Zobowiązana - Patrycja Strzałkowska - ebook + audiobook + książka

Zobowiązana ebook i audiobook

Patrycja Strzałkowska

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pobyt w olbrzymiej luksusowej willi może na pierwszy rzut oka wydać się spełnieniem marzeń…, chyba że jest się w niej więźniem.

Przekonała się o tym Agata Sonik, która razem z córką prezydenta Ewą została porwana z bankietu na barce. Kiedy okazuje się, że za całą sprawą stoi partner Ewy, sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje... I choć Agacie udaje się uciec z pułapki, wydaje się, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia.

Musi się bowiem zmierzyć z przeszłością i nierozwiązaną sprawą zabójstwa swojej siostry, ale też czuje się Zobowiązana do tego, by pomóc Ewie, którą zostawiła na pewną śmierć.

Od tej chwili pętla na jej szyi coraz bardziej się zaciska.

Czy może komukolwiek zaufać? Czy profilerka Iwona Kwiecień, komisarz Wójcik i Burza jej pomogą? Czy uda jej się ocalić córkę prezydenta?

I kim tak naprawdę jest Agata?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 205

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 46 min

Lektor: patrycja strzalkowska

Oceny
3,8 (25 ocen)
12
4
3
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aeksabdra

Całkiem niezła

Ciekawa pozycja jak i cała seria. Bardzo miło się ją czyta. Trzyma w napięciu choć nie jest to górnolotna historia. Jednak na jedno popołudnie każda część polecam. Cześć kończy opowieść. Dla mnie chyba najgorsza z trzech części.
00
Malwi68

Z braku laku…

"Zobowiązana" to trzeci tom i jednocześnie kontynuacja, serii Dark Book, autorstwa Patrycji Strzałkowskiej. Idąc za ciosem, sięgnęłam, po kolei, po wszystkie tomy z cyklu. Książki są cienkie, więc nie zabrało mi to zbyt wiele czasu. Siostra zamordowanej Mai Sonik, Agata, już w poprzedniej części weszła w świat biznesmena i jednocześnie gangstera Włodzimierza Czerwińskiego. Zlecił jej zamordowanie Emiliana Mrozowa. Sprawa się skomplikowała, gdyż zleceniodawca został zabity przez własną żonę, środkiem, który on przeznaczył do zabicia Emiliana. W tym samym czasie Agata wraz z Ewą Król, córką prezydenta, zostają porwane z bankietu na barce, a następnie rozdzielone. Porywaczem, okazał się Emilian. Agata, zdając sobie sprawę z zagrożenia, przed jakim stanęła jej koleżanka niedoli postanowiła jej jakoś pomóc, ale na razie sama musi uciec z niewoli, a później odkryć gdzie jest przetrzymywana Ewa. Krzysztof Wójcik wraz z Iwoną Kwiecień starają się, w tajemnicy, rozwikłać sprawę zamordowanej ...
00
Kowal57

Dobrze spędzony czas

Mile spędzony z książką czas !!
00
agnisiek_85

Z braku laku…

Myślałam ze będzie ciekawsza
00

Popularność




CZĘŚĆ 1

Roz­dział 1

SONIK

Kolejny raz stało się ze mną to samo. „Boże… Czy to powtórka z roz­rywki, czy coś znacz­nie gor­szego?” – pomy­śla­łam. Leża­łam na nie­mi­ło­sier­nie twar­dym pod­łożu, a moim umy­słem wła­dał prze­ra­ża­jący chaos kar­miący się stra­chem. Przez moją obo­lałą głowę prze­pły­wały roz­ma­zane wspo­mnie­nia i nega­tywne myśli. Ich źró­dłem była prze­szłość, bo niby z jakiego innego powodu mia­ła­bym stra­cić kon­trolę nad emo­cjami. Nie wiem, ile czasu odrę­twiała, spa­ra­li­żo­wana, nie mogąc ruszyć rękami i nogami, zata­pia­łam się w retro­spek­cjach. A jed­nak żadna z nawie­dza­ją­cych mnie myśli nie napro­wa­dziła mnie na wyja­śnie­nie, gdzie jestem i co wła­ści­wie się ze mną dzieje. Obrazy tego, co zda­rzyło się cał­kiem nie­dawno, zwy­czaj­nie wypa­ro­wały. Na domiar złego powieki mia­łam tak cięż­kie, że zda­wało mi się, jakby moje gałki oczne były oble­pione obrzy­dliwą mazią przy­po­mi­na­jącą ropę. Spra­wiało mi to ogromny ból, ale jesz­cze gor­sze było poczu­cie bez­sil­no­ści. Mia­łam wiot­kie mię­śnie, a tem­pe­ra­tura mojego ciała była zna­cząco pod­wyż­szona. Działo się ze mną coś złego. Czy byłam pod wypły­wem nar­ko­ty­ków? Czy może mózg pła­tał mi figle?

Nie­spo­dzie­wa­nie usły­sza­łam zna­jomy cie­pły głos:

– Agata?

Nie musia­łam zbyt długo się zasta­na­wiać, do kogo nale­żał. Choć prze­cież to nie mogło być realne. A jed­nak było… Sły­sza­łam ją! To ona! Po chwili nie­mal poczu­łam dotyk sio­stry. W odpo­wie­dzi kiw­nę­łam jedy­nie głową, nie mogąc w żaden spo­sób zmu­sić się do innej reak­cji. Chcia­łam otwo­rzyć oczy, bo jej widok mógł ukoić moje trze­po­czące z nie­do­wie­rza­nia serce. Ten ruch jed­nak prze­kra­czał moje moż­li­wo­ści.

Majka zła­pała moją rękę i ści­skała ją tak mocno, aż zabo­lały mnie palce. Sekunda kon­taktu trwała dla mnie wiecz­ność.

– Jestem przy tobie. – Ponow­nie usły­sza­łam przy­ja­zny głos zmar­łej sio­stry.

Po krót­kiej chwili zasnę­łam, a może zemdla­łam. Nie wiem, nie­wiele pamię­tam. Wiem tylko, że znów wszystko zga­sło. Ciem­ność pochło­nęła mnie w upo­rczy­wie nie­przy­jemną otchłań, pozo­sta­wia­jąc bez żad­nych odpo­wie­dzi.

Ze snu wybu­dził mnie migo­czący punkt, który roz­świe­tlał czerń – jedyne, co można było dostrzec za szybą brud­nego okna. Gdy otwo­rzy­łam oczy, natych­miast zorien­to­wa­łam się, że czuję się o niebo lepiej niż przed momen­tem. Ale zaraz… Ile czasu minęło? Może godzina? Albo cała doba? Stra­ci­łam poczu­cie czasu, nie wie­dzia­łam też, gdzie się znaj­duję. Pod­nio­słam się na łok­ciach, odsu­nę­łam przy­kry­wa­jący mnie koc i rozej­rza­łam uważ­nie po pomiesz­cze­niu. W nie­wiel­kim pokoju, w któ­rym się znaj­do­wa­łam, pano­wał nie­przy­jemny chłód. W chwili gdy udało mi się wypro­sto­wać nogi, a mój wzrok nabrał ostro­ści, kolejny raz zamar­łam ze stra­chu. Tuż obok okrą­głego stołu pokry­tego błysz­czącą farbą leżało nie­ru­chome kobiece ciało. W pierw­szym odru­chu zro­bi­łam krok do tyłu i ude­rzy­łam udem o coś ostrego. W pomiesz­cze­niu roz­legł się huk, a mnie prze­szył dreszcz. Dźwięki nocą brzmią zde­cy­do­wa­nie upior­nie, zwłasz­cza te nie­wia­do­mego pocho­dze­nia. Po krót­kiej chwili zorien­to­wa­łam się, że przy­pad­kowo strą­ci­łam nogą leżącą na para­pe­cie książkę w twar­dej skó­rza­nej opra­wie.

– Święta Ewan­ge­lia – prze­czy­ta­łam na głos tytuł.

Nagle dziew­czyna leżąca na pod­ło­dze poru­szyła się. Kamień spadł mi z serca. Ona żyła! Przy­po­mnia­łam sobie głos mojej sio­stry. Czy to wła­śnie była Majka? Jezu! Serce pra­wie pod­sko­czyło mi do gar­dła. Pod­bie­głam do niej czym prę­dzej, odgar­nę­łam włosy z jej twa­rzy i dotknę­łam zim­nego ramie­nia.

– Maja, czy to naprawdę ty? Jak to moż­liwe? – zapy­tam pełna nadziei.

– O czym ty mówisz?

Naj­pierw do moich uszu doszedł ledwo sły­szalny dźwięk słów, dopiero potem ich sens. To nie była moja sio­stra… Oczy­wi­ście, że nie. A jed­nak kar­mi­łam się nadzieją, że jakimś cudem ujrzę ją żywą.

– Kim jest Maja? – docie­kała nie­zna­joma, ścią­ga­jąc brwi.

W jej gło­sie nie wyczu­łam niczego poza nie­zro­zu­mie­niem.

– Maja była moją sio­strą… – odpar­łam.

– Była? – Młoda dziew­czyna wpa­try­wała się we mnie błysz­czą­cymi oczami.

– Nie­ważne… I tak nie zro­zu­miesz. Gdzie ona jest? Co z nią zro­bi­łaś? – Mówi­łam coraz gło­śniej, głowa pękała mi od nad­miaru wra­żeń. – Była tu! Pamię­tam. Ści­snęła mnie za rękę! Sły­sza­łam ją!

– Uspo­kój się! To byłam ja!

– Nie wie­rzę w ani jedno twoje słowo! – krzyk­nę­łam prze­peł­niona zło­ścią. Patrzy­łam wzbu­rzona na jej fał­szywą minę, zaci­ska­jąc na pier­siach skrzy­żo­wane ręce.

– Dziew­czyno, jaki mia­ła­bym cel w oszu­ki­wa­niu cie­bie? Śmier­tel­nie się prze­stra­szy­łam, gdy oka­zało się, że to, co się dzieje, nie jest sen­nym kosz­ma­rem. Jestem rów­nie prze­ra­żona jak ty. Kiedy zauwa­ży­łam, że nie jestem w tym zasra­nym pokoju sama, natych­miast chcia­łam cię wybu­dzić. Ale nie było z tobą kon­taktu. Agata, widzę, że mi nie wie­rzysz. Mówię prawdę. – Na jej twa­rzy ryso­wało się roz­cza­ro­wa­nie.

– Łżesz! Ty kłam­liwa suko! – cisnę­łam w nią obraź­li­wym sło­wem, pod­no­sząc głos.

– Uspo­kój się, kre­tynko! Ile razy mam ci powta­rzać, że mówię prawdę!

Nie­spo­dzie­wa­nie dziew­czyna par­sk­nęła ner­wo­wym śmie­chem, co wpra­wiło mnie w osłu­pie­nie.

– Co tu się, do cho­lery, dzieje?

– Po pierw­sze, masz zwidy. Po dru­gie, jeste­śmy uwię­zione. W zeszły pią­tek syn pre­miera obcho­dził szes­na­ste uro­dziny. Zdaje się, że ty rów­nież zosta­łaś zapro­szona na imprezę z tej oka­zji. Ktoś ewi­dent­nie podał nam śro­dek odu­rza­jący, który wywo­łał zabu­rze­nia neu­ro­lo­giczne, halu­cy­na­cje, a może nawet uro­je­nia. Pew­nie dla­tego wyda­wało ci się, że byłam Mają…

– To zna­czy, że zosta­ły­śmy… – Zawa­ha­łam się, snu­jąc domy­sły.

– Porwali nas. – Dziew­czyna dokoń­czyła za mnie wypo­wiedź. – Naprawdę nic nie pamię­tasz? – Rzu­ciła mi pełne poli­to­wa­nia spoj­rze­nie i na chwilę zamil­kła. Potem wybu­chła: – Jaki jest klucz do wydo­by­cia z cie­bie wspo­mnień? Mam cię ude­rzyć? Mam krzy­czeć? Co mam zro­bić? Nie zosta­wiaj mnie z tym samej… Nie pora­dzę sobie!

– Po pro­stu zamknij się i pozwól mi pomy­śleć!

Lament w jej gło­sie był nie do znie­sie­nia. Przy­mknę­łam oczy, sta­ra­jąc się uspo­koić, wyci­szyć i ukie­run­ko­wać per­cep­cję tak, by przy­wo­łać bieg wyda­rzeń, które jakimś cudem ulot­niły się z mojej pamięci. Chwilę to trwało. Czu­łam lek­kie zawroty głowy, aż wresz­cie wszystko do mnie wró­ciło.

Spoj­rza­łam na zalaną łzami twarz roz­mów­czyni i przy­po­mnia­łam sobie, z kim mam do czy­nie­nia.

– Zaraz, zaraz… To ty… – Wró­ciło do mnie wszystko. Dobra, pra­wie wszystko… Wie­dzia­łam, że zosta­ły­śmy porwane przez Emi­liana Mro­zowa. Wie­dzia­łam, kim była moja towa­rzyszka, ale dalej nie mia­łam poję­cia, gdzie się znaj­do­wa­ły­śmy. – Jesteś córką pre­zy­denta.

– Tak się składa, że córka pre­zy­denta też ma imię.

– Wybacz, Ewo. Jestem Agata – odpo­wie­dzia­łam i wycią­gnę­łam do niej dłoń.

– Znam twoje imię…

– No tak – mruk­nę­łam cicho.

– A jak masz na nazwi­sko? – drą­żyła Ewa.

– Czy to takie ważne?

– Skoro mamy razem umrzeć, to chcia­ła­bym wie­dzieć, kto mi będzie towa­rzy­szył.

– Prze­stań! Nie zamie­rzam umie­rać. Nazy­wam się Agata Sonik.

– Sonik… Hm… Coś mi to mówi.

– Być może zna­łaś kogoś, kto też się tak nazy­wał. Moje nazwi­sko jest bar­dzo popu­larne – odpar­łam, sta­ra­jąc się zmie­nić temat.

– Nie. Cho­dzi o coś innego.

– Nie wiem, co masz na myśli.

– Przy­po­mnę sobie i dam ci znać.

– Okej.

– Wra­ca­jąc do two­jego imie­nia, to sły­sza­łam je jak przez mgłę gdzieś pomię­dzy tym, jak pory­wa­cze wsa­dzali nas do auta, a momen­tem, gdy zna­la­zły­śmy się w tym wiel­kim domu.

– Wiesz, gdzie jeste­śmy?

– Nie­stety nie… Tak naprawdę to nie­wiele udało mi się zare­je­stro­wać. Co my tu wła­ści­wie robimy? – Ewa wstała, po czym naj­ci­szej jak potra­fiła, pode­szła do drzwi. Chwy­ciła ener­gicz­nie za klamkę. Ta poru­szyła się pod naci­skiem jej dłoni, drzwi jed­nak nie drgnęły. – Kurwa, zamknięte!

– Nie wie­dzia­łam, że takiej szlach­ciance wolno szpet­nie kląć.

– Ciesz się, że nie mam zbyt dużo śliny w ustach, bo zaraz by ci się obe­rwało za takie tek­sty. Daruj sobie. Sie­dzimy w tej samej czar­nej dupie.

Roze­śmia­łam się, sły­sząc jej ponury żart. Cóż innego mi pozo­stało?

– Chyba jed­nak nie jesteś wcale tak głu­pia, jak mówią.

– Ludzie to podłe świ­nie pozba­wione poczu­cia wła­snej war­to­ści, tylko sobie dają przy­zwo­le­nie na cham­stwo i pro­stac­kie dow­cipy.

– Wiesz, ponoć w każ­dej plotce jest odro­bina prawdy… – Uśmiech­nę­łam się do niej zawa­diacko, bawił mnie jej sar­ka­styczny ton.

– Mam nadzieję, że mój sza­nowny ojciec wresz­cie zain­te­re­suje się moim losem i przy­śle kogoś na ratu­nek. Oby tylko zdą­żył… Chyba nas nie zabiją? Jak myślisz? – Pyta­nia padały jedno za dru­gim, istna lawina. Dziew­czyna cała drżała.

Widzia­łam, jak bar­dzo się bała. Patrzy­łam, jak z minuty na minutę wpa­dała w coraz to więk­szą panikę, aż wresz­cie zaczęła mieć trud­no­ści z oddy­cha­niem. Zna­łam ten stan dosko­nale.

– Prze­stań się nakrę­cać, bo dosta­niesz ataku hiper­wen­ty­la­cji. Zapa­nuj nad tym! Sta­raj się oddy­chać wol­niej. Mówię poważ­nie! Ina­czej zaraz mi tu zej­dziesz na zawał!

– To nie jest takie łatwe.

– Pora­dzisz sobie. Skoro ja daję radę, to i ty temu podo­łasz – odrze­kłam. Po chwili zapy­ta­łam: – Nie masz z nim dobrego kon­taktu, co?

– Z kim?

– Z ojcem.

– Prawdę powie­dziaw­szy, to nie mam z nim żad­nego kon­taktu. Nie sły­sza­łaś, że z rodziną naj­le­piej wycho­dzi się na zdję­ciach? To pie­przony pozer cią­gnący nas na każde medial­nie ważne wyda­rze­nie tylko po to, by poka­zać Pola­kom, jakim jest wspa­nia­łym i cie­płym męż­czy­zną. – Nagle wyraź­nie posmut­niała. Prze­su­nęła ręką po wło­sach, popra­wia­jąc nie­chlujny kucyk.

Słu­cha­łam jej uważ­nie, mając nadzieję, że może w przy­szło­ści będę mogła wyko­rzy­stać jej słowa w roz­mo­wie z Czer­wiń­skim.

– Zapew­niam cię, że twoje pro­blemy są niczym w porów­na­niu z tym, co ja prze­ży­łam.

– Chcesz się licy­to­wać? Pro­szę… Prze­bij mnie, skoro jesteś taka cwana. Co może być gor­sze od takiego upo­ko­rze­nia, jakim raczył obda­rzyć mnie ojciec, dla któ­rego liczy się tylko czu­bek jego wła­snego nosa?

– Prze­bij? Naprawdę myślisz, że życie to zabawa? Zapew­niam cię, że histo­ria, którą bym ci przed­sta­wiła, nie byłaby tą, którą chcia­ła­byś usły­szeć. Zresztą nie chcę o tym mówić. Nie cho­dziło mi o żadne słowne prze­py­chanki. Źle mnie zro­zu­mia­łaś – odpo­wie­dzia­łam i zwie­si­łam głowę, wpa­trzona w ciemną pod­łogę.

Prawda o moim życiu była na tyle prze­ra­ża­jąca, że nawet mnie prze­cho­dził dreszcz, gdy przy­po­mnia­łam sobie poszcze­gólne fakty… Nie chcia­łam niczego wspo­mi­nać, a już na pewno nie mia­łam ani ochoty, ani obo­wiązku przy­zna­wać się obcej babie do tego, że latami gwał­cił mnie wła­sny ojciec, matka upo­ka­rzała, wma­wia­jąc mi, że to wszystko moja wina, a przy­rod­nia sio­stra ole­wała, gdy usi­ło­wa­łam wyznać jej prawdę. To ostat­nie w zasa­dzie bolało mnie naj­bar­dziej i wła­śnie dla­tego ją zabi­łam.

– Mów!

– Słu­cham?

– Chcę wie­dzieć, co uczy­niło cię taką zimną i obo­jętną. Dla­czego jesteś tak nie­sym­pa­tyczna?

– Nie­sym­pa­tyczna?! Kurwa, Ewka… Nic o mnie nie wiesz. Lepiej rozej­rzyj się dookoła! To, że sie­dzimy tu uwię­zione, to tylko przed­smak tego, co nas czeka. Nie­sym­pa­tyczny to zdaje się jest twój pie­przony chło­pak, a nie ja. To przez niego tu jeste­śmy! Na tym skoń­czy­ły­śmy wła­śnie naszą roz­mowę. Nie mam ci nic wię­cej do powie­dze­nia! – Wyrzu­ciw­szy z sie­bie ostat­nie słowo, zro­bi­łam parę kro­ków do przodu, by podejść do okna. To, podob­nie jak drzwi, ani drgnęło. Następ­nie obe­szłam pokój, doty­ka­jąc dło­nią napo­tka­nych przed­mio­tów, chcąc oce­nić swoje moż­li­wo­ści prze­ży­cia. Szu­ka­łam cze­goś ostrego, cze­goś, czym będę mogła zaata­ko­wać Emi­liana i resztę pory­wa­czy.

– Coś ty powie­działa? – Z ust Ewy wydo­było się prze­siąk­nięte nie­na­wi­ścią i nie­do­wie­rza­niem pyta­nie.

Jakim cudem ja widzia­łam Emi­liana, a ona nie? W jaki spo­sób oma­mił Ewkę, że nie zdo­łała się zorien­to­wać, iż to on stoi za porwa­niem? Przez chwilę się nad tym zasta­na­wia­łam, potem doszłam do wnio­sku, że moje domy­sły i tak do niczego sen­sow­nego mnie nie dopro­wa­dzą. Mro­zow był wyszko­lo­nym szpie­giem, któ­remu inte­li­gen­cją i spry­tem nie dora­sta­łam do pięt. Jedyne pola, na któ­rych z nim wygry­wa­łam, to kobiece wdzięki i wiek. I to by było na tyle, jeśli porów­nać nasze atuty. Tro­chę słabo…

– Jeśli cho­dzi o miłość i związki, to chyba nie jesteś zbyt bystra – skwi­to­wa­łam jej bez­myśl­ność. – Jeśli naprawdę chcesz wie­dzieć, dla­czego jestem taka, a nie inna, to powiem ci, bar­dzo pro­szę.

– Chęt­nie wysłu­cham.

– Dała­bym wiele, aby uro­dzić się w rodzi­nie, w któ­rej wszy­scy są trak­to­wani tak samo, każdy słu­cha dru­giego, cie­szy się sza­cun­kiem i jest ważny.

– Nie jesteś jedyna…

– Daj mi dokoń­czyć. Nie­ła­two prze­cho­dzi mi to przez gar­dło.

– Prze­pra­szam. Mów.

– Od dziecka byłam gwał­cona przez wła­snego ojca.

– Co? Boże… Chyba żar­tu­jesz… To zna­czy… Prze­pra­szam. Źle to sfor­mu­ło­wa­łam. To nie miało… A zresztą… Strasz­nie ci współ­czuję. – Ewka była wyraź­nie zszo­ko­wana moim wyzna­niem.

– Nie musisz mi współ­czuć. To nie do cie­bie należy ten obo­wią­zek. Nikt z rodziny mi nie pomógł, ani matka, ani sio­stra. Nikt. Na szczę­ście to już jest prze­szłość. Mam to za sobą. Nauczy­łam się żyć sama.

– Pew­nie byłaś zawie­dziona postę­po­wa­niem matki i sio­stry. To strasz­nie przy­kre.

– Ludzie zawsze zawo­dzą. Zapa­mię­taj to sobie.

– Zwy­kłam z reguły ufać ludziom…

– Wła­śnie dla­tego, że taka jesteś, dziś się tutaj znaj­du­jemy. Trzeba zawsze mieć oczy sze­roko otwarte. Jeśli pozwo­lisz innym decy­do­wać o two­jej war­to­ści, będziesz stra­cona.

– Naprawdę mi przy­kro, że spo­tkała się taka tra­ge­dia. Prze­pra­szam, jeśli czu­jesz się ura­żona tym, że zmu­si­łam cię w jakiś spo­sób do wyja­wie­nia two­jej tajem­nicy. Nie sądzi­łam, że będzie cho­dzić o coś takiego. Głu­pio się z tym czuję. Nie­po­trzebne roz­dra­pa­łam twoje rany – odparła Ewka.

Wtem obie sta­nę­ły­śmy na bacz­ność, bo usły­sza­ły­śmy, jak tuż pod naszymi drzwiami ktoś prze­szedł. Rap­tow­nie odwró­ci­łam głowę w kie­runku roz­ju­szo­nej Ewki, ze zde­ner­wo­wa­nia krew aż dud­niła mi w uszach. Po chwili tuż za drzwiami roz­legł się led­wie sły­szalny szept – dwóch męż­czyzn roz­ma­wiało w obcym języku. Moje serce łomo­tało coraz moc­niej, aż wresz­cie nie mogłam zapa­no­wać nad goni­twą myśli. Słowa Czer­wiń­skiego wiły się w mojej gło­wie jak syczące węże. Z każ­dym nabra­nym w płuca wde­chem, przy­po­mi­na­łam sobie pole­ce­nie, że mam zabić Mro­zowa… O ile on nie zabije naj­pierw mnie… Nas? Boże… Tego było zde­cy­do­wa­nie zbyt wiele jak na moją, skąd­inąd silną psy­chikę.

– Czy ten głos nie należy do Emi­liana? Roz­po­zna­jesz go? Wiesz, o czym mówią? – wyszep­ta­łam cicho do Ewy. Głos mi drżał.

– Prze­stań. To nie może być on… – odparła ści­szo­nym tonem i posłała mi zło­wiesz­cze spoj­rze­nie.

– Nie musisz mi wie­rzyć. Cho­lera, chcę tylko prze­żyć. Wiem swoje i nie zamie­rzam ci zdra­dzać szcze­gó­łów. – Kiw­nę­łam głową.

– Niby skąd? Kła­miesz! Kurwa, kła­miesz! Mnie oskar­żasz o kłam­stwa, a sama nie jesteś lep­sza. Pie­przona hipo­krytka!

Jej oskar­ży­ciel­skie słowa prze­szyły mnie na wskroś. Poczu­łam się tak, jakby Ewa oskar­żyła mnie nie­mal o zabi­cie matki, a prze­cież jedyne, co znisz­czy­łam, to jej wiarę w uczciwe inten­cje part­nera.

Dziew­czyna wbiła we mnie wście­kły wzrok i zaci­snęła szczękę, cze­ka­jąc, aż przy­znam się do błędu.

– Wybacz, ale nie mam obo­wiązku dzie­lić się z tobą każ­dym aspek­tem mojego życia. Po pierw­sze, to moja sprawa, a po dru­gie, uwierz mi, że robię to dla two­jego bez­pie­czeń­stwa. – Prze­łknę­łam ner­wowo ślinę, pró­bu­jąc ze wszyst­kich sił grać aser­tywną i pewną sie­bie kobietę.

– Chyba sobie żar­tu­jesz? – W odpo­wie­dzi Ewa par­sk­nęła śmie­chem.

– Hej, spójrz na mnie! Naprawdę uwa­żasz, że w zaist­nia­łej sytu­acji mia­ła­bym odwagę cię okła­my­wać? Emi­lian przez cały czas cię zwo­dził i oszu­ki­wał. Jedyne, na czym mu tak naprawdę zale­żało, to mieć cię w gar­ści, bo jesteś córką pre­zy­denta. Wierz lub nie, ale dla niego jesteś zwy­kłą kartą prze­tar­gową w poli­tycz­nych roz­gryw­kach…

– Jak śmiesz tak mówić o męż­czyź­nie, któ­remu odda­łam serce! Żyłam u jego boku przez ostat­nie trzy lata!

– Bar­dzo ci współ­czuję, ale nie zmie­nia to faktu, że nie zamie­rzam ci nic wię­cej tłu­ma­czyć. To moja sprawa.

– W żad­nym wypadku! Ta sytu­acja doty­czy rów­nież mnie! Gdy­byś zapo­mniała, sie­dzimy w tym obie. – Ewa unio­sła osten­ta­cyj­nie rękę i zaczęła nią wyma­chi­wać wokoło.

– Ewka, zbudź się wresz­cie z tego kosz­maru! Rusz dupę i zacznij coś robić, jeśli chcesz ujść z tego cało! Skoro uwa­żasz, że ja kła­mię, to sama go zapy­taj. Może wresz­cie twój książę na bia­łym koniu zdej­mie maskę – powie­dzia­łam w zło­ści, nie zasta­na­wia­jąc się nad ewen­tu­al­nymi kon­se­kwen­cjami.

Skąd mogłam wie­dzieć, że moje słowa spra­wią, że z płuc dziew­czyny wydo­bę­dzie się tak prze­raź­li­wie gło­śny ryk?

Nie­ocze­ki­wa­nie drobna, prze­ra­żona Ewka sta­nęła na wprost zamknię­tych na cztery spu­sty drew­nia­nych drzwi i wrza­snęła:

– Emi­lian!!! – Zwi­nię­tymi w pię­ści dłońmi zaczęła walić w drzwi z całych sił, jakby nagle ktoś pozba­wił ją poczu­cia stra­chu. W sekundę z tru­chle­ją­cej dziew­czyny, boją­cej się zbyt gło­śno wcią­gnąć powie­trze, stała się odważną modliszką, gotową pożreć part­nera żyw­cem.

Zamu­ro­wało mnie. Patrzy­łam, jak wyłażą z niej naj­głę­biej zako­rze­nione emo­cje – złość połą­czona z żalem i nie­na­wi­ścią. Zoba­czy­łam w niej sie­bie. Męż­czyźni naprawdę nie doce­niają kobiet… Nawet ci, który powinni nas kochać. Wtedy ją wresz­cie polu­bi­łam i naprawdę poczu­łam, że gramy w jed­nej dru­ży­nie. Oszu­kał ją męż­czy­zna, w któ­rym pokła­dała nadzieję na zbu­do­wa­nie odro­binę lep­szej rela­cji niż ta, którą znała z wła­snego, na swój spo­sób powa­lo­nego domu. Naprawdę nie­trudno było mi ją zro­zu­mieć.

Wtem coś się wyda­rzyło. Drzwi dzie­lące nas od wol­no­ści zaczęły się powoli uchy­lać. Moje serce rap­tow­nie sta­nęło, zamar­łam, czu­jąc w kościach, że za moment wyda­rzy się coś, na co nie byłam gotowa. Za moment mia­łam zoba­czyć czło­wieka, który nie­jed­no­krot­nie sta­wał się dla mnie nocną marą, towa­rzy­sząc mi w naj­gor­szych kosz­ma­rach. Nie byłam ani fizycz­nie, ani psy­chicz­nie gotowa na to, by spo­tkać się twa­rzą w twarz z Emi­lia­nem Mro­zo­wem. Był prze­cież kimś, kogo kolejny raz będę musiała pró­bo­wać zabić. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim poka­zał się ten, kto stał po dru­giej stro­nie drzwi, acz­kol­wiek nie był to ani Emi­lian, ani nikt, kogo zna­łam. W peł­nym sku­pie­niu, z roz­sze­rzo­nymi do gra­nic źre­ni­cami patrzy­łam naj­pierw na Ewkę, a póź­niej na trzech męż­czyzn, któ­rzy wpa­ro­wali do ciem­nego pokoju.

– Jezu! – zdą­ży­łam zawo­łać zasko­czona, a następ­nie poczu­łam obcy dotyk na swoim prze­mar­z­nię­tym ciele.

Jeden z rosłych męż­czyzn zła­pał mnie obu­rącz i popchnął w stronę chłod­nej ściany, przy­ci­ska­jąc do niej moją głowę. Mój pierw­szy odruch był bez­wa­run­kowy. Zaczę­łam się wić i wyry­wać, czu­jąc, jak z minuty na minutę ciało coraz bar­dziej sztyw­niało mi z ner­wów. Następ­nie drugi wysoki i silny męż­czyzna zła­pał mnie z jesz­cze więk­szą siłą. Jego pię­ści zaci­snęły się na moich bar­kach, unie­moż­li­wia­jąc mi jaki­kol­wiek manewr. Nie mia­łam z nim szans. Nie mogłam się ruszyć nawet na mili­metr, a moje kości aż trzesz­czały z bólu. Nie mogłam zro­bić zupeł­nie nic, by pomóc Ewce. Fru­stru­jące poczu­cie bez­rad­no­ści roz­szar­py­wało mnie od środka. Pełna wście­kło­ści zaczę­łam krzy­czeć, lecz słowa prze­kleństw, które jak pio­runy padały z moich ust, zda­wały się dla mojego prze­ciw­nika nie­zro­zu­miałe. Cóż, nie ma co się dzi­wić. Męż­czy­zna zapewne nie był Pola­kiem. Tak samo jak dwaj pozo­stali, któ­rzy zajęli się Ewą. Ta nie ruszyła się z miej­sca. Stała przy drzwiach z unie­sio­nymi rękoma i jak opę­tana przez cały czas nawo­ły­wała Emi­liana.

Wpierw usły­sza­łam sko­wyt Ewki, a potem zorien­to­wa­łam się, co się wyda­rzyło. Ewa sta­wiała opór, bo nie wie­działa, co oprawcy chcą z nią zro­bić. Wtedy jeden z męż­czyzn ude­rzył ją pię­ścią w brzuch. Dziew­czyna zgięła się wpół i objęła rękoma miej­sce, w które chwilę wcze­śniej dostała gołą pię­ścią.

– Czego wy od nas chce­cie? – zapy­tała.

Zanim zdą­żyła ponow­nie dopy­tać o Emi­liana, dostała kolejny cios, tym razem znacz­nie moc­niej­szy. Wtedy prze­stała się opie­rać i zamil­kła. Pory­wa­cze nie musieli wymie­rzać jej zbyt wielu cio­sów, by bez­wład­nie runęła na zie­mię.

Krzyk­nę­łam z prze­ra­że­nia, myśląc, że ucho­dzi z niej życie.

– Zostaw­cie ją! Zostaw­cie ją! – powta­rza­łam, pró­bu­jąc wyrwać się z moc­nego uści­sku trzy­ma­ją­cego mnie kur­czowo męż­czy­zny, ale nic to nie dawało.

Patrzy­łam, jak kopią jej nie­ru­chome ciało, jakby bicie było sen­sem ich ist­nie­nia. Na ich ponu­rych twa­rzach poja­wiły się uśmie­chy. Dopiero po dłuż­szej chwili męż­czyźni opu­ścili pokój, zatrza­sku­jąc za sobą drzwi.

Gdy wresz­cie odzy­ska­łam pano­wa­nie nad sobą, natych­miast pod­bie­głam do leżą­cej na pod­ło­dze Ewki. Dotknę­łam pal­cami jej szyi, sta­ra­jąc się wyczuć puls.

– Obudź się! Obudź się, pro­szę! – szep­ta­łam, a do oczu napły­wały mi łzy.

Ewa nie drgnęła. Na szczę­ście wyczu­łam pal­cami słabe, ale ryt­miczne ude­rze­nia jej pulsu. Wes­tchnę­łam z ulgą, uświa­da­mia­jąc sobie, że tylko stra­ciła przy­tom­ność, lecz to uspo­ko­iło mnie tylko na uła­mek sekundy. Potem zaczę­łam potrzą­sać jej cia­łem, chcąc ją wybu­dzić. Nie­stety… nic to nie dawało. Łzy z moich oczu lały się stru­mie­niami. Pła­ka­łam naprawdę gło­śno, bo uzmy­sło­wi­łam sobie, w jak pato­wej sytu­acji się zna­la­złam. Byłam w punk­cie bez wyj­ścia, bez nawet naj­mniej­szej moż­li­wo­ści ucieczki. Mimo moich usil­nych prób Ewa nie odzy­ski­wała przy­tom­no­ści. Z jej zala­nych krwią ust nie wydo­było się nawet naj­cich­sze słowo…

Byłam naprawdę prze­ra­żona. Opar­łam się ple­cami o kre­dens i pozwo­li­łam sobie na chwilę total­nej sła­bo­ści. Szlo­cha­łam przez dobrą godzinę, a może i dwie… Nie wie­dzia­łam, ile czasu zajęło mi uża­la­nie się nad wła­snym losem. W pokoju bra­ko­wało zegarka, nie mówiąc już o wodzie do picia. Byłam bar­dzo spra­gniona. Suchość w gar­dle była naprawdę upo­rczywa. Przez całą noc nie zasnę­łam nawet na minutę. Zamiast tego wpa­try­wa­łam się w zamknięte w drzwi, nasłu­chu­jąc w ciszy obcych odgło­sów. Żołą­dek zaci­skał mi się w cia­sny supeł. Intu­icja pod­po­wia­dała mi, że kim­kol­wiek naprawdę był Emi­lian Mro­zow, nie­ła­two będzie mi wyko­nać zada­nie zle­cone przez Czer­wiń­skiego. Prawda była taka, że prę­dzej on by zabił mnie, niż ja jego. Nie mia­łam z nim żad­nych szans…

Gdy gorącz­kowo usi­ło­wa­łam łapać oddech, sta­ra­jąc się osią­gnąć choćby namiastkę spo­koju, coraz bar­dziej tylko nakrę­ca­łam swój strach. Dałam się pochło­nąć ciem­no­ści, cze­ka­jąc, aż ktoś poru­szy klamką, otwo­rzy te pie­przone drzwi i przyj­dzie tu po to, bym podzie­liła maka­bryczny los nie­przy­tom­nej, potur­bo­wa­nej Ewy.

Roz­dział 2

Sie­dze­nie z kimś w ciszy przy pustym kuchen­nym stole ni­gdy nie zwia­stuje niczego dobrego. Zawsze zapo­wiada kłót­nię albo jakiś pie­przony kry­zys. Nie da się sie­dzieć i mil­czeć bez powodu. Ludzie z natury są gada­tliwi i towa­rzy­scy. Przy­naj­mniej w więk­szo­ści, o ile nad ich gło­wami nie wisi fatum, goniąc ich w parze ze śmier­cią.

Iwona Kwie­cień spoj­rzała na melan­cho­lij­nie zachmu­rzo­nego Wój­cika, a potem prze­nio­sła wzrok na coś, co nagle przy­kuło jej uwagę. Za oknem, na sta­lo­wym para­pe­cie zewnętrz­nym, sie­dział jasno­szary gołąb, który ener­gicz­nie krę­cił łeb­kiem w różne strony. Wyglą­dał zupeł­nie tak, jakby z zacie­ka­wie­niem moni­to­ro­wał osie­dle, podob­nie jak te wszyst­kie znu­dzone, wścib­skie sta­ruszki wtrą­ca­jące się nie­ustan­nie w życie sąsia­dów. Te bab­cie z osie­dla zawsze wie­dzą, co sły­chać u sąsiada spod dwójki, skąd wziął pie­nią­dze na samo­chód, a nawet o co tym razem pokłó­cił się z żoną. Każde sza­nu­jące się osie­dle ma takie sta­ruszki sie­dzące w oknie. To wręcz nie­odzowny ele­ment pol­skiej kul­tury podwór­ko­wej. Polacy tacy już są. Przy­glą­dają się wszyst­kim i wszyst­kiemu. Taka obser­wa­cja jest wpi­sana w kodeks norm zwy­cza­jo­wych naszego narodu.

Mar­twą ciszę wypeł­nia­jącą kuchenną prze­strzeń w miesz­ka­niu Wój­cika prze­ciął cichy głos Iwony.

– Szy­kują się zmiany…

– Możesz powtó­rzyć? – popro­sił Krzysz­tof i zama­chał ręką w powie­trzu, chcąc w ten spo­sób poka­zać gestem, że nie dosły­szał, co powie­działa.

– Popatrz w stronę okna.

– Że niby co? Znowu będzie lało?

– Och, nie o to cho­dzi. Sie­dzący na para­pe­cie gołąb jest jak omen o wielu twa­rzach. Mówi się, że gdy zoba­czysz gołę­bia we wła­snym oknie, to jest to znak, że w twoim życiu szy­kują się rychłe zmiany.

– Mhm… – mruk­nął z dez­apro­batą męż­czy­zna, po czym śmie­jąc się pod nosem, szybko dodał: – A to dobrze czy źle? Nie wiem, na co się szy­ko­wać.

– Mówię poważ­nie. Ni­gdy nie wia­domo, co gotuje nam los… Moż­liwe, że nie­ko­niecz­nie będą to dobre zmiany.

– Doprawdy… Inte­re­su­jące…

– Ponoć naj­gor­szy zwia­stun jest wtedy, gdy lecący ptak ude­rzy w okno, spad­nie na zie­mię, po czym umrze. To zapo­wiada śmierć kogoś bli­skiego.

– Chcesz mi powie­dzieć, że ty w to wszystko wie­rzysz? Nie sądzi­łem, że tak rezo­lutna i inte­li­gentna kobieta będzie w sta­nie opo­wia­dać takie bred­nie.

– Nie powie­dzia­łam, że w to wie­rzę. Tak brzmi prze­sąd. Jego zna­cze­nie, a także praw­dzi­wość pozo­sta­wiam two­jej inter­pre­ta­cji.

– Jasne… – W gło­sie Krzysz­tofa wybrzmie­wał śmiech. Jakby Wój­cik chciał dać do zro­zu­mie­nia, że przed chwilą usły­szał prze­za­bawną histo­rię pełną total­nych bzdur.

– Dobra, skończmy ten temat… Chcia­łam tylko o czymś poga­dać. O czym­kol­wiek, byle unik­nąć nie­zręcz­nej ciszy. Nie­na­wi­dzę takiej pustki…

– W takim razie może poroz­ma­wiamy o kon­kre­tach zamiast o sra­ją­cych po para­pe­tach pta­kach… Co ty na to?

– To zde­cy­do­wa­nie lep­szy pomysł.

– Zatem powiedz mi, pro­szę, jesz­cze raz dokład­nie, co usta­li­łaś w spra­wie sióstr Sonik. Nie daje mi to spo­koju.

– Nie tobie jed­nemu.

– Dla­tego przy­szłaś z tym do mnie. Umówmy się, że od teraz ważne decy­zje będziemy podej­mo­wać wspól­nie, tak samo jak kroki, które w jaki­kol­wiek spo­sób pomogą nam roz­wi­kłać zagadkę. Okej?

– Tu nie ma czego roz­wi­kły­wać, sprawa jest oczy­wi­sta. Po pro­stu musisz mi pomóc jakoś to udo­wod­nić.

– To zna­czy? Przy­po­mnij mi, pro­szę, do jakich doszłaś wnio­sków. Musimy podejść do tego poważ­nie. Zacznijmy od początku.

– Oba­wiam się, że to nic nie zmieni. Ile razy można wał­ko­wać ten temat? Krzy­siek, bła­gam cię. Prawda jest taka, że bez naszej ini­cja­tywy sprawa Sonik raz-dwa zosta­nie zamknięta, o ile już się tak nie stało… Komen­dan­towi z jakichś przy­czyn bar­dzo zależy na tym, by nie posa­dzić Agaty Sonik. Zresztą ma już twarde dowody świad­czące o tym, że zbrod­nię popeł­nił Alek­san­der Gra­bosz, do czego przy­znał się w liście poże­gnal­nym.

– Oboje dobrze wiemy, że to jeden wielki szwin­del.

– Oczy­wi­ście, że tak. Jestem tego wię­cej niż pewna. Tak samo jak tego, że za zabój­stwem Sonik stoi jej sio­stra. Tak jak mówi­łam, DNA nie kła­mie. Gdy­bym się myliła, komen­dant Wrzeszcz przy­znałby mi rację. Ech, nie ma o czym mówić. Sam wiesz, jak wyglą­dał finał tej akcji. Byłam jedyną osobą, która śmiała pod­wa­żyć ide­al­nie spre­pa­ro­waną teo­rię Wrzesz­cza.

– Sukin­syn…

– Kurwa, naprawdę nie wiem, co teraz… Krzy­siek, boję się o wła­sne życie. Nie chcę podzie­lić losu nie­wy­god­nych świad­ków…

– Na razie żyjesz. Nie zamar­twiaj się na zapas. To nic nie da. Takim postę­po­wa­niem sama się nakrę­casz.

– Na zapas? Nie mar­twię się na zapas, tylko myślę o przy­szło­ści, która jest bar­dzo realna. O czym ty w ogóle do mnie mówisz?

– O tym, że trzeba myśleć pozy­tyw­nie. – Komi­sarz posłał swo­jej roz­mów­czyni namiastkę uśmie­chu.

– A ja wolę myśleć real­nie. Prawda jest taka, że gdyby nie moje nasta­wie­nie, siła i deter­mi­na­cja, z jaką wal­czy­łam, już dawno byś skła­dał wieńce na moim gro­bie, a moja córka z mężem byliby pogrą­żeni w głę­bo­kiej depre­sji – odburk­nęła, patrząc na niego tak, jakby go obwi­niała o wszystko.

– Prze­pra­szam, Iwona… Nie wyobra­żam sobie nawet, co musisz teraz czuć. To nie miało tak zabrzmieć. Nie chcia­łem cię ura­zić.

– Nie ura­zi­łeś. Nic nie jest w sta­nie mnie ura­zić. Prze­szłam ostrą szkołę życia i od tam­tego momentu nie przej­muję się już niczym, co nie jest zwią­zane z życiem i zdro­wiem mojej rodziny. Możesz mnie obra­żać, ubli­żać mi do woli, nawet po mnie ska­kać.

– Och… rozu­miem. To naprawdę ciężki czas dla nas wszyst­kich. Cho­dziło mi o to, że na ten moment jesteś względ­nie bez­pieczna i zro­bię wszystko, by tak pozo­stało. Obie­cuję, że nie pozwolę cię wię­cej skrzyw­dzić.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki