
Elementy graficzne wewnątrz książki:
© Daria Timofeeva | Dreamstime; Arkadi Bojaršinov | Dreamstime; Metelsky25 | Dreamstime; Pavlo I | Dreamstime; Aleksandr Andrushkiv | Dreamstime; Natalija Hahalishvili | Dreamstime; Praewpailin Phonsri | Dreamstime
Fotografia na okładce:
© LightFieldStudios/iStock
To nie ja © Alicja Sinicka
Pustynia bez końca © K.C. Hiddenstorm
Pocałunek śmierci © I.M. Darkss
Spalam się © Agata Suchocka
Kleptomanka © Patrycja Strzałkowska
Znajomy nieznajomy © Anna Wolf
Niebezpieczne związki… przyczynowo-skutkowe © Magdalena Winnicka
Fatalne zauroczenie © Edyta Folwarska
Pułapka © Kinga Litkowiec
Gra © Paulina Świst
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1768-8
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
Gdy pierwszy raz ściskamy sobie dłonie na powitanie, promienie słońca odbijają się od jego czarnych okularów w prostokątnych oprawkach.
– Cześć, Arek – mówi.
Choć są to tylko dwa słowa, od razu nastrajają mnie do niego pozytywnie. Jego ciepły głos w nienachalny sposób przyciąga uwagę.
– Aśka.
Jeszcze chwilę temu, podczas parkowania auta przed jego domem, byłam pewna, że nasze powitanie będzie miało bardziej oficjalny charakter. Na pewno nie spodziewałam się, że w tak naturalny sposób przejdziemy na „ty” – od razu, podczas pierwszej rozmowy. Jednak teraz, gdy wyczuwam ciepło jego ciała i widzę ten subtelny uśmiech, to wydaje się oczywiste. Nie jest już Arkadiuszem Saskim, właścicielem największego klubu nocnego w mieście, człowiekiem o wątpliwej reputacji, przed którym jeszcze chwilę temu ostrzegała mnie telefonicznie przyjaciółka. Stał się Arkiem, z cieniem zarostu na policzkach i małym pieprzykiem obok prawego kącika ust.
– Ola jest w domu – wskazuje dłonią za siebie – nasza gospodyni cię do niej zaprowadzi.
Dom jest nowoczesny, z dużymi przeszkleniami z przodu, być może z tyłu też. Przykrywa go ciemny, kopertowy dach, na którym połyskują dwa rzędy paneli fotowoltaicznych.
– Dziękuję – odpowiadam.
– Możecie też uczyć się na tarasie, korzystajcie z pogody.
– To ciekawa opcja, macie piękny ogród.
– Naprawdę – uśmiecha się szerzej – uważasz, że jest piękny?
Jednym ruchem ręki ściąga okulary przeciwsłoneczne i rozgląda się wokół. Gałęzie wierzb kołyszą się na lekkim wietrze, dotykając różanych pnączy porastających pergolę po prawej stronie. Gdzieś w oddali dzwonią cicho wietrzne dzwonki. W powietrzu unosi się zapach świeżo koszonej trawy, a ja patrzę w jego oczy i jest mi z tą obserwacją bardzo dobrze, choć pozornie nie ma w nich niczego nadzwyczajnego. Dostrzegam chłodne niebieskie tęczówki otoczone długimi rzęsami.
– Tak, wszystko tu ze sobą współgra – odpowiadam.
Na moment krzyżujemy spojrzenia. Błyskawicznie uciekam wzrokiem na zegarek. Stukam w szybkę.
– To idę. Nie chcę się spóźnić na pierwszą lekcję.
– Jasne. – Śmieje się.
Wymijam go, wpatrzona w białe schody prowadzące do ciemnych drzwi z pochwytem, które właśnie się otwierają. Staje w nich szczupła, starsza kobieta w czarnym swetrze i workowatych jeansach.
– Dzień dobry, pani do Oli?
– Tak.
Kobieta zamyka za mną. Jej siwe włosy upięte są w eleganckiego koka. W uszy ma wkręcone małe perły. Pomimo luźnego stroju bije od niej dyskretna elegancja.
Hol jest duży, na kremowych ścianach błyszczy złoty pył. W oddali widzę nowoczesną kuchnię i fragment salonu, a dokładnie skórzaną kanapę, na której siedzi barczysty mężczyzna wpatrzony w swojego smartfona. Ma szarą koszulkę odsłaniającą szerokie ramiona i wytarte jeansy. Gdy słyszy stukot moich obcasów na płytkach, na moment unosi wzrok. Rozpoznaję go od razu, jest szefem ochrony w klubie Arka. Byłam tam parę razy z koleżankami z pracy. Posyła mi uśmiech, który nie sięga jego oczu, a ja odpowiadam podobną miną i wędruję za gospodynią na górę.
Telefon wibruje w kieszeni mojej spódnicy. Wyciągam go i patrzę na ekran. Dostałam wiadomość od przyjaciółki:
„Jeszcze masz szansę się wycofać”.
Przewracam oczami i chowam go z powrotem. Mam wrażenie, że Gośka w przypływie desperacji wpięła mi gdzieś ukrytą kamerę. Napisała do mnie w idealnym momencie. Ma rację. Mogę zawrócić. Nie zapoznałam się jeszcze z Olą, a to do niej przecież tu przyszłam. To ona napisała do mnie na Facebooku z pytaniem, czy mogłabym pomóc jej w angielskim. Sama mnie znalazła. Ma jedenaście lat, czarne włosy i niebieskie oczy, tak jak jej tata. Przynajmniej tyle udało mi się zobaczyć na jej zdjęciu profilowym. Ponoć żaden inny nauczyciel nie miał wolnych terminów. Zaskoczyła mnie ta informacja, ale później przyjaciółka uświadomiła mi, że dla Aleksandry Saskiej nikt nie ma wolnych terminów. Każdy rdzenny mieszkaniec naszego miasteczka wie, kim jest jej ojciec i nie chce kłopotów. Ale ja mieszkam tu od niedawna i nieświadomie przystałam na jej propozycję. Gośka powiedziała mi później, że Saski ponoć zajmuje się nielegalnym handlem bronią, a klub w centrum to tylko przykrywka, że ma na koncie wiele ludzkich istnień i że ogólnie to diabeł w ludzkiej postaci.
Trochę mnie to ostudziło. Potem jednak pomyślałam, że jeśli ja też jej odmówię, to nikt jej nie pomoże. A rodziny się przecież nie wybiera. Wiele lat temu, gdy byłam mniej więcej w wieku Oli, mój tato pod wpływem alkoholu wjechał w kobietę na przejściu dla pieszych. Złamała trzy żebra i skręciła nogę w kolanie. Do dziś kuleje. Ojciec spędził pół roku w więzieniu. Mieszkaliśmy na wsi, wiele osób odwróciło się od naszej rodziny. Już zawsze postrzegano mnie jako córkę pijaka, który spowodował wypadek. Sklepowa wybierała nam brzydsze pomidory, sąsiadka przestała przychodzić na kawę. Zawsze gdy na wsi dochodziło do bójki lub niewyjaśnionej kradzieży w sklepie, światła jupiterów padały na nasz dom. Tata po powrocie z więzienia dalej pił i niszczył reputację rodziny. Domyślałam się więc, jak może czuć się Ola.
W drodze do pokoju dziewczyny zapoznaję się z gospodynią. Ma na imię Janina i prosi, żeby mówić do niej po imieniu. Jest to dla mnie dość krępujące (na dobrą sprawę mogłaby być moją babcią), ale ludzi trzeba ponoć traktować tak, jak tego pragną.
– Dziękuję ci – mówię zatem, gdy otwiera przede mną drzwi do pokoju dziewczyny.
– Nie ma za co. Olu… – zwraca się do siedzącej przy biurku brunetki – przyszła pani Wojak.
– O, dzień dobry – wita się ze mną melodyjnym głosem.
– Dzień dobry.
Wstaje z krzesła i podchodzi bliżej. Jej długie palce spoczywają na udach, jakby czekała, aż to ja pierwsza wyciągnę rękę. Nienaganne maniery – myślę, gdy wreszcie ściskamy sobie dłonie.
Ola jest piękna. Zdjęcie z mediów społecznościowych nie oddaje należycie jej urody. Ma takie same oczy jak jej tata i jasną cerę przyprószoną w okolicach nosa drobnymi piegami. Moje są trochę większe – myślę, gdy obie siadamy przy długim narożnym biurku. Z tego, co pisała mi na Facebooku, chce zdać egzamin FCE z angielskiego. Pragnie przystąpić do niego w sesji zimowej. Mamy zatem parę miesięcy, żeby ją przygotować.
– Wiem, że pewnie myśli pani, że jestem na to za młoda – mówi – ale dużo się uczę. W dzieciństwie mieszkałam z mamą w Anglii, dlatego jest mi łatwiej.
Jej słowa przesiąkają dojrzałością, w spojrzeniu tli się jakaś melancholia. Mam ochotę zapytać, gdzie jest teraz jej mama, ale nie chcę tego robić. Czuję, że prędzej czy później sama mi powie. Pomimo powagi bijącej z oczu Ola robi wrażenie otwartej i zarazem czujnej dziewczynki.
– Może przejdziemy na angielski? – proponuję, wyciągając z torby segregator z kopiami ćwiczeń.
W ten sposób najszybciej ustalę, czy ma szanse na ten egzamin. Po paru minutach jestem niemal przekonana, że go zda. Co prawda trochę myli końcówki między czasem teraźniejszym ciągłym i prostym, ale widać, że jest osłuchana z językiem. Wypowiada się płynnie, słowa dobiera bardzo naturalnie.
– Musimy popracować trochę nad gramatyką – mówię po angielsku.
Do końca lekcji robimy ćwiczenia z rozróżniania czasów. Gdy wychodzimy z jej pokoju, z dołu dobiega podniesiony męski głos.
– Tu go połóż, nie tu. Kurwa mać.
Chyba należy do Arka. Ola schodzi ze mną po schodach, obydwie patrzymy po sobie, ciekawe, co się stało. Po chwili już wiem. Widok, który rozwija mi się przed oczami, sprawia, że policzki mi drętwieją i na chwilę wstrzymuję oddech.
Na białych kaflach leży owczarek niemiecki, z tylnej łapy płynie mu krew, która ciągnie się szkarłatną smugą po błyszczących płytkach. Ma zieloną, neonową obrożę, też przybrudzoną czerwienią.
Pochylają się nad nim Arek i łysy osiłek z kanapy. Pies merda ogonem, lekko piszczy, jest przytomny.
– Co się stało? – nie wytrzymuję.
– Nie wiem – odpowiada Arek, ostrożnie głaszcząc go po pysku. – Wybiegł z domu na końcu ulicy, prawie wpadł mi pod koła, w ostatniej chwili hamowałem. Wojtas – zwraca się do osiłka – bierzemy go do weterynarza. Znam dobrą klinikę na peryferiach.
Potem przerzuca wzrok na mnie.
– Mam prośbę, czy możesz poczekać na nas z Olą? Janina poszła już do domu, nie zostawiam jeszcze córki samej.
– Oczywiście, poczekam – odpowiadam.
Przez głowę przelatuje mi twarz Gośki. Umówiłam się z nią na drinka. Będę musiała to przesunąć.
– Świetnie.
Razem z ochroniarzem ostrożnie podnoszą owczarka. Pies zaczyna skomleć.
– Spokojnie, przyjacielu… – uspokaja go Arek. – Zaraz będzie po bólu, wyciągniemy cię z tego.
Szybkimi, małymi krokami wychodzą z holu z psem na rękach. Po chwili znikają za drzwiami.
– Ja wiem z którego to domu – mówi Ola, ciasno krzyżując ręce na piersi.
– Wiesz?
– Tak, poznałam po obroży. Tam mieszka mój kolega, Krzysiek. A ten pies to Bari. Tata Krzyśka dużo pije, trzyma Bariego na łańcuchu. Sama raz widziałam, jak wykręcił kij z grabi, a potem go nim bił. Krzysiek mu mówił, żeby przestał, ale on nie przestawał. To było kiedyś, widocznie dzisiaj udało się Bariemu uciec.
Słucham Oli z dłonią przyłożoną do ust. Potem siadam z nią na kanapie w salonie i proszę, żeby opowiedziała mi wszystko, co wie o ojcu Krzyśka.
– Nie wiem za wiele. Tylko raz widziałam, jak to robił – mówi, wzruszając ramionami – ale pewnie zdarza się to częściej. Krzysiek czasem do mnie przychodzi, więc będzie okazja, żeby go podpytać.
– Rozumiem, Olu.
– Mam nadzieję, że z Barim będzie wszystko dobrze.
– Ja też mam taką nadzieję.
Piszę wiadomość do Gośki, odwołuję nasze dzisiejsze spotkanie. Potem idę z Olą do kuchni. Dziewczynka wyciąga z lodówki butelkę wody Evian i nalewa nam do szklanek. Wszystko tu lśni czystością, srebrne sprzęty Miele idealnie komponują się z szarą, nowoczesną zabudową. Wracamy do salonu i znowu siadamy na kanapie. Dziewczynka wyciąga spod ławy album ze zdjęciami.
– Ostatnio go oglądałam z tatą – mówi. – Pani jest podobna do mojej mamy, trochę. Zaraz pani pokażę.
– Dobrze, pokaż.
Moim oczom ukazują się fotografie z Londynu. Szczupła ruda kobieta z twarzą w piegach uśmiecha się do obiektywu, za nią na przystanku stoi czerwony, piętrowy autobus.
– Mama ma na imię Ania. Ciągle mieszka w Anglii. Ma nowego męża. Trzy lata temu urodziła synka, Oliwiera.
Odruchowo przejeżdżam dłonią po swoich kasztanowych włosach.
– Nie chciałaś mieszkać z mamą? – pytam najostrożniej, jak się da, i wbijam wzrok w niebieskie oczy Oli.
Dziewczynka wzrusza ramionami i nic nie odpowiada. Gdy szukam w głowie kolejnego pytania, żeby jakoś przykryć swoją wścibskość, nagle mówi:
– Chyba im przeszkadzałam. I tato też, bo ciągle tam przylatywał.
– Rozumiem.
– Dlatego w końcu zabrał mnie do siebie. To chyba dobrze wyszło, bo bardziej tęskniłam za tatą niż teraz za mamą.
Czuję dziwny przypływ czułości, oczy na moment zachodzą mi mgłą. Nie rozumiem tej reakcji, może to przez smutne, czarne źrenice tego psa. Ich widok wciąż czai się w zakątkach mojej świadomości.
– Na pewno dobrze wyszło. – Uśmiecham się do niej.
Odpowiada tym samym. Potem znowu oglądamy fotografie. Arek wraca dopiero po dwóch godzinach.
– Zwycięstwo! – mówi, gdy z Wojtasem tylko przekraczają próg.
Teraz tylko Arek niesie Bariego na rękach. Osiłek zamyka za nim drzwi. Z pyszczka owczarka wystaje bladoróżowy język, oczy ma zamknięte, a tylną łapę zabandażowaną. Na ich widok obie podrywamy się z kanapy. Wojtas wyciąga z szafy wnękowej w holu gruby frotowy koc i kładzie go na podłodze. Potem Arek układa na nim psa. Choć jest nieprzytomny, wygląda dużo lepiej niż dwie godziny temu.
– Możemy go zatrzymać, tato? – pyta Ola, łapiąc mężczyznę za dłoń.
Arek unosi brwi i patrzy z czułością na córkę.
– Proszę, proszę! – nalega dziewczynka.
– Ale, Ola, poczekaj. Trzeba się nad tym zastanowić, to duża odpowiedzialność.
– Przecież nie wróci tam, do tego domu. To pies Krzyśka, był na łańcuchu.
– Wiem, wiem. Pani weterynarz pokazała mi rany na szyi – Arek spuszcza wzrok – i na ciele – dodaje ciszej, zupełnie innym tonem, od którego przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz.
Mężczyzna zgadza się, żeby pies na razie został u nich. Dziewczynka dziękuje i w podskokach ucieka na górę.
Wojtas w tym czasie wychodzi z domu. Gdy zostajemy z Arkiem sami w holu, natychmiast zwraca się do mnie:
– Dziękuję za pomoc. Oczywiście zapłacę ci za te – spogląda na zegarek – trzy godziny.
– Nie uczyłam Oli przez trzy godziny. Wystarczy zapłata za jedną lekcję.
– W porządku, zaraz zrobię przelew.
Podaję mu numer konta. Potem zbieram się do wyjścia. Ku mojemu zaskoczeniu odprowadza mnie do samochodu. Zanim wsiadam do auta, zauważam szczupłego blondyna po trzydziestce. Ma na sobie rozdartą kurtkę sportową i chwiejnym krokiem zbliża się do furtki.
– Ponoć tu jest! – woła. – Oddajcie mi, kurwa, mojego psa!
– Zamknij mordę, bo ją zaraz stracisz. – Niespodziewanie wyrasta przed nim Wojtas.
Nie wiem, skąd się tu wziął. Może siedział w aucie zaparkowanym za moją hondą. Trudno to jednoznacznie ocenić.
Blondyn jest tak pijany, że ledwie mówi. Zaczyna coś bełkotać, wskazując przy tym palcem na Arka.
– Taki fafarafa z ciebie, frajerze? To wyskocz ze mną na solo, no dawaj. Tylko ty i ja. Jebany postrach miasta. Nie boję się ciebie.
– Jesteś kompletnie pijany – odpowiada mu aż nadto spokojnie Arek. – Gdy codziennie przejeżdżam autem obok twojego domu, spuszczasz wzrok. Tylko swojego psa się nie boisz.
Dopiero teraz dostrzegam małą wypukłość pod rozpiętą skórzaną kurtką Arka. Robię krok do tyłu, żeby zrównać się z nim i zobaczyć, co znajduje się w szparze między połami materiału. Błysk srebra. Zauważam go momentalnie i serce zaczyna mi szybciej bić. On ma tam broń.
– Pierdol się – odpowiada blondyn i wyrzuca pięść w kierunku Arka.
Jest jednak za daleko, żeby go dosięgnąć. Wojtas natychmiast wygina mu dłoń, a Arek odruchowo przesuwa mnie za siebie. Drżę ze strachu. Przypominają mi się czasy, gdy mój pijany ojciec wszczynał awantury pod sklepem na wsi. Ten blondyn trochę mi go przypomina. Już dawno nie widziałam tak tandetnego upustu gniewu.
Chwilę zajmuje blondynowi zrozumienie, że Wojtas przerasta go swoją posturą i siłą. Rzuca jeszcze kilka inwektyw pod adresem Arka, po czym – pchnięty przez ochroniarza – odchodzi, przeklinając pod nosem.
– Przepraszam, że musiałaś na to patrzeć – mówi do mnie Arek. – Niestety, idiotów na tym świecie nie brakuje.
– Wiem o tym bardzo dobrze.
Wsiadając do samochodu, czuję na sobie jego wzrok. Gdy spoglądam na mężczyznę, okazuje się, że miałam rację. Zamykając drzwi, słyszę jeszcze, jak mówi do Wojtasa:
– Wiesz, co masz robić.
– Wiem.
W sobotę, chwilę po dziesiątej, słyszę dźwięk domofonu. Młody chłopak informuje, że ma dla mnie przesyłkę. Okazuje się, że jest to bukiet długich, wilgotnych jeszcze róż z nierozwiniętymi pąkami. Świeży, delikatny, piękny. Do kwiatów przyczepiona jest kartka:
Jeszcze raz przepraszam za wczoraj. A.
A więc to miał zrobić Wojtas – myślę.
Nie podawałam Arkowi swojego adresu, ale może Ola skądś wie, że mieszkam naprzeciwko podstawówki. Uczniowie widują mnie od czasu do czasu na balkonie. Kilkoro z nich pytało, jak to jest mieszkać przy samej szkole.
Ten dzień pachnie różami i wspomnieniem oczu Arka. Nie musiał mi kupować kwiatów, żebym o nim myślała. Na razie wierzę, że to tylko ciekawość. Wczorajszy wieczór był pełen emocji. Ranny pies leżący na kaflach w holu, utarczka z jego ponurym właścicielem i ten srebrny pistolet lśniący pod skórzaną kurtką.
Zaczynam szukać w sieci informacji na temat Arka. Gośka podsyła mi kilka linków, błagając, żebym nie robiła niczego głupiego. Widzę obszerny artykuł o Arkadiuszu S., pseudonim Sas. Dziennikarz śledczy nazywa go bezwzględnym psychopatą, wybitnie inteligentnym manipulatorem. Ta wizja nie pasuje mi do tych długich palców ostrożnie głaszczących rannego owczarka niemieckiego. Do ciepłego głosu mówiącego: „Spokojnie, przyjacielu, zaraz będzie po bólu, wyciągniemy cię z tego”. Zaimponował mi tą bezinteresowną chęcią pomocy rannemu zwierzęciu, jak również stoickim spokojem, gdy lokalny pijaczek wykrzykiwał w jego kierunku inwektywy. Potem jednak widzę kolejne rewelacje na temat „Sasa”. Pojawia się nawet zamazane zdjęcie ciała jednej z jego domniemanych ofiar. Winy jednak nie udowodniono. Dziennikarze zarzucają mu kierowanie grupą przestępczą. Pojawiają się też wzmianki o kartelu narkotykowym i nielegalnym handlu bronią. Potem jednak widzę artykuł, którego autor broni Arka. Ponoć rzeczywiście handluje bronią, ale jest to wyłącznie legalna działalność. Dawno temu rzucił świat przestępczy. Teraz ma kontrakty z wojskiem i z policją, co potwierdza wysoko postawiony urzędnik państwowy. To mogłoby jakoś tłumaczyć tę broń za pazuchą – myślę.
Podczas kolejnej wizyty siedzimy z Olą na tarasie i powtarzamy słówka związane z filmografią. W pewnym momencie przychodzi Arek. Przez chwilę wsłuchuje się w nasze ćwiczenia, przez co czuję się nieswojo. W końcu uśmiecha się i nienaganną angielszczyzną mówi, że w kinie grają właśnie trzecią część Hotelu Transylwania, ulubionej serii Oli. A potem pyta, czy może mamy ochotę wybrać się z nim. Gdy to proponuje, patrzy mi prosto w oczy. Choć z nieba leje się żar, mam wrażenie, że na klatce piersiowej rozprysnął mi się kawałek lodu.
– Okej. – Słyszę swój głos.
Uśmiecha się w odpowiedzi. Obydwoje wiemy, że to jest początek nowej drogi, być może jeszcze nieokreślonej, ale intrygującej.
W kinie przekonuję się, że z pewnością pasuję do tej dwójki. Wybuchamy śmiechem w tych samych momentach, po seansie rozmowom nie ma końca.
W tygodniu dzwoni do mnie trzy razy. Nasze pogawędki robią się coraz szczersze, jakbyśmy powoli odsłaniali przed sobą karty. Arek, którego słyszę w telefonie, jest zupełnie inny od mężczyzny, o którym opowiadała mi Gośka.
Po kolejnej piątkowej lekcji Arek pyta, czy pójdę z nim do jego klubu. Janina zostanie na noc i zaopiekuje się Olą.
W pierwszej chwili nie wiem, co odpowiedzieć. Po kilku telefonicznych rozmowach mogłam się spodziewać, że w końcu taka propozycja padnie.
– Zrozumiem, jeśli się nie zgodzisz – mówi, gdy milczę dłuższą chwilę.
Mam wrażenie, że odgadł, jakie targają mną wątpliwości. Niepewnie się zgadzam.
Prawda jest taka, że od paru dni myśli o Arku nie dają mi spokoju. Doskwiera mi samotność. Z ostatnim partnerem rozstałam się rok temu, zdradził mnie z koleżanką z pracy.
W klubie tańczymy między ocierającymi się o nas ciałami. Po chwili jednak robi się więcej miejsca, zupełnie jakby należało się ono Arkowi – jako właścicielowi. Widać, że ludzie mają do niego dystans, ale nie powiedziałabym, że jest to lęk. Raczej jakaś fascynacja i chęć obserwacji, złapania szerszej perspektywy. Czuję na sobie oceniające spojrzenia. Tak jak w Bystrej, po wypadku spowodowanym przez mojego ojca. Tata był jednak słaby, wpatrzony w siebie, nie dawał nam oparcia.
Arek jest inny. Przygląda mi się lazurowymi oczami, w których tli się czułość. Wydaje się człowiekiem odpornym na wszelkie zakłócenia płynące z zewnątrz. W tej chwili liczy się tylko przepływ cichych myśli między naszymi spojrzeniami. Przy takim mężczyźnie opinia innych nie ma dla mnie znaczenia. Czuję nawet, jak wzbierają we mnie siły, żeby stawić jej czoła.
O północy całujemy się w jego samochodzie przed moim domem. Gdy zsuwa się ustami na moją szyję, czuję ucisk w podbrzuszu i chcę trwać w tym stanie jak najdłużej. Błękitne światła na kokpicie zlewają się w jedną łunę, nachodzące na siebie okręgi na wyświetlaczu są coraz mniej wyraźne. Skupiam się tylko na jego dłoniach zaciskających się wokół mojej talii i delikatnych muśnięciach języka, które odczuwam wciąż niżej i niżej. Potem z moich ust wydobywają się dźwięki, których na drugi dzień będę się wstydzić, ale ta wzbierająca fala namiętności jest dla mnie czymś nowym i nie potrafię na nią inaczej reagować. Wprawdzie ten stan jest mi znany, ale nie w takim natężeniu. Jeszcze nigdy nie pozwoliłam sobie na tak wiele na skórzanym fotelu samochodu. To nie ja.
W następnych dniach czuję się tak, jakby do środka wciągał mnie jakiś wir. Nie potrafię się z niego wydostać. Spotykamy się niemal codziennie. Arek otacza mnie troską, czas z nim spędzony jest jak sen w ciepłej pościeli. Ola szybko się domyśla, co dzieje się między jej tatą a mną, i wydaje się z tego zadowolona. Gośka kręci z dezaprobatą głową, ale chyba nawet ona wie, że nie da się już nic zrobić. Przepadłam. On zresztą prawdopodobnie też. Dociera do mnie, że podświadomie dążyliśmy do tego stanu – od pierwszego uścisku dłoni w jego pięknym ogrodzie.
– Wiesz, że tato Krzyśka zniknął? – mówi do mnie Ola w kolejny piątkowy wieczór w trakcie lekcji.
– Jak to zniknął? – odpowiadam.
Czuję, jak żołądek zwija mi się w supeł. Nagle przypominam sobie felerny dzień trzy tygodnie temu oraz chwilę, gdy blondyn w rozdartej kurtce podszedł do nas i obrażał Arka.
– Krzysiek mi ostatnio powiedział. Nie robili z tego afery na początku, bo już mu się zdarzały takie zniknięcia. Jeździł gdzieś po barach czy coś takiego, ma jeszcze jakąś, no wiesz – dziewczynka pociera dłonie o kolana – …kochankę. – To słowo wypowiada szeptem.
Podnoszę się z krzesła i wyglądam przez okno. Patrzę na Bariego, który leży pod wierzbą i szczeka na coś, co ukrywa się w trawie. Doszedł już do siebie, choć wciąż jeszcze lekko utyka na tylną łapę. To od niego wszystko się zaczęło.
– Ale już za długo go nie ma, prawie trzy tygodnie – mówi dalej. – Mama Krzyśka dziś poszła na policję. Opowiadał mi wszystko w szkole. Pytali ją, czy ma z nim dobre relacje, czy mógł tak po prostu wyjechać. To im powiedziała, że mógł i że czasem tak wyjeżdża, ale wraca po paru dniach. Najdłużej nie było go kiedyś dwa tygodnie, ale w międzyczasie zadzwonił dwa razy i prosił o pieniądze. A teraz ani widu, ani słychu. Telefon ma wyłączony.
Słucham jej opowieści z zapartym tchem. Do końca lekcji czuję lekki ścisk w żołądku. Mam dziś zostać u nich na noc. W sypialni Arka leży moja mała torba podróżna. To przecież nic takiego – tłumaczę sobie. Na pewno istnieje jakieś logiczne uzasadnienie tego zniknięcia. Po lekcji wychodzę z pokoju Oli i idę na dół.
Arek stoi przy schodach z rękami włożonymi do kieszeni jeansów. Patrzy na mnie zmęczonymi oczami. Ostatnio przeprowadzał jakąś ważną transakcję z wojskiem. Dzisiaj jeszcze się nie widzieliśmy.
Przytulamy się jak zawsze na powitanie. Zanurza twarz w moich włosach, a ja wciągam w siebie woń jego piżmowych perfum.
– Cześć, Asia – szepcze.
– Cześć.
– Tęskniłem.
Wodzi dłonią po moich plecach. Przymykam oczy i znowu wracam myślami do tej utarczki z ojcem Krzyśka. Muszę go o to zapytać.
– Ojciec Krzyśka ponoć zniknął.
– Kto taki?
– Właściciel Bariego. Jego żona dziś zgłosiła zaginięcie na policji.
– To przykre.
– Też tak myślę.
– Zagubiony facet. Za dużo pił. Mam nadzieję, że nie stało mu się nic złego. Dużo dzieciaków się tam kręci. Chyba wszystkie jego.
– Dwie dziewczynki i Krzysiek – mówię mu to, czego dowiedziałam się od Oli. – Mają trójkę dzieci.
– Sporo. Ja nie dałbym rady.
Odrywamy się od siebie. Patrzę na niego zaniepokojonym wzrokiem. To jest silniejsze ode mnie.
– Co się dzieje, Asia? – Natychmiast mnie wyczuwa.
– Nic, nic.
– Przecież widzę.
Jego spojrzenie staje się bardziej wymagające.
– Głupia myśl.
– Jaka? – Uparcie zagląda mi w oczy, jakby sam starał się znaleźć w nich odpowiedź.
Te słowa nie potrafią mi przejść przez gardło. Jednak zbieram się w sobie i pytam:
– On nie zaginął, bo coś mu zrobiliście, prawda? Wtedy po tej kłótni o psa.
Arek opuszcza ramiona z jakąś rezygnacją, potem przykłada dłoń do czoła.
– Za dużo czytasz internetu.
Jego odpowiedź jest jak sztylet. Niemal przebija mnie na wylot. Arek wędruje do kuchni, wyraźnie urażony, a ja tonę w morzu wstydu. Jeszcze wczoraj rozmawialiśmy o niesłusznych oskarżeniach wysuwanych pod jego adresem przez dziennikarzy. Powiedział, że to przez konkurencję w handlu bronią. Jest liderem na tym rynku w Polsce. Obowiązują tam brutalne reguły, istnieje wielu, którzy chcą go wygryźć. Kiedyś próbował z tym walczyć, ale w końcu dał sobie spokój. Ludzie są tylko ludźmi i obgadują innych, żeby poczuć się lepiej. Sytuację pogarsza fakt, że mieszkamy w małym mieście. Z drugiej strony Arek nigdy nie chciałby przeprowadzić się do metropolii, bo ceni sobie spokój i lubi swój klub nocny. Nie może się od niego oddalać.
Kiwałam głową ze zrozumieniem, a teraz wyskoczyłam z pytaniem, które podważyło wzajemne zaufanie, jakie powoli budujemy.
Wchodzę za nim do kuchni. Stoi przed otwartą lodówką, po chwili wyciąga z niej butelkę soku pomarańczowego i z impetem zamyka drzwi. Opuszczam na moment powieki.
– Przepraszam – mówię – jestem po twojej stronie.
Opiera się tyłem o blat wyspy i pociąga łyk z butelki. Potem wwierca we mnie rozżalone spojrzenie.
– Spotykasz się z normalnym facetem, rozumiesz? Po prostu dobrze wykonuję swoją pracę, wielu ludziom to nie odpowiada.
– Wiem, widzę. Nie musisz mi tego mówić.
– Chyba jednak muszę.
Kręcę już tylko głową. Przez cały wieczór nie odzywamy się do siebie ani słowem. Podczas kolacji w jadalni słychać jedynie głos Oli. Opowiada o zajęciach z plastyki, dostała piątkę za obrazek przedstawiający martwą naturę. Potem mówi o zajęciach sportowych. Miała najlepszy czas w biegu na sto metrów, ale i tak najszybszym chłopcem w szkole jest Krzysiek. Gdy pada jego imię, Arek spogląda na mnie, a w jego oczach wciąż tli się żal.
Po kolacji pakuję swoje rzeczy. Chcę pojechać do domu. W progu domu Arek łapie mnie za rękę.
– Nie wychodź – mówi – przepraszam.
Przytula mnie i całuje gdzieś między uchem a policzkiem. W nocy zatracamy się w sobie jeszcze bardziej niż zwykle.
– Wtedy kupiłem ci te róże, bo nie mogłem przestać o tobie myśleć. Nie chciałem cię za nic przepraszać, ale bardzo pragnąłem jakoś się do ciebie zbliżyć.
Z oczu płyną mi gorące łzy.
– Wiem, nie musiałeś mnie przepraszać.
– Mogę to robić codziennie, jeśli dzięki temu ze mną zostaniesz.
Gdy dociska mnie do materaca, nasze palce splatają się ze sobą. W jego oczach pojawia się coś, czego do tej pory nie widziałam. Uraza wymieszana z pożądaniem, jakby pragnął się upewnić, że wciąż należę do niego. Pochłania mnie podniecenie. Szepczę jego imię wciąż i wciąż od nowa.
– Powiedz, że mi ufasz – prosi.
– Ufam.
– Powtórz.
Wsuwa się we mnie głębiej.
– Ufam ci.
– Dobrze, dobrze.
Zasypiamy wtuleni w siebie. W nocy śni mi się Arek. Uśmiecha się do mnie, trzymając ręce w kieszeniach jeansów. Schodzę do niego po schodach. Za nim dostrzegam pnącza róż ze zwiniętymi pąkami. Potem sceneria się zmienia, przed oczami wyrasta mi Wojtas. Wędruje chodnikiem z siekierą w dłoni. Nocne niebo wisi nad nim jak czarna kurtyna, a suche, wąskie usta szepczą:
– Wiem, co mam robić.
Budzę się zlana potem. Promienie słońca padają na pościel, rozgrzewają moje odsłonięte ramiona. Sięgam po szklankę z wodą i biorę kilka dużych łyków. Arek siedzi już na łóżku i ogląda telewizję z pilotem w dłoni. Kręci z niedowierzaniem głową, wpatrując się w dziennikarza z mikrofonem oznaczonym logo lokalnej telewizji. Włosy mężczyzny rozwiewa wiatr, a za jego sylwetką faluje policyjna taśma.
Dziennikarz mówi:
– Dziś rano wyłowiono z Odry ciało trzydziestosześciolatka, którego zaginięcie wczoraj zgłosiła rodzina. W nocy zwłoki zostały zauważone przez nastolatków urządzających ognisko nad rzeką. Na razie policja nie podaje przyczyny śmierci mężczyzny, ale nieoficjalne źródła wskazują na pchnięcie nożem.
Zaczyna mi się kręcić w głowie. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Skupiam się na tej chwili, jakbym chciała potwierdzić, że to nie jest dalsza część snu. Wszystko jednak jest wyraźne i bliskie, a ja przytomna do bólu. Rozpoznaję most i osiedle bloków w tle. To nasze miasto. Dziennikarz mówi dalej. Uważnie przysłuchuję się jego słowom.
– Nie możemy jeszcze podać tożsamości mężczyzny, ale wiadomo, że nadużywał alkoholu, kilkukrotnie popadał w konflikt z prawem. Choć rodzina zgłosiła jego zaginięcie wczoraj, stan zwłok wskazuje na śmierć przed co najmniej dwoma tygodniami. Będziemy starali się informować państwa na bieżąco o przebiegu śledztwa.
– To może być ojciec Krzyśka – mówię.
Arek spogląda na mnie zafrasowany.
– Też o tym pomyślałem, ale trzeba zaczekać na oficjalne oświadczenie policji.
Słyszę podskoki na korytarzu. Po chwili do sypialni wpada Ola, jest jak czarna torpeda. W dłoni ściska smartfon, wskakuje na łóżko i pokazuje nam ekran. Ma zarumienione policzki, oczy błyszczą jej tajemniczo.
– Dostałam WhatsAppa od Krzyśka. Ponoć znaleźli jego ojca. On, on… – Głos jej drży.
Potem przysuwa się do taty i zaczyna płakać. Arek natychmiast reaguje czułym uściskiem.
– Spokojnie, Olu, nie patrz na to. – Wyłącza telewizor i całuje ją w czoło, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie, jakby mówił: „A jednak to on”.
Kiwam głową przejęta tymi ponurymi wieściami. Myślę o bujnych, brązowych włosach Krzyśka i wystraszonym spojrzeniu czekoladowych oczu. Był tu kilka dni temu. Jest dobrze wychowany. W progu domu powiedział głośno „Dzień dobry” i od razu poszedł do łazienki na dole wymyć ręce. Potem grał z Olą w Minecraft na komputerze. Nie wyglądał na przejętego zniknięciem ojca, ale dzieci odbierają świat na innych falach. Wychodząc z domu, pogłaskał Bariego, który jak zawsze leżał pod wierzbą.
Powiedział:
– Tu ci lepiej niż u nas.
A teraz pewnie opłakuje swojego tatę. Biedna rodzina.
Arek wyciąga do mnie dłoń, przytulam się do niego oraz do Oli. Po raz pierwszy czuję, że my też zaczynamy tworzyć coś na kształt rodziny i dobrze mi z tą myślą.
W kolejnych dniach przez ulicę przy domu Arka wciąż przejeżdżają policyjne radiowozy. Cała okolica wydaje się naelektryzowana tajemniczą śmiercią Wiktora Nowaka. Sąsiedzi plotkują, że całkiem niedawno żona ubezpieczyła go na dużą kwotę. Rodzina powinna dostać spore odszkodowanie. Dwa miesiące temu na początku ulicy otworzyła się mała agencja ubezpieczeniowa. Na witrynach wisiał wielki szyld promocyjny, oferowano świetne warunki ubezpieczeniowe. Nie tylko pani Nowak skorzystała z ich oferty. Kilku sąsiadów również się u nich ubezpieczyło. Co nie zmienia faktu, że jest to punktem zaczepienia dla policji. Nowak ponoć został zadźgany nożem z sierpowatym ostrzem. Na to wskazują wstępne wyniki sekcji zwłok. Sam posiadał taki nóż. Często chodził z nim na ryby. Miał czarną rączkę i ostrze ze stali nierdzewnej. Teraz nie można go nigdzie znaleźć. To jedna z najczęściej powtarzanych plotek. Pojawiają się jednak też inne wersje – o nożu kuchennym lub małym scyzoryku. Pięć ran kłutych, potem dziesięć, dziś była mowa o siedmiu. Policja nie zdradza, ile tak naprawdę ich było.
– Szczęście w nieszczęściu, że go ubezpieczyli – podsumowuje Janina, która pochłania kolejne rewelacje podczas pogawędek z sąsiadkami, a potem powtarza je dramatycznym tonem w kuchni Arka. Niektóre informacje przekazuje nam też Ola. Krzysiek pisze jej o tym, co się dzieje wokół sprawy. Policjanci wciąż nie mogą wpaść na żaden konkretny trop.
Aż pewnego dnia funkcjonariusze policji dzwonią domofonem do domu Arka. Janina wychodzi do nich z zaciętą miną. Staje na werandzie, podpierając się dłońmi w pasie.
– Słucham panów? – zaczyna chłodnym tonem.
Siedzimy z Olą i Barim pod wierzbą. Nie mogę oderwać wzroku od starszej kobiety, która wygląda tak, jakby rozmowy z policją były jej chlebem powszednim.
– Dzień dobry, pani Janino – wita się z nią rosły policjant. – My do pana Saskiego.
Kobieta podchodzi do furtki. Chwilę z nimi rozmawia. Potem wraca do środka, narzekając pod nosem. Arka nie ma w domu, ale widzę, że policjant wyciąga telefon i gdzieś dzwoni. Po chwili chyba zaczyna z nim rozmawiać. Dociera do mnie tylko:
– Panie Arkadiuszu…
Od kilku dni nocuję w jego domu. Z reguły wraca z pracy około osiemnastej, ale dziś pojawia się później, przed dwudziestą. Czuję, że to ma związek z wizytą funkcjonariuszy.
Jak zawsze witamy się ciepłym uściskiem.
– Była tu dzisiaj policja – mówię, wbijając w niego niepewne spojrzenie.
– Wiem, dzwonili do mnie – odpowiada, po czym odrywa się ode mnie i wraca do sieni.
Ściąga skórzaną kurtkę, potem mokasyny. Ciężko wzdycha.
– Byłem na komendzie.
– Czego chcieli?
– Ktoś im powiedział o naszej kłótni z Nowakiem wtedy pod domem. Pamiętasz?
– Tak, pamiętam.
Opuszcza wzrok i patrzy na moją klatkę piersiową. Masuję się po niej drżącą dłonią.
– To było zwykłe przesłuchanie. Trwało może dwadzieścia minut. Asia, spokojnie. Z tobą też będą chcieli rozmawiać. Teraz jest u nich Wojtas.
Kręcę głową.
– Muszą sprawdzić wszystkie możliwości – tłumaczy dalej. – To normalne. Wiesz, jak maglowali jego żonę? Była już przesłuchiwana trzy razy. To, że niedawno go ubezpieczyła, bardzo jej zaszkodziło. Choć podejrzewam, że to tylko zbieg okoliczności. – Macha ręką.
Nic na to nie mówię. Myślę teraz tylko o tym, że będę musiała odpowiadać na pytania funkcjonariuszy na komendzie. Wracają wspomnienia. Wtedy, gdy tata potrącił kobietę pod wpływem alkoholu, siedziałam obok niego w samochodzie. Miałam lekko zwichnięty kręgosłup, przez dwa tygodnie chodziłam w kołnierzu ortopedycznym. To jednak nie ostudziło zapału policjantów, którzy maglowali mnie na komendzie dwa razy. Do dziś pamiętam zachrypnięty głos starego aspiranta, który powiedział:
– Jesteś już duża, trzeba było zabrać tacie kluczyki.
Tym jednym zdaniem wyhodował we mnie paskudne poczucie winy. Po tych słowach jeszcze trudniej było mi znosić oskarżające spojrzenia i podteksty mieszkańców naszej wsi. Czułam się współwinna wypadku, choć miałam nieco ponad jedenaście lat i nawet nie wiedziałam, że tata był pijany. A teraz znowu będę przesłuchiwana. Rośnie we mnie gniew. Niestety jest wymierzony w Arka.
– Asia, chyba nie jesteś na mnie zła? – pyta, rozkładając ręce.
Jego spojrzenie znowu pełne jest żalu, może też zawodu.
– Jestem, bo nie lubię kłopotów – odpowiadam. – A ty wyglądasz na takiego, który je uwielbia.
Odwracam się od niego plecami i szybkim krokiem idę na górę. Zamykam się w sypialni. Przychodzi do niej dopiero późną nocą. Ostrożnie układa się obok mnie na łóżku. Wciąż jestem przerażona wizją przesłuchania. Wyobrażam sobie, że będzie to traumatyczne doświadczenie, tak jak przed laty.
– Śpisz? – pyta.
Nie odpowiadam. W głowie kotłują mi się sprzeczne emocje. Z jednej strony pragnę się do niego przytulić, bo wiem, że to nie jego wina. Z drugiej jednak denerwuje mnie to, że podchodzi do tematu przesłuchania tak lekceważąco. Nie wie, jak dużym będzie dla mnie wyzwaniem.
– Mówiłaś, że mi ufasz. Dlaczego nie możesz w tym wytrwać?
Jak zawsze mnie wyczuwa. Wie, że nie śpię, choć widzi tylko moje plecy i ramiączka czarnej, jedwabnej koszuli.
– Ufam ci, tu chodzi o coś innego – odzywam się wreszcie.
– O co?
Powoli się do niego odwracam i niechętnie zaczynam opowiadać o tacie. Do tej pory nie przyznałam się do tego niechlubnego zdarzenia. Trochę przeglądałam się w oczach Arka. Podobało mi się to, że widzi we mnie nieskazitelną panią nauczycielkę. Chyba w jakimś stopniu mu tym imponowałam. Czuję jednak, że nastał moment, w którym zatajanie tego faktu z mojej przeszłości może mi tylko zaszkodzić. Podczas mojej smętnej opowieści Arek co chwilę o coś dopytuje lub kiwa ze zrozumieniem głową. Na koniec mówi:
– Dziękuję, że się tym ze mną podzieliłaś. Jestem pewien, że musiało cię to dużo kosztować. Potem całuje mnie w policzek i dodaje: – Gdybym wiedział o tym wcześniej, nie podawałbym twojego nazwiska na komendzie, ale uznałem, że tak będzie uczciwie.
– Dobrze zrobiłeś – odpowiadam, czując się tak, jakbym doniosła ciężką walizkę w wyznaczone wcześniej miejsce.
Rozmowa o przeszłości była dla mnie jak wentyl. Potrzebowałam jej. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo.
– Chyba zaczynam cię kochać – wyznaje, gdy wtuleni w siebie czekamy na sen.
– Ja ciebie też – odpowiadam, czując, jak moje ciało zalewa fala ulgi.
Nie mogłam sobie wymarzyć, że lepiej przyjmie mój sekret. Zasypiamy w objęciach. Powoli dociera do mnie, że to wydarzenie jest testem dla naszego związku. Musimy przez nie przejść razem. Tylko w ten sposób sobie z nim poradzimy.
Na drugi dzień odbieram telefon od policjanta i jadę na komendę. Przesłuchanie jest krótkie i względnie przyjemne. Odpowiadam na kilka powierzchownych pytań śledczych o to, jak wyglądała sprzeczka Nowaka z Arkiem oraz Wojtasem. Właściwie skupiają się bardziej na Nowaku. Pytają, czy zauważyłam, żeby miał przy sobie sierpowaty nóż z czarną rączką.
– Nic takiego nie widziałam – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Czy był pijany?
– Zdecydowanie tak.
– Agresywny?
– Tak.
– A pan Saski?
– Absolutnie nie. Odprawił go kulturalnie do domu.
– A pan Wojciech Mielec? Jak się zachowywał?
– Próbował uspokoić pana Nowaka, ale sam nie prowokował.
Policjanci zdają się znużeni moimi odpowiedziami. Mam wrażenie, że nie wprowadzam nimi niczego nowego do śledztwa. Że i tak zostało im to już wcześniej przedstawione. Może na ich reakcję wpływa też pora przesłuchania. Kto chciałby siedzieć w pracy w sobotnie popołudnie?
Gdy wychodzę z biura komisarza, słyszę, jak mówi do kolegi ściszonym głosem:
– Trzeba jeszcze raz przesłuchać brata Nowaka, ale jak będzie trzeźwy. Nie daje mi spokoju to, że rodzina zgłosiła zaginięcie dopiero dwa tygodnie po tym, jak wyszedł po raz ostatni z domu.
Na moment zatrzymuję się w drzwiach, udając, że poprawiam obcas w bucie. Potem jednak nie mam wyjścia i ruszam w dalszą drogę wąskim korytarzem komendy.
Mam wrażenie, że moja obecność w tym miejscu była czystą formalnością. Tak jak mówił Arek, sprawdzają wszystkie możliwości.
W kolejnych tygodniach pojawia się kilka dodatkowych informacji o Nowaku. Ponoć przed wyjściem z domu ostro pokłócił się z bratem, który najprawdopodobniej miał romans z jego żoną. To mogło stanowić silny motyw. Potem jednak sprawa jakby przycicha. Brat zamordowanego wyjeżdża z miasta. Krzysiek nie chce o tym rozmawiać z Olą. Mówi tylko, że „nienawidzi wujka ze wszystkich sił”. W końcu ulica, jak i miasto zapominają o Nowaku. Może gdyby mniej pił, mniej znęcał się nad zwierzętami, to pamiętaliby dłużej, a może jeszcze krócej. Tego się nie dowiemy.
Żona Nowaka za pieniądze z odszkodowania remontuje dom, a Krzysiek dostaje „nowiutki dres adidasa”. Przynajmniej tak mówi nam Ola. Nowy Rok witamy w Wiedniu i jest to niepowtarzalny sylwester. Chwilę po północy Arek wyciąga z kieszeni pierścionek z diamentem. Potem długo się całujemy, a łzy perlą się w moich oczach niemal do rana.
Latem mam już ładnie zaokrąglony brzuch. Nie planowaliśmy tego przed ślubem, ale cieszymy się na myśl, że za cztery miesiące na świat przyjdzie nasza mała Zosia. Imię wybrała jej Ola, która co chwilę chce jeździć ze mną na zakupy i wybierać kolejne niemowlęce ciuszki.
Odnalazłam szczęście tam, gdzie pozornie było najciemniej – przynajmniej tak powtarzam Gośce. Moja przyjaciółka zresztą sama przekonała się do Arka. Wystarczyło kilka wspólnych spotkań i zrozumiała, że pozory czasem mylą.
A Bari został z nami na stałe. Każdego wieczoru układa się do snu przy swojej wierzbie. Czasem warczy, czasem trochę podkopuje, ale nie robi zbyt dużych szkód.
Aż do dzisiejszej nocy. Ze snu wybudza mnie jego ujadanie. Nie jest zbyt głośne, ale w ciąży zaczęłam mieć lekki sen. Podchodzę do okna i widzę, jak najeżony grzebie w trawie pod wierzbą. Boję się, że dopadł jakiegoś nieszczęśliwego jeża albo kunę. Wkładam szlafrok i wychodzę do niego na dwór.
– Bari – upominam – uspokój się.
Pies odchodzi wreszcie od miejsca, w którym tak wytrwale kopał. Widzę pokaźną dziurę w ziemi i błysk srebra, który sprawia, że serce wyrywa mi się z piersi, jakby chciało wylecieć stąd do chmur, byle jak najdalej. Pochylam się nad wgłębieniem. Po chwili drżącą dłonią wyciągam z niego sierpowaty nóż z czarną rączką. Jego ostrze oblepia czarna, przyschnięta maź.
Wszystko układa się w mroczną całość. Nadciąga ciemność, z którą nie mam szans. Pochłania mnie niczym czarna dziura. Słyszę za sobą szelest trawy. Ktoś się do mnie zbliża. Odwracam się, wciąż trzymając nóż w dłoni. To Arek w szlafroku. Blade światło księżyca pada wprost na jego twarz. Błękitne oczy zdają się niemal białe. Uśmiecha się do mnie subtelnie. Wracam wzrokiem do dziury w ziemi, po plecach płynie mi strumień dreszczy. On tymczasem obejmuje mnie od tyłu, odgarnia włosy z ramienia, tak jak parę godzin temu, gdy zatracaliśmy się w sobie w sypialni.
– Odłóż go na miejsce, Asia. Nie musisz na niego patrzeć.
Oszołomiona robię to, o co mnie prosi.
Lekki wiatr owiewa moje gołe kostki, huśta gałęziami wierzby, które ocierają się o róże pnące się po pergoli.
Wyczuwam jego gorący oddech na uchu. Szepcze:
– Ance pozwoliłem uciec do Anglii, bo oddała mi Olę. Ale do ciebie mam większą słabość. Ty zostaniesz tu ze mną na zawsze.
SERYJNY MORDERCA
Osoba, która dopuściła się trzech lub więcej morderstw w oddzielnych epizodach. Seryjne zabójstwo jest popełniane w wyniku patologii charakteru np. dla patologicznej żądzy zupełnego panowania nad ofiarą. Odróżnia to seryjnych morderców od np. zabójców na zlecenie, którzy zabijają w celu osiągnięcia korzyści majątkowych, albo terrorystów o motywach politycznych lub ideologicznych. Typowy schemat działania seryjnych zabójców to: pragnienie zabijania – zabijanie – wyciszenie, po czym cykl zaczyna się na nowo. W przypadku dłużej działających sprawców ten ostatni etap może całkowicie zaniknąć, bo potrzeba zabijania staje się coraz silniejsza. Każdy zabójca, w szczególności zabójca wielokrotny, ma zaburzenia osobowości o charakterze socjopatycznym i psychopatycznym. Te zaburzenia nie wyłączają poczytalności, czyli możliwości rozpoznania znaczenia swojego czynu i kierowania swoim postępowaniem.
ZABÓJSTWO (ART. 148 k.k.)
§ 1. Kto zabija człowieka, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.
§ 2. Kto zabija człowieka:
1) ze szczególnym okrucieństwem,
2) w związku z wzięciem zakładnika, zgwałceniem albo rozbojem,
3) w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie,
4) z użyciem materiałów wybuchowych, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 12, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.
§ 3. Karze określonej w § 2 podlega, kto jednym czynem zabija więcej niż jedną osobę lub był wcześniej prawomocnie skazany za zabójstwo oraz sprawca zabójstwa funkcjonariusza publicznego popełnionego podczas lub w związku z pełnieniem przez niego obowiązków służbowych związanych z ochroną bezpieczeństwa ludzi lub ochroną bezpieczeństwa lub porządku publicznego.
§ 4. Kto zabija człowieka pod wpływem silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
Lara patrzyła na śpiącego na łóżku ciemnowłosego mężczyznę. Ramię z wytatuowanymi płomieniami wysunęło się spod kołdry. Na drugim miał pióra i słowa w jakimś nieznanym języku, ale ono było niewidoczne, podobnie jak pistolet, spoczywający w szufladzie komody. Nigdy nie zapytała go o te słowa, o resztę tatuaży też nie. Miały dla niego znaczenie i to wystarczało. Może nie musiała wiedzieć. Może nie tu i nie teraz.
Naprawdę śpisz? – zastanowiła się, przygryzając dolną wargę. A może tylko udajesz? Z nim nie można było mieć pewności. To znaczy, inni nie mogli. W jej wypadku sytuacja wyglądała nieco inaczej. Wiedziała, że Ethan nie zrobi jej krzywdy. Czuła to. Lecz poza tym… wiedziała niewiele.
Westchnęła cicho, wdychając woń kurzu i starych mebli. Przeniosła wzrok na okno i pomyślała, że od pewnego czasu jej życie stanowi ciąg pokoi. Nasze życie, poprawiła się, mrużąc oczy. Słońce pięło się coraz wyżej po firmamencie, zwiastując kolejny upalny dzień. Do różu i fioletu, jakimi malowane było w tej chwili niebo, dołączyła nowa barwa – złocisty pomarańczowy. Widok był piękny, lecz również w jakiś sposób bolesny. Jeszcze chwila i promienie położą się na wyliniałej wykładzinie w pokoju tego taniego motelu. Nie przyda mu to splendoru, nic nie będzie w stanie tego zrobić. Takie motele jak ten to miejsca dla wyrzutków. Idealne dla nich dwojga.
Lara odwróciła się i poszła do łazienki, rozmyślnie zostawiając otwarte drzwi. Jeżeli Ethan nie spał, mógł popatrzeć. Z łóżka na kabinę prysznicową był całkiem niezły widok. A ona chciała, żeby wiedział, że myśli o nim w ten sposób. Chciała, żeby wreszcie… dostrzegł w niej coś więcej. Żeby w końcu zostawił na niej swój ślad.
Ściągnęła za dużą koszulkę z logo AC/DC i rzuciła ją na podłogę. Weszła do kabiny. Pozostawiła drzwi otwarte i odkręciła wodę. Średnio ją obchodziło, że może zalać łazienkę. I tak się wynosili z tego cholernego miejsca. Jeżeli o nią chodzi, cała ta buda mogłaby wylecieć w powietrze z hukiem. Teraz liczyło się tylko, żeby Ethan wyraźnie wszystko widział. Nawet jeżeli spał, na pewno się już zbudził za sprawą szumu wody. Miał bardzo wyczulony słuch, inne zmysły zresztą też.