Sexy Suit - J. H. Croix - ebook + audiobook

Sexy Suit ebook i audiobook

J. H. Croix

3,8
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Addie Castille dorastała w Nowym Orleanie. Mówiła z miękkim, południowym akcentem, a po swoich kreolskich przodkach odziedziczyła odwagę i zamiłowanie do piękna. Przyjechała do Nowego Jorku, by rozwinąć skrzydła i zacząć od nowa. No i miała tu dom: wspaniały, stary dom, który zapisała jej w spadku cioteczna babka. Niedługo po przeprowadzce zaginął ukochany pies Addie. Szczęśliwie odnalazł się po paru dniach, kilka przecznic dalej, uwięziony w starej piwnicy. Kiedy dziewczyna usiłowała wydostać zwierzę przez piwniczne okienko, zjawił się Ryan - arogancki, chłodny, za to powalająco przystojny.

Ryan Blake zamiast policji wezwał lekarza, bo śliczna dziewczyna podczas próby włamania mocno się pokaleczyła. To było bardzo nie w jego stylu. W końcu ten bogaty i szanowany biznesmen nie poddawał się emocjom ani porywom uczuć. Sensem jego życia była praca, a nie pomaganie przypadkowym dziewczynom czy zwierzętom. Jednak Addie przykuła jego uwagę. W Nowym Jorku była niezwykłym zjawiskiem. Przypominała radosny kwiat słonecznika rozkwitły w środku zimy.

Nie mieli zamiaru spotykać się po raz kolejny. Ale stało się. Najpierw był pierwszy pocałunek, potem kolejne. Trudno było wyobrazić sobie ich razem. Dziewczyna z Południa i typowy nowojorczyk. Radosny uśmiech Addie i chłodny błysk w oczach opanowanego Ryana. To nie miało prawa się udać - przecież dzieliło ich tak wiele. Tyle że dla tak cudownej, mądrej dziewczyny warto zrobić wszystko, prawda?

Jakie sekrety skrywasz pod tym drogim garniturem?

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 269

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 6 min

Lektor: Szczepan KadłubekCzyta: Daria Brudnias

Oceny
3,8 (149 ocen)
53
41
37
14
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
karpacocha

Dobrze spędzony czas

Fajna książka, ale jak można było używać tego słowa „kanał”. Czułam się niepoważnie czytając te fragmenty, niszczyły klimat scen 🙈
60
So_superficial

Nie polecam

Ale „kanał”
10
kkkkkkkkkkkkk

Z braku laku…

Początek ciekawy potem nuda
10
Mkrynia65

Całkiem niezła

Średni romans, lektorzy super, dzięki nim dokończyłam słuchać audiobooka.
10
adimasal

Dobrze spędzony czas

💖☺️
00

Popularność



Podobne


J.H. Croix

Sexy Suit

Przekład: Marta Czub

Tytuł oryginału: Sexy Suit (Cocky Hero Club)

Tłumaczenie: Marta Czub

ISBN: 978-83-283-9105-5

Copyright © 2020 by J.H. Croix and Cocky Hero Club, Inc.

Polish edition copyright © 2024 by Helion S.A.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/sexysu_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Rozdział 1

Ryan

Mój wzrok przykuł plakat. „ZAGINĄŁ PIES!!!!”. Drukowane litery z czterema wykrzyknikami były napisane jasnoniebieską czcionką. Nie wiedziałem dlaczego, ale uznałem, że autorka plakatu dodałaby więcej wykrzykników, gdyby starczyło jej miejsca.

Przystanąłem przed nim i uniosłem telefon, żeby zrobić zdjęcie, a zaraz potem zacząłem się zastanawiać właściwie dlaczego. Praktycznie codziennie mijałem mnóstwo ogłoszeń rozwieszonych po całym mieście i nie zwracałem na nie uwagi. W końcu to był Nowy Jork.

A jednak coś w tym plakacie poruszyło moje serce. Poszukiwany pies był ciekawym okazem. Barnable, jak go nazwano, miał budowę typową dla rasy corgi — z ciałem wielkości bochenka chleba i mocnymi, krótkimi nogami. Jednak w przeciwieństwie do typowych corgi ze sterczącymi uszami, ten psiak miał oba uszy klapnięte. Był czarny z brązowymi i białymi łatami.

Kobieta ze zdjęcia, która zaciskała dłoń na psiej smyczy, wyglądała zupełnie inaczej. Na ramiona opadała jej burza ciemnych loków. Jej skóra miała kremowo-brązowy odcień. Nawet na tej niezbyt dobrej fotografii wyróżniały się jej ciemne, czekoladowe oczy. W kowbojkach, dżinsowej kurtce i białej spódniczce z koronkowymi wstawkami, uzupełnionej o parę rajstop, wyglądała jak dziewczyna z prowincji zagubiona w wielkim mieście.

Pokręciłem głową i poszedłem dalej, powtarzając sobie, że będę się rozglądał za zaginionym pieskiem. Kilka minut później zająłem miejsce w wagonie metra i przejrzałem maile, oddalając się od Upper West Side w stronę mojego biura w centrum Manhattanu. Chwilę później dojechałem do mojego biurowca i natychmiast rzuciłem się w wir pierwszego zaplanowanego na ten dzień spotkania.

Wiele godzin później, podczas ostatniej telekonferencji, wpatrywałem się ze zmrużonymi oczami w telefon na biurku.

— Nie sądzę — powiedziałem krótko.

— Ryan, jestem pewny…

Nie pozwoliłem idiocie skończyć.

— Och, ja też jestem pewny. Nie ma mowy.

Z tymi słowami wcisnąłem przycisk kończący połączenie i wstałem od biurka, kręcąc głową. Niczego nie cierpiałem bardziej niż marnowania mojego czasu, a ten dureń właśnie to zrobił.

Byłem właścicielem Talton Tech Industries. Mój dziadek założył tę firmę na długo przed początkiem ery komputeryzacji. Dużo się zmieniło od jego śmierci i od czasu, kiedy przejąłem zarządzanie firmą. Zajmowaliśmy się oprogramowaniem, zabezpieczeniami i tak dalej. Po tym, jak w ciągu ostatnich lat odmieniłem los firmy, musiałem z dużą częstotliwością odpowiadać na prośby o rozważenie różnego rodzaju wsparcia finansowego dla projektów z branży technologicznej. Ten telefon nie był niczym innym, jak czyimś wychuchanym pomysłem bez żadnego planu.

Odwróciłem się po marynarkę, chcąc wyjść. Moje spojrzenie powędrowało na zegar nad drzwiami. Wskazówki pokazywały ledwie minutę po dziewiątej wieczorem. Nie przejąłem się w najmniejszym nawet stopniu faktem, że przyjechałem do biura jeszcze przed wschodem słońca. Byłem pracoholikiem i wcale mi to nie przeszkadzało.

* * *

— Chodź, Barnable! — zawołał kobiecy głos z wyraźnym południowym akcentem.

Stałem przed moją kamienicą w Upper West Side i patrzyłem na parę kowbojek wystających spod schodów. Dobiegł mnie dźwięk tłuczonego szkła i ogarnęła mnie wściekłość. Podszedłem do kowbojek, a gdy spuściłem wzrok, przywitał mnie widok klęczącej kobiety z kształtnym tyłkiem zamkniętym w dżinsie.

Co tu się, do cholery, działo?

— Przepraszam? Czy pani włamuje się z chodnika do mojego domu?

Kobieta pisnęła. Jej tyłek zatańczył, gdy wycofała się na czworakach. Odwróciła się i podniosła. Skrzywiona zacisnęła jedną dłoń na drugiej.

— O nie! Chyba przecięłam sobie rękę.

— Szkłem z rozbitego okna do mojej piwnicy? — zapytałem ironicznie. Zapewne powinienem czuć się zagrożony, ale ta kobieta w ogóle nie wyglądała groźnie. Jeśli była złodziejką, to wyjątkowo beznadziejną.

Spojrzała mi w oczy, a ja nagle ją rozpoznałem. To była dziewczyna z plakatu o zaginionym psie. Już na tej ziarnistej fotografii zauważyłem, że była ładna. Z bliska i na żywo słowo „ładna” w najmniejszym nawet stopniu nie oddawało jej urody. Była uderzająco piękna.

Oczy, które skierowała na mnie, były wielkie. Ciemne włosy lśniły w świetle latarni. Mogłem się założyć, że miała na sobie te same kowbojki, które widziałem na zdjęciu. Do butów założyła obcisłe dżinsy, które otulały jej ponętne kształty, oraz coś, co mogłem określić mianem jednej z tych romantycznych koszul. Bluzka była w głębokim niebieskim kolorze i opadała luźno na biodra, drażniąc mnie zarysem majaczących pod nią kształtów.

— Nie próbowałam się włamać! — wykrztusiła.

— Nie? To w takim razie po co wybiła pani szybę w oknie pod schodami?

— No dobrze, dobrze, wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale z jednej strony już była rozbita. Po prostu usuwałam trochę więcej szkła.

Powiedziała to tak żarliwie, że siłą rzeczy musiałem jej uwierzyć. Mimo to byłem raczej sceptyczny. Nawyki nie tak łatwo wyplenić.

— Żartuje sobie pani ze mnie?

Pokręciła zapalczywie głową.

— Nie! Mój pies tam jest. Słyszałam jego szczekanie. Musiał zmarznąć. Może wszedł do piwnicy inną drogą, ale słyszałam jego szczekanie. Niech pan spojrzy. Przysięgam, że nie kłamię — powiedziała, wskazując na okno pod schodami.

Wbrew zdrowemu rozsądkowi w milczeniu uznałem, że być może mówi prawdę. Wiedziałem, że piwnica w moim domu łączy się z sąsiednią, a nie dalej jak w poprzednim tygodniu rozmawiałem z sąsiadami o naprawie ich drzwi.

Nagle zauważyłem, że kobieta faktycznie się zraniła. Strużka krwi spływała po jej dłoni i błyszczała w świetle latarni ulicznych. Nie chciałem, żeby się wykrwawiła na chodniku.

— Niech pani wejdzie — powiedziałem. Odwróciłem się i wszedłem po schodach.

Kiedy nie usłyszałem za sobą kroków, odwróciłem się przez ramię i zobaczyłem, że kobieta dalej stoi na chodniku.

— Barnable jest na dole — wyjaśniła.

Dobiegło mnie ostre szczeknięcie. Domyśliłem się, że Barnable był psem z plakatu, który widziałem.

— Mam tego świadomość. Ale nie będę się wciskał przez wybite okno, kiedy mogę wejść do własnej piwnicy, wchodząc do środka i schodząc po schodach.

— Och! — Wbiegła za mną. Gdy wsuwałem klucz do zamka, stała obok mnie i podrygiwała na piętach.

W chwili, w której weszliśmy do środka, włączyły się światła uruchamiane czujnikiem ruchu. Nie wiedziałem dlaczego, ale gdy tylko zamknąłem drzwi i spojrzałem na towarzyszącą mi kobietę, boleśnie do mnie dotarło, jak zimne i bezosobowe było moje mieszkanie. Nasze kroki odbijały się echem od marmurowej posadzki.

Rzuciłem klucze na stolik przy drzwiach i odwróciłem się, żeby lepiej się jej przyjrzeć.

— Proszę mi pokazać swoją rękę.

— Czy możemy najpierw pójść po Barnable’a?

— Pani psu nic nie będzie. Wolałbym się upewnić, że to pani nie krwawi zbyt poważnie.

Wypuściła z prychnięciem powietrze z ust, a potem wzruszyła ramionami i wyciągnęła rękę. Były na niej dwa głębokie rozcięcia — jedno na wewnętrznej krawędzi dłoni, a drugie trochę wyżej, na nadgarstku. Obie rany krwawiły dość obficie.

— Niech mi pan tylko da kawałek ręcznika papierowego. Chodźmy po Barnable’a, bo on też może być ranny — powiedziała szybko.

— Mogłaby się pani przedstawić z łaski swojej? — odpowiedziałem cierpko.

— Jestem Addie. Addie Castille — powiedziała z niejakim entuzjazmem i wyciągnęła zakrwawioną rękę na powitanie.

Pokręciłem głową.

— Raczej odpuszczę sobie uścisk dłoni.

— A pan jak się nazywa? — zapytała, gdy się odwróciłem i zacząłem iść do kuchni po wspomniany ręcznik.

— Ryan Blake! — zawołałem przez ramię.

Zirytowałem się — na sytuację i na siebie samego za to, że tak silnie reagowałem na tę kobietę. W łagodnym świetle — nastrojowym, bo na takie uparła się zatrudniona przeze mnie dekoratorka — Addie zmieniła się z uderzająco pięknej w olśniewającą. Jej intensywnie brązowe oczy wyróżniały się na tle ciemnej skóry. Południowy akcent rozpalał każdą komórkę mojego ciała.

Była jak kwiat słonecznika wyrastający z pęknięcia na chodniku w środku zimy. Była aż tak niezwykła. W moim świecie była cudownie orzeźwiającym powiewem świeżego powietrza i absolutnie nie przypominała żadnej kobiety, jaką do tej pory poznałem.

Większość ludzi przyłapanych na rozbijaniu szyby w czyimś domu martwiłaby się tym, jak zostanie to odebrane. Ale nie ona. Była tak pewna, że wydobycie psa z mojej piwnicy ma sens, że nie obawiała się, iż mógłbym wezwać policję.

Weszliśmy do kuchni, w której niósł się jeszcze większy pogłos niż w pozostałej części domu. Wykafelkowana podłoga, urządzenia ze stali nierdzewnej i granitowe blaty nie przydawały tej przestrzeni delikatności. Addie stała tuż za mną z wyciągniętą ręką. Moje spojrzenie powędrowało na tatuaż oplatający jej nadgarstek. Z powodu ran i cieknącej krwi nie byłem w stanie rozpoznać, co przedstawia. Czarne linie wiły się zmysłowo, a potem znikały pod warstwą krwi.

Podałem jej kilka ręczników papierowych. Wzięła je i szybko owinęła wokół skaleczonej ręki, po czym zapytała:

— Możemy teraz iść do piwnicy?

Choć bałem się, że powinna mieć założone szwy, to zdawałem sobie sprawę, że jeśli będę to dalej przeciągał, sama zapewne znajdzie drogę do piwnicy.

— Dla ostrzeżenia — zacząłem, odwróciwszy się. — Ta kamienica została poddana gruntownej renowacji na każdym piętrze za wyjątkiem piwnicy. A piwnica ma sto pięćdziesiąt lat. Jest ciemna, wilgotna i niezbyt czysta. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz tam schodziłem.

Niezrażona, pokiwała tylko głową.

— Dorastałam w Nowym Orleanie. Jestem przyzwyczajona do starych budynków i nawiedzonych domów. O ile mnie pan tam nie zamknie, nic mi nie będzie.

Zaprowadziłem ją korytarzem do pralni, w której znajdowało się wejście do piwnicy. Ulżyło mi, że na schodach do niej działało światło.

Gdy Addie zawołała ze schodów, ten sam pies, którego widziałem na plakatach w okolicy, popędził w naszą stronę po kamiennej podłodze. Jeden bok miał cały brudny, a na widok Addie niemal wpadł w ekstazę.

Mimo że krew przesiąkała przez papierowy ręcznik owinięty pospiesznie wokół jej dłoni, Addie przyklękła na podłodze i wzięła zwierzaka na ręce, gadając do niego jak najęta.

— Och, Barnable! Tak się martwiłam. Zgubiłeś się i bałam się, że nigdy cię nie znajdę! — Jej dłonie gładziły poruszające się ciało. — Chyba nic ci nie jest. Kochany, co się stało? Zmarzłeś? Jesteś głodny?

Obserwując ich spotkanie z dołu schodów w ciemnej, brudnej, zawilgoconej piwnicy, poczułem się zdumiony faktem, że moje serce ścisnęło się na widok ogromu miłości, jaką Addie najwyraźniej darzyła psa.

Dziewczyna wstała z pieskiem na rękach i spojrzała na mnie.

— Wie pan, gdzie jest najbliższy weterynarz?

Rozdział 2

Addie (Adelaide)

Sexy Suit — jak natychmiast nazwałam w myślach mężczyznę w chwili, gdy lepiej mu się przyjrzałam w holu jego raczej sterylnego i zimnego domu — wpatrywał się we mnie pustym wzrokiem.

— Lekarz weterynarii? — podpowiedziałam, starając się utrzymać Barnable’a na rękach, mimo że kręcił się jak wariat i lizał mnie po brodzie.

Sexy Suit potrząsnął lekko głową i dopiero potem odpowiedział:

— Jest jeden kilka przecznic stąd. Ale przed wizytą u weterynarza trzeba sprawdzić twoją rękę.

— Nie. — Starałam się, żeby mój głos zabrzmiał jak najbardziej stanowczo. Wszystko, co mówił ten mężczyzna, brzmiało bardzo surowo i władczo, jakby po prostu oczekiwał, że ludzie będą mu posłuszni. — Barnable ma zakrwawiony bok. Boję się, że jest ranny.

Sexy Suit tylko pokręcił głową i odwrócił się, żeby wejść na górę.

— Chodź ze mną.

Ponieważ niespecjalnie miałam ochotę zostawać w piwnicy, poszłam. Po wejściu na górę nie byłam dłużej w stanie utrzymać na rękach wiercącego się Barnable’a. Wyślizgnął mi się z rąk i wylądował na podłodze z niechlubnym łupnięciem. Poderwał się do góry, jak łódź przyjmująca prawidłową pozycję na wodzie, i zaczął z podnieceniem lizać mi buty.

Sexy Suit poszedł prosto do kuchni. Ruszyłam za nim, bo nie wiedziałam, co innego zrobić. Wyciągnął telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki, dotknął kilkakrotnie ekranu i podniósł aparat do ucha.

— Panie S… — zaczęłam i w ostatniej chwili się pohamowałam, zanim nazwałam go otwarcie „Sexy Suit”.

Spojrzał na mnie ostro.

— Mów mi Ryan.

— Ryanie, powiedz mi po prostu, gdzie jest weterynarz, to zniknę ci z oczu. Właściwie to sama sprawdzę — powiedziałam i zaczęłam szukać telefonu, ale dopiero poniewczasie się zorientowałam, że nie miałam przy sobie nawet torebki.

Ryan mnie zignorował.

— Z tej strony Ryan — odezwał się do osoby, która odebrała połączenie. — Możesz przyjść i rzucić okiem na skaleczenie? — Przeniósł na mnie przelotne i nieodgadnione spojrzenie swoich niebieskich jak lód oczu.

Po kolejnej minucie pokiwał głową.

— Dziękuję. Do zobaczenia.

Popatrzyłam na niego.

— Muszę iść do weterynarza.

Ryan spojrzał na Barnable’a, a potem podniósł wzrok na mnie.

— Krwawisz zdecydowanie bardziej niż on.

W momencie, w którym mężczyzna spojrzał mi w oczy, mój brzuch wykonał serię koziołków. To wszystko dziwnie mnie rozstrajało. Ponieważ musiałam zająć czymś uwagę, oderwałam od niego wzrok i popatrzyłam na Barnable’a. Był trochę brudny, a na jednym barku miał coś oleistego.

Uklękłam i pogładziłam go po grzbiecie.

— Cześć, kolego, co tam słychać? — zapytałam rozmownym tonem. Kiedy dotknęłam zakrwawionego miejsca na jego barku, zaprzestał oblizywania swoich pulchnych łapek i spojrzał na mnie. — Boli?

— Raczej nie odpowie — odezwał się kpiąco Ryan.

Poczułam przypływ poirytowania. Być może faktycznie uważałam, że facet jest seksowny, ale był też arogancki, nieczuły i zupełnie niezabawny. Spojrzałam na niego i odpowiedziałam kwaśno.

— Może nie słowami, ale jeśli zrobi się marudny, to pewnie go boli. Widać, że nigdy nie miałeś psa.

Skupiłam się znów na Barnable’u, więc z zaskoczeniem przyjęłam odpowiedź.

— Miałem psa.

Usunęłam z pamięci ten szczegół. Przeczesując ostrożnie palcami płową sierść Barnable’a, rozgarnęłam ją na boki i zobaczyłam wąską rankę. Krew zdążyła już zaschnąć i nie wyglądało, jakby trzeba było założyć szwy. Ale i tak wolałam, żeby ktoś go zbadał.

Barnable nie wydał z siebie nic poza lekkim westchnieniem, gdy dotknęłam delikatnie skaleczenia. Zalała mnie fala ulgi. Pies zniknął trzy dni temu, dokładnie dzień po tym, jak przeprowadził się ze mną do Nowego Jorku. Od czasu jego zaginięcia prawie nie spałam i szukałam go na własną rękę na nieznanych ulicach.

— Chyba nic mu nie jest — stwierdziłam, zerkając na Ryana. — Ale i tak zabiorę go do weterynarza, żeby się upewnić, że rana jest czysta i w ogóle.

Mężczyzna pokiwał głową, a gdy się wyprostowałam, jego wzrok przesunął się z mojej twarzy na buty. Gdybym nie była bardziej domyślna — a zdecydowanie byłam — zastanawiałabym się, czy przypadkiem nie taksuje mnie wzrokiem. Ale wrażenie było inne. Wiedziałam, że nie pasuję do tej nieskazitelnie czystej kuchni z wypolerowanymi na błysk urządzeniami ze stali nierdzewnej, ciemnoszarymi blatami i biało-czarną podłogą.

Przez chwilę sama też przyglądałam się Ryanowi. Miał na sobie granatowy garnitur. Poza mną ten granat stanowił najbardziej jaskrawą plamę koloru w pomieszczeniu, w którym wszystko było czarne, białe i srebrne. Domyślałam się, że jego buty musiały być dość drogie. Spodnie były wyprasowane w kant, a mężczyzna miał nawet kamizelkę pod marynarką. Kiedy mój wzrok dotarł do jego twarzy, kącik jego ust uniósł się.

— Skończyłaś?

Poczułam, że policzki robią mi się gorące, ale uniosłam brodę.

— Tak. Jesteś dosyć sztywny, wiesz?

Ciemna brew uniosła się jak ukośnik, a słowo „wyniosłe” nie oddawało w żadnym stopniu spojrzenia, jakie mi posłał.

— Próbowałaś się włamać do mojego domu. Wybacz, jeśli na skutek tego jestem odrobinę spięty.

Nie wiedziałam dlaczego, ale ten mężczyzna, stanowczo zbyt seksowny, rozpalał całe moje ciało doznaniami, które przeszywały mnie na wskroś.

Ściągnął marynarkę i zawiesił ją na oparciu wysokiego stołka. Gdy się odwrócił, mój wzrok przylgnął do jego szerokich barków przyjemnie wypełniających koszulę. Nigdy nie sądziłam, że garnitur może mnie podniecić, ale na tym mężczyźnie wydawał się wprost nieprzyzwoity. Jego umięśnione ramiona poruszyły się, gdy odwrócił się znów w moją stronę. Podwinął rękawy, a moje oczy zawiesiły się na delikatnie napiętych przedramionach.

Słodki Jezu. Chyba miałam słabość do przedramion. Nie wiedziałam nawet, że można mieć słabość do przedramion. Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że mężczyzna patrzy, jak na niego patrzę.

Wyprostowałam ramiona i uniosłam brodę.

— W porządku. Proszę bardzo. Wezwij policję. Barnable musiał zmarznąć i zmoknąć. Nie wiem jak, ale chyba znalazł jakoś wejście do twojej piwnicy.

Ryan spojrzał na Barnable’a, a potem znów na mnie.

— W tych starych budynkach piwnice często się ze sobą łączą. Jestem pewny, że wszedł przez drzwi do piwnicy sąsiadów, które ostatnio się zepsuły. A tak w ogóle to widziałem twoje plakaty.

— Mam nadzieję. Rozwiesiłam je wszędzie. Przeprowadziłam się do Nowego Jorku dopiero trzy dni temu. Barnable nigdy tu nie był i zgubił się zaraz pierwszego dnia. Chyba wymknął się tylnymi drzwiami, kiedy rozpakowywałam kartony. Bałam się, że już nigdy go nie zobaczę. Dla niego jest tu potwornie zimno, bo dotąd mieszkał wyłącznie w Nowym Orleanie. Na pewno szukał tylko jakiegoś ciepłego schronienia. Usłyszałam z ulicy jego szczekanie. — Urwałam, bo zrobiło mi się trochę głupio, że próbowałam przecisnąć się przez wybite okno, żeby wydobyć Barnable’a. — On jest tu moim jedynym przyjacielem, więc… — Odetchnęłam i wzruszyłam ramionami. — Przepraszam za okno.

— Przeprowadziłaś się tu dopiero trzy dni temu?

— Tak.

Lodowate spojrzenie znów przesunęło się wzdłuż mojego ciała, a potem szybko przylgnęło do mojej twarzy.

— To by wyjaśniało twój południowy akcent.

— Fakt, że od urodzenia mieszkałam w Nowym Orleanie, z pewnością wyjaśnia mój południowy akcent. Podejrzewam, że mogłabym mieszkać i pięćdziesiąt lat w Nowym Jorku, a dalej bym tak mówiła.

— Możliwe.

Zadzwonił dzwonek do drzwi, niosąc się echem po całym korytarzu. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na ból z boku dłoni i nadgarstka. Mimo że rękę miałam owiniętą zakrwawionym ręcznikiem papierowym, to wolałam nie pamiętać, dlaczego jeszcze nie byłam w drodze do weterynarza.

Poczułam nagły niepokój.

— Wezwałeś policję tak, że nawet tego nie zauważyłam?

Ryan zaczął się już kierować w stronę korytarza, ale zatrzymał się i obejrzał przez ramię.

— Nie, Addie. To nie policja, tylko lekarz. Sprawdzimy twoją dłoń, a potem zabierzemy Barnable’a do weterynarza. — Nie mówiąc nic więcej, odwrócił się i oddalił szybko korytarzem, po którym poniosły się jego kroki.

Kilka chwil później do kuchni żwawym krokiem wszedł mężczyzna w beżowym płaszczu.

— Lepiej, żebyś miał dobry powód, Ryanie — odezwał się przez ramię. — Właśnie jadłem kolację.

Ryan wyciągnął tyko rękę w moim kierunku.

— To jest Addie Castille. Rozcięła sobie rękę.

Lekarz wydawał się nieco serdeczniejszy niż Ryan. Jego wzrok przylgnął do mojej dłoni owiniętej ręcznikiem papierowym. Przesiąknął mocno krwią, a ja domyślałam się, że wyglądam absurdalnie. Miałam brudne, mokre dżinsy, umorusane obie ręce, a do tego upaćkanego psa u boku. Barnable oczywiście cieszył się, że może przywitać kolejnego nowopoznanego człowieka w swoim życiu. Podniósł się ze swojego miejsca na podłodze i obwąchał stopy lekarza, merdając ogonem, gdy doktor pogłaskał go po grzbiecie.

Mężczyzna miał siwiejące włosy i ciepłe brązowe oczy. Położył na stole swoją torbę.

— Jestem doktor Casey, ale mów mi, proszę, Daniel. Zobaczmy — powiedział i przywołał mnie gestem do blatu.

Podeszłam posłusznie i wyciągnęłam rękę. Daniel ostrożne odwinął ręcznik papierowy i przekręciwszy moją dłoń, spojrzał na mnie.

— To wygląda na rozcięcie szkłem.

Postanowiłam od razu się przyznać.

— Bo tak jest. Ryan uważa, że próbowałam się do niego włamać.

Oczy Daniela zaokrągliły się lekko, zanim spojrzał na Ryana.

— Naprawdę?

Ryan wzruszył ramionami.

— Najpierw jej pies włamał się do mojej piwnicy.

Daniel spojrzał na mnie z błyskiem w oku.

— Czy to nasz przyjacielski włamywacz? — zapytał, wskazując na Barnable’a, który znów położył się na podłodze blisko moich stóp.

Skinęłam głową.

— Dopiero co się tu przeprowadziliśmy i się zgubił. Przypuszczam, że się bał. Tu jest zimno i deszczowo, a on w ogóle nie jest przyzwyczajony do zimna.

Wciąż przytrzymując delikatnie moją dłoń, Daniel odwrócił się i otworzył torbę, którą ze sobą przyniósł.

— Będzie szczypać.

Rzeczywiście szczypało, kiedy bawełnianym wacikiem nasączonym jakimś środkiem dezynfekującym dotykał delikatnie dwóch rozcięć — wzdłuż nadgarstka i na dłoni.

— Mógłbyś przynieść mi ręcznik? — zawołał, oglądając ranę z boku mojej dłoni.

Ryan nic nie odpowiedział, ale usłyszałam echo jego kroków, gdy odwrócił się i wyszedł z kuchni.

— A więc co cię sprowadza do Nowego Jorku? — zapytał Daniel, wyciskając inny płyn na wacik. — Tym razem nie będzie aż tak szczypać.

Ulżyło mi, że mam o czym mówić. Zaczęło do mnie docierać, jak mocno się skaleczyłam. Odnalezienie Barnable’a przyniosło mi ogromną ulgę.

— Moja cioteczna babka zostawiła mi w spadku dom. Uznałam, że to znak, aby się tu przeprowadzić.

Do kuchni powrócił odgłos kroków Ryana. Odwróciłam się i zobaczyłam, że trzyma w rękach dwa śnieżnobiałe ręczniki. Podszedł i rozłożył je na blacie, który Daniel wskazał ruchem głowy.

— Znak? — powtórzył lekarz.

Spojrzałam na Ryana i zobaczyłam, że patrzy na mnie spod uniesionej brwi. Dobry Boże. Nie był zbyt rozmowny. Odpowiedziałam z psychicznym wysiłkiem.

— Tak. Niezbyt dużo podróżowałam. Uznałam to za znak, że powinnam rozwinąć skrzydła i spróbować czegoś nowego.

— Gdzie znajduje się dom twojej ciotki? — zapytał Daniel. Ułożył moją dłoń na ręcznikach skaleczeniami do góry.

— Kilka przecznic stąd.

— W takim razie muszę przyznać, że twoja ciotka była dość zamożna — mruknął Daniel, grzebiąc w swojej torbie.

— Tak, była. Razem z mężem przez wiele lat prowadzili dawny dom handlowy. W latach pięćdziesiątych był dość popularny — wyjaśniłam. — Jakieś dziesięć lat po śmierci męża sprzedała interes. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego zostawiła mi dom, ale podobno pisałam do niej jako jedyne dziecko z mojego pokolenia.

Spojrzałam w stronę Ryana i zobaczyłam, że pilnie słucha z utkwionym we mnie. Miał tak nieodgadnioną minę, że wytrącało mnie to z równowagi. Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy potrafili panować nad swoją twarzą. Mama od dziecka mi powtarzała, że nosiłam serce na dłoni i że powiewałam każdą emocją jak chorągiewką.

— No dobrze, podam ci znieczulenie i założę szwy. Jeśli robi ci się czasem słabo, sugeruję, żebyś odwróciła wzrok — oznajmił Daniel z takim spokojem, jakby omawiał pogodę w słoneczne popołudnie.

— Coo? — pisnęłam. — Czy na założenie szwów nie powinnam jechać do szpitala? Może wystarczy zwykły plaster do zamykania ran?

Rozdział 3

Ryan

Addie wpatrywała się w Daniela z szeroko otwartymi ciemnymi oczami.

Daniel wzruszył ramionami.

— To na pewno nie jest nagły wypadek. Jeśli masz obawy, mogę cię zapewnić, że jestem dyplomowanym lekarzem. Pełnię całodobowe dyżury w firmie Ryana.

Ciemne oczy przeskoczyły na mnie, wpatrując się w moją twarz.

— Czym ty się, u licha, zajmujesz, że potrzebujesz całodobowych dyżurów lekarza?

— Zapewniam, że niczym nikczemnym.

Daniel wtrącił się usłużnie do rozmowy.

— Ryan jest szefem Talton Tech Industries. To zasadniczo firma technologiczna, ale zajmują się też ochroną. Lekarz dyżurny jest tańszą opcją w przypadku pomniejszych problemów zdrowotnych. Poza tym przyjaźnimy się. Ryan do mnie zadzwonił, więc przyjechałem. Jeśli wolisz jechać na ostry dyżur, nie mam nic przeciwko.

Oczy Addie znów zwróciły się na mnie. Po chwili wzruszyła ramionami.

— Dobrze. Podejrzewam, że oprócz spisania przez policję nie potrzebuję na dodatek rachunku ze szpitala.

Daniel zaśmiał się i zerknął na mnie.

— Wezwałeś policję?

— Nie. Właściwie to nie wezwałem. Bóg raczy wiedzieć, dlaczego nie.

— Wyjaśniłam ci dokładnie, co robiłam, kiedy mnie przyłapałeś! Nie mogę uwierzyć, że sądzisz, że gdybym naprawdę próbowała się włamać, to powiedziałabym ci, co robię. Poza tym Barnable był w twojej piwnicy — sprzeciwiła się Addie, z frustracją wyrzucając wolną rękę w górę.

— To wszystko ma sens. Zaczynam szyć — odpowiedział spokojnie Daniel.

Addie opuściła wzrok na rękę i zbladła jak papier. Nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, co robię, tylko podszedłem do niej i położyłem rękę na jej plecach. Działałem pod wpływem instynktownej chęci dodania jej otuchy. Jej ciało przeszył lekki dreszcz. Nabrała z drżeniem powietrza.

— Może lepiej nie patrz — zasugerowałem.

Daniel nie podniósł wzroku znad tego, co robił, ale wyczułem, że zaciekawiło go to, co się ze mną działo. Ja z pewnością nie miałem pojęcia. Powinienem był wezwać policję, ale nie wydawało mi się, żeby Addie miała złe zamiary. Jak sama zauważyła, Barnable naprawdę był w mojej piwnicy.

Jeszcze bardziej niezrozumiałe było to, że zadzwoniłem po Daniela. Nie zastanawiałem się nad tym. To po prostu wydało mi się najszybszym rozwiązaniem. A skoro o tym mowa, to najskuteczniejszym sposobem uwolnienia się z sytuacji byłoby odprowadzenie Addie i Barnable’a do drzwi. Ale sama myśl o wystawieniu dziewczyny z jej skaleczoną dłonią i przyjacielskim psiakiem na ciemną noc wydawała mi się nie w porządku.

Addie spojrzała na mnie.

— Mów do mnie o czymś — zażądała z tym swoim południowym przeciągłym akcentem, który był tak cholernie seksowny, że nawet nie wiedziałem, co myśleć. Całe moje ciało zacisnęło się w odpowiedzi na sam dźwięk jej głosu.

Jej rzęsy były takie długie, że niemal muskały policzki, gdy na mnie patrzyła.

— O czym mam mówić? — usłyszałem własne pytanie.

— O czymkolwiek, co odwróci moją uwagę. W przeciwnym razie będę próbowała patrzeć, a czuję się dziwnie, choć tak właściwie nic mnie nie boli.

Zamiast mówić o sobie — bo mało komu o sobie opowiadałem — zapytałem:

— Więc twój dom znajduje się tylko kilka przecznic stąd?

Pokiwała głową, a jeden z ciemnych loków spadł jej na czoło. Odgarnęła go grzbietem dłoni.

— Daniel ma rację. Sądząc po samej tylko lokalizacji, odziedziczyłaś prawdziwy klejnot, bez względu na stan domu. Mogłabyś go sprzedać i całkiem nieźle zarobić.

— Nie chcę go sprzedawać. Jest uroczy. Mam wrażenie, jakby czas się w nim zatrzymał, ale dom wydaje się być dobrze utrzymany. Tylko nie jest zmodernizowany. Ciotka wszystko mi zostawiła.

— Pochodzisz z Nowego Orleanu?

Addie zmarszczyła nos.

— Mówiłam już wcześniej. Mieszkałam tam od urodzenia. Cała rodzina od strony mamy to francuscy Kreole. Z tego powodu mówię płynnie po francusku i jestem przesiąknięta tamtejszą kulturą. Uwielbiam ją i już tęsknię za rodziną. Ale chciałam doświadczyć czegoś innego, a Nowy Jork jest z pewnością inny.

— Nigdy nie byłem w Nowym Orleanie, więc trudno mi się wypowiadać. Ale domyślam się, że Nowy Jork jest zupełnie inny. Od jak dawna masz Barnable’a? — zapytałem, gdy pies podszedł do mnie. Merdał szaleńczo ogonem i obwąchiwał mi buty.

— Ma prawie sześć lat i jest moim najlepszym przyjacielem — oznajmiła poważnie Addie.

— Całkiem niezły z niego włamywacz.

Na te słowa jej usta zadrżały w uśmiechu, a ja pomyślałem, że nie miałbym nic przeciwko jeszcze kilku uśmiechom Addie.

— Przypuszczam, że to jego ukryty talent.

— No dobrze — odezwał się Daniel, podnosząc w końcu wzrok znad dłoni Addie. — Po wszystkim.

Sięgnął po środek odkażający i przetarł delikatnie dwa zszyte miejsca. Na niedawno zakrwawionej dłoni Addie widniały dwa rzędy szwów — jeden wzdłuż brzegu wewnętrznej części dłoni, a drugi z boku nadgarstka.

Addie przyjrzała się ranom.

— Czy muszę się umówić na zdjęcie szwów?

Daniel pokręcił głową.

— Nie. Same powinny się rozpuścić. Ryan wie, jak się ze mną skontaktować, ale dam ci swój numer. W razie problemów spokojnie możesz zadzwonić do mojego gabinetu i przyjść.

Po tym, jak Daniel wręczył Addie swoją wizytówkę, musiałem siłą się od niej odsunąć. Jezu. Działała na mnie jak magnes. Zupełnie straciłem rozum.

Daniel spojrzał na mnie, gdy odprowadzałem go do wyjścia.

— Z pewnością nie muszę tego mówić, ale to zupełnie do ciebie niepodobne — powiedział, gdy otworzyłem, mu drzwi.

— Odwal się — mruknąłem.

Rozdział 4

Addie

— Co będziemy dziś robić?

Spojrzałam na Barnable’a, który w chwili obecnej ucinał sobie drzemkę przy moich stopach obok okrągłego stołu w kuchni ciotki Eleanor.

Barnable spojrzał na mnie i pociągnął nosem. Wczoraj wieczorem, po przygodzie u weterynarza, w której towarzyszył nam Ryan, pozwolił mi się wykąpać. Okręciłam nadgarstek i spojrzałam na równe rządki szwów. Jak na takie paskudne rany, Daniel zszył je naprawdę ładnie. Ręka trochę bolała, ale ibuprofen, który wcześniej wzięłam, już zaczął działać.

— Barnable, ani się waż więcej uciekać i włamywać do cudzych piwnic.

Na te słowa mój pies nawet nie raczył podnieść głowy znad czyszczonych właśnie łap. Wczoraj pani weterynarz oczyściła zadraśnięcie na jego boku i uznała, że jest powierzchowne. Przyglądała się Ryanowi z równym zainteresowaniem co ja. W klinice weterynaryjnej jego trzyczęściowy garnitur wydawał się trochę nie na miejscu. Co dziwne, pani weterynarz zdawała się wiedzieć, kim był, choć on sam niewiele mówił w trakcie naszej wizyty. Wczoraj po prostu szłam tam, gdzie mi kazano. Dopiero dziś rano zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Ryan w ogóle wybrał się ze mną do kliniki.

Odstawiłam kawę i zaczęłam stukać w klawiaturę komputera. Wpisałam do wyszukiwarki hasło „Talton Tech Industries”. Wyskoczyła mi cała masa wyników okraszonych mnóstwem zdjęć. Przesunęłam szybko wzrokiem po ekranie i przekonałam się, że Ryan był niezłą partią. Na większości fotografii widniał z różnymi pięknymi kobietami podczas imprez gromadzących śmietankę towarzyską. Opanował do perfekcji sztukę nieprzeniknionego spojrzenia.

Chciałam przejrzeć jego pełną rezerwy, arogancką fasadę. Wzbudził moją ciekawość, gdy zbliżyła się do mnie zaraz po tym, jak niemal zemdlałam na widok szwów zakładanych przez Daniela. Lubiłam o sobie myśleć jako o silnej kobiecie, ale musiałam przyznać, że doceniłam spokojną obecność Ryana, kiedy jego ciepła dłoń zsunęła się w dół moich pleców. Nie umknęło mojej uwadze, że kiedy poprosiłam go, aby zajął mnie rozmową, po prostu zaczął zadawać mi pytania na mój temat.

Przeskrolowałam seksowne zdjęcia i kliknęłam w link do artykułu zatytułowanego „Śmierć Blake’a Seniora kończy rodzinny spór”.

„Ryan Blake przejmuje stery w Talton Tech Industries po śmierci swojego ojca. Choć nikt w rodzinie nie chce mówić o rozdźwięku między ojcem i synem, plotki głoszą, że panowie nie rozmawiali ze sobą od pięciu lat.

Krążą też pogłoski, że pan Blake nawet nie chciał przekazać firmy Ryanowi. Jednak dziadek Ryana ze strony matki, założyciel przedsiębiorstwa, zamieścił w testamencie żelazny zapis, który nie pozostawił Blake’owi Seniorowi wyboru. Ponieważ w ciągu ostatnich lat firma mocno podupadła, ciekawie będzie zobaczyć, co zrobi jego syn, żeby odwrócić ten trend”.

Oparłam się wygodniej na krześle, bębniąc palcami o blat. Uniosłam kubek z kawą, żeby wziąć kolejny łyk aromatycznego, ciemnego naparu. Ryan skrywał najwyraźniej jakąś historię, ale z drugiej strony podejrzewałam, że to samo tyczyło się każdego człowieka. Mimo tego, że ledwie go znałam, wczoraj wieczorem okazał mi dobroć, choć wcale nie musiał. Może nie tyle był serdeczny i miły, ile naprawdę postarał się zapewnić mnie i Barnable’owi odpowiednią opiekę. Zrobiło mi się trochę przykro, gdy czytałam o plotkach dotyczących jego relacji, czy raczej jej braku, z ojcem.

Musiałam przyznać, że to wszystko mnie zaciekawiło. Po kolejnym łyku kawy pochyliłam się i kliknęłam znów w okno wyszukiwarki, rozglądając się za bardziej aktualnymi informacjami.

„Talton Tech Industries rozwija się w branżach inwestycji, technologii i zabezpieczeń”.

— To wygląda interesująco — mruknęłam sama do siebie.

Kliknęłam w link i szybko przebiegłam wzrokiem po tekście.

„Ryan Blake prędko przywrócił Talton Tech Industries na dobre tory. Choć nie chce się wypowiadać na ten temat publicznie, zredukował nadmiernie rozrośniętą kadrę pozostałą po rządach swojego ojca i zrezygnował z poniektórych zbyt kosztownych inwestycji. Mimo że przez pierwsze dwa lata pracownicy narzekali, to sytuacja firmy się zmieniła i w chwili obecnej stanowi ona doskonałe miejsce pracy. Przedsiębiorstwo oferuje jedno z najlepszych ubezpieczeń zdrowotnych na rynku. Choć pan Blake o tym nie mówi, najprawdopodobniej hojne świadczenia są powiązane ze stanem zdrowia jego brata, którego leczenie okazało się bardzo kosztowne dla rodziny. Ulubione projekty pana Blake’a są związane głównie z obszarami technologicznymi i tematyką zabezpieczeń. Przedsiębiorca regularnie przekazuje duże środki na rzecz różnych organizacji charytatywnych.”

Kliknęłam znów na stronę wyszukiwania i przesunęłam ją w dół. Mój wzrok niemal natychmiast wypatrzył słowa „schronisko dla zwierząt”. Schronisko dla zwierząt?

Przejrzałam następny artykuł. Krążyły pogłoski, że Ryan był jednym z głównych darczyńców w jednym z miejskich schronisk. Według redaktora jednej z rubryk towarzyskich Ryan odmawiał potwierdzenia tego faktu, zaś schronisko nie zgadzało się na ujawnienie nazwiska anonimowego donatora.

Choć Ryana nie było w pobliżu, zaczęłam mieć wrażenie, jakbym zachowywała się zbyt wścibsko. Zamknęłam stronę i szybko sprawdziłam maile, po czym znów odchyliłam się na krześle. Zerknęłam na Barnable’a, którego pysk spoczywał między pulchnymi łapkami, i powiedziałam:

— No cóż, może Ryan jest potajemnym wielbicielem psów.

Barnable odpowiedział chrapnięciem. Biorąc pod uwagę, że moje pierwsze trzy dni w Nowym Jorku składały się głównie z szaleńczych poszukiwań mojego psa, dziś rano miałam wrażenie, że nie wiem, co ze sobą zrobić. Wreszcie odzyskałam Barnable’a i musiałam postanowić co dalej.

Na kuchennym stole zadzwonił mój telefon. Zerknęłam na ekran i zobaczyłam, że to mama. Szybko podniosłam aparat i przesunęłam kciukiem po ekranie, żeby odebrać.

— Cześć, mamo. Jesteś na głośnomówiącym. Jest ze mną Barnable.

Po drugiej stronie słuchawki poniósł się śmiech mamy.